Co widać zza białej sutanny
Przeczytałem tę książkę błyskawicznie i wracam natychmiast do ponownej lektury. Boję się bowiem, że zbyt szybkie czytanie mogło mnie pozbawić wielu przyjemności kryjących się w cieniu białej sutanny.
John Thavis zaś przez te ponad trzydzieści lat pobytu w Watykanie wie o jego tajemnicach i zakulisowych gierkach chyba wszystko. Ma przy tym wyjątkowy talent pisarski i jego książkę, która jest przecież dziełem dokumentalnym, czyta się jak sensacyjną powieść.
W swojej karierze dziennikarza, a potem nawet szefa amerykańskiej agencji Catholic News Service odbył setki (a może wręcz tysiące) nieformalnych rozmów z dostojnikami zza Żelaznej Bramy i zatrudnionymi tam szeregowymi pracownikami, takimi np. jak dzwonnik Kaplicy Sykstyńskiej Giuseppe Fiorucci.
Mógł dzięki temu opisać okoliczności wyboru Benedykta XVI i przyczyny spóźnionego uruchomienia dzwonów, co obok białego (choć trudno zauważalnego) dymu zwiastowało światu tę nowinę.
Równie fascynujące są zrelacjonowane w „Dzienniku Watykańskim” relacje z podróży z Janem Pawłem II i Benedyktem XVI do ponad 60 krajów świata. Ale najbardziej zafascynowały mnie opowieści o mechanizmach funkcjonowania kurii rzymskiej, jej finansach i związanych z bankami przekrętach, a także rozwianie mitu o watykańskiej dyskrecji. Travis twierdzi bowiem – dokumentując to licznymi dowodami – że wszelkie tajemnice Watykanu wylatują szybciej niż gołębie pocztowe, przy pomocy których dawniej przekazywano zaszyfrowane wiadomości.
Amerykański dziennikarz wyraźnie sympatyzuje z polskim papieżem, a znacznie mniej lubi kostycznego Niemca, który był następcą Jana Pawła II. Niestety ani jeden, ani drugi papież nie jest przedstawiony od strony stołu. A przecież obydwaj jadali nie tylko samotnie czy w gronie zaufanych kardynałów. Thavis jednak do jadła nie przywiązywał widocznie większego znaczenia. Z trudem więc znalazłem jedną scenę z lunchu zjedzonego przez papieża Benedykta i towarzyszących mu dziennikarzy w samolocie lecącym do Azji.
Z obowiązku wynikającego z mojej roli, czyli gospodarza bloga kulinarnego, przytoczę tę opowiastkę, zachęcając wszystkich do lektury książki wydanej przez krakowską oficynę „Znak”. Chcę też podkreślić doskonałą pracę tłumaczki Urszuli Gardner, która wraz z redaktorką Katarzyną Mach sprawiła, że książkę czyta się z wypiekami na twarzy.
Gdy stewardesy zaczęły rozwozić lunch (lasagne z karczochami i miętą, turbot z rusztu w migdałach i oliwkach taggiasca), dziennikarze zaczęli prowadzić ożywione dyskusje. Część z nas wiedziała, że prawo kanoniczne, ów kodeks regulujący wewnętrzne sprawy Kościoła, nakłada ekskomunikę na każdego bezpośrednio zaangażowanego w aborcję, lecz nie na ustawodawcę, który ją umożliwił. Benedykt XVI, jeden z watykańskich strażników doktryny, musiał być tego świadomy. Musiał też zdawać sobie sprawę, że watykańscy eksperci uznaliby ekskomunikę nałożoną na polityków opowiadających się za aborcją za niewłaściwe zastosowanie – zgoła nadużycie – prawa kanonicznego.
Przy deserze (miniaturowe tarty malinowe i krem bawarski z białej czekolady) ksiądz Lombardi wrócił z nową porcją amunicji. Papież nie powiedział wcale, że nałożono ekskomunikę na polityków opowiadających się za aborcją, ale że swymi czynami politycy owi sami wykluczyli się z Eucharystii. Innymi słowy, nie powinni przystępować do komunii świętej. Coś takiego oczywiście znacznie się rożni od ekskomuniki. Być może wyczuwając sceptycyzm dziennikarz). Lombardi dodał, że został „upoważniony” do dokonania tego rozróżnienia – mówiąc inaczej, że jego słowa pochodziły od papieża. Reporterzy kontaktujący się ze swymi agencjami na bieżąco niechętnie odłożyli krem bawarski i sięgnęli po laptopy. Sprawa właśnie urzędowo się zaciemniła.
Jak widać, lasagne z karczochami i malinowa tarta nie są w stanie odwrócić uwagi reportera od spraw, którymi pasjonuje się cały świat.
Komentarze
dzień dobry …
książka raczej nie dla mnie … a przy dobrym jedzeniu wiele ważnych spraw załatwia świat biznesu i polityki …
Chyba tę książkę przeczytam, chociaż czytanie o KK sprawia mi ból niezależnie od pozycji piszącego. Z jednej strony jestem wiernym, z drugiej na pewno można mnie nazwać buntownikiem w stosunku do znacznej części kleru. Dyskrecja watykańskich dostojników to żarty w samej rzeczy. Skąd polski i rosyjski kontrwywiad dowiedziały się, o tym, że szczegółowe informacje o planowanym wprowadzeniu stanu wojennego są znane w Waszyngtonie? Z raportu polskiego biskupa urzędującego w Watykanie. W ten sposób doszli do Kuklińskiego.
Lasagne z karczochami i turbota w migdałach jadło by się z rozkoszą, ale aborcja jako temat rozmowy chyba by mnie tej rozkoszy pozbawił.
Mnie najbardziej interesuje, w jakim stopniu papieżowi Franciszkowi powiedzie się walka z watykańskimi niegodziwcami, którzy łatwo swoich przywilejów i dotychczasowej bezkarności nie będą chcieli oddać. Myślę, że w 100% Franciszek wygrać nie może, bo KK stałby się idealnym i wiara przestałaby być łaską i zasługą. Rozum dyktowałby uczestnictwo we wspólnocie KK.
Czy taka książka może być lekturą tylko dla wiernych? Na pewno nie. Ja z wielkim zainteresowaniem czytałem i czytam książki o otoczeniu Hitlera, Stalina i jego sukcesorów, chociaż ideowo są mi więcej niż obcy. Mieli znaczny wpływ na historię i mechanizm tego wpływu jest ciekawy. Ze strony Watykanu wpływ ten od jakiegoś czasu jest w wielu kwestiach bardzo pozytywny, jeżeli zgodzić się, że JP II przyczynił się do upadku komunizmu. Sprawa jest dyskusyjna, bo z jednej strony można ten wpływ prześledzić, z drugiej jednak są teorie, które głoszą, że bezpośrednio widoczny ciąg zdarzeń, który daje się prześledzić, jest tylko katalizatorem nieuchronnych procesów dziejowych. Osobiście jestem zwolennikiem tezy, że prawda leży po środku. Na pewno siła procesów dziejowych jest ogromna, jednak pewne osoby czy splot wydarzeń mogą uczynić, że sprawy potoczą się inaczej niż by się potoczyły bez tych czynników.
Przerażająca jest informacja, że ZSRR na przełomie lat 70/80 szykował się do najazdu na Europę Zachodnią. Gdyby ten plan zrealizował, jakie znaczenie miałaby Solidarność i stan wojenny. W później pisanej historii nikt by o nich nie pamiętał. Ciekawe, czy te straszliwe zamysły nie skłoniły Gorbaczowa do pomocy w rozwaleniu systemu.
Czytalam ostatnio krotka biografie wloskiego polityka Cavour. Przyczynil sie mocno do unifikacji Wloch i kazde wloskie miasto ma ulice ktora nosi jego nazwisko. Twierdzil, ze wiecej mozna zalatwic w polityce przy dobrym posilku i dobrym winie niz przy kolejnej bezskutecznej naradzie. Sam podobno produkowal bardzo dobre wino Barolo. Patrzc na jego zdjecie to widac, ze byl wielkim amatorem dobrej kuchni i dobrej butelki wina.
U mnie od dzisiaj i do niedzieli sa wielkie przyplywy i odplywy. Biedne zyjatka morskie sa w strachu, bo odplyw jest w ciagu dnia. Bretonczycy rusza na poszukiwania skorupiakow. Ja pojde wieczorem zobaczyc przyplyw. Zawsze sie znajda gapowicze, ktorzy zostawia samochod na parkingu przy rzece i woda sie dostaje do srodka samochodu.
Hrabia Cavour nazywał się Kamil Benso i wyznawał poglądy na tyle liberalne, że z ich powodu musiał opuścić armię. Podróże po Szwajcarii, Francji i Anglii bez barier językowych pozwoliły na kontakty z politykami, z których najbardziej przypadł mu do serca Adolf Thiers. Odwiedzał ośrodki nie tylko polityczne ale i myśli naukowej czy religijnej. Z wojska zostało mu wykształcenie techniczne. Założył w Piemoncie partię liberalną i pismo „Il Risorgimento” czyli „Zjednoczenie”. Wiktor Emanuel II, który objął tron Piemontu po abdykacji konserwatywnego ojca, dostrzegł w zdolnym liberale jego potencjał. Minister gospodarki, minister finansów, wreszcie premier Piemontu przyczynił się radykalnie do zjednoczenia Włoch głównie zabiegami dyplomatycznymi, ale i na polach bitew toczonych przez Piemont, ale i poza strukturami oficjalnymi przez Garibaldiego. Największy sukces dyplomatyczny po wojnie z Austrią to zneutralizowanie punktu traktatu pokojowego pozostawiającego północno-wschodnie prowincje Habsburgom. Plebiscyt przeprowadzony z pomysłu Cavoura doprowadził do przyłączenia się tych prowincji do Piemontu. Woleli podporządkowanie innej prowincji (Królestwo Piemontu i Sardynii) niż Habsburgom. W świadomości wielu Włochów włączenie do Piemontu było brakiem suwerenności a nie jednoczeniem. Jednak w rezultacie Piemont podporządkował sobie całe północne Włochy z wyjątkiem Wenecji, która została przyłączona dopiero po śmierci Cavoura, podobnie jak Rzym. Cavour został premierem zjednoczonego państwa w jego pierwotnym kształcie, ale żył jeszcze tylko 3 miesiące. Przyłączanie dalszych prowincji było w dużej części zasługą Garibaldiego. Ale i tutaj wpływ Cavoura był istotny. Garibaldi, urodzony we włoskiej Nicei okupowanej przez Francję, planował swój Marsz Tysiąca, zebranego w Genui, właśnie na Niceę. Cavour zaniepokojony wizją wojny z Francją, która dotąd była sojusznikiem Piemontu w jego Wojnie z Austrią o Niepodległość, skłonił Garibaldiego do przekierowania wyprawy na Królestwo Obojga Sycylii. Zasługi nie do przecenienia. A pominąłem reformy gospodarcze, budowę infrastruktury transportowej (linie kolejowe, tunele, kanały). Barolo bardzo dobre, cudowne lub (nawet często) byle jakie. Z kolei Garibaldi wylądował na Sycylii tuż pod Marsalą, która też jest dobrze znana z win, tyle, że słodkich w typie Malagi. Historię Anglika rozwijającego w Marsali produkcję wina typu jerez opisał kiedyś Pan Piotr przy tym Stole.
O biskupach,papieżu i Watykanie wypowiadać się nie będę,bo nie chcę się denerwować w ten piękny,słoneczny dzień.Bardzo ciekawy artykuł na ten temat był w poprzedniej „Polityce”.
Jestem pewna,że lazanie z karczochami i turbot w migdałach bardzo by mi smakowały 🙂
Dzisiaj na obiad nie przewiduję jednak ani turbota,ani karczochów.
W planach tarta ze szparagami.Białe szparagi ze słoika.
Podobnie jak Stanisława interesują mnie mechanizmy polityki; determinizm wielkich trendów społecznych w zderzeniu z przypadkowością i losowy wpływ jednostek lub małych grup na wielkie procesy. Rzadko bierze się pod uwagę niesterowalność procesów masowych. Ktoś inicjuje i ktoś potem firmuje,czy przyjmuje odium, natomiast sam trend, mobilność milionów są absolutnie poza jakąkolwiek kontrolą i przywództwem. Usiłowania kanalizacji tych procesów nieodmiennie kończą się tym, że „rewolucja zjada własne dzieci”
Posiłek w samolocie naprawdę znakomity. Benedykt znany jest z zamiłowania do dobrej kuchni, w odróżnieniu od JPII, który kochał zsiadłe mleko z młodymi ziemniakami.
Poza kontrolą i przywództwem, ale są możliwości manipulacji. Manipulacje różnie się kończą. Czasem wielkim sukcesem manipulujących.
Przykład zsiadłego mleka z ziemniakami w moim przypadku chybiony 🙂
Mało jest rzeczy smaczniejszych. Tylko to musi być to mleko odpowiednio chłodne i te ziemniaki smaczne i pachnące. I jeszcze coś na nich. Na najlepszych wystarczy trochę masła, dobrze jest dać trochę skwareczek.
Do takich udanych manipulacji, które zmieniły bieg historii, zaliczyłbym Wielką Socjalistyczną Rewolucję Październikową. Nastroje rewolucyjne były, ale garstka ludzi je przekierowała pod swoje panowanie.
Właśnie zaczęłam czytać tę książkę.
Autor książki nie nazywa się Travis.
Thavis.
Jak pięknie kontynuuje się tradycje manipulacji nastrojami rewolucyjnymi widać po „Majdanie”.
Wiara będąca „łaską i zasługą (?)” czyli podtrzymywana wbrew (a może nawet dzięki) oczywistym niegodziwościom katolickiego kleru wygląda na wymagającą sporej dawki masochizmu 😉
Jeśli opiera się na takich pobudkach, to nie ma obawy o jej wygaśnięcie.
A tu się powtórzę. Kto już kiedyś czytał, może pominąć.
Podróżującym po włoskich miastach rzuca się w oczy, że obok Corso Vittorio Emanuele spotykają wszędzie via Cavour. Za jakie zasługi ten piemoncki hrabia i liberał ma w każdej większej miejscowości swoją ulicę? Patrioci mówią, że za zjednoczenie Italii, kolejarze – za pierwszy tunel kolejowy pod Alpami, chłopi – za zasługi w poprawie sytuacji piemonckiego rolnictwa, smakosze wina – za sprowadzenie francuskiego enologa, który przybliżył produkcję piemonckich win do bordoskich 😉
Najpierw poprawił uprawę i produkcję barolo, potem zajął się zdefiniowaniem barbaresco. I teraz mamy to, co mamy – mocne wino, aksamitnie pieszczące nasze podniebienie 🙂
Cena – od 15 euro w górę.
Też przeczytałam w ostatnich dniach interesującą książkę napisaną przez dziennikarkę. Autorką jest znana z łamów „Polityki” Ewa Winnicka, a tytuł pozycji „Angole” Na tom składa się kilkadziesiąt wywiadów z Polakami osiadłymi na Wyspach. Tymi, którym się powiodło i tymi, którzy wypadli poza nurt przyzwoitego bytowania. Praca ma niebagatelny ładunek wiedzy socjologicznej i nieco antropologii migrantów.
Ujęła mnie postawa Autorki pełna szacunku do ludzi, nie oceniająca i dociekliwość. Są jeszcze reportarzyści z prawdziwego zdarzenia. Polecam.
„Angole”to rzeczywiście dobra i ciekawa lektura.
Małgosiu-gdybyś była zainteresowana,to mogę Ci pożyczyć,jako że często jeździsz w tamte strony 🙂
Nemo pięknie pisze o Barolo. Podpisałbym się pod tym, jeżeli chodzi o wino kupowane we Włoszech. Kupowane w Szwajcarii zapewne też, nie pamiętam, żebym tam kiedykolwiek kupił kiepskie wino, podobnie jak w Anglii. Ale dziwnym trafem w Polsce udaje się kupić Barolo wręcz podłe. Za 40 zł (tak, można trafić, tylko że to będzie pudło) czy za 120. Jako ciekawostka Barolo rocznik 2012 w naszym sklepie Nie sprawdzałem tego, ale nie wydaje mi się, żeby ten rocznik Barolo był już wypuszczony na rynek. W tym przypadku wietrzę jakieś wielkie fałszerstwo, w innych handel trunkami, które przeszły jakieś kataklizmy, na przykład zostały wyprzedane po pożarze magazynu za grosze, a nasi handlowcy wykorzystali okazję.
Danuśka, bardzo chętnie i z góry dziękuję 🙂
A wystarczy oglądnąć seriale w publicznej jedynce o średniowieczu w Anglii.Oni nie nachalnie a poglądowo ,pokazują dlaczego nie ma tam Watykańczyków.Przy okazji ta nasza publiczna to dopiero misterium propagandy.W takim świecie co się kręci bryluje prawicowy facio nazywający papieża idiotą i ci z sieci co niszczyli dobre imię ,p,Turowicza lektora programu drugiego.ALe oni nie mogą być przeciwko purpuratom ,którzy nie wydali głosu na temat zdrowia psychicznego swego szefa.
Autor z rodziną
Choć w dziennikach nie poświęca wiele uwagi kulinariom, to jedną z jego pasji jest kuchnia włoska oraz dobre wina, a poza tym gitara blusowa, pisanie piosenek (songów?), baseball i listy Cycerona 😉
Córka jest piosenkarką blusową.
Autor z rodziną
Córka autora
Próbowałam zamieścić zdjęcie Johna Thavisa z rodziną, ale wygląda na „niebłagonadiożne” i znika 🙁
Autor wprawdzie w swoich dziennikach nie poświęca wiele miejsca kulinariom, ale gotowanie po włosku jest jedną z jego pasji. Obok dobrego wina, gitary blusowej i listów Cycerona 😉
g-ww
a nie chodzi przypadkiem o p. Turskiego? Andrzeja Turskiego?
dobre imię niszczono zarówno redaktorowi Turowiczowi jak i Turskiemu, który też lektorował w Dwójce. Na Turowicza szły donosy do Watykanu.
Seriale o średniowiecznej Anglii są czystą fantazją, a ich bohaterowie maja mentalność raczej nam współczesną. Jak większość seriali angielskich są robione bardzo starannie i wszystko, co pokazują, wygląda wiarygodnie. Także kościelni niegodziwcy. Ale też widać mechanizm pchania się tam niegodziwców przyciąganych władzą i pieniędzmi. Tak samo przyciągają niegodziwców rządzące partie polityczne, a nawet stowarzyszenia na przykład filatelistów, gdzie w skali lokalnej można posmakować małej władzy i małych interesów. Co nie oznacza, że w skali kraju i większości oddziałów lokalnych filateliści nie rządzą się bez zarzutu.
Lektor – osoba o dobrej dykcji, czytająca wcześniej przygotowany tekst
Robienie lektorów z wybitnego redaktora naczelnego ważnego tygodnika oraz ze znanego dziennikarza radiowego i telewizyjnego to jakieś nieporozumienie. Chociaż ten drugi bardziej pasuje.
Stanisławie,
co wiesz o mentalności średniowiecznych bohaterów i czym różniła się od współczesnej? Czy podstawowe cechy: pycha, zawziętość, dążenie do władzy, chciwość, żądza znaczenia, egoizm, przebiegłość, skłonność do intryg itd. nie są immanentnymi składowymi ludzkiego charakteru?
Co nieco można się dowiedzieć czytając stare kroniki. Natomiast wymienione cechy są spotykane zawsze, choć nie zawsze i nie wszędzie w równym stopniu. I na pewno nie u wszystkich.
Turski był na pewno wybitnym dziennikarzem, co wszyscy tu wiedzą, jak sądzę. Natomiast chodziły słuchy, że w ostatnim okresie jego rolę w dwójkowej Panoramie ograniczono do czytania tekstów. Pisano też wtedy jakieś brednie o nim. Pisano też, że zdjęto go w ogóle z anteny, gdy w istocie zdjęła go choroba. Po czasie różne szczegóły się zacierają, pozostaje tylko niemiłe wrażenie.
Rozumiem, że czytasz stare angielskie kroniki i jesteś lepiej zorientowany niż twórcy angielskich seriali historycznych 😉
Szlachetność, wspaniałomyślność, umiłowanie bliźniego, altruizm, naiwność, dobroduszność itd. to też cechy spotykane zawsze, choć nie zawsze i nie wszędzie w równym stopniu. I na pewno nie u wszystkich.
I raczej nie wiodące do uzyskania władzy i panowania, ani fortuny.
Coś tam w nas siedzi, co pcha ludzi w przód. Przysięgłabym przed każdym sądem, że czego, jak czego, ale pazerności w Pyrze za grosz (dlatego na starość wygląda, jak wygląda). No i pokazało się, że popełniłabym krzywoprzysięstwo. Otóż łażąc z Synusiem po lesie, trafiliśmy na polanę z maliniakiem – jak okiem sięgnąć, gdzieś na 4 hektarach krzewy malinowe stojące, przygięte i wręcz leżące, a wszystkie osypane malinami w różnym stadium dojrzałości. No i obudziła się w Pyrze prymitywna żądza – napełniłam słoik, wylałam herbatę z dzbanka na mleko, napełniliśmy 3 l dzbanek i kretonową torbę na zakupy i Pyra wręcz szlochała, że tyle tego dobra musi zostawić. Za dwa dni namówiłam Jarka, żeby zawiózł mnie motorem do tego maliniska – i – nie trafiliśmy. Pyra oczywiście wszystko pokićkała. Ile razy potem była mowa o kierunkach, Jarek pytał złośliwie „A były tam maliny?”. Niemniej do dzisiaj pamiętam tę „gorączkę malinową”. Nie pazerna? Nie wiadomo…
Pyro,
to nie jest pazerność. To jest zachłanność, nienasycenie w pożądaniu 😉
Historia podobna do tej malinowej,opisanej przez Pyrę,przydarzyła nam się kiedyś z poziomkami.Takiej ilości poziomek nie widziałam nigdzie i nigdy więcej.Byliśmy na Kaszubach i wybraliśmy się na spacer do lasu.Nagle wszędzie,naprawdę wszędzie
P O Z I O M K I !Zebraliśmy do letniego kapelusza,bo nic innego nie mieliśmy ze sobą. Wróciliśmy do wynajętego przez nas domku i zabrawszy naczynia,które udało nam się jakoś chwycić pod pachę,ruszyliśmy na poziomkowsko ponownie.Miejsce odnaleźliśmy bez problemu,po czym wróciliśmy z naszym łupem do kwatery.Ale co zrobić z tymi wszystkimi owocami?Przecież nie damy rady ich wszystkich zjeść na poczekaniu,
a warunków do smażenia konfitur czy też robienia kompotów nie było.Zasypaliśmy cukrem i zalaliśmy czerwonym winem 🙂 To stary,francuski pomysł na letni deser z dowolnych czerwonych owoców.Można spokojnie przechować w lodówce przez kilka dni,co uczyniliśmy jedząc poziomki w czerwonym winie codziennie do końca naszych kaszubskich wakacji 😀
teraz koniecznie spójrzcie na zachód …. zobaczycie tam piękną koniunkcję (zbliżenie) Wenus, Marsa i cienkiego sierpa Księżyca … pięknie to wygląda ….
Danuśka ten pomysł z winem przedni … tylko żebym do lata pamiętała ….
Rozmyślam jeszcze o pazerności,chciwości czy też grzechu pychy,na które cierpiały różne stany w minionych oraz obecnych czasach i myślę sobie,że bez tych wad nie mielibyśmy tylu zabytków do oglądania,ile mamy w najróżniejszych stronach świata.
Dzięki pazerności i bezwzględności np.hiszpańskich odkrywców i konkwistadorów mamy przecież te ołtarze ociekające złotem,a także wspaniałe miasta,pałace,muzea i co tam, kto jeszcze dorzuci do tej listy.Zatem zapraszam na wędrówkę po owych bogactwach i nie tylko.Może Ci,którzy zwiedzali te miejsca powspominają swoje podróże z lekkim rozrzewnieniem,a inni,kto wie….być może kiedyś je zaplanują:
https://plus.google.com/photos/104147222229171236311/albums/6117959095221492097
Jolinku-zaraz idę z psem na spacer to spojrzę na zachód.
A ten owocowo-winny deser jest naprawdę dobry.Przypomnę Ci w lecie 🙂
Właśnie wróciłam z podglądania planet nad jeziorem. Zimno się zrobiło, ale niebo przecudnie rozgwieżdżone, stacja kosmiczna nam nad głową przeleciała, a Księżyc uśmiechał się od ucha do ucha 🙂
Dziękuję Danuśka – piękna podróż. Urzekł mnie Kadyks – miasto niezbyt europejskie, mogłoby istnieć gdziekolwiek w Lewancie, gdzie sułtan potrafiłby zadbać o zabytki i porządek. I wiesz? Ja bym sobie jednak wachlarz sprawiła – taki z białego atłasu i koronki mi się spodobał. Do czego mi wachlarz? Do snucia marzeń o niebieskich migdałach.
Ja tez wrocilam z podgladania przyplywu. Jeden samochod stal w wodzie. Pewnie wlalo sie troche slonej wody do srodka. Wrocilam wczesniej, bo u mnie tez zimno.
Danuśka bardzo … bardzo udana wyprawa …. 🙂
nemo niebo ma nisko zawieszone gawiazdy i widok do podziwu … ja w tamtym roku w lecie widziałam przelatującą szybkościowo stację kosmiczną nad Warszawą ….
Alicja wciąż za drzwiami bloga … 🙁
Danuśka, bardzo piękna wycieczka. Zorganizowane wyprawy mają tę zaletę, że widzi się najważniejsze rzeczy i dużo. Jak się nie dysponuje odpowiednią ilością czasu jest to wygodne. Oczywiście takie powolne, samodzielne wyjazdy mają inny rytm i klimat, pozwalają smakować szczegóły i zatrzymać się tam, gdzie nas coś zauroczyło.
Wydaje się, że wszystkie oglądane budowle są w dobrym stanie i że wszędzie jest ładnie i czysto. I ta zieleń zimową porą.
A co do gwiazd, które obserwujecie – u mnie prawie zawsze, gdy coś ciekawego dzieje się na niebie, jest zachmurzenie. A cały dzień był taki słoneczny. Szkoda.
Zrobiłam dziś dorsza po grecku. W środy i piątki przyjeżdża do nas samochód z rybami, więc wybrałam się po rybne zakupy. Jakiś czas temu otwarto sklep rybny, ale nie utrzymał się zbyt długo, bo mieszkańcy często jeżdżą do Gdyni i tam robią różne zakupy. A ryby, jak wiadomo, nie mogą czekać długo na klientów. Oczywiście są też ryby w Biedronce, ale przeważnie pstrągi i łosoś. A na jutrzejszy obiad też będą ryby – dorsz, ale w postaci tzw. polędwicy.
Jolinku (19:33)
zdarza się z tym wyrzuceniem za drzwi ostatnio raz na tydzień, nie wiem, dlaczego. I upiera się przy tej ksywie. A niech tam. Poza tym jestem trochę bardzo zajęta, na obiad rozmroziłam „leczo” z jaśka.
Poza tym słonecznie i bardzo mroźno.
Krystyno (z wczoraj),
zawsze zamrażam ciasto na pierogi, podpowiedziano mi na blogu kilka lat temu, że owszem, można zamrażać.
Z ciasta formuję coś w rodzaju wałka, zawijam w papier śniadaniowy/papier, posypany warstewką mąki. Wkładam to do worka foliowego albo zawijam szczelnie w folię spożywczą i do zamrażarki z tym.
Jednak zostanę przy swoim sposobie robienia ciasta, bo się przyzwyczaiłam. Mąka, rozbełtane (całe) jajo w mące, wrzątku „ile mąka weźmie” i tę wodę widelcem rozrabiać z mąką, dodając, jeśli trzeba. Wyrabiać ręką, kiedy ostygnie.
Krystyno,
u mnie wyglądało tak
Chmury też nadciągają i na weekend spodziewane są opady śniegu, a w dolinie – deszczu. Śnieg się przyda.
p.s.Dlaczego wałek z ciasta? Bo szybciej i łatwiej się rozmraża.
Jak zamrażasz twarde ciasto, to i po rozmrożeniu będzie twarde.
Kluczem do miękkości i elastyczności jest dobranie takiej ilości wrzątku. Ja to robię na wyczucie, jak jest za miękkie, to dodaję na stolnicę więcej mąki i wyrabiam, aż będzie odpowiednie.
Kota chodzi po mnie, żeby jej dać puchę. Wytłumaczyłam, że jeszcze nie zasiadamy do obiadu. Nie szkodzi, i tak chodzi po mnie i daje do zrozumienia, że micha pusta. Na michę z suchym nie zwraca uwagi, a jak Jerzor wraca z pracy, to już wie, że zaraz będzie puszka i depcze koło Jerzora, „gadając” po swojemu.
Przez to ustrojstwo logownicze dostaniemy rozstroju nerwowego albo coś. Niedługo sami swojego nicku nie będziemy rozpoznawać.
U mnie, jak u Krystyny – jeżeli coś na niebie, to kołderka z chmur. Dzięki Nemo, że pokazałaś co było do obejrzenia.
Nemo,
piękny widok. Ten układ widywałam już kiedyś, ale bez księżyca.
Przy okazji nacieszyłam oczy krajobrazami ze śniegiem, którego tak mi brakuje tej zimy. Ciemne wiewiórki widziałam w Puszczy Białowieskiej, u nas są tylko rude.
Alicjo,
ciasto na pierogi robię tą samą metodą co Ty, czasami, gdy pamiętam, dodam trochę oleju i łyżkę śmietany. I też pozostanę przy tym sposobie.
Przeważnie wykorzystuję całość ciasta, a to co pozostało z okrawków nie jest już niestety takie miękkie. Darowałam więc sobie zamrażanie.
Spotkałam wczoraj znajomą z zabandażowaną ręką. Kotka, która mieszka u niej od dawna dotkliwie ją podrapała i pogryzła, bo pani chciała wygonić ją przed dom, a kotce nie spodobało się to bardzo. Przez 2 dni znajoma nic nie mogła robić tą ręką, teraz jest lepiej, ale ręka jeszcze boli. I tak bywa z kotami.
O właśnie, dodam do ciasta olej albo masło następnym razem.
Kota nie powinno się do niczego zmuszać, co najwyżej zaproponować to czy owo 😉
Zadrapania kocie bardzo długo się goją, co mógłby potwierdzić Jerzor – Mrusia nie zawsze ma ochotę na przytulanki, a on nie chce zrozumieć, że to jej prawo!
Aliicja – miałaś pokazać gotowy ciuch. I gdzież on?
To prawda,z mojej wyprawy jestem bardzo zadowolona.Każdy sposób zwiedzania ma swoje wady i zalety,a przećwiczyłam już bardzo różne sposoby podróżowania.
Zalety staram się doceniać,a wady ignorować 😉
Zima w Andaluzji nie wygląda na uciążliwą,przynajmniej w lutym.
Bywają miejsca,gdzie rosną nawet owoce z klimatu tropikalnego,takie jak mango czy awokado.A miasta są rzeczywiście bardzo czyste i zadbane.Nie wiem,czy wszystkie,ale z całą pewnością te,które odwiedzają turyści.
Cieszę się,jeśli osobom,które zdjęcia oglądały podobał się mój fotoreportaż 🙂
Pyro,
jestem ustawiona na wolne tempo, nie mogę szarżować. Szmata nie jest jeszcze gotowa i w ślimaczym tempie będzie gotowa koło poniedziałku. Ponieważ robię wszystko w całości, to-to już trochę waży.
Bardzo mądrze, Alicjo. Nie forsuj łapek
Danuśko,
kusisz Andaluzją. Po miesiącu w Grenadzie odczuwam niedosyt Hiszpanii 😉
Mnie kusi jeszcze Madryt i Portugalia 🙂
My też na czas Nowego Roku daliśmy się skusić zewowi podróży i przygody.
Nie tak ładnie tu jak w Hiszpanii, ale zdecydowanie cieplej.
Zdamy relację po powrocie do Korei.
Małgosiu,
mnie też kusi Hiszpania (a szczególnie Barcelona) i Portugalia, bo 3 dni w Lizbonie to mało.
Nawiązując do Twojej uwagi a propos podróży zorganizowanych a prywatnych wypraw, mam tylko doświadczenie w tych drugich. Twoja ostatnia podróż nie dałaby się zrobić naszym sposobem – przylatujemy do Kataru (apsik!), wsiadamy do wypożyczonego samochodu i sobie to tu, to tam Twoją trasą.
Mowy nie ma, żeby to zrobić w trzy tygodnie i myślę, że warto pojechać na taką wycieczkę, żeby to wszystko zobaczyć, choćby w kapsułce. I jak mówisz, wiesz, gdzie chciałabyś jeszcze raz zajrzeć, jak się będziesz wybierać dla siebie samej, bez gonitwy z czasem.
Wszystkiego, psiakość, się nie da! Dla mnie miejscem nr.1 jest Arequipa i zamierzam tam być może jeszcze w tym roku, powrócić na parę dni i połazić trochę. W Arequipie kupiłam sobie całkiem przystojne „klapki” na koturnie, bo przypomniało mi się, że nie mam wytwornego obuwia na wesele w stadninie koni 😉
Ameryka Południowa jest moim ulubionym kontynentem do zwiedzania, lubię przemieszczać się tam na piechotę czterech kółek. To są olbrzymie odległości, ale nas, z takim stażem na kontynencie w Pn.Ameryce żadne odległości niestraszne – to samo 🙂
Ciekawie są spotkania z autochtonami, a Jerzor zawsze zaczepia autochtonów (znacie gadułę!) i wypytuje o różne rzeczy.
Jesteśmy związani czasem, 2 tygodnie góra, Jerzor cały czas pracuje, mimo że emeryt, i bardzo dobrze 🙂
dzień dobry …
Krzychu dobrych przygód …. 🙂 … i czekamy na sprawozdanie …
nemo u nas było widać to samo tylko u Ciebie lepiej ….
Danuśka zrobię teraz owoce mrożone z tym winem bo trzeba zamrażarkę opróżniać na nowe zapasy …..
Alicjo powrócona … 😀
Jolinku-nie mam doświadczenia w mrożeniu owoców z winem.Mam nadzieję,że to będzie udany eksperyment.
Ewo-Grenada(Granada)niezwykle mi się podobała,mimo iż to tam właśnie usiłowano dostać się do wnętrza mojego plecaka.Też chętnie bym tam pomieszkała,choćby z miesiąc 😉
Druga część podróży po Portugalii też w planach.Tym razem trzeba będzie powłóczyć się po jej północnych rubieżach.
Jest tyle miejsc do oglądania,w tym również za płotem,ale tak jak mówi Alicja, wszystkiego psiakość się nie da.
umowa ….. 🙂
http://booklips.pl/czytelnia/listy/umowa-dotyczaca-obowiazkow-domowych-jaka-kurt-vonnegut-zawarl-ze-swa-ciezarna-zona/
Czarujący tekst. Ciekawe, czy Kurt dotrzymał zobowiązań, a żona nie miała okazji do męczenia, dręczenia i zawracania głowy.
Pogoda prześliczna – słońce, chłodno, leciuteńki zefirek. Nasze trawniki, które w znakomitej kondycji przetrwały zimę – nie zimę i jeszcze 10 dni temu były zieloniutkie, w tej chwili przypominają martwe klepisko. To silne, suche i mroźne wiatry wysuszyły glebę na popiół i połamały resztki wyschłych traw. Ptaki jednak uznały, że najwyższa pora partnerkę znaleźć i gniazdo wić.
Wczoraj miałam dzień rybny, bo musiałam zjeść resztę swoich śledzi w oleju, a do kanapek miałam wędzonego pstrąga (jest taki rarytas sprzedawany w niewielkim woreczku – obrany z ości i podzielony na niewielkie kawałki wędzony pstrąg, a’7 zp.. Dzisiaj ja jem kotlet karkowy, Młodsza pierś kurczaka + warzywa. Na jutro czeka w lodówce zgrabna polędwiczka.
żaba przysłała mi 2 fotki Miśka. „Szczeniaczek” jest jak kudłate ciele w duże łaty. Ja nie umiem przenieść tego na blog – jedyna nadzieja w Alicji.
Danuśko,
Andaluzja tak, ale na wiosnę lub jesienią. W lipcu temperatura często przekraczała 45 stopni a w południe po ulicach snuli się wariaci lub turyści 😉 Mieszkańcy miasta zaczynali być aktywni po dziewiątej wieczorem: https://picasaweb.google.com/104148098181914788065/Grenada#slideshow/6038948189771959570
Ewo-dlatego właśnie pojechałam w lutym 🙂 Lipiec i sierpień najlepszy w polskich okolicznościach przyrody.
Oglądałam przed mniej więcej godziną jeden z moich ulubionych programów kulinarno-obyczajowych.Podrzucili pomysł na pastę z orzechów włoskich,parmezanu oraz oliwy.
Mam zamiar wypróbować,bo wszystkie składniki akurat są w domu.
Danuśko – a ile dni spędziłaś w Granadzie?
Pyro,
jestem już wstana, przyślij te fotki.
http://bartniki.noip.me/news/Misiek.jpg
http://bartniki.noip.me/news/MISIEK2.JPG
No, to mamy malutkiego pieska (ma w tej chwili niespełna 3 miesiące i waży ok 24 kg). Takiego na kolana nie wexmiesz.
Z tego Miśka wyrośnie wielki Misio wymiarów grizzli 🙂
A jak mu z oczu patrzy 🙂
Ewo-dwie noce i jeden dzień i dlatego mam ogromny niedosyt.
Misiek Żaby cudny !
Misiek, śliczny, nic tylko go tulić.
To nie ja stałam tam, wysoko na skoczni (umarłabym ze strachu natychmiast, albo spadła w otchłań) ale lecę razem ze skoczkami; adrenalina i zachwyt.
Zadzwoniłam do Żaby anonsując portrety Miska, a Żabsko ledwo mówi; słońce było, to musiała po obejściu się pokręcić. Tak się kręciła, aż z sił opadła. Psy wybiegały się do imentu, teraz śpią i Żaba zaraz się kładzie.
Na obiad – kupione sushi oraz świeża kalarepka, sangiovese do popicia, bo teraz każdy może pić, co lubi.
Ociepla się, jutro mamy mieć wszystkie 3 pory roku (oprócz lata), a pojutrze wracamy do tęgich mrozów.
Kota najedzona, wracam do roboty (sobota pracująca).
Jedni śpią, drudzy pracują, jeszcze inni oddają się we władanie kultury, sztuki i rozrywki, a Pyra odbyła turę rodzinnych spotkań telefonicznych, bo nagle się okazało, że kochani krewni rady albo pociechy potrzebują. Dobrze, że numeru nie zapomnieli. Nic to.
Witam, dla miłośników Wrocławia.
https://vimeo.com/67087042
Wojna jest okrutna!!!
Wojna jest okrutna – i dla zwycięzców i dla pokonanych. A tu głupie małolaty uciekają z domu, żeby zaznać wojny.
dzień dobry ….
Małgosiu z okazji imienin wszystkiego najlpszego ….. 🙂
Nowy pewnie już w Polsce ….
Małgosiu ściskam Cię bardzo mocno i życzę Ci jeszcze wielu pięknych podróży i ciekawych odkryć kulinarnych 😀
Mam nadzieję,że Nowy znajdzie czas,by się do nas odezwać.
Już od paru tygodni spotykam podczas porannych,niedzielnych spacerów panią,która robi zdjęcia ptakom,wiewiórkom czy też innym stworzeniom,jakie znajdą się na jej drodze.Porusza się wolno i ostrożnie,ma odpowiedni obiektyw i przy okazji karmę dla ptaków.Nawet ją któregoś dnia zagadnęłam mówiąc,że chętnie obejrzałabym te zdjęcia, ale jakoś nie podjęła tematu,więc nie chciałam naciskać.Szkoda,bo to byłoby na pewno bardzo ciekawe.Mówi,że fotografuje ot,tak dla przyjemności,a poza tym ma w ten sposób dobry pretekst do niedzielnej przechadzki.
Yurku-też zaliczam się do miłośniczek/miłośników Wrocławia 🙂
Naprawdę żal,że nie ma już tych starych,pięknych kamienic….
Malgosiu, wszystkiego najlepszego z okazji imienin, ciekawych podrozy i radosci na co dzien.
Danusiu, dzieki za piekny fotoreportaz.
Małgosiu,
Jeszcze wielu podróży, tych małych i dużych.
U nas dziś rocznica ślubu, wieczorem na lotnisko, wracamy do Korei.
Wszystko dobre, co się dobre kończy.
A że na uroczystą kolację była rolada ze szpeclami i modrą kapustą(Małżonka) i sznycel wiedeński(ja), kiedy dokoła pachną balijskie smaki?
Z tęsknoty za smakami dzieciństwa to było 😉
Małgosi życzę jeszcze Nowej Zelandii i Australii, Japonii i Mongolii i całej reszty świata, a na co dzień życzliwych ludzi dokoła, cieplutkiej rodziny i nadal wielkiej tolerancji dla naszego Blogowiska. Toast wieczorem spełnię z przyjemnością.
Małgosiom – radości z odkrywania nowych smaków i krajobrazów. A liczba mnoga stąd, że i Zgaga ma na imię Małgorzata!
Krzychu miłej zabawy wieczorem i słodkiegom miłego życia razem …. 🙂 … rocznica godnie zjedzona … 😉
Piotrze Zgaga czerwcowa … Małgosia lutowa bo w grudniu urodziny i tak nietypowo świetuje dla nas ale zgodnie z kalendarzem ….
Zgago-czy też masz dzisiaj imieniny?
Jeśli tak,to cały worek serdecznych życzeń,a jeśli nie,to dobre życzenia i tak się nie zaszkodzą 🙂
Wczoraj obejrzałam „Bogów”.Film znakomity,a Kot wręcz oscarowy.
Tutaj ciekawy artykuł o Relidze,książce oraz filmie.
http://wiadomosci.dziennik.pl/historia/ksiazki/artykuly/472103,zbigniew-religa-biografia-dariusz-kortko-judyta-watola-religa-recenzja-ksiazki-zdjecia.html
O,wyjaśniło się.Jolinku,dzięki za pilnowanie kalendarza.Pyra też pilnuje 🙂
Dobrych życzeń nigdy nie za wiele.
Małgoś – życzę Ci zwiedzenia całego świata!
Krzychu – wielu szczęśliwych wspólnych lat!
A tak w szczególe, to Zgaga przede wszystkim obchodzi listopadowe urodziny; Ślązaczka przecież.
Krzychowi i p.Oli też serdeczności i wielu jeszcze wspólnych, rocznicowych kolacji. Drugi łyk z wieczornej szklaneczki dla nich.
Czy już pochwaliłam się udaną interwencją Misia Kurpiowskiego na rzecz Młodszej? Chyba nie. A fakty są takie: Młodszą czekają trzy podróże w tym roku, a odkupiony 8 lat temu od przyjaciela z Kanady aparat foto odmówił dalszej służby. Prawdę mówiąc nadal robi znakomite zdjęcia, tylko zasilanie pada już po 30 minutach. Gdzieś występuje upłynność prądu i klops. Naprawy sprzętu cyfrowego są i kosztowne i zawodne. Stanęło na tym, że trzeba kupić. Młodsza robi przyzwoite zdjęcia (bardzo dobrze kadruje, ma oko do detali). Nowa lustrzanka cyfrowa to wydatek ok 4 tys + obiektyw…? Nie da rady; nie mamy tyle. Zapytałam Misia, czy nie ma ochoty sprzedać któregoś ze swoich, ale on ma drogie aparaty i drogie obiektywy, a Młodsza się profesjonalistką nie czuje (nie mówiąc już o tych dutkach, co to ich brakuje w kalecie). Nasz Mareczek pogadał z Młodsza, uzgodnili co to ma być i ew. za ile, potem pogadał z właścicielem komisu w Krakowie, do którego ma pełne zaufanie i nieraz tam kupował. Po pół godzinie zadzwonił Pan z Krakowa z ofertą – ma od kilku dni wystawiony Nicon 90, dwuletni z niewielkim „przebiegiem” i do wyboru 2 obiektywy – jeden trochę gorszy (mniejsze możliwości) drugi bardzo szerokokątny, przydatny szczególnie we wnętrzach, muzeach, kościołach itp. Pogadali – Dziecko z Panem, Młodsza na ten mniejszy obiektyw się zgodziła, uzgodnili zapłatę przy odbiorze w środę wieczorem, a w piątek rano kurier przesyłkę dostarczył. Młodsza szczęśliwa, zabiera to coś na spacery z Radkiem i uczy się obsługiwania. Rozmyśla nad rewanżem za dobre rady, kontakty i rozsądne podejście dla naszego Misia. Zawsze mówię, że Blog jest potęgą.
Bardzo dziękuję za pamięć i przemiłe życzenia, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby się spełniły 😀
Krzychowi i Oli byście nadal za sobą tęsknili i wracali do Siebie z radością.
Dziękujemy za życzenia, dla nas te rozstania i powroty działają perfekcyjnie.
Było trochę strachu przy odprawie, baliśmy się, że półmetrowy, ponad dwudziestokilogramowy Budda z drewna suar nie będzie miał jak podróżować z nami. Ale kobyłka u płota, jakoś poszło.
Z każdego kraju coś do domu. Czasem, jak z Cypru mała srebrna ikona z monastyru w Troodos, a czasem urywający ręce i ucho od torby Budda z Bali..
Obyśmy tylko takie problemy mieli 🙂
Małgosiu i Krzychu – wszystkiego najlepszego ! 🙂
Dziś pierwszy raz w tym roku usłyszałam żurawie. Może przybyły do nas już wcześniej, ale dopiero dziś mogłam wybrać się na dłuższy spacer, bo albo pogoda była okropna, albo byłam przeziębiona. Śladów wiosny szukałam też w Parku Oliwskim i rzeczywiście – na wielu krzewach m.in. magnolii widać już spore pąki. Park Oliwski powiększył sporo swoją powierzchnię o tereny położone za oranżerią. Planowany jest też ogród roślin cebulowych. Bardzo korzystne zmiany. Spacer zakończyliśmy kawą i szarlotką w restauracji przy Pałaców Opatów.
http://www.restaurantpalace.gd.pl/ Trochę zdjęć jest w zakładce „restauracja „. Wnętrza są stylowe, stare meble i dużo świeżych kwiatów. Jedyne zastrzeżenie mam do trochę sfatygowanej kanapy i foteli, ale można wybrać sobie solidne krzesła. Ceny normalne.
Wspominałam niedawno przy wpisie o dzikach, że przy bloku mieszkalnym położonym tuż przy lesie w Gdyni oprosiła się locha. Problem kłopotliwej rodzinki rozwiązano po kilku dniach, zwabiając towarzystwo do lasu rozsypaną kukurydzą.
Danuśka,
bardzo dobrze, że zdążyłaś obejrzeć ” Bogów”, bo szkoda byłoby stracić ten film.
Witam, pan Miodek w 3-ce, po 21.
Krzychostwu życzę kolejnych pięknych rocznic,a pomysł świętowania na Bali niezwykle mi podoba 😀 Muszę go podrzucić wiadomej osobie 😉 Problem w tym,że z Warszawy to trochę dłuższa podróż niż z Korei.
Krystyno-pięknie się prezentuje ten Pałac Opatów.Widzę,że nadal mam jeszcze ciekawe miejsca do oglądania w Trójmieście.
„Bogów”obejrzałam na płycie DVD,która była dołączona do piątkowej”Wyborczej”.
W tej chwili mamy w domu dwa numery tej gazety i dwa egzemplarze filmu,bo wpadłyśmy na ten sam pomysł z moja Latoroślą.Jeśli ktoś nie widział jeszcze tego dzieła,a jest zainteresowany to służę płytą 🙂
Jutro dzień gospodarczy; Ola sprząta, pranie czeka, a ja znoszę coraz gorzej osobę podziwianą i godną szacunku, ale niezwykle ekspansywną. Ona się napracuje, wychodzi, a to ja jestem śmiertelnie zmęczona. W nadchodzącym tygodniu muszę przefiltrować i chyba wzmocnić spirytusem nalewkę aroniową, bo po otwarciu butelki zaczyna fermentować. Nigdy jeszcze nie miałam takiego efektu.
Danuska, ja bym chętnie pożyczyła płytę.
Pyro-załatwione,jutro Ci prześlę !
Wszystkiego najlepszego MałgosiW oraz Krzysztofostwu 🙂
Pyro,
mam przyjaciółkę, która przed przyjściem (raz w tygodniu) Pani Porządkowej sprzątała, żeby nie było bałaganu 🙄
Dzisiaj lenistwo i obiad u Przyjaciół Moskali.
Oj kot, Pani Matko, kot kot, narobił mi w saloniku łoskot 👿
W plastikowym, 4-litrowym dzbanie postawiłam wodę do podlewania kwiatów, żeby „odstała” do jtrzejszego podlewania.Zawsze tak robię i kotka się tym nie interesuje, a dzisiaj zachciało jej się chyba kąpieli, wspięła się do dzbana i…popłyneło!
Dodatkowe mycie podłogi, a sprawczyni uciekła na górę i schowała się pod łóżko, cała mokra. Chciała się wykąpać – to ma.
Biedna kota, chyba śmiertelnie wystraszona.
Już wyszła z ukrycia, suszy się przed kominkiem.
Idę urodę na twarz wrzucić, obiad za godzinę.
Pogoda plażowa, zaledwie -3c 😯 , Syberyjski Ekspres przystopował, ale podobno na chwilę. Dobre i to!
Jeszcze dzisiaj i jeszcze zdążę imieninowo życzyć Małgosi spełnionych podróży do zakątków dalekich i bliskich 🙂
Chyba zakończyłem przygodę z fotografią. Ukradziono mi cały sprzęt i pieniądze które rano miałem zapłacić za zaległy ZUS by móc otrzymać rentę. Wyszedłem z domu na pół godziny 🙁 Złodziej wybił kamieniem okno. Ani renty, ani sprzętu ani pożyczonych pieniędzy. Jest fajnie, tylko strzelić sobie w łeb.
Marku, ogromnie mi przykro.
Misiu,
złodziej wiedział, po co idzie, pewnie Cię obserwował od jakiegoś czasu. Żeby sczezł 👿
Mamy Oskara 🙂 🙂 🙂
Witam, przykre to Marku.
Marku może to?
http://gadzetomania.pl/2978,zarabianie-w-internecie-oto-serwisy-ktore-placa-swoim-uzytkownikom
Marku – aż nie mam siły skomentować.