Nie liczcie na supermarkety, liczcie na siebie
Na jednym z festiwali filmów o żywności zobaczyłem podobnych ludzi po raz pierwszy. Chcąc kupować i jeść produkty rolne najwyższej jakości i absolutnie zdrowe, sami zaczęli je hodować.
Potem nawet zaopatrywali w swoje plony rodzinę i przyjaciół. Do upraw nie używali chemii, a sadzonki i nasiona także były selekcjonowane – co gwarantowało ich jakość.
Potem zacząłem bywać na niedzielnym bazarku w warszawskiej Fortecy, gdzie pod patronatem Agnieszki Kręglickiej zaczęto sprowadzać warzywa, wędliny, sery i wiele innych produktów, które przywozili ich wytwórcy odpowiedzialni za jakość i zdrowe metody upraw, hodowli i produkcji.
Przez pewien czas obserwowałem, jak klienci bazarku w Fortecy organizowali się w grupy, które zaopatrywali znani rolnicy, masarze, piekarze czy serowarzy.Ten ruch społeczny, w którym klienci blisko współpracują z producentami żywności, okrzepł i nabrał rumieńców. Świadectwem tego funkcjonująca i rozwijająca się w Warszawie (a ostatnio także w Łodzi) platforma multimedialna LokalnyRolnik.pl.
Mechanizm jej działania – jak informuje jeden z jej organizatorów – jest bardzo prosty: amatorzy zdrowej żywności i jednocześnie ludzie o wysokim poziomie świadomości oraz znakomitych umiejętnościach organizacyjnych, zakładają grupy zakupowe, do których zapraszają członków swojej rodziny, sąsiadów, znajomych lub kolegów z pracy. Gromadząc minimum 20 osób w każdej z nich, tworzą lokalną mikrospołeczność, która kupuje zdrową żywność bez chemii, konserwantów lub ulepszaczy – bezpośrednio u rolników, po bardzo przystępnych cenach.
Klient, dołączając do platformy LokalnyRolnik.pl, wybiera grupę zakupową, która znajduje się najbliżej lub w najbardziej dogodnej dla niego lokalizacji. Proces dokonywania zakupów przebiega podobnie jak w sklepie internetowym, a dostawa do punktu odbioru zamówień ma miejsce raz w tygodniu we wcześniej ustalonym terminie.
W ten sposób klient ma stałą styczność z koordynatorem grupy oraz z sąsiadami z okolicy, którzy również zamawiają produkty za pośrednictwem platformy LokalnyRolnik.pl.
Platforma LokalnyRolnik.pl posiada w bieżącej ofercie ponad 700 produktów od 23 dostawców, a wkrótce dołączą następni, jeszcze bardziej rozszerzając asortyment dostępnych towarów.
Już w tej chwili wybór jest bardzo szeroki: od ekologicznych warzyw i owoców, kasz, przez wiejskie jaja, masło, jogurty, sery krowie i kozie, po tradycyjne wędliny, przepyszne domowe pierogi i pyzy, a także przetwory, szeroką gamę miodów i soków oraz ręcznie wyrabiane pieczywo na zakwasie.
Od maja 2014 roku powstało w Warszawie blisko 50 grup zakupowych, które łączą społeczność ponad 10 tysięcy użytkowników. Z kolei od kwietnia bieżącego roku LokalnyRolnik.pl na tej samej zasadzie działa również w Łodzi, gdzie powstało już 5 grup zakupowych.
Taka forma zakupów pozwala na pewność, że kupuje się, a potem zjada zdrową i najwyższej jakości żywność. Wprawdzie nie sądzę, by taka forma zakupów zatrzęsła podstawami ekonomicznymi supermarketów, ale niewątpliwie odejmie im pewna liczbę klientów, zwłaszcza tych świadomych.
Takie grupy zakupowe wiążące się producentami rolnikami ekologicznymi ułatwiają życie zwłaszcza tym, którzy bywają uczuleni na wszelką chemię. Życie alergików może stać się łatwiejsze i całkiem przyjemne.
Komentarze
O, naprawili. Bardzo fajna inicjatywa z tym „rolnikiem lokalnym”. Jak znam naszych blogowiczów, to i bez grup zakupowych starają się przynajmniej część żywności pozyskiwać ze źródeł poza handlowych. Spora część owoców i warzyw w sezonie pochodzi z działek – własnych, rodziny, znajomych, prawie każdy ma kontakty na wsi skąd jajka od szczęśliwych kur, a Pyra ma ten luksus, że jeden z najbliższych sklepików prowadzi para rolników – ogrodników. Ogromne bukiety koperku, natki pietruszki i szczypiorku, cebula , marchew, młoda włoszczyzna, część kalafiorów i fasolki, niektóre owoce, pochodzą z ich gospodarstwa. Są naprawdę wysokiej jakości. Przed świętami można u nich zamówić kurę na rosół albo kaczkę. Tego już nie praktykuję, bo wypada to okropnie drogo. Zużywam bardzo niewiele mleka, ale chętnie kupowałabym takie „prosto od krowy” albo twaróg, który uczciwie zgliwieje na ser smażony, a nie zgorzknieje. Nie mam możliwości. Są w Poznaniu mlekomaty rolnika spod Kościana, ale na odległych od mojego osiedlach. Ustawiają się do nich długie kolejki. Dostawców dobrej wędliny znalazłam i korzystam z ich oferty ale też raczej w okresie świątecznym. Niektóre przetwory mięsne robię sama. Podobnie z sokami i dżemami. W tym roku chcę też zrobić tę genialną paprykę wg przepisu Haneczki. W przyszłą niedzielę przyjedzie do mnie Brat i zapowiedział już dostawę jajek i kurę rosołową. I w ten oto sposób jadamy sporo produktów naturalnych. Tu mordka, bo teraz ab ovo : świetnie, niewielkie papryczki faszerowane kozim serem i czarnymi oliwkami, czyli zagrycha – ideał, kupujemy co jakiś czas w Lidlu i wrzucamy w lodówkę na zasadzie żelaznego zapasu. Pakowane są w plastykowe pudełeczka po dwie w przegródce i podobnie jak dyżurna puszka sardynek albo szprotek pełnią rolę pogotowia gościowego.
Gorąco polecam artykuł Stefana Bratkowskiego w Studio Opinii
http://studioopinii.pl/stefan-bratkowski-ewangelia-wedlug-smilesa-jak-sobie-radzili-i-poradzili-inni/
Miejmy nadzieję, ze pomysł grup zakupowych będzie się rozwijał i być może przekształci się w nowy rodzaj handlu, który będzie jakąś konkurencją dla kupowania żywności w supermarketach. Niestety obawiam się, że wysokie ceny mogą być poważną przeszkodą. Ekologiczne = Drogie, przez co trudno dostępne. Powinno być odwrotnie: produkt rolny sprzedawany przez rolnika, bez wysokich marż pośredników nie powinien mieć dużo wyższych cen. Zaoszczędzone pieniądze na pośrednikach powinny równoważyć mniejsze plony i wyższy nakład pracy w tzw uprawach bio czy produkcji ekologicznej. Rolnik związany ze swoimi odbiorcami musi mieć pewność, że moda na ekologię to nie chwilowy kaprys bogatych ludzi tylko trwały trend.
Oglądałem kiedyś we francuskiej TV program o rolniku sprzedającym mięso z własnego gospodarstwa z samochodu krążącego po normalnym osiedlu. Przez internet można było złożyć zamówienie i odebrać od rolnika w określonym dniu i godzinie. Wszystko przy zachowaniu najwyższych standardów higieny.
Strona dotycząca zakupów i handlu:
http://studioopinii.pl/stefan-bratkowski-ewangelia-wedlug-smilesa-jak-sobie-radzili-i-poradzili-inni/4/
Dzisiaj Piotra i Pawła.
Imieniny obchodzą:
– miasto Poznań;
– Pepegor i Peter, Osobisty Nemo;
– Paweł, Monarcha Wiedeński, czyli moja wielka miłość blogowa, jeden z najlepszych ludzi, jakich znam. Na dodatek bestia inteligentna, umuzykalniona i z sercem dla wszystkich wokół. Jaka szkoda, że już u nas nie pisuje. Bardzo mi Go brakuje.
Piotrusiom, Pawełkom, naszym, rodzinnym, podczytującym i zaprzyjaźnionym – samych dobrych i smacznych dni. Niech Wam się darzy
Pyro kochana – i mój Przyboczny też.
Irkowi – spóznione ale bardzo serdeczne 100 lat!
Krysiade – no widzisz – rodzinni też, a jakże! Najlepszego dla Przybocznego Krysiade!
Pawle – Kruluj nam kruluj nie tylko na Widniu. Całujemy usśiskowujemy!
E&J
Gospodarzu, dziękuję za informację, znalazłam taką grupę niedaleko mnie i już się zapisałam.
Piotrom i Pawłom, co się im zamarzy, zdrowia i wszystkiego najlepszego!
Wszystkim moim imiennikom (ja jestem majowy) i Pawłom (przede wszystkim Krulowi) najweselsze życzenia. Dobrej zabawy i smacznych przyjęć.
Wreszcie udało mi się zalogować
Dziękuję Wszystkim za pamięć i życzenia 🙂
Wszystkim Pawłom i Piotrom dziś świętujących najlepsze życzenia, oby jak najdłużej w zdrowiu
Oczywiście się włóczę. Ostatnio w poszukiwaniu storczyków leśnych i innych osobliwości.
Tu np. podkolany białe
https://scontent-ams3-1.xx.fbcdn.net/hphotos-xpf1/t31.0-8/10543561_797710770343931_8719081631432189231_o.jpg
… no i pierwsze tegoroczne grzyby 🙂
https://scontent-ams3-1.xx.fbcdn.net/hphotos-xfp1/t31.0-8/10295227_797712547010420_2201073925454541757_o.jpg
Irkowi – zdrowia i jak najczęstszych okazji do zielonych wędrówek 🙂
Dzisiejszym Solenizantom – zdrowia i wszystkiego najlepszego!
Irku! Opłacało się dedykować Ci z życzeniami śledzie a la Irek. Wyszły znakomice!
U Szaraka piękne morze, ale chyba wiatru niewiele.
U Pyry zablokowany telefon. Na ekraniku gdzie zwykle data i godziny świeci napis „baza” można wyświetlić książkę telefoniczną, nie można ani zadzwonić, ani odebrać telefonu.
Cichalu, cieszę się, że na coś się przydałem 🙂
Inicjatywa takich kooperatyw jest bardzo atrakcyjna, ale tylko na etapie wstenpnym i bynajmniej nie dla wszystkich ewenrualnych chetnych. W Wlk. Brytanii takie kooperatywy zakladaja rolnicy, oferujacy dostarczac do domu produkty rolne – lokalne jarzyny, owoce, miesa. Dziala to na zasadzie subskrypcji, gdzie na samym poczatku klient wypelnia ankiete zaznaczajac co lubi, czego nie lubi, jak czesto chce dostawac „paczki” dostarczane przez firme przewozowa, jak duze. Jest to nie tylko bardzo drogie, ale i niezbyt praktyczne dla rodzin bez babci/dziadka, ktorzy to odbiora z rak kuriera. Pare razy mne kusilo, aby skorzystac z takiej oferty, ale uznalam, ze bede za duzo zywnosci marnowala w domu i ze jest to zbyt wielkie uwiazanie.
I teraz dochodzimy do najwazniejszego. Brytyjski konsument ZMUSIL supermarkety, aby robily to za niego i przychodzil na gotowe. Zajelo to troche czasu zeby przekonac np Tesco by obok plastikowych kurczakow z przemyslowej hdoowli (dwie kury na styropianowej tacce za piec funtow) oferowal takze kurczaki organiczne, wolno biegajace. Tesco bardzo sie przed tym bronilo, wchodzac na wysokiefo konia i zwracajac uwage, ze „samotna matka wychowujaca trojke dzieci” bardzo sobie plastikowe kurczaki chwali , ale sie ugielo pod naporem opinii publicznej. Inne supermarkety, takie jak moj ukochany Waitrose czy Marks & Spencer, po zwachaniu koniuktury, natychmiast do akcji przystapily i zaczely oferowac takze lokalne produlty prodykowane w odleglosci nie wekszej niz 20 mil od sklepu. I zaznaczac to na polkach sklepowych, jak sie to dzieje w przypadku Waitreose’a: Te jajka pochodza z hodowli pana Kevina Smitha z farmy Happy Chicken w Surrey, a te jablka sa od Pani Melindy Scott z jej sadow w hrabstwie Kent. Inne produkty, bez rodowodu zaczely byc okreslane mianem „Everyday ” – czyli mozna kupowac wtedy, gdy nie zalezy nam szczegolnie na rodowodzie lub wolimy tansze. Tak, sa sporo tansze, ale na oko nie odroznisz ich od tych od swieta.
A teraz – jak to sie stalo. Napisalam wyzej, ze pod presja „opinii publicznej”. Ale publika musi byc przedtem nauczana, uswiadamiana jak walczyc o swoje. I zajeli sie tym dziennikarze, zwlaszcza ci lepiej znani, tacy jak Jamie O. Zaczeli jezdzic z ekipami telewizyjnymi po miejscach peodkujacych zywnosc i pokazywac jak jest ona produkowana. Po obejrzwniu jak sa przemyslowo produkowane kurczaki w Anglii, ja juz NIGDY W ZYCIU nie kupie takiego kurczecia. Podobnie z ryba tilapia sprowadzana z Chin. Podobnie z polska wieprzowina – Jamie usilowal odwiedzic piec roznych wielkich hodowli w Polsce i do zadnej z nich jego ekipa nie zostala wpuszczona. To mi dalo do myslenia….
Innymi slowy, to dziennikjaerze wlasnie stali sie najbardziej zarliwymi lobbystami na rzecz zmiany obywaczjow na rynku zywnosci. Zamiast isc na pasku producentow (Jamie byl bardzo krytykowany pare lat teemu gdy nierozsadnie wystapil w reklamach sieci Safeway) zaczeli nas uczyc, ze produkcja i dystrybucja dobrej zdrowej ekologicznie zywnosci jest kosztowna i niechaj „samotna matka z trojka dzieci”, kupuje mniej, ale lepiej i, niestety, drozej, jesli nie chce by jej dzieci byly faszerowane sterydami. Dzis ja nie potrzebuje Jamie Olivera aby zrobic publiczna i glsona awanrure w moim lokalnym Safewayu, gdy widze na polkach tylko przemyslowe kurczaki czy zabraknie w nim organicznej marchewki.
Heleno, jak kilka lat temu na spacerze w Anglii zobaczyłam hangarki, a w nich i koło nich dziwne zwierzęta, to zapytałam towarzyszącego mi rdzennego mieszkańca Wysp co to jest i bardzo zdziwiona usłyszałam, że to świnie. Ich wielkość nie mieściła mi się w głowie.
Swinie hodowane w Anglii sa innych ras niz te, ktore widzi sie w Polsce. Sa nie tylko innej masci, ale tez ich ksztalt jest bardz inny.
To o czym powinnam byla tez napisac, to ze oprocz dobrych i uczciwych dziennikarzy, niezbedbe sa takze silne organizacje pozarzadowe zajmujace sie ochrona konsumenta oraz BARDZO dobre Panstwo, krore nie bedzie tlumaczylo obywatelom, ze uzycie soli drogowej do prodkcji ogorkow kiszonych czy kielbasy, nie jest tak szkodliwe, jak moze sie wydawac. I regularnie sprawdza producentow zywnosci.
W Anglii to mają fajnie, u nas kartofle i rabarbar 🙂
Helena pewnie ma rację co do dystrybucji żywności, że można nawet w wielkich sklepach sprzedawać produkty lokalne. Na razie w supermarketach w moim mieście wszystko przywożone jest wielkimi tirami z centrów logistycznych w Wielkopolsce lub pod Łodzią. Tesco, Lidl czy Biedronka nie są przygotowane do sprzedaży lokalnych produktów. Pewnie nie chcą i nie będą tego robić ze względów podatkowych i organizacyjnych. Większość i tak do nich pójdzie bo wygodniej i taniej, w związku z tym po co się wysilać.
Niestety największym problemem mocno scentralizowanej dystrybucji jest totalne niszczenie rynku lokalnego i drenaż pieniędzy małych miejscowości
gdzie wydane pieniądze w dużym sklepie w niewielkim stopniu trafiają z powrotem do kieszeni w postaci wyłącznie wynagrodzeń i podatków lokalnych.
Tu mozna zobaczyc niektore z tych ras:
http://www.petpiggies.co.uk/the-truth-about-micro-mini-tea-cup-pigs/
Mis ma absolutna racje. Dystrybucja jest najwiekszym i najkosztowniejszym poblemem dla supermarketow jesli chca zaopoatrywac sie lokaknie. To im wywraa wszysrko do gory nogami. Tez widzialm pare programow o tym wlasnie.
To był pewnie Big Bill.
Kurczaki z wolnego wybiegu można od pewnego czasu u nas kupić w hipermarketach.
Relacje pani @Heleny z W.Brytanii w duzym stopniu odwierciedlaja rowniez tendencje na rynku konsumenckim w Szwecji. Duze supermarkety a jest ich malo jak ICA, COOP oferuje bardzo szeroki asortyment artykulow zywnosciowych od rolnikow, ktorzy dostarczaja do owych domow wlasne produkt a ktore opatrzone sa etykieta z adresem i szczgolowymi danymi zarowno produktu jak i samego producenta. Oczywiscie za jakosciowy produkt placi sie wiecej, ale szwedzki produkt rolnikow z okolic jest poza konkurencja. Nawet nie wytrzymuja tego produkty rolne z Danii czy Niemiec. A ze sprzedaza tez nie jest trudno, bowiem Larssona czy Svenssona producenta jaj czy krczakow mozna odwiedzic na jego fermie i nie ma nic do ukrycia.
Konsument chetniej kupi szwedzkiegom kurczaka czy szwedzka wolowine (Szwedzi konsumuja najwiecej w swiecie wolowiny per capita) anizeli dunskiego czy irlandzka wolowine. Poza supermarketami duza oferte perezentuja lokalne hale handlowe, no, ale cena jest o wiele wyzsza. Lidl, Netto (obskurny,dunski supermarket) nie ciesza sie specjalnie dobra renoma. Lidl jedynie warzywa i czasami jablka i gruszki. O rybacj juz nie mowie, bowiem tylko szwedzkie duze supermarkety i specjalne sklepy z rybami gwarantuja ich jakosc. W Göteborgu jest potezna rybna hala niczym kosciol ktora oferuje swieze ryby o najwyzszej jakosci
„Local producer loan program” – najbardziej odzwierciedla nowe trendy w handlu supermarketow w Szwecji a sama istota tego jest pomoc lokalnym producentom, dzieki ktorym tez zarabiaja markety.
Ilekroć skubię drobny, zielony agrest do produkcji dżemu, tyle razy zarzekam się, że to ostatni raz. Dzisiaj też i nadal twierdzę, że po raz ostatni. Widział kto robotę głupiego? Taką dla Kopciuszka i jego przyjaciół? Oskubałam, zagotowałam raz i raz odszumowałam z lekka. Teraz nasyca się cukrem, potem jeszcze raz zagotuję, a wysmażę jutro rano. Do 1,5 kg tych zielonych perełek dorzuciłam pół kg truskawek. Mieszany dżem truskawkowo – agrestowy jest bardzo smaczny, a za nic nie chciałam skubać 2 kg agrestu. Na środę zamówiłam czarną porzeczkę – jest już odszypułkowana po 6,50/kg. Nastawię smorodinówkę i zrobię trochę dżemu.
Głupio tak – telefon milczy.
Poniedziałek – nadal leje, a jak nie leje, to zaraz będzie lało. W trakcie takiej przerwy wyskoczyłam na ogródek. żeby zebrać porzeczki. Jednak potrzebują jeszcze ze dwa, najlepiej słoneczne, dni. Zebrałam tylko pudełko, przy czym armia komarzyc omal nie wypiła ze mnie całej krwi. Te to się mają dobrze 👿
Wino rabarbarowe zamiast fermentować radośnie i z rozmachem, pyrkoli powoli, bo w pokoju (najcieplejszy – na Górce) jest tylko 20c, a przydałoby się 22-23c. Owinęłam kocem, może to pomoże, przecież nie będę rozpalać kominka w końcu czerwca 👿
Na obiad leczo, rzucę na ryż.
Dzisiejszym Solenizantom wszystkiego NAJLEPSZEGO 🙂
Pyro,
dawaj tę smorodinówkę (przepis). U mnie co prawda czarna porzeczka jeszcze bardzo zielona, ale na oko będzie jej tyle, że z kilograma mogę zrobić nalewkę, a resztę sama zjem z ochotą, bo poza mną amatorów na czarną porzeczkę nie ma.
Poza ptasiorami oczywiście 👿
Zaznaczam, że do nalewki najprawdopodobniej będę miała czystą wódkę, bo spirytus 70% (a więc dobry do nalewek, nie?) bywa, ale niekoniecznie.
Marzy mi się, żeby zrobić z czarnej porzeczki wino, takie jakie swego czasu robił mój Tata, ale muszę mieć więcej porzeczek – może za rok lub dwa. Po to tę czarną porzeczkę zasadziłam. Mój Tata robił moim zdaniem trochę za słodkie to wino, ale aromat miało boski! Kolor też 🙂
A propos dżemu agrestowego, Jerzor kupił w Baltic Deli.
Z dodatkiem kiwi, więc jest po łagodniejszej smakowo stronie – pektyna dodana, żeby konsystencja była prawidłowa. Bardzo dobry. Czyli z kiwi da się, ale trzeba dodać pektyny.
Alicja – proste jak budowa cepa:
– czarną porzeczkę przesypujesz 30 dkg cukru, lekko zgniatasz pałką czy tam czym te owoce, potrząsać codziennie słoikiem ( musi się rozpuścić połowa cukru. Dorzucasz szczyt małej gałązki z 2-3 liśćmi z tej porzeczki (niekoniecznie i 2 gożdziki, zalewasz alkoholem na ok 6 tygodni. Zlewasz i już, a z owoców możesz zesmażyć powidełko do bułek, ciast. Możesz też zalać alkoholem z marszu, od razu a po 5-6 tygodniach zlać nalew, a owoce przesypać cukrem i czekać, aż cukier się rozpuści – wtedy zlać i połączyć nalewy. Jak każda owocowa nalewka dojrzewa dopiero w butelkach – minimum 4-6 miesięcy.
Dzięki, Pyro. Chciałam ją wpisać w /Przepisy, ale Juror znowu coś kombinował przy maszyniei chwilowo nie działa, nie tylko zresztą to nie działa. Ma tyle tych zabawek – musi mi tu ulepszać? 👿
A propos wczorajszego „flow” Helena napisała:
„29 czerwca o godz. 0:01 542684
Nieznajomosc jakiegos terminu nie jest ani grzechem, ani powodem do umierania. Ale nie jest tez cnota, ktora nalezy sie przechwalac. Od tego jest internet aby sprawdzic w ciagu minuty. A jeszczw wygodniejszy jest kindle, ktory zezwala najechac kursorem (inne nieznane 30 lat temu w polszczyznie slowo) na dany termin i natychmiast pojawia definicja slownikowa.”
Heleno, słowników ci u mnie bez liku i po ponad 30 latach przebywania w kraju anglojęzycznym bez słownika się obejdę 😉
Chodziło mi o to, że nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem, dlaczego autorka tekstu (i całe rzesze innych autorów!) wciska do tego zdania angielskie „flow” – tak, jakby nie było stosownego odpowiednika w języku polskim. Czy chce przez to dać do zrozumienia, że zna język angielski?
Mnie zawsze trzęsie, kiedy widzę taką niechlujność i brak poszanowania dla języka. Po co śmiecić?
Życzenia dla Pawła Wiedeńskiego przekazałem osobiście, dzwoniąc do niego telefonicznie. Obiecał, że zajrzy na bloga.
Nie, Alicjo. Bez slownika sie nie obejdziesz, kiedy termin jest techniczny, a Ty sie z nim nie zetknelas. I tak, jak sie okazuje, bylo w zacytowanym przez Ciebie wypadku. Flow znacz tu cos innego niz bys myslala, zaczerpniete z dziedziny psychologii, Jestem w krajach angielskojezycznych jeszcze duzej niz Ty – 47 lat, a tez nie mialam pojecia, ze chodzi o jalis inny flow niz woda w kranie. Ale dzieki Nisi juz wiem.
Dobry wieczór 🙂
Pyro, Twoje orzechy (bardzo ekologiczne) moczą się procentowo 🙂
Pepegorze,
najlepsze życzenia imieninowe – zdrowia i spokoju !
Czy szukałeś już grzybów w tym sezonie ? Trochę ostatnio padało, więc może i w twojej okolicy coś wyrosło, nie tylko u Irka.
U mnie porzeczki i agrest jeszcze niedojrzałe. Porzeczki czerwone lekko się różowią, agrest twardy. Ale czekam spokojnie, racząc się jeszcze truskawkami i morelami ze sklepu.
Haneczko, dziękuję; ja bez telefoniczna i osobiście nie mogę.
Nie tyle dzięki Nisi, Heleno, co dzięki wujkowi guglowi.
Mnie, tak jak Alicji, wtykanie do tekstu obcojęzycznych pojęć tego typu jak wyż. wzmiankowane „flow” – drażni. Jako że jest przede wszystkim okropnie pretensjonalne, a pretensjonalności nie znoszę.
NAJLEPSZEGO SOLENIZANTOM!
Piotrom i Pawłom – wszystkiego najlepszego!
https://www.youtube.com/watch?v=i3AtRBlRQ-I
Toastuję czerwonym 😀
a ja herbatką góralską, bo wiadomo – trzęsionka wieczorna telepie.
Jest spora roznica miedzy „pretensjonalne” a „nie rozumiem i nie zamierzam rozumiec”. Nie znamy kontekstu zacytowanego przez Alicje cytatu. Nie wiemy nawet jak „formalny” byl to tekst – czy pochodzil z ksiazki, z eseju, z czyichs wspomnien, z wypoiedzi na czyims blogu. Pewnie, ze lepiej unikac terminow malo znanych, ale zalezy to czesto od audytorium do ktorego skierowana jest dana wypowiedz.
Upieram się przy swoim i tak mi zostanie, wtrącanie angielskich słów bez potrzeby jest językowym niechlujstwem, a nawet gorzej. Nisia napisała – pretensjonalność. O właśnie!
Dziękuję za pamięć.
Ja sam się zdziwiłem jak wywołałem blog, bo coś mi się zdawało, że to dopiero jutro. Dzwonił już Misiek i pogadaliśmy o wyspie i o robieniu konfitur. W sobotę zawekowałem masę z pięciu kilo truskawek, kilograma ra-bar-baru i paru bananów, a teraz mam w patelni dwa kilo nektarynek, do których dorzucę kilo brzoskwiń. Nektarynki nie kosztowały prawie nic (99 cent za kilo), ale nie bardzo dojrzałe i wcale nie puszczają soku, i nie miękną. Przykryłem więc pokrywką i duszę.
Piotrom obchodzącym oraz Pawłom przekazuję solidarnie najserdeczniejsze życzenia, a Irkowi to już zwłaszcza, bo spóźnione!
Lotr rabarbaru nie chcial puscic!
A ja wznoszę portweinem!
Moja prywatna stacja meteo ( w kolanach) zapowiada zmianę pogody. Tymczasem jutro znowu ma być pochmurnie, deszczowo i dość ciepło. To dlaczego łupie mnie? Nie może poczekać aż wyklaruje się nowa, letnia aura?
Heleno,
http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,138262,18241837,Miala_byc_czwartym_Kossakiem_malujacym_konie__A
Jak widzisz, Alicja nie wymyśliła sobie – Alicja podała sznurek do artykułu, z którego wyciągnęła to nieszczęsne zdanie.
A Ty piszesz:
„Nie znamy kontekstu zacytowanego przez Alicje cytatu. Nie wiemy nawet jak ?formalny? byl to tekst ? czy pochodzil z ksiazki, z eseju, z czyichs wspomnien, z wypoiedzi na czyims blogu. Pewnie, ze lepiej unikac terminow malo znanych, ale zalezy to czesto od audytorium do ktorego skierowana jest dana wypowiedz.”
Sugerujesz, że Alicja wytrzasnęła to z rękawa? Przecież powyższy sznureczek był zamieszczony w moim wpisie, tuż obok cytatu, trudno było nie zauważyć 🙄
Artykuł, ciekawy zresztą, był skierowany do szerokiej rzeszy czytelników, bo przecież G.W. nie jest gazetą specjalistyczną. Mnie denerwują takie zapożyczenia, o czym niejeden raz wspominałam, bo, że sięgnę do klasyka, „…Polacy nie gęsi i swój język mają”.
Tak jak blogowiczów denerwują różne rzeczy i też o nich wspominają na blogu, tak ja czasem się zająknę o tym, co mnie drażni.
Ale wystarczy o tym – na chwilę pokazało się słońce, ale meteo nie pozostawia złudzeń na najbliższe dni, tymczasem pojutrze mamy nasze 148-me Urodziny, zdaje się, że Matka Natura sama zadba o fajerwerki 🙁
Kalendarz wisi obok, a ja myślałam, że to za parę dni dopiero.
Irek,
w podkolany białe zaplątały Ci się w tle jagody, jedna jagódka całkiem wyraźnie dojrzała 😉
I grzyb jak się patrzy…
Alicjo, nie bredz. Nie sugerowalam ze wytrzasnelas cytat z rekawa. Wiec caly Twoj wywod ze cos sugerowalam- do kosza.
GW choc skierowana do szerokiego odbiorcy, uzywa czasami trudnych slow. Nie wzyscy musza rozumiec wszystko. Nie zamierzam zmuszac Cie do korzystania ze slownika, tylko sugeruje, ze takowe istnieja. I niektorzy z nich korzystaja, choc zadnego przymusu nie ma. Juz.
A tu jest wyjasnienie innegi cytatu, ktorym sie posluzylas pezytaczajac go niezbyt precyzyjnie. Nie Ty jedna zreszta
A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają.
Opis: Mikołaj Rej, który jako pierwszy pisał wyłącznie w języku ojczystym, głosił powyższe słowa, dla podkreślenia konieczności zerwania z panującą nadal w okresie renesansu modą pisania po łacinie. W cytacie tym wyraz ?gęsi? bywa często fałszywie rozumiany jako rzeczownik oznaczający odnośny gatunek ptactwa domowego (gęś), przez co powstaje wrażenie, jakoby Rej twierdził, iż Polacy nie są gęśmi. Tymczasem jest to przymiotnik odnoszący się do rzeczownika ?język?. Rej mówi, że Polacy mają swój język i w związku z tym nie muszą się posługiwać językiem ?gęsim?, czyli łaciną, bo dźwięk tego języka kojarzył mu się właśnie z gęganie
Proszę bardzo, w jakich okolicznościach przyrody i pogody (brrrrr!) szlajała się niedawno znana wielu blogowiczom Tereska Pomorska:
http://bartniki.noip.me/news/P-N.jpg
hm.
Sam Rej, jak wlasnie sie dowiedzialam, nie stronil od zapozyczen z jezykow obcych. Cytuje:
„Chociaż piszący o języku Reja pamiętali o używaniu przezeń wyrazów obcych, stan badań na tym polu przedstawia się dość skromnie. Jedynie o czechizmach wiemy więcej dzięki artykułowi prof. Taszyckiego68, pomijającemu zresztą czechizmy obcego pochodzenia, ?by przypadkiem nie przypisać pośrednictwu czeskiemu tego, co wprost z niemczyzny czy łaciny do nas przyszło?69. Czechizmy zebrane przez Brücknera i Taszyckiego, a występujące w Postylli krytycznie rozpatrzył Kuraszkiewicz70.
Co do latynizmów, rzucił Brückner kilkadziesiąt zapożyczeń, w większości prawniczych, z uwagą o Postylli: ?Jest wiele łacińskich, przecież szlachcic szlachcicom pisał?71. Z tegoż dzieła wydobył ich Kuraszkiewicz setki, z podaniem częstotliwości i lokalizacjami (dla pojedynczych)72. Ten sam uczony zarejestrował w Wizerunku ok. 200 rzeczowników zapożyczonych z łaciny lub z greki za łacińskim pośrednictwem73.
Germanizmy, cytowane cząstkowo przez Brücknera74 i Kuraszkiewicza w tych samych co latynizmy pracach75, dokładnie poznamy z ukończonego w zasadzie ogromnego słownika niemieckich zapożyczeń w polszczyźnie, który powstawał długoletnim wysiłkiem prof. Andrzeja Vincenza i współpracowników76.”
Łacina łaciną – w naszych czasach łacina jest już od dawna językiem tzw. martwym. Moim zdaniem cytat z Reya pasuje jak nic do tego, co się dzieje z językiem polskim i wtrętami z języka angielskiego.
Mówię, co uważam i nie nalegam, że masz się ze mną zgadzać.
Nie bredzę, mówię, a ściślej – piszę.
Heleno, już widzę oczyma duszy mojej, co by się działo, gdybym ja tak zwróciła się do Ciebie.
Ny, ny. Żadnym martwym. Ja łacinę lubię i chętnie stosuję łacińskie porzekadła. Oraz przepadam za łacińskimi tekstami do rozmaitych utworów muzycznych.
Wiem, wiem, „martwa” ma oznaczać, że już nic się w niej nie zmienia. Jednak nie przyjmuję do wiadomości, że jest nieboszczką. Dla mnie to godna starsza pani – niezmienna w swym charakterze.
A poza tym: cras ingens interabimus aequor!
„cras ingens interabimus aequor!” – musialam zajrzec do skownika cytatow lacinskich, ale juz wiem. Laciny na studiach mialam malutko, dwa semestry, a lacinnik, Pan J. byl zawsze pijany i dlatego zdalam…. Nie zalezalo mu aby nam cos zostalo z niej w glowie, zalezalo natomiast aby znow szybko pojsc na wodke.
Alicjo, sorki, ale moje odezwanie sie spowodowalo Twoje przypisywanie mi intecji z sufitu,czego chyba nikt nie lubi. No, ale sorry.