Żurek na medal
Przed dwoma laty – tuż przed piłkarskimi igrzyskami w naszym kraju – zorganizowaliśmy plebiscyt na polskie danie, którym szczyci się zdecydowana większość rodaków. Ponieważ wyniki plebiscytu nie były publikowane na blogu, to dziś, gdy jestem z dala od zgiełku stolicy, sięgam do zasobów archiwalnych i przypominam, co wówczas przegłosowano.
Plebiscyt na danie dla kibiców odwiedzających nasz kraj podczas Mistrzostw Europy 2012 – rozstrzygnięty. Złoty medal zdobył żurek z jajkiem na twardo i białą kiełbasą! – informowałem przed dwoma laty.Przewaga żurku nad barszczem czerwonym i zrazami zawijanymi z kaszą gryczaną była przygniatająca. Najwyższe miejsce „na pudle” należy mu się bezapelacyjnie.
Niech więc przemówią liczby: żurek – 31,3 proc. głosów, barszcz – 14.4 proc., a zrazy – 12,4 proc. Kolejne polskie smakołyki musiały się zadowolić jednocyfrowymi wynikami.
Jednocześnie głosujący internauci przysyłali i własne propozycje. Wśród nich na pierwsze miejsce wysunął się bigos. Ale i tak nie zdołał on wyprzedzić żurku.
Zresztą ja nie polecałem bigosu z całą rozwagą i premedytacją. Jest to bowiem potrawa wymagająca wielokrotnego odgrzewania i zamrażania, mieszania różnego rodzaju (słodkiej i kiszonej) kapust, dodawania paru gatunków wędlin oraz mięs i – co nie bez znaczenia – dolewania wina do gotującego się kociołka.
W innym przypadku (co bywa częstym zjawiskiem w przydrożnych barach i zajazdach) zamiast pysznego bigosu dostajemy ledwo jadalną kapustę z resztkami mięsnymi.
Były głosy dopominające się na naszej liście dań wegetariańskich, były także kategorycznie wołające o pyzy, a także spora liczba próśb o ciasta i desery.
Żur
Na zakwaszenie żurku: 0,75 szklanki maki żytniej, 2-3 ząbki czosnku, 2 szklanki ciepłej przegotowanej wody, 1 gruba kromka razowca.
Na zupę: włoszczyzna bez kapusty, 10-15 dag chudego wędzonego boczku, 1 cebula, 3-4 ziarna ziela angielskiego, tyleż ziaren pieprzu, maleńki okruch listka laurowego, 6 szklanek wody, 3 łyżki kwaśnej śmietany, ew. 1 łyżka mąki.
1. Mąkę zalać w słoju z wodą, dodać czosnek, na wierzchu położyć kromkę razowca. Obwiązać słój czystym płótnem i odstawić na tydzień w ciepłym miejscu.
2. Ugotować wywar z boczku i włoszczyzny z cebulą oraz przyprawami. Wyjęty z wywaru boczek ostudzić. Wywar połączyć z przecedzonym przez durszlak żurem, zagotować, dodać śmietanę. Jeśli trzeba, wymieszaną z mąką.
3. Pokrojony na drobne kawałki boczek wrzucić do zupy. Można dodać do niej jajka na twardo pokrojone w ćwiartki lub posiekane, nieco kiełbasy lub pieczonych mięs. Można też żur podawać z ziemniakami lub po prostu bez żadnych dodatków, jako zdrową, orzeźwiającą zupę.
Komentarze
o na śniadanie jest żurek …. 🙂
Gorąca, gęsta zupa „chodziła” za mną od kilku chłodnych i deszczowych dni. Kupiłam więc żeberko i wędzony ogon i zaplanowałam grochówkę. Moczę groch, a tu za oknem piękne słońce. Okazało się, że pomysł miałam nie najlepszy. Trudno, w ciepły (w miarę) dzień zainauguruję jesienny sezon zupowy, W planie mam jeszcze na dzisiaj pierwszy etap zabawy ze śliwkami, co po wczorajszym, upiornym przecieraniu dzikiej róży może być rozrywką dyskusyjną.
Młodsza tyra klnąc ciężkimi, polskimi słowami, MEN i teoretyków pedagogiki. Mówi, że ona to nic – trzeba posłuchać ciężkich pocisków emocjonalnych w pokoju nauczycielskim. Ponoć bliski jest dzień, kiedy nauczyciele przestaną uczyć, a będą wyłącznie wypełniać ankiety, kwestionariusze, plany, analizy, ewaluacje i sprawozdania – na nic innego doba nie wystarczy. O święty Biurokracy, módl się za nami.
Lubię żurek, gotuję dość często, zakwas kupuję gotowy prosto z piekarni, żytni, dojrzały, tylko w domu dokładam czosnek.
Tu muszę powiedzieć, że do różnych smaków trzeba przywyknąć. W Pyrlandii do ciemnego drobiu, dziczyzny i wołowiny klasycznym dodatkiem są drożdżowe pyzy (albo kluchy na łachu). Tak więc chcąc uhonorować Krystynę, do gęsiego filetu z jabłkami, dałam pyzy i – Krysia usatysfakcjonowana nie była. Lekko słodkawe, gotowane na parze drożdżowe bułeczki nie zyskały nowej admiratorki. Zapamiętamżeby już jej tym specjałem nie częstować.
Pyro-jeśli jeszcze kiedyś do Ciebie wpadnę(a mam nadzieję,że tak będzie)to poznańskie kluchy na łachu możesz spokojnie serwować 🙂
Osobisty Wędkarz jest ogromnym zwolennikiem polskiego żurku i bigosu zresztą też.
Nemo-nieźle się uśmiałam,kiedy wyobraziłam sobie te bydlęta,które ruszyły za Tobą w pościg.Tak,wiem dla Ciebie to nie było wcale takie zabawne.
Rzeczywiście, nie zagustowałam w tych drożdżowych kluskach, co szczerze Pyrze wyznałam. Natomiast szare kluski były wspaniałe i mogłabym je jeść często.
Nie bardzo wiem, jak wygląda sytuacja z grzybami w mojej okolicy, bo opadów jest niewiele, ale wczoraj w ramach wieczornego spaceru zaszłam do lasu i znalazłam gromadkę zdrowych podgrzybków – kapelusze ciemnobrązowe a spody prawie zupełnie białe. A o kaniach w okolicach Gniezna mówiła Haneczka.
Żurek należy do moich ulubionych zup, choć nie gotuję go zbyt często.
Mirabelek mam na razie dość i to na długo. Pierwszą część owoców pestkowałam, drugą zostawiłam z pestkami, ale po przetarciu wyszedł mus. Wolę jednak dżem z kawałkami owoców. To przecieranie też jest dość mozolne, bo durszlak stojący ma na dnie o wiele mniej otworów niż ten półokrągły, więc tego kręcenia jest sporo. Ale po mirabelkach przygotowanie dżemu z nektarynek/ tylko kilka słoiczków/ to będzie czysta przyjemność.
Tak się jakoś dień pokiełbasił, że śliwki nadal na balkonie, grochówka ugotowana i udało mi się ugotować niedużo Radzio dostał cienką część ogona do ogryzania i zabawy, a tłuszcz, skórę i odrobinę mięsa dostaną ptaki i dzikie koty. Ja z lubością zajęłam się żeberkiem. Kupiłam skromną różyczkę i poszliśmy z psem podziękować pani, która wczoraj, wychodząc z pracy (i bojąc się psów) pobiegła w deszczu łapać psa, bowiem Radzio wczoraj wybrał wolność. Ganiał jak głupi po mokrych krzakach w daremnej pogoni za kotem. Dzisiaj głupek ma katar.
Tak sobie myślę, że przez lata zebraliśmy wzajemnie o sobie wiele wiadomości „wrażliwych” (prawie jak IPN). Wiemy kto, czego nie lubi jeść
Haneczka – kminku, Pyra – owoców morza, Krystyna – pyz drożdżowych, Bernard – sera, Alain – cebuli i papryki Jerzor – tłuszczu pod żadną postacią, Inka – ryb, Młodsza – śledzi, Żaba – chrzanu i ostrych przypraw, Danuśka – sera smażonego, reszty z marszu nie pamiętam, ale w razie konieczności przypomnę sobie.
Jem moją grochówkę i pilnie uważam, żebi nie połknąć śrubki metalowej, jakieś 2 mm średnicy ajzolu, o długości 3 mm. Skąd taki dodatek w zupie? A rozpadła się szklana pokrywka- gałka i podkładka zostały na pokrywce, a mocująca śrubka jest gdzieś w zupie…
Na SO jest przepiękne opowiadanie Natana Gurfinkiela. Kto lubi nowele żydowskie nie rozczaruje się, zachęcam.
Historia ze śrubką od pokrywki zdarzyła nam się kiedyś na przyjęciu imieninowym.
Gospodyni uprzedziła wszystkich gości,by ostrożnie jeść jedno z podanych dań,by czasem
nie połknąć rzeczonej śrubki.Nikt nie połknął,znalazła się następnego dnia na podłodze.
Zapraszamy do dodania bloga w serwisie zBLOGowani! Mamy już ponad 3100 blogów z 22 kategorii.
Należy założyć konto jako bloger i w 2 krokach dodać bloga do serwisu. Nasz robot sam pobiera aktualne wpisy i prezentuje je tysiącom użytkowników, którzy codziennie korzystają ze zBLOGowanych. Dla blogera to korzyść w postaci nowych czytelników i większego ruchu na blogu.
Serdecznie zapraszamy! 🙂
Interesująca historia
„Poszukiwania od niedzieli
Naukowiec wyszedł z domu w niedzielę wieczorem. Wszystko wskazywało na to, że planował bieganie, co robił często i regularnie. Nie zabrał z domu dokumentów ani telefonu. Był ubrany w sportowy strój: ciemne, krótkie spodenki i podkoszulek, też ciemny. Na nogach miał sportowe buty.
Od tego czasu nikt go nie widział prof. Henryka Domańskiego. W poniedziałek miał odebrać ze szpitala matkę, ale tego nie zrobił.
Rodzina zgłosiła zaginięcie na policję dopiero we wtorek wieczorem. Od tego czasu trwały intensywne policyjne poszukiwania.
– Bierze w nich udział śmigłowiec oraz kilkudziesięciu funkcjonariuszy z komisariatu na Białołęce oraz oddziału prewencji, jest też pies tropiący…”
Poszukiwany znalazł się w szpitalu, dokąd trafił już w niedzielę, prawdopodobnie potrącony przez samochód.
Wydawało mi się, że jak ktoś zaginie, to obdzwania się szpitale w pierwszej kolejności, potem zgłasza na policji 🙄
Interesująca rodzina.
Pewnie mieszkał sam, skoro do wtorku wieczorem nikomu jego nieobecność nie rzuciła się w oczy.
Za to potem pełna mobilizacja i śmigłowiec…
Dobrze, że w końcu jednak przeczesali szpitale albo ktoś z personelu przeczytał gazetę w internecie 😎
No naprawdę klasa… pewnie do nemo po wskazówki powinni się zgłosić 😯
Rozumiem, że znasz sytuację Pana Profesora, jego rodzinę przyzwyczajenia itd. Dzień bez krytyki dniem straconym…
Kolejna kwaśna ciotka? 🙁
Powinni oglądać polskie seriale 🙄
Nikogo nie zastanawia taka historia?
Właśnie dlatego, że nie znam sytuacji zaginionego, to się zastanawiam, jak to możliwe, żeby człowiek zniknął, a potem leżał 3 dni w szpitalu anonimowo. To się chyba też próbuje kontaktować z rodziną, zgłasza na policję, że jest ranna nieprzytomna osoba, może ktoś jej szuka?
Ehh…
nemo – ja w takich sytuacjach dzwoniłam do pogotowia ratunkowego. W Warszawie mają dane ze wszystkich szpitali.
Sprawę z pewnością skomplikowało i to, że ranny nie miał dokumentów ani telefonu (a w nim kontaktów do rodziny) Wynika, że mieszkał sam, a rodzina zorientowała się dopiero, kiedy nie odebrał matki ze szpitala. I tak minęła doba. Szukali go na własną rękę – minęła druga doba , wreszcie zgłosili na policję. Policja szukała intensywnie, a potem chory odzyskał świadomość i już było wszystko jasne. Tak bywa – przypadek, wypadek, okoliczności.
Krysiade,
no właśnie, coś takiego miałam na myśli. W sytuacjach zaginięcia jakiejś osoby, zwłaszcza starszej, zakłada się różne „scenariusze” i wypadek, zasłabnięcie, zawał itp. są pierwszą myślą, która przychodzi do głowy.
Przecież to poziom magla – co robiła rodzina? A co cie to obchodzi – to nie twoja sprawa.
Informacja wyjaśniająca pojawiła się w prasie bo wcześniej ogłoszono, że zaginął.
Krysiude – pogotowia są w tej chwili conajmniej kilka. Kwaśna ciotka – uderz w stół nożyce się odezwą. Czy naprawdę nikt nie powie, że to chamskie zachowanie ( tak wiem słowo chamskie tez jest chamskie ale inne tu nie pasuje niestety?
Ja Jerzoru zawsze, od lat wkładam do kolarskiej kieszonki wizytówkę oraz drobne pieniądze. Teraz ma tego swojego iPada, to może dzwonić.
Nigdy nic nie wiadomo – Jerzor przynajmniej jeździ po w miarę uczęszczanych drogach, ale biegacze lubią biegać ścieżkami.
Nie jest potrzebne noszenie przy sobie dowodu osobistego czy co tam, ale kartonik z wypisanym nazwiskiem, adresem, telefonem (i ewentualnie drugi kontakt) warto zawsze przy sobie mieć.
Naprawdę DużeM, nie widzę tematu do awantury i do przykrych odzywek w tym wypadku. Nemo się po prostu zdziwiła -jak mogło dojść do takiej sytuacji. Zwykła rozmowa o zwykłych sprawach, nie temat na III wojnę światową.
Odkrywca Troi, Schliemann, zasłabł na ulicy, nie miał dokumentów , zmarł w przytułku, a rodzina go po całym mieście szukała. Tak więc nawet multimilioner może umrzeć w przytułku jako nikomu nie znany, obcy człowiek.
Dla mnie kwaśna ciotka to taka, której się nic nie podoba i która chętnie wytknie błędy innym, bynajmniej nie w subtelny sposób. Są też kwaśni wujkowie. I co pani zrobisz? Nic pani nie zrobisz 🙁
https://www.youtube.com/watch?v=qHqTTSjWBvg
Ano właśnie – nic Pani nie zrobisz, ale przykro. I wiesz, Alicja – temu profesorowi nie miał kto włożyć w kieszonkę wizytówki. Jak tam rekonwalescent? Słucha lekarza i żony?
Duże M, i po co się wtrącasz, jak nie masz nic innego do zakomunikowania, poza krytyką cudzej wypowiedzi.
To jest właśnie taka mająca za złe kwaśnociotkowość – wyższościowe karcenie dorosłych osób. Weź sobie lusterko i spojrzyj, kto nie może wytrzymać, aby zademonstrować swoją moralną wyższość i wyszukane maniery.
Najważniejsze, że poszukiwany żyje.
Dzisiaj zmarła kuzynka mojej babci, z tej odnalezionej rodziny w USA. Miała 92 lata. Jej mąż zmarł wiosną, miał 97 lat. Przeżyli razem 74 lata. Ślub brali w 1940 roku. Oboje urodzili się już za oceanem. Ona pochodziła z polskiej rodziny, on z rodziny czeskich emigrantów. W domu mówili po angielsku i mieszanką polskiego i czeskiego.
74 lata razem i szczęśliwie.
Alicjo, od dzisiaj mów mi Kwaśny Wuju 🙂
Asiu – żal, kiedy rodzina traci człowieka. Ona żyła długo i chyba szczęśliwie i pracowicie. Pozostaje tylko dobra pamięć po człowieku. RIP
Te, Kwaśny Wuju 😉
Nemo,
to lusterko mogłabyś czasem zastosować do siebie, nieprawdaż? Krytykujesz zazwyczaj złośliwie i z drwiną, i lubisz ten sport 😉
Asia,
piękny przykład, piękne życie…
W nocy była akcja. Mrusia na wszelki wypadek postanowiła bronić swojej michy przed zakusami zwierza, więc zajęła do snu z góry ustaloną pozycję ? w kuchni pod stołem, mając oko na michę. Około północy pojawiła się z piwnicy (po rurze)szara mysz i prosto do michy Mrusi. Ja jeszcze czytałam coś w łóżku.
Nagle łomot, wyglądam na korytarzyk, Mruśka pędzi, skręciła do mojego biura, potem galop przez salon i do kuchni, tam z impetem walnęłą w drzwiczki szafki. Poszłam zobaczyć, co się dzieje ? głupia mysz ukryła się pod kuchenką, ale zaraz stamtąd wychynęła i dała się Mrusi zapędzić w róg. Czekając na krwawy rozwój wypadków zawołałam Jerzora. Mruśka wcale nie chciała pożreć myszki, tylko się z nią pobawić i może dać nauczkę ? NIE TYKAJ MOJEJ MICHY!!!
Pacnęła ją parę łapą razy, ale myszka zastygła ze strachu.
Przyszedł Jerzor w solidnych roboczych rękawicach, bez trudu ją złapał i wystawił na ogródek.
Wrzesień to pora, kiedy myszy uciekają do piwnicy. Którędy ? nie wiemy, wszystko niby jest dobrze izolowane, ale one mają chyba swoje dróżki?
Aktualne, ważne, ciekawe – przeczytałam na jednym z portali, że świetne są kanie marynowane taką samą zalewą, jak śledzie. W tym celu kapelusze trzeba porwać na mniejsze części, panierować, usmażyć, osączyć z tłuszczu na papierowym ręczniku, układać w słoikach i nalać lekką marynatą – z tym, że cukier zamienić na łyżkę miodu gotując zalewę. Zakręcić, do lodówki i na trzeci dzień niebo w gębie.
Jezusiczku! Przestańcie, baby, bo jak Was lubię, tak zaraz zamykam pudło i możecie się okładać do krwi. Żadna nie umie przemilczeć?
Pyro,
nie masz się co gorącować. Pewne rzeczy trzeba czasem sobie powiedzieć i tyle.
Właśnie zakończyliśmy przyjacielską i wielce niezobowiązującą kolacyjkę francusko-rosyjsko-polską.Bardzo ciekawy ten nasz Rosjanin-szef dużej,handlowej firmy.
Sympatyczny,wesoły,inteligentny facet i…broniący z całym przekonaniem polityki Putina.
W pewnym momencie zakończyliśmy nasze polityczne dysputy,by pewnych rzeczy jednak sobie nie powiedzieć i rozstać się w miłym nastroju.Po prostu lubimy naszego Rosjanina
i chcielibyśmy,by tak zostało.Myślę,że on też chciałby.
Andrej jest też zapalonym wędkarzem.Panowie umówili się na połów łososi na Litwie i to całkiem już niedługo,bo w październiku.
Danusiu – na Hożej „Czarne” otworzyło małą księgarnię. Można kupić końcówki serii, jest wiele promocji. Jeżeli ktoś będzie w Warszawie, a lubi książki tego wydawnictwa to może tam zajrzeć.
http://warszawa.naszemiasto.pl/artykul/ksiegarnia-czarnego-w-warszawie-to-pierwsza-miniksiegarnia,2400211,artgal,t,id,tm.html
Asiu-dzięki za cynk!
Wiesz,że czasie naszej ostatniej pomorskiej podróży machaliśmy mocno i serdecznie w kierunku Nakła i jego najbliższych okolic 🙂
😆
https://www.youtube.com/watch?v=RUmOeNdLqjI
Dzień dobry,
Zurek to też moja ulubiona zupa za którą tęsknię jak nie wiem co…,.
U nas nazywał się białym barszczem i takim dla mnie pozostanie. Żurku u nas w domu nigdy nie było. Mama nie robiła bardzo gęstego, taki „w sam raz” jak to tylko mamy potrafią…. Oh, ludzie, łąpcie każdy dzień I trzymajcie w garści, bo to się później nie cofa.
Jeśli mi Blogowisko wybaczy, to jeszcze wrócę do Tahomy.
Orca – bardzo dziękuję w jego I swoim imieniu za wiadomości!
Wszystkim, którzy włączyli się w mój eksperyment zaproszenia kogoś ciekawego bardzo dziękuję.
Tahoma w teorii chamstwa, o którym tutaj między innymi próbuje się prowadzić dzisiaj dyskusję jest bardzo kiepski, więc wątpię, żeby się odezwał.
Oprócz gotowania zajmuje się też muzyką, jest perkusistą jazzowym, bywalcem nocnych jezzowych klubów w całych Stanach.
Zachęcam do odwiedzenia jego strony tahomamusic.com
Warto!
Dobranoc 🙂
Asia
3 września o godz. 21:06
Zwrocilam uwage na Twoj komentarz o rodzinie w USA. Po przezyciu tylu lat i po doswiadczeniach ich przodkow i ich wlasnych przezyciach na pewno wszyscy sluchali z zainteresowaniem ich opowiadan. Wspomnienia osob, ktore tu sie osiedlily nadaja faktom historycznym ludzkie twarze.
Kilka dni temu jechalam samochodem i przy drodze zauwazylam dwa piekne stare drzewa obwieszone sliwkami. Tu te sliwki nazywaja sie Italian plums. W Polsce to sa chyba Wegierki.
Zatrzmalam sie, przeszlam przez trawnik i zapukalam do drzwi. Chcialam zapytac wlasciciela, czy moglabym zebrac kilka sliwek, ktore lezaly pod drzewem. Drzwi otworzyl starszy pan, powiedzial, ze moge zebrac i zerwac tyle sliwek ile chce i ze on nie chce zadnej zaplaty za sliwki. Zaczelismy rozmawiac. Okazalo sie, ze prapradziadek pana Rudolfa przyjechal tu z Niemiec jeszcze przed druga wojna. Pan Rudolf wskazal reka na zabudowany teren i powiedzial, ze kiedy byl dzieckiem na tych terenach byly laki i pasly sie krowy. Nastepnie wskazal w innym kierunku i powiedzial, ze tam mieszkala rodzina z Japonii. Ta rodzina miala duza plantacje borowek (lingonberries). Pan Rudolf, kiedy byl dzieckiem, lubil ich odwiedzac, bo zawsze dostal miske ryzu, a on bardzo lubi ryz. Dalej opowiadal o dwoch znajomych rodzicow, ktorzy rowniez przybyli do WA z Niemiec. Jeden z nich lubil i szanowal Hitlera. Drugi wprost przeciwnie. Ten pierwszy byl wdzieczny Hitlerowi za prace i za posilek, ktory byl na stole dla jego rodziny. Drugi znajomy pogardzal decyzjami Hitlera podczas wojny.
Kiedy wybuchla druga wojna i Niemcy zaatakowali kraje europejskie, a Japonia zaatakowala Pearl Harbor, wszystko sie zmienilo.
Rudolf nadal tu mieszka ze swoja rodzina. Jego praprababka, zanim zmarla, mieszkala w domku, ktory tu kiedys pokazywalam na zdjeciu. Byl to maly, rozpadajacy sie domek zarosniety dzikimi jezynami i fuksja. Od kiedy zmarla praprababka nikt nie zajmowal sie tym domkiem. Dopiero rok temu syn Rudolfa zburzyl resztki domu, uporzadkowal caly teren i teraz planuje zbudowac nowy dom.
Rudolf opowiadal, ja sluchalam az zaszlo slonce. Tego wieczoru nie zebralam sliwek.
Asiu, przypuszczam, ze Twoja rodzina miala duzo opwiesci o emigracji na ten kontynent i o osiedleniu sie na tych terenach.
dzień dobry …
śliwki polskie w Realu po 1,45 zł … idę kupić na przetwory …
Orca, jaka to ciepła, nostalgiczna opowieść.
Też bardzo lubię takie opowieści.Myślę,że tak jak Orca,śliwki odłożyłabym na później.
W sobotę planuje zbieranie nie śliwek,ale aronii-rosną w zaprzyjaźnionym ogrodzie.
Będzie z nich,jak zawsze nalewka i kilka słoików konfitur.
Z pomorskiej podróży przywieźliśmy mirabelki,zasypałam je po trosze cukrem białym oraz muscovado,bo taki pałętał się po kuchennych półkach.Teraz już wszystko zalane alkoholem.Ciekawa jestem,jak wyjdzie ta nalewka z dodatkiem owego bardzo ciemnego i specyficznego cukru.Podobno jest używany przy produkcji rumu,więc może otrzymam rum mirabelkowy 😉
Orco, piękna opowieść. Opowiadaj więcej i częściej. Pamiętam ten domek, w mojej okolicy jest a raczej był podobny 🙂
Dzień dobry.
Opowieści Orci zawsze są ciekawe i pełne empatii dla różnych ludzi, kultur i historii. Lubię je czytać i oglądać jej zdjęcia i przesyłane filmy; zawsze się czegoś dowiem, nauczę, poznam.
Ja mam dzisiaj dzień kuchenny – od śliwek już nie ucieknę i duża porcja pieczeni wołowej czeka na piekarnik (ostatnio kupuję w „Stokrotce” wołowinę promocyjną bez kości. Tym razem łopatka – za 2 kg zapłaciłam 40,- zł). Piekę taki nabój pięknie przyprawiony, następnego dnia już zimną pieczeń kroję w plastry porcyjne i tak mrożę – po 2 plastry. Sos niestety starcza tylko na 2 pojemniczki, a potem trzeba kombinować – grzybowy, leśny, myśliwski. To naprawdę wystarcza na dobre kilka obiadów, a Młodsza w swojej diecie ma wołowinę raz w tygodniu; tego dnia jemy ten sam obiad – ergo: wrześniowa wołowina starczy na miesiąc.
A więc prace powidlane czas zacząć. Nb zupa z powideł, to jedna z trzech zup owocowych, które lubię, a i sosy do jagnięciny, czy dziczyzny zyskują potraktowane łyżką powideł śliwkowych.
Orca 😆
Bardzo lubię żur. W czasach dziecięco – młodzieńczych często spędzałam wakacje na Podkarpaciu. W tamtejszych wioskach podawano żur na śniadanie. Latem, żeby dodawał sił przed ciężką pracą. Zimą, żeby chronił przed mrozem.
Żur gotowano bez wywaru z włoszczyzny. Dodawano, oprócz jajek, twaróg, ziemniaki i podsmażoną cebulę. Boczek w zależności od tego, kiedy było świniobicie.
Poznańskich pyz, mimo, ze tak długo mieszkam w Poznaniu, nie udało mi się polubić 🙁
Nigdy nie podaje ich w swoim domu. W cudzych domach, jeżeli to jest możliwe, staram się wymigać od ich jedzenia 😉
Danuśka, nie tylko z Rosjaninem rozmowa może być trudna, ze względu na konieczność wyważenia między przyjaźnią a potrzebą wyrażenia własnego zdania w sprawach istotnych.
W ostatnich latach w Polsce życie towarzyskie przypomina często pole minowe z powodu podziałów politycznych, doprowadzonych do absurdu 👿 🙁
Dzień dobry z Gabonu, w drodze nad Wisłę, a dokładnie nad Kłodnicę, przez Paryż.
Żurek czekał na mnie zwykle po podróży w domu, teraz dziękuję za przypomnienie, przywiozę z Polski żytniej mąki, w Korei nie udało mi się nigdzie znaleźć takowej i ukiszę.
Mam nadzieję, że „dzikie drożdże” w koreańskim powietrzu pomogą i ze w ogóle istnieją. Pamiętam, że w Irlandii otrzymanie zakwasu było trudne, dopiero mieszanie drewnianą łyżką, niespecjalnie dokładnie wyszorowaną-pomogło.
Razowego chleba na starter też nie miałem.
Orco, my też przyłączamy się do podziękowań za opowieści z życia wzięte.
Jagodo, na Śląsku, choć my nie rodowite Hanysy, pampuchy w domu bywały rzadko i zawsze na słodko.
Jakby kto chciał obejrzeć fajne małpiszony, to Małżonka skrobnęła coś o
parku narodowym na Borneo.
Ląduję jutro w Balicach, w dniu urodzin przyjaciela, który przypadkiem tam mieszka. A że kucharz z niego zacny, już się dopytywał, czy mam jakoweś zachcianki. Muszę uważać, żeby nie było mnie łatwiej przeskoczyć, niż obejść 😀
Krzychu 😆
Krzychu na długo w kraju? …..
tak Orca bardzo urozmaica nasz blog … 🙂
Jolinku,
Jak zwykle, czyli po ogień- kupiłem już bilet do Seulu na 17go.
Przydało się latanie do pracy i zbieranie mil, bilet z Pyrzowic via Frankfurt kosztował mnie tylko 800 PLN.
Małżonka przylata w grudniu, na Święta, a ja jeszcze nie wiem, gdzie wtedy będę.
Krzychu dobre i dwa tygodnie i jeszcze cena super …. dobrego latania .. 🙂 … lista koniecznych zakupów konieczna …. 😉
Małgosiu i Danuśka chodziło mi o ten skansen ….
http://skanseny.net/skansen/kluki
O dziwo, Małżonce mam tylko przywieźć… brakujące elementy biżuterii :shock”
W dwa tygodnie zdążę choć trochę się wszystkimi nacieszyć, jakiego dentystę odwiedzić, etc.
Skoro Jolinek wspomniała o skansenie w Klukach, to dodam tylko, że odwiedzając go, warto zobaczyć także pobliską latarnię morską w Czołpinie. A w niedalekiej odległości , na trasie Słupsk – Darłowo leży Swołowo – Europejska Wieś Dziedzictwa Kulturowego. Zwiedzałam ją wiosną tego roku i byłam pod dużym wrażeniem. http://www.pomorskie.eu/pl/kultura/instytucje_kultury/muzea_zbiory_sztuki/opismuzea/swolowo
Śliwki węgierki na hali targowej w Gdyni są w cenie 3.50- 4 zł. A w ogóle widoki stoisk z owocami i warzywami zachwycają kolorami i obfitością. Odpoczywam po mirabelkach. Kupiłam dziś śledzie do smażenia i do zalewy słodko- kwaśnej. Zmiana smaku i niestety zapachu.
Krystyno,
Dzięki za Swołowo, może się uda w ciągu tych niespełna dwóch tygodni wybrać i nad morze, tego akurat nigdy nie mam dość.
A opiekane śledzie w zalewie oraz wędzone, raz w tygodniu, jak się uzbierała solidna porcja i opłacało się rozpalić wędzarnię, to moje darłowskie smaki z dzieciństwa.
Jolinku,Krystyno-rzeczywiście oba skanseny wyglądają na bardzo ciekawe.
Do Swołowa zapraszają m.in.na gęś święto-marcińską.Cha,zobaczymy….
Kluchy na łachu jak mówiło się w moim domu były zawsze z ciemnym mięsem i sosem grzybowym. Pamiętam moje wielkie zdumienie, gdy po raz pierwszy gdzieś podano mi te kluski na słodko. Nie zachwyciłam się nimi w tej wersji. Co do cukru muscovado, to zazwyczaj dodaję go do nalewki z ciemnych winogron.
Krzychu,
zamiast razowego (do zakwasu żurowego) użyłam piętki żytniego chleba, a innym razem pumpernikla – to wspomaga zakwaszanie. Przyjemnego pobytu w Ojczyźnie 🙂
Pampuchy są wspaniałe, polane sokiem malinowym 🙂
U Pani Janiny D. (przesiedleniec „zza Buga”) zawsze były na słodko.
Olape, napisz proszę o tej nalewce z winogron. Moja to była straszna porażka, nikt ale to nikt nie chciał tego wypić. Miała okropny zapach i smak. Może coś zrobiłam źle?
Pierwszy raz w mam własne winogrona, właśnie ciemne. Na razie jeszcze dojrzewają, ale już są całkiem smaczne, oczywiście nie tak jak te z południa. Nie mam żadnego pomysłu na spożytkowanie owoców poza jedzeniem na surowo. Nalewki obawiam się trochę. A winorośl była posadzona w zasadzie tylko dla dużej ilości zieleni. Ale owoce bardzo mnie cieszą. Może damy im radę.
Jolinku, Krystyna mi przypominała to było właśnie Swołowo. W tej zagrodzie co jest na zdjęciu była impreza na Św. Marcina, tylko po środku była wielka góra gnoju 😉 , dobrze, że było zimno. Tłumy ludzi, o tym, żeby spróbować gęsinę można było tylko pomarzyć.
Przepis w którym był cukier muscovado muszę odszukać. Narazie pamiętam, że zgniecione owoce zasypywało się tym cukrem. Robię też nalewkę taką jak z innych owoców: winogrona zalewam alkoholem (pół na pół wódka ze spirytusem) dodaję laskę wanilii i korę cynamonu, po 6-ciu tyg. zlewam i owoce zasypuję cukrem (tez mieszam biały i muscovado) w ilości wg uznania i smaku. Po ok. 6-ciu nast. tyg. cukier powinien się rozpuścić. Co jakiś czas wstrząsam słojem.Zlewam likier i łączę oba nalewy. Wymieszane muszą jeszcze odstać – zazwyczaj następne 6 tyg.
Alicjo,
Chyba ususzę i zabiorę piętkę ze sobą 🙂
Albo kupię gotowy zakwas, zamieszam w nim drewnianą łyżką, pozwolę obeschnąć i tę łyżkę zabiorę w podróż 😀
Gabońskie lokalne piwo- nie jest dobre..
Krystyno ja robiłam z tego przepisu, ale może moim błędem były niepolskie winogrona, bo wszyscy ją chwalą. Spróbuj jeśli masz dużo owoców.
http://siarenka.blogspot.com/2013/01/wieczor-z-serialem-i-nalewka-z-ciemnych.html
Krzychu, sposób z łyżką chyba najlepszy, bo w innych krajach nasz zakwas może zostać uznany za broń chemiczną i nie wiadomo jak sprawa się potoczy. A z tzw. torebki nie się nie da zrobić?
lub biologiczną wedle uznania 🙂
Duże M,
Afrykańskie piwo może od najlepszych nie należy, ale poziom intoksykacji wciąż mi nie pozwala wyrazić na forum publicznym, co sądzę o zupach z torebki, a o żurze w szczególności 🙂
Zaryzykuję Guantanamo i zabiorę uświnioną łyżkę 😀
Sama łyżka niegroźna chyba 🙂 i stary chleb wystarczą.
Ciesze sie, ze spodobala sie Wam historia w skrocie pana Rudolfa. Dzisiaj ciag dalszy. Rozdzial drugi zaczyna sie od usuniecia pestek ze sliwek. Reszte tego rozdzialu chyba znacie.
Co drugi dzien odwiedzam drzewa i zbieram w trawie opadle sliwki. Czasami potrzasne galezia, aby dojrzale owoce spadly na trawe. Zaznaczam, ze trawa jest super przystrzyzona prawie jak na polu golfowym. Pan Rudolf ostrzegl mnie, ze kiedy syn kosi trawe swoim malym traktorkiem, wtedy idzie wszystko, lacznie ze sliwkami w trawie.
Zrobilam juz kilka sloiczkow dzemu sliwkowego. Po raz pierwszy robie ten przysmak. Nie dodaje cukru, nie dodaje niczego. Po dwoch dniach gotowania (2 godziny kazdego dnia), sliwki zamieniaja sie w bardzo smakowite cudenko.
U nas o tej porze roku jest duzo jagod. Jagody rosna na krzakach wysokosci okolo 1 metra. To nie jest odmiana jagod, ktore rosna w lesie na malych krzaczkach.
W tym roku wymyslilam kombinacje, ktora mi smakuje. Do garnka wrzucam duzo jagod, troche ugniatam, aby kilka owocow wypuscilo sok. Dodaje jedna ostra papryke (cayenne) i dwa zabki czosnku. Przykrywam garnek i czekam, az wszystkie jagody zamienia sie a gesta papke (na malym ogniu okolo 30 minut). Czasami zamieszam. Proporcje skladnikow wedlug wlasnego uznania. W listopadzie sprobuje z upieczonym indykiem. Oczywiscie jesli ten smakolyk dotrwa do listopada.
W tym roku eksperymentuje ze stevia. Roslina stevia rozrosla sie. Obrywam liscie, susze, krusze na drobny pyl i dodaje do herbaty lub potraw, gdzie normalnie dodawalismy cukier. Na razie podoba mi sie ta zmiana. Stevia jest o wiele bardziej slodka niz zwykly cukier wiec tego ususzonego proszku dodaje tylko troche, aby uzyskac slodki smak.
Zobaczylam na mapie, gdzie jest Gabon. Bardzo daleko stad i na pewno bardzo piekne miejsce.
Pampuchy na słodko? Też się otrząsam. Powidła dobrze podsmażone jutro dosmażę (jeszcze sporo soku w garze). Miałam dzisiaj dodatkową atrakcję i dotąd nie „wyszłam z nerw” (jak mawiał p. Wątróbka). Otóż był przewiew, wchodziłam ze spaceru z psem i jeszcze nie do końca zamknęłam drzwi wejściowe, kiedy łupnęło, gruchnęło, zabrzęczało i drzwi do dużego pokoju łupnęły twardo, a szyba z drzwi zasypała część korytarza, a częściowo popękała w takie ładne długie sierpy, które nadal tkwiły w ramie. Psa zamknęłam na balkonie, żeby się nie pokaleczył. Musiałam siąść, zapalić, uspokoić się i zaczęłam zmiatać. Dziwiłam się, że wypadło OK 1/8 SZYBY, A ZMIOTŁAM 2 szufelki grubego, ostrego szkła. I wtedy (na moje szczęście) przyszła nasza p. Ola po pozostawione książki. Usadziła mnie na 4 literach, kazała nie przeszkadzać, nie chciała rękawic i gołymi rękami luzowała i wyjmowała te długie, zakrzywione pasy szkła. Zajęło to jej prawie godzinę. Potem razem pakowałyśmy to do grubych, dużych reklamówek, bo worki na śmieci były natychmiast porozcinane. Ola wyniosła 3 wielkie reklamówki. Mam teraz wielką dziurę zamiast drzwi. Zadzwoniłam do warsztatu pytając o naprawę – teraz nie da rady, bo szklarz nie ma takich dużych tafli. Aktualnie robi się drzwi mniej przeszklone. Moje może zrobić za tydzień, albo dwa. Koszt – 120 zł z dowozem szklarza do mnie. I teraz myślę, czy dałoby się dopasować nowe skrzydło, do starej ościeżnicy (można kupić w promocji za ok 230,- Te drzwi były od początku obrzydliwe wadliwa płyta z zadziorami na nich była i tylko kolejne warstwy farby to maskowały. Jak całe mieszkanie mają 32 lata i warto by je wymienić. Z kolei na całościową wymianę z ościeżnicą w tym roku mnie nie stać; będę miała wymieniane okno balkonowe i starczy. Jutro podzwonię tui tam i się dowiem.
Ta irytacja jeszcze we mnie siedzi. Chyba coś wypiję albo co?
Orco,
spędziłem z 8 godzin z lornetką, czasem były bliżej, więc gołym okiem- setki wielorybów baraszkujących w wodzie po drodze do Port Gentil.
Nic mi więcej do szczęścia nie trzeba, nawet mżawka nie przeszkadzała.
Sam Port Gentil osiągalny jest tylko drogą morską(6 godzin do Libreville)
lub lotniczą(35 minut).
Jak na Afrykę Zachodnią, to kraj bezpieczny, sporo Francuzów, więc i jadalne bagietki się trafiają. Wciąż się rozwijają, sporo chińskiego biznesu(na przykład hotel, z którego piszę), budują drogi, szpitale, etc, a kupują w zamian ropę na korzystnych warunkach.
Pyro,
Zanim zdecydujesz się na wymianę drzwi- sprawdź pion ościeżnicy.
O ile dobrze rozumiem-mieszkasz w bloku, gdzie z pionami bywało różnie.
Drzwi mogły zostać spasowane, docięte, spiłowane, żeby pasowały, a nowe mogą mieć opory.
Ciężarek na nitce, opuszczony wzdłuż framugi, powinien załatwić sprawę.
Wtedy będzie wiadomo, czy warto kupować teraz, czy poczekać na nowe drzwi z futryną.
Krzych,
Czy to byly moje kuzynki i kuzyni, to znaczy orki, czy dalsza rodzina, gray whale, blue whale, humpback whale i inne?
Widok wielorybow, szczegolnie w tak duzej ilosci jest niezapomniany. Bez wzgledu na odmiane. Wspaniale wspomnienie.
Na mapie Gabonu zauwazylam kilka parkow narodowych. Wonga Wongue National Park nad oceanem i kilka innych.
Kiedy napisalam Gabon w google maps, oprocz kraju Gabon w Afryce, pokazala sie opcja Gaboń, Poland. Wydaje mi sie, ze jestes w Afryce, a nie w Polsce w miejscowosci Gaboń 🙂
Duże M, ja robiłam z moich ogrodowych winogron bardzo późno zbieranych, więc bardzo dojrzałych, wg przepisu do którego adres podałaś.
Mam też przepis jeszcze nie sprawdzony osobiście.
2 kg ciemnych winogron, 0,5l spirytusu lub 0,7l wódki, 0,5l płynnego miodu wielokwiatowego lub cukru, pół łyżeczki goździków, pół laski wanilii
– umyte i przebrane owoce włóż do słoja, dodaj goździki i wanilię. Zalej alkoholem i odstaw w ciepłe miejsce na 3-4 tygodnie. Po tym czasie Pzlej i odstaw. Owoce zalej miodem lub zasyp cukrem. Odstaw na 10 dni w ciepłe miejsce, codziennie miedzając, aż utworzy się syrop. Połącz syrop z alkoholem, wymieszaj i rozlej do butelek. Najlepsza po 3 miesiącach. Przepis ten znalazłam w gazecie, ale wykorzystam dopiero w tym roku w październiku gdy winogrona dobrze.dojrzeją.
Oczywiście owoce z miodem mieszać codziennie. Moja nalewka będzie dojrzewać w słoju. Rozleję do butelek po przefiltrowaniu.
Orco,
Ten Gaboń koło Sącza nawet ładny, ale ja jestem w tym drugim, bez ń 😉
Wieloryby tutejsze to jak najbardziej humbaki, nie da się ich pomylić z żadnym innym waleniem.
Tutaj trochę więcej informacji na temat ich migracji u wybrzeży Afryki Zachodniej i interakcji z działalnością człowieka.
Niektóre płyną wzdłuż lub idealnie przeciwnie do kursu statku, inne wysuwają nad wodę płetwę ogonową i klaszczą nią o powierzchnię, jeszcze kolejne wyskakują z wody na całą długość ciała, by opaść na grzbiet w chmurze białego, wodnego pyłu.
Są też takie które obracają się wzdłuż własnej osi tuż pod powierzchnią, wtedy widać tylko ich płetwy piersiowe, jak łopatki koła młyńskiego.
Zdjęcia nie powychodziły, bo pogoda i dystanse nie pozwoliły, ale nigdy tego widoku nie zapomnę. Lepsze niż zdjęcia, bo zamknę oczy i wciąż je widzę 🙂
Krzychu, jak ja zazdroszczę tych widoków! Pyro, współczuję przygody z drzwiami, bo miałam taką samą przed laty.
Olape,
Podzieliłbym się chętnie, ale sprawdziłem właśnie fotki na dużym ekranie i tak jak myślałem-nici.
Ale widoki miałem takie i podobne
Orco (4 września o godz. 5:45) – bardzo ładnie napisałaś o wspomnieniach osób, które przed wielu laty osiedliły się po drugiej stronie Atlantyku. O podróży mojej rodziny z USA wiem trochę, ale z opowieści mojej babci, której swoje przeżycia opowiadali jej rodzice. Oni też przemierzyli w młodości ocean (jeszcze przed pierwszą WŚ), tam się poznali (w Polsce mieszkali tylko kilka kilometrów od siebie 🙂 ). Planowali zapuścić tam korzenie, założyli rodzinę, nawet zdobyli obywatelstwo (to obywatelstwo uratowało pradziadkowi życie w czasie II WŚ). Za bardzo jednak tęsknili, zwłaszcza pradziadek. W 1921 r. wrócili, już do wolnego kraju. Moja babcia miała 4 lata. Pamiętała podróż i miała kilka wspomnień z miejscowości, w której mieszkali 🙂 . W USA została starsza siostra prababci i teraz mieszka tam już czwarte pokolenie urodzone w Stanach.
Jagody z ostrą papryką to ciekawy pomysł. My z jagód robimy tylko słodkie konfitury lub sok.
Czy Wam też Gabon kojarzy się z orzeszkami ziemnymi 😉
Krzych,
Oczywiscie podobienstwo nazwy miedz Gabonem a Gaboniem to nic innego jak zbieg okolicznosci. No, ale jak czesto to sie zdarza.
To, co opisujesz o humpback whales to czesto jest ich metoda lapania ryb. Te wieloryby w sposob niezwykle skoordynowany grupowo poluja na male ryby, na przyklad sledzie. Polowanie polega na tym, ze kilka wielorybow pod woda otacza lawice malych ryb. Pod woda robia piruety, chlapia pletwami az babelki powietrza wypychaja lawice ryb na powierzchnie wody. Nastepnie wieloryb wyskakuje z wody z otwarta jama. Wszystko po drodze wpada do otwartej jamy. Do tej jamy zmiescilyby sie obydwa drzewa sliwek pana Rudolfa, kilkanascie krzakow jagod, beczka zurku i kto wie, co jeszcze. Wieloryby nie poluja na ludzi.
Na youtube mozna znalezc duzo filmow z widokiem humpback polujacych na ryby. Ale najlepsze przezycie jest zobaczyc to na wlasne oczy. Sam to potwierdziles.
Asia,
Dziekuje, ze podzielilas sie wspomnieniami o swojej rodzinie. Tyle pokolen wstecz i kazda generacja byla swiadkiem przelomowych wydarzen historycznych.
Asiu – mnie jeszcze z gibbonem (nie wiem dlaczego). Walenie na fotkach Krzycha przepiękne. Będę chciała zrobić trochę chutnejów – ze śliwek i z brzoskwiń. Niewiele – po 2 – 3 słoiczki takie, jak od przecieru pomidorowego. Nigdy nie robiłam ale mam trochę papryczek espelete, trochę balsamico, sporo kardamonu i imbiru – będę miała na prezenty blogowe. Rok temu robił Misio i też porozdawał.
Dziewczyny,
z winogron, jak sama nazwa wskazuje, robi się wino 🙄
Nawet z małej ilości 🙂
Krzychu. Parę lat temu byliśmy z Ewą w miesięcznym rejsie do Portland w stanie Maine. Po obżarciu się homarami (od rybaków tanie jak barszcz) w drodze powrotnej wstąpiliśmy do Salem (czarownice) a potem do Bostonu. Staliśmy w marinie w centrum miasta. Rzut beretem od Quincy Markt. Obok była przystań skąd odpływały stateczki wycieczkowe reklamujące się oglądaniem wielorybów. Spytałem w kasie gdzie to są te wieloryby. „kup bilet za $20 to się dowiesz” – powiedziała kasjerka.
Za dwa dolary powiedział mi i pokazał na mapie chłopak, który pałętał się po keji. Okazało się, że stado humbaków i innych rodzajów waleni „mieszkają” na płyciźnie (bank) między Bostonem a Cape Cod. Było to prawie po drodze do Kanału Cape Cod gdzie chcieliśmy płynąć.
Ewie nic nie powiedziałem, bo Ona boi się np dużych ciężarówek a co dopiero wieloryba! Na pytanie dlaczego tak daleko odpływamy od brzegu, powiedziałem, że na kursie są mielizny. Ewunia lubi wszystko kontrolować, ale na szczęście do nawigacji się nie wtrąca.
Po paru godzinach zobaczyliśmy pierwszego, potem całe stado. Czego one nie wyczyniały. Niektóry wystawiały tylko głowy, które w momencie był lądowiskiem setek mew. Coś tam wydziubywały. Inne wynurzały się do „pasa” i potem opadały wachlując płetwą ogonową na pożegnanie. Wreszcie najbardziej spektakularne były wyskoki nad wodę, często z obrotem wzdłuż osi!
Filmowałem wszystko (niestety była to analogowa ósemka) Ewa miała robić zdjęcia, ale przy zdjęciu olbrzyma „dmuchającego” trzy metry od burty (a był dłuższy od naszej łódki) odmówiła i schowała się do kabiny. Pokrzykiwała, że się rozjuszą i że natychmiast mam odpływać!
Jak mi się skończyła taśma odpłynąłem niechętnie. Przeżycie nieprawdopodobne. Dawno tego filmiku nie oglądałem, bo nie mamy projektora. Zepsuł się. Mam go jednak pod powiekami, jak Krzych.
Krzych,
Dopiero teraz obejrzalam zdjecia. Gratulacje. To zdjecie tylko ogona wystajacego z wody przy zanurzeniu to klasyk. Kazdy chce miec takie zdjecie wlasnego autorstwa wieloryba humpback lub gray whale.
Alicjo, wino z winogron robił mój śp ojciec, ale nawet on uznał pewnego roku, że to zbyt pracochłonne. Wymaga też więcej miejsca na balon z winem. 🙂
Przy takich widokach kiepskie piwo to drobnostka 🙂 Może będziesz jeszcze miał sposobność je oglądać i zdjęcia wyjdą 🙂
Cichalu, spróbuj to może przerzucić na jakiś inny nośnik, bo szkoda wielka.
Pyro – a może zamiast ciężkiego szkła, które może się też potłuc, kupisz do tych drzwi poliwęglan. Jest lekki i nietłukący. Poszukaj na Allegro.
Byc moze, ze zurek zaslguje na medal. Ma prawo do tego. Ale nie sa to moje klocki. A podawany w opakowaniu z chleba 👿 to juz nie miesci sie zupelnie w mojej lepetynie. Nie wyobrazam sobie by mozna z przyjemoscia jesc zupe, kiedy dwie a moze nawet i trzy ostatnie nabierane lyzki nie beda wydawac charakterystycznego szurniecia po metalowej misce do zupy 🙄
Znajomy prowadzacy tutaj, gdzie bywam i obecnie przebywam doskonale wie ze na takie plewy mnie zapraszac nie przystoi. Nie tak dawno bo bylo to ze trzy tygodnie temu, dobrze pamietam –> wial wowczas SW 30 + wezlow i R. znakomity kucharz & kieter & restaurator zaproponowal mi regeneracje sil, ekolodzy prosze dalej nie czytac, teraz jak rowniez i przedtem nie wiem czy byl to walen czy humbak. Filety z s s aka dostarczone zostaly z norwegii w hermetycznym opakowaniu. Napisy w jezyku norweskim. Czasu na szukanie dokladnego tlumaczenia u onkela googla nie bylo zbyt wiele. W brzuchu burczalo zbyt mocno by bawic sie w szerloka holmsa.
Wielorybie steki zrobione zostaly tradycyjnie: sol + pieprz z dwoch stron i polozone na rozgrzanej olivie w pateni o srednicy 26 cm. Dwie minuty lewa, prawa tyle samo i w goracym piec tez tylko jedna minutke. Smakowal wieloryb wysmienicie. Jesli mozna do innego dania porownac, to bylo to polaczenie wolowego steka z antrykotu z cieleca wotrobka.
Nowy,
wyobraz sobie, ze popijalismy wieloryba nie malbekiem lecz product of spain –> montebuena – naturalnie, to wino jest ze stajni –> rioja.
Dzis po trzech tygodniach, tez uwazam ze bylo to znakomite zestawienie. Wieloryb nie ryba , ma wspaniale ciemnowisniowe mieso, ktore znakomicie komponuje z montebuena.
No dobrze, naszym podniebieniom po plywaniu w zatokowej wodzie wydawalo sie ze mamy w danej chwili niebo w gebie 🙂 🙂 🙂
Mój Tata też robił wino, ja robiłam tutaj przez parę lat i jak wspominałam, do picia było wiele osób, a do pomocy nikogo. miałam 4 balony 22-litrowe, ale nie takie jak w Polsce, typowe balony, tylko proste butle.
Była to fajna zabawa, ale po kilku latach mi się znudziło. Najlepsze, jakie mi wyszło, to z kwiatów mleczu, miodu i cytryn. Ale też było najbardziej pracochłonne. Wino rabarbarowe (różowawe) też nie wyszło źle, mocno zmrożone i z kostką lodu w gorący dzień lata – pycha! Podobnie porzeczkowe. Może jeszcze raz się skuszę na porzeczkowe z czarnej porzeczki, jak tylko czarna porzeczka rozrośnie się na tyle, że z dwóch krzaków uzbieram potrzebną ilość owoców. Kto pił wino z czarnej porzeczki, ten mnie rozumie 😉
„Polonia”, 1933 r.
„Prawa Amerykanki – mężatki.
W Ameryce ostatnimi czasy wielkiem uznaniem i popularnością cieszą się wszelkiego rodzaju kodeksy na wzór code’u Roosevelta.
Sędzia Hartman z Saint Louis opracował code dla Amerykanek – mężatek i ogłosił go podczas jednej z rozpraw sądowych, której przedmiotem był ostry zatarg małżeński.
Zasadnicze punkty brzmią:
Mąż obowiązany jest dawać żonie 10 % z zarabianych przez się pieniędzy na jej osobiste wydatki, z których ona nie ma obowiązku legitymować się.
Mąż obowiązany jest pokrywać wszelkie wydatki związane z prowadzeniem domu i gospodarstwem domowem. Pozostałemi zaś pieniędzmi może dysponować według własnego uznania.
Obowiązkiem żony jest dostarczać mężowi zdrowy, pożywny posiłek: obiady winny składać się co dzień z gorących potraw; jedynie w niedzielę dopuszczalne są obiady składające się z zimnych mięsiw, szynki, sardynek (zatem w niedzielę niejeden mąż będzie wolał iść na obiad do restauracji).
Żona obowiązana jest wstawać rano przynajmniej o godzinę wcześniej od męża, przyszykować mu śniadanie, dostarczyć gazetę i nabić fajkę.
Żona winna brać udział w rozrywkach męża i towarzyszyć mu bądź do kinematografu, teatru, na koncert bądź też na tenis, golf.
Do jednego z ważniejszych obowiązków żony należy miłe i serdeczne powitanie męża, powracającego wieczorem z pracy, pod żadnym pozorem nie jest dopuszczalne czynienie mu jakichkolwiek scen małżeńskich.
Jak widzimy pan sędzia Hartman, którego nazwisko dziwnym zbiegiem okoliczności tłumaczy się jako „twardy człowiek” opracował kodeks obowiązków i przywilejów kobiet dość wszechstronnie, a jednocześnie… drobiazgowo. Szkoda tylko, że pan Hartman nie napisał co ma rano robić kobieta, której mąż… nie pali fajki?
A może sędzia Hartman powinien się właściwie nazywać „Hartkopf”.”
Asia
Teraz wiem dlaczego Twoi krewni uciekli z Ameryki pierwszym statkiem. 🙂
Orca – 😆
Orco – może się przyda: „Wyrób marmelady i powideł” 1918 r. 🙂
http://polona.pl/item/20246874/4/
Asiu,
Dziekuje.
Wydrukuje i powiesze w kuchni.
MARMELADA – piekna nazwa 🙂
Olape, bardzo dziekuję za przepis i wskazówki do tamtego. Może jeszcze raz się odważę, bo nadal wydaje się ten przepis ciekawy.
Orca, to świetny pomysł z drukiem do kuchni, też pomyślę 🙂
Duże M
Dzisiaj czeka na mnie kolejna porcja sliwek. Na scianie nalepie przepis I zrobie marmelade. 🙂
Orco,
dziekuje I prosze, badz tutaj czesciej. Domek obrosniety jerzynami mam przed oczami. Nemo odszukalaby w mig. Ja nie znam tej sztuczki. : sed :
Fajnie, ze jestes.
Czytam instrukcje
„Marmelada jest to z cukrem zaprawiony i przez mierne wygotowanie zgeszczony owoc. (…) Po rozgotowaniu na papke, nalezy owoc przefasowac.”
🙂
Super
Niunia,
Kiedy zrobilam zdjecie tego domku nie mialam pojecia, ze kilka lat pozniej bede rozmawiala z praprawnuczkiem niezyjacej juz wlascicielki tego domku.
„sad” ofkors 🙂
Orca, powodzenia z marmeladą 🙂
Wczesniej pisalam o tym domu zarosnietym jezynami. W tym domu mieszkala praprababka pana Rudolfa. Nie wiedzialam o tym, kiedy robilam zdjecie. Wtedy nie znalalam pana Rudolfa i nic nie wiedzialam o tym domu.
https://picasaweb.google.com/112949968625505040842/JezynyIScotchBroom#6022579088652002210
Z duza przyjemnoscia przeczytalam fragment broszurki od Asi pod tytulem „Wyrób marmelady i powideł”. Przeczytam calosc w ten weekend. Sprobuje do sliwek dodac przyprawy, o ktorych pisze autor. Anyz, cynamon, kardamon i kilka innych. Rozumiem, ze nie wszystkie na raz.