Rośnie sad
Opowiadałem o pomyśle młodej generacji mojej rodziny, która postanowiła założyć sad. Myślałem, że to wszystko ograniczy się do sfery słownej. Tymczasem słowa dotrzymali – i jest sad.
Pomiędzy buczyną rosnącą (od północy) na samym końcu naszego terenu a sosnami stanowiącymi granicę od strony południowej posadzono jabłonie, wiśnie, czereśnie, gruszę, śliwę – łącznie dziesięć drzewek, a między nimi krzewy porzeczek, agrestu i borówki amerykańskie.
Po kilku tygodniach wydaje się, że sadzonki się przyjęły. W każdym razie nie schną. Widać też, że wkrótce będą miały listki. Nie sądzę, by w tym roku zakwitły. Ale za rok…Ciekawe, czy doczekam owoców. Podobno w dzisiejszych tak pospiesznych czasach i drzewa owocowe dojrzewają szybciej. Może więc będę jadł wiśnie i śliwki z własnego ogrodu.
Z równą niecierpliwością czekam i na owoce krzewów. Zwłaszcza na agrest, który zniknął już dawno z naszego rynku, a w moim dzieciństwie był owocem powszechnie dostępnym i pysznym. Mam nadzieję, że będę mógł produkować własne konfitury i galaretki agrestowo-porzeczkowe. O tym, że borówka amerykańska na naszej kurpiowskiej ziemi się przyjmie, wiem, bo dwa krzaczki rosną pod moim domem od kilku lat i bardzo obficie owocują.
Tyle tylko, że konkuruję z ptakami, które te słodkie kulki też lubią i często nie czekają, aż borówka całkowicie dojrzeje. Obawiam się, że te wyścigi z ptakami będą się nasilać, gdy zaczną dojrzewać wiśnie i czereśnie.
Komentarze
Dzień dobry. Gratuluję sadu. Także i ja jestem miłośniczką agrestu w rozmaitych postaciach, a z dzieciństwa pamiętam „rodzynki” z niego, świetna przegryzka. Agrest nadal jest obecny na targowiskach i ma się całkiem dobrze, wciąż jest powszechnie dostępny, począwszy od twardego niedojrzałego, przeznaczonego na przetwory, po słodziutki do bezpośredniego jedzenia. Zdziwiła mnie niska cena agrestu, w zeszłym roku kilogram kosztował na placu targowym 1,50 zł, a za sporą skrzynkę zapłaciłam jakieś całkiem niewielkie pieniądze. Być może różnice w obserwacjach agrestowych wynikają z miejsca robienia zakupów.
dzień dobry …
przypomniał mi się sad u babci … był to pewnie stary sad poniemiecki bo dziadków przesiedlono … jabłka były pyszne i potem tego smaku już nigdy nie spotkałam .. wiśnie zjedzone prosto z drzewa w ilościach max na długo mi wiśnie z jadłospisu wymazały bo źle mi się kojarzyły z przejedzeniem się nimi .. w osobnym ogrodzie były krzaki porzeczek – białe, czerwone i czarne .. no i agrest, który był słodki i kwaśny …. babcia nie miała dla nas czasu ale był moja ukochana prababcia Cecylia, z którą wydłubywałam pestki z wiśni a ona mi opowiadała różne historie ze swojego życia .. słuchałam uważnie ale w pamięci prawie nic mi nie zostało …
Jestem pełna wschodnich opowieści Młodszej, ale zostawię ten temat do jej foto – sprawozdania. Powiem tylk, że moja absolutnie apolityczna córka uważa, że jak muzułmanie do mekki, tak Polacy przynajmniej raz w życiu powinni odwiedzić Grodno, Nowogródek, Smoleńsk i Kuropaty. Ujęła ją troska i dobra pamięć o Orzeszkowej, pozycja Mickiewicza jako poety trzech narodów i wspaniałych dwóch księży – franciszkanów w Smoleńsku. Natrząsało się zwe mnie Dziecko strasznie, bo jej przykazałam obejrzeć twierdzę w Smoleńsku, a tam się okazało, że to atrapa – współczesna rekonstrukcja murów obronnych doczepiona do dwóch ocalałych wież. Przywiozła przyjaciołom po paczce chałwy albo herbaty, a dla domu dwa znakomite chleby (obydwa czarne, na zakwasie) jeden powszechnie jedzony „Prostor Naroczy” i drugi delikatesowy z orzechami. Dziś i jutro nie muszę kupować pieczywa.
Tyle o Środkowych Kresach, resztę opowie podróżniczka.
c.d.
Oczywiście nie chciałam postponować Mekki, tylko tak mi wyszło z małej litery.
Swego czasu przez moje ręce przeszło chyba w sumie kilka ton owoców agrestu i porzeczek. Rosły w ogrodzie i trzeba było wykorzystać. Soki, galaretki, dżemy, powidełka – obrzydła mi ta robota, a teraz od czasu do czasu usmażę dżem agrestowy albo z czarnej porzeczki, nastawię smorodinówkę i tyle.
Sad w słońcu
Leopold Staff
Tłem mając białe ślepiące lamusy
W słońcu, co dziwy dojrzewania iści.
W płomiennym skwarze, w mdlejącym upale,
Pod szczęśliwemi niebiosów turkusy,
Sad kryje w rzeźbie szmaragdowych liści
Rubiny wisien i jabłek korale
Zda się, twór baśni, przez karły-garbusy
W drogich kamieniach kunsztem wyrzezany
Ostremi rylcy słonecznych promieni
Stoi przez wiewu najlżejsze zakusy
Nieporuszony, sztywny, niezachwiany,
Klejnot przetkany grą świateł i cieni.
Zaklęty w ciąży bezwładnej przymusy,
Sad drzew swych skarbce bogate roztacza,
Zapadłszy w błogiej bierności letargi.
A w dole słońcem pstre muraw obrusy
Ścielą się, niby złota sieć rybacza,
Pod owoc krwawy, jak wilgotne wargi.
Owoce słodkie, lepkie jak całusy!
Jak piękne winnyby być dłoni naszej
Czyny – o wszystkie czyny wszystkich dłoni,
Które sięgając po te ust pokusy,
Czerpią do czynów moc z tak pięknej paszy,
Z cudnych owoców wiśni i jabłoni.
https://www.youtube.com/watch?v=svIUwNDRZ64
Nad Narwią: https://www.youtube.com/watch?v=jgAsOcXwAx0
Jako dziecko i młoda osoba, bywałam w małym, starym gospodarstwie rodziców znajomego Ojca. Dom, z górą stuletni, niziutki, ale z wysokim dachem, okna też niewielkie z ośmiu szybek każde, a pod nimi skrzynki z nasturcjami z jednej strony, a z pelargoniami z drugiej. Z tyłu sad też wiekowy ze splątaną kępą agrestów i porzeczek w powojach, a pod potężną, pochyloną gruszą, wielki stół budowany corocznie z grubych desek na kozłach drewnianych i ławy przy nim z trzech stron. Tam pani domu stawiała dwa wysokie dzbany z kompotem i zsiadłym mlekiem (a raczej z roztrzepańcem) kubki fajansowe bez ucha i tacę z plackiem wysokim z kruszonką. Spod nóg co i raz z gniewnym gdakaniem zrywała się kura, na którą omalże nie wpadaliśmy w szalonej pogoni za piłką. Tych kur po sadzie pałętało się zawsze sporo. Wiem, że zawsze przed wyruszeniem na dworzec trzeba nas było odszorować w kilku miskach z wodą, ustawionych pod stodołą i przebrać w czyste, porządne rzeczy, w których przyjechaliśmy. Na pobyt w sadzie, matka wiozła nam najgorsze, przykrótkie, albo sprane ciuszki. Po włażeniu na wysokie, stare czereśnie albo inne drzewa, wyglądaliśmy jak kopidoły po szychcie. Pięknie było.
Pyro pięknie było … lataliśmy po sadach, ogrodach i łąkach i jadło sie wszysko bez mycia na surowo .. nawet marchewki młode z ziemi … kiedy Amelka była mała a ja miałam szczęście być z nią każdego dnia to gdy się chciała bawić w błocie nie zabraniałam pamietając jak było w dziecińcstwie … teraz Amelka i jej koleżanka z piętra – 10-letnie panienki – wspominają sobie czasami jak było super z babcią bo inne dzieci im zazdrościły tych brudnych zabaw i trochę szalonych … wprawdzie nie mamy teraz nikogo by pojechać na wieś ale od kilku lat wynajmuję domek w Urlach i chociaż miesiąc dzieci mają jak w bajce … w tym roku też jedziemy i dziewczyki się już cieszą …
Alicjo co tak długo śpisz? ….
No niestety nie mam takich wspomnień, całkiem miejskie miałam dzieciństwo. Rodzina potraciła majątki, a to po Powstaniu Styczniowym, a to rewolucja zabrała 🙁
Dziś na obiad będzie pieczona górka cielęca.
Sad(ek) z prawdziwego zdarzenia miał mój dziadek. Bo dla mnie sad, to ta część ogrodu, gdzie tylko drzewa owocowe i trawa. W moim rodzinnym domu był wielki ogród, ale drzewa owocowe rosły między grządkami, tylko pod wielką czereśnią była trawa i pod rzędem starych śliw. Biada, żeby tam kury chodziły, po tych grządkach 🙄
U dziadka wypuszczało się kury do sadku, był tam też ten wielki murowany piec chlebowy, o którym tu kiedyś wspominałam. I ta poczerniała i pokurczona ze starości macocha mojego ojca, zawsze na czarno i szaro ubrana w niekończącej się żałobie po mężu i synu zamordowanych przez banderowców… Widzę ją przy tym rozpalonym piecu, jak stoi z ożogiem, i rządek chlebów na desce, czekających na swoją kolej… Dla nas, dzieci, istna Baba Jaga…
Ręce oblepione żywicą z pnia, twarze umorusane i brzuchy ociężałe od jedzonych bez umiaru owoców, za uszami kolczyki z podwójnych czereśni, kolana podrapane i zielone od omszałych konarów… Tak wyglądał zawsze początek lata 😉
Dołożyłam troszkę dzisiejszego kwietniowego kiczu
W dziadkowym sadzie pasł się jego koń. Kury też tam biegały i kaczki przechodziły tamtędy idąc popływać w stawie.
W naszym ogrodzie też mieliśmy więcej drzew owocowych niż teraz. Była i grusza i papierówka, inne jabłonki, wiśnie, czereśnia żółta i czerwona, przepyszna śliwa. Oczywiście rosły też krzewy agrestu, porzeczek i malin.
Szkoda, że tylko w Warszawie: http://www.national-geographic.pl/artykuly/pokaz/festiwal-kultury-hiszpanskiej-streets-of-spain/
Podobno w sobotę ma być ładna pogoda, warto zajrzeć 🙂
Asiu dzięki za informację … wysłałam do rodzinki linka …
nemo u mojego dziadka też był taki sad ale jak już miałam 13 lat to pamietam, że miedzy drzewami sadził chyba ziemniaki bo jeździłam na koniu, który ciągnął plug między redlinami … się zgłosiłam na ochotnika na tego konia ale po robocie to lepiej nie pisać w jakim stanie były moje 4 litery …
Małgosiu – nikogo bliskiego na wsi to i ja nie miałam od pokoleń, ale Tato miał kierowcę, p.B. (bardzo przystojny młodzian) z owej wsi pod Czempiniem. Tato wysłał go do szkoły dla przodujących robotników w Łodzi, potem na jakieś kursy i po latach p.B. umarł jako dyrektor departamentu w Warszawie. Myśmy do jego rodziców jeździli corocznie na 2 dni tuż po zakończeniu roku szkolnego.
My mielismy tylko dzialke. Byly drzewa owocowe, krzewy agresu i pozeczek oraz troche jarzyn. Na wakacje jezdzilam do wujostwa i oni mieli prawdziwy sad. Na koncu sadu plynela rzeczka i pamietam kaczki jak wedrowaly rano do wody a pozniej wracaly. Bardzo czesto siedzialam na drzewie i objadalam sie owocami. Na naszej dzialce nie wchodzilam na drzewa, bo bylam juz panienka. Po owoce moglam siegnac reka. Piec lat temu Bernard zasadzil u nas jablonke. Cala jest obsypana kwieciem.
Jolinku,
mam klopoty ze spaniem, chce mi się spać o różnych dziwnych porach, z czym wcale nie walczę, bo nie muszę, samo się ułoży. Dzisiaj do 4-te nad ranem skończyłam jedną cichą robotę, a Mrusia mi dzielnie sekundowała.
Zaraz zabieram się do zdjęć i zajęć. Pada wiosenny deszcz, ale jest zimno, 3c
Podczas naszej nieobecności przekwitły śnieżyczki, a pokazały się krokusy i cebulica syberyjska. Trawa szarawa jeszcze, ale już powoli…
Pomysł z sadem jest znakomity. Trzeba jednak przygotować się na walkę ze szkodnikami. Ale więcej będzie przyjemności niż przykrości. Zawsze dziwię się ludziom mającym duże działki przydomowe, że nie wygospodarują części na mały sadek. Na uprawę warzyw nie każdy ma czas i siły, ale posadzenie kilku różnych drzewek i krzewów owocowych to żadna fatyga i wydatek.
U mnie krzaczki ledwo się zielenią, ale w Gdyni widziałam kwitnące mirabelki i mlecze.
A wspinanie się po drzewach to była dopiero przyjemność.
W sadzie: http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/76294/49f0bad299687c62334182178bfd75d8/
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/179540/49f0bad299687c62334182178bfd75d8/
Danuśka przysłała SMS – zwiedzają z Alanem Ziemię Lubuską i łowią ryby.
Z trasy powrotnej zadzwoniła Haneczka – Nisia dojechała do Żabich Błot, mini – zjazd się odbył, a Pan Mąż odwalił kolejny fragment roboty instalacyjno-remontowej; Żaba po raz kolejny z lekka sforsowała nogę i teraz kuśtyka mocniej, niż zwykle.
Wróciłam, pozygzakowawszy po regionie. Dla mnie był to weekend (nie weekend? A dwudniowy…) zdecydowanie Zwierzątkowski. Jak Persy Zwierzontkowskaja u jednego pana na W.
U Żaby Gawra, stara rottweilerska pieszczoszyca i Misio, ćwierćtonowy szczeniaczek-milaczek. Kiedy nocą wyjeżdżałam z danego Zajączkowa, przed mską przekicał mi – któż, jeśli nie zając, duży, szary i uszaty. W pensjonacie mieli kota. Kot siedział w moim pokoju i nie zamierzał wyjść. Powiedziałam pani, że może siedzieć. Był bardzo grzeczny, nie narzucał się, tylko spał na sąsiednim łóżku. Będzie śmiesznie, jeśli oni tam położą kogoś z alergią, ale to ich sprawa. Rano okazało się, że jest jeszcze mały, kudłaty piesek, bardzo przyjazny. Na parkingu objawił mi się szczeniak russelek, również przyjazny – jak to russelki. Uznałam to za znak z nieba, że w drodze do Czaplinka powinnam wpaść do przyjaciela mego Kazia, którego żona hoduje russele. Widziałam mamę Rumika, taka sama kosmatka i też nie daje się trymować. Brata w domu w Czaplinku nie zastałam, więc NIE spotkałam jego dużej białej suki BOS (biały owczarek szwajcarski). Dzień Zwierzątkowski zakończyłam spotkaniem z rybami, ale po pierwsze nie wiem, czy to się liczy, po drugie one były już nieżywe. Rano wyłowione z jeziora w Ińsku. Pozostawiłam tołpygę, szczupaka i pstrąga, nabyłam węgorza, leszcza i dwa okonki.
KTO WIE jak się przyrządza węgorza???
Wiem. Po pierwsze primo trzeba się zdecydować, czy on ma być w sosie, smażony czy jeszcze inaczej. Jeżeli ma być smażony, to tylko wyczyścić i nasolić na 2- 3 godziny. Do gotowania i duszenia trzeba zdjąć pończochę, czyli oskórować.
Podgotować w wywarze warzywnym z przyprawami, potem wykończyć w sosie koperkowym albo pietruszkowym czyli klasycznie; dobry jest też w sosie musztardowym i w galarecie.
Przypominam, że skóra zdarta z węgorza i położona tłustością na bolące stawy (owinąć dobrze) czyni cuda terapeutyczne, po nocnym kompresie,
Nisia miała zwierzątkowy dzień, moje koty dzisiaj bardzo rozrabiają, a ja czytam, że: http://polakpotrafi.pl/projekt/kocia-kawiarnia i podoba mi się ten pomysł.
A w bieżącym numerze papierowej „Polityki” nasz Gospodarz w filuternym felietonie o afrodyzjakach. Jeszcze nie maj, a Piotr już w bzowo – słowiczym nastroju?
Pyro – przecież nasz Gospodarz ledwo co wrócił z romantycznej podróży.
kocham tego Pana …
https://www.youtube.com/watch?v=YrLk4vdY28Q
bjk jeszcze nie zwiedziłam z Tobą Grecji ale jutro nadrobie …
Alicjo Mrusia szczęśliwa … 🙂
Jolinku, tego pana wiele pań kocha, ma ogromny urok i charyzmę, połączone z intelektem, nie dziwota. Nie znam żadnej, która nie ulega jego czarowi, ze sobą włącznie.
Nie spiesz się do „mojej” Grecji, jakoś mniej mam do niej serca, odkąd poznałam Gruzję, a poza tym czas mknie szybko i niesie zmiany także i w nas, więc uaktualniłam swoje zdjęcie 😉
Dobrego nowego dnia! 🙂
bjt właśnie sobie zwiedziłam … 🙂 … ja byłam tam 15 lat temu z wycieczką przez 17 dni w październiku tuż przed zamknięciem sezonu … niby podobne klimaty ale morze było ciepłe … widok z okna hotelu romantyczny .. czy to wyjazd zorganizowany czy własna produkcja? …
Danuśka na wyjazdach bo pewnie to wyjazd urodzinowy Alana … 🙂 … wszystkiego najlepszego dla naszego Francuza … 🙂
Dobrego nowego dnia dla Ciebie też …. 🙂
Jolinku, wyjazd niestety był zorganizowany, mój pierwszy i ostatni raz. Chciałam zobaczyć, jak to jest. Niby wszystko OK, ale jednak co swoje ścieżki, to swoje ścieżki, co własny czas, to własny czas. Tak, czy inaczej ciekawe, a momentami zabawne nowe doświadczenie 🙂
no tak są wady i zalety … pierwszy wyjazd lubię mieć zorganizowany by zobaczyć wszystko co trzeba … potem jadę sobie połazić tu i tam … a to siedzienie w kawiarni na ulicy i patrzenie na ludzi uwielbiam … 😀