„Nie maczać palcy w sosie”
Dobre maniery wynosi się z domu. Dziś w domach na ogół jednak nie ma nikogo, kto mógłby w tym względzie stanowić wzorzec. Warto więc sięgać po stare książki, w których część zasad savoir vivre śmieszy, ale nawet i te mogą się przydać, gdy chce się chodzić na przyjęcia i nie kompromitować lub powodować wręcz skandale towarzyskie. Czytam więc w książce sprzed stu pięćdziesięciu lat zalecenia prawdziwej damy, która była także wziętą autorką książek kulinarnych i poradniczych. Karolina Nakwaska (z domu Potocka) zaleca więc:
Przy stole zbytnie ceremonie są nudne i uciążliwe, jednak sądzę, że gościnności powinny być nieodstępnemi towarzyszkami: przystojność i grzeczność, jako cechy dobrego wychowania. Dlatego ci tu wymienię niektóre uchybienia i złe nałogi, których się wystrzegać trzeba. Co do przyzwoitości: Nie wypada pluć – brzydko kłóć zębów, robić gałek z chleba i rzucać niemi; zostawiać serwetę, bez używania jej, gdyż co za korzyść zwalać i zatłuścić suknie i usta; kłaść rękawiczek i chustek w kieliszki i szklanki, jak to w Wiedniu widziałam u bardzo eleganckich dam; nie jeść palcami ani je oblizywać; nie wstawać od stołu, nie wylewać reszty ze szklanek na ziemię; ani wybierać kawałków na półmisku; nie nabierać swą nieczystą łyżką z półmisków; ani maczać palcy w sosie, muskając talerze chlebem; słowem, nie czynić nic takiego, coby drugim obrzydzenie sprawić mogło.
U nas nie dość czyste bywa zwykle nakrycie stołu i zbyt też obnażone z ozdoby. Miłym jest widok choćby najoszczędniejszych wetów, jakiemi są: owoce, ser i ubarwienie kwiatami. Na ten przepych każdy się zdobyć może, a jeżeli masz konfitury, ciasto jakie lub cukry, te możesz do wetów przyłączyć; przydadzą też do ozdoby stołu. Do wetów każesz ścierać służącemu stół z okruszyn umyślną do tego zrobioną krzywą w S szczotką i odmienić duże talerze i noże na małe; do tego miewają także umyślnie małe łyżeczki i grabki.
Mączniki po pieczystem się daje, a nie przed nim. Nieprzyjemnym jeść bowiem mięso po słodyczy.
Nie pochwal też składania serwet i kładzenia ich pod prasą w kredensie, jak się to zwykle dzieje. Bo proszę i cię tylko, zastanów się, że przyciskać tłuste plamy to tak dobrze, jak je na całą serwetę rozciągać. Czyż nie lepiej, aby, jeżeli kilka razy się jednej używa serwety, każdy przynajmniej miał swoją złożoną co dzień przez siebie z kołkiem lub znaczkiem, że do niego należy; jak używać tej, którą ktoś inny zawalał i zatłuścił. Bez tego należy chyba co dzień świeże dawać serwety, inaczej jest obrzydliwa nieczystość. Gdy każdy swą naznacza serwetę, to przynajmniej dwa razy w tydzień każ odmieniać stołową bieliznę, a dla przybywającego gościa niech zawsze świeże będzie nakrycie.
Chciałabym, aby służący miał na rękach białe na drutach robione rękawiczki (te bardzo mało kosztują). Nie będzie wtedy maczał palca w sosach.
Proszę cię, każ odmieniać sztućce wszystkim! Jest to bowiem coś nieprzyjemnego, a nawet obrzydliwego, jeść śmietankę łyżką od barszczu albo mącznik z rybim sosem.
Jak to dziś mówi się w reklamach: wybór należy do ciebie, zastosujesz – bądź nie – podpowiadane tu zasady. A co z tego wyniknie…?
PS
Ponawiam zaproszenie na Targi Książki na Stadionie Narodowym. Siedzę w stoisku Firmy Księgarskiej Olesiejuk – 83/D9 – od 16.00 do 17.00.
Komentarze
No, dobrze, wiem, nie maczać palcy, nie siorbać,, nie garbić się … 👿
Ale co ja na to poradzę, że scena jedzenia w pociągu z „Ziemi obiecanej” , z puszystą Kalina Jedrusik zachwyca mnie:
https://www.google.pl/search?q=ziemia+obiecana+scena+w+poci%C4%85gu&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=xdZ-U_6MDcLR7Aas04GQDQ&ved=0CEQQsAQ&biw=1280&bih=603#facrc=_&imgdii=_&imgrc=p85saOBhJ2cNoM%253A%3BJVreeJPou63SZM%3Bhttp%253A%252F%252Fwww.tarnow.net.pl%252Fgalerie_newsow%252F4708%252Ffull%252Fziemia-obiecana.jpg%3Bhttp%253A%252F%252Fwww.tarnow.net.pl%252Findex.php%253Fpokaz%253Dwiadomosc%2526id%253D4708%3B400%3B400
I jak nikt nie widzi, to maczam palcy, wylizuje talerz do czysta, siorbię i mlaskam z ukontentowania 😳
Zmysły, zmysły, zmysły 😆 Intelektowi i kulturze też się czasem należy urlop od nas albo im od nich 😯 🙄
Nie ważne, byle smakowało 😉
Smacznego dnia życzę 😆
Dla kelnerów/kelnerek wśród nas:
Świetne do usuwania okruszków ze stołu, bez potrzeby zmieniania obrusu.
W kieszonce wygląda jak długopis, po pożegnaniu pierwszej tury gości okruszki fruuu, do garści lub na dywan(musi być gruby i wzorzysty, żeby się nie odznaczały).
Przydaje się w restauracjach np. hotelowych, gdzie przerób gości spory.
Gdyby komuś doskwierały upały a eleganckie uczty się przyjadły – zapraszam na przebieżkę po prawie-powodziowych, wietrznych, pogodniejących z każdym dniem wioskach, miasteczkach i pagórkach.
W piątek (16.5*) w ulewnym deszczu porannym, zaglądając po drodze wezbranym rzekom do koryt, dotarliśmy do Wisły. Tam Galeria Trofeów Adama Małysza była podtopiona (narty-relikwie narodowe we wodzie!), ale zwiedzalna i niezmiernie ciekawa-ewokatywna. Pałacyk Prezydencki, Zameczek Narodowy 🙄 podtopiony nie był bo jest na górce nad zaporą. Miłościwie nam panujący pozwala nawet swój gabinet oglądać, nie tylko historyczny, P. Mościckiego i Werandę Pronaszki… i focić pozwala (a kilkanaście miesięcy temu nie było wolno). Załapaliśmy się na zwiedzanie wyłącznie dzięki pogodzie (normalnie rezerwuje się to z wielotygodniowym wyprzedzeniem; do niedawna kandydat na zwiedzacza był uprzedzająco prześwietlany centralnie i peselocentrycznie… teraz nas ot dopisali z dowodów osobistych a prześwietlili tylko na bramkach, jak na lotnisku).
Byliśmy też na Trójstyku (pol-cz-słow) pieszo a potem objazdowo (bo Zaolzie interesuje nas od zawsze, ot taki najcentralniejszy europocentryzm małoojczyźniany i sentymentalny 🙂 …a dzieje się tam wszędzie sporo, a buduje, a tablice unijne stawia).
Gdyby ktoś jeszcze nie słyszał o bunkrach Węgierskiej Górki – „Westerplatte Południa” – to już usłyszał. Sąsiedzką Milówkę rozsławili na całą Polskę… wiadomo kto, bo każdy biznes agro wspomina o tym na swej stronce (i może dlatego o noclegi trudniej 🙂 )
Wreszcie w niedzielę poszliśmy na „grań schronisk” (Boracza, Lipowska, Rysianka) z pagórem Romanki na przycynek. Z góry nasz ulubiony wiadukt w Milówce widać bardzo ładnie, ulubiony tunel w Lalikach – tylko przed oczyma dusz naszych 😉 Poza tym klasyki – Babia, Pilsko, maj, wietrzny wygwizdów na halach pod Rysianką, wezbrane, dramatycznie oświetlone jezioro Żywieckie z Przełęczy Pawlusiej… ptaszęctwo, salamandry…
Ulewy zniszczyły ścieżki w stopniu co najwyżej umiarkowanym – przejść się dało prawie bez zabłoceń.
Więcej w uobrazkowionej opowieści; linki tu – uprasza się traktować klawiaturki komputerków swoich czystymi paluszkami! D
_____
*noclegi zarezerwowane, urlopy zorganizowane – kto by tam odwoływał to wszystko tylko ze względu na możliwość podtopień?! 😉
O, a Pan Redaktor – Gospodarz miał Urodziny, Imieniny, do tego książkę wypuszcza w świat – wszystkiego najlepszego z każdej z tych okazji, gratulacje! 🙂 🙂 🙂
Nie mam Nakwaskiej hrabiny ale mam p.Diesslową – co prawda późniejszą o ćwierćwiecze, a także „Opis obyczajów” Kitowicza, wcześniejszych o wiek Zwyczaje zachowywane przy stole z opisu Kitowicza, są z naszego punktu widzenia – prymitywne, barbarzyńskie i nieobyczajne. Jak wynika z przytoczonego tekstu Nakwaskiej, nieco się ucywilizowały w ciągu w XIX, ale jeszcze im daleko do wiktoriańskiej poprawności i elegancji, którą na polski użytek promowała Disslowa. U tej autorki z kolei do tomu „Jak gotować” dołączone są sążniste trzy rozdziały poradnikowe: o wyposażeniu kuchni i zasadach gospodarności, o zdrowiu i wreszcie o zachowaniu, ubraniu, konwenansach. Możemy się z tego rozdziału dowiedzieć jak nakryć stół i wystawić trunki na „śłużbowe, męskie” drugie śniadanie, jak mogą się ubrać na proszoną kolację czy obiad młode panienki i kiedy im wolno odezwać się przy stole, jakie są obowiązki młodzieńca towarzyszącego pannie na mieście – kopalnia zabawnie dla nas wyglądających zasad, ale i kanon podstawowy kultywowany w swym rdzeniu do dzisiaj. Po wojnie mieliśmy porady p. Miry Michałowskiej i p. Janiny Ipohorskiej, aż po(zapomniałam nazwiska) urodziwego blondynka z TV łódzkiej, który potem został czynnym politykiem nabożnej prawicy. Bo porady są potrzebne, szczególnie w okresach przełomów, zmian, kiedy to wchodzą na salony i do restauracji nowi ludzie albo kolejne pokolenie tych, co to rodziców słuchać nie chcieli.
A capello, dziekuję za Beskidy!
Grań schronisk często bywała nam za punkt startowy, albo końcowy wycieczki. Do momentu, w którym odkryliśmy pod Rycerzową schronisko Szczytkówka, to które potem spłonęło. Nie mylić z pobliską Chatką Chemików, do której da się z Ujsołów dojechać.
I wtedy weekendy licealne już odbywały się głównie tam.
Byłem tam z przyjacielem 10 lat później, ale oprócz prywatnego domku postawionego obok fundamentów chatki nikogo nie zastaliśmy.
Skończyło się na pstrągach z leśniczówki i gościnności Chemików.
Piękne zdjęcia!
Białe rękawiczki hmm… Którą panią wybieracie, żeby podała Wam talerz, nie „maczając palcy w sosie”? Wprawdzie panie nie mają rękawiczek robionych na drutach, ale ważne, że rękawiczki są białe. 🙂
http://www.pinterest.com/pin/553520610423785529/
http://www.pinterest.com/pin/460282024386465784/
http://www.pinterest.com/pin/66217056991737433/
http://www.pinterest.com/pin/32158584810698438/
Asiu – te panie nigdy, niczego nie podają. To im się podaje. A wtedy Rita H. nieskończenie długo i zmysłowo ściąga te rękawiczki. Jak słusznie pisał Kałużyński, to ściąganie rękawiczki ma w sobie więcej erotyzmu, niż dziesiątki „świerszczyków”.
„Mączniki po pieczystem się daje” -pierwsze skojarzenie entomologiczne. I już wyobraźnia obrazuje, jak to państwo pałaszują prażone mączniki, podawane w białych włóczkowych rękawiczkach.
Jagodo, bo jedzenie jest bardzo zmysłowe. I podobno z tego, jak kto je, można bez pudła wywnioskować jego rozmaite inne przymioty 🙂
Dzis jest i ladny obrazek, i ladnie sformatowany tekst wpisu.
Piekny dzien, no i oczywiscie ja w pieknym podberlinskim miasteczku oddalonym od zentrum 100km w kierunku polnocnym. Bernau sie miescina zwie.
Cichal jakis czas temu klepal tos takiego; ze jak zaczynaja sie upaly, to dzentelmeni udaja sie na polnoc 😆
Madre rady nalezy wdrazac w zycie. A zatem na polnoc, az do samego morza 😆
PS
Ja tez bede na stadionie narodowym, na poczatku wrzesnia. Mam juz bilety 😆
Odbywa sie tam wysmienita impreza, przyjezdza cala swiatowa czolowka windsurfingu i jest rzecza zrozumiala, ze mnie tam tez nie moze zabraknac 😆
http://www.stadionnarodowy.org.pl/aktualnosci/2858,windsurfing-na-narodowym
Dzien dobry z rana z Rapa Nui.
Pisze krotko, zeby dac znac, bezogonkowo, bo mi della szwankuje nieco.
Koguty pieja jak najete, a nocne psow rozmowy skonczyly sie dobrze po polnocy.
High speed internet okazal sie bardzo low speed internet.
Moze w jakiejs knajpie bedzie lepiej.
wczoraj, po 30 godzinach podrozy przybylismy wreszcie, zmeczeni cholernie, ale zrobilismy krotki rekonesans po miejscowosci. Wrazenia sa – oszalamiajaca roslinnosc, kwiaty i drzewa kwitnace, ale poza tym dosyc biednie, w koncu mieszkancy zyja niemal wylacznie z turystyki. Niewiele widzielismy, tylko najblizszaokolice, ja zjadlam wspaniale sewicze, a Jerzor rybe pui z grilla. Pyszne, swieze.
Szosta rano, jeszcze troche dospie, po sniadaniu wypozyczamy samochod i w droge, byle tylko pogoda dopisala – wczoraj co rusz tropikalne ulewy, ale dzisiaj podobno ma byc slonce.
Powodzenia naszym pisarzom na Targach Ksiazki i gratulacje dla Gospodarza z okazji wydanej nowej (mam nadzieje odebrac na Zjezdzie z autografem – bo wszyskie Gospodarskie ksiazki mam zaautografowane 🙂
A wieksza relacje napisze dzisiaj wieczorem.
Pyro,
ten pan prowadzący program o zasadach dobrego wychowania to Marek Markiewicz. Też pamiętam ten program. W latach 90- tych w wielu pismach prowadzone były rubryki na ten temat, a i książek trochę się ukazało. Potem uznano chyba, że Polacy są już odpowiednio wyedukowani pod tym względem, bo w kolorowej prasie, którą zdarza mi się przeglądać, ten temat nie jest już poruszany.
Wspominałam już kiedyś, że Kaszubi podają najpierw ciasta, a dopiero potem dania mięsne. Nie wiem, z czego wynika ta oryginalność, ale tradycja trzyma się mocno.
Krystyno – Pyry, Ślązacy i Kujawiacy też tak robią i ja ci powiem skąd to wynika. Otóż na rodzinne i towarzyskie wizyty zarezerwowano u nas niedzielne popołudnia. Zjedli ludzie obiad, przeszli się do kuzynostwa bo imieniny albo chrzciny albo coś i jak raz zachodzą w porze poobiedniej kawy czy innego podwieczorku. To na stół wjeżdżają dzbanki z napojami i patery z ciasten. Jeden czy drugi kieliszek też pod tą kawę, a tu czas biegnie i trzeba by coś solidniejszego pod napitki i półmiski, salaterki itp już czekają na podanie. Oczywiście nikt po kolacji drugiego deseru nie zje, raczej po grzybka sięgnie. No i masz wytłumaczenie.
Moja mama w latach osiemdziesiątych kupiła w antykwariacie książkę „Savoir-vivre dla nastolatków” Jana Kamyczka. Dopiero później dowiedziałam się, że pod tym pseudonimem ukrywała się pani Janina Ipohorska. 🙂
Mieszkam w Wielkopolsce praktycznie całe dorosłe życie i nadal nie potrafię zaakceptować podawania ciasta przed kolacją.
To nie jest zwyczaj praktykowany tylko w rodzinach, tylko w dni wolne, bezpośrednio po obiedzie.
Jest to zwyczaj powszechny. Kiedy jest się zaproszonym na imieniny w środku tygodnia, na godzinę 19 tą również można się podziewać najpierw ciasta a potem kolacji 👿
Pani, u której mieszkałam na stancji w czasie studiów, pochodząca ze Lwowa, mówiła, że to wynika ze skąpstwa. Poznaniacy, jej zdaniem, chcą napchać gości ciastem najlepiej tanią szneką z glancem żeby goście nie mieli już apetytu na inne dania 😉
Pani mówiła to złośliwie bo nie lubiła Poznania i Poznaniaków.
Generalnie odmawiam jedzenia słodyczy na dzień dobry. W swoim domu nigdy tego zwyczaju nie praktykowałam.
W rodzinie mojego męża również tego zwyczaju nie było. Ale jest to rodzina nie do końca tylko poznańska i nie mieszczańska.
Jest to jedna z rzeczy, która mi się u Wielkopolan nie podoba. Absolutnie nie widzę uzasadnienia dla kultywowania tej tradycji. Tradycji ze świata który już dawno odszedł do lamusa 😉
No właśnie, to wielkopolskie podawanie ciasta przed posiłkiem zadziwiło mnie, gdy zawitałam w tamte rejony. Dokładnie tak, jak Jagoda pisze: najpierw ciasto, a później obiad lub kolacja. I słyszałam identyczne wytłumaczenie, że to z „oszczędności” od osoby, która znała te zwyczaje na wylot, lecz ich nie praktykowała, przeciwnie, żartowała sobie z nich. Oczywiście takie obyczaje nie były praktykowane wszędzie, gdzie bywałam, spotykałam się z tym dużo rzadziej, niż częściej, zapamiętałam jako swoistą egzotykę, a z obserwacji wypłynął wniosek, że to zależy od środowiska. Widocznie nie czytywali Nakwaskiej: nieprzyjemnym jeść bowiem mięso po słodyczy.
W takim nie byłam dotąd u żadnego Poznaniaka, bo pierwszy raz słyszę o tym zwyczaju. Na Śląsku i na Kujawach też się nie spotkałam. Pewnie to dobrze, bo teraz wiem o co chodzi. A jak ktoś nie ma ochoty na słodycze w ramach przystawki to mówi „poczekam na coś wytrawnego” ? 🙂 Jestem ciekawa jak w takim razie reagują ci, którym odmawiasz Jagodo ? 🙂
Od rubryki Jana Kamyczka rozpoczynałam czytanie „Przekroju”, ogólnie rzecz biorąc – od ostatniej strony, ale to było ze sto lat temu 🙂 A temat ciągle aktualny i moim zdaniem wart nieustannego przypominania, żeby jak ta kropla drążył…
Też mi nie „smakuje” obyczaj słodyczy przed posiłkiem, ale jeśli ktoś tak lubi 🙂
Na Ursynowie kwitną akacje, zapach oszałamiający, czekam na lipy 🙂
Miałam związek ze Śląskiem przez swoją Babcię, która jako nastolatka wylądowała tam po I wojnie światowej, po ucieczce z Litwy po rewolucji. Jej bracia pracowali w górnictwie, ona sama już od początku lat trzydziestych mieszkała w Warszawie. Nie przypominam sobie, by przyswoiła sobie cokolwiek ze śląskiej kuchni, chociaż jej bratowe były stamtąd, a ona sama doskonale gotowała. We wspomnieniach pozostały jednak Kresy.
Czekam na samochód i jakieś bułki, po które Jerzor poszedł.
Trochę siermiężna ta okolica, mieszkamy jakieś 2 km. od lotniska. Fatalne drogi – pokryte dziwaczną kostką, nierówne, wiele bocznych dróg jest bez nawierzchni i tonie w błocie, a kałuże są nader nadobne.
Mieszkańcy, których zaczepialiśmy wczoraj na ulicy są bardzo mili i rozmowni, chętnie wskażą miejsca, o które pytamy. O sobie mówią, że są Rapanui, a nie Chilijczykami.
To, co dotychczas widzieliśmy, wygląda siermiężnie, chatki byle jak sklecone i zaniedbana ta okolica, ale na razie nie widziałam żadnych żelaznych bram i drutów kolczastcy, co jest powszechne w całej Ameryce Pd., a w Kostaryce aż do przesady. Poza tym całość ozdabia ta oszałamiająca roślinność w kwiatach, kwitnące drzewa, których nazw nie znam, wielkie krzewy, palmy, wszechobecna bogenvillea w różnych kolorach, podobnie jak olbrzymie hibiskusy, mnóstwo sanseverii robiących za płoty (!), wielkie jak drzewa datury i filodendrony.
Ciekawa jestem, jak będzie dalej, w hotelu nie ma biura obsługi, o 10-tej ma się zjawić David (właściciel) i dopiero weźmiemy samochód od niego. Na wsi sporo wypożyczalni pojazdów, od samochodów poprzez motocykle, skutery, rowery, tylko hulajnog nie widziałam, ale nawet quady mieli 😯
Celowo piszę „na wsi”, bo to wygląda jak spora wieś w lekko pagórkowatym terenie. Jerzor mówi, że gdyby to objęli Amerykanie, natychmiast zrobiliby z tego raj dla turystów na amerykańską modłę. Pewnie tak, ale ja mimo błota i kałuż wolę tak, jak jest, do Atlantic City i innego Vegas mnie nie ciągnie, byłam, widziałam.
Nie byłoby to proste, rzeczywiście przerobić tę wyspę na luksusowy „resort” dla turystów, bo do najbliższego lądu jest te 5 tys km, ale jak Amerykanie by się uprali…kto wie. Chile na pewno nie ma na to środków, a mieszkańcy radzą sobie, jak potrafią. Dla mnie jest egzotycznie i kolorowo, tylko trochę te kałuże, błoto i krzywe chodniki, na których można nogi połamać, trochę mi przeszkadzają, bo ciągle muszę patrzeć pod nogi, a tu tyle okoliczności przyrody do podziwiania!
Acha – dzisiaj jest słonecznie i przyjemnie, więc pewnie będzie okazja zrobić trochę zdjęć, jak przykazał Kot 🙂
Tyle na razie.
Dzien dobry.
Po kolei od wczoraj.
Jagoda, nie znam tej ksiazki, ale z przyjemnoscia przeczytam. Znalazlam ksiazke Wilhelma Moberga w katalogu Seattle Public Library pod tytulem „The Settlers”. To prawdopodobnie jest ta ksiazka, o ktorej piszesz.
http://seattle.bibliocommons.com/item/show/2724059030_the_settlers
Zastanawialam sie w jaki sposob Dziadek Thompson przewiozl drzewo wisni przez caly kontynent. Podczas tej podrozy ludzie umierali z pragnienia I glodu. Dziadek Thompson w jakis sposob utrzymal swoje cenne drzewo wisni przy zyciu.
Odwiedzilam kiedys swiatynie buddyjska. Niedaleko byl cmentarz. Wedlug tradycji rodzina przynosila na groby ulubione smakolyki zmarlych. Na grobach lezaly swieze jablka, banany, butelki z piwem I wiele innych przekasek.
Kilka lat temu na blogu En passant czytelnik o pseudonimie Logos Amicus umiescil link do swoich zdjec z licznych podrozy. Bardzo mile wspominal stan WA I wulkan Mount Rainier. Na jego zdjeciach jest mnich buddyjski ubrany w tradycyjny stroj w kolorze pomaraczowym schodzacy z osniezonego zboczu wulkanu. Przy innej okazji widzialam grupe mnichow buddyjskich w takich samych strojach na szlaku w Olympic Mountains. Musze zaznaczyc, za na szlakach widzialam rowniez zakonnice ubrane w tradycjyny stroj.
Na dzisiejszy temat podziele sie informacja, ze u nas nie ma zasad zachowania sie przy stole. Kazdy je, jak I czym jest mu wygodnie. Xiongjiu, ktorego pochodzenie kulturowe wywodzi sie z Chin je lunch na swoj sposob. Nikt nie zwraca uwagi na fakt, ze Xiongjiu otwiera usta, kiedy zuje posilek. Czasami kawalki jedzenia wypadaja jemu katem ust. Misako, ktorej ojczysty jezyk to jezyk japonski, zawsze nosi ze soba w torebce dwa patyczki (chop sticks) I tylko przy pomocy tych patyczkow je zupe I reszte posilku. Nikt nie zwraca uwagi, ze Misako glosno pije zupe bezposrednio z miski. Wydaje mi sie, ze roznorodnosc kultur I tradycji w U.S. wyrabia tolerancyjne podejscie do roznych norm, nie tylko przy stole.
Szneka z glancem, nie wiem co to jest, ale zjadlabym o kazdej porze dnia.
U nas kolejnosc dan jest uzalezniona od tego w jakiej jestesmy restauracji. W restauracji meksykanskiej na stole czeka na nas koszyk tortilla I salsa. Podgryzajac tortilla robimy zamowienie. W restauracji japonskiej jest miska zupy miso z kawalkiem tofu. Nie przypominam sobie deserow w japonskiej restauracji.
W amerykanskiej restauracji na poczatek podaja cieply chleb, do tego maslo przewaznie zmieszane z jakimis ziolami. Podczas jedzenia chleba kelner zapisuje lub zapamietuje zamowienie. Na poczatek jest salata, potem w zaleznosci w jakiej jestesmy restauracji rozne przekaski I glowne danie. Przez caly czas jest woda do popicia. Dodatkowo mozna zamowic wino lub cokolwiek innego.
Desery sa na koncu.
Brzyckie slowo (?) p a s s a n t
Dzien dobry.
Po kolei od wczoraj.
Jagoda, nie znam tej ksiazki, ale z przyjemnoscia przeczytam. Znalazlam ksiazke Wilhelma Moberga w katalogu Seattle Public Library pod tytulem „The Settlers”. To prawdopodobnie jest ta ksiazka, o ktorej piszesz.
http://seattle.bibliocommons.com/item/show/2724059030_the_settlers
Zastanawialam sie w jaki sposob Dziadek Thompson przewiozl drzewo wisni przez caly kontynent. Podczas tej podrozy ludzie umierali z pragnienia I glodu. Dziadek Thompson w jakis sposob utrzymal swoje cenne drzewo wisni przy zyciu.
Odwiedzilam kiedys swiatynie buddyjska. Niedaleko byl cmentarz. Wedlug tradycji rodzina przynosila na groby ulubione smakolyki zmarlych. Na grobach lezaly swieze jablka, banany, butelki z piwem I wiele innych przekasek.
Kilka lat temu na blogu En p a s s a n t czytelnik o pseudonimie Logos Amicus umiescil link do swoich zdjec z licznych podrozy. Bardzo mile wspominal stan WA I wulkan Mount Rainier. Na jego zdjeciach jest mnich buddyjski ubrany w tradycyjny stroj w kolorze pomaraczowym schodzacy z osniezonego zboczu wulkanu. Przy innej okazji widzialam grupe mnichow buddyjskich w takich samych strojach na szlaku w Olympic Mountains. Musze zaznaczyc, za na szlakach widzialam rowniez zakonnice ubrane w tradycjyny stroj.
Na dzisiejszy temat podziele sie informacja, ze u nas nie ma zasad zachowania sie przy stole. Kazdy je, jak I czym jest mu wygodnie. Xiongjiu, ktorego pochodzenie kulturowe wywodzi sie z Chin je lunch na swoj sposob. Nikt nie zwraca uwagi na fakt, ze Xiongjiu otwiera usta, kiedy zuje posilek. Czasami kawalki jedzenia wypadaja jemu katem ust. Misako, ktorej ojczysty jezyk to jezyk japonski, zawsze nosi ze soba w torebce dwa patyczki (chop sticks) I tylko przy pomocy tych patyczkow je zupe I reszte posilku. Nikt nie zwraca uwagi, ze Misako glosno pije zupe bezposrednio z miski. Wydaje mi sie, ze roznorodnosc kultur I tradycji w U.S. wyrabia tolerancyjne podejscie do roznych norm, nie tylko przy stole.
Szneka z glancem, nie wiem co to jest, ale zjadlabym o kazdej porze dnia.
U nas kolejnosc dan jest uzalezniona od tego w jakiej jestesmy restauracji. W restauracji meksykanskiej na stole czeka na nas koszyk tortilla I salsa. Podgryzajac tortilla robimy zamowienie. W restauracji japonskiej jest miska zupy miso z kawalkiem tofu. Nie przypominam sobie deserow w japonskiej restauracji.
W amerykanskiej restauracji na poczatek podaja cieply chleb, do tego maslo przewaznie zmieszane z jakimis ziolami. Podczas jedzenia chleba kelner zapisuje lub zapamietuje zamowienie. Na poczatek jest salata, potem w zaleznosci w jakiej jestesmy restauracji rozne przekaski I glowne danie. Przez caly czas jest woda do popicia. Dodatkowo mozna zamowic wino lub cokolwiek innego.
Desery sa na koncu.
Albo mnie nie rozmiecie, albo ja się mętnie wypowiadam. U nas nie ma OBYCZAJU poprzedzania obiadu, ciastem. Jest natomiast przyjęte przychodzenie w porze podwieczorku i wtedy zjada się ciasto na 2 godziny przed kolacją. Nie widziałam jeszcze przjęcia weselnego, które zaczyna się od tortu. ale byłam świadkiem dziesiątki razy, kiedy to gście imieninowi wykrzykiwali od progu „My tylko na kawę” I dostawali tę kawę z ciastem. Potem często zostawali i na kolacji. Tylko w jeden dzień w roku ciasto „przepisowo” poprzedza solidny posiłek – to 1-sze święto Wielkanocy. Kto brał udział w rezurekcji o 6.00 rano. wracał do domu 7.00 – 7.30 i wtedy dostawał białą kawę i babę drożdżową albo ponczową, bo święconka była o 10.. – 11.00. A różnice regionalne oczywiście są i nas też często śmieszą albo irytują nawyki mieszkańców prawej strony Wisły. Nie jest to jednak powód do wojny domowej. Nb Poznańczycy są oszczędni, ale kudy nam do centusiowizny Krakusów.
A ja od kilku godzin dowiaduję się od Gospodarza „Jak smakuje pępek Wenus”. Jeszcze całej tej świerzynki nie przeczytałam, więc wrażenia napiszę jutro rano.
Jedno rzuca się w oczy – pozycja bardzo starannie wydana.
Gratuluję!
Duże M.
to zależy od tego na jakiej stopie jestem z gospodarzami 😉
Czasem grzecznie mówię dziękuję, ale … i tu następuje jakieś wytłumaczenie związane ze zdrowiem, zaleceniami lekarskimi … do zakazów religijnych się nie odwołuję 😆
Bliskim przyjaciołom i sąsiadom mówię ze śmiechem, że nie dam się nabrać na ich pyrlandzkie sztuczki. Albo że ja przyjdę dopiero po programie dla pyr 😉
Wszyscy wiedzą, że są to tylko żarty a znakomitego jedzenia jest zawsze po dostatkiem 🙂
Pyro,
obiadów i wesel nie rozpoczyna się od ciast. ale kolacje proszone, imieniny nagminnie 😎
Pyro, (17:57)
błagam nie opisuj 🙁
pozwól posmakować osobiście 😉 książki opowiedziane przed przeczytaniem to trochę, jak jedzenie wstępnie przeżute przez kogoś nazbyt usłużnego, sorry 😯
Wystarczy to, co napisał Gospodarz 😎
Opowiadaczom zakończeń książek czy filmów grozi nawet śmierć albo kalectwo 😉
Orco,
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/106445/emigranci
to nie jest ta książka , ale też warto przeczytać 🙂
Ponieważ Pan Piotr nie chwali się nadmiernie żeby nie powiedzieć prawie wcale to ja podam link i informację, że książka Pani Barbary Adamczewskiej została wybrana jako jedna z 10 Top książek kulinarnych popularnego portalu ? o gotowaniu Kukbuk. Bardzo proszę w takim razie o przekazanie gratulacji Autorce 🙂
http://kukbuk.com.pl/gotuje-sie/1444,top-10-ksiazek-kulinarnych-czytelnikow-kukbuk-a-
Myślałam o tym, że wiele osób ucieszyłaby też reedycja ” W kuchni babci i wnuczki” (jeśli jest to w ogóle możliwe).
Jagoda,
Tu jest ksiazka pod angielskim tytulem „The Emigrants”.
http://seattle.bibliocommons.com/item/show/2934290030_the_emigrants
Czy to jest to?
Orca
tak, to jest to 🙂
Dzięki Duże M. za informację, której nie znaliśmy. W dodatku to książka nieobecna na naszej półce. Musimy ją kupić w antykwariacie lub przez internet. A „W kuchni babci i wnuczki” napisana przez Basię i Beatę Mellerową miała już dwa wydania, które zniknęły z półek błyskawicznie. Ale to nie jest książka albumowa a tylko takie teraz stoją w empiku.
Jagoda,
Dziekuje. Bardzo chetnie przeczytam. Tu jest duzo miejsc z korzeniami skandynawskimi. Sklepy, pamiatki, tradycje i oczywiscie ludzie o pochodzeniu skandynawskim.
Orco,
dzisiaj trudno sobie wyobrazić jak biedna była Skandynawia. Że to nędza wyganiała Skandynawów za ocean. Kiedy podróżowałam drogą Królewską, miałam okazję widywać, wysoko na skałach maleńkie domki niemal szałasy, w których gnieździły się kilkunastosobowe rodziny
http://skandynawia.garski.com/Dolina-Laerdal.html
Gratulacje dla Basi A. Ja także często korzystam z „Kuchni babci i wnuczki” pewnie córki ją odziedziczą w stanie dalekim od elegancji. Tej wyróżnionej nie kupię, bo nie mam dla kogo, a te dawniejsze Basi są świetne i jakże rzetelne, nie efekciarskie.
Jagoda,
Spojrzalam na podane przez Ciebie strony. Jestem tam duzo ciekawego materialu. Poczytam to dokladniej w poniedzialek wieczorem. U nas zaczyna sie dlugo oczekiwany, dlugi weekend. 🙂
Witam, Barbaro może to?
http://mbc.malopolska.pl/dlibra/publication?id=62272&tab=3
Ja też zostawię sobie wszystkie linki do książek, blogów od Orcy, Jagody, Krzycha, Bjk i pozostałych na długo oczekiwany w końcu wolniejszy weekend 🙂 No i czekam na też na Rapa Nui od Alicji.
Yurku – dziękuję, świetne źródełko 🙂
Orco,
cała przyjemność po mojej stronie 🙂
Życzę wspaniałego weekendu 😆
Z duńskiej literatury tego okresu polecam:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/61110/ditta
Warto przeczytać „Rodzinę Rasków” autora „Emigrantów” Łatwiej zrozumieć emigrantów.
Książki „Głód” norweskiego noblisty Knuta Hamsuna chyba nie muszę rekomendować 🙂
Jagodo, wolę słuchać emigrantów i rozumieć co mają na dzień dzisiejszy do powiedzenia.
Yurku
ja nie mam takich szans 🙁
Yurku – jeżeli możesz, to zdzwoń do Cichala, pozdrów od wszystkich i życz rychłego powrotu do zdrowia. To jest trzeci dzień od zabiegu – patrzeć jeszcze nie może, ale gadać w słuchawkę, jak najbardziej.
😯
„Dziennik Polski. 1983”
„Skarży się nasza Czytelniczka, że kierowcy niektórych, autobusów PKS. odjeżdżających z dworca tzw. wschodniego w Krakowie, jako pierwszego pasażera wpuszczają do pustego wozu wyłącznie mężczyznę, a nie inną płeć.
Dowiadywaliśmy się w dyrekcji PKS: rzeczywiście podczas kursów przeprowadzono tam wykład, informujący, że wpuszczenie baby do wozu jako pierwszej powoduje nieszczęście: przynajmniej mandat, albo najechanie na gwóźdź. Jest to stary, prasłowiański zwyczaj i dyrekcja nie zamierza mu się przeciwstawiać, szanując gusty i wierzenia przodków…”
Prasłowiański zwyczaj! 👿
” Pyra
23 maja o godz. 17:57 :
Albo mnie nie rozmiecie, albo ja się mętnie wypowiadam”.
Pisząc o wielkopolskim zwyczaju „słodkich przystawek” pisałam wyłącznie o własnych doświadczeniach, całkiem bez związku z Twoim wpisem. Słodkie, a później obiad/kolacja, tak się zdarzało na tyle często, by warto było o tym wspomnieć i uznać to za jakiś obyczaj.
Orco, nie włączam się w to, co piszesz, bo nie mam nic do dodania, czy uzupełnienia, ale tylko sygnalizuję, że czytam z zainteresowaniem.
Na marginesie dzisiejszych spraw książkowo-okołokuchennych, mocno polecam Elżbiety Kaweckiej „W salonie i w kuchni”, być może już tutaj wspominałam,a może to było w innym kulinarnym internetowym miejscu.
Bejotko – wiele razy rozmawialiśmy o tej książce, wielu z nas ją ma, to interesująca pozycja.
Asiu, jesteś nieoceniona 🙂
Z tymi kobietami w autobusie, to pewnie w myśl zasady, że baba z wozu.
Niedoczytawszy reszty wpisów powiem, że linia obronna z południa Węgierskiej Górki była mi do tej chwili nieznana. Jak dla kogoś, kto ongi, nawet zaproszony został na poobiedne ciasto, w związku z coraz częstrzym spotykaniem się z córką gospodarza mogę powiedzieć, że nie znałem tej lini.
Wszystkie inne wiadomości o WG mnie ciekawią.
Pyro,
nie deprecjonuj amerykańskiej medycyny 🙁
Patrzeć można na drugi dzień. Przerabiałam to w sierpniu w naszej zgrzebnej 😉
Na listopad mam wyznaczony zabieg na drugie oko 😎
Nie krępuj się, zagadaj do kumpla, we własnym imieniu 😉
Jagodo – ja z poznańskiej oszczędności – Janusz na skype teraz nie bywa, a ja jeszcze niczego nie wygrałam; u nas telefony są już tanie – za ocean, nie na moją emeryturę.
Przykłady interesujących pozycji można mnożyć. Podobnie jest z wiśniami.
Pyro,
przy całym szacunku dla Ciebie i Twojej przyjaźni z Cichalem,, kto Ci dał prawo do wypowiadania się w „imieniu całego blogu”?
Mam wrażenie, że między innymi o tym była mowa, kiedy proszono o rezygnację z „etatu adwokata”. Mów proszę za siebie, w swoim imieniu.
Większość ze stałych bywalców blogu ma namiary na Cichala. Kto zechce zagada do niego. Zmiłuj się, przestań wreszcie matkować ludziom, którzy są dziadkami.
Wyluzuj i pozwól innym mówić własnym głosem. Proszę 😎
U nas za chwilę zacznie padać a jak w Poznaniu?
Pozdrawiam 🙂
Jagodo – do głowy by mi nie przyszło mówić w Twoim imieniu. Nie ten styl nie ta fala. Jest jednak grupa osób, które prosiły o przekazanie Cichalowi pozdrowień. A Yurka miałam po prostu „pod ręką”. Dość często rozmawiamy; on się nie obrazi. Czy uważasz , że byłoby miło przekazywać pozdrowienia z klauzulą „za wyjątkiem….”? Już zostawiam na dzisiaj blog. Będziesz się czuła swobodniej?
Z „Poradnika gospodarskiego dla młodych gospodyń wiejskich” 1863 r.
„Woda do utrzymania piękności.
Świeżo zniesionych jaj tyle, ile się podoba, trzyma się w mocnym occie winnym przez dni 8, aż dopóki skorupy zupełnie nie zmiękną, następnie przebija się igłą, aby woda wypłynęła, poczem wziąwszy je starannie, trzymają się w lecie na słońcu, a w zimie w ciepłem miejscu. Rano i w wieczór zwilża się tą wodą cienką lnianą chustkę i twarz nią obmywa.”
„Sposób na muchy.
Weź liści dyniowych (korbalowych) i spal je w pokoju, to wszystkie muchy, które się w nim znajdują, wyzdychają.”
„Kiełbasy dobre do podróży.
Weź szpiku (tuku), drobno pokrajanego dwa funty, szmalcu wieprzowego dwa funty, gwoździków dwa łóty, gałek muszkatułowych miałko tłuczonych dwie sztuki, sera parmezańskiego 2 łóty, tyleż pieprzu i soli, to jest razem 4 łóty.
Napakuj tem kiszki tak, aby każda ważyła pół funta. Jeżeli w podróży znajdziesz się w miejscu, gdzie ani rosołu ani mięsa dostać nie można, przystaw do ognia ze 2 kwarty wody, włóż w nią rozkrajaną kiełbasę i zagotuj parę razy, a będziesz miał dodawszy grzanek z bułki lub chleba, najprzedniejszą zupę.”
Ale mówiłaś, w moim i nie tylko moim:
>Pyra
23 maja o godz. 20:47
Yurku ? jeżeli możesz, to zdzwoń do Cichala, pozdrów od wszystkich i życz rychłego powrotu do zdrowia. To jest trzeci dzień od zabiegu ? patrzeć jeszcze nie może, ale gadać w słuchawkę, jak najbardziej.>
„Od wszystkich” – ????
Dobranoc Pyro, śpij spokojnie, życzę Ci wszystkiego najlepszego, ale proszę nie mów w nie swoim imieniu i nie „matkuj” tym którzy Cię do tego nie upoważnili 😉
Kolorowych snów 😆
Pyro , rozmowa do USA nie kosztuje majątku 10 minut za 3,60 zł http://www.tanierozmowy.eu/ Pozdrawiam 🙂
Dzisiaj dotarł do mnie reprint „Ilustrowanego przewodnika po Wschodnich Karpatach Galicyi, Bukowiny i Węgier” Mieczysława Orłowicza. Taka mała, cieniutka książka (BJK – może ją masz w swojej bibliotece?). Orłowicz ciekawie opisuje poszczególne miejscowości i szlaki: „Leordina. Przyzwoita karczma Pfeffera. Zwrócić uwagę tak w Petrowie jak Leordinie na piękne rumuńskie stroje ludowe i piękne chaty drewniane, oparte na słupach rzeźbionych, zakończone pandurami.”
„Kimpolung (Campalunga – Długie Pole) najpiękniej położone miasto Bukowiny, 8.500 m. przeważnie Rumunów. Dawniej istniała tu republika chłopska. Hotel Komunalny i Funduszu religijnego. Oryginalna cerkiew rumuńska. Wspaniała całodzienna wycieczka na skalisty wapienny szczyt Rareul.
Dorna Watra najbardziej uczęszczane miejsce kąpielowe Bukowiny: przybywa tu też wielu Polaków. Kurhaus, park i łazienki urządzone z komfortem. Hotele Kolejowy, Centralny i Komunalny. Wody żelazne. (…) W parku gra muzyka wojskowa. Śliczna okolica.” I te tajemniczo brzmiące nazwy miejscowości: Kimpolung, Gurahumora, Kirlibaba.
Kirlibaba: http://www.c3.hu/~encipubl/g_hoffma/gal_22.htm
Asiu, jasne, że mam Orłowicza, Ilustrowany przewodnik po Galicyi, nie taka znów cienka, bo ponad 500 stron, ponadto mam Przewodnik po Lwowie i Przewodnik po Wołyniu. Niestety, to reprinty. Świetny jest też „Ilustrowany przewodnik do Tatr i Pienin przez Walerego Eljasza” i też mam 🙂 Serię Cuda Polski, Wydawnictwo Wegnera też pewnie znasz.
Jeśli masz ochotę, skontaktuj się ze mną przez blog, mogę mieć dla Ciebie mały rarytasik, ale nie chcę zawracać Blogowi głów prywatą 🙂
Orco, książka którą odnalazłaś jako pierwszą ( Osadnicy) jest kontynuacją Emigrantów. Na postawie obu powstały ponad 40 lat temu filmy. W oryginałach to :Utvandrarna i Nybyggarna. Może w sieci gdzieś je znajdziesz.Polskie wydanie Emigrantów mozna kupić na Allegro.
Ciekawe czy od Nemo?? 😉
http://allegro.pl/emigranci-vilhelm-moberg-i4259287786.html
Czy ktoś z państwa zna przepis na dobre lody
Czy ma ktoś z pąństwa przepis na domowe lody, które można zrobić nie posiadając maszynki . Dysponuję dużą ilością żółtek i nie mam na nie pomysłu.
Jagodo jesteś dziwną osobą. Czytałam twoje wpisy i nic nie wskazywalo na to, że jesteś osobą małostkową.
Moja córka i ja
http://www.youtube.com/watch?v=jcXIt2fmZQk&feature=kp
pozdrawiam @Julko dobranoc 🙂
E tam, miala zly dzien.
Jagodo, zdecyduj się, czy Pyra popełniła gafę prosząc o przekazanie pozdrowień „od wszystkich” czy „w imieniu całego blogu”? Różnica jest chyba widoczna: odcałego blogu tzn. i od Ciebie, a pozdrowienia dla konkretnej osoby „od wszystkich”, tzn. od wszystkich tych, którzy Pyrę mogli i chcieli do tego upoważnić, a odbiorca pozdrowień wie o kogo chodzi.
A nawet gdybyś przypadkowo uznana została za jedną z osób ślących dobre życzenia Ozdrowieńcowi, to czy to rzeczywiście takie zło, że trzeba je zwalczyć?
Julko, zamiast typowych lodów proponuję semifreddo, moim zdaniem jest lepsze od lodów. Przepisy znajdziesz w internecie, jest wiele, a moje ulubione to klasyczne waniliowe z bezami. Popularne jest teraz jest takie urządzenie https://www.youtube.com/watch?v=3D_fSXUxB-g jednak nie bardzo wyobrażam sobie to w zwykłym domu.
Druga sprawa. Piszesz: „Jagodo jesteś dziwną osobą”. Proponuję, by nie wydawać werdyktów, „jaki kto jest” z internetowych znajomych. Za mało danych, za mało precyzji w diagnozie. Dziwny jest ten świat, jak śpiewał klasyk.
Henryku, piszesz „miała zły dzień’. Pomijam mało uprzejmą formę z podmiotem domyślnym. Czy prośba, by nie wypowiadać się w cudzym imieniu bez upoważnienia jest czymś niestosownym?
Abstrahując od konkretów, ja także chcę, by uzgadniać ze mną sprawy mnie dotyczące.
I jeszcze coś: Cichalu, życzę Ci dobrego zdrowia!
Ta mini dyskusyjka nie jest przecież o tym.
Leno 2
zdecyduj sama, dlaczego mam to robić ja, skoro już powiedziałam co myślę 😎
„Ozdrowieńcowi”, cóż za pretensjonalne określenie 😯 każdy ma prawo sam wyrazić … to co czuje … nikt nie ma prawa robić tego w czyimkolwiek imieniu. Ciekawe że nie oburza Ciebie nadużycie prawa do „reprezentacji wszystkich”, ale kwestionujesz prawo do zwrócenie uwagi na to oczywiste nadużycie . Twój problem 😎
Jagodo, jesteś jedyną osobą, która protestuje.
bjk – mój Orłowicz ma 77 stron. To jest przewodnik po Wschodnich Karpatach Galicyi, Bukowiny i Węgier. Tego po Galicji, o którym piszesz nie mam. Mam Orłowicza przewodnik po Lwowie. I jeszcze przewodnik po Polsce południowo-wschodniej z 1937 r.- też reprint. I na koniec Karpaty i Podkarpacie Ossendowskiego. 🙂
Ludzie, nie macie prawdziwych problemów?
Dzień dobry,
Rozmawiałem z Cichalem – upoważnił mnie do przekazania, że ma się dobrze, ale nie chcąc nadwyrężać leczonego oka wstrzymuje się jeszcze od czynnego blogowania.
Widzi dobrze, słyszy też, a to podstawa dobrego majowego samopoczucia, gdy tyle piękna wokół się rozwija, spaceruje to piękno również.
Obiecał niedługo wrócić.
🙂
„Proponuję, by nie wydawać werdyktów, ?jaki kto jest? z internetowych znajomych.”
Ten akurat blog ma to do siebie, że bardzo wielu z nas zna się również w realu. Chociaż nigdy nie uczestniczyłem w corocznym Zjeździe, ale i tak lista osób które miałem przyjemność poznać i u których bywać, a także których miałem zaszczyt gościć w swoich skromnych progach w Polsce i w Stanach jest dość długa, dlatego podpinanie na chybił trafił kogokolwiek z nas pod „internetowych znajomych” może być błędne.
Dobranoc 🙂
Najsampierw
pozdrowienia dla Cichala, mojego kumpla, dzięki Pyro, że zrobiłaś to także w moim imieniu, a Yurkowi za ewentualny komunikat.
A tera będę zanudzać 😎
Wróciliśmy z całodziennej wycieczki, przejechaliśmy Rapa Nui tam i z powrotem, w te i wewte i w ogóle. Pogoda dopisała, było słonecznie, ale wietrznie bardzo w niektórych miejscach.
Wszystkie ważne miejsca odwiedziliśmy, niektóre dwa razy, no i oczywiście spotkaliśmy RODAKÓW, a jakże! Jedni flancowani, bo z Kalifornii, młodzi ludzie w wieku naszych Młodych. Pogadaliśmy i wymieniliśmy adresy.
Na końcu pojechaliśmy do portu (to maleńka marina, jedyna na wyspie) do restauracji.
Jerz zamówił rybę (z dzisiejszego połowu) w sosie curry, ja zamówiłam też rybę pieczoną w musztardzie dijon na kordełce z grillowanych warzyw (marchewa w zapałki, cukinia, ostra papryka chili (kilka sztuk), cebula czerwona – wszystko ledwo ledwo potraktowane obróbką termiczną), nazywało się to pescado picante – i było! Pycha!
Siedzimy na tarasie portowej restauracji, zajadamy, fale na oceanie wspaniałe, surfiarze szaleją, a tu nagle podchodzi do nas pani, mówi – dzień dobry w najczystszej polszczyźnie i pyta, czy zrobić nam zdjęcie naszym aparatem.
Gdzie się nie ruszysz, tam nasi!
Oczywiście zaraz zawarliśmy znajomość, wypiliśmy razem piwo, pogadaliśmy – okazała się Pyrą z poznańskich Jeżyc! Nie mieliśmy czasu długo rozmawiać, bo musieliśmy odstawić samochód o 18-tej.
Jak Kasia się domyśliła, że możemy być Polakami? Nie słyszała naszej rozmowy, siedzieliśmy daleko od siebie, ale
ja jak zwykle w moim stroju organizacyjnym z napisem Wrocław 😎
Z towarzyskich wydarzeń oprócz rodaków pogadaliśmy z wieloma tubylcami i dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy.
Zaraz będę zanudzać dalej, na razie, cdn.
Małgosiu,
jesteś ostatnią osobą, którą byłabym skłonna podejrzewać o kwestionowanie praw jednostki 😯
„Jednostka niczym lewa, lewa, lewa” 🙄 😉
Poczytalam „do gory” I wiem, ze Jagodzie, jako tej bardzo zdrowozsadkowej chodzilo wylacznie o to, aby Pyra odlozyla batute.
Tutaj nikomu zadnych wskazowek nie potrzeba. Ale to juz bylo przerabiane tyle razy…..
Nowy
dzięki za wieści od Cichala. Pozdrowienia.
Teraz takie ogólne wrażenia. Jak niektórzy z was wiedzą, Jerzor wszystkich zaczepia i wypytuje o wszystko, śledztwo prowadzi 🙄
Byliśmy w knajpie na piwie, żadna knajpa – taki kiosk, nie zabralismy ze sobą wody w juki, słońce i wiatr nas wysuszył.
Właścicielem był Rapaniuan, starszy pan. Pogadaliśmy, opowiedział nam o legendach wyspy (znamy trochę, ale jepiej posłuchać od autochtona!), oczywiście to jest centrum Ziemi! MANA – energia wszechświata, która spływa na tę wyspę. Wypiliśmy piwo, zaśpiewał nam pieśń w języku Rapanui – nie jest to ten sam język, co oryginalny, zanim tu nastali europejczycy, częściowo zapomniany, ale odzyskany dzięki najstarszym Rapaniuanos.
Bardzo się tutaj pielęgnuje kulturę Rapanunian. Mają tutaj autonomię, rządzą się sami i nie chcą dopuścić do zmiany wyspy.
Ja się nie dziwię – mnie sie to podoba (wieczór – znowu ulewa tropikalna!), wyspa ma swój charakter i tylko szkoda, że mamy tak mało czasu, ale to i tak dobrze, że mogliśmy tu być.
Ziemia należy do Rapanunian, możesz się tu sprowadzić, mieszkać, wydzierżawić kawałek ziemi (pod scisłymi ograniczeniami), ale nigdy nie będziesz włascicielem tej ziemi.
Rozmawialiśmy z Chilijczykiem, ożenionym z rdzenną Rapaniuanką – ona może kupić ziemię (i jakąś tam posiada zresztą), ale w razie gdyby nie mieli dzieci (mają) rodzina żony po niej dziedziczy. On nie ma prawa do ziemi.
Wyspiarze to mniej więcej 6 tys ludności, z czego o statusie rdzennych jest mniej niż połowa (podobno – to z rozmów z kilkoma wyspiarzami!).
Komunikat dla Starej Żaby, pełno tu koni! Stada koni sobie chodzą luzem, zajadaja trawkę i co tam jeszcze, niektóre marne jakieś, a niektóre całkiem sobie. Krówki też są, ale nie ma tu latyfundiów, nie ma miejsca!
Jeszcze jedno skojarzenie z poprzednich wypraw – z Islandią. Drogi wąskie, ale wyasfaltowane, ruch jak tam, raz na wielki czas mija cię samochód, albo stado koni stoi na drodze i ani im się śni ustąpić 🙂
Dobra, już kończę zanudzanie, jutro do południa mamy czas, to jeszcze połazimy po Hanga Roa i zrobimy trochę zdjęć, a potem z powrotem, lot o 14-tej czasu tutejszego.
Tyle na zrazie!
Niunia sobie poczytała i Niunia sobie wie…. 🙂
Dobranoc 🙂
Alicja,
Nie zanudzasz. Ciekawa wyspa i ludzie tamtejsi. Znajoma spędziła tam ….wielkanoc.
Za krótka chyba ta Wasza wyprawa taki świat drogi, ale i tak wrażenia zostaną. Też bym poleciał….
Bardzo, bardzo dawno nie było tu Haneczki.
Haneczko, gdzie jesteś?? ???
Nowy, piszesz:
24 maja o godz. 3:10
?Proponuję, by nie wydawać werdyktów, ?jaki kto jest? z internetowych znajomych.?
Ten akurat blog ma to do siebie, że bardzo wielu z nas zna się również w realu. Chociaż nigdy nie uczestniczyłem w corocznym Zjeździe, ale i tak lista osób które miałem przyjemność poznać i u których bywać, a także których miałem zaszczyt gościć w swoich skromnych progach w Polsce i w Stanach jest dość długa, dlatego podpinanie na chybił trafił kogokolwiek z nas pod ?internetowych znajomych? może być błędne.
Cytuję, bo sama nieraz się gubię czytając czyjeś odpowiedzi i nie kojarząc, na co to odzew. To świetnie, że znacie się realu! 🙂
Moja uwaga, by nie wydawać werdyktów, jaki kto jest, tym bardziej nie stosować swojej opinii jako „argumentu” w dyskusji, dotyczy realu w identycznym stopniu, co internetu. Nieraz biorę udział w dyskusjach, szczególnie zażartych, gdy temat schodzi na politykę. Ale dopóki można, zawsze warto stosować argumenty merytoryczne i nimi szermować, a gdy ich zabraknie, niestety przychodzi nam skapitulować. Mówienie (pisanie) „bo ty jesteś dziwny/ głupi / brzydki” trąci mi przedszkolem, a nie dyskusją dorosłych ludzi i jest dowodem na brak rzeczowych argumentów.
Rozumiem, że można mieć różne zdanie na każdy temat, ale uzasadniajmy je rzeczowo, bez opiniowania na temat osoby mającej zdanie odmienne, a jedynie odnosząc się do jej argumentów. Gdy zaczynamy określenia osoby mającej inne od naszego zdanie, kończy się dyskusja, a zaczyna pyskówka.
Czego nikomu nie życzę 🙂
Natomiast życzę dobrego dnia 🙂
Witam, czasami powracamy do wczesnego dzieciństwa i bd., że pamięć mamy. Taka mała piaskownica, jakież to sympatyczne było. Od kilku dni mam przerąbane, syn w Sudanie, Alicja na wyspach jak to wszystko ogarnąć. Oglądam, czytam gdzie są i zazdroszczę.
Krzychu, dzięki! 😀
Z Krk troszkę mniej poręcznie w te rejony B. Żywieckiego, w Worek Raczański. Poza tym inne rzeczy kuszą tuż pod progiem 🙂
Efekt taki, że w bacówce na Rycerzowej byłam (i nocowałam) tylko raz*, obiekty o których wspominasz znam, lecz wyłącznie ze słyszenia i lektury.
Ostatnia niedziela była mocno po śladach wycieczki licealnej sprzed 30 lat (prawie co do dnia). My co roku wyprawialiśmy się w inne pasmo górskie, lecz popularność Rysianki, Lipowskiej i okolic, chęć powrotu tam co wiosnę/jesień jest zrozumiała i zasłużona (por. rankingi schronisk). Np. Kompan natknął się w „mojej Rysiance” na takie cóś 😉 😀
Pepegorze, miło mi 😀
„Wyeksponowanie” bunkrów WG to sprawa ostatnich lat. Pamiętam, że uczyłam się o „bitwie o Węgierską Górkę” do rozszerzonej matury z historii a potem do egzaminu na studiach, lecz co innego sucha wiedza a co innego przewędrowanie terenu (w kapuśniaczku) z detaliczną informacją 🙂
Podstawowe linki pod moją fotorelacją, w sieci znajdziesz mnóstwo dalszych ciekawych odnośników 🙂
Okolica rozwija się. (Pokazane przeze mnie) Bulwary nad Sołą fajnie zagospodarowano, budowaną ekspresówkę 69 (połączy się ze słowacką autostradą) zdobią piękne i nagradzane obiekty… Choć sama obwodnica Węgierskiej Górki ma się gorzej… w zasadzie się nie ma wcale (pobiegnie stroną „cesarskiego szlaku” czyli lewym orogr. brzegiem Soły), lecz i południowi sąsiedzi niezaawansowani.
Jedno jest pewne – zajrzeć teraz w tamte okolice jest i miło i budująco 😉 😀
______
*Krawców Wierch odwiedziłam po raz pierwszy dopiero dwa lata temu, WRaczę i Przegibek „tylko” dwukrotnie: w ’99 i 2012, na Skrzycznem jeszcze nie byłam 🙂
Yurku, „mała piaskownica” ! 😀
https://www.youtube.com/watch?v=zpx-RHpgNms
A capello, a jak wygląda schronisko na Krawców Wierchu, poprawiło się? Byłam tam kilkanaście lat temu, później może z dziesięć, było bardzo siermiężnie, ale planowali zmiany. Teraz obmyślam wakacyjną trasę górską dla kogoś z zagranicy, od schroniska do schroniska. Beskid Niski, Sądecki, Gorce, Tatry mam sprawdzone, a dalej na zachód byłam przed kilkoma laty, wiele mogło się zmienić.
https://www.youtube.com/watch?v=6L-i4zivcBE
Ludzie się starzeją i potrzebują części zamiennych 🙁 Ale czy trzeba trąbić o tym na cały świat? 🙄 😉
Cichalu, na wypadek, zapotrzebowania na moje publiczne deklaracje 😉
http://www.youtube.com/watch?v=DhecpGGOP40
Bejotko,
100/100 – opinie to nie fakty 😎
Bjk,
https://picasaweb.google.com/108271870011088271461/KrawcowWierch
dwa lata temu do Bacówki na Krawców Wierchu weszłam na bardzo krótko, „po pieczątkę” 😀 (to był poranny wbieg 😉 poniedziałkowy z Glinki; wracałam do miasta z perspektywą popołudniowej pracy). Nie pamiętam jakiegoś nadzwyczajnego zapuszczenia*.
Ale też nie jestem ostatnio żadną ekspertką schroniskową. Nocuję na ogół** na dole: albo w namiocie w doskonale upatrzonych, urokliwych i cichych miejscach, albo w pensjonatach czy innej agroturystyce. Na ile się orientuję (również z wypowiedzi internautów, którzy zawędrowali do moich albumów fotkowych i blogu a potem ja ruszyłam z rewizytami 🙂 ) – w sieci są dość miarodajne rankingi schronisk, pisma górskie przyznają miejsca, odznaczenia, etc., wędrowcy wymieniają opinie. Przygotowując trasę dla gości (czy dla się) – można podążyć tym tropem… 😀
_____
*niedzielna Hala Boracza zrobiła wrażenie zaniedbanej
**wyjątkiem Tatry – fajnie czasem spędzić noc na dwóch tysiącach… plus-minus (lecz chętniej w (m)nie(j)autoryzowanym miejscu 😉 )
Julko!
Wczoraj pytałaś o lody, napisałam w pierwszy porywie serca i łakomstwa semifreddo.
A teraz przyszedł ma myśl prosty deser, który często robię latem, mało pracy, niedrogi, a efekt – jak lody.
Ubijasz żółtka z cukrem na biało i puchato.
Ubijasz śmietankę 30% z cukrem na sztywno.
Masz przygotowane dowolne owoce, mocno uprzednio podmrożone, ale nie zamrożone na kamień.
Wkładasz do blendera, czy miksera z końcówką z nożami te owoce, po rozdrobnieniu na kawałeczki, ale nie na miazgę mieszasz dokłądnie łyżką z ubitą śmietanką i żółtkami.
Roboty niemal wcale, jest pyszne, lodowe, chociaż nie są to klasyczne lody.
Najlepsze wg mnie owoce do tego to maliny, truskawki, poziomki, ananas, melon, jagody, żurawina…
Można też dodać listki mięty, co kto chce, duże pole do popisu.
A Capello, na forach górskich bywam czasem, znam różne opinie, ale zbieram ich jak najwięcej, by wyciągnąć miarodajną średnią 😉 Schroniska w okolicy szeroko pojętej obleciałam, zawsze to jeden pretekst więcej, by zrobić wycieczkę. Są coraz lepsze, gospodarze starają się pod każdym względem i już wnętrza nie przypominają tej siermięgi sprzed dwudziestu lat, pokoiki są dwuosobowe, toalety pachnące, a kuchnia domowa – polecam Włóczykijom schronisko na Cyrli, jest mało znane, a świetne, z pysznym jedzeniem i atmosferą. I pełno książek tam mają 🙂 http://www.chatki.com.pl/cyrla.html
Też rzadko w nich nocuję, teraz sprawdzam dla znajomych.
Bjtk, bardzo dziękuję .Zaraz pobiegnę po śmietankę bo właśnie,, wyszła”.
Oj Jagdo , jeżeli Ty jesteś Jotką, która pisywała na tym blogu to już tym bardziej nie rozumiem Twojej reakcji.
A w ogóle to zapomniałam podziękować za ten rysunek. Bardzo lubię ten typ ilustracji, o czym już prawie zapomniałam, takie to rzadkie zjawisko ostatnio. 🙂
Julko – przez lata (mając młodych potworów słodyczowyh w domu) produkowałam lekkie lody domowe w ilościach omc hurtowych. Zamrożona porcja z proporcji jaką podam, wystarczała na 4-5 dni. Nie miałam maszyny ani dużej zamrażarki. Udawały się zawsze
Lody
3 pudełka serka homogenizowanego
6 jaj, cukier wg uznania (ok 0,5 szklanki)
1 mała kremówka
dodatki : kawa, kakao, wanilia, orzechy, banany albo maliny (inne owoce nie bardzo się sprawdzają)
Wykonanie
żółtka utrzeć z cukrem na puszystą masę, kremówkę ubić, ubijając mikserem połączyć żółtka, ubitą śmietanę i serki. Ubić białka na bardzo sztywno – wmieszać do masy. Teraz całość podzielić na kilka (z reguły 3) części. Do jednej dodać np dobrze rozgniecionego, dojrzałego banana, do drugiej wanilię i posiekane orzechy, do kolejnej np kakao. Pakować w pudełka i do zamrażarki na 8014 godzin albo w wyściełanej folią tortownicy ułożyć trzy warstwy, ubrać orzechami i pokruszoną czekoladą i zamrozić. Mamy gotowy tort lodowy.
Errata – czas zamrażania 8 – 14 godzin. Nikt nie będzie 3 lata czekał na deser
Jeszcze przypomnienie: w latach, kiedy nie zawsze była kremówka, używaliśmy ubitej „śnieżki”. Nawet lepiej, bo mniej kalorii i mniej „siada”. Pakować do zamrażarki trzeba bez zbędnej zwłoki z uwagi na pianę z białek, one nie mają prawa podpłynąć wodą.
Julko,
przykro mi że Cię zawiodłam 🙁
Postaram się nad sobą popracować, OK? 😉
Pozdrawiam 🙂
Jagódko, „cóżem Ci uczynił?”
Dziękuję tym, którzy serdecznością pomogli mi w zdrowotnym dołku. Takie odruchy potrzebne są nie tylko w momencie zastosowania „części zamiennych”. To się przydaje zawsze. Warto mieć, jak mówi Alicja, kumpli, którzy, jak Pyra, myślą czasem o człowieku.
Ale są też sprawy wręcz ostateczne. Np. ostatnie ciasto drożdżowe tak mi się rozlazło, że z formy wylazło w kawałkach! Znowu zrobiłem za luźne! Ot, starcza demencja!
Kończę, bo lewe ucho daje mi znać, że trzeba wymienić baterię… 🙂
Z Cichalem ustaliliśmy, że upoważnia wszystkich chętnych do wypicia wieczorem urodzinowego toastu, jak zwykle – o 20.00 Wieku dobrych, zdrowych lat wśród przyjaciół, Cichalu.
Z Haneczką uzgodniłyśmy (nawiedziła mnie z Panem Mężem) że przekażę pozdrowienia dla wszystkich, którzy chcą być pozdrowieni; pozostałych sprawa nie dotyczy. Haneczka dba, żeby Pyrze szare komórki się nie zlasowały – zabrała „Morfinę” Twardocha, zostawiła Allain’a de Botton „O pocieszeniach jakie daje filozofia” i Lanzmanna „Zając z Patagonii”. Haneczka jest zarobiona tak (500 odwiedzających dziennie) że po powrocie wcale nie włącza komputera. Bardzo podobała jej się nowa książka Gospodarza, bo też ona jest po prostu ładna, od ładnej, czytelnej czcionki poprzez staranne łamanie szpalt, fotografia (które przecież znamy) obrobione tak, że tworzą ilustracje przypominające dawną sztukę, spora warstwa anegdotyczna – po prostu książka upominkowa. Tekst p M.Mellera taki, jaki ofiarowuje się Ojcu Chrzestnemu; ja też lubię Autora i nikt się po mnie nie może spodziewać wyzłośliwiania się „w temacie Marioli”.
Cichalu 😆
a no to mi zrobiłeś, że dajesz tu regularne lekcje dystansu, przekłuwania balonów i chwała Ci za to 😉
Na co Ci licytacja: „chory, chorszy, trup” 🙄 I to z powodu wklejenia jednej małej soczewki 😯
To że o sobie myślimy i dobrze życzymy to oczywizda oczywizdozć czy trzeba się o tym na okrągło zapewniać? No, dobrze jak ktoś musi, ma prawo 😎
Mnie Jagodowy, jak to prawdziwy mężczyzna, nauczył innego podejścia *
Jak byś miał potrzebę odpłacenia mi „pięknym za nadobne”, to jesienią będziesz miał okazję, napiszę Ci kiedy będziesz mi mógł podokuczać 😉
A na razie muzyczna nagroda pocieszenia:
http://www.youtube.com/watch?v=uql20LiVlNw
————————————————————————–
* wycieczki obwożone po Izraelu mają w programie Kanę Galilejską i odnowienie przyrzeczenia małżeńskiego. Byliśmy jedyną parą która niczego nie „odnawiała”, nasze raz dane słowo nie wymagało żadnej „regeneracji” Było dokładnie takie jak w dniu, w którym zostało dane. Spałeś pod moim dachem i razem pilimy wódkę. Jesteś moim kumplem i nie ma co o tym klepać na okrągło. Lepiej się przy okazji napić piwa. A od trzymania za rączkę to masz żonę 😉
Wiadomo, że wszyscy Cichalowi życzymy najlepszego wszystkiego, bez względu na to czy znamy się blogowo, czy „realnie” i telefonicznie i nie ma potrzeby podkreślać, że znajomość „realna” jest ważniejsza i daje nam jakieś większe prawa. A złośliwości już zupełnie niepotrzebne.
Jak ktoś nie chce to i tak nie zrozumie Jagodo. 🙂
To ja wszystkich na naszym blogu u Bobika zarazilem Alainem de Bottonem! Wiec sie ciesze, ze kolejna ksiazka tego wybitnego brytyjskiego filozofa zostala uznana przez Haneczke za tyke wazna, ze podala dalej.
My ze Stara w tej chwikli wolno i uwaznie czytamy jego ksiazke najnowsza: Niusy. Podrecznik uzytkownika. Chyba nie ma jej jeszcze po polsku.
Ale jest to znakomity autor, ktory nawet „trude” tematy potrafi przekazywac w sposob olsniewajaco jasny i przekonujacy.
Tak to jest, Kocie. Książki warte czytania, krążą wśród ludzi. Czasem zgubi się jakąś pozycję. Książek interesujących nie przeczytamy i przez 2 życia; za dużo ich jest.
Jagodo! Jestem oburzony! U Was piliśmy wódkę?
Jagódko, piliśmy Twoje NALEWKI! Pamiętam, że nad ranem nie mogłem podjąć decyzji, która jest lepsza. O ile mnie Alzheimer nie myli, to wygrała nalewka o ksywce „Olbrychski”!
Proszę uprzejmie nie dezinformować społeczeństwa, bo idą wybory i znowu będzie wina Tuska! 🙂
Cichalu
sprawdzałam Twoją pamięć 😉 Przy najbliższej okazji możemy ponowić próby 😆
Tak, najbardziej smakowała Ci wytrawna ziołowa o nazwie Nalewka Olbrychskiego 😎
Test zaliczony, jesteś zdrów jak młody Bóg. Możemy się napić i pogadać o częściach zamiennych, byle w duchu Mistrza Ildefonsa 😉
Kochajcie dziewczęta wróbelka, kochajcie do jasnej cholery
(i cichala tyż)
😉
http://www.youtube.com/watch?v=kU5hHz14Jhw
Właśnie wróciłam z warszawskich Targów Książki. Udało mi się spotkać z naszym miłym Gospodarzem i Jego Małżonką, chwilkę porozmawiać i zdobyć miłą dedykację pod najnowszą publikacją Piotra. Teraz mam chwilkę, by się nią nacieszyć.
O WRÓBELKU
Wróbelek jest mała ptaszyna,
wróbelek istota niewielka,
on brzydką stonogę pochłania,
Lecz nikt nie popiera wróbelka
Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,
że wróbelek jest druh nasz szczery?!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
kochajcie wróbelka, dziewczęta,
kochajcie do jasnej cholery!
1947 KIG
Wznoszę toast za zdrowie Jubilata, Cichala. Godnym, szlachetnym trunkiem wznoszę – nalewką żmudzką. Pomyślnych wiatrów, Kapitanie.
Cichalu, wszystkiego najlepszego! Twoje zdrowie!
Dobry wieczor ,
Cichalu – najlepszego!
Zazdrośnicy czy co? cichal jak ta trąbka chodzi, taki rodzinny kawałek dla Ciebie.
https://www.youtube.com/watch?v=tebjshm7f_I&list=RDtebjshm7f_I#t=343
Cichalu do jasnej cholery!!!! 🙄
Myslalem 🙄 ze jestes juz na tyle dorosly, ze mozesz sam smialo informowac o imprezie, a nie wyslugiwac sie osobami w podeszlym wieku 😉
Mimo wszystko, jak pozostale dzentelmeny przesuwaj sie dalej na polnoc 🙂 🙂 🙂 🙂
_________________________
ps
Dbaj o Ewe Cichalku, nie zwazaac na swieta 🙂
Cichalu 😉
http://www.youtube.com/watch?v=IB7grYuKdCk&feature=kp
Szarak, impreza dla 2-ch osób. Nic nam tam.
Czyzbys byl zdania Yureczku, ze Cichal widzi juz podwojnie 🙄
Cichalu, zdrowie Twoje wychylam . Najlepszego 🙂
Ciekawski szarak i nie mam nic na temat.
Cichalu,
niech Ci oko wydobrzeje!
Mam nadzieję, że stukniemy i tym razem, na Żabich Błotach.
Nie mam pojecia, kto z was, tu czytajacych mial w swoich objeciach tak okazale sztuki jakie mnie sie trafily 🙂
Oczywiscie nie byl to przypadek. Wczoraj wieczorem z szaraczka wspominalismy, przy swiecach na balkonie z widokiem na wyspe usnam, popijajac calkowicie pasujace do zachodzacego slonca wino, o rybie szola. Plaska ona jest i wysmienita obdarta i polozona na patelni + obowiazkowe dodatki.
I to mogloby byc szczescie, zajadac dzisiaj szole, gdyby nie fakt, ze dzis w dziwnowie szyper na kutrze byl laskaw za niewielka oplata pozbyc sie trzech dorodnych turbotow. Lacznie wyzyly po wypruciu flakow 10 kg.
🙂 to calkiem niezly wynik
Czesc jest juz w naszych brzuszkach, nie buzuje, nie dokucza i nie domaga sie innego srodowiska.
A zatem, nie moge jeszcze powiedziec, ze dobrze wyszly 🙂 🙂 🙂
Yureczku 👿
w przeciwnosci do innych nie bylem i dalej nie jestem ciekawskim. Podworko dla ciekawskich jest mnie bardzo obce. Sa rzeczy ktore mnie interesuje, i od czasu do czasu mam ochote cos wiecej o nich wiedziec, ale to nazywa sie …… zadaje sie ciekawosc i z plotkarstwem nie ma nic wspolnego : evil:
szarak, przepraszam za prywatę jaki masz windows? Czcionkę ustaw, co by po polskiemu była na tym blogu. Tak dla śmiechu żebyś miał zajęcie a ja czekam na efekt. Uda Ci się na pewno.
@yurek
ty nam tutaj dzisiaj nie troluj 👿
Cichal cos tam dzisiaj obchodzi, i jak bedziesz mieszal, to sie nie dowiem w jakiej imprezie uczestnicze 👿
Ciekawe, a capella, co nadajesz o Węgierskiej Górce i tamtej batalii. Jasne, że nie miała jakiegokolwiek wpływu na całą resztę dziejów.
Ja pamiętam rok 1967, zaraz po maturze, gdy czekało się na wezwania do egzaminów na uczelnie, gdy kolega zaprosił mnie do swojej babci, tamże mieszkającej.
Zapoznałem przecudną starszą panią, rocznik szacując: 1890, wdową po majstrze w tamtejszej odlweni i ? protestantkę. Tam pierwszy raz poznałem ludzi innej konfesji niz katolickiej, aczkolwiek, o religii nie mówiliśmy w ogóle.
yurek
nie tylko p b swiadkiem, windows u nas siedem metrow dlugosci na dwa osiemdziesiat wysokosci. na stan obecny 🙂
kierunek zachodni 🙂 🙂 🙂 🙂
niezly kich sie zaczyna 🙂 🙂
……
pepe…
ich mag deine kommentare
🙄
czynie wam\pa
moje cialo potrzebuje wypoczynku 😉
Powodzenia szarak.
Właśnie dotarliśmy do domu. Na Targach był zdumiewający tłok ale na szczęście Małgosia W.yróżniała się z tłumu więc mogliśmy ją z radością uściskać.
Cichalu – sto dwadzieścia lat w zdrowiu i przy apetycie!
Piotrze, udało mi się troszkę przejrzeć najnowszą książkę, bardzo mi się podoba, pięknie wydana, ciekawa i pełna smakowitych przepisów. Gratuluję!
Cichalu, zdrowia i pomyślności Tobie życzę !!!
Archiwum otwieram.
https://www.youtube.com/watch?v=OPSLexQljo4
https://www.youtube.com/watch?v=kDAMRMQr48g
Zycie jest piękne, tak?
Z takimi kobietami.
https://www.youtube.com/watch?v=EmH4YlNdWAg
cichal, najlepszego w nowym wieku. Jurek.
Cały tydzień były lekkie, zimne posiłki, dzisiaj wstawiłam w piekarnik pieczeń wołową i chociaż mięso stało w lodówce 2 dni w rozmaitych płynach marynowane, wygląda na to, że trzy godziny to minimum w piecu. Po pierwszej godzinie trudno było wbić widelec, żeby bryłę przewrócić. No nic, czasu jest sporo – Młodsza trzeci dzień (i ostatni) siedzi nad poprawianiem matur, a Synuś, który zawiezie mnie do lokalu wyborczego, będzie po 15.00. Dostanie plaster pieczeni, małosolnego, sałatkę z pomidorów, pajdę chleba i na deser tartę z rabarbarem, który z własnego ogrodu przywiozła mi Haneczka.
Cichalu – niech Ci się szczęści 🙂
Niestety, nie mogłam wybrać się na targi, ale miły Wysłannik zakupił dla mnie książkę Gospodarza 🙂 Spisał się także MPiK, bo już, przed terminem odebrałam „Meksyk od kuchni…” Będę się napawać 🙂
…empik, oczywiście!
Smacznego Łasuchom!
Nie mogłem się oprzeć, więc wrzucam:
Zachwyt nad okruchem sera
Brzucho rulez! 🙂
Jolly, uściski i najserdeczniejsze życzenia urodzinowe.
Jolly – urodzinowe ucałowania!
PaOLore – więc nie cały zszedłeś do podziemia? Szczęśliwego powrotu. Brzucho jest wielki, kochany, mądry i tak zapracowany, że o świecie nie pamięta. Brzucho – gratulacje!
Jolly – będziemy dzisiaj opijali kolejny etap doroślenia? Tylko z nami, Jolly.
Piotrze,
Wprawdzie nie widziałam jeszcze Twojej najnowszej książki, ale mam już w stosunku do niej plany rozległe i dalekosiężne.
Uważam że nasze UTW powinno kontynuować nagradzanie swoich słuchaczy i patronów książkami Państwa Adamczewskich. Te, które rozdaliśmy do tej pory, cieszą się ogromną popularnością w naszej gminie. Jednej z najbogatszych gmin polskich.
Zaraz jutro zaproponuję Zarządowi kupienie hurtowej ilości Twojej najnowszej książki żeby znowu starczyło na lata.
Tym którzy nieco później zaczęli bywać na blogu, chcę powiedzieć, że Pastwo Adamczewscy wygłosili wykład inaugurujący pracę UTW. Zrobili to nie tylko z ochotą i pro bono, ale dodatkowo przywieźli nam pociągiem, zimą furę swoich książek. Książki te podarowało wydawnictwo, ale przecież wiadomo kto był inspiratorem.
Już na inauguracji najstarsi słuchacze odebrali ksiązki z dedykacją z rąk Autorów.
Nadal otrzymanie jednej z nich stanowi wyróżnienie. Mamy już ostatnie egzemplarze.
Przydadzą się następne.
Być może późne wnuki dzisiejszych słuchaczy bedą opowiadać że dziadkowie uczyli ich gotować z książek Państwa Adamczewskich. Bardzo mi się podoba taka wizja
Pozdrowienia dla Was obojga od nas obojga 🙂
Jolly ? najlepszego 😆
Pawle miło Cię widzieć 😉
Szaraku
Do posłuchania na balkonie 😉
http://www.youtube.com/watch?v=W_Aw4c5IvOk
my na tarasie, jak by co to drogę znacie 🙂
Wczoraj wróciliśmy z urodzinowego łajdactwa skoro świt, więc dopiero dzisiaj mogę podziękować pięknie WSZYSTKIM za życzenia. Jeśli się spełnią, to z Waszymi wnukami będę chadzał na wódkę!
Ewa nigdy nie kupuje tortów, bo sama wyrabia najlepsze tiramisu na świecie.
https://plus.google.com/photos/100894629673682339984/albums/6017360475179475489?banner=pwa
Jolly! Grzybowa Siostro w bliźniactwie, serdeczności!
Cztery pyfffka na stół!!!
Piotrze
gdybyś miał jakieś uwagi lub propozycje związane z moim pomysłem, napisz, proszę, na priv.. 🙂
Cichal,
Nie pamiętałem o twoim święcie w czasie naszej przedwczorajszej rozmowy. Przepraszam.
Wczoraj, jak wiesz byłem w Niujorku, nie zagladałem na blog i w ogóle czas upłynął szybciej niż myślałem – i trzeba było wsiadać do powrotnego pociągu.
Ale Ty wiesz, że życzę Ci długich pogawędek przy kieliszku dobrego trunku nie tylko z moimi wnukami, ale i prawnukami, (a masz je czego uczyć!), zdrowia i kondycji, no i patrzenia zdrowymi oczyma na to, co Ci zawsze sprawiało przyjemność!!!
Twoje zdrowie dzisiaj będzie wznoszone szklanką czegoś zacnego!
Jolly Rogers – Tobie tyleż samo lat co Cichalowi, w zdrowiu i pogodzie ducha!!!
Wieczorna szklanka toastowa bedzie napełniona podwójnie – za Was obojga!!!!
U nas już dawno po dwudziestej, toast szklaneczką armeńskiej brandy(byliśmy znów w rosyjskiej dzielnicy w Seulu wczoraj, tym razem po kaszę gryczaną) wzniesiony!
Jagodo, wprawdzie pochlebiają nam Twoje słowa pod adresem naszych książek ale pytanie skierowałaś pod niewłaściwym adresem. To nie autorzy dysponują wydrukowanym nakładem lecz wydawcy i hurtownicy. Ja napisałem jak najlepiej umiałem i oddałem swą pracę w ręce zaufanego wydawcy. On też współpracuje z firmą dystrybucyjną. Cały ten proces odbywa się bez mojego udziału. Jeszcze raz dziękuję za komplementy.
A, dzisiaj to i ja się z Państwem napiję.
Piotrze
dziękuję za informację. Wiem co mam mówić Zarządowi.
A może pomyślimy o jakimś spotkaniu autorskim w nowym roku akademickim?
Nowy, jeśli obejrzałeś Ewiny tort, to zapewne zauważyłeś butelkę Malbeca. Stała tam na wszelki wypadek gdyby wpadł Ktoś, kto Malbeca lubi…
Szklanki w dłoń.
A ja mam jeszcze jedną intencję toastową, jednak nie tak radosną.
spelniam wlasnie wszystkie toasty rocznicowe i gratulacyjne!
Nowy , byłem w Nałęczowie. Przepiękne łąki nad Bystrą. Z myślą o Tobie pstryknąłem to i owo 🙂
https://picasaweb.google.com/111628522190938769684/AkaWNaEczowie#slideshow/6017432184797896626
Piękne. Irku, jeśli możesz, ponazywaj te rośliny, brakuje mi rozeznania, nie wszystkie znam „z imienia i nazwiska”
Zmarł Wojciech Jaruzelski
Byliśmy na spacerze regeneracynym. Ładna ta nasza wioska. Wiktoriańskie domy. Dużo kwiatów. W parku ujutny mostek no i kwitnący kasztan. Pora na naukę! 🙂
Kwiatków też nie nazywam, bo nie znam.
Pyro, uzupełniłem zdjęcia o podpisy
Jolly i Cichalu – serdeczności. Toast wzniesiony nalewką różaną 🙂
Krzychu – takie zmiotki do okruchów wymyślili już nasi przodkowie. Mam
coś podobnego. Zakupione na targu staroci ale wciąż się dobrze sprawuje.
Irku dziękuję, połowy nie znałam.
Ewa – też mam, a do tego fikuśną szufelkę – paterkę. Kiedyś obowiązkowe wyposażenie jadalni.
Zauważyłem, że nie dałem zdjęć. To z nadmiaru szczęścia!
https://plus.google.com/photos/100894629673682339984/albums/6017045037989490785?banner=pwa
Cichalu – irysy – kosaćce oszałamiające i lilie i kalina… A przepraszam – ile trzeba by dutków na taką wiktoriańską chałupinę? Bardzo mi się podobają.
Jolly, Cichalu,
wszelkich (potrzebnych, należnych) mocy, radości, satysfakcji!
Zdrówko!
😀 😀
(W Krk słowik co wieczór wdziera się przez okno kuchni a tuż za progiem można upolować bociana. Poza tym zapachniała lipa i dziki bez; akacje szaleją od dłuższego czasu… cuuuudo czas! (Muszę napisać wieczorem – rano się zapomina 🙄 ))
Jolly, Cichalu – najlepsze życzenia urodzinowe ! 🙂
Na północy kraju nie kwitną jeszcze ani lipy, ani czarny bez. Sprawdzałam, bo mam zamiar ususzyć trochę kwiatów na zimowe herbatki. Wiadomo – na południu wszystko kwitnie co najmniej 10 dni wcześniej. Ale bocian też ostatnio upodobał sobie nasze sąsiedztwo i spacerował wśród traw i ziół za płotem.
Dzisiaj zaliczyliśmy nową gruzińską restaurację w Krakowie. Wrażenia raczej pozytywne. Porcje co prawda małe (w porównaniu do standardów gruzińskich 😉 ) ale potrawy świetnie przyprawione. Właściciel i kucharze z Gruzji.
Oby przetrwali na rynku, bo odnalazłam tu kilka ulubionych smaków 🙂
Krystyno,
zażartowałam sobie ostatnio, że – w obliczu dłuuuugiej tegorocznej wiosny – opady 14-17 maja, były to już deszcze świętojańskie… 🙄
Jolly – wszystkiego najlepszego!!! 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=9Pes54J8PVw
Cichalu – wszystkiego najlepszego!!!
https://www.youtube.com/watch?v=H3dFTyJK0NQ
Asia jak zwykle, perfekcyjna w doborze prezentów.
Czy ktoś ze „stolycy” odwiedził Nisię na targach? Byłoby chyba miło; Danuśka nad Bugiem, Małgosia była wczoraj, wysłannicy Barbary też wczoraj, Piotr pewnie co sił wyrwał z Warszawy na wieś i kto miał wesprzeć naszą Koleżankę? A może jednak ktoś był?
Jolly i Cichalowi – NAJLEPSZEGO wznosimy chilijskim cabernetem Gran 120 -i wydaje nam się, że tostosowna liczba, której można śmiało życzyć 🙂
Toast wznosimy w stolicy Chile, Santiago, popatrując na Andy i Cerro San Cristobal. Wszystkiego najlpszego i oby Wam eię!
Trochę chłodno tutaj, rano było 6 C, no ale to już późna jesień tutaj, wyżej 18-20C nie podskoczy.
Zamieszkaliśmy chwilowo w holetu przy lotnisku, ale wczoraj wylądowaliśmy póżno i nie chciało nan się nic w centrum szukać, Zatrztnaliśmy się na całą dobęjutro po śniadaniu wypożyczamy samochód i jedziemy gdzieś dalej. Mnie się marzy Aconcagua, ale to odpada ze względów praktycznych, znowu stracimy pół dnia na wypełnianie 150 papierów na samochód i tak dalej. Jest też możliwość, żeby jechać autobusem…ale Jerzoru coś ta możliwość nie bardzo. San Antonio – rzut beretem i mnie się tam bardzo-bardzo, no ale zobaczymy.
Dzisiaj pobiegaliśmy trochę po centrum, jest świetny i tani dojazd z lotniska do metra, a stamtąd metrem, Co niedziela można zwiedzać pałac przeydencki i nieco dalej parlament, no ale nie na nasze nogi stanie po 4 godziny w kolejkach, pytaliśmy ludzi i odpuściliśmy sobie. Oczywiście poza kolejką jest kilka bramek sprawdzających, trzeba zostawić wierzchnie odzienie i torby…kto by miał się czas w to bawić 🙄
Pieski uliczne chodzą już w ocieplających kaftanach – dobrzy ludzie chyba o nie dbają 😉
Tyle na zrazie – jutro w trasę, ale licho wie, gdzie w końcu nas poniesie, czasu mało, w środę wieczorem startujemy do Miami.
Jeszcze uwaga w sprawie wina, o czyp już klepałam poprzednimi razami – te same wina u mnie w sklepie INCZEJ, o niebo lepiej tu smakują, i procenty jakoś jakby słabsz, a przecież te same. Powietrze czy co?
Jolly, wszystkiego najlepszego 🙂
Pyro, niestety nie spisałam się, zobowiązania rodzinne stanęły na przeszkodzie. Jestem jednak pewna, że gęstniejący z każdą nową książką wianuszek sympatyków i tym razem Nisi spocząć nie dał 🙂
Dziękuję ślicznie za dzisiejsze życzenia! Asiu, prezent trafiony! Cecylii słuchałem z Fest. w Detroit. Ma znakomity dół! Mówię o głosie naturalnie. Przez moje nowe uszy muzyka jest nieco przekłamana, ale wierzę, że się przyzwyczaję i nie będę strzelał sobie w łeb, jak początkowo myślałem.
Literówki wybaczta, nie mam myszy i operowanie „paluszkiem” wychodzi mi niemrawo. A della swoją drogą durnieje – przeciez w domu został Asus! Przyzwyczaiłam się do maleństwa 🙄
Nisiu,
chciałam zaznaczyć, że trampki od Ciebie schodziły Chile dwa razy i tyleż samo Argentynę, a na dodatek pobiegały po Rapa Nui! Jak się rozlecą, to je gdzieś dumnie rozwieszę, teraz mi szkoda, że poprzednie, które zwiedziły kilka kontynentów, zostawiłam w Peru 🙁
Swoją drogą Rapanui ma szczęście, że jest tak daleko od cywilizacji. i dobrze, że się samorządzi.
Z rozmów z mieszkańcami wynika, że oni nie potrzebują świata, świat przychodzi do nich. Młodzi wyjeżdżają wświat studiować i „spróbować lepszego, lub może innego życia”, ale wracają. Nie Chilijczycy, ale rapanuianie.
No cóż…środek świata!
Dzień dobry,
Oj Cichalu, kto wiedział, ale…. co się odwlecze, to…. No właśnie, jeszcze będzie niejedna okazja, by użyć korkociąga. Wiesz co lubię. Dzięki, może wkrótce. A tiramisu Ewy smakuje pewnie jeszcze lepiej niż wygląda. Same straty Nowego.
Irku,
Nie mogłeś mi sprawić większej przyjemności. Łąki nad Bystrą raz widziane pozostają w pamięci na zawsze. Nasz dom stał na posesji graniczącej z tymi właśnie łąkami z widokiem na pradolinę Bystrej, na łąki, na rzekę….posesja graniczyła też z Jabłuszkiem, pewnie wiesz o które wzgórze mi chodzi.
Idąc ulicą 1 Maja, mijając willę ministra Becka schodzi się w dół, ku rzeczce. Po lewej stronie jest ogromna dziura w ziemi zarośnięta chwastami. Tam stał nasz dom zabrany i zburzony przez komunę i partyjne władze Uzdrowiska i Lublina.
Jeszcze raz wielkie dzięki za zdjęcia. Każdy szczegół z Nałęczowa cieszy mnie ogromnie, kocham to miejsce miłością wielką.
Asiu,
Dziękuję bardzo za wskazówki do przewodnika – zostały wysłane do córki i mam nadzieję przy najbliższym pobycie w Polsce odbiorę książkę. W wyszukiwaniu rzeczy starych, ważnych, pięknych, ciekawych jesteś niezastąpiona!!!!!
No i jeszcze w obdarowywaniu ludzi muzycznymi prezentami 🙂
Bukiet smaków w jednej misce…
Wczoraj byłem w Nowym Jorku. Celem wyjazdu było spotkanie z pewną bardzo ciekawą Kenijką, temat Afryki i Kenii wciąż mnie bardzo zajmuje. Jakiś czas temu postanowiłem zrezygnować lub bardzo ograniczyć pokazywanie zdjęć ludzi. Wpisy niektórych osób mnie do tego skłoniły. Jako ciekawostkę tylko podam, że dziadek mojej nowej znajomej miał 13 żon!!! Jak można nie słuchać takich opowieści!
Po spotkaniu poszedłem na 32 ulicę, przy 6 Ave. Juz tutaj nieraz wspominałem, że jest tam mnóstwo azjatyckich restauracji, jedna przy drugiej, głównie koreańskie, ale ja wybrałem japońską. Po rozmowie z kelnerem, polegając na jego sugestiach zamówiłem talerz zupy, poprzedzony oczywiście małą buteleczką sake. Zupa, o nazwie Fried Shrimp Udon okazała się rewelacją. Było w niej tyle składników, niepomieszanych ze sobą, że każda łyżka stanowiła coś odrębnego, smakującego inaczej. Oczywiście składnikó nie znam i wymienić nie umiem, natomiast każdego, kto zawita w te strony namawiam do odwiedzenia Korean Way, czyli 32 ulicy między Broadway a 6 Ave.
https://picasaweb.google.com/takrzy/JaponskaRestauracjaNowyJork?authkey=Gv1sRgCIub_-Df2JuAPQ#slideshow/6017575283820067442
Z przyjemnością czytam Krzycha i jego koreańskie opowieści. Sam miałem przyjemność poznać dwoje młodych ludzi z Poznania, mieszkających i pracujących od lat w Korei, w Seulu. Każdego roku przyjeżdżają w lecie do Stanów na kilka miesięcy. Rozmawiałem z nimi wiele razy – na ich przykładzie można dokładnie widzieć wszystkie zmiany jakie zaszły w Polsce. To są światowi ludzie bez żadnych kompleksów, znający języki i swoją wartość. Piekne!
Dobranoc 🙂
Nowy,
Dziękuję w imieniu własnym i Małżonki 😉
Twój bukiet smaków to był oczywisty z nazwy gruby makaron, udong, ten kolorowy plasterek to processed crab cake, te bialutkie grzybki to enoki, można jeść je surowe, my lubimy je właśnie w zupie lub duszone w sosie, jeżeli dobrze widzę, to w plasterkach tofu lub omlet oraz liście chryzantemy jadalnej bodajże, tutejszy dodatek do zup właśnie.
Restaurację wybrałeś japońską, a dodatki w kwadratowym miseczkach jak najbardziej swojskie- kimchi, obok moo namul(koreańska rzodkiew, w sklepach z azjatycką żywnością będzie jako daikon radish) i marynowana cukinia.
13 żon?? Nasz kolega, Masaj mieszkający na obrzeżach parku Amboseli, który dowodził tamtejszą wiejską szkołą, wybrał edukację zamiast pasania krów i przez to nie miał jeszcze żadnej żony. Jest samoukiem, wraz ze znajomymi pomogliśmy mu w edukacji w Nairobi(małe fund raising) i liczymy, że się w końcu ożeni 😉