Zamiast wędlin
Lubię potrawy mięsne. Przede wszystkim jednak cenię sobie mięso jako osoba gotująca dla rodziny. Moim zdaniem po prostu samo się robi. Wystarczy wrzucić lekko doprawiony kawałek mięsa do piekarnika – i obiad gotowy.
Ponieważ często redaguję książki o zdrowym odżywianiu, więc nawet mimo mojej woli część zamieszczanych tam porad zapada mi w pamięć. Rozumiem, że należy jadać mniej mięsa, a już szczególnie wędlin. Wiem też, że specjaliści do spraw odżywiania zalecają już nie 5, ale 7 porcji warzyw i owoców dziennie. Przez długi czas jednak od potraw wege odstręczało mnie przekonanie, że są bardzo pracochłonne.
Pierwszy w naszym domu pojawił się pasztet z soczewicy. Spodobał mi się, a nie tylko zasmakował, bo ma piękny kolor. To potrawa, która nie może się nie udać, zwłaszcza że smakuje różnie, zależnie od dodanych przypraw, i na tym polega jej wdzięk. I robi się ją naprawdę prosto. Nie spotkałam też nikogo, komu by nie smakował.
Sprawdzony przepis na pasztet z soczewicy – lekka wariacja na temat przepisu zamieszczonego przez Agnieszkę Kręglicką
1. Szklankę czerwonej soczewicy ugotować w 2 szklankach lekko osolonej wody, aż rozpadnie się na papkę.
2. Usmażyć 2 starte marchewki i pokrojoną cebulę z dodatkiem ząbka czosnku. Wymieszać wszystkie warzywa.
3. Dodać jajko i łyżkę przecieru pomidorowego.
4. Doprawienie jest kwestią indywidualną. Ja dodaję pastę curry oraz kmin rzymski. Ale można próbować różne zestawienia przypraw, według własnej inwencji.
5. Przełożyć do wysmarowanej tłuszczem i wysypanej bułką tartą keksówki i piec w temperaturze 180 stopni C, aż wierzch się przyrumieni.
Potem skusiłam się na pasztet z pieczarek. Zniknął w jeden dzień, chociaż zdania na jego temat były już podzielone. Dziś zrobiłam pasztet z selera. Po przeczytaniu kilku przepisów na pasztet z selera wymyśliłam swoją drogę na skróty. Bo kiedy przepis jest długi i skomplikowany, a tak jest z wieloma przepisami wegetariańskimi, chętnie gotuję trochę inaczej i o wiele prościej. Zresztą warto się chwilę pomęczyć, żeby przełamać kuchenną rutynę i wprowadzić nowe smaki.
Nie będę ukrywać, że przyrządzenie pasztetu czy pasty do kanapek jest pracochłonne (wyjątkiem jest tu pasztet z soczewicy). Mam jednak nadzieję, że z przepisami wegetariańskimi będzie tak jak ze wszystkimi innymi – im częściej się dane danie robi, tym łatwiej i szybciej to idzie.
Komentarze
Dzień dobry 🙂
kawa
Kawa z przyprawami kojarzy mi się z Turcją i krajami arabskimi, gdzie parzy się ją w tygielku. Nie jestem takiej kawy miłośniczką, bardzo lubię jej naturalny zapach.
Doskonałe pasztety warzywne robi Krysiade, a pewnie też Kuzynka Magda.
Dzień dobry,
Kawa dzisiaj w czterech odsłonach, do wyboru 🙂
Zgadzam się z Agatą, że nowy przepis przeważnie napawa nas obawami, liczba składników często przyprawia o tremę, wątpliwośc – czy podołam. Jednak już po pierwszym podjęciu wyzwania spawa staje się prostsza i coraz prostsza za każdym następnym. Jarskie dania, moim zdaniem, dają nam większe pole do popisu i tym samym swego rodzaju zabawy w dobieranie przypraw i możliwości pokierowania smakiem pod własny gust. Pamiętam jak duże wrażenie wywarły na nas wegetariańskie smakołyki, którymi podjęła nas Krysiade na jednym z naszych minizjazdów. Smalec, który wyglądał i smakował jak znany nam, tradycyjny, nie zawierał w sobie ani grama tłuszczu zwierzęcego, podobnie z innymi potrawami, wywołującymi nasze zachwyty. Wspomnę także o arcydziełach kuchni wegetariańskiej, którymi na wielu już zjazdach częstowała nas Kuzynka Magda. I wszystkie te potrawy wydawały się nam niesamowicie pracochłonne, a koleżanki za każdym razem zapewniają nas, że to tylko kwestia wprawy, wszystko proste (nie wyłączając własnoręcznie wyrabianego ciasta francuskiego) 🙂
Piąta odsłona-kawa po wietnamsku:
pyszny.blox.pl/2007/12/Kawa-po-wietnamsku.html
Bardzo mi smakuje ta wersja. W hotelach jest podawana w dzbankach, bo prościej i też jest znakomita. Wietnam jest drugim po Brazylii producentem kawy, zatem tubylcy znają się na rzeczy. W kawiarniach, podobnie jak w krajach arabskich, przesiadują przede wszystkim mężczyźni popijając kawę, herbatę (oczywiście zieloną)albo piwo. Są też miejscowe wina, ale nie jest to trunek powszechnie używany i podobno nie są one powalające w smaku, my jeszcze nie próbowałyśmy. Kosztowałyśmy natomiast ryżową wódkę oraz wężówkę. Z dwojga złego już lepsza ta ostatnia. Za chwilę idziemy z Jolinkiem na miasto, bo dzisiaj wietnamski Sylwester(tutaj jest już wieczór). Żadnego szampana w sklepach jednak nie widziałyśmy 🙁
Yurkowi dziękujemy bardzo za ciekawy artykuł o Polaku w Hanoi 🙂
Danuśka ten Polak NIE jest w Hanoi, ale w jednym z miast na Waszej trasie 🙂 Hoi An. Te dwa słowa są mylące, bo składają się z tych samych liter.
Wężówkę pił mój kolega, razem ze świeżą krwią z węża, którego jedliśmy na kolację. Smak podobno był okropny 🙁
No, na to z wężem to już nikt mnie nie namówi, skoro do tej pory nie dałam się namówić nawet na węgorza!
Pasztet z soczewicy natychmiast zrobię (jutro), a soczewice mam w dwóch kolorach 🙂
Małgosiu,
koleżanki pojechały na zorganizowaną wycieczkę, czy same się zorganizowały?
Koleżankom-Podróżniczkom życzę udanego Sylwestra – skoro nie widać, żeby szampany były, same sobie zorganizujcie, w końcu nie takie się ze szwagrem… 🙂
Szczęściary…dwa sylwestry w ciągu miesiąca… 👿
Alicjo, z tego co wiem to pojechały z biurem podróży.
Acha, tak myślałam. Myślę też, że gdybym wybierała się w tamte strony (Chiny na przykład!), to też wybrałabym się z biurem podróży. To nie są kraje, gdzie wszędzie możesz porozumieć się po angielsku czy francusku, a tym bardziej „trasy z trasy”, drogowskazy etc.
Tak sobie myślę, że węża mogłabym spróbować, skoro jem węgorza/ niestety bardzo rzadko/. Małgosia wykazuje się w podróżach kulinarną odwagą i bardzo słusznie.
Z przykrością stwierdziłam, że pasztet z soczewicy to zupełnie nie mój smak. Zrobiłam go dwukrotnie, dokładając wszelkich starań, ale zupełnie mi nie smakuje. Ten drugi był także z kaszą jaglaną i suszonymi grzybami. Podzieliłam go na małe kawałki i większość zamroziłam. Będę go powoli jadła, bo szkoda wyrzucać. Ale pasztet z pieczarek może być całkiem smaczny.
Bardzo mi się spodobał ten przyrząd do parzenia kawy po wietnamsku z linku Danuśki. Genialny w swej prostocie. Spotkałam się tam z taką kawą ze słodzonym mlekiem skondensowanym, ale to nie moja bajka, bo owszem przeważnie piję kawę z mlekiem, ale bez cukru!
Rzeczywiście, fajne ustrojstwo dla kawiarzy.
Ja znalazłam na Onecie pomysł na dzisiejszy obiad z makaronem (mam śrubki trójkolorowe-zwykłe, zielone-szpinakowe i pomarańczowe-marchewkowe). To ugotuję.
Na patelni troszkę oliwy z oliwek rozgrzać, podsmażyć 2-3 pokrojone ząbki czosnku, dodać 2-3 łodygi selera naciowego, do tego dodam łyżkę pasty chilli, trochę listków bazylii z zamrażarki, na koniec 2 awokado pokrojone w plastry-ćwiartki. Makaron na patelnię z warzywami, posypać parmezanem i gotowe 🙂
Ja posypię old cheddarem, bo nie mam parmezanu.
Ja mam trochę bardziej skomplikowane danie na obiad – rybne curry. Miałam trochę różnych warzyw do zużycia (kawałki brokuła, kalafiora, cukinii, papryki, marchewkę). Posmażyłam na oleju kokosowym cebulę, czosnek , imbir i łyżeczkę zielonej pasty curry, dorzuciłam pokrojone warzywa i zalałam to puszką mleka kokosowego, dodałam sos sojowy i rybny, chwilkę poddusiłam. Do garnka wrzuciłam na 10 minut pokrojonego łososia i paczuszkę owoców morza. Do tego był ryż.
U mnie obiad byl szybki i bardzo prosty. Wrocilam pozno od fryzjera i nie mjalam duzo czasu. Przekroilam jablko na dwie polowki ,wyzlobilam czesc srodka i wsadzilam do kazdej polowki polowe koziego sera crottin de Chevignol, podlalam miodem lipowym i wsadzilam do goracego piekarnika na 15 minut. Ugotowalam spaghetti,posypalam parmezanem i na koniec salata i ser. Dobry byl ser z jablkiem i miodem.
Ja na razie się denerwuję, bo wygrałam licytację (allegro) na WOŚP, chcę zapłacić kartą i mi nie wychodzi, psiakość, czekam na Jerzora, bo on jest chyba tym „primary card holder”, moja karta jest z jego banku…
A już takie proste się wydawało! Walka była do ostatnich 3 minut, nie ustąpiłam 🙂
Ufffff! Wszystko dobrze poszło, zapłacone, kupiłam na WOŚP pierwszą książkę z wydania specjalnego „Dupersznyty i inne szwajności”, z autografem Jurka Owsiaka – książkę dostanie w prezencie urodzinowym moja siostrzenica 🙂
Ojej! Z podniecenia pomyliłam tytuł – „Dupersznyty czyli zapiski stanu szwajowego”
Pozdrawiamy z Waszyngtonu (stolycy) Wizyta u Trampa nie wypaliły chociaż zapraszał. Mieliśmy ciekawsze plany… 🙂 Jutro dalej.
Wiadomość : ” ……podrzuc prosze Alicji z Canady „Poklosie”. Ja juz jej podeslalam ale to pewnie byl jkis b. stary adres…”
https://www.youtube.com/watch?v=OlHQFXSALSc&t=123s
Hm. Kto prosił? Ciekawa jestem, bo nie rozumiem…
Ja szukałam, ale ciągle coś było nie tak, zaraz spróbuję ten adres.
Dzięki. Obejrzałam.
Alicjo, gratuluję udziału i pięknej wygranej. Chyba bardzo kochasz siostrzenicę 🙂
Dzień u nas słoneczny, ale mróz podszczypuje. Obiadowo – barszczyk ukraiński.
Cichalom – dobrej podróży 🙂
Ciekawe, do poczytania i pooglądania 🙂
http://www.kuchnianadatlantykiem.com/2017/01/podsumowanie-kulinarno-podroznicze-2016_71.html
i część II
http://www.kuchnianadatlantykiem.com/2017/01/podsumowanie-kulinarno-podroznicze-2016_14.html
Dzień dobry średnio-zimowym porankiem, spadło troszkę śniegu.
Salso,
siostrzenicę mam jedną, dwóch siostrzeńców i dwóch bratanków. Siostrzenicy córka (jedna z dwóch) pali się do książek (już klasa maturalna!), to jest dla kogo książki kupować. No i książka Nisi, egzemplarz numer 1 wydania specjalnego zostanie w rodzinie 🙂
Ja mam wczorajszy makaron na obiad, na pewno będzie lepszy dzisiaj, jak to zwykle z odgrzewanymi daniami z makaronem bywa. Po przegryzieniu się są lepsze. Dodam tylko ze 2 nowe awokado, które powinno być po nie za bardzo dojrzałej stronie.
„Pokłosie” jest dobrym filmem, tylko końcówka zbyt, nawet nie wiem, jak to określić…melodramatyczna, z akcentem na „dramatyczna”. To samo czułam, co po „Liście Schindlera” (moment, kiedy Schindler wyjeżdża). Dla mnie takie końcówki są nie spajające, podkreślające wymowę filmu, a w jakiś sposób jest to tani chwyt, spłycający sprawę. Ja bym wolała się domyślić takiej sceny, wystarczyłoby coś od reżysera, jakiś znak, że skończyło się tak czy tak. Dobry i potrzebny film, ja jak przez mgłę przypominam sobie różne opowieści starszych, którzy przeżyli wojnę i jakkolwiek nic konkretnego sobie nie przypomnę, ale te opowieści szeptane były jakieś takie niejasne, a już na pewno nie dla uszu dzieci. To wynika zresztą z tego filmu – wszyscy wiedzieli, ale nikt otwarcie nic nie powiedział, aż się „ulało”. Szaflarska jak zwykle świetna, chociaż tylko w epizodzie.
Brakuje mi Irka kawy, chyba juz wrocil z targu.
Ja zaparzyłam herbatę – Jerz kupił w Polskim sklepie zieloną herbatę z owocami żurawiny i skórki granatu, ta mieszanka smakuje mi o wiele bardziej, niż oryginalna japońska sencha, która jest najpopularniejsza w Japonii i serwowana do wszystkiego.
Nie doceniłam, dopiero teraz, jak u Japonki za 100gram suszu płaci się 23$ 😯
Dla mnie sencha ma zbyt „oleisty” aromat, tak mi się kojarzy, ale wymieszałam ją z tą zieloną z Polski (duże zielone liście), która pewnie też jest z Chin czy Japonii, ale „złamana” owocami smakuje lepiej.
Sencha w Japonii jest zbierana wczesną wiosną, najpierwsze młodziutkie listki. No nic, robię wszystko, żeby docenić herbatę zieloną i się do niej przyzwyczaić, skoro ona taka zdrowotna 🙂
Wrócił z targu, ogrodu, przywiózł Ewę z dworca, która wczoraj została przyjęta do Stowarzyszenia Autorów Polskich. Krótko mówiąc działo się . Pora więc na kawę
Irku, dziekuje za kawe i gratulacje dla Ewy.
Irku, przekaż proszę gratulacje Ewie i życzenia dalszych sukcesów i dobrej weny.
Dziękuję i przekazuję 🙂
Dziewczyny dzisiaj po chińskim-wietnamskim sylwestrze, pewnie świętują…A Nowy Rok dość kulinarnie, bo Rok Koguta 🙂
Nie wiem co Dziewczyny dziś robią, ale nie zawsze można liczyć na dostęp do internetu, chociaż z tego co pamiętam to tam było znacznie lepiej niż gdzie indziej 😉
Ja wieczorami zazwyczaj łapałam za komputer, Jerz za swój i coś tam czytał, a ja spisywałam, co mi tam do głowy przyszło „wieczorem, po ciężkim dniu”.
Pamiętam z Ameryki Pd. jak byliśmy chyba pierwszy raz, Stanisław się dziwił, jak ja jeszcze znajduję czas, żeby wypisywać na blogu. A dla mnie był to czas wytchnienia po całodziennej jeździe czy zwiedzaniu tego czy owego, no i utrwalenia. Zazwyczaj po jakiejś kolacji wypijaliśmy butelkę wina „do poduszki” i tych naszych zajęć internetowych.
https://www.youtube.com/watch?v=NzfbUuKryKM
Wiadomości cd.
Sohttps://www.youtube.com/watch?v=14LB7vDfQVE&t=1949srry!!!
To mialy byc „Powidoki” Prosze o powtorke…..
Dziękuję za życzenia dobrej podróży! Zaiste, jest dobra! Pozdrawiamy z granicy między Południową Karoliną i Georgią. „Georgia on my mind” Jeszcze zimno. Jutro już Floryda i ciepełko! 🙂
Dzień dobry 🙂
kawa
Kawa w filiżance cudnej urody, z ptysiem w tle + słońce za oknem, to miły początek dnia 🙂
Dzisiaj był chyba jeden z najpiękniejszych dni naszej wycieczki-rejs po Zatoce Ha Long.
Skały i morze to zawsze wspaniałe widoki, ale tutaj występuje w skali jedynej w swoim rodzaju i zaiste bajkowej. Na statku, wśród tych nadzwyczajnych okoliczności przyrody zjedliśmy też obiad. Bardzo nam smakuje ta ichniejsza kuchnia, jest oczywiście podobna do tej, którą znamy z wietnamskich restauracji w Polsce. Podoba nam się to, że posiłki składają się z wielu drobnych dań, czy przekąsek i zawsze jest możliwość popróbowania wielu różnych ciekawostek. Dzisiaj na statku prawie wszyscy przyznaliśmy złoty medal faszerowanym krabom 🙂 Wieczór oraz jutrzejszy dzień spędzamy w Hanoi, a za chwilę idziemy z Jolinkiem skosztować tutejsze zielone piwo i zjeść jakąś kolację. Zatem do następnej internetowej okazji!
Zatoka Ha Long rzeczywiście zapiera dech w piersiach. Mam nadzieję, że Dziewczyny widziały ja w słońcu, bo wtedy wygląda bajkowo, chociaż w porannych mgłach też robi niesamowite wrażenie.
Wygooglałam sobie na Google Earth tę Zatokę, jest tam cała masa zdjęć – na niektórych widać, że tłok tam, jak na Manhattanie 😉
Już szykuję się na zdjęcia naszych podróżniczek 🙂
U nas tymczasem spadło z 5cm świeżego śniegu i wygląda, jak pierwszy śnieg zimy, czyściutki.
Zatokę widywaliśmy w filmach.
Cichaly, to już macie bliżej niż dalej! A do nas lekka zima wróciła. Przebąblowaliśmy cały dzień, zamiast iść na jakiś spacer, Jerzor chociaż tyle, że odśnieżył podworzec z tych 5 cm śniegu.
No to przyjemnej drogi jutro i słońca po drodze 🙂
Alicjo-największy tłok jest przede wszystkim przy wyjściu z portu, statki wręcz obijają się o sobie, ale nikt się tym nie przejmuje. Potem im dalej w morze, tym spokojniej i my też dopłynęliśmy do miejsca, gdzie wokół nas były tylko te skaly wyrastające z morza.
Małgosiu-pogoda była znakomita:rano lekka mgła, w której wszystko wyglądało baśniowo i tajemniczo, a potem wyszło piękne słońce 🙂
Kolację zjadłyśmy w rezultacie we francuskim bistro 😉 Wiele miejsc nadal pozamykanych z racji Nowego Roku, ale francuskie knajpki, których jest tu trochę otwarte. Gorąca i pachnąca bagietka prosto z pieca plus omlet okazały się całkiem smacznym rozwiązaniem. Francuską obecność widać zresztą na każdym kroku-wiele firm znad Loary ma tu swoje przedstawicielstwa, a i francuskich turystów też niemało.
Dzień dobry 🙂
kawa
Irek zawsze na czasie, kawa w wietnamskim stylu 🙂
Ciekawe czy Podróżniczki piły już kawę parzoną na sposób wietnamski i jak smakowała. Troszkę mi przeszkadza w opisach to słodkie mleko skondensowane, ale zapewne taka kawa pita w Wietnamie ma inny smak niż przyrządzana w Warszawie, jak to zwykle – okoliczności zmieniają smak 🙂
Salso, słodkie to słodkie, jak ktoś nie lubi takiej kawy to może to wcześniej zaznaczyć, pod warunkiem, że o tym wie 😉 , ale o zwykłe mleko tam trudno. Raz spróbowałam i wystarczy.
To poprzestanę na tradycyjnym espresso bez cukru, ale za to w towarzystwie tarty z gruszkami z płatkami migdałów 🙂
Dzisiaj kupiłam pyszny chleb gryczany obficie posypany czarnuszką. Od kiedy spróbowałam chleba pieczonego na zakwasie gryczanym, ten smak za mną chodzi 🙂
Salso, jeszcze gryczanego nie jadłam, będę musiała spróbować 🙂
Mało nas do pieczenia chleba!
A tu tydzień następny. Dzisiaj placki ziemniaczane, obiad „bez przepychu”, ale za Jerzorem chodzą. Dla mnie niewiele roboty, nie protestuję. Mroźno i słonecznie.
Machanko pozdrawiające dla Borysa, który trochę milczy…
Znalazłam w sieci kilka przepisów na chleb gryczany, na zakwasie i na drożdżach i jeszcze jakieś. Kusi mnie, żeby spróbować upiec, ale chyba nie ten na zakwasie, bo ze zdjęcia zerka na mnie ciężka, kluchowata kroma.
Salso,
ten chleb, którym się zachwycasz, był na zakwasie?
Popatrzcie na ten przepis…prawie nic do roboty, tylko rzecz rozłożona w czasie. Nie mam kaszy niepalonej, bo zaraz bym przystąpiła do roboty 🙂
http://www.blendman.pl/przepis/chleb-kaszy-gryczanej/
Alicjo, zadziwiająco łatwy ten przepis, ale ani drożdży ani zakwasu w nim nie widzę? A te moje zachwyty były nad dwoma różnymi, każdy z innej piekarni: pierwszy – na zakwasie gryczanym, a drugi nie bardzo wiem, nazywał się gryczany i był mocno posypany czarnuszką, co dodatkowo poruszyło moją wyobraźnię 🙂 Sprawdzałam na stronie piekarni, wygląda, że na drożdżach i na zakwasie, w dodatku z mieszanych mąk, w tym gryczanej. http://piekarniagrzybki.pl/kategoria/wyroby/wyroby-piekarskie/chleby-mieszane/ (o ile to ten sam, bo to chyba jakaś nowośc)
Nie rozumiem po co dodają do chlebów na zakwasie drożdże, przecież zakwas to dzikie drożdże. Piekę od lat, takie chleby mieszane tylko na zakwasie.
Też mnie to zadziwiało, ale ja nie mam właściwie żadnego doświadczenia w pieczeniu chlebów. Piekłam kilka, ale wyłącznie na drożdżach. Natomiast czytałam, że jeśli zakwas jest młody, jeszcze słaby, powinno się go wspomóc drożdżami.
Ale jak w piekarni może być młody zakwas? Ja mimo młodego zakwasu nie dodawałam drożdży, dawałam więcej zakwasu, teraz wystarczą mi 3 łyżki.
Poczytałam w sieci i widzę, że te drożdże, nie tylko dodaje się przy młodym zakwasie, ale też do całkiem gotowego, dorosłego, dla wzmocnienia wyrastania chleba. Zapewne są różne szkoły, najlepszym dowodem piekarnia do której link podałam.
Mnóstwo osób dookoła choruje. Mnie też trochę dopadło, ale na szczęście dość lekko. Pozostał tylko brak apetytu, więc żaden nawet najlepszy chleb czy inne rarytasy w tej chwili mnie nie nęcą. Za to ze smakiem zjadłam bułeczki maślane.
Wybraliśmy się wczoraj na film ” La la land”. Skusiłam się entuzjastycznymi recenzjami i wiadomościami o Oskarowych nominacjach. Doprawdy nie wiem, co zasługiwało na takie wyróżnienie. Nudziłam się okropnie i przypuszczam, że chyba większość publiczności. Historia banalna, muzyka bardzo przeciętna, a dobrzy aktorzy nie mieli zbytniego pola do popisu. Przez pierwsze pól godziny przysypiałam, ale litościwie dla filmu przypisałam to mojemu osłabieniu po chorobie. Jeśli ktoś chce koniecznie ten film zobaczyć, to niech idzie do kina. Osobiście radzę wybrać coś innego. Bardzo się zdziwię, jeśli film dostanie jakieś Oscary.
Za to niezwykle miłą godzinę spędziłam dziś w przedszkolu wnuka z okazji minionego Dnia Babci i Dziadka. Uroczy występ. Tym razem także prym wiodły dziewczynki, ale wszyscy bardzo się starali. Babcie i dziadkowie licznie obecni byli bardzo wzruszeni.
To na pewno nie dla mnie film, nie znoszę musicali.
Film jest tak okrzyczany po tej stronie Wielkiej Wody, że na pewno dostanie jakieś oscary w którejś z kategorii.
Myślę, że w tym roku triumf będą święciły filmy z aktorami afro-amerykańskimi i o takiej tematyce. W ub. roku Hollywood było bardzo krytykowane za niemal tylko „białe oscary”, więc dla równowagi…
Włożyłam kilka gałązek forsycji do wazonu z wodą – kwitną 🙂
Zaklinam wiosnę…
Ja ostatnio czesto w kwestii kaszy gryczanej. Pytanie, co to jest ta „biala” kasza? Na torebkach mojej gryczanej czytam: prazona wiec, to chyba nie to?
Musialbym zapytac u specjalistow z bio, wega etc.
Nb, wiecie, ze vege robi za taliban w kwestii zdrowotnosci?
Jestem przekonany o tym, ze ten co serwowal ten przepis na chleb gryczany, ten, co to wlasciwie nie musi unikac glutenow, lecz je (na wszelki wypadek? dla zasady?) unika, tez jest z takich. Niech mu bedzie. Boje sie zupelnie innych swirow
I u mnie te muzyczne filmy nie w cenie, a temat dawno sie zalatwil, dlatego nie wiem, dlaczego mialbym, lub co mialo by byc w tym nowym, aby mozny mowic o renesansie filmu muzycznego.
Ostatni ten temat byl to: Dirthy Dansing.
Moje kobiety i kobietki sie zachwycaly!
Dirthy Dansing mnie także zachwycił. Kiedy to było…1980 r. ?
Szkoda, że dopiero też ukazała się na stronie Polityki recenzja ” La la land” red. Chacińskiego. A może była, tylko nie na czołówce. Może odwiodłaby mnie od tego filmu. A film ma, jak wyczytałam. 14 /!/nominacji do Oscara. Zadziwiające.
Była tu całkiem niedawno mowa o poduszkach z łusek gryczanych. Ale już przeczytałam przypadkowo informację, że w tych łuskach lubią przebywać jakieś robaczki. No i jest problem. 🙂
Jutro zetnę kilka gałązek forsycji i wstawię do wody. Zupełnie o tym zapomniałam. Do prawdziwej zieleni na drzewach i krzewach poczekamy do przełomu kwietnia i maja. Jeszcze tyle czasu.
Pepegorze,
kasza gryczana nieprażona ma jasny kolor. Kupiłam ją kiedyś na wagę w zwykłym sklepie na hali targowej. I tak sobie czeka w szafce na zmiłowanie. Nie bardzo mi smakuje, ale trzeba będzie ją wykorzystać. Ta prażona, ciemna ma wyrazisty, lepszy smak.
Kiedys tu nadawalem, jak zachwycalem sie filmem francuskim ktore serwowala nam TV w PRL u jeszcze. Dla mnie to byla jeszcze koncowka lat 50-tych. Wspominalem juz kiedys sielanke jaka mi sie udzielala ogladajac te filmy, drugiego rzutu zapewne, ktore staly w pieknym kontrascie do siermieznego bytu w Polsce srodkowego Gomulki. Te filmy telewizja jednego jeszcze programu serwowala na peczki. Przyznam, ze zobaczylem w ten sposob cala klasyke czarno/bialego westernu(+) lecz, zmierzenie sie calym potencjalem tzw show, ze studwudziestoma dorodnych ud, schodzacych po odpowiednio szerokich schodach, przerywanych …
Zapewniam, dzis tego Freda ogladam chetnie…i wszystkich tych innych.
Mnie też podobał się „Dirty Dancing”, ale to nie był musical. Na Fredy Astairy byłam chyba za młoda, nudziło mnie to, ale oglądałam, bo „było”. Teraz inaczej na to patrzę, zwłaszcza, kiedy porówna się różne badziewie współczesne…zamieniam się we własną Babcię 😉
Nowy wpis!