Trzeba pić, by żyć!
Bez jedzenia człowiek jest w stanie przetrwać nawet parę tygodni. Bez picia znacznie krócej.
Czyli trzeba pić, by żyć. Najpierw pito tylko wodę. Potem – dzięki szczęśliwym przypadkom – zaczęto produkować piwo (ok. 8-10 tys. lat temu) i wino (ok. 5 tys. lat temu).
Europa dzieli się na piwną (i wódczaną) północ oraz winne południe. Oba te alkoholowe napoje w średniowieczu zaczęły odgrywać coraz znaczniejszą rolę. Mieszkańcy Europy bowiem zapomnieli o wynalazku starożytnych Rzymian, czyli o kanalizacji. Z tego powodu wiele studni było rozsadnikami zakaźnych chorób.
Picie zanieczyszczonej wody powodowało często wybuchające epidemie. Wówczas sięgnięto po piwo (tak uratowano mieszkańców dzisiejszej Belgii przed wymarciem), produkowane zresztą przez katolickich mnichów, oraz wino. Ten ostatni napój bywał także stosowany do celów dezynfekcyjnych: polewano nim rany, płukano chore gardła itp.
W Europie statystycznie każdy mieszkaniec wypijał do 1000 litrów wina rocznie. Chorzy przebywający w szpitalach dostawali podwójną porcję. Myślę, że NFZ nie przetrwałby tyle lat, gdyby te metody przetrwały do dziś. Oczywiście inne wina pijali arystokraci i bogaci mieszczanie, a inne (rozwodnione i skwaśniałe) pospólstwo. W pewnym momencie wprowadzono klasyfikację wytwarzanych win.
We Francji w okolicach Bordeaux wprowadzono kodeks winiarski i zaczęto oznakowywać wina, rozróżniając lepsze i gorsze. Wtedy też wprowadzono obyczaj różnicowania win w zależności do jakich potraw było podawane. Jeszcze do niedawna skandalem było picie białych win do wołowiny czy dziczyzny, a błędem nie do wybaczenia określano podawanie czerwonych do ryb, owoców morza czy białego mięsa.
Dziś nie jest już tak restrykcyjnie. Również określanie, które wino jest dobre, a które nie, jest wyłącznie domeną profesjonalnych sommelierów. Moim zdaniem dobre wino to to, które nam smakuje. Ale przyznam się też, że sam do drobiu czy pieczonej ośmiornicy wybieram białe pecorino (z Abruzzo), a do łopatki sarniej krwistoczerwone gigondas z Cote du Rhone.
Komentarze
Dzień dobry,
szokująca dla mnie jest informacja o dawnych Europejczykach, że statystycznie każdy mieszkaniec wypijał do 1000 litrów wina rocznie.. Czyli 2,74 litra na jednego, w co trzeba wliczyć i dzieci. Czyli niemal cztery standardowe dzisiejsze butelki? Zastanawiam się, jak to wygląda w przeliczeniu na czysty alkohol. Chyba, że to „do” stanowi kluczyk do interpretacji? A może ówczesne wino było słabiutkie?
Mnie w zupełności wystarcza kieliszek, dwa do posiłku, oczywiście nie każdego, a bardziej uroczystej kolacji, czy obiadu.
Mocniejsze od wina alkohole mogłyby dla mnie nie istnieć, ale wiem, że nie jest to typowe w naszej strefie klimatycznej 😉
dzień dobry ….
na wszystkich blogach kulinarnych królują teraz przepisy z dynią (nie dla mnie) … miło poczytać coś na inny temat …
Słonecznie, rano przymrozek, teraz już plusowo. Pyra dzisiaj zaorana, ale będzie dobrze.
Nisiu – jak pamiętam ta panieneczka nie skarżyła się na brak czytelników, tylko na nijakie zarobki; kiedy podzieliła otrzymane honorarium przez 12 miesięcy (czas pisania) to jej wyszło mniej, niż zasiłek socjalny.
Jolinku, te dyniowe przepisy to dla mnie, bo nic a nic mi nie przeszedł apetyt na wszystko co z dynią związane 🙂 choć kropelkę wina do obiadu też chętnie, jak najbardziej 🙂
O jakiej „panieneczce” autorce mowa?
bjk – nazwiska „zabyłam”. To, bodajże, zdolna i ceniona autorka młodego pokolenia. Nisia użyła terminu „panienka” i ja się podłączyłam. NB jeszcze tak nie było żeby pisarz u początku drogi mógł żyć ze swojej twórczości (a często i pod koniec nie da rady; trzeba mieć inne źródła).
Do niedawna uważałem, że piwo jest trunkiem niskiej jakości, nieciekawym. Byłem w ogromnym błędzie. Na szczęście trwa obecnie coś, co niektórzy nazywają Rewolucją Piwną. Dzięki czemu można spróbować niebywale ciekawych gatunków piwa, których NIE MA w ofercie żadnego dużego koncernu.
Polecam szukać i sprawdzać bo wrażenia są niesamowite.
Może Dorota Masłowska? Choć ona akurat chyba może wyżyć ze swojego talentu. No, mniejsza z tym.
Mnie to określenie „panienka” jakoś nie leży, brzmi lekceważąco. Oczywiście nie obchodzi mnie niczyj stan cywilny i raczej ono nie ma związku z nim.
Bjk – to nie określenie pejoratywne, tylko desygnat, że osoba znacznie młodsza (od nas) i nie na tyle ważna, aby w tej chwili pamiętać nazwisko. To kwestia przyszłości. O Masłowskiej się pamięta.Pejoratywna była „paniena” Chmielewskiej.
OK Pyro, może to kwestia osobniczego odbioru. Dla mnie określenie kobiety, a nie nastolatki, jako panienka, czy panieneczka, brzmi lekceważąco. Coś jak „laseczka”, choć z innym zabarwieniem znaczeniowym, bez seksualnych podtekstów. Ale może wyłącznie dla mnie, nie wykluczam tego.
Panienka
1. młoda dziewczyna
2. euf. prostytutka
3. daw. córka chlebodawców
4. daw. dziewica
A z wiekiem : panieneczka, pannica, paniusia… 😉
Re:
Pyra
29 października o godz. 10:26
Wikipedia:
Desygnat ? każdy konkretny obiekt pasujący do nazwy, lub ściślej ? każda rzecz oznaczana przez dany wyraz, pojęcie lub znak. Na przykład desygnatem słowa „pies” jest obiekt, o którym można zgodnie z prawdą powiedzieć, że jest psem.
Desygnatem nazwy N języka J, przy określonym jej znaczeniu, jest każdy przedmiot P, o którym, zgodnie z prawdą, nazwę N można orzec.
Zbiór wszystkich desygnatów danej nazwy stanowi jej denotację. Desygnat jest pojęciem stosowanym w logice, językoznawstwie i filozofii.
^^^
Słownik Języka Polskiego PWN wyraża się prościej;)
desygnat jęz. <<przedmiot, osoba lub zjawisko, do których odnosi się dana nazwa?
PISZĄC, LEPIEJ UŻYWAĆ SŁÓW, KTÓRYCH ZNACZENIA JESTEŚMY PEWNI NA 100%.
Jeśli wcześniej zdarzyło się nam coś poknocić- przyjmijmy, że na 120%.:)
Dziękuję za uwagę. Urażenie kogokolwiek nie było moim zamiarem.
Pyra
29 października o godz. 10:26
nie na tyle ważna, aby w tej chwili pamiętać nazwisko.
Jednak na tyle ważna, by roztrząsać jej opinie. „My stare wiemy, że jakaś młoda się myli”.
Niestety, jest to lekceważenie, bo mądrość może ale wcale nie musi być pochodną wieku.:(
Zdolna i ceniona.
1000 litrów wina rocznie? W dodatku statystyczny pijak, a zatem nawet pisarz z Islandii? Niemożliwe. Kiedy? W którym wieku, w którym szpitalu?
Placku,
może to były inne litry 😉
Gdybyś miał dostęp do belgijskiego rocznika statystycznego AD 1566 albo słyszał o gorączce węgierskiej roznoszonej wtedy po całej Europie… Niczym się ugasić nie dawała 🙁
Dzisiaj chyba tylko jeden Depardiow wyrabia tę normę, a i to z trudem 🙄
„Dziś nie jest już tak restrykcyjnie. Również określanie, które wino jest dobre, a które nie, jest wyłącznie domeną profesjonalnych sommelierów”
Jeśli nie jest tak restrykcyjnie, to ja bym dodała jeszcze jedno „nie” 😉
Kaja Malanowska? Ma 40 lat, więc nie taka młodziutka.
Te ilości wina też mnie szokują. Łącznie z kobietami, dziećmi, starcami?
Jak zawsze jestem ciekawa źródełka tych danych.
Przecież Gospodarz napisał, że używali do dezynfekcji 🙂
Małgosiu, do dezynfekcji także, ale: W Europie statystycznie każdy mieszkaniec wypijał do 1000 litrów wina rocznie.
Witam, http://czaswina.pl/artykul/pobozni-straznicy-dziedzictwa
Oczywiście, że wrażliwość każdego z nas jest inna. I Nisia i ja, zawodowo pracowałyśmy wśród różnych ludzi, profesji, elit i wyrzutków. Pozostał nam (także Kotu i kilku innym osobom z „kultury”) dość luźny model wypowiadania się. Trudno oczekiwać drętwej poprawności od ludzi spędzających godziny w pakamerach i wywiadowniach.
Eh, tłumacząc jeszcze bardziej pogrążam własne, byłe środowisko zawodowe.
To ja też pozdrowię literacko 😉
Objuczony holenderskim serem, polską mąką żytnią, tegoroczną aroniówką-
By nie przytyć zbytnio
Polskimi ziołami, perłami ze Wschodu
Bardzo żałuję, że brak samochodu.
A Małżonka pojechała oglądać wypasiony drób w podróży.
Aa-natchniony artykułem sprzed dni kilku, postanowiłem obdarować siebie i znajomych Koreańczyków lukrecjowymi żelkami.
Sam zżarłem całą torbę i żyję 😀
U mnie ciemności egipskie, a już po siódmej rano.
Dzisiaj eksperymentuję kulinarnie i zapodam, nawet jak się nie uda. Czas zmieniamy w najbliższy weekend, uciążliwe to-to.
Wczoraj było prawie lato (17C), a dzisiaj okołozerowo o tej porze.
Nie tak dawno dostałam od Haneczki (dziękuję!) książkę Szczepana Twardocha „Morfina”, którą przeczytałam z zainteresowaniem.
Niedługo potem Autor wypowiedział się w mediach w te słowa „pier..l się Polsko”. Dla mnie jest to zdecydowanie nieudana strategia marketingowa. Zniechęcił mnie do siebie, ale kto wie, być może zachęcił wielu innych.
Pyro, ładnie to wytłumaczyłaś, a ja ukonkretnię.
1. Owszem, chodziło mi o Kaję Malanowską.
2. Pani M. rzeczywiście narzekała na brak zarobków, ale u pisarza brak zarobków tłumaczy się brakiem czytelników.
3. Brak czytelników można tłumaczyć różnie, ale w żadnym przypadku nie ma przymusu czytania książek pani M. Ergo: jej wystąpienie było dziecinne.
4. Owszem, użyłam określenia „panienka” w znaczeniu lekceważącym. Pani M. nie jest dla mnie osobą poważną.
5. Bejotce polecam lekturę felietonów Słonimskiego, znajdzie tam więcej soczystych określeń, porównań i metafor.
6. Uważam, że nie ma obowiązku na tak luźnych blogach jak ten wyrażać się wyłącznie w sposób szkolny względnie protokolarny.
Wyjaśnienie, dlaczego używam określenia „szkolny”: kiedy zaczęłam pracować w szkole (po latach pracy w tv), często spotykałam podobne reakcje na takie jak powyżej omawiane wyrażanse. A ja lubię wyrażanse, które pozwalają jednym słowem określić mój stosunek do kogoś/czegoś.
Pyruniu, nasze środowisko zawodowe było (i jest) bardzo przyjemne, również językowo!
Krzychu .. żona o polityce to nic dziwnego, że zgryźliwie … 😉 … objuczony wróciłeś do domu … 🙂
Babrbaro smacznego … 🙂
Alicja, jaka tam strategia? Facet jest nieporadny językowo, powiedział co wiedział. Tak samo jak sierotka Malanowska.
A Masłowska jest mądrzejsza i nie gada głupot.
Nawiasem: widziałam kawałek filmu wg jej Wojny polsko-ruskiej i doszłam do wniosku, że jest dobry. Tyle że nie dla mnie. I ona też dobrze pisze. Kompletnie nie dla mnie. Ale dobrze.
PS. Słowa „sierotka” uzyłam dla podkreślenia mojego stosunku do pisarki Malanowskiej.
Jolinku, nie wiem, co w Małżonkę wstąpiło na widok kaczęcia na sterydach.
Wróciłem, nocnym lotem i popołudniowym autobusem- do domu.
Na stole kartka- odmroź sobie bigos.Lub fasolkę, na co masz ochotę.
Obie potrawy przyrządziłem osobiście przed wyjazdem, zostało conieco.
Bigos po odmrożeniu okazał się być kaszą gryczaną z gulaszem.
Też nie narzekam.
Jadłem wczoraj, tuż przed wylotem, holenderskie śledzie, w zalewie z cebulką, konsumowane na ulicy, za ogon. Poezja!
Nisiu,
1. Słonimskiego znam, lubię i bardzo cenię.
2. Nie mi chodzi o luz językowy, ten jest i mnie także dostępny, a o lekceważenie kogoś wyrażone tym określeniem. Nie wnikam, na ile zasadne.
3. Poruszając sprawę „panienki” zastanawiałam się nad tonem lekceważącym, który w tym określeniu zauważyłam. Pyra pisała o luzie językowym, tłumacząc różnicą wieku, ale Ty potwierdziłaś, że tak, to było lekceważące.
4. Potwierdziłaś zatem moje wyczucie językowe w tym przypadku. Że wyraz panienka w odniesieniu do dojrzalej kobiety jest lekceważący.
5. Ergo: zgadzamy się, „panienka” w odniesieniu do dojrzałej kobiety jest słowem lekceważącym.
Tak, zgadzam i się i w kwestii kolejnej: Masłowska jest bardzo dobrą pisarką. A i film nienajgorszy.
Malanowskiej nie znam, ale przy okazji coś przeczytam, by wyrobić sobie zdanie.
A Kota prosze w to nie mnieszac, gdyz Kot po pierwsze calkowicie zgadza sie z Bejotka i nawet sobie pomyslal:” Brawo, bjk!”, a po drugie jesli nazwie kogos pamienka czy pancia czy paniusia to kompletnie swiadomie chcac ja lekko obrazic czy raczej okazac lekcewazenie.. W przypadku pisarki gotow bylby nazwac tak jakas oczywista grafomanke w bardzo mlodym wieku.
Ciekawe, ze o mlodym grafomanie plci meskiej nikt raczej nie powie „chloptas” czy „panicz”. Wiec cos na rzeczy jest z tym dzenderem. Po pewne okreslenia siegniemy wykacznie gdy chcemy obrazic kobiete, choc istnieje w polszczyznie odpowiednik meski. Nieslychanie zniesmacza mnie podkreslanie stanu wolnego poslanki Pawlowicz, nazywanie jej „panienka” co czeste na forach. To, ze jest postacia kompletnie abominacyjna niewiele ma wspolnego z posiadaniem lub nieposiadaniem przez nia meza.
Kocie, w ogóle kwestia posiadania lub nie męża, dzieci itp. nie powinna być przedmiotem dyskusji, czy komentarzy.
Jest nim często i naturalnie, ale w innych kulturach, niż nasza. Nieraz pytano mnie w pierwszych minutach znajomości, czy mam męża, czy mam dzieci. W miejscach, gdzie takie pytanie jest naturalne odpowiadam grzecznie, jak to ze mną jest. Mnie też wkurza podnoszenie kwestii samotności Pawłowocz, czy kota Kaczyńskiego, abstrahując od moich sympatii politycznych. To nie ma nic do rzeczy!
Potwierdzam, świetne środowisko zawodowe. „Morfinę” też czytałam dzięki Haneczce i więcej nie będę Twardocha czytać. On pisze nie dla mnie i klnie nie dla mnie i kompleksy leczy nie na mojej kozetce. W ostatnim czasie czytałam serdecznie mi polecaną pozycję Joanny Fabickiej „Second Hand” – to wtedy podziękowałam Nisi za pisanie o zwykłych sprawach dla zwykłych ludzi. Nie wiem dlaczego pisarzom młodego pokolenia wydaję się, że jak rozgrzebią ze 4 śmietniki, unurzają się w błocie i ekstrementach, to zbliżą się do Absolutu albo do wielkości. Ja doskonale obywam się bez takich doświadczeń i bardzo starannie unikałam takich rewirów w życiu. Wiem, że są. Wystarczy.
Podkreslanie kawalerstwa Kaczynskiego ma sens gdy peroruje on o wartosciach rodzinnych, majac na mysli malzenskie. Podobnie jak wtedy gdy w roli ekspedtow od „malzenstwa kobiety i mezczyzny” wypowiadaja sie ksieza katoliccy, odmawiajac innym zwiazkom prawa do nazywania sie rodzina – jak to widzimy teraz, gdy ozwaly sie koscielne protesty w sprawie bardzo dobrego klipu telewizyjnego o „ludziach sobie obcych”.
Wtedy trza walic miedzy oczy – ja tak mysle. 😈
Wtedy tak, ale wówczas jest to słuszne podjęcie broni, jaką wojują.
Natomiast wyskakiwanie ze stanem cywilnym, wyglądem, stylem ubierania się itp. jako argumentem jest byle jakie. Może też wyglądać, że brakło innych.
Panieneczka…rączki bielsze ma od mleczka
To nie ja, to Brzechwa 🙂
Drętwa poprawność zobowiązuje – Nisia nie użyła słowa „panienka”, a Pyra użyła słowa „panieneczka”. Wniosek – Pyra to nie Brzechwa 🙂
Jeśli nie pamiętamy co kto napisał zaledwie wczoraj, skąd mamy mieć pewność, że 500 lat temu pisano prawdę, w dodatku po pijanemu i leżąc w szpitalu? Czy wtedy spędzano całe lata w szpitalu?
Picie to pechowy dla pisarzy temat. W zeszłym roku Pyra prawie rozszarpała Pilcha. Na szczęście interweniował Gospodarz. Bardzo mi tym zaimponował.
Nisiu,
powinnam wziąć tę „strategię” w cudzysłów, bo nie myślę na poważnie o tej wypowiedzi jako zamierzona strategia. Ale publiczna wypowiedź czy to pisarza, czy aktora, każdego artysty jest oceniana przez publikę. Tego zachęci, tamtego zniechęci, jeszcze innemu jest to obojętne. Mnie zniechęciła.
Nadal nie siedzę z Pilchem „Pod mocnym Aniołem” i nadal cenię i lubię krótkie formy Pilcha. I jeżeli o picie chodzi to w latach 40-68 ub.w. literat to tyle,co pełna literatka Za talent się płaci i pamiętamy wielkich pióra (albo tylko zapowiadających się) których nikt nigdy zupełnie trzeźwych nie oglądał. Taki był styl i sznyt. Popisy chamstwa to etap znacznie późniejszy.
Najpierw policzyli litry, potem ludność albo odwrotnie. Albo przeprowadzili sondaż po dworach, karczmach, przytułkach, czworakach, klasztorach, zamtuzach… Zbójcy na drodze sprawozdali, ilu kupców z jakiej ilości wina obrabowali, i jak się czuli po spożyciu.
No, jakoś im te 10 hektolitrów na głowę wyszło, choć nikt nie wie, ilu ludzi żyło wtedy w Europie, ani ile hektarów winnic i chmielu uprawiano. Czy to istotne?
Niemcy uchodzili wtedy za największych ochlapusów 😉
Nemo – Masz rację. Istotna jest uniwersalna prawda ujawniona w tytule. W tej chwili piję kawę, w dodatku taką którą delektuje się pospólstwo.
Nemo, czy przypadkiem nie obraziłaś bratniego narodu niemieckiego??? Wyraz „ochlapusy” wydaje mi się lekceważący.
Pyro, co masz na myśli, mówiąc „chamstwo”? Czy nie znasz jakiegoś określenia, co by było bardziej political correct?
Bejotko, wyrażenie „wyskakiwanie ze stanem cywilnym” nosi znamiona lekceważenia. Powinno się powiedzieć „podkreślanie czyjegoś stanu cywilnego”.
Jednym zdaniem: nie dajmy się zwariować!
Też powątpiewam w tę winną statystykę.
Jak widać, niewinne kiedyś określenie ” panienka” ma obecnie nieciekawe konotacje. Jak te znaczenia słów zmieniają się przez lata. Niegdyś ” kobieta” była obraźliwa, nie wspominając o innych określeniach płci żeńskiej.
” Pod mocnym aniołem ” Pilcha nie czytałam, wychodząc z założenia, że nie będę w stanie w pełni zrozumieć przekazu autora. Ale wersja filmowa bardzo mi się podobała, choć to raczej niewłaściwe określenie. Byłam pod dużym wrażeniem. Oprócz walorów artystycznych film może na niektórych zadziałać wychowawczo. Pokazuje, co alkohol może zrobić z człowieka, a właściwie, co człowiek pijący może zrobić z życia swojego i swoich najbliższych. Filmu w kinach już nie ma, ale może pokażą go kiedyś w telewizji. Polecam.
I jeszcze pytanie z literatury – czytaliście książki tegorocznego noblisty Patricka Modiano ? Ja jeszcze nie czytałam; póki co są trudności z ich kupnem. Ale zapoznałam się z biografią Modiano i opiniami o jego twórczości i czekam z niecierpliwością na jego książki.
Kocie, chłoptaś albo panicz powiem całkiem spokojnie o kimś, kto dla mnie będzie chłoptasiem lub paniczem. Może to nawet być stary pryk, dozywotnie chłoptasiowaty. Nie stosuję genderowego rozróżnienia, kiedy chcę kogoś zlekceważyć.
Ty, naturalnie, nikogo nigdy nie lekceważysz, o nikim nie piszesz źle. Prawdziwy z Ciebie Kiciuś.
Krystyno Minister Kultury Francji też nie czytała … bo nie ma czasu … 🙂
Podobno istnieją prawdy i statystyka. Co mi szkodzi? Nie moja wątroba. Zupełnie poważnie: dane liczbowe dotyczące przeszłości zawsze są ekstrapolacją poglądów autora na przybliżone wyniki badań. Przez tysiąclecia ludziom taka wiedza „przybliżona” wystarczała, miłość do konkretów to nowy wynalazek.
Nisiu – pewnie, że lekceważę. Innej krzywdy nie robię, jestem leniwa.
Nemo – tymi hektolitrami umyliby wszystkich mnichów, pokutników i wojów na dodatek. Może by im nawet odienie wyprali.
Włosi ( 59 milionów ludności ) w 2013 wyprodukowały 45 milionów hektolitrów wina co daje 76 litrów wina na mieszkańca. Francuzi wyprodukowali 43 miliony hektolitrów. A może w średniowieczu dokonywano cudownej przemiany wody w wino. Wiadomo cuda się zdażają i stąd te 1000 litrów na Europejczyka
Pyro – Byłabyś świetną rządową rzecznicą, a mnie gnębi tylko jedno – podejrzenie, że ktoś nam pana Piotra porwał, zastępując Go sylwetką wyciętą z dykty, a Jego śmigłe i lekkie pióro przeróżnej maści generyczną sieczką. Czy tylko ja cierpię na bolesny niedobór adamczewszczyzny?
Może wnuk lub wnuczka coś skrobną?
Z góry dziękuję, a przeproszę gdy nieco ochłonę 🙂
Kupiłam gęś. Wprawdzie nie owsianą kołudzką, lecz z okolic Wejherowa, ale pracy przy niej tyle samo. Właściwie to nie był zbyt dobry pomysł, bo całej gęsi nie zamierzałam piec. Musiałam więc ją pokawałkować. Nie jest to wdzięczne zajęcie, bo kości w ptaku dużo, a i o własne bezpieczeństwo musiałam dbać. Umęczyłam się nieźle. Dziś są udka z pieczonymi jabłkami i oddzielnie duszona czerwona kapusta. Reszta po czeka w zamrażalniku. Na początku miałam zamiar przygotować też nadziewaną szyję, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Na razie, bo wszystko co potrzebne, zamroziłam.
A tak w ogóle ciekawa jestem, czy ktoś z Was gotował taką faszerowaną szyjkę, czy też jest to danie ze sfery planów kulinarnych. Ale jeśli jest taka osoba, to proszę o informację, czy skóra ma być wewnątrz oczyszczona z warstwy tłuszczu, bo w przepisach, które przeglądałam, nic się na ten temat nie pisze.
” poczeka ” oczywiście .
Krystyno,
ja taką szyjkę piekę. Nic nie oczyszczam.
Też mi te winne litry na Europejczyka nie pasują… 😉
Nisiu,
odnośnie wczorajszych wpisów – pełna zgoda, tym bardziej że w sumie mamy podobną opinię o twórczości MM.
Krzychu – wpis Małżonki przeczytam po pracy.
Trzeba pić, by żyć! 🙂 http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/205082/21ee305c026a9048719dbe8c9ffa002a/
„Trzeba pić, by żyć!”
Wiedzą o tym doskonale dowódcy i pozwalają spragnionemu po manewrach żołnierzowi na: http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/65740/21ee305c026a9048719dbe8c9ffa002a/
Nie tylko picie dla żołnierza jest ważne, ale także taki widok: http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/65737:1/ 😀
Nisiu, troche luzu zanim puscisz w robote sarkazm. Nigdy nie twierdzilem, ze nikogo nigdy nie lekcewaze, wrecz przeciwnie, robie to dposc czesto. Ale wtedy jedynie gdy mam (albo uwazam, ze mam) powod i kiedy robie to swiadomie, a nie z rozpedu i braku lepszych slow. Nie z automatu, OK?
Wczoraj byliśmy w takim sklepie, co to na wagę można kupić różne mąki, kasze, fasolę – chodziło mi głównie o jaśka i kolorowy kuskus, ale jak już tam jestem (drugi koniec wsi), to zaopatrzyłam się zapasowo.
W pobliżu był sklep z artykułami spożywczymi i akcesoriami dla naszych braci mniejszych, zakupiliśmy Mrusi nowy pilnik do pazurków, stary rozniosła w strzępy i dobrała się do oparć 2 kanap, właściwie do wymiany z powodu Mrusinych pazurków. Jerzor wybrał pilnik solidny i najdroższy, bo nie będzie byle czego kotu kupował. Jak na razie, raczyła tylko obwąchać prezent i już dzisiaj dobierała się do oparcia kanapy (ale reaguje na „nie wolno!”). Co za kot 🙄
Wujek Maciek podarował jej przepiękny koci apartament z bajerami, a ona wypięła się i najbardziej polubiła zwykłe, tekturowe pudło. Teraz w nosku ma „pilnik” – co za plebejski gust 👿
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5372.JPG
Kocie, ja też miałam powód. A dla Ciebie pisarka jęcząca, ze mało zarabia nie jest deczko bez sensu?
Nemo,
dziękuję za informację. Będzie okazja upieczenia szyi przy następnej porcji gęsi.
Gęś udała się całkiem dobrze, choć wolę bardziej wyrazisty smak kaczki. Ale i tak duszona czerwona kapusta była najlepsza. Może dlatego, że tym razem dodałam jabłko starte na tarce z grubymi otworami.
Krystyno,
kiedy w domu rodzinnym była pieczona gęś, to ja się najbardziej cieszyłam na nadziewaną szyjkę. Nawet ten wywędrowany do Tajlandii przyjaciel Osobistego dotąd pamięta gęsią szyjkę zaserwowaną mu przez moją mamę ponad 35 lat temu 😎
Mój eksperyment był utrudniony przez fakt, że szyjka była rozerwana i trzeba byłą ją spinać i sznurować. Normalnie wychodzi taka spora kiełbaska, bo gęsia szyja jest bardzo rozciągliwa.
Nadzienie: gęsia wątróbka, bułka namoczona w mleku, żółtko, siekana pietruszka i koperek, sól, pieprz, gałka muszkatołowa, piana z białka.
Jeśli tego tłuszczu jest rzeczywiście dużo, to można go usunąć i wytopić wraz z tłuszczem z brzucha gęsi. Ta szyjka na obrazku nie miała wcale tłuszczu.
Tłuszcz z gęsi bardzo sobie cenię, zwłaszcza od ostatniej podróży do Francji, gdzie w żadnym sklepie go nie było (nawet w Paryżu w Galerii Lafayette) i dopiero na jakiejś gęsiej fermie udało się nam dostać puszkę tego smalcu. Kaczy tłuszcz jest wszędzie.
Nie jest bez sensu, Nisiu.. Znam inne pisarki, ktore z pisarstwa utrzymac sie nie moga, nawet wowczas gdy ksiazki osiagaja drugi czy trzeci naklad. Nie sa to akurat pisarki piszace bestsellery dla szerokiej publicznosci, tylko t.zw. powazne ksiazki, wymagajace wielomiesiecznego researchu, i duzej wiedzy zanim nawet zabiora sie za pisanie. Znam tez pisarki-tlumaczki, ktorych przeklady sa niemal co roku wznawiane i one z tego nie dostaja zlamanego grosza. Albo maja grosze i musza dorabiac uczeniem matolow, ktorym potrzebne sa dodatkowe „specjalizacje”..
Wiem, ze sa znacznie skuteczniejsze sposoby utrzymywania sie, niz pisanie powaznych ksiazek. I jestem wdzieczny, ze wybieraja jednak mniejsze zarobki.
No i znam tez znakoitego Poete, piszacegio zarowno swietne wiersze „powazne” jak i zartobliwe czy satyryczne, ktory, o ile mi wiadomo, nie zraobil jeszcze ani grosza na poezji choc jest niepospolicie utalentowany zas jego tworczosc przynosi wielka radosc tysiacom czytelnikow. I ten Poeta tez zyje na skraju ubostwa,
Moze tez go spotkalas?
Kocie, proszę, nie odwracaj się ogonem. Doskonale wiesz, co mi się nie podobało u pani Malanowskiej: jojczenie, że nie zarabia. Jojczenie publiczne. Jej twórczości nie oceniam, bo jej nie znam.
Sama jako wydawca utopiłam sporo pieniędzy w wydaniu kilku bardzo interesujących i wartościowych książek, które nie poszły. Nie skarżę się. Ryzyko zawodu. Ich autorzy też się nie skarżą.
I taka jest różnica między człowiekiem dojrzałym i wieczną panienką, nadąsaną, bo jej dzieło nie chwyciło.
Mówiąc nawiasem: nie zatrzymywaliśmy autorów, kiedy chcieli swoje kolejne, trzecie czy czwarte książki wydać u konkurencji. Tam też nie chwyciło. A mnie nadal jest smutno, bo to znowu były dobre książki. A oni nadal nie jojczą. Chociaż się napracowali.
Nie wiem, o którego poetę Ci chodzi.
PS. A skąd wiesz, że matołów?
A propos bestsellerów: na liście Empiku pierwsze miejsce zajmują „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk, na trzecim miejscu jest „Gniew Miłoszewskiego”. Może to i nie są „poważne książki”.
Tak trochę od czapy:
Poetów wolę czytać niż znać osobiście odkąd pewien zdolny poeta (zwany w niektórych środowiskach młodym Herbertem), zatrudniony w naszym telewizyjnym archiwum, służbowego komputera używał głównie do pisania swoich (całkiem dobrych) wierszy (bardzo go fascynowała możliwość wprowadzania poprawek od ręki). W rezultacie rozpirzył archiwum, poginęło wiele fajnych programów i filmów.
Bardzo go lubiłam i jakoś nie potrafiłam mu powiedzieć w oczy, że marnuje cudzą własność, koncentrując się na swoim pisarstwie (i pobierając pensję za pilnowanie tego nieszczęsnego archiwum). Umarł, biedaczek, nieświadom, że jednak trochę mu ludzie mieli za złe tę zamianę prozaicznej roboty na własną twórczość.
Wiem, ze matolow bo nic ich sopecjalnie nie interesuje, procz „papierka” z zaliczeniem i przedstawieniem go u swego pracodawcy,. Wiem, ze matoloiw bo pare razy bylem zaproszony na zajecia z nimi. Wiem, ze matolow gdyz zrzynaja wszystko z internetu i mysla, ze nie mozna tego wykryc w kilka sekund wrzucajac wybrany cytat do „search”. Wiem, ze matoly bo nieraz nawet prace dyplomowe zamawiaja u jeszcze wiekszycgh matolow.
Pewnie, ze sie czasami zdarzy jakis rodzynek i wykladowca nie wierzy we wlasne szczescie i nosi go na rekach. Jedna osoba na trzy gruoy. Taka jest z grubsza statystyka.
A poeta Jakiś tajny?
I w II RP i w PRL do wielkiej rzadkości należeli pisarze „bez etatu”, a normą było upychanie wziętych nawet literatów po redakcjach, instytucjach i instytutach. Co bardziej obrotni łapali kontrakty na scenariusze, spotkania, warsztaty itd. Honorarium dla tłumacza i przedmówcy zawsze jest jednorazowe, związane z 1-szym wydaniem (chyba, że umowa z wydawcą przewiduje coś innego). Przybyszewski, Breza, Iłłakowiczówna, Broniewski, Gałczyński, po wojnie Wittlin, Gołubiew, Przymanowski, Iwaszkiewicz – wszyscy byli gdzieś zatrudnieni, a dopiero kiedy dostali rentę, emeryturę lub „stypendium twórcze” żyli z literatury (i tak mając tygodniowy felieton tu i tam, audycję itd). Sporo osób belfrowało, byli lekarzami, oficerami, rolnikami nawet. Do pieniędzy w tym fachu dochodzi się albo późno, albo szczęśliwym przypadkiem.
Placku – powiedziałeś głośno to, co wszyscy szepczą po kątach : Gospodarza przestała cieszyć ta robota, a aktualnie dostajemy chyba teksty z konserwy, zaś Szef jest nieobecny.
Ciekawym przyczynkiem w tej dyskusji o pisarskich dolach i niedolach byłby też głos naszego Gospodarza,ale Piotr napomknął,że znika na na jakiś czas i rzeczywiście skutecznie przepadł 🙁
Właściwie temat panienek został już chyba zdecydowanie zamknięty,ale akurat kilka dni temu,kiedy PIERWSZY RAZ W ŻYCIU ustąpiono mi miejsca w metrze pomyślałam sobie w duchu:no tak,dla studenta już żadną panienką z całą pewnością nie jestem.
Uznał mnie,jak nic,za poważną matronę(!)Czy rzeczywiście tak mi z oczu patrzy???
Oj niedobrze,niedobrze,bo przecież nadal młodzieńczo i dziewczęco mi w duszy gra 🙂
Co do gęsiej szyjki to znam ją jedynie z łódzkiej”Anatewki”,ale tam nie była ona niestetyż popisowym daniem kucharza.Ale może tylko tego dnia…
Na koniec jeszcze wspomnę,że bardzo mi się podobało to,co napisał w ostatnim zdaniu swoich podziękowań Nowy-że życzyłby sobie nas wszystkich poznać w realu.
I powiedzcie sami-jak tu nie kochać Nowego 😀
No widzisz, Kocie, Ty wiesz, że matoły, a ja wiem http://culture.pl/pl/tworca/kaja-malanowska, że pani Malanowska napisała powieść będącą szczegółowym opisem własnej depresji. Będąc osobą dorosłą, a nie rozkapryszoną panienką, powinna od razu wiedzieć, że nie znajdzie zbyt wielu miłośników jej babrania się we własnej chorobie.
Gęsi smalec zawsze sobie zostawiam po pieczeniu gęsi, smażę na nim różne rzeczy, również kapusty, czerwoną czy do bigosu. Niedawno odkryłam, że można go też kupić w sklepach.
Pyszne faszerowane gęsie szyjki jadłam na ulicy Szerokiej na krakowskim Kazimierzu.
Ja dotąd też kupowałam gęsi smalec w sklepach we Francji, ale po ostatnich kłopotach… Może były spowodowane przednówkiem? 😉
Zaklezy chyba JAK napisala, a nie temat.
Osobiscie zdarzalo mi sie polykac ksiazki z opisami deoresji. Dporothy Rowe zrobila na tym wielka kariere i byla wydana tez po polsku.
Kocie, chcesz, przyznam Ci rację. Pani Malanowska napisała fascynującą książkę, ludzie powinni ją kupić masowo, a ja nie mam racji w żadnym momencie.
Znudziły mi się te dywagacje.
Gęsi smalec bywał w Piotrze i Pawle, niemiecki chyba. I smalec z szynki, co chyba znaczy, że z tego pysznego tłuszczyku szynkowego.
Och, mni tez, Nisiu. A nawet jeszcze wczesniej, ale staram sie byc uprzejmym Kotem. Do czasu 😈
Na koniec dyskusji polecam „Obłęd” Krzysztonia 😎
Idę działać w kuchni, eksperymenty wymagają czasu.
…hm. To nie miała być ta mordka. Miała być ta 😐
Kocie, doszliśmy już do tego etapu bicia piany, że niczego konstruktywnego nie można było się spodziewać.
I tylko jeszcze fascynuje mnie ten ściśle tajny Poeta. Kocie, proszę, zdradź…
Chwatit, Nisiu.
Ogółem nie może jeszcze być z nami całkiem źle; bo powiedzcie: kto jeszcze w Polsce tak bierze się za łby o literaturę?
Jutro będzie zupa – albo pomidorówka, albo grzybowa (bo w lodówce ekstra śmietana od Eski)W nocy z piątku na sobotę przyjedzie Ryba na obrzędy niedzielne. Młodsza wzięła wolny dzień na jutro i pójdzie zrobić porządki u Ojca i Babci. Smętne dni…
A zatem, Kocie, pozostaję w przekonaniu, że tajemniczego poetę wymyśliłeś na poczekaniu, bo Ci pasował do dyskusji.
Nigdy bym nie wpadła na to, że była to „rozmowa” o literaturze 👿
Jagodo – jasne, że o literaturze współczesnej i o jej peryferiach i o doli tych od piór. A w dnie o politpoprawności o tym, że nie każdy nam się podoba, ale cóż robić, ma prawo do istnienia i do domagania się uwagi. Jak w życiu.
„Ogółem nie może jeszcze być z nami całkiem źle; bo powiedzcie: kto jeszcze w Polsce tak bierze się za łby o literaturę?”
???????
Dwie przekupki w paplaninie (dokładniej: pisaninie) pt „Ja mam rację”. I tyle!
Kto ma upodobanie do magla, niech czyta.
Jagodo – i słusznie (wybacz, Pyro). Z mojej strony miała to być rozmowa o zachowaniach dorosłych i niedorosłych.
Jak podkreśliłam na początku, twórczości inkryminowanej Malanowskiej nie znam (poza notką w guglu), więc się o niej nie wypowiadam.
A dworzec w Antwerpii wspaniały, prawda? Pozdrów, proszę, wnuczka przy okazji. Gdyby nie on, pewnie nie miałabym siły tam pójść.
Witam, uśmiałem się może Was też rozśmieszy.
http://tvn24bis.pl/informacje,187/zanim-wyrzucisz-podpisz-opakowania-po-lekach-czy-prezerwatywach-maja-byc-podpisane,482992.html
Jak tak, to tak, kłócić się nie będę.
Na dobranoc podam mini – słowniczek gwary poznańskiej, opublikowany w miesięczniku – informatorze Poznan.pl (bezpłatne wydawnictwo miejskie).
bejmy – pieniądze
blyce – okulary
glaca – łysina
gzub, gzubek – malec
juchta – chuligan
klara – słońce,
mela – dziewczyna, panna,
modra – czerwona (0 kapuście)
pomieszkanie – mieszkanie
portmonejka – portmonetka
skład – sklep
ślepe ryby z myrdyrdą – zupa ziemniaczana częściowo przecierana
śrup – koń, albo stary mężczyzna
Kto to używa?
Jeszcze tu i ówdzie na przedmieściach, w enklawach nie ruszonych domków i bieda kamienin. Moje córki już tego nie znają, Synuś częściowo. Ja znam wszystkie i jeszcze więcej, bo w moim dzieciństwie mówiono tak dość powszechnie i Mama miała co robi, żebyśmy tego do domu nie znosili.
O kurczę, to ja dzisiaj jadłam własnoręcznie zrobione ślepe ryby z myrdyndą!!!
Pyro, a śrupanie w znaczeniu drapanie?
Ziemniaczanka, na golonce?
Nisiu – a wiara – grupa, towarzystwo, a wihajster, a bana – pociąg, dworzec, a bimba – tramwaj Jest tego multum.
i sklep, węborek i młodzie 🙂
I poprawka: śrupanie to nie drapanie, tylko gryzienie z chrzęstem – śrupie się orzechy, twarde cukierki (melki) suchary
glajda i gelejza 😀
i badejki
Dobranoc
I gymyle!
I gelynder-blues!!!
Asiu – i ta wierszykowa antrejka i tytka i teka w którą mąż zabierał skibki albo sznytki do roboty i flaszkę z kawą. a żona wychodząc z domu porządną jaczkę musiała oblec i dziecioka w wózik usadzić.
Dobranoc
Asiu,
chyba nie spisz w samych badejkach lecz zakladasz szlafcung.
Drzewiej I szlafmyca byla w poszanowaniu /dla panow/.
Ja śpię w badejkach i nie zakładam szlafcungu, Jerzor chyba nawet nie wie, co to szlafmyca 😉
Ale drzewiej do łóżka ubierano się ciepło, bo nie ogrzewano pomieszczeń tak jak dzisiaj. Panowie spali w szlafmycach, a panie miały takie czepki – jak to by było po poznańsku?
Ide garować,
dobranoc.