Co nam zostało z dawnych lat
Odkąd pamiętam rodzinny dom, najpierw na Nowy Rok był zając. Pamiętam ten zapach w domu, zapach dziczyzny i przypiekającej się przerastanej mięsem słoninki, którą zanim danie było do końca gotowe, podkradałam z piekarnika.
Po polaniu zająca śmietaną już nie była ona chrupiąca i smakowita. Gdyby została w zajęczym combrze, nie miałaby już tego smaku, na pewno wszyscy biesiadnicy wyjmowaliby ją jako niejadalny dodatek. Potem zające niespodziewanie zniknęły ze sklepów i zająca zastąpił w moim rodzinnym domu indyk. Też nie było go łatwo kupić, bo nigdy nie kupowało się, broń Boże, mrożonego, więc zamawiało się u Pani Cielęcinowej dostawę już przed świętami. Do indyka najlepiej było podawać domowe borówki, przygotowywane jesienią przez Mamę i koniecznie czerwoną kapustę z jabłkiem krojonym w misterne paseczki.
Minęły lata, i choć zrobiłam borówki do mięsa, nie było w tym roku indyka jako rodzinnej tradycji pieczołowicie przeze mnie zachowywanej z okazji innych familijnych uroczystości. Nie było także zająca. Nie było ich z wielu powodów. Zające stały się dobrem zbyt rzadkim, nie widujemy ich w Łęcinie prawie w ogóle, a to może znaczyć, że jest ich bardzo mało, więc nawet nie próbowałam szukać, aby nie przykładać ręki do ich wytępienia.
Co do indyka, to po prostu stał się potrawą codzienną i nie sposób potraktować go jako świątecznego menu. A poza tym większość bliskich wyjechała i dla tej garstki, która została, był pieczony aromatyczny, chrupiący kurczak i rosół z kury z francuskimi kluseczkami. Mało atrakcyjne menu? Ale jaki za to zapach i smak. O dziwo wszystko to pachniało i smakowało zupełnie inaczej niż w inne dni. Może to znaczy, że zapowiada się trochę lepszy rok?
Proponuję konkurs: opiszcie tradycyjne potrawy, które przygotowywało się w Waszej rodzinie na różne święta. Nie chodzi nam o przepisy, ale o wyjaśnienie, z jakiej przyczyny jadało się potrawę, szczególnie pamiętaną, wspominaną i może jeszcze dotąd gotowaną przez kolejne pokolenia?
Nagrody zdobędą cztery osoby, które nadeślą w tym tygodniu swoje kilkuzdaniowe wspomnienia (nie więcej niż pół kartki maszynopisu). Nagrodami są książka Katarzyny Meller „W kuchni mamy i córki” i książka niespodzianka. Zapraszamy, piszcie.
Komentarze
Dzień dobry 🙂
kawa
dzień dobry …
u mnie niestety tradycja się zagubiła przez powikłania rodzinne … ale miałam szczęście ucztować w rodzinach zaprzyjaźnionych …
do wiosny 77 dni i kilka godzin … a dni co i raz dłuższe … 🙂
Irku jesteś czarodziejem i wywołujesz uśmiech kawowy ….. 🙂
Och, Pani Basiu, jak ja lubię wspomnienia!
Wszystkie uroczystości w naszym domu były jak ze starego kalendarza. Nie ma się co dziwić, moja Mama, jako najmłodsza z domu urodziła się w roku 1914, Tata w tym samym, jeszcze przed pierwszą wojną. I oboje mieli starsze rodzeństwo… Można więc sobie wyobrazić rodzinne święta, imieniny, zjazdy itd….
O dziczyźnie, pasztetach z zająca, dzikich kaczkach i kuropatwach wspominałem tutaj już kilkakrotnie, więc pominę. Ale żadna z większych domowych uroczystości nie obyła się bez „tortu pani Jadzi”, czyli specjalności mojej mamy. Nigdy przedtem ani potem nie jadłem takiego przysmaku, zresztą nie ja jeden. Niestety jest nie do odtworzenia, bo mama, wspaniała kucharka, robiła wszystko „na oko” i żadnego przepisu nie zostawiła.
Tort był na bazie biszkoptów – puszysto – miękkie, nigdy nie przesłodzone ciasto, przekrojone na cztery równe plastry przekładane było najpierw konfiturą, a górne warstwy kremem – białym i zabarwionym na czekoladowo kakao. Udekorowane na wierzchu włoskimi orzechami i wiśniami z konfitury.
Każdy tort był dobrze nasączony czymś, co mama nazywała „ponczem” . I tutaj chyba między innymi tkwiła tajemnica. Poncz Mama robiła z wódki (nie żałując), wody, olejku rumowego (rumu wtedy chyba nie było lub nie było nas na to stać) i cukru. I ja ten poncz wypijałem, ile mi się tylko udało. Tolerancyjna bez granic mama tylko patrzyła, żeby do tortu wystarczyło, i żeby dziecko (miałem wtedy może 10 – 12 lat) się nie upiło. Prawdę mówiąc nie wiem, czy nie robiła tego ponczu nieco więcej niż potrzeba… W dzisiejszym spojrzeniu było to bardzo niewychowawcze, ale ja jestem zupełnie innego zdania…
Torty były na każde imieniny, ale nigdy na święta Bożego Narodzenia lub Wielkanoc. Wtedy były strucle z makiem…
Pozostała mi tylko taca na której te torty Mama podawała, przywiozłem ją tutaj, do Stanów. Dla wspomnienia….
https://photos.google.com/share/AF1QipNVL9WCv6kHoZsuYcuJpsrbuni1rHHzNZT4XP0GdcqV5KzJV9uYNgyGlkRVY1Komg?key=WU9vSjFIblZFUlAzMTZ1SnRfNWZVd0pqbHluOGtB
Nowy piękna ta taca i wspomnienie … 🙂 …
jakby komuś zostały śledzie jak mnie to można zrobić …
http://zasmakujkuchni.blox.pl/2016/12/Salatka-sledziowa-ze-sliwkami-jajkami-i-natka.html
Nowy- taca naprawdę pięknej urody.
Moja opowieść w porównaniu ze wspomnieniami Nowego będzie nader skromna. Mama, zgodnie z tradycją wyniesioną ze swojego domu, na pierwszy dzień Świąt obowiązkowo piekła kaczkę z jabłkami, a do niej podawała duszoną czerwoną kapustę.
Natomiast co do podhalańskiej rodziny mojego Taty, to na Wigilię smażono pstrągi, bo wystarczyło je złowić w pobliskiej rzece. Teraz w Skawie pstrągów już nie ma i kuzynostwo kupuje karpie, jak to wszędzie bywa.
Chciałam przy okazji pocieszyć Barbarę, iż zające na Mazowszu nadal kicają, a najłatwiej spotkać je wieczorem przejeżdżając polnymi drogami na przykład wśród nadbużańskich łąk-są widoczne w świetle lamp samochodowych. Niestety w takich warunkach bardzo trudno je sfotografować. Osobisty Wędkarz spotyka je często wracając ze swoich wypraw na ryby.
W święta u mnie nie podawało się obiadu na gorąco, może poza barszczykiem w grudniu, czy białym barszczem na Wielkanoc. Tradycyjnie za to musiał być pasztet, dawno, w dzieciństwie, oczywiście z zająca, pieczeń cielęca i schab, pieczone i podawane na zimno. Na wigilię zawsze musiały być pierogi z kapustą i grzybami, no i oczywiście zupa grzybowa z łazankami. Ryba w galarecie i ryba smażona także obowiązkowo. Wspominane już przeze mnie łazanki z makiem, makowce i dużo orzechów. Faworki w karnawale musiały być, no i sernik. Jednak w ciągu roku, przy rozmaitych świątecznych okazjach, najbardziej pamiętam kurczaki pieczone, koniecznie z nadzieniem, było (i nadal jest) to jedno z moich ulubionych dań obiadowych. Pominęłam śledzie, które jako przystawka zawsze pojawiały się na stole, nie budziły i nie budzą mojego entuzjazmu, może dlatego wspominam o nich na końcu 🙂
Nowy, mnie też ujęło Twoje wspomnienie ilustrowane piękną paterą. Każdy zapewne ma jakiś „skarb” z rodzinnego domu przywołujący miniony czas…
Do pracy rodacy! Gdzie się podziały Wasze rodzinno-kulinarne opowieści?
Od kilku dni usiłuję dodzwonić się do Żaby, ale bezskutecznie. Mam nadzieję, że u naszej Koleżanki wszystko w porządku. Dzisiaj Żaba miałaby wiele do opowiadania.
Pyra oczywiście też….
Powtórzę za Wami, ze piękna jest ta patera od tortów Mamy Nowego i wzruszające jego wspomnienia.
Ze świątecznych czy uroczystych dni pamietam zapach wypieków mamy, pysznego mięsnego pasztetu (bez dziczyzny), makowca i sernika a w Karnawale smazenie faworków. A te z kolei przywołały wspomnienie wizyty rodziców na Wybrzeżu Kości Słoniowej, gdzie wtedy mieszkaliśmy. Mama przygotowała wielki stos faworków, które zniknęły w mgnieniu oka.
Podobnie jak Salsa, wciaz lubię pieczonego kurczaka z nadzieniem, którego to smaku nigdy nie udało mi sie odtworzyć.
Kiedy przeczytałam opowieść Aliny o faworkach smażonych na Wybrzeżu Kości Słoniowej, to natychmiast przypomniał mi się flambirowany kurczak w pomarańczach przygotowany na Święta Bożego Narodzenia przez żonę jednego z naszych polskich kolegów w Algierii. To było popisowe danie Marysi, bo tak owej żonie było na imię i rzeczywiście zrobiło wrażenie na wszystkich biesiadnikach. Tego kurczaka przyrządzam czasami do dzisiaj, a Osobisty Wędkarz uważa, że również w ten sposób trafiłam przez żołądek do jego serca 🙂
Wspomnienie Nowego wzrusza…
U nas nie było wielopokoleniowej tradycji – babcia (ze strony mamy) zmarła na raka, zanim mama nauczyła się gotować. Mama uczyła się tej sztuki trochę od swojej babci ale najwięcej z kursu gotowania. Od tego czasu minęło dobre 60 lat, przybyło nam sporo książek kucharskich ale rozpadający się zeszyt w marmurkowej oprawce wciąż wiedzie prym w kuchni mojej mamy. W Święta Bożego Narodzenia króluje u nas zupa grzybowa (na zmianę z barszczykiem), pierogi ruskie ewentualnie z kapustą i grzybami, karp, domowy pasztet, strucla z makiem, sernik, a w karnawale faworki i oponki.
W dawnych latach, czyli w dzieciństwie święta nie były wystawne, ale bardzo wyczekiwane. Wiązały się z przerwą w nauce, a przede wszystkim zawsze były białe. Potrawy nie były wyszukane, ale atrakcją była pieczona w całości gęś z nadzieniem. Jednak najmilsze wspomnienie świąteczne wiąże się wcale nie z przysmakami, ale zapachem pasty do podłogi. Podłogi były wykonane z desek , w pokojach pomalowane i pastowane właśnie z okazji świąt. A ówczesne choinki, czyli świerki miały o wiele bardziej intensywny zapach niż te dzisiejsze. Może to złudzenie, a może nie.
Faworki to oczywiście przysmak karnawałowy. Do dziś smażę je raz lub dwa razy, ale tylko w tym czasie. Nigdy nie kupuję gotowych. Cała rodzina bardzo je lubi, więc smażę ich dużo.
Nowy – piękne wspomnienie.
W naszym domu nie mamy jakiejś specjalnej potrawy. Oczywiście w Wigilię tradycyjnie pojawia się barszcz z uszkami i karp, na Wielkanoc domowe wędliny i jajka. W karnawale smażymy pączki i chruściki.
Dziewczynki dostają na urodziny tort upieczony przez dziadka, a ja specjalny tort serowy z truskawkami 🙂
Ponieważ już mamy rok 2017 to zaczął się nieformalny rok Bolesława Leśmiana, który my już obchodzimy chyba od listopada – prawda? 🙂
Z tomu „Sad Rozstajny”
Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz,
ale w innym sadzie, innym lesie, –
możeby inaczej zaszumiał nam las,
Wydłużony mgłami na bezkresie…
Może innych kwiatów wśród zieleni bruzd,
Jęłyby się dłonie, dreszczem czynne, –
Możeby upadły z niedomyślnych ust
Jakieś inne słowa – jakieś inne…
Możeby i słońce zniewoliło nas
Do spłonięcia duchem w róż kaskadzie,
Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz
Ale w innym lesie, innym sadzie…
A w Białymstoku zaczął się nieformalny rok Ludwika Zamenhofa. Radni nie zgodzili się na oficjalne obchody.
Bonan nokton! 🙂
Piękna taca, Nowy. Zazdroszczę. Nam się nic nie uchowało po zawierusze hitlerowskiej a potem sowieckiej. Byliśmy wysiedlani z dwu godzinnym czasem na spakowanie. Mama uratowała nieco zdjęć (takich ząbkowanych) obecnie w sepii i biżuterię za którą przeżyliśmy okupację. Przedwojennych potraw nie pamiętam. Boże Narodzenie kojarzy mi się z okrutnym zamieszaniem w rodzinie. Tato tuż przed Wigilią wsiadł w samochód i pojechał do miasta. Dopiero po latach dowiedziałem się, że musiał powtórnie kupić dla mnie obiecany prezent, czyli kolejkę, którą w czasie próbnych jazd zepsuli razem z Dziadkiem! Pierwsze zapamiętane z czasu wojny potrawy, to zupa grzybowa i kluski z makiem popijane kompotem. Pamiętam, że były pyszne! Mama gotowała wyśmienicie. Przed wojną ukończyła Szkołę Gospodarczą dla Panien w Imbramowicach w klasztorze Norbertanek. Potem już bywało gorzej. Biżuteria się skończyła. Mama, żołnierz AK, zabrana do Ravensbruck, a Tato na wojnie (Gazala, Tobruk, Monte Cassino) Tułaliśmy się z siostrą po dalszych krewnych. Tam takich jak u Mamy klusek z makiem nie było! Noc wojny minęła. Mama przeżyła. Tato wrócił i… kluski też. Czasem myślę, że jak znowu spotkam się z Mamą, to dam plamę, bo znowu poproszę o kluski z makiem!
Dziękuję bardzo za miłe słowa o moich wspomnieniach!!!
Z wielką przyjemnością przeczytałam Wasze opowieści i mam nadzieję, że pojawią się kolejne 🙂
Ogromnym sentymentem darzę porcelanowy dzbanek do kawy mojej Mamy, na którym jest następujący napis:”Pamiątka Iej Komunji Stej 15.V.1932″.
Dzień dobry 🙂
kawa
dzień dobry …
Wchodzisz na stronę i oglądasz filmik i pomagasz …..
playdlawosp.pl
Jolly wróciłaś? ….
jeszcze raz …
wchodzisz na stronę … oglądasz filmik i pomagasz …..
http://playdlawosp.pl/
Pamietam zapach pieczonego miesa, ktore rozchodzilo sie po mieszkaniu. Mieso, ktore zostalo wystane przez Mame i Ciocie w kolejce na mrozie. W malych miasteczkach zaopatrzenie bylo bardzo slabe i jedynie przed swietami mozna bylo kupic cos lepszego i w wiekszej ilosci, ale kosztem pojscia do kolejki o 5 rano. Zapach pieczonych ciast: makowca, sernika i bardzo dobrego piernika. Dziwne, ale nie pamietam innych dan. 42 lata temu spedzilam ostatnie swieta w Polsce. Swieta we Francji mialy inna oprawe. Inne dania, inna atmosfera.
takie ziemniaki to można wcinać …
http://zasmakujkuchni.blox.pl/2016/04/Szwedzkie-hasselback-potatoes-cytrynowo-imbirowe.html
Dzieki Irku ( i Jolinku) za poranna kawę, żadna nie jest przypadkowa i wprawia w dobry nastrój.
Cichal mimo wojennych przejść zachował optymizm i radość życia, czyli ze mozna mimo ze to niełatwe.
Od godziny pada śnieg ale jest za ciepło zeby było biało. Pora na popołudniowa kawę 🙂
A do Irkowej kawy – leśmianowe ciasto 🙂 : http://swiatwypiekow.pl/przekladane/malinowy-chrusniak/
„W Malinowym Chruśniaku” i „Gdybym spotkał ciebie jeszcze raz” recytowałam kiedyś. Byłam wtedy zafascynowana Leśmianem, zresztą dotąd bardzo go lubię.
Najlepiej jest jeść oczami, czytając 🙂 Na te szwedzkie ziemniaki mam chęc, gdzieś już widziałam ten przepis, ciekawwy sposób, musi być smaczne. A i ciasto leśmianowe wygląda zachęcająco 🙂
U nas pogoda kapryśna, śnieg zmieszany z deszczem, plucha na chodnikach, a w zapowiedziach mrozy jakieś sążniste. Każdy dzień jednak przybliża nas do wiosny 🙂
Cichalu – do poczytania: https://polona.pl/search/73e9a6e0-d283-11e6-8d8b-6905ba1a4ee6/
http://whiteplate.com/2010/06/ocalic-od-zapomnienia-o-pewnym-zeszycie-i-jego-autorce/
Cichalu – pierwszy link to nie to co miało być 🙂
https://polona.pl/search/b7b1cb50-d283-11e6-8720-e77b24601670/
Jeżeli znowu pojawią się te same czasopisma, to po prostu wpisz do wyszukiwarki w Polonie „Imbramowice”.
Jolinku-ziemniaki z cytryną i imbirem bardzo ciekawe. U mnie do zrobienia pod nieobecność Osobistego Wędkarza, który nie przepada za imbirem oraz nie jada ostrej papryki. Kiedyś chyba sporządzę listę rzeczy, które mój Ulubiony Domownik jada oraz tych, których nie mogę podawać. Ciekawa jestem, która lista będzie dłuższa 😉
Oj, masz Ty Danuśka z tym Francuzikiem, masz 😉
U mnie nie ma zimy, jakieś plusy dodatnie i resztka sniegu się rozmyła (+6c). Mżawki i deszcze, co wpędziło mnie w okolicę okołokominkową, gdzie poczytuję, aktualnie Józefa Hena „Szóste najmłodsze”, zbiór opowiadań.
Dzisiaj wieczorem będę miała Mrusi Bywszyj Personel, a ponieważ Brian jest ćwierć-Polakiem, specjalnie zostawiłam sporo zamrożonych uszek i będzie barszcz, też zostawiłam trochę zakwasu.
Z potraw wigilijnych nikt nie wymienił kapusty z grochem, która u mnie od zawsze byłá i jest, bo jak Babcia Janina powiadała – żeby ubranie pasowało.
Myślę, że to była dyżurna potrawa biednych ludzi, żeby na stole było tych 12 dań, bo na wsi zazwyczaj każdy miał kiszoną kapustę i suszony groch.
Dziękuję Asiu! Obliczyłem, że moja Mama mogła tam być w latach 20tych. Była z rocznika 1907.
U mnie tez w Wigilie zawsze była kapusta z grochem. To było moje ulubione danie.
…i dlatego ubranie pasowało 🙂
Cichalu,
Kuzynka mamy ukończyła szkołę dla dziewcząt prowadzoną przez benedyktynki w Staniątkach. To stamtąd tort orzechowy zawitał w naszej rodzinie.
http://www.gazetakrakowska.pl/artykul/725123,dzien-z-zycia-mniszek-z-klasztoru-benedyktynek-w-staniatkach-zdjecia,id,t.html
jutro sobie zrobię takie ciasto do kawy … dodam olej kokosowy zamiast margaryny …
http://www.zkuchnidokuchni.pl/2016/06/ciasto-z-patelni.html
Ewo. Nie chce się otwierać, ale znam Staniątki, bo to rzut beretem od Krakowa. Do kompletu powiem, że moja starsza (na oko młodsza) siostra uczyła się w Sacre Coeur w Pobiedziskach.
Jolinku, ile to na wagę – pół kostki masła? Już zabieram się za produkcję! Zrobię Ewie niespodziewankę!
W tym roku na świeta upiekłem trzy blachy drożdżowego które dojadam podgrzane w tosterze. Ciasto wyniesione do chłodnego nieogrzewanego ganku świetnie się zakonserwowało i nadal smakuje. Kiedyś w moim domu tak samo wynoszono do chłodnego makowce. Niestety moje osiem blach makowca w tym roku szybko wyszło. Mam jeszcze trzy torebki czeskiego maku i trzeba bedzie upiec nowy w sobotę rano. Robiąc makowiec nie żałowałem orzechów, rodzynek, migdałowych płatków i skórki pomarańczy którą obieram za pomocą płaskiego noża do parmezanu. Nie zapomniałem też o słoiku powideł śliwkowych, sporej ilości miodu i kieliszka koniaku. W cukierni takiego się nie kupi bo same produkty na kilogram makowca wyszły około 20 złotych. Ale pochwały były 🙂
Niestety rodzinna tradycja wędzenia na świeta przerobionego świniaka się skończyła wraz z rozbiórką wędzarni. Wędzone szynki, kiełbasy i boczki wisiały na strychu i powoli znikały aż do Wielkiego Postu.
Podobnie jak Nowy mogłem się delektować tortem mojej mamy, który pomagałem przygotowac ucierając mase w makutrze. Pewnie tajemnica naszych tortów oprócz ponczu polegała na idealnie utartej masie z masła , która wymagała sporo wysiłku. Teraz większość mas robi sie z gotowych kremów z torebki. Tort z prawdziwego masła mógł spokojnie stać przez kilka dni i był tak samo smaczny. Poza tym komu by się chciało zrobić jeden tort. Masy musiało wystarczyć do kruchych babeczek. Torty i babeczki zawsze robiło się w wigilijne przedpołudnie. Najlepsze biszkopty do tortów piekło się w piekarni u ciotki jako ostatnie po chlebie, bułkach i drożdżowych w mocno wychłodzonym już piecu. Biszkopty wymagaja idealnie takiej samej temperatury, którą trudno było osiągnąć w przykuchennych piekarnikach. Teraz jest trochę łatwiej bo piece elektryczne maja dobre termostaty ale nie jest to samo co w piecach opalanych brzozowym drewnem.
Zapach piekarni i pieczonych ciast pamiętam do dziś. Przez wiele lat w każde ferie i wakacje jeżdziłem do Ciotki która prowadziła piekarnię. Może dlatego nie potrafię piec w małych ilościach 🙂
Cichalu – zdjęcia z 1926 roku, Twoja mama miała 19 lat i pewnie była już panną na wydaniu, ale może jest na którejś fotce?
Link:
http://www.imbramowice.norbertanki.org/pl/sobol—dzialalnosc-oswiatowa
Cichalu – dawniej kostka masła to 25 dkg teraz dwadzieścia.
pół kostki masła = 100 g
Moja mama wspomina domowe ciastka z dziurką i kremem orzechowym. Były posypane cukrem, a do zmielenia orzechów prababcia miała specjalną maszynkę. Ten krem był podobno wspaniały 🙂 z orzechów z własnego ogrodu. Piekła prababcia wraz z córkami, przed samymi Świętami.
Misiu, osiem blach makowca??? Zaraz się okaże, że Żaba gotuje w ilościach, jak dla wróbelka 😉 Czy dobrze zrozumiałam, że do maku dodajesz również powidła śliwkowe?
Asiu i Misiu – podziękowania! Zaczynam produkować.
Ha-ha! Bajaderki 🙂
http://haps.gazeta.pl/haps/12,153082,21159973.html#BoxVidImg
Danuśko
Powidła do makowca są wręcz niezbędne. Nadaja makowi wilgotności i są równowagą dla innych słodkich składników. Oprócz powideł daję pokrojone wędzone śliwki. Zapomniałem napisać, że daję do masy makowej żółtka i zanim połozę na ciasto masę makową na rozwałkowane cieniutko ciasto drożdżowe, całość smaruję rozmąconym w mleku jajkiem. Ciasto przylega idealnie do maku i makowiec się nie rozwrastwia. Moje ciasto jest dość lużne i czasem pęka na wierzchu ale stwierdziłem że taka jego uroda. Większość makowców które można kupić w sklepach do masy makowej ma dołożoną tartą bułkę i sama masa makowa jest sucha. Moje makowce są wilgotne i bardzo aromatyczne. Nie daję żadnych olejków zapachowych bo uważam że są niepotrzebne. Koniak wystarcza 🙂
Tak jak nie przepadam za makowcem, to na ten misiowy chyba dałabym się skusić. Lubię gdy ciasta są wilgotne. A tutaj są i powidła i dużo bakalii i koniak. 🙂 Misiu – masz może zdjęcie tego ciasta?
Alicjo! To jest w wersji dla karmiących matek! Ilość rumu jest bezsensowna… 🙂
Alicjo! Dlaczego nie potwierdzasz zaproszenia do Skype? Wysłałem 5 razy!
Nie mamy o czym gadać???
Ciasto na patelni rośnie jak oszalałe! Chyba się przed Ewą nie ukryje, bo zapach chyba się do Niej przebije.
Misiu-czuję, że dzisiaj w nocy przyśnią mi się Twoje makowce 🙂
A co do koniaku na pewno masz świętą rację!
Ten częstochowski rym był niezamierzony…
Cichalu,
nie mam włączonego skype’a, dlatego nie potwierdzam. Nie ma mnie teraz w „biurze”, bo za chwilę będę miała gości i przygotowuję strawę.
Moje makowce też są bardzo wilgotne, ale o powidłach dodanych do maku pierwszy raz usłyszałam. Ja dodaję do maku ubitą pianę z białek i oczywiście bakalie i dużo miodu.
Święta w moim domu poprzedzało gruntowne sprzątanie, szczególnie zapadło mi w pamięci wiórkowanie podłóg, a potem ich pastowanie i froterowanie. Lodówki były malutkie więc zakupy mięsne, głównie od tak zwanej „Baby z cielęciną” były robione możliwie najpóźniej. Pamiętam mielenie mięsa na pasztet trzy razy, oczywiście maszynką ręczną nr 5, potem dwa, bo udało nam się kupić drobne sitko. Prawdziwą rewolucję wprowadziła maszynka elektryczna.
Makutra stanowiła bardzo ważne naczynie w kuchni, ucierało się tu żółtka z cukrem, masło z cukrem i mak na makowce, kremy.
Moja Babcia Czesia była doskonałą kucharką i to Ona właśnie prowadziła dom, opiekowała się mną i siostrą. Przed Bożym Narodzeniem na balkonie kruszał zając, a jego nieszczęsna łapka służyła do odkurzania. Był potem dodawany do pasztetu. Babcia robiła pyszne śledzie w oleju, śmietanie i sałatkę, smaku której nie umiem odtworzyć, pamiętam też pięknie zrobionego szczupaka w galarecie. Były też oczywiście karpie, urzędujące w wannie, ku utrapieniu rodziny, dopóki nie zjawił się Dziadek i ich nie sprawił, bo mój Tata raczej nie pojawiał się w kuchni.
Robienie makowców, to był cały rytuał najpierw z makiem, a potem z ciastem drożdżowym, gdzie robiłam za podkuchenną przytrzymującą miskę i dolewającą powoli, partiami do wyrobionego prawie ciasta roztopione masło. Pierniki jakoś nie stanowiły większego problemu. Za to do robienia uszek z grzybami zatrudniani byli wszyscy nawet Tata. Uszkom towarzyszyła właściwie czysta zupa grzybowa z lekką zasmażką z bardzo drobno pokrojoną, usmażoną na maśle cebulą. Jak już wszystko było gotowe rozpoczynała się Wigilia, dla mnie i siostry trochę jak tortura, bo Mikołaj i prezenty były później.
Wielkanoc to sernik i różne mazurki, baba drożdżowa, jaja i różne wędliny, pasztet, a na obiad pieczona szynka wieprzowa.
I nie zgadzam się z Janem Tadeuszem Stanisławskim O wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia 🙂
To ostatnie można używać zamiennie 😉
Prof. Mniemanologii Stosowanej J.T.Stanisławski często zmieniał zdanie dot. wyższości poszczególnych świąt.
I to by było na tyle… 🙂
dzień dobry …
Małgosiu prawdziwe rodzinne święta w Waszym domu były …
Marek makowce pachną na cały blog …
cichal i jak smakowało? …
strach wyjść z domu … wieje i ślisko …
Dzień dobry 🙂
kawa
Wprawdzie Irek do dzisiejszej kawy podał już ciasto, ale przy okazji przypomniał mi się jeszcze jeden smakołyk przygotowywany na Boże Narodzenie przez moją podhalańską rodzinę-połączenie sernika z makowcem. Bardzo lubię ten deser, tutaj jeden z internetowych przepisów: http://foodmag.pl/przepis/sero-makowiec/
Dzień dobry, widzę, że łasuchowanie na całego i to z samego rana. Dołączam z ochotą, będę piekła sernik (znowu!), ale nie przestaję myśleć o misiowym makowcu 🙂
Salso, ten wspomniany przepis Danuśki powinien zaspokoić chęć na makowca i sernik 🙂
Małgosiu, masz rację. Tylko maku zabrakło po świętach, a sernik już w piecu siedzi. Może i dobrze, bo dziś rano przypadkiem wdepnęłam na wagę i…zgrozą powiało!
A jeszcze wracając do Twoich, jakże sympatycznych wspomnień świątecznych, mnie także zapach pasty do podłóg przywodzi na myśl dom dzieciństwa. Na klatce schodowej już od progu pachniało. Wtedy nie bardzo lubiłam, bo froterowanie podłóg było moim obowiązkiem. Poza taką wielką froterką, ciężką jak kamień, którą posługiwali się dorośli, do mnie należały dwie szmatki zwane „suknami” i na nich przemierzałam pokoje sunąc jak po lodzie. Teraz mile wspominam 🙂
Salso-oj, pamiętam tę wielką i ciężką froterkę! My takiej nie mieliśmy(froterowało się „nożnie” suknami), ale była u naszej sąsiadki, mocno już starszej pani, u której froterowałam podłogi w ramach pomocy międzysąsiedzkiej. W podziękowaniu byłam częstowana jakimś przysmakiem i bardzo lubiłam tę nagrodę, bo sąsiadka świetnie gotowała 🙂
Kiedy Krystyna napisała o zapachu pasty do podłogi, natychmiast powróciły wspomnienia porzadkow przedświątecznych. Podobnie jak u Was, Małgosi, Salsy i Danuski, lustrowalysmy z siostra podłogi snując po nich szmatkami, jak na łyżwach.
Raczej ” sunąć” niż snując. 🙂
I tak snujemy nasze wspomnienia,
a w nich zapach pasty do podłóg
wychodzi, jak ze smugi cienia 🙂
W tych historiach są aromaty i smaki,
które gdzieś na dnie pamięci pozostały
i suną za nami przez żywot nasz cały.
jutro sklepy zamknięte … tak ku pamięci …
a ja ciasta z patelni nie zrobiłam bo mi zabrakło dwóch składników w domu a w kolejkach mi się stać nie chciało … dziś naleśniki z gruszkami były do kawy a ciasto może w sobotę zrobię i będzie też na niedzielę … czekam na opinię cichala …
ja zawsze lubiłam zapach pasty do podłogi … i benzyny też …
Danuśka … 🙂
Froterowanie to też był oczywiście nasz z siostrą obowiązek, ale raczej zamieniało się to w zabawę. A swoją drogą czy u kogoś z Was są jeszcze w domu sukna ???
Małgosiu ja nie mam bo terakota i parkiet lakierowany …
od poniedziałku sobie zafunduję takie coś …
http://www.qchenne-inspiracje.pl/2016/12/pofolgowaas-sobie-w-swieta-czujesz-sie.html
dzięki Polityce odkryłam nową autorkę skandynawskich kryminałów …
http://www.czarnaowca.pl/polityka/nauczycielka_z_villette_kolpolityki,p302533315
bardzo dobrze się czyta … polecam amatorom dobrego kryminału …
Jolinku! Ociągałem się ze sprawozdaniem, bo… przypaliłem! Smaczne jest (po oskrobaniu) Została jeszcze połowa. Jak wyjdzie zrobię znowu. Już wiem gdzie tkwi błąd. Posypywanie prażoną owsianką nie polecam. Coś włazi w zęby. Ewa staranie oczyściła, ale raczej nie marudziła… 🙂
Małgosiu, mój pies natychmiast by uznał, że sukna to świetna zabawka do poszarpania 🙂
Widziałam tu sposób na nieopadanie biszkoptu, a czy ktoś wreszcie wymyśli jakiś sposób na serniki. Mój tradycyjnie opadł sobie mimo rozmaitych starań. Nie ruszałam, nie zaglądałam, nie dotykałam, do wystygnięcia miał święty spokój w piekarniku, a w czasie pieczenia na spodzie piekarnika postawiłam pojemnik z wodą, bo i taką radę gdzieś przeczytałam. No i nic nie pomogło!
A kto z Was miał w dzieciństwie taką huśtawkę uwieszoną na hakach w futrynie drzwi między pokojami? Bo ja tak 🙂
ja tez
Borys Was sciska
ja tez!
Ja też wszystkich ściskam!
Owszem, froterowałam ciężką froterką podłogi – w jednym wielkim pokoju było tzw.linoleum, w drugim parkiet „w sosenkę”, ten pokój pastowało się pastą bezbarwną.
I miałam huśtawkę w drzwiach – dopiero wtedy, kiedy urodził się młodszy brat, ale korzystałam, a co!
No właśnie, huśtawka mogła wisieć w futrynie pomiędzy pokojami. U nas nie było takiej możliwości.
Od wczoraj mamy piękną śnieżną zimę. Padało i mocno wiało. Denerwowałam się trochę, bo akurat dziś musiałam jechać do Gdyni, ale na szczęście komunikacja miejska funkcjonowała całkiem dobrze. Tylko chlapa na chodnikach przeszkadzała. Ale u mnie jest biało i czysto.
Mam jeszcze 2 kawałki zamrożonego makowca. Dobrze mieć takie zapasy. Wyjmę jeden na jutro. O powidłach dodawanych do makowca nie słyszałam, ale rzeczywiście można je dodać zamiast części miodu lub cukru. Ale to dopiero na kolejne święta.
Tu tez,
tak opdpowiedzalem mojej LP, jak wolala mnie do jej telewizora, tj tego po polsku.
Chciala mi pokazac, jak ucierpialo wybrzeze w Polsce. Ja ogladam akurat to, co tu leci. Jest tak samo, tj, np, na wyspie Uznam. Tam odrzarlo sporo z wybrzeza i bedzie cos do sprzatania.
dzień dobry …
a ja prawie zabawek nie miałam ale miałam babcię na wsi obok prawie i bujałam się na drzewach i drągach ..
zima zimowa dziś ale bez dużego wiatru i ze słońcem … od jutra zimowo ale mniej minusowo ..
Dzień dobry 🙂
kawa
A taki blok czekoladowy z kakao i herbatników, to było cos, lepsze od marsów z Pewexu, zachodzę w głowę jakiego kakao mama używała, teraz to ja Krugera do wypieków, ale wtedy nie mam pojęcia…