Milsza strona gotowania
Lubię siedzieć w kuchni i przygotowywać nowe dania, którymi staram się czasem zaskoczyć swoich stołowników. Takich maniaków gotowania jest coraz więcej. Jestem o tym przekonany po licznych ostatnio spotkaniach z czytelnikami moich książek i słuchaczami TOK FM. Część z nich jednak marzy też często o prostych przepisach pozwalających jak najmniej czasu spędzić w kuchni, a przy tym osiągnąć doskonały rezultat, czyli przygotować pyszne danie. Nie są to jednak zwolennicy gotowania z półproduktów czy niemal gotowych i kupowanych w stanie zamrożonym dań. I co z takimi zrobić?
Spotkałem ostatnio parę przedsiębiorczych ludzi, którzy postanowili ułatwić życie w kuchni miłośnikom gotowania mającym mało czasu. Ich pomysł na tyle mnie zachwycił, że postanowiłem ich tu przedstawić i zareklamować. Wprawdzie nie jest to ich oryginalna idea, lecz formuła zaadaptowana do naszych warunków, a ściągnięta z USA. Ale jak mówi stare przysłowie: darowanemu koniowi…
Założycielami firmy są Katarzyna i Kamil Lewandowscy, którzy na pomysł wpadli, myśląc o swoich potrzebach i oczekiwaniach względem gotowania.
– Jako osoby pracujące i rodzice małego dziecka borykamy się z typowym problemem chronicznego braku czasu. Niemniej lubimy dobrze zjeść i spotkać się z rodziną czy znajomymi przy stole. Gotowanie dla siebie i dla innych sprawia nam radość, ale przyjemność ta poprzedzona jest dużym nakładem czasu, którego zwyczajnie nie mamy. Dodatkowo produkty, których użyliśmy raz czy dwa, zalegały potem przez kolejne miesiące, a finalnie kończyły w koszu. Chcieliśmy wiedzieć, co jemy i eksperymentować w kuchni, więc szukaliśmy sposobu, który pozwoli nam pozostawić przyjemność wspólnego gotowania, eliminując jednocześnie związane z nim niedogodności. Tak zrodził się pomysł na Cook Like That – mówi Katarzyna Lewandowska.
Firma Cook Like That funkcjonuje niezwykle prosto. Wystarczy z menu zamieszczonego na stronie internetowej wybrać interesujące dania i złożyć zamówienie. Wszystkie produkty niezbędne do ich przygotowania zostaną dostarczone do domu klienta. W przesyłce znajdą się już odmierzone, oddzielnie zapakowane składniki oraz przepis mówiący, jak krok po kroku stworzyć danie. Produkty takie jak mięso czy ryby pakowane są próżniowo, co pozwala utrzymać świeżość do czasu ich przyrządzenia.
– Zamówienia i dostawa odbywają się w cyklu tygodniowym. To w połączeniu z systemem wcześniejszego zamawiania pozwala nam na zachowanie maksymalnej świeżości składników, trafiających do klientów. Zdajemy sobie sprawę, że klienci oprócz wygody oczekują od naszej usługi najwyższej jakości dostarczanych produktów. Dla nas to obszar, w którym nie tolerujemy kompromisów, dlatego staramy się, by pochodziły tylko ze sprawdzonych źródeł i od lokalnych producentów – dodaje Kamil Lewandowski.
Wszystkie propozycje potraw przygotowywane są przez Filipa Kosinia, szefa kuchni z wieloletnim doświadczeniem, pracującego w opisywanym przeze mnie lokalu „Tamka 43” – jednej z najlepszych stołecznych restauracji. Menu, składające się zarówno z dań mięsnych, jak i wegetariańskich, zmienia się co tydzień, a cena za porcję waha się pomiędzy 19 a 27 zł. Firma działa tymczasem tylko na terenie Warszawy i okolic, ale ma w planach uruchomienie dostaw również w innych miastach w Polsce.
Jeszcze nie skorzystałem z usług firmy Lewandowskich. Pobuszowałem jednak na ich stronie i spodobały mi się przepisy na chłodnik ogórkowy z wasabi i łososiem oraz na pieczonego bakłażana z czubricą, owczym serem i komosą.
Odniosłem jednak wrażenie, że taka zabawa w kuchnię niemal błyskawiczną jest nieco zbyt droga. Korzystanie z niej na stałe jest możliwe w przypadku ludzi dysponujących zasobnym portfelem. Moje kolacje bywają znacznie tańsze. Tyle tylko, że sam muszę zrobić zakupy, poświęcając na to niemało czasu. A czas to…
Komentarze
dzień dobry …
ja to lubię łazić po bazarkach i niestety się oprzeć nie mogę w kupowaniu różności … moje zapracowane dzieci często idą na łatwiznę …
Dzień dobry,
pomysł faktycznie dobry dla zapracowanych. Czytając wpis także zwróciłam uwagę, że koszty takiego menu raczej nie na co dzień dla przeciętnego zjadacza kolacji i nie dla licznej rodziny. Jednak jest i dodatkowy minus, dla mnie istotny, który dla innych może być pozytywem: przy takim systemie odpada cała przyjemność z buszowania na targu, kombinowania smaków i proporcji.
Tymczasem wróciłam z Rumunii, konkretnie z Bukowiny. Jadłam jak tam zwykle potrawy lokalne, głównie celowałam w sery owcze i kozie, mają znakomite kaszkawały, dobre mięsa z grilla, rewelacyjne owoce, czereśnie, truskawki, arbuzy, melony, pomidory, bakłażany – o wiele smaczniejsze, bardziej aromatyczne, niż u nas. Deserów unikałam, bo są przesłodzone niemożliwie, za czym nie przepadam, już mocno bałkańskie w wyrazie.
No i cały czas mam na uwadze postulat Krzycha, że „niewiasta winna dbać”… czyli podaż kalorii nie powinna przekraczać ich wydatku – akurat z tym w górzystej Bukowinie nie było problemu 🙂
o bjk czekam na wpis o podróży …
OK, będzie wpis, ale muszę przebrać zdjęcia. Jednak wpis będzie nie o jedzeniu 🙂
Bjk- ale mnie sobie zapamiętałas 🙂 Chcesz zdjecie na lodowkę, zeby odstraszało :D?
Powiedz mi lepiej, co to kaszkawały?
Krzychu, za zdjęcie na lodówkę podziękuję, prawdę mówiąc nie mam żadnych problemów z wagą/rozmiarem, pewnie też dzięki temu, że pamiętam ową Twoją/moją zasadę 😀
Kaszkawał to ser twardy, podpuszczkowy dojrzewający, rodem z Bułgarii, popularny bardzo i w Rumunii, ma zwarty, elastyczny, a jednocześnie kruchy miąższ, jest lekko słonawy. Można go podawać na desce serowej, można go smażyć i piec, świetny jest jako przekąska. W Rumunii zawsze jem sporo i przywożę do domu produkują tam z mleka krowiego, owczego i koziego.
Bjk-dziekuję!
Wnioskujac z opisu, to cos jak cypryjski haloumi, tez da się go termicznie obrabiać.
Też go kiedys przytaszczyłem z wakacji, poprosilem panią w sklepiku w górach o dwie sztuki, dostałem dwa kilo 🙂 Takie nieregularne, ręcznie formowane bryłki.
Ostatnio wypróbowałam wspólnego gotowania z gośćmi. Oczywiście byli to stali bywalcy naszego domu 🙂
Siedzieliśmy na początku spotkania wspólnie w kuchni. Każdy wykonywał swoją część pracy.
Przy rozmowie i lampce wina, jedzenie zostało przygotowane szybko i bez większego zmęczenia kogokolwiek.
Było naprawdę sympatycznie. Znajomi pomysł podchwycili i ponieśli dalej 😉
Oczywiście, takie rozwiązanie nie wchodzi w grę przy spotkaniach o bardziej formalnym charakterze 😉
Jagodo, co gotowaliście?
Jakoś nigdy nie robiłam tego z gośćmi, pomijając przyjaciółkę, która jest jak domownik, więc się nie liczy 🙂
Bejotko,
zapiekankę zieloną plus sałatkę z młodego szpinaku z suszonymi pomidorami i prażonymi pestkami dyni 🙂
Każdy kroił, podsmażał, podgotowywał jeden ze składników.
Kiedy zapiekanka powędrowała do piekarnika a sałatka do lodówki – obowiązkowo! – poszliśmy nakryć stół w jadalni. Pogadać 🙂
Naprawdę się sprawdziło. Polecam 😆
Nasz dzisiejszy obiad będzie prosty, szybki i (mam nadzieję) smaczny. Otóż robię racuchy drożdżowe z truskawkami. Kobiety się tym najedzą, a panów w domu nie mamy. Jeszcze nie zdecydowałam, czy zrobię tak, jak racuchy z jabłkami, czyli owoce wkrojone do ciasta, czy bardziej elegancko: ciasto tylko z rodzynkami i kawałeczkami śliwek suszonych, a do gotowych, gorących placuszków zimny sos truskawkowy (zmiksowane truskawki, kremówka, skąpo cukru). Odmiana elegancka w wykonaniu i nieelegancka w jedzeniu (najlepiej nie pokazywać nikomu obcemu takiego prostactwa) Otóż te racuchy z sosem najlepiej smakują rozrywane palcami na kawałki i maczane w sosie. Oczywiście można nożem i widelcem, ale co to za frajda?
Krzychu, haloumi jest bardziej biały i wilgotny, a kaszkawał żółtawy i zbliżony do cheddara, ale faktycznie trochę podobne. Uwielbiam sery, szczególnie kozie i owcze 🙂 Jagodo, zapiekanka do wspólnej roboty to dobry pomysł, to prawie jak darcie pierza 😀
Z dwudniowym poślizgiem serdecznie dziękuję za życzenia.
„Cook Like That” – z tego co zrozumiałam, po wizycie na ww stronie – zamawiamy posiłki na cały tydzień. Najnowsza oferta 5 posiłków: 120 zł za osobę, co przy rodzinie czteroosobowej podbija cenę do 480 złotych. Licząc przeciętnie: 4 tygodnie w miesiącu x 480 = 1920,00 złotych. Do tego doliczyć dodatkowe obiady robione we własnym zakresie łącznie z zakupami, bo jakby nie liczyć tydzień składa się z 7 dni… Pogoda dla bogaczy.
Swoją drogą dlaczego nazwa angielska?
Jeśli gospodyni/gospodarz domu planowo robi zakupy, szansa na wyrzucanie zepsutych artykułów jest minimalna. Umiejętne przechowywanie produktów również zapobiega marnotrawstwu. A czas? Jamie Olivier popełnił program pt: „Posiłek w 15 minut”. Podstawą przygotowania w tak błyskawicznym tempie jest organizacja pracy w kuchni i przygotowanie wszystkich produktów. Z własnego doświadczenia wiem, że jest to możliwe. Przygotowanie grillowanego steku ratatouille z dodatkiem ryżu z szafranem zajęło mi 20 minut – no ale gdzie mi tam do mistrza.
Echidna
bjk – kaszkawał był „przekleństwem” zamierzchłych czasów, kiedy to w sklepach było dużo octu i chyba nic więcej (oczywiście przesada z tym nic). Ten skąd-inąd niezły ser był praktycznie jedynym dostępnym przez długi czas. Zawsze można go było dostać w sklepie z serami na Marchlewskiego, zwanego „Pod wroną”.
Od tamtego czasu nie przepadam.
E.
Echidna, kaszkawał bałkański, którego jest mnóstwo gatunków, może różnić się jakościowo od tego dawnego kolegi octu na polskich półkach. Mnie on smakuje, ale jestem bardzo „serowa”.
Marchlewskiego „Pod wroną” – a w jakim to mieście? 😉
„Wtedy” były też łatwo dostępne kalmary i dorsze, skądinąd doskonała ryba.
No właśnie, chciałam się przyczepić do nazwy – a nie lepiej byłoby na przykład „Ugotuj to” czy coś w tym rodzaju?
Widocznie język polski jest za mało światowy 🙄
Na śniadanie kromucha z serkiem topionym z borowikami. Dla porządku dodam, że serek topiony obrzydł mi w młodości, był zawsze w domu i jak się chciało jeść, to naprędce kromuchę z serkiem… Ale się przeprosiłam z serkami topionymi po latach i bardzo mi smakują, ozdobione plasterkiem rzodkiewki, pomidora czy ogórka.
Bejotko,
dobre porównanie – darcie pierza 😉
Zapiekanka ma jeszcze ten urok, że można dodawać albo eliminować składniki, zgodnie z gustami biesiadników 😆
O ile nie jestem przeciwniczka używania nazw angielskich tam, gdzie polskie brzmiałyby dość sztucznie, o tyle zgadzam się, że nazwę „Cook Like That? można spokojnie zastąpić nazwą polską.
Nie wiem czy takie restauracje istnieją też w innych krajach. W Chinach bywałam w restauracjach, w których pokazywało się kucharzowi produkty, z których na oczach klienta wyczarowywał gotową potrawę 🙂
Czasem tylko sugerował, że proponowane połączenie może nie być najlepsze 😉
Widziałam podobną restaurację w Turcji, kupowało się rybę na targu, a robili ją w wybranym przez nas lokalu.
To już opowiadałam kiedyś, we Wrocławiu na Świdnickiej, bardzo blisko Rynku (po schodkach – te okolice, gdzie był Bar Barbara), otworzono McDonald (teraz przeniesiony na Rynek chyba).
Zaciekawiona, weszłam tam i zerknęłam na menu – ubawiła mnie moim zdaniem świetna nazwa McWieprz dla jakiegoś hamburgera z wieprzowiny 🙂
Chciałam zrobić zdjęcie, ale wykopano mnie stamtąd z hukiem, sam pan menago się tym zajął, nie zdążyłam mu nawet wytłumaczyć, osochozi, ja nic złego nie chciałam zrobić, żaden szpieg 🙄
Tutaj mogę sobie fotografować gdzie chcę i ile chcę, w wielu restauracjach zapraszaja do kuchni nawet, no ale taka instytucja jak McDonalds w Polsce pada Rejtanem i nie pozwoli 👿
Obecna Jana Pawła II w Warszawie.
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/200810:1/
budynek w głębi, jeszcze w budowie
Nie wiem o co chodzi z tym McD w Polsce. Widac w Polsce sa odrebne przepisy, w calym swiecie ta siec przystosowuje sie do realii kulturowych danego kraju, nie tylko pod wzgledem zywieniowym. Ja mam wiele zdjec stamtad i nikt mnie nie szarpal, ze nie wolno. Np. jadlospisy z azjatyckich krajow, wielkosci tamtejszych porcyjek, nie wspominajac o zabawach dzieci na wewnetrznych playgrundach.
Moze nie na temat, ale skorzystam z okazji, zeby pochwalic ta pogardzana siec jako miejsce integracyjne dla spoleczenstwa. Nie wiem jak w Polsce, ale tu gdzie mieszkam bywa w lokalach wiele starszych ludzi. Za zupelnie znosna kawe w jednej cenie niezaleznie od wielkosci moga przesiadywac godzinami na krzesle, czy wozku -samotnie, z gazeta, laptopem, piszac, czy tez bardzo popularne przesiadujac z przyjaciolkami, czy przyjacielami, nawet rozegrac mecz szachowy, czy obejrzec jakis w tv. Nie kazdego stac na podobne siedzenie Sturbacks-ie, gdzie jednak glownie wypada trzymac wielce zajety nos w laptopie. A ci ludzie wyszli z domu, maja spotkanie, popatrza, zyja. Wiec pozwolcie, ze zyczliwym okiem patrze na ta siec. Nikt nikogo nie zmusza do jedzenia tam, zwlaszcza na okraglo i kupowania za 1000cal., skoro mozna zjesc za znacznie mniej, albo wrecz zadowolic sie mala kawa.
Tak nawiasem mowiac ciekawa jestem ile kalorii zjada sie juz nawet nie na proszonej kolacji w lokalu, ale w zajezdzie na trasie.
W dzisiejszej „Polityce” blaski i cienie Poznania. Nie wiem czy to już „prywata” (7 pokoleń poznaniaków daje mi pewne prawa, chyba) czy troska o dobro wspólne. Z wieloma opiniami zgadzam się w pełni, a nawet mam zdanie bardziej krytyczne, z innymi nie zgadzam się wcale. Wniosek jest jeden i nie wiem, czy optymistyczny: Poznań jest miastem bardzo osobnym. A poza tym taśmy, taśmy, taśmy…
Ja myślę, że nazwa taka bo i klientela zwana też targetem bogata i pewnie niekoniecznie całkiem polska a taką nazwę szybciej zapamiętają. Dla wielu osób ( zwłaszcza z Warszawy, gdzie jak przeczytałam ostatnio poziom PKB na głowę jest wyższy niż wiedeńczyka) 1920 zł za miesięczne obiady bez jeżdżenia po zakupy dla całej rodziny i wyrzucania niepotrzebnych rzeczy nie są dużą sumą. Uwierzcie, że ludzie wydają miesięcznie znacznie większe sumy na utrzymanie domu 🙂
Zyta2003 – u nas też często widuję starszych ( w rożnych stadiach starszości 🙂 ludzi w McD, ale znacznie więcej było ich w do pewnego czasu w Ikea – siedzieli przy stolikach w pewnym oddaleniu od nieziemskiego hałasu jaki tam panuje, pili kawę i grali w karty 🙂 Od jakiegoś czasu już ich nie widuję, a wiąże to ze zmianą ustawienia stolików i teraz wszędzie jest hałas i miejsca dla małych dzieci, a dla starszych niewiele. Mam nadzieję, że jednak przychodzą tylko ja tak trafiałam, że byli nieobecni. Przyznam, że Ikea miała u mnie duży plus a później go straciła 🙁 .
Małgosiu,
podoba taka możliwość 🙂
W Chinach posiłek był komponowany z wielu produktów. Nie do końca nam znanych 😉
Ale było to smaczne.
Jeszcze o polskich nazwach. Danuta Grechuta, w książce wspomnieniowej zatytułowanej „Marek”, używa słowa popiątek na określenie weekendu 😉
Robi to świadomie i konsekwentnie. Podaje, że nie ona wymyśliła to słowo, ale popiera zastępowanie anglicyzmów słowami polskimi.
podoba mi się 😳
Już nie wiem, co gorsze 😉 ale faktycznie, nie ma polskiego jednowyrazowego odpowiednika „weekendu”. Podobała Ci się Jagodo ta książka? Mnie niestety wcale, ale to na marginesie nazw.
bjk – błąd w nazwie, to było „pod krukiem”.
Duże M – jam nie czepliwa lecz realia skłaniają mnie do innej opinii. 1920 złociszy to jednak spora suma dla przeciętnego warszawiaka (o Warszawie wszak mówimy). I orzeł w koronie nie pomoże gdy przychód rodziny trzyosobowej wynosi, powiedzmy na to 3000, a bywa mniejszy. Czynsz za mieszkanie dwupokojowe 850. Plus rachunki circa about 300-400 miesięcznie. Plus śniadania i kolacje. Plus inne wydatki planowe i nagłe. Plus…
Matematyk ze mnie jak za przeproszeniem z koziej pupy fisharmonia lecz obsługiwać kalkulator potrafię i nijak nie mieszczą się w mych podliczeniach posiłki o jakich mówimy.
Pogoda dla bogaczy…
E.
Echidna – prawda, że tak niskie dochody wykluczają jadanie w restauracjach, korzystanie z cateringu itp. I prawdą jest, że utrzymanie mieszkania, dojazdy i inne wydatki sztywne zmniejszają dochód niemal o połowę. Na najkromniejsze wyżywienie dla 3 osób można by jakoś się zgodzić, ale jeżeli tą trzecią osobą jest dziecko? Owoce, mleko, ryby w skali miesiąca są niemal poza zasięgiem, a byle grypa w rodzinie potrafi zrujnować budżet. A opłata za przedszkole, basen, coś z książeczek, gra? Nie jest lekko. Tak, czy owak najskromniejsze wr ecz skrajnie oszczędne wyżywienie dla 3 osób nie może zejść poniżej 200 zł tygodniowo.
Toteż Echidno napisałam, że nie sądzę,, aby była to oferta adresowana do tej akurat grupy. Pewnie takich rodzin jest sporo, ale myślę, że założeniem było celowanie w grupę która ma któryś tysiąc do wydania na obiady dla 4 osób i mocno pracujących głównych członków rodziny, którzy nie mają ochoty, czasu a pewnie i siły na łażenie po sklepach. Myślę tez jednak, że 3 tysiące w Warszawie na trzyosobową rodzinę to bardzo skromny dochód.
Bejotko,
nie, nie podobała mi się 🙁
Przede wszystkim raził mnie sztuczny język.
W sumie, starannie obejrzałam zdjęcia i przemęczyłam fragmenty. Skoro już przyniosłam z biblioteki 😉
A przyniosłam ze względu na Marka Grechutę, którego piosenki lubiłam i nadal lubię 🙂
Natomiast gorąco polecam tę książkę:
http://merlin.pl/I-gory-odpowiedzialy-echem_Khaled-Hosseini/download/product/223,1295378.html#fullinfo
Teraz czytam to:
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/ksiazki/1558795,1,recenzja-ksiazki-wojciech-jagielski-trebacz-z-tembisy-droga-do-mandeli.read
„Popiatek” jakos mi nie podchodzi. „Weekend” wszedl na stale do jezyka francuskiego bo nie znaleziono odpowiednika. Moze w polskim tez sie zadomowi 🙂
Moje: podoba mi się, odnosiło się do restauracji w Turcji 🙂
Zyta – w Polsce jest różnie. Początkowo McD traktowane było z nabożeństwem, a kieronicy restauracji udawali, że pracują w katedrze i że trzeba do nich z szacunkiem, kiedy tę kulturę kulinarną szerzą. Teraz już jest normalnie – czy pozwalają fotografować nie wiem; nie chodzę tam (ani nigdzie indziej) mówią mi jednak młodzi.
Mnie ten popiątek też tak jakoś nie bardzo… 🙁
Kiedyś,w dawnych studenckich latach uczono mnie,że język(a zwłaszcza język potoczny)
kieruje się ekonomią 🙂 I tak jest w polskim,francuskim,węgierskim czy też w suahili.
Ha,ha,ha-oczywiście,jak się wszyscy domyślają,wcale nie znam suahili,bo niby skąd.
W języku codziennym przyjmują się i mają się dobrze wyrażenia,które są proste,zwarte i krótkie:i tak np.już od dawna w Polsce,i nie tylko,ma się znakomicie słowo weekend,
bo po co mówić np.sobota-niedziela,albo koniec tygodnia skoro jest łatwy i prosty „weekend”.No,dobra,to był koszmarnie banalny i prosty przykład 🙂
Jagodo,oszczędź mnie i nie rozerwij na strzępy 😉
Nie znam na tyle dobrze innych języków,więc znowu sięgnę po mój ukochany francuski
i moich ukochanych Francuzów 😉 Otóż ta nacja osiągnęła,moim skromnym i cichutkim
zdaniem,mistrzostwo świata w w stosowaniu wszelkiego rodzaju skrótów:
po co mówić professeur skoro można powiedzieć prof,
po co mówić refrigerateur(lodówka) skoro można mówić frigo itp,itd…Jest tego na pęczki
albo na kopy i jeszcze więcej.
Bardzo lubię językoznawstwo i wszelkie dywagacje i zabawy związane z językiem.
Mistrzynią tych zabaw jest Nisia 😀 Złoty medal dla Nisi !!!
Nisia znakomicie bawi się językiem. Trzeba mieć perfekcyjnie opanowany język, aby się nim bawić. Ponadto para się tłumaczeniami tekstów poetyckich i piosenek, a to jest wyższa szkoła jazdy. Chwała Nisi – utknęła w tych Karkonoszach na dłużej?
Ja nie tutejszy.Wpadłem na chwilę pobudzony rozmową o McD ,która wzbudziła ,z kolei,wspomnienia o gastronomii popularnej w czasach młodości.Nie bedę zamęczał.BM Uniwersyteckim (otwierali pózniej bo Santorka mieszkajaca nad BM musiała się wyspac) czy prawdziwą perełką Barem Owocowym na MDM.Tak tylko sobie plotę czekając na prawdziwą rodzimą gastronomię popularną zdolną do konkurowania z McD .”Zupy” ze Świętokrzyskiej to był koszmar (sasiednich Matysiakow pominę) a Zakąski,Przekaski nie dla mnie.
Jasne,że nie jest to sprawa wagi państwowej lecz mogła by byc by zrównoważyc Amber Room czy Amber Gold .Nie wspominając już o możliwosci zrównoważenia wrażego McD.
Nisia sama też pisze teksty.
Weekend zadomowił się w języku polskim tak dawno, że już nie pamiętam – chyba wtedy, kiedy na stałe weszły tzw. wolne soboty.
Ja nie słyszałam popiątku, ale zapiątek 😉
A propos tego McWieprza, uważam, że bardzo trafne i zabawne określenie, dlatego chciałam to uwiecznić. Hamburgery zwykle robione są z mięsa wołowego, ten widocznie był z wieprzowiny i został stosownie nazwany.
Dla mnie reakcja menadżera była niezrozumiała, przecież zadnych sekretów nie wykradałam, jadłospis jest wywieszony wielkimi literami 😯
Ja bardzo często robię zdjęcia w restauracjach, robię zdjęcia jadłospisów, jeśli trafię na ciekawe dania, albo dla pamięci…nigdy nikt mi tego nie zabraniał, przestałam pytać, czy mogę, bo zawsze było – ależ proszę bardzo!
Danuśka,
najbardziej mnie śmieszy u Francuzów fakt, że zamiast używać ogólnoświatowej nazwy komputer, wysilili się na „ordinateur”.
Dbanie o język – jak najbardziej, ale w tym wypadku to już trochę przesada 😉
Alicja – a nasz samochód i samolot? Też super ordynaryjny, czyż nie?
Alicjo -:)
Francuzi w swojej miłości do skrótów mówią najczęściej ordi zamiast ordinateur 🙂
Miałam napisać – Nisia pisze teksty piosenek, o! Bo że pisze teksty to wszyscy wiedzą, książki i artykuły czasami.
Takie przybytki jak McDonalds mają swoją rację bytu, chociaż ja wybieram inne, na przykład Subway, gdzie mogę sobie sama skomponować kromuchę. Podstawą kromuchy jest taka buła w kształcie bagietki, tylko krótsza, można sobie wybrać, z jakiej mąki buła ma być.
Jak się jest w drodze, nie ma czasu na restauracje, trzeba zjeść coś na szybko – taki przybytek jak znalazł. Wbrew pozorom nie jest tam wcale tanio, średnio takie „combo” (hamburger, cola, frytki) kosztuje ok.7$
Czteroosobowa rodzina zapłaci za to ok.30$ . Za 30$ to ja potrafiłabym kupić odpowiednią ilość jakiegoś mięsa, ziemniaki czy ryż albo makaron, trochę zieleniny i zrobić z tego porządny obiad. Dla sporej grupy ludzi McDonalds i jego inne odpowiedniki są bardzo częstą alternatywą „obiadową”. Skutki tego widać na ulicach…
Dość popularny u nas jest Swiss Chalet – nie jest to „fast food”, ani nie jest to sensu stricte restauracja, ma ograniczone menu i zawsze to samo. Nigdy tam nie byłam, chociaż mieszkałam obok, podobno kurczak i żeberka to jest to, co tygrysy lubią 🙂
Miałam znajomego, który był samotny i chodził tam codziennie na obiady przez wiele lat.
https://www.swisschalet.com/menu
Samolot „poręczny” – bo aeroplan ciężej się wymawia, tak myślę.
Auto krótkie, ale ja nauczyłam się mówić samochód kiedy uczyłam się mówić, wrosło to we mnie.
Idę szukać zdjęcia z tej akcji w McDonalds-ie, bo wiem, że gdzieś mam, tylko w którym roku to było, muszę znaleźć…
Znalazłam. Jerzor skorzystał z zamieszania i szybko zrobił fotkę, niestety, McWieprza nie ujął, był on nieco na lewo, poza kadrem.
Pan menadżer na mnie krzyczy, no to ja…dałam tyły, cóż było robić. Wyraźnie nie jest to gest zapraszający 🙄
http://bartniki.noip.me/news/HPIM0357.JPG
Danuśko,
a dlaczego miałabym Cię drzeć na strzępy? 🙄
Tego „popiątka” wrzuciłam w charakterze ciekawostki 😎 Nie znałam „ekonomicznej teorii językowej”, ale intuicyjnie ją przeczuwałam. Przez analogię do „ekonomii zachowań poznawczych”.
Język jest żywy i musi się zmieniać. Toteż akceptuję różne zapożyczenia, z czasem funkcjonujące na „prawach obywatelskich” 😉
Oczywiście, jak we wszystkim: złoty środek 😆
Dla mnie arcymistrzem w grach językowych jest Stanisław Barańczak – „Sztuczne oddychanie” 😎
Próbka Barańczaka:
http://www.ko.rzeszow.pl/zalaczniki/dokumenty/3009200603.doc
Pierwszy McD w Bydgoszczy: http://bydgoszcz.gazeta.pl/bydgoszcz/1,48722,16185410,McBydgoszcz_stala_sie_faktem__Chcielismy_sprobowac.html
Mam w kuchni rewolucję i przemarsz wojsk. Zauważyłam któregoś dnia, że tylna ściana lodówki pokryta jest lodem. Niedobrze i nie powinno tak być. Wyciągnęłyśmy wszystko (stąd ten bałagan, bo przecież lodówka służy za mini – spiżarnię: dziesiątki słoiczków, butelek i buteleczek, pojemników, kamionek itp i to wszystko stoi na szafkach i na stole + wyciągnięte do mycia półki. Okazało się, że tego lodu jest jak na Grenlandii i dopiero godzinę temu dało się go usunąć. Dla. mnie jest w tej chwili za ciemno w kuchni, żeby starannie wymyć wnętrze korpusu. Młodszej nie ma. Trudno – wszystko musi poczekać do rana
Alicjo-też zdecydowanie wolę Subwaya niż Mc Donalda.
Subwayów Ci u nas,jak mrówków 🙂 W samej Warszawie circa about 30-40:
http://www.subway.com.pl/subway/pl/layouts/page_restaurant_locator.html
Chciałabym się odnieść do wpisu Niuni z wczoraj.
Nie wiem, co Niunia wniosła na blog oprócz stałej krytyki.
Jestem tutaj od początku, wniosłam chociażby to, i to bardzo dawno, uzupełniając niejako blog o różne zdjęcia blogowiczów, teksty i tak dalej:
http://bartniki.noip.me/news/Gotuj_sie/
To był pomysł Jerzora. Co prawda „Polityka” ma archiwa, ale tego by nie nie zebrała tak dokładnie i dotyczące tylko tematu i naszego blogu(a)
(patrz – zebrane teksty Pana Lulka „Rok w Burgenlandii”)
Są też /Przepisy blogowiczów, nie wszystkie na pewno, ale jest ich sporo.
Z każdej wyprawy w świat sprawozdaję kulinarnie, geograficznie i jak się da, chrzanić jakość zdjęć, ja na to nie mam czasu i nie jestem fotografem.
Tylko tyle wnoszę, szanowna Niunio.
Danuśko,
zauważyłam, ale jak jestem w Polsce, to wszyscy tak mnie karmią, że należałoby zjeść ze trzy obiady dziennie, odwiedzając przyjaciół i rodzinę, chociaż zapowiadam – nie gotować! Wpadamy na chwilę, po solidnym śniadaniu (albo obiedzie)!!!
Nie da rady, chcą nakarmić i już 🙄
Chociaż niektórzy już wiedzą, że nie warto nas karmić na siłę. Z Pyrą mam układ – robić golonkę czy nie? Jak wiem, że do końca nie wiem, czy wystarczy mi czasu w Poznaniu to od razu mówię – Pyro, nie zawracaj sobie głowy. Następną zrazą 🙂
Alicjo. Dwa razy posłużyłem się takim bon motem, a dzisiaj bezosobowo:
„Nie kłóć się z idiotą, bo najpierw sprowadzi Cię do swojego poziomu, a potem pokona doświadczeniem!”
Alicja – zawzięłam się; następnym razem nie dostaniesz golonki (chyba, że będziesz koniecznie chciała). Uwzięli się czy co? Wszyscy do Pyry tylko na golonki. O, przepraszam – Nowy zażyczył sobie krupnik albo kapuśniak i szare kluski (tyle, że jakoś nie może dojechać)
Pyro,
mamy układ – jak będę koniecznie chciała, to dam znać 🙂
Cichal,
masz rację, ale chciałam wypunktować, bo ostatnio coś za dużo krytyki tych, którzy znani są głównie z krytykanctwa. Poza tym chciałam odpowiedzieć na pytanie. Zanim komuś zadałabym takie pytanie, zorientowałabym się, czy nie robię z siebie złośliwego głupola.
Pyro! Twoja wina, bo Twoje golonki mają wszystkie inne golonki na świecie pod sobą! A Nowy się nie zna..,.
Cichalu – golonki na 3 sposoby będą fanfarą dla Ciebie, a Ewę wrobimy w rybkę, wątróbki albo coś.
Idę spać. Do jutra.
Sijulejteraligejter czyli do później – aligatorze 🙂
I widzisz Alicjo,
dajesz z siebie, dajesz z serca i co? – oceniają Cię!
A u nas tu, tasiem podsłuchowych nie trzeba, bo jesteśmy tu za naszym przyzwoleniem i tak nagrani całkowicie.
I tak mam wrażenie, że wszystko co tu wpiszemy, może być wykorzystane przeciwko nam.
Kurcze,
tak bąknem sobie, a kto wie, co tam się dzieje, gdzeie naprawdę się dzieje?
Święta prawda Pepe! Każdy dobry uczynek będzie kiedyś ukarany!
Zmarł Ellie Wallach, dozył przystojnego wieku 98 lat…a grał w wielu filmach, na przykład ten, który teraz oglądam, Once upon a time in America (Jednego razu w Ameryce…”).
Wspaniały aktor.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Eli_Wallach
p.s. A spagetti westerny (kulinarnie jak najbardziej!) też pamietamy z muzyką Moricone 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=d79HQhC_v5E
Chwilowo przypomniał mi sie ten stary film…tłumaczenia nie trzeba 🙂
http://www.imdb.com/title/tt0060196/
Jejku?
Jagodo, nie pouczaj nas psychologicznie, daj nam pisać, co nam się chce, daj nam luz (łaski nie robisz), a nie wykłady na temat 🙄
Jak ja was zaraz zacznę pouczać w temacie robienia na drutach, to zobaczycie 👿
Pepegor,
mnie zwisa i powiewa ocena – oceny wstawiali nauczyciele do dziennika w szkole. Daaaaaaawno wyrosłam ze szkoły!
@Duze M. To sie ciesze, ze w Polsce tez sa miejsca, gdzie moga starsi, ze skromnymi zasobami finansowymi posiedziec. Ale czy sa tez takie rdzennie polskie miejsca? A jak jest na prowincji?
Tez preferuje, jak ktos tu wspomnial, Subway’a. Nie wiem, czy wiecie, ze ze 20 lat temu w Oprah talk-show dot. akurat przyjazni wystapilo dwoch dwudziestolatkow. Wspolnie zamieszkali w akademiku, bialy – okropnie gruby, z kompleksami, nieszczesliwy, jego wspolmieszkaniec Azjata postanowil mu pomoc i zmusic go do odchudzania. Jaka diete mogl stosowac mieszkajacy w akademiku grubas? Umyslili, ze bedzie dwa razy dziennie jesc kanapke 6-calowa z Subway’a. Przyjazn polegala na tym, ze Azjata go pilnowal, dopingowal, pocieszal, zmuszal do wytrwalosci. Po roku, czy iles tam grubas okazal sie zgrabnym, przystojnym i sympatycznym chlopakiem i w takiej formie wystapil w programie. I w tym momencie zaczyna sie americam dream. Subway zatrudnil go
w marketingu. Okazalo sie, ze oprocz tego, ze utrzymal wage, jest zdolny z ujmujacym wyrazem twarzy , co wielce pomoglo mu kiedy wystepowal w reklamach firmy.
Teraz juz jako wysoka figura w firmie podrozuje i zacheca do zdrowego odzywiania sie. Jest ciagle wielce sympatycznym czlowiekiem z mila rodzina. Jedyny zgrzyt w calej opowiesci to to, ze znikl ow Azjata.
Niestety dzieci wola McD, gdzie sa zawsze zabawki, a na dodatek playgrund i frytki. Ale to tez dawkowane odpowiednio nikogo nie zabije.
Jak kazdy uczciwy miliarder McDonald byl filantropem na duza skale , podobnie jego malzonka, ktora juz po jego smierci ze swojego majatku przekazala olbrzymie pieniadze na radio publiczne i programy edukacyjne w publicznej tv. (Wszystko co publiczne istnieje w USA wylacznie dzieki donacjom ).
W miescie NY jest np. wykupiony przez seniora McDonalda wielki budynek w bardzo drogim miejscu, ktory sluzy za hostel dla chorych onkologicznie dzieci przybywajacych na leczenie do Nowego Jorku. Rodzice oczekuja tam na dzieci, albo tez dzieci sa pacjentami dochodzacymi. Wszyscy oni moga za smieszne pieniadze mieszkac w pokojach z wylacznym dla kazdego pokoju zapleczem kuchenno-samitarnym i calodobowym dyzurem medycznym.
Moj syn i jeden z moich wnukow w wieku szkolnym pracowalo w McD. Tam nauczyli sie sumiennosci, szacunku dla pracy. Nie zapomne jak powaznie traktowali kilkudniowe szkolenie, a potem prace. Syn mial dodatkowa lekcje, bo po pol roku, kiedy zebralo sie zgrane polskie towarzystwo zaczeli drwic z menagera, ktory byl dla nich starcem ( ok. 50) i jak to w Ameryce bywa w koncu nastapilo blyskawiczne rozwiazanie problemu. Nie wiem, czy byl prowodyrem, czy padlo na niego, ale w koncu zostal wyrzucony w ciagu minuty. Kiedy jako matka nieletniego poszlam zapytac wlasciciela o co poszlo wyjasnil mi – nie mam zastrzezenia do pracy tych dzieciakow, ale nie bede rozstrzygal konfliktow ze smarkaczami, kiedy menagera znam od lat i jest dobrym, dlugoletnim pracownikiem. Usmiechnelismy sie i przyznalam mu racje. To byla dobra lekcja dla mlodego czlowieka.
Teraz zas trzymam kciuki za pracownikow, ktorzy juz dlugo walcza o uczciwa podwyzke, bo jednak nie wszyscy pracuja tam na swoje drobne wydatki, zeby odciazyc kieszen rodzicow.
Zyto2003, pytasz, jak w Polsce jest z miejscami „kawiarnianymi” dla starych, niebogatych ludzi. Kiepsko.
Mieszkałam w wielkim mieście, w niedużym mieście, na wsi, poza tym wiele wojażuję, więc mam ogląd sytuacji, tym bardziej, że zwracam baczną uwagę na styl życia tzw. zwykłych ludzi wszędzie, gdzie jestem. W Krakowie, w którym mieszkałam przez wiele lat, jest wiele kawiarń, gdzie starzy stali bywalcy przesiadują godzinami przy jednej kawie, czy herbatce, z gazetą, książką, znajomymi. Oczywiście nie wszyscy, piszę o mieszkańcach ścisłego centrum, z pewnymi, nazwę to skrótowo, CK tradycjami kawiarnianymi. W małych miastach tego nie widać niestety. Na wsiach tym bardziej. Oczywiście jak Polska długa i szeroka, a raczej Europa Środkowa, są na prowincji stali przysklepowi piwni bywalcy, wysiadują godzinami na ławeczkach przed sklepami, obserwując i omawiając życie. Sklep spożywczy na wsiach od Odessy po Brno, od Mińska po Bukareszt zastępuje klub, kawiarnię, czy McD 😉 Sama podczas podróży też bardzo lubię zasiąść przed sklepem, poobserwować niespieszne życie prowincji, pogadać z ludźmi. Przed sklepami wysiadują głównie starsi mężczyźni, ale nie tylko.
Inaczej jest w Europie południowej i zachodniej, gdzie każda wieś ma swoją kawiarnię, czy knajpkę, w których siedząc przy stolikach na zewnątrz starsi panowie godzinami sączą najczęściej kawę, czasem winko, omawiając swoje ważne sprawy i oczywiście lustrując ulicę. Nieraz zastanawiałam się, gdzie są ich kobiety, szczególnie w Albanii, Macedonii, czy na Sycylii trudno je uświadczyć w takich miejscach, niejednokrotnie byłam jedyną w takiej knajpce, ale to na marginesie.
Wracając do Polski – bardzo brakuje takich miejsc na prowincji, ale może to tylko moje wyobrażenia, może nie ma po prostu zapotrzebowania, albo też nie utrzymałyby się – może wystarcza sklep z piwem i ławeczkami.
Zyto2003-z przyjemnością przeczytałam Twoje bardzo ciekawe wpisy.
Moja Latorośl pracując w KFC nauczyła się jeszcze sterylnego sprzątania również własnej kuchni 😉 Jak wiadomo,tego rodzaju restauracje mają fioła na punkcie czystości i moje
dziecko zaczęło zamieniać naszą kuchnię w lśniące laboratorium.Pewnikiem minie Jej
za jakiś czas 😉
Coś pochmurno dzisiaj z rana,chyba trzeba włożyć jakiś z lekka jesienny odziewek 🙁
Życzę Wam jednak udanego dnia,bez względu na pogodę 😀
Czytam w górę. Mam prośbę o nie używanie sformułowania „nam” w odniesieniu do piszących tutaj.
Sama potrafię sformułować to, co chcę napisać. Proponuję, by każdy pisał we własnym imieniu, ewentualnie zaznaczał, z kim uzgodnił stanowisko, pisząc w liczbie mnogiej.
Zgłaszam votum separatum wobec tutaj wszelkich nieuprawnionych „nam” i „my” 🙂
dzień dobry ….
a my na to jak na lato … 😀 ….
ja też lubię sobie siedzieć przed kawiarnią z kawą i papieroskiem i patrzeć na ludzi … a po ostatnim pobycie w Paryżu mam niedosyt bo pogoda była mało sprzyjająca …
Wstępuję do klubu obserwujących przy kawiarnianym stoliku.W łagodnym klimacie mają łatwiej,bo stoliki cały rok są na zewnątrz 😉
Alicjo,
jak radzi często swoim adwersarzom @Alicja: „nie ma obowiązku czytania wszystkiego, można przewijać” 😉