Flaki są dobre na każdą okazję
Są książki, do których często wracam. Sprawia mi to wyjątkową przyjemność, że wiem co za chwilę opowie mi autor. A w dodatku przy kolejnej lekturze odkrywam nowe znaczenia czy nawet całkiem niespodziewane treści. A jeśli do tego pisarz jest smakoszem, wiele wie o jedzeniu i potrafi o tym pisać (co jest niełatwą sztuką) to frajda z takiej odświeżonej lektury jest podwójna. Albo i potrójna. W miniony weekend wyciągnąłem z półki egzemplarz fantastycznej powieści Gunthera Grassa -„Turbot”. Warto było!
„Jeśli ci zimno w środku: flaki z czwartego krowiego żołądka. Jeśli jesteś smutny, niezmiernie daleki wszelkiej naturze, beznadziejnie smutny: flaki, które nas rozweselają i nadają życiu sens. Albo z przyjaciółmi, którzy są obdarzeni dowcipem i na tyle bezbożni, by chłostać szyderstwem: zajadać flaki z głębokich talerzy, przyprawione kminkiem do smaku. Albo też gotowane z pomidorami, po anadaluzyjsku z ciecierzycą, po luzytańsku z czerwoną fasolą i słoninką. Albo podgotowane flaki udusić w białym winie z pokrojonym w kostkę selerem, kiedy miłość potrzebuje przystawki. Przy suchym zimnie i wschodnim wietrze, który dobija się do okien i doprowadza twoją llsebill do rozpaczy: flaki w śmietanie z ziemniakami w mundurach, to pomaga. Albo kiedy musimy się rozstać, tylko na chwilkę albo na zawsze, jak wówczas, gdy siedziałem w Wieży Więziennej i moja córka po raz ostatni podała mi przyprawione pieprzem flaki.
Ponieważ nazajutrz rano na Długim Targu miała odbyć się egzekucja w obecności króla Polski, zasiadającej i stojącej rady, ławników oraz kilku prałatów i opatów, przeorysza brygidek zaprosiła gości do więzienia swego ojca na wczesny wieczór. Pochodnie u ścian oświetlały mury. Misa żaru pod zakratowanym otworem okiennym nie pozwalała wystygnąć garowi flaków. Margareta Rusch po doprawieniu nie zjadła już ani kęsa. Odmówiła modlitwę przed jedzeniem, dołączyła prośbę o zmiłowanie nad skazanym kowalem, a potem obsłużyła ojca i jego gości. Ale podczas gdy mężczyźni wsuwali z glinianych misek, a ona nalewała jopejskie piwo do kufli, nie przestawała mówić ponad władczą głową patrycjusza, już wówczas tłustą okrągłą łepetyną opata, ponad łysą pałą kata i pochylonym nad miską czerepem swego ojca: bez wytchnienia lub cenzury.
Z tego Margareta Rusch była znana. Kiedy zupa była za gorąca, podczas gdy panowie ogryzali gęsie nogi, zanim podała rybę, makrelę na porach, bo był piątek, również ponad ogołoconym już z jedzenia stołem przeorysza mówiła do wszystkich, dla których gotowała, rozlewnym, neutralizującym wszelki sprzeciw dialektem. Potrafiła równocześnie wykonywać kilka czynności, ale też prowadzić pouczające pertraktacje, nie tracąc wątku żadnej z nich. Od hodowli owiec na Żuławach przez zapaskudzoną ściekami Motławę przechodziła do córek rajcy Angermundego, nie omieszkała przy tym przeliczyć duńskich podwyżek cen na skańskiego śledzia, opowiedzieć najnowszego dowcipu o kaznodziei Heggem, wspomnieć o nieustającym zainteresowaniu brygidek kilkoma staromiejskimi parcelami, po czym starczyło jej jeszcze tchu, by – ośród inwokacji do wszystkich aniołów od Ariela do Zedekiela – rozwinąć aż po handlowo-prawne szczegóły swój ulubiony temat: założenie kantoru z pieprzem w Lizbonie (wraz ze składem na indyjskim Wybrzeżu Malabarskim).
Dla kogokolwiek pitrasiła, ten miał zapewnione jej gadanie przy stole: zwrócone do podświadomości mamrotanie, którego wątki były pogmatwane jak polityka jej czasów. Mówiła jakby do siebie, ale na tyle głośno, że biskup włocławski, który maczał swój chleb w. potrawce zajęczej Margarety, że rajcowie Angermunde i Feldstedt, którym przyrządziła golonkę wołową z prosem, mogli w jej gadaninie dosłuchać się zamysłu, chociaż nigdy nie było pewne, czy mniszka Rusch opowiadała się za patrycjuszowską radą, czy za niższymi stanami, czy agitowała przeciwko polskiej Koronie i za Hanzą, czy z wierzchu była katoliczką, a w środku do cna zlutrzała.
A zatem gdy przeorysza Margareta Rusch podawała ojcu i jego gościom ostatnie flaki, potok jej wymowy płynął jak przy innych okazjach. Nie umiała się powstrzymać. Z chochlą w dłoni zawsze rozdzielała też wysmakowane zainteresowanie.”
U nas też były flaki. Po warszawsku czyli z pulpetami, papryką i serem.
Komentarze
Tekst smakowity, kto wie, czy nie lepszy niż talerz flaków.
Flaki będę gotowała w najbliższy poniedziałek, kiedy to przyjdzie p.Ola na święto miotły i ściery. Przychodzi tak 2 x w miesiącu, a człowieka ciężkiej pracy trzeba solidnie nakarmić. To po pierwsze; po drugie Młodsza flaków nie jada, a ja nie mam grypy żeby się 4 dni flakami rozgrzewać, p Ola pomoże mi w zjedzeniu ulubionej zupy, a Młodsza dostanie końcówkę niedzielnej wołowiny z warzywami. Jak zwykle u mnie będzie to „białe – kwaśne” (jak nazywają się zupy podrobowe w Poznaniu) a nie flaki warszawskie na rosole z pulpetami. Dużo imbiru, majeranku i pieprzu, odrobineczka gałki muszkatołowej, dwa wąsy szafranu, pół pojemnika kwaśnej śmietany i beurre manie na sam koniec. I musi to być gęste – nie może kawałek, kawałka szukać w zupie. To płynu jest niezbyt wiele, a flaków dużo. Ser podawany jest oddzielnie , podobnie jak dodatkowy imbir i pieprz – kto chce, niech dosypie.
Zię dobry, pilnuję czasu, bo rano trzeba wstać i obczajać te wulkany oraz jakieś inne okoliczności przyrody. „Naokoło” czwarta tutaj jeszcze niepełna, ale ja już czuwam, ptasiory już nadają i jak tu spać?!
Jerzoru to absolutnie nie przeszkadza 🙄
O flakach nie da się w tych tępych naturach pisac – za guronco!
Idę chwilkę dospać
Tekst i owszem, smakowity, ale nic lepszego niż talerz flaków nie ma!
Może dlatego, że w domu czekają, jak wracam z pracy 🙂 Za każdym razem i oby tak do końca świata i dzień.
No chyba, że flaki są razem z drisheen we wspomnianym kilka dnie temu przez mnie, a udokumentowanym przez Ewę, Cork.
Rodzaj kaszanki połączony z pokrojonymi w kwadraty flakami ugotowany w gestym, mlecznym sosie, lekko słodkie to to. Nie dla każdego 😉
W Limerick to danie nosi nazwę Packet&Tripe.
Limeryk o flakach, kto pierwszy?
Limeryk o flakach? Proszę uprzejmie 🙂
Flaki? To danie nie dla draki.
Przypraw,broń Boże,im nie żałuj,
wódeczkę do nich mroź pomału.
Serwuj na obiad,śniadanie czy kolację,
ucieszysz nimi szwagra
i …niejedną nację.
Krzychu, prowokujesz 🙂
Uprzedzam, zę limeryk ma swoje wymagania formalnie*), m.in. powinien leciutko przyświntuszyć.
Proszę, ad hoc:
Pewna panna w Wołominie
lubiła tańczyć na linie.
Uwiebiała chlopaków,
lecz brzydziła się flaków,
zaufała więc johimbinie.
*)http://portalwiedzy.onet.pl/49836,,,,limeryk,haslo.html
Nie smaczne.!!!
Henryku, jeśli to do mojego wpisu, to limeryk tak ma, może być niesmaczny, to cecha gatunku. Z tym, że raczej uznałabym to za absurd, a nie niesmak 🙂
Limeryk – miniaturka liryczna; nonsensowny, groteskowy, wierszyk o skodyfikowanej budowie:
pięć wersów o ustalonej liczbie sylab akcentowanych (w klasycznym limeryku wersy I, II i V liczą po trzy zestroje, a wersy III i IV ? po dwa[1]),
układ rymów aabba,
główne metrum: anapest lub amfibrach,
trzeci i czwarty wers krótsze od pozostałych (zwykle o 2-3 sylaby),
nazwa geograficzna w klauzuli pierwszego wersu (podstawa rymu a).
Utwór ten, który pod względem treści jest rymowaną anegdotą, ma też zwykle stały układ narracji:
wprowadzenie bohatera i miejsca, w którym dzieje się akcja, w pierwszym wersie,
zawiązanie akcji w wersie drugim (często wprowadzony jest tu drugi bohater),
krótsze wersy trzeci i czwarty to kulminacja wątku dramatycznego,
zaskakujące, najlepiej absurdalne rozwiązanie w wersie ostatnim.
Co innego, gdyby Krzych zażyczył sobie panagiryku albo i dytyrambu, o, wtedy byłoby słodziutko 🙂
Słynna dama – Nike z Samotraki
Miała wielką ochotę na flaki
Za kociołka połowę
Jam gotowa dać głowę
Albo cztery kociołki mussaki
A tutaj mamy troszkę limeryków naszych poetów:
http://www.limeryki.org.pl/spolecznosc-limerykowa/75-przyjaciele-limerykow
Pan Sorok-siódmy z Radzymina,
Wzrok Meduzy, sroga mina
krzyczy: Nie w smak mi
te wasze flaki
Lecz nie moja to wina.
I dlatego tak ma , jest niesmaczny.
Pewien Krzych z dalekiej Korei
domowej zapragnal brei.
Zakrzyknal wiec dosc tych robakow!
Uczciwych mi dajcie flakow
lecz byl glosem samotnym w tej kniei
?
Pewien znany kucharz z miasta Szubina
do każdej gorącej potrawy dolewał wina
Gdy raz za dużo do flaków chlusnął
jego pomocnik, gdy jadł to usnął
A kucharz na to: to mego dania przecież ruina!
Urocza Jolly Rogers z Albionu
postawiła mnie do pionu.
Nie flaki-mówi-a krwawa langusta
Widać ma Jolly ćwiczone usta
I.. wypadła z balonu 😉
Pewien detektyw z Albionu
był już o kroczek od zgonu.
-Mój drogi Watsonie
chcę flaków na koniec.”
Zjadł i przeniósł się do poziomu.
Gdzieś w Korei, będąc niezłym chojrakiem
Siekał Krzych krowie flaki tasakiem
Tasak omsknął się nieco
Krzychu pisnął kobieco
Teraz łowi paznokcie cedzakiem 🙁
Krzychu, z tym Albionem to jakoś się wstrzeliliśmy chórkiem 😀
Bajaderko, to się nazywa łajza. Minęli…
Rudy kot na Hybrydach(są w Szkocji)
nabył flaki w promocji.
Wysłał do brata w Ontario,
który z lubą swą, Darią
wiódł tam życie pełne emocji.
Ani to fraszka,ani homeryk,tudzież limeryk,
wierszyk niewinny,o tym jak jedni
flaki jadają,wręcz przepadają i uwielbiają,
a drudzy do dania tego nawet na chwilę nie zbliżają.
Nisia miła powróciwszy z rajz
wyjaśniła mi znaczenie łajz.
Nie pytam ab ovo,
bo teraz chwilowo
Krzych flakowe zadał był laisy.
Miało oczywiście być:
…nawet na chwilę się nie zbliżają
Raz Łajza Minęli z Ameryki
trafiła nam w te limeryki,
co miały być o flakach
a są i o robakach.
Od dań tych wolę tzatziki.
Pewna Pyra znad Warty
jadła flaki do tarty,
nie zważając na post ścisły ,
inne fllaki niż z nad Wisły,
taki dziwak był z Pyry uparty.
🙂 🙂 🙂
Raz, pewien Piotruś z nad Narwi
uparł się Polskę nakarmić,
nowocześnie, smacznie zdrowo,
umiejętnie, kolorowo,
aż na blogu mu przyszło kucharzyć.
Gdzie są wszyscy? Ja czytam papierówkę, nader interesujący numer (dowiedziałam się o jeszcze jednej enklawie mniejszościowej w Mołdawii, o której nie tylko ja nie miałam pojęcia, ale i Młodsza – w końcu dobry geograf. Nadal warto sięgać po politykę, bo to i o filozofii języka i całkiem zrozumiale o nowościach w astrofizyce i o wojnie rymskiej.
Errata – chodzi o „Politykę”, nie politykę i o wojnę Krymską sprzed 160 lat
To moze juz czas wrocic do prozy? Tymbardziej, ze w Ontario dzis rano bylo -12 (to dla Alicji, zeby nie spieszyla sie z powrotem).
Co do poezji to dla mnie najzgrabniejszy byl ten tekscik @bjk 14:21 o detektywie z Albionu.
W Korei tez chyba jadaja flaki? Ja zas na obiad mialem wczoraj kurczaka po tajsku wymyslonego przez syna; bylo to slodko-kwasne, a tak ostre (lecz pyszne), ze dalo sie zjesc dzieki butelce alzackiego gewurztraminera.
Ten wpis to takie pomieszanie z poplataniem, ale przynajmniej sie nie rymuje ani po limerycku, ani po czestochowsku.
Wszyscy dziś limeryczą?
Młoda Pyra, co ród wiedzie z Poznania,
spożyć flaczki swojej Mamy się wzbrania.
Pojechała do Pucka,
by zjeść móżdżek i płucka
oraz inne apetyczne równie dania.
ROMek, trzęsąc się ze wstrętu oraz grozy,
dość stanowczo żąda od nas tylko prozy.
Dopóki flaczków nie zji,
nie zrozumie poezji,
i nad każdym wierszem ronić będzie ślozy…
Pyro,
przeczytaj Młodszej ten limeryk Nisi. 🙂
Nie wiem, czy w Pucku można zjeść takie delicje; ja nie skusiłabym się na pewno. Ale dobrą zupę rybną i ryby w różnej postaci znajdziecie tam bez żadnego problemu.
Widziałam dzisiaj wiosnę. Objechałam w tym celu okoliczne lasy. Podjechałam też do Zalewu od strony Miroszewa koło Podgrodzia, koło Nowego Warpna, bo chciałam popatrzeć na dużą wodę.
Zawilce w lesie w Przęsocinie potrzebują dnia albo dwóch. Może już jutro będzie tam biały dywan – są na zakwitnięciu.
Krystyno, w Pucku, nie w Pucku – z tego wszystkiego tylko flaczki. Ale za to masami, masami!
Oczywiście, miałam na myśli móżdżek i płucka, bo ryby – zawsze i wszędzie. W ilościach.
ROMeK bywa Blogowiskiem zde – gus – to – wany. Nie to poczucie humoru i smaku. Cóż ronić – taka wada demokracji, że nie można sobie inaczej dobierać towarzystwa, jak wychodząc z nielubianego.
Krystyno – ciszej, bo mi Dziecko wystraszysz i nigdy do Pucka nie pojedzie.
Owszem – ryby zawsze i nie mało. Zupy wcale.
Pewien Romek z Radzymina
samej prozy się dopomina.
A tu blog nasz, wprost przekorny,
kleci wiersze – niepokorny.
Lecz to nie Henryka wina.
Częstochowskie rymy klecę,
komentarze znów zaśmiecę.
Romka nie chcę denerwować,
lecę się wyedukować !
Wiosna, wiosna, wiosna 🙂 http://repozytorium.fn.org.pl/?q=pl%2Fnode%2F7443
Jak wczasy – to tylko w Warszawie 😀 http://repozytorium.fn.org.pl/?q=pl%2Fnode%2F7414
Czy zdajecie sobie sprawę, że chłopak 20-letni z 1953r ma dzisiaj lat 81 jeżeli dożył?
Nisiu! Szapoba za limeryk do ROMka
Ale i tak najbardziej podobał mi się limeryk Danusi!
Kiedyś też pisywałem, ale się popsowałem!
Pyro, nie przesadzaj. W 1953 miałem 18 lat!
Blk, początkowa chemia uzasadnia się progresywnie! Brawo!
Pyro – a te maluchy w wózkach mają już swoje wnuki. Moja mama jeździła w takim wózku 🙂
BJK!
Ja (i moje koleżanki) byłyśmy wtedy w VIII klasie ( 1-sza licealna) i już myłyśmy nieco barbarzyńskie w stosunku do panien starszych o 5-6 lat. To mógł być schyłek tej pierwszej aloi drugiej klasy i wybrałyśmy się na Targi we dwie i w towarzystwie kuzyna koleżanki, warszawiaka, studenta ostatniego roku politechniki. On – oczywista, oczywistość oglądał maszyny (niektóre w ruchu). Schodzeni do kresu sił poszliśmy na parówki do jednego z licznych kiosków serwujących bułe, kiełbaskę i łyżkę musztardy na tekturowej tacce. Te parówki były przepyszne (Jak przed wojną). I Natasza i ja połknęłyśmy swoją porcję piorunem i dopiero zainteresowałyśmy się naszym „opiekunem” Stał biedak milcząc i tęsknie wpatrywał sie w tackę ze swoją parówką. Co się stało? Nie chce czy o? Ależ chce bardzo! To dlaczego nie je ? – Bo noża nie dostał, a przecież ze skórką nie będzie jadł w ręku trzymając. Zlitowałyśmy się – my, barbarzynki: Natasza ściągnęła flak, a ja wytargowałam w kiosku pogięty nieco, aluminiowy widelec, klnąc się na wszystkie świętości, że oddam. Bardzo dobrze wychowany kuzyn kłaniał mi się elegancko przez dwie minuty co najmniej i nie mógł zrozumieć dwóch chichotek, czego się tak cieszą
Pyro, jesteś debest!
Pan Cichalino z Hameryki
pisał był ongiś limeryki.
Spożył raz flaczek,
spsuł się, biedaczek,
więc pozbijali go na gwoździki.
Pyra, ozdoba Grodu Lecha,
spożywczych wspomnień snuje echa.
Zjadły dzieweczki
swe paróweczki…
Żaden klecha nie ujrzy w tym grzecha!
Dobry wieczór, fajny macie dziś temat.
Podziwiam i zazdraszczam zdolności do limeryków, mógłbym czytać bez końca.
A flaki flakami. Dostałem znowu ochoty na Grassa.
Pyro, a co do tego tam studenta bez widelca i czegokolwiek wobec nagiej parówki. W tych latach które przytaczasz opowiadano dowcip o dwóch dzentelmenach którzy będąc razem przez wiele lat na bezludnej wyspie nie zamienili z sobą żadnego słowa. Powód:
Nie zostali sobie przedstawieni.
Przeczytajcie sobie Rotfelda w Wyborczej. Ja chyba pójdę spać. Świat w epoce diad’ki Stalina był jednak bardziej przewidywalny (nawet w swej grozie).
Mam na jutrzejsze śniadanie paróweczki z małej wytwórenki w nieodległym Starym Czarnowie. Do sklepu pana Majerka dostarczono dziś, jak to w środy, swojskie kiełbaski, kaszankę, salcesonik, szynkę-nie-sikającą-niczym, pachnący boczek. Jak przed wojną. Rosyjsko-japońską.
Czytałam Rotfelda. Mimo wszystko nie tęskno mi do towarzysza Josifa Wisarionowicza.
Naszemu łotrowi znów się skojarzyło jak niejakiemu Oko.
Musiałem rozstrzelić noblistę aby przeszedł.
Poza tym tak jak leci
Dobry wieczór, fajny macie dziś temat.
Podziwiam i zazdraszczam zdolności do limeryków, mógłbym czytać bez końca.
A flaki flakami. Dostałem znowu ochoty na G r a s s a
Pyro, a co do tego tam studenta bez widelca i czegokolwiek wobec nagiej parówki. W tych latach które przytaczasz opowiadano dowcip o dwóch dżentelmenach którzy będąc razem przez wiele lat na bezludnej wyspie nie zamienili z sobą żadnego słowa. Powód:
Nie zostali sobie przedstawieni.
Pewno pojawi się duplikat.
Nisiu! Jesteś cudownista! Jak ja mogłem kłócić się z Tobą?
Jedna Nisia ze Szczecina
Rzekła, chyba szczęścia nima
Szczęścia nima bez cichala
Tak jak mięso typu halal
Niekoniecznie zadawala
PEPE! Oni byli nie przedstawieni!!! Cudowne!
Jedna Nisia ze Szczecina
Rzekła, chyba szczęścia nima
Szczęścia nima bez cichala
Tak jak mięso typu halal
Jest albo go ni ma
Cichal, od takich niewinnych kłótni jak nasze to tylko się cera poprawia!
Pewna Nisia przepiękna na twarzy
o dalekim Cichalu wciąż marzy.
Czemuż, o mój Cichali-
no, zanikłeś mi w dali,
miast się w kraju i z nami bradziażyć???
Dobry na wieczór.
Wy tu sobie limerykujecie o flakach i nie tylko, ja tymczasem wróciłam z dżungli.
Najpierw pojechaliśmy na Irazu, a on ani razu, chociaż należy do 9 aktywnych wulkanów Kostaryki (ma ci ona bodaj 96 wulkanów. Nic powalającego ani imponującego, ostatni bardzo przystojny wulkan to był Villarrica w Chile.
Już lepiej w wikipedii wygląda, bo jest woda, a jak byliśmy dzisiaj, to sucho.
Podjeżdża się pod sam krater i gapi w dziurę 🙄
I tak dobrze trafiliśmy, bo za chwilę wulkan był w chmurach. Droga przez Kordylierę Centralną męcząca, jak zwykle bardzo strome podjazdy i zjazdy, a droga wąska, naokoło dżungla i strome zbocza. Ma się wrażenie, że za chwilę jakaś palma spadnie na głowę albo inne drzewo. Przekroczyliśmy Kordylierę i wywieziono nas do dżungli na płaskim, wrzucono do łodzi i dalejże w stronę Nikaragui. Ptactwa różnego do wypęku, iguany i jaszczury różne, małpy wrzeszczące, nawet krokodyl się raczył pojawić, chyba miał akurat dyżur. Jadowite węże widziałam dopiero za szkłem, i bardzo dobrze, były też śliczne malutkie żabki czerwone, jadowite cholery 😯
Trasę przebytą wyrysuję sobie dopiero w domu, bo nie chce mi się teraz zaglądać do zapisków – byliśmy prawie 12 godzin w trasie.
Jestem pełna podziwu dla Pana Kierowcy – prowadził ten autobusik jedną ręką – gdyby tak Jerzor spróbował, to nawrzeszczałabym, ale Pan kierowca robi tę trasę prawie codziennie. W drodze powrotnej już w górach złapała nas ulewa, że ledwie było co widać (i ciemno było już!).
Jeść!!! Idziemy do restauracji coś przetrącić, reszta potem.
Dzień dobry,
Flaków nie spróbowałem do dwudziestego któregoś roku życia, a dzisiaj nie wiem co bym wolał – miseczkę dobrych flaków czy czytać blogową, limerykową twórczość. Wybiorę najpierw czytanie, a w sobotę flaki – tylko w soboty można je kupić w polskim sklepie, ale są naprawdę dobre.
A co do limeryków – mogę też je czytać godzinami. Wasze, no i te wydane w książkach. Mam tutaj niestety tylko jeden zbiorek różnych autorów spisany przez Annę Bikont i Joannę Szczęsną. Nie wiem jak limeryki mogą być niesmaczne, chociaż często są bardzo pikantne. 🙂
Sam tworzyć się nie podejmuję. Są tutaj dużo ode mnie w tym lepsi.
Dobranoc 🙂
Kulinarnie,
licho by to. Zamówiłam stek „well done” czyli dobrze przysmażony. Podano mi coś pływające w krwi. Może pomyłka, poprosiłam o dobrze przysmażone, i niech nie zaczynają od poczatku, tylko podsmażą ten mój nieco bardziej.
To nie była jakaś nie wiadomo jaka restauracja, tylko sieciowa w Pn. Ameryce Denny,s my w podróży – i jak nie ma czasu, nie jesteśmy wymagąjący.
Podsmażyli , jak poprosiłam.
Kimanko, bo trzeba o jakiejś nieboskiej godzinie wstać 🙄
P.S.
Najfajniejsze i bardzo plugawe pisał Joe Alex oraz…Wisława Szymborska 🙂
Branoc na noc.
Ha, to podsumujmy!
(Wielce kontrowersyjnie, prowokacyjnie a może i niesmacznie, jak prosili :twisted:)
Raz w Podbloże po świecie rozsiane
wietrzyk przywiał potrzebną odmianę:
Pani Wiosny to smaki –
jedzmy olej i flaki!
Miodzio w gębach?… – Niedogotowane!… 😐
[ Wersje dla wtajemniczonych i zaawansowanych
– kumulacja rymów wewnętrznych…- tak dużo ich na poczekaniu mamy, że gdzie się da, tam upychamy: „wiosny znaki i smaki – jedzmy flaki dla draki!”
– popisanie się finezją rymu niedokładnego, lecz tak, by odbiorcy narzucał się też dokładny… znaczy, potrafilibyśmy, jednak też Miłosza czytaliśmy i jemu podobnych: „wietrzyk przywiał potrzebę odmiany”…
– etc., etc. 😀 ]
Obwiniam…
(O zaniechanie rymot i wierszydełkowania gdzieś w siódmej-ósmej klasie podstawówki… książki zbójeckie, stan wojenny i pół okolicy obwiniam…
…wtedy jeszcze nie było, że wszystko wina Tuska bo Tusk był bardzo świeżo upieczony… jakieś siedem tygodni po wyborach 🙄 )
Punktem wyjścia wpisu – wcześniejszy limeryk (wysmakowany) Pani Redaktorki Muzycznej, a w rozmowach – bukiety poezyji doskonałych i eleganckich… 😀
…Lecz też doceniam Komentatora, który się tego szybko nauczył na potrzeby imieninowe (ów wpis o obwinianiu, dwa kroczki wstecz), wobec zalewu wiązanego, przeuroczego poetyzowania, jakie naszło tamte Towarzystwa tamtej jesieni i zimy (2007, 2008)… i trzyma… (por. Poezyje Gości na prawym pasku!).
Henryku (uśmiechnij się! 😀 ) – zalinkowany limeryk o „tacie z mamą” nie jest niesmaczny, prawda?… One wcale nie muszą takie być… chyba, że temat i przeprowadzenie zamysłu twórczego wymagają środka tego… 🙄
Romku (też się uśmiechnij! 😀 ) –
na osłodę cytacik z Miltona, 1667 😉 )
:
Rym nie jest koniecznym dodatkiem i szczerą ozdobą poematu lub dobrego wiersza a głównie w dziełach dłuższych, lecz wymysłem barbarzyńskiego wieku dla pokrycia nędznej treści i kulawej miary. A zyskał urok pewien dzięki użyciu go przez niektórych sławnych poetów dzisiejszych, skuszonych nowym obyczajem; wszelako stał się on im wielką udręką, zawadą i więzami, gdyż wiele rzeczy wyrazić nim gorzej, niżby to uczynili w inny sposób.
Mówcie, co chcecie, przyznać musicie, że choć rymotki i wierszydełkowania sylabiczne, sylabotoniczne i toniczne straciły (po Kochanowskim, Mickiewiczu i Kasprowiczu) jakiekolwiek moce twórczo-odkrywcze (i dlatego tylko ośmieszają dywagacje o polityce, wychowaniu, społeczeństwach, pięknie, prawdzie, … … …) —
— są one wciąż niezwykle przydatne i doceniane przy okazjach biesiadnych, imprezowo-towarzyskich, niezobowiązująco-iwentowych, półżartem-występowych, etc.
Każdy pasibrzuch (i pasibrzuszka) musiał kiedyś (przy toaście, itp.) sypnąć lub odpowiedzieć limerykiem, moskalikiem, lepiejem, siekierą-motyką, itd. – nie mając czasu na ułożenie wierszydła w głowie, nie mówiąc o zapisaniu na karteluszku wyjętym z mini-torebeczki. Wówczas wprawa wyniesiona z dzieciństwa się przydaje… Nawet, gdy rozmyślnie odrzucona i bardzo przykurzona to wprawa… 😎
Po wtóre, naturalne (potem prześmiewcze, mieszające tropy… i stopy) odwzorowywanie rymu, metrum, frazy, inkantacji świadczy o dwóch rzeczach:
– że w dzieciństwie czytało się naaaprawdę spoooro
– że dysponuje się słuchem muzycznym
…a wielu chciałoby mieć taką reputację, prawda? 😉 😀
Nisię rozumiem, Cichala razumiem, Pyrę rozumiem. Dellę rozumiem, chociaż na siłę „młodzieżuje”. „Ulisessa” Joyce’a , co drugi akapit.
A cappelli – ni w ząb!
…Bo widzisz, @wawelski, Ulisses powstawał już całe stulecie temu (publ. książkowa 1922) —
— a cappella zaś żyje tu i teraz; prócz Joyce’a – niegdyś delektacyjnie, obecnie miłośnie do poduszki (po kęseczku) – czyta(ła) też z upodobaniem Witkacego, Gombrowicza i im podobnych, na młody ząbek bierze wszystko, co twórcze i obrazoburcze…
…Twój ząb by też chętnie przetestowała, ale:
– primo, zaraz ją Pani Generał zruga, że się z trollami zadaje,
– secundo, ząb to już chyba nierokujący, skoro A. (podkradającą zresztą latami ze stylu a cappella 😉 co się tylko da i nie da) zaliczasz do „młodzieżujących” 😮
– tertio, już w podstawówce kazali nie mówić „nie rozumiem niczego/wszystkiego”, lecz np. „tego tu przejścia w twierdzeniu o trzech funkcjach” (pamiętasz? 💡 ) …a jak dalej nie kuma, to się nauczyć na pamięć i dumać dniami i tygodniami (najlepiej perypatetycznie! 😀 )
– quarto, pogoda za dobra, czas zbyt cenny (choć pokusa, by się troszkę podroczyć z miernym tchórzątkiem silna 😈 )
Dzięki za komplement, bądź zdrów, z pewnością się jeszcze kiedyś zobaczymy! (No cheba zebym akuracik nie zajrzała pode wceśniejsego wpisa, co nojceścij bywo 🙄 )
„Miłośnie, do poduszki” można Witkacego, Gombrowicza, ale po co ich od razu „małpować”?
Alicja jest równie śmieszna ze swoim „młodzieżowaniem”, co Ty z „gombrowiczowaniem i witkaceniem”.
Jeżeli chodzisz jeszcze do pierwszej klasy liceum, potraktuj moje uwagi jako zrzędzenie i idź na pole pobawić się w berka. Pogada wspaniała!