Brakuje mi piątej klepki?
Tak się szczęśliwie składa, że co jakiś czas zażywam pastylki, które pozbawiają mnie smaku. Ten deprymujący stan trwa zwykle tyle czasu, ile kuracja. Potem, ku własnej radości, znów odczuwam przyjemność z jedzenia rzeczy kwaśnych, słodkich, słonych i gorzkich, rozróżniając je bez kłopotów.
Użyłem w pierwszym zdaniu słowa „szczęśliwie” przewrotnie. Cóż to bowiem za szczęście, że jedząc różne smakołyki, czuję się tak, jakbym łykał trociny. Ale dzisiejszy temat dotyczy piątego smaku – zwanego umami. Od dawna czyniłem próby wyodrębnienia go spośród innych smaków, ale bez rezultatu. Teraz (i to jest właśnie owo „szczęśliwie”) mogę wszystko zwalić na przebrzydłe leki. Nie rozróżniam umami, bo mam stępiony smak!
Wyciągam więc z internetowego archiwum fragment tekstu dotyczącego piątego smaku i go tu przytaczam. Niestety nie znam autora tych słów, którego z góry przepraszam za wykorzystanie jego myśli bez pozwolenia i bez podania nazwiska. Toteż kładę na karb swej kuracji stępiającej, jak widać, nie tylko kubeczki smakowe.
Sprawę co prawda przeczuwał Brillat-Savarin, a w ślad za nim legendarny szef kuchni Auguste Escoffier, ale nikt innowacyjności ich podejścia nie doceniał.
W 1908 roku dr Kikunae Ikeda z Uniwersytetu Tokijskiego zidentyfikował piąty smak, który nazwał umami. Kierując się szczególnym smakiem wywaru z glonów kombu, doszedł do wniosku, że odpowiada zań występujący w wodorostach kwas glutaminowy. Minęły jednak dekady, zanim odkrycie doczekało się naukowego uznania na Zachodzie. W 2000 r. grupa amerykańskich naukowców orzekła, że istnieją na języku receptory, które reagują na aminokwasy tworzące odczucie umami. Jako substancje składające się na piąty smak wskazano obok glutaminy również asparaginian i nukleotydy. Tyle – by nie zanudzać – nauka.
Z etymologicznego punktu widzenia urnami oznacza ?wyborną esencję”. Miała to być nazwa robocza, ale przylgnęła raz na zawsze, przyczyniając się w znacznej mierze do kariery pojęcia jako tajemniczego i słabo definiowalnego. Przymiotników, jakimi opisuje się umami, jest kilka. Najczęstsze to: „pyszny”, „esencjonalny”, „aromatyczny” oraz „mięsny”. Z czego tylko ten ostatni, jak łatwo zauważyć, nie jest wartościujący. Stąd przeciwnicy piątego smaku krzyczą, że umami to po prostu „smaczny” i nie widzą innej linii wspólnej dla pokarmów tak różnych, jak: sos sojowy, sos rybny, grzyby shiitake, rosół, szparagi, suszone pomidory, trufle, anchois czy parmezan. Ani nie dostrzegają „mięsności” w serach czy jarzynach, nie mówiąc już o mleku matki, z którym po raz pierwszy wysysamy umami. Jak twierdzą bowiem naukowcy, smak ten nie pojawił się na późniejszych etapach ewolucji; posiadamy go od początku jako ważny wskaźnik niezbędnego do życia białka.
Obok słodyczy umami to drugie smakowe doznanie, które odczuwamy jako przyjemne. Historycznie rzecz ujmując, upodobanie do tego smaku zdradzali już starożytni Grecy i Rzymianie, którzy przyprawę z marynowanych wnętrzności ryb, zwaną garum, dodawali praktycznie do wszystkiego. Obfitujący w umami rosół w różnych swoich wariacjach występował od zawsze we wszystkich kulturach, wznosząc się ponad religiami.
Tyle mądrego cytatu. A ja pocieszam się, że nie jestem jedynym smakoszem, który nie odczuwa, ba – powątpiewa wręcz w istnienie tego, o czym wielu tak uczenie się rozprawia. Dla mnie mógłby się ów smak nazywać po prostu „omami”.
Komentarze
Dzień dobry, autorka to Ewa Wieleżyńska: http://magazynwino.pl/Artykul/648/vignon-merci-non
dzień dobry …
Piotrze się zgodzę z Tobą ….
dziewczyny na pocztę odpowiem później bo mi się jakiś wirus wkradł i go wyganiam … ale oczywiście Danuśka i Alicja tak …. 🙂
Mam cyniczno – niedowierzający stosunek nie tylko do „piątego smaku” ale też np do definiowania smaków i smaczków wina. Do tych poetyckich opisów koneserów o nutach smakowych owoców leśnych, cytrusowych i wszelkich innych. Mam niezłe poczucie smaku, a jak dotąd jedynie posmak ziemi w winach z terenów wulkanicznych mogę potwierdzić własnym doświadczeniem. Albo mam metalowe podniebienie, albo brakuje mi wyobraźni smakowej.
Miały być dzisiaj na obiad knedle z truskawkami, nie będą. Powodem jest chłodna pogoda i wielkiej urody (kulinarnej) żeberko wołowe jakie nabyłam wiadomą drogą. Owo żeberko, dwie nóżki kurczaka, połowa małego skrzydła indyczego + mnóstwo włoszczyzny, pyrkocą teraz w dużym garnku w oczekiwaniu na moment, kiedy staną się esencjonalnym i bardzo aromatycznym rosołem. Być może wrodzone lenistwo nie przeszkodzi mi zmielić potem ugotowanego mięsa na bazę do pulpetów. Zjadłabym coś takiego może w ostrym sosie któregoś dnia. Część zje z zadowoleniem domowy futrzak.
„Intensywna, ciemnofioletowa i gęsta suknia. Złożony bukiet obejmuje ciemne owoce, pestki, grafit i niuanse korzenne, z lukrecją na pierwszym planie.W ustach prawdziwie aksamitne, dostojnie gładkie.Taniny dość gęste, a przy tym miękkie. Koneserska przyjemność”.
„Elegancki zapach mineralnej przenikliwości, z niuansami kwiatów, brzoskwiń i moreli. Na podniebieniu czyste i wyraziste jak kryształ, świeże i jednocześnie intensywne. Jest to riesling rasowy, który uczy, jak wino zwiewne i bardzo wytrawne może być zarazem bogate, zmysłowe i kompletne”.
Trochę mnie bawi czytanie tych poetyckich opisów,ale przecież nie są one jedynie pustą,słowną zabawą. W przyzwoitych czerwonych winach wyczuwa się rzeczywiście smaki różnych czerwonych owoców albo np.ziemi,a w białych nuty cytrusowe.To całkiem przyjemne zajęcie wyszukiwanie tych smaków.Natomiast nie planuję żadnej wyprawy w celu odnalezienia smaku umami 🙂
U nas obiadowo pierwsza w tym roku duszona młoda kapusta.
U mnie słońce i ciepło. Powinnam udać się na ogródek, ale mam książkę o ciekawej postaci – Irenie Krzywickiej, „Długie życie gorszycielki”. Zebrane wspomnienia bardzo wielu ludzi, którzy ją znali, rodzina, przyjaciele, współpracownicy, wrogowie…
Zaliczyłam już młodą kapustę i szparagi, natomiast nie widziałam dotąd buraczanych młodziaków. Żaba forsownie przygotowuje się do najazdu Synka z koleżeństwem, co objawia się wielkim saganem dziczego gulaszu, garem leczo i drugim z bigosem, a prawie 2 kg sarniny moknie właśnie w marynacie. Zamrożone pasztety czekają swojej kolejki. Jak znam Żabę, jutro będzie pieczenie ciast.
Danusko, przytoczylas bardzo ciekawe cytaty. Moj syn uczac sie o winie opowiadal mi potem o etapach analizy smaku i zwiazanego z tym slownictwa. Uczyl sie tego, nie przyszlo samo. Ja pozostaje na etapie „smakuje mi, lubie” 🙂
Koncepcja „umami” jest intrygujaca a tekst pani Wielezynskiej ciekawy.
Ja nie umiem opowiadać o jedzeniu i piciu, aczkolwiek wino (czerwone) lubię „sażniste”, czyli według mnie gęste od smaków, odróżniam jedynie czarną porzeczkę, bardziej w aromacie niż smaku.
Ostateczne oceny – bardzo dobre, dobre, może być, cienkusz, pomyje 😯
Co nam smakuje, to jest to 🙂
Ja też, podobnie jak Danuśka, lubię doszukiwać się w winie smaków opisywanych przez koneserów. Tym także, m.in. kieruję się przy zakupie. Przypomina mi to inną przyjemnośc – czytanie o kompozycjach zapachowych perfum i wyobrażanie sobie na ile pasują do ulubionych preferencji 🙂
Lubię lekkie, białe, wytrawne wina i nie tylko przy stole, ale i przy biesiadzie. Wina czerwone są dla mnie ściśle dość związane z jedzeniem, przy czym ciężkie, pełne tanin piję tylko do mięs czerwonych albo dziczyzny. Lekkie czerwone może być i do pogaduszek. Ponadto tokaje i niektóre austriackie są poza konkurencją, a lubię też muskaty. Jako osoba nie roszcząca sobie pretensji do znawstwa trunków, pozwalam sobie na kategorie : smakuje – nie smakuje; pasuje – nie pasuje. Ogólnie lubię wino z różnych stron świata, byle nie był to cienkusz pędzony drożdżami i wino zbyt młode.
Dla mnie z winem jak z poezją – nie pyta się autora, co miał na myśli 🙄
Stop, nie było starego siodła! Wiszę jakoś na nim, albo ono na mnie?
Poza tym, dopiszę się do zdania Alicji w kwestii win i przyłączę do przeważających opinii w temacie piątego smaku. Zrób dobrze i będzie pyszne!
Yurku, może tych półfinałów było i dwieścieparę, ale tylko jeden w wadze ciężkiej Bundesligi i przy udziele miarodajnych reprezentantów Polski, mianowicie Roberta Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego, grających przeciwko sobie. Lewandowski mógł sam rozstrzygnąć wynik już w pierwszej połowie, bo powinien strzelić więcej niż jedną bramkę, a tak była dogrywka i jedenastki, gdzie Bayern M nie strzelił ANI JEDENEGO gola! W ten sposób do finału weszła Borussia D, startująca z pozycji absolutnego outsidera,. Bo nie darzyło im sie tego razu i trener Klopp i tak ogłosił już rezygnację.
Alicjo-możemy nie pytać,co miał na myśli,ale możemy cieszyć się nimi przed,po i w trakcie.To zupełnie jak z podróżami 🙂 Najpierw jest przyjemność planowania,potem
podróżowania i w końcu pozostaje nam przyjemność wspominania.
Umiejętność opowiadania o jedzeniu i o winach Francuzi (i myślę,że Włosi też) opanowali w sposób doskonały,a ja bardzo bardzo lubię słuchać tych opowieści i bardzo je cenię.Myślę,że nigdy nie będę w stanie tak opowiadać,bo tę umiejętność trzeba wyssać z mlekiem matki i mieć ją w genach od wieków.
Pepe – Lewandowski w szpitalu po tym meczu.
Mam niewesołe refleksje (niezależnie od piłki kopanej). Przez lata pracując w PRL z żalem obserwowałam działania pozorne w organizacjach społecznych. Wydawało mi się wtedy, że to specyfika tego ustroju – pisze się wspaniałe plany (jak władza oczekuje) potem działa się tak, jak warunki pozwalają, a jeszcze później pisze się wspaniałe sprawozdania, aż serce rośnie. Nieboszczka PRL została daleko za nami, ja wypadłam z „rynku” zupełnie, aż tu po ćwierćwieczu poprosiła mnie znajoma osoba o merytoryczną pomoc w redagowaniu materiałów informacyjnych dla utworzonej spółdzielni socjalnej. Ma Jagoda swój UTW, może mieć Pyra spółdzielnię socjalną na trochę. Oczywiście robota pro publico bono, tam zresztą nikt dotąd nie zarabia, a spółdzielnia istnieje już 10 miesięcy. Owszem – Urząd Pracy opłaca ZUS i jakieś szczątkowe 1/16 etatu twórcom spółdzielni, ale z tego przecież te 5 osób nie utrzymuje się. Przyglądam się ich robocie od niemal roku i stwierdzam – idea świetna, wsparcie instytucjonalne naprawdę szerokie, pomoc prawna, pożyczki, szkolenia, konferencje (w tym i międzynarodowe) targi, wystawy i dziesiątki instytucji samorządowych, uczelnianych, społecznych,pozarządowych, teoretyków i praktyków pracy z rodziną, wykluczonymi itd i wszystko to tłamsi się we własnym sosie – od grantu, do grantu, od projektu, do projektu, od szkolenia do szkolenia – a podopieczni? Jak dotąd nie widać ich. Może będą. Teraz poproszono mnie o zrobienie 4-5 konspektów lekcji na różny poziom wieku nt starości, choroby, opieki i wolontariatu. Zrobię im, dlaczego by nie. I oni chyba te lekcje przeprowadzą (jeżeli będzie zapotrzebowanie, oczywiście). Tylko ja mam przemożne wrażenie, że znowu spory segment ludzkiej aktywności wykorzystywany jest w obiegu zamkniętym : plan, szarość – sprawozdanie. A starzy i chorzy jak czekali na opiekę i pomoc, tak i czekają.