Wiatr w stronę morza
Tym razem (i to już po raz trzeci) czytelniczy wiatr będzie wiał w stronę morza. W Gdyni przy Bulwarze Nadmorskim im. Feliksa Nowowiejskiego (i w kilku innych miejscach też) od1 do 3 sierpnia będą prezentować się publiczności wydawcy i autorzy. Główną rolę odegrają rzecz jasna książki. W tym – co nas bardzo cieszy – także książki kulinarne.
Na gdyńskim bulwarze pojawi się około 40 oficyn wydawniczych m.in. Bajki-Grajki, Burda Książki, National Geographic, Dom Wydawniczy REBIS, Helion SA, Media Rodzina, Publicat SA, Sklep-komiksowy.pl, Sonia Draga, Tactic Games, Wydawnictwo Akapit Press, Wydawnictwo Bernardinum, Wydawnictwo Czarna Owca, Wydawnictwo Marginesy, Wydawnictwo Nasza Księgarnia oraz Wydawnictwo Salezjańskie. Wśród oferty znajdzie się stoisko organizatora Nagrody Literackiej Gdynia.
Czytelnicy będą mogli pozyskać autografy ulubionych autorów oraz kupić atrakcyjne książki na lato i na długie, jesienne wieczory. Na plenerze pojawią się między innymi: Barbara i Piotr Adamczewscy, Jerzy Bralczyk, Maciej A. Brzozowski, Barbara Bursztynowicz, Roman Czejarek, Ilona Felicjańska, Agnieszka Gil, Barbara Kosmowska, Marcin Kydryński, Michał Ogórek, Marek Przybylik i Stefan Szczepłek.
Spotkania z autorami będą się odbywały nie tylko na scenie Pleneru, ale także w wybranej instytucji miasta. Publiczność będzie miała okazję posłuchać znanych gdynian czytających utwory literackie. Specjalnie dla dzieci zorganizowane będą warsztaty edukacyjne związane z literaturą.
Patronat nad Plenerem sprawują Wojciech Szczurek (prezydent Gdyni), Mieczysław Struk (marszałek woj. pomorskiego) oraz liczne organizacje i instytucje, w tym: Centrum Kultury w Gdyni, Miejska Biblioteka Publiczna w Gdyni, Muzeum Miasta Gdyni, Izba Księgarstwa Polskiego, Polska Izba Książki, Polskie Towarzystwo Wydawców Książek, Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich, Stowarzyszenie Księgarzy Polskich, Stowarzyszenie Autorów ZAIKS.
Patroni Medialni: Dziennik Bałtycki, Metro, wp.pl, Magazyn Literacki Książki, rynek-ksiazki.pl, lubimyczytac.pl, wydawca.com.pl, ksiazka.net.pl.
Z prognoz – jeśli można im wierzyć – wynika, że pogoda dopisze i deszcz, który zepsuł podobną imprezę w Szczecinie, a także imieniny Jana Kochanowskiego w warszawskim Ogrodzie Krasińskich, ominie Trójmiasto.
Nasze spotkania z czytelnikami planowane są w piątek od godz. 16 do 17 i w sobotę od godz. 17.30.
Zapraszam więc miłośników książek na wszystkie imprezy.
Komentarze
dzień dobry …
się ucieszą miejscowi i przyjezdni z takiego spotkania …. 🙂
policzyłam swoje książki kucharskie i mam ich przeszło 100 … ale gotuje gorzej niż kiedyś gdy książki miałam 3 … a to wszystko dlatego, że wyszłam z wprawy gotując mało i rzadko robiąc jakieś imprezy …
Torlin,
dzieki za link do GW. Gdybym nie zobaczyla na wlasne oczy, pomyslalabym ze to satyra, i to przednia. Mrozek by sie ucieszyl. Mam nadzieje ze IPN sie spisze i kielbasa wedzona doczeka sie rehabilitacji.
Torlinie,
wygląda na to, że autor powiedzenia „życie jest snem pijanego idioty”, miał rację.
Tylko dystans i poczucie humoru może nas uratować od obłędu 😉
Evo47 i Jagodo, cieszę się, że utrafiłem w Wasz gust. Dla mnie to jest oddech radości, i ciągle powtarzam, że Polska jest fascynującym krajem.
Jolinku-to też ładna kolekcja.Ja nie liczyłam swoich książek kucharskich,ale do setki jeszcze daleko.Ostatnio obserwuję jednak ciekawe zjawisko-książki kucharskie czytam,jak literaturę i przy okazji oglądam sobie ładne obrazki,bo to nader przyjemne zajęcie 😀 Natomiat,kiedy potrzebuję jakiegoś przepisu to zaglądam na blog 🙂
lub ogólnie rzecz biorąc do internetu.Z naszej kulinarnej biblioteczki korzysta głównie Latorośl.
O wędlinach z Małopolski opowiadali dzisiaj w radiowym dzienniku.
Może dlatego,że sezon ogórkowy i każdy news dobry 😉
tu wspomnienie blogowiczki z ….
http://pinkcake.blox.pl/2014/07/Co-robilam-na-II-Targach-Ksiazki-Kulinarnej.html
Pyro-pytałaś o obrazy kuzynki Magdy,tu można je pooglądać:
http://www.magdalenastarzycka.pl/
Torlinie – wreszcie się ta instytucja do czegoś przydaje. Ponoć nie ma takiej głupoty, której by nie można uzasadnić dobrem ludzkości.\
Danuśka – jestem pod urokiem niektórych płócien Kuzynki. Krótko mówiąc – subtelnie kobiece i nieco magiczne.
Nie idę dzisiaj do lekarza, przełożyłam wizytę, bo poranny spacer o mało nie skończył się reanimacją. I pomyśleć, że jako młoda osoba lubiłam upały. Twierdziłam, że urodziłam się za daleko na północ.
Bulwarze Nadmorskim im. Feliksa NOWOWIEJSKIEGO
Upał http://foto.karta.org.pl/fotokarta/ok_1007_0001_0003_009.jpg.php
Chochlik albo upał namieszał trochę w tekście Gospodarza, zmieniając nazwisko patrona bulwaru Feliksa Nowowiejskiego a także datę wydarzenia. Nadmorski Plener Literacki odbędzie się w dniach 1- 3 sierpnia br., czyli od piątku do niedzieli. Dla zainteresowanych z Gdyni i okolic szczegółowy program : http://booklips.pl/wydarzenia/iii-nadmorski-plener-czytelniczy-w-najblizszy-weekend-w-gdyni/
Mam nadzieję, że upał do tego czasu zelżeje.
Upał i miska z wodą dla bezdomnych zwierząt w Szczecinie:
http://www.mmszczecin.pl/486220/2014/7/11/szczecin-wystawia-miski-z-woda-dla-zwierzakow?category=news
Obok jednej z restauracji w mojej okolicy stoi codziennie,już od jakiegoś czasu miska z wodą dla chętnych psów czy kotów.
Pyro-myślę,że Magdzie będzie miło czytać Twe słowa 🙂
Bardzo sensowna ta szczecińska akcja z wodopojami dla miejskich stworzeń. Dzisiaj właśnie myślałam, że bardzo by się przydały małe, funkcjonalne fontanny na osiedlach, z zamkniętym obiegiem wody. Takie, uruchamiane tylko w okresie upałów chyba by administracji nie zrujnowały, a pomogłyby choćby ptakom i dzikim kotom.
To nie chochlik tylko brak koncentracji spowodowany upałem i wrodzone roztargnienie. Dziękuję za uwagi. Już naniosłem poprawki.
Z racji upałów mamy w Warszawie kurtyny wodne:
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34862,16275641,Kurtyny_wodne_powrocily_na_ulice_Warszawy__Zobacz_.html
Z tego co czytam i słyszę to ten sympatyczny wynalazek działa też w innych polskich miastach,co oczywiście i słusznie i z racją.
Aż chciałoby się powiedzieć „Dzięki Bogu”,ale sumienie jakoś dziwnie nie pozwala 😉
Kuzynko Magdo – jestem szczerze zachwycona Twoimi obrazami. Malujesz w sposób, który przemawia do mojej wyobrazni. Pięknie.
W moich krzakach białowieszczańskich już od paru lat stawiam poidełko dla owadów. Chętnie korzystają z niego osy i dzięki temu nie atakują mnie na tarasie.
Chyba będę musiała włączać komputer wcześnie rani i poźnym wieczorem. Maszyna się przegrzewa, a przecież nie mieszkamy w Bombaju czy innej Dżakarcie, Myślę, że impreza w Gdyni będzie chłodzona wiatrem od morza, a publiczność tłumnie dopisze. Z serca życzę powodzenia – i autorom i czytelnikom.
Teraz wyłączę komputer na dwie godziny, ale jeszcze dzisiaj siądę przy stoliku.
Widziałam, jak w jednej z tych kurtyn wodnych radośnie bawił się jakiś psiak.
Spróbowałam swoją zeszłoroczną śliwkówkę, wyszła bardzo dobra 🙂 A dziś nastawiłam nową malinówkę. Poprzedniej używałam raczej jako medykament na przeziębienie 🙂 chociaż też była pyszna, chyba pokochałam nalewki 😉
Tak, Pyra ma racje. Ja juz stracilam w ten sposob laptopa.
Jesli chce sie uzywac w upaly, trzeba nastawic wiatrak.
Albo wlaczyc klimatyzacje 😉
Dolaczam do podziwiajacych malarstwo Kuzynki Magdy 🙂
Danusko, wspomnialas wczoraj co u niej jedliscie. Nie odgadne, jak sie podpiekl sos i jajka nie stwardnialy ale w tym jest caly kunszt kucharski Magdy 🙂
Jutro mamy wazna okragla rocznice. Wszystkim zainteresowanym polska historia i dobra literatura polecam te ksiazke. Nie przegapcie jej, mocno mna poruszyla.
http://zksiazkawdloni.blogspot.fr/2014/07/magda-pozegnanie-z-pokoleniem-jb.html
Oczywiscie nie jutro a w piatek, wybaczcie 🙂
Alino, to historia mojej Rodziny, Dziadek walczył, był ranny, ale przeżył, jego brat zginął, brat drugiej Babci niestety również. Cud, że właśnie ta Babcia, która straciła męża w Grodnie przez NKWD przeżyła Powstanie z trójką małych dzieci. To trudny dla mnie czas.
Piękny. Szkoda, że Magdalena Starzycka nie jest moją kuzynką. Wiem nawet kto mógłby ten obraz inteligentnie oprawić, ale co z tego? Świat jest taki niesprawiedliwy.
W Bydgoszczy od zeszłego roku można się ochłodzić również przy pergoli z mgiełką wodną: http://bydgoszcz.gazeta.pl/bydgoszcz/51,48722,16125218.html?i=0
Clematisy dopiero rosną 🙂
Kuzynko Magdo – pięknie przedstawiasz piękno.
Jakby tak przejrzeć historie naszych rodzin to zebrał by się kompletny rejestr wydarzeń ub.w. Historia nam nie szczędziła doświadczeń, ale okazała się kiepską nauczycielką. Niewiele zmądrzeliśmy
Piękne obrazy Magdy, akwarele mówią do mnie najbardziej.
Chętnie bym nabyła, tylko który, który?!
Wszystkie mi się podobają. Może przy okazji, będąc w Warszawie…
Oj, tylko nie poidełko dla owadów u mnie! Ja usuwam wodę zbierającą się w podstawkach donic i gdziekolwiek, komarów u mnie zatrzęsienie, i to jak czołgi 👿
A przecież mają jezioro pod nosem 👿
Na czas os (zwykle w sierpniu) kiedy jemy obiad czy cokolwiek na patio, wystawiam im nieopodal talerzyk z odrobiną słodkiego, pachnacego soku czy dżemu lekko rozwodnionego, albo pachnący owoc typu brzoskwinia pokrajana. Trochę skutkuje.
U mnie jest chłodnawo, 19C i pochmurno. Chętnie wezmę 5, 6C, komu zbywa 🙂
Serdecznie dziękuję za miłe słowa.
Kuzynko – te słowa nie są miłe, są prawdziwe, a to nieco zmienia sytuację. Dała nam Magda chwile radości obcowania z urodą świata. Przykro mi – jestem zbyt staroświecka żeby chcieć obcować stale z instalacjami albo ze sztuką multimedialną. Popatrzeć mogę, zabrać do domu? Za nic.
Kuzynko Magdo,
szkoda, że nie da się tych zdjęć powiększyć. Bardzo urokliwe, piękne obrazy Starego Miasta.
c.d. ?Wycieczka na Ukrainę?
http://www.youtube.com/watch?v=u3jI__HHaYI
Akurat znalazłam na Youtube drogę z Krościenka do Starego Sambora, właśnie nią jechaliśmy do Dobromila.
W Dobromilu wpierw pojechaliśmy na cmentarz położony na stromej górze tuż za miastem. Prawie do samego szczytu jest nowa alejka wyłożona betonową kostką i po niej zostałam, na inwalidzkim wózku zabranym z Warszawy specjalnie dla mnie, wwieziona na górę. Co jakiś czas był schodek przez który trzeba było wózek przeciągnąć i miałam obawy, że w końcu mnie spuszczą z góry razem z wózkiem, ale jakoś udało się i wjechać na górę, i potem zjechać cało.
Kilka grobów rodzinnych odnaleziono i częściowo uporządkowano już wcześniej, na niektórych zachowały się jeszcze oryginalne tablice i napisy, natomiast nikt wcześniej nie odnalazł grobu Klemensa CT. Jego córka, a moja babka Zofia, później pochowana obok, w swoim pamiętniku pisała, że ?z tego miejsca roztacza się piękny widok na cały Dobromil?. Rzecz w tym, że Klemens CT umarł w 1909 i drzewa rosnące wokół cmentarza wtedy były jeszcze młode. Teraz trudno przez ich korony zobaczyć cokolwiek. Swoją drogą to tylko wskazywało po której stronie cmentarza należy szukać. Drugą wskazówką był rachunek za wykonanie kutego ogrodzenia grobu, szukano więc śladów ogrodzenia, ale nic takiego nie znaleziono.
Ja dokuśtykałam z laską do grobu dziadka i dalej już nie próbowałam iść, natomiast reszta wycieczki rozeszła się po szczycie, i oczywiście belgijska część bez większego problemu grób znalazła, mianowicie na pomniku (nie wiem jak to nazwać, ani to słup, ani tablica, pasuje pojęcie ?strzeliste?) był herb Coppietersów, kiepsko widoczny, ale czytelny.
Z cmentarza wróciliśmy prosto do kościoła Przemienienia Pańskiego, gdzie specjalnie dla nas odprawiono mszę. Kościół jest z XVI wieku, ufundowany przez Herburtów, ówczesnych właścicieli tych ziem. http://pl.wikipedia.org/wiki/Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82_Przemienienia_Pa%C5%84skiego_w_Dobromilu Właśnie w tym kościele 4 września 1914 roku 14 ochotników z Dobromila, w tym dwóch braci mojej babki Zofii, odchodząc do Legionów, jak pisze ona w swoim pamiętniku, ?brali na pożegnanie błogosławieństwo?. Kazimierz CT służył do tej mszy. Dziewięciu z nich zginęło.
Obecny proboszcz, lwowianin, po wrocławskim seminarium, ma całego dobytku 40 dusz rzymsko-katolickich.
Dom mojego dziadka stoi blisko kościoła, po drugiej stronie ulicy.
Po mszy pod kościołem czekała na nas p. Matylda, zapraszając wszystkich na ciastka i herbatę. Pani Matylda ma 87 lat i mieszka w domu mojego dziadka, zajmuje dwa pokoje i kuchnię na piętrze. Obok resztę pokoi zajmuje jakaś Ukrainka, ale akurat wyjechała. Sklep na parterze jest w remoncie, nowy tynk i żaluzje w oknach, drzwi jeszcze stare. Schody i poręcze na piętro, i podłogi jeszcze ?dziadkowe? piękne ciemne drewno, wciąż w doskonałym stanie.
Krakowskim targiem, do pani Matyldy poszłam z rodzeństwem, a reszta pojechała na wzgórze zwane Herburt, oglądać ruiny zamku Herburtów. http://pl.wikipedia.org/wiki/Zamek_Herburt_ko%C5%82o_Dobromila
Pojechali autobusem ile się dało, a dalej pod górę, też dokąd się dało, zawoził ich ksiądz swoim samochodem i jeep zorganizowany przez księdza. Dalej pieszo.
Pani Matylda nie mogła odżałować, że tylko nas troje gości. Napiekła furę wspaniałych malutkich ptysiów (muszę zapytać o przepis) a do picia miała różne herbaty i ziółka. Moja siostra jest herbacianą tradycjonalistką, ale ja z bratem wybraliśmy wersję zdrowotną: lipa, mięta, dziki bez, a do tego syrop z róży. Róża na konfitury rośnie tam jak chwast i konfitura z niej to żaden cymes, wręcz rzecz powszednia.
Przyjechał po nas jeep i zawiózł nas do autobusu, który czekał na powrót wycieczki. Traf chciał, że akurat zdrowo lunęło i część wycieczki, która postanowiła nie czekać na samochody i zejść pieszo przemokła do nitki. Ale humory mieli doskonałe.
Nocleg mieliśmy zaplanowany w Truskawcu, a że robiło się późno to już nie obejrzeliśmy gimnazjum w Chyrowie, tylko z daleka było widać jakie to jeszcze są ogromne budynki.
Truskawiec leży kilka kilometrów od Drohobycza i ten kawałek drogi jest zupełnie dobry, natomiast z Dobromila przez Sambor do Drohobycza jest około 60 kilometrów i przejechanie tej drogi zajęło nam cztery i pół godziny. Dziury po prostu niewyobrażalne. Jak się komuś polskie drogi nie podobają to polecam jazdę po ukraińskiej prowincji.
Wrażenie zrobiła na mnie lokalna trakcja energetyczna. Drewniane słupy są kilkakrotnie okręcone drutem w dwóch miejscach i tak przymocowane do betonowych słupków wkopanych w ziemię. Takie mocowanie z czasem robi się luźniejsze i słupy pochylają się na boki, czasem dość znacznie. Wygląda to jakby były podtrzymywane przez napięte przewody i tylko one chroniły je przed przed upadkiem. Transformatory (bo to chyba one były) też stoją beztrosko, oparte na czterech krzywych, może dwumetrowych słupkach, a przewody od nich do słupa nie wyglądają na jakoś specjalnie zabezpieczone. Gaz też miejscami jest rozprowadzony ?napowietrznie? ? żółta rura oparta na drewnianych słupkach wije się między wiejskimi domami. Hm, co kraj, to obyczaj.
Prawie przed każdym wiejskim domem kwitnie wielki krzak czerwonej róży, a często też fioletowe kapryfolium. Bardzo dużo jest też pięknie owocujących drzew orzecha włoskiego. W ogródkach przydomowych rzucają się w oczy duże grządki pnącej fasoli, za wsią są też zagony z powbijanymi tyczkami. Taka uprawa ?zagonowa? to chyba pozostałość po działkach przyzagrodowych? Prostopadle do szosy zagon owsa, ziemniaków, fasoli, kapusty, pszenicy? i znowu z dziesięć redlin ziemniaków, owies, fasola, kapusta? a dalej falujące trawy na ugorach. Siano zebrane w kopy, po kilka, głównie koło domów. Rolnictwo ?wielkoformatowe? w tej części Ukrainy w zasadzie nie istnieje ? bliżej Drohobycza sporadycznie pojawiały się większe obsiane pola.
W końcu dojechaliśmy do Drohobycza i nieco kręcąc się po mieście trafiliśmy na drogę do Truskawca, bardziej dzięki mapom Google niż miejscowym drogowskazom. Truskawiec nadal jest ważnym uzdrowiskiem, przyjeżdżają tu też sportowcy na odpoczynek i regenerację. Hotel, w którym zatrzymaliśmy się, zupełnie nowy, zbudowany trzy lata temu, był właśnie pomyślany dla sportowców, co przejawiało się tym, że chociaż miał przynajmniej cztery piętra, to nie miał windy. Nasz nieoceniony pilot wywalczył dla mnie (i siostry) pokój na pierwszym piętrze. Na tym samym piętrze była też sala jadalna, co mi bardzo odpowiadało. Ponieważ z powodu dziur w drodze przyjechaliśmy ponad dwie godziny później niż było planowane, obiadokolacja była raczej chłodna. Podano barszcz ukraiński, ale bez fasoli, na drugie bardzo smaczny mielony kotlet z kartoflami puree i sosem pieczarkowym i sałatką z wszelkiego zielska, a na deser przedziwne ciastko ? chyba z marchewki i suszonych śliwek, zupełnie nie słodkie, pewnie dla sportowców.
Nasza ?podgrupa? jeszcze przed snem wypiła butelkę czerwonego wina i poszliśmy spać w dobrych humorach. Lampki nocne chytrze zapalały się od dotknięcia obudowy ? chwile mi zeszło nim to pojęłam. W łazience armatura i porcelana ? polskie.
Na śniadanie parę plasterków dobrej wędliny, coś jak kiełbasa krakowska, sałatka podobna do obiadowej, czyli sałata i inne zielska, bardzo dobre pieczywo ? wszędzie było bardzo dobre ? i, chyba dla sportowców (?) talerz owsianki, a na niej gotowane skrzydełko kurze. Wyglądało to mało apetycznie i jak zauważyłam nikt z naszej wycieczki tego nie zjadł. Potem jeszcze były cieniusieńkie naleśniki polane miodowym sosem, czyli takim rozrzedzonym miodem.
Z Truskawca wróciliśmy do Drohobycza, wycieczka poszła zwiedzać a ja zostałam w autobusie. Centrum Drohobycza chyba się nie bardzo zmieniło, bo domy i bruki ulic pamiętają jeszcze czasy austro-węgierskie, zwłaszcza bruki wprawiły mnie w zachwyt ? piękna granitowa gładka kostka! Po tylu latach! W Drohobyczu jest jedna z największych synagog w Europie, właśnie trwa w niej remont, ale konserwatorzy byli bardzo mili, przerwali na chwilę pracę i wycieczka mogła spokojnie chodzić pod rusztowaniami. Angielska część wycieczki była tym mocno zdziwiona, bo u nich byłoby to niemożliwe ze względu na bezpieczeństwo. Hi, tu też, ale jak przyjeżdżają turyści z tak daleka, to trudno ich nie wpuścić. Dom Bruno Szulca można zwiedzać, ale nic w nim nie ma.
Tabliczki z nazwami ulic są dość różnorodne, np. ulica Mickiewicza miała czerwoną tabliczkę z białym napisem, inne białe napisy na niebieskim, granatowym, brązowym lub czarnym tle. Liternictwo wedle gustu. Mickiewicz zdaje się jest uznany za Białorusina i tym samym jest nieszkodliwy. W Dobromilu przy głównej drodze stoi pomnik z jego popiersiem.
Wielopiętrowe bloki mieszkalne zbudowane po wojnie wyglądają rozpaczliwie, głównie z powodu zabudowanych balkonów, każdy obity tym co udało się zdobyć, były nawet obite kawałkami samochodowych karoserii z okienkami. Trochę to jak nasze domki na działkach, tylko na widoku. Buduje się też sporo nowych osiedli w przeróżnych stylach. Przy wjeździe do Drohobycza od strony Sambora jest już jedno skończone takich szeregowych domków jednorodzinnych, a obok buduje się jakieś dość wielkie i też duży ? sądząc po wielkości kopuły ? kościół. Ceny wszędzie jednakowe: 2900 hrywien za metr. Chyba za stan surowy, bo generalnie wszystko jest droższe niż w Polsce.
Kościołów i kaplic jest sporo, i nowych, i odnowionych. Łatwo je zobaczyć, bo mają nowe złote kopuły. Taką złotą kopułkę na kapliczkę można kupić w składzie budowlanym. Po krzyżach sądząc te ze złotymi kopułami dzielą się na greko-katolickie i prawosławne, natomiast rzymsko-katolickie mają dachy strome.
Nowobudowane domy w przydrożnych wsiach są we wszystkich możliwych stylach, często okropne gargamele z wieżyczkami, odgrodzone od sąsiadów wymyślnymi płotami z jeszcze bardziej wymyślnymi bramami. Kute żelazo, złoto i czerwień. Natomiast nawet w dużych wsiach nie ma chodników: płot, ewentualnie rów, droga. No tak, ale chodzących poboczem też właściwie nie ma.
Z Drohobycza pojechaliśmy już prosto do Bohorodczan. Na tamtejszym starym cmentarzu w 1934 roku postawiono pomnik i przeniesiono zwłoki legionistów z krypty tutejszego kościoła do grobu na cmentarzu. Na tablicy wymienionych z nazwiska jest pięciu legionistów, wśród nich Kazimierz i Józef CT i dwóch nieznanych. Wszyscy zginęli 27 i 28 października 1914 roku. Jest orzełek legionowy i sentencja: ?Z trudu Waszego i znoju ? Polska powstała by żyć!?
Kazimierz i Józef byli braćmi mojej babki Zofii. Obaj polegli razem, w jednej bitwie, 27 października 1914 pod Bohorodczanami. Kazimierz był absolwentem Krakowskiej Akademii Handlowej i słuchaczem Akademii Eksportowej w Wiedniu, miał 23 lata. Józef był uczniem 7 klasy szkoły realnej, miał 20 lat.
Cmentarz jest mały, na grobach wokół rosną polne kwiaty i maliny. Dookoła cmentarza stoją domki w ogródkach. Cisza.
Przez Bohorodczany przepływa rzeka Bystrzyca, bracia zginęli na jej brzegu. Znowu ja zostałam w autobusie, a wszyscy poszli nad rzekę.
Tutejsze rzeki, i małe i większe, płyną w głębokich kamienistych korytach. Kamienie są niewielkie, wygładzone. Jednak gdy spadnie deszcz zamieniają się natychmiast w potężne rwące rzeki niszczące wszystko na swej drodze. Mała, na pozór niegroźna, płynąca przez Dobromil Wyrwa, gdy wezbrała niosła nie tylko drzewa, ale potrafiła też zmyć i porwać całą chatę.
Na nocleg zatrzymaliśmy się w Stanisławowie (obecnie Iwano-Frankowsk) w hotelu Nadia. To samo co w Drohobyczu, tylko na większą skalę: stare centrum miasta, kamienice ponadstuletnie, wąskie ulice, samochody parkujące gdzie się da i nie da, nasz autobus z trudem zakręcał, czasem cofał, ale w końcu trafiliśmy. Hotel, wielkie socrealistyczne gmaszysko, wyremontowany i reprezentacyjny. Tu już były windy, a nawet boy, widząc moją laskę, odwiózł nam walizki do pokoju. Zaraz też podano obiad: barszcz ukraiński (widać tu tak przyjęto), na drugie pierogi z kartoflami, z masełkiem i kwaśną śmietaną. Ciasto cieniusieńkie, pierogi wręcz artystyczne, ale moje nadzienie lepsze, to znaczy ja dodaję podsmażoną cebulkę i więcej pieprzu. Kelnerzy wykrochmaleni i niezwykle szybcy, ale bardzo zasadniczy, nie zamienili mi herbaty na kawę, ale jak bratowa zakupiła miejscową wódkę to kieliszki dla wszystkich natychmiast się znalazły. Na deser coś na kształt rogalika z francuskiego ciasta i herbata.
Z godnością odmówiłam zwiedzania miasta i podreptałam do pokoju. W łazience też armatura z Polski i porcelana z Koła. Pościel tak wykrochmalona i wyprasowana, ze ocen na skali by zabrakło.
Rano wcześnie śniadanie, bo już prosto do granicy. Potem nasza podgrupa do Sanoka, a reszta musiała zdążyć do Rzeszowa na samolot do Warszawy.
Śniadanie w innej sali niż wczorajszy obiad. Szwedzki stół, dość urozmaicony, ale nie powalający. Wędliny nieciekawe, typu mielonkowatego, były jeszcze jakieś serdelki, ale się już nie odważyłam. Żółte sery też podejrzane, łaciate. Tradycyjnie skupiłam się na jajkach, bo to pewnik. Znowu ten błyskawiczny kelner porwał mi talerz jak poszłam po drugą kawę. Na szczęście talerzy było dużo. Wzięłam jeszcze francuski rogalik i zimne mleko. Bardzo było dużo przeróżnych płatków, soków i jogurtów, i właśnie przeróżnych nadziewanych rogalików.
W hotelowym pokoju była lodówka wypakowana różnymi dobrociami, ale ceny mnie zbiły z nóg (no dobrze, z jednej nogi i laski). Tak samo na stacjach benzynowych gdzie zatrzymywaliśmy się na kawę i żeby coś przegryźć w południe. Nowe stacje benzynowe są takie same jak w Polsce, wyposażenie takie samo, napoje, ciasteczka, orzeszki, piwo, hot-dogi, jeżeli nie takie samo, to zbliżone. Belgowie już w Polsce zasmakowali w piwie z Żywca i kupowali go też tam. No i toalety też nieodbiegające standardem. Na początku, w Samborze zatrzymaliśmy się na starszej wiekiem stacji, co prawda świeżo odmalowanej i okazało się, że toaleta jest, jak przekazała mi bratowa, która ją pierwsza zwiedziła: ?czysta, ale kucana?. Panowie byli w lepszej sytuacji, bo poszli zwiedzać pobliski zagajnik. Natomiast paliwo zatankowane w Polsce wystarczyło na całą podróż.
Obwodnica Lwowa i potem droga do granicy były już całkiem niezłe. Na samej granicy prawie nikogo wyjeżdżającego nie było, przez część ukraińską przepuścili nas szybko, natomiast na polskiej czekaliśmy ?ze trzy kwadranse?, chyba celnicy mieli przerwę obiadową. W końcu, dla porządku, obejrzeli trzy walizki i mogliśmy już jechać dalej.
Polska, zaraz od granicy, robi wrażenie ładu i dobrobytu, aż mnie to samą zaskoczyło. W Przemyślu pożegnaliśmy się i taksówką (bo żadnego PKSu akurat nie było) pojechaliśmy do Sanoka. Droga do Sanoka doskonała, widoki piękne, pierwszy raz jechałam serpentyną bieszczadzką, wiele miejsc do zwiedzania, niestety nie mieliśmy czasu, żeby się zatrzymać. W planie powrotu do Warszawy mieliśmy jeszcze wpaść po drodze do Jastrzębi koło Cieżkowic i odebrać chleb, który zamówiłam na Zjazd. Wszystko nam się doskonale udało, ale to już zupełnie inna historia.
Da się, Ctrl i + jednocześnie.
Jestem zszokowana – łotr łyknął wszystko od pierwszego podejścia, znaczy nie zatkal się
Dzięki za opowieść, Żabo.
Gdzie i kiedy przegapiłam pierwszą część?
Była ca. 10 dni temu.