U czorta na kuliczkach czyli powiew Hiszpanii
Liczba hiszpańskich restauracji w Warszawie (i w całej Polsce też) jest nieproporcjonalnie mała w stosunku do atrakcyjności i jakości tej kuchni. Lokali włoskich jest dziesięciokrotnie więcej, francuskich też znacznie więcej. Ale przecież paella jest równie wspaniała jak spaghetti a wina z Penedes czy Rioji absolutnie dorównują winom z Doliny Rodanu czy Toskanii. Tym chętniej więc piszę te pochwały pod adresem coraz bardziej popularnej restauracji noszącej imię swego właściciela czyli rewelacyjnego kucharza z Madrytu – Casa Krike, mimo że ulokowana jest „u czorta na kuliczkach” i trafić do niej trudno, warta jest takiej wyprawy.
Mały domek przy Człuchowskiej 37 wygląda niepozornie na tle otaczających go wielkich budynków. Ale wystarczy wejść do wnętrza by zrozumieć, że porzekadło w małym ciele wielki duch można odnieść zarówno do właściciela i szefa kuchni zarazem Krike, jak i do całego lokalu. Panuje w nim hiszpańska atmosfera od dyskretnie sączącej się muzyki, przez wspaniały widok Madrytu zdobiący ścianę aż do pełnych okrzyków i emocji opowieści wypadającego co chwilę z kuchni i zatrzymującego się przy wszystkich stolikach szefa. Krike – po siedmiu latach spędzonych w Polsce – opanował nasz język niemal perfekcyjnie, choć lubi wtrącać hiszpańskie słówka, co dodaje uroku rozmowom.
Goście, zanim zamówią i otrzymają swoje dania, czytają menu przegryzając tapas. Może to być np. pieczony daktyl owinięty szynką Iberico. Pozwala to na spokojną lekturę bez męczarni zgłodniałego miłośnika paelli, w którego żołądku wzbierają soki trawienne wywołane apetycznymi nazwami dań.
Na początek warto zamówić talerz tapas czyli półmisek drobnych przekąsek, wśród których zawsze znajdzie się kawałek chorizo (ostrej suchej kiełbaski), morcilla (słodkawa kaszanka z konfiturą z papryki), krewetki, ośmiornice, pieczone małe papryczki (wśród delikatnych zawsze trafia się ostra jak piekło) czy chrupiące kalmary.
Zawsze jest kilka zup do wyboru. Jeśli to chłodna pora roku to warto wziąć marisco czyli zupę z owoców morza, a jeśli gorące lato to oczywiście gazpacho. Miłośnicy zieleniny znajdą do wyboru kilka świetnych sałat.
Wśród dań głównych królują ryby jak np. diabeł morski czyli żabnica w wielu postaciach, bacalao (dorsz atlantycki) lub karmazyn. Są – co oczywiste – kalmary, krewetki, małże. Sposób ich przyrządzenia i podania można omówić z szefem, który podpowiada i zachęca do swoich ulubionych dań ale daje się też przekonać i do pomysłów gościa.
Z dań mięsnych godny polecenia jest niewątpliwie królik z czosnkiem i ogon byka w sosie własnym. Jeśli jednak w nadwiślańskich smakoszach rabo de Toro wzbudza lekki lęk, to mogą sięgnąć po wątróbki kurczaka lub kilka rodzajów polędwicy (wieprzowej lub wołowej). Do wyboru jest też chyba aż dziesięć rodzajów paelli (każda porcja dla dwóch osób) wśród których ja wybrałbym tę z owocami morza lub z atramentem kałamarnicy.
Jest i kilka rodzajów deserów – w tym mój ulubiony czyli crema catalana.
Krike sam lubi wina z regionu Rioja więc poleca swoim gościom crianzę o wspaniałym owocowym aromacie i smaku. Można zamawiać wino na kieliszki lub – te z wyższej jakościowo półki – na butelki.
Zaletą Casa Krike są także dania dla dzieci i możliwość zamawiania potraw do domu. Lokal przy Człuchowskiej jest – moim zdaniem – największą konkurencją dla praskiej La Iberica, która do niedawna uchodziła za najlepszą hiszpańską kuchnię nad Wisłą.
Casa Krike ma swoją stronę internetową gdzie prezentuje wszystkie zalety.
Komentarze
Buenos dias amigos 😀
Wasze warszawskie wysłanniczki odwiedziły swego czasu „Casa Krike”,co rzetelnie sprawozdałyśmy.Małgosia mieszkająca o rzut beretem zna to miejsce znakomicie.
Naszą biesiadę w rzeczonej knajpce połączyłyśmy ze spektaklem flamenco i spędziłyśmy na Bemowie bardzo udany hiszpański wieczór.
A dzisiaj życzę Wam pięknego wiosennego dnia !
nie wiem czy gazpacho nie jest czasami narodowa zupa hiszpan. wiem natomiast z doswiadczenia, ze jak zaczyna robic sie na polwyspie upal, pojawja sie zupa z pomidorow, papryki, ogorkow oraz czosnkiem, oliwa i octem sherry na kazdym stole.
niektorzy uwazaja, ze gazpacho pochodzi od sefardyjczykow. znawcy biblii doszukali sie miejsca gdzie wspomina sie o zupie przygotowanej na bazie octu i oliwy.
dla mnie osobiscie, gazpacho moze pochodzic nawet od samych maurow, smakuje w espana wysmienicie 🙄
🙂
Nada paslat Putina k czortu na kuliczki
Pozdrawiam
o tak ozzy, chociazby za to, ze:
… podsluchuje rozmowy telefoniczne,
… za zadluzenie zachodniego swiata,
… przyczynia sie do zmiany klimatu w przeciwnosci czystej i oszczednej gospodarki zachodniej,
… za scenowanie smsow i emailow,
… ze wpuszcza na rynek zgenetyzowane produkty,
… ze w polsce powstaly wiezienia tortur cia,
… ze wszedl do iraqu
… ze wyszedl z afganistanu i wpuscil tam amis,
… ze przyjal snowdena,
… ze assange osadzil w ambasadzie ekwadoru,
… wspieral maidan faszystow i extremistow salafistow
*****
********
och putin, gdybys ty byl troszeczke lagodniejszy, bardziej ludzki i … amerykanski a mniej rosyjski, to bysmy cie wszyscy kochali 🙄
cos nie tak napisalem, bo pojawilo sie
Twój komentarz czeka na moderację.
Les deseo un buen dia
o tak ozzy, chociazby za to, ze:
? podsluchuje rozmowy telefoniczne,
? za zadluzenie zachodniego swiata,
? przyczynia sie do zmiany klimatu w przeciwnosci czystej i oszczednej gospodarki zachodniej,
? za scenowanie smsow i emailow,
? ze wpuszcza na rynek zgenetyzowane produkty,
? ze w polsce powstaly wiezienia tortur cia,
? ze wszedl do iraqu
? ze wyszedl z afganistanu i wpuscil tam amis,
? ze przyjal snowdena,
? ze a s s ange osadzil w ambasadzie ekwadoru,
? wspieral maidan faszystow i extremistow salafistow
*****
********
och putin, gdybys ty byl troszeczke lagodniejszy, bardziej ludzki i ? amerykanski a mniej rosyjski, to bysmy cie wszyscy kochali
🙄
Jedyne, co przywiezlismy z wakacji w Andaluzji, to wlasnie jamon serrano, nadane jako bagaz glowny. Dorzucilismy kilka butelek jerez, zeby nie bylo jej w samolocie smutno 😉
Sprawny operator jest w stanie wykroic ponad 80 porcji tapas z jednej nogi, u nas skonczyla sie po 3 tygodniach, a kosc poszla na wywar 🙂
A propos Andaluzji, istnieje spore prawdopodobieństwo, że w ramach delegacji wyląduję w maju na miesiąc w Grenadzie. Krzychu, bejotko, moglibyście podzielić się wiedzą gdzie i co warto tam zjeść? Co ewentualnie można obejrzeć poza typowymi must-see opisywanymi w przewodnikach?
Ewo, jeśli w Granadzie i okolicy i na szybko(tzn ja na szybko, bom nieco zaganiany) to polecam domy wydrążone w górach. Wciąż zamieszkane, niektóre przez cudzoziemców, niektóre przez autochtonów.
Stała temperatura w ciągu roku, prawi nieograniczony metraż-byliśmy z wizytą w jednym z tych domostw, gdzie ilość mieszkańców zwiększyła się o niemowlaka. Po prostu wydrążyli kolejną sypialnię 🙂
Tutaj przykłady.
Do maja postaram się być bardzie wyczerpujący w odpowiedzi 😉
Ajo blanco, skoro będziesz w maju- chłodnik czosnkowo-migdałowy, wariacja na temat gazpacho, bez pomidorów. Czasem serwowane z pieczonym ziemniakiem.
Pierna de cordera con salsa de granada, czyli udziec jagnięcy w sosie z granata, a jakże 😉
Pstrągi, dziczyzna(dobrze wiedzieć, jak się nazywają po hiszpańsku przepiórki czy zające, my wyposażeni w cieniutkie rozmówki, składając zamówienie byliśmy przekonani, że na stół wjedzie pastowany kaban, znaczy dzik. Dostaliśmy rybę, kwestia jednej literki 😉
Krzychu – wielkie dzięki 🙂
Ewo, ja rzucałam się przede wszystkim na owoce morza. Jeśli będziesz w Tarifie, to jest najbardziej na południe wysunięty kraniec Europy, rzut beretem od Gibraltaru, tam jest rewelacyjna knajpka rybna, adresu nie pamiętam, ale kogo spytasz, każdy wie, fotki są na moim blogu. W wielu nadmorskich miejsowościach Andaluzji zajadałam się pescaito frito, danie z najświeższych danego dnia ryb, krewetek, kalmarów, smażone na oliwie. Oczywiście tapas, każdy z barów ma swoją specjalność, trzeba chodzić i próbować. Za przysmak w Andaluzji uchodzi rabo de toro, ogon byka duszony z jarzynami, dla mnie to było okropne, ale tym się nie kieruj. Oczywiście szynki z czarnych świń, ale to ogólnie znane, także inne wędliny, kiełbaski chorizo. Sherry. Desery, słodycze nugatopodobne mają wyjątkowo dobre, nawet mnie skusiły, a zwykle słodkości omijam sporym łukiem. Sery. Mają takie regionalne danie, nie pamiętam nazwy, chorizo zapiekane z jajkami i pomidorami w kokilkach, bardzo dobre, a co miasto, to inaczej podane. Generalnie hiszpańskie jedzenie jest smaczne i różnorodne, jest w czym wybierać.
Bajaderko,
wyszły Ci komentarze, wyszły 🙂 I to w ilościach 🙂
Jaco, +29C, za chwilę południe.
Raczymy się piwem w chińskim barze.
Wiadomość dla szaraka – tutaj podobno jest niezły surf, o kitowcach nie wiem i ich nie widzę. Plaża prawie pusta, okupują nadplażowe bary. Zaczepiliśmy takich jednych Jankesów, przyjeżdżaja tutaj w kilka osób i wynajmują condo na plaży i surfują przez tydzień.
Kulinarnie nie będę miała chyba nic nadzwyczajnego do zeznania, bo tradycyjna kuchnia kostarykańska jest podobno niewyszukana, ale smakowita.
Ze znanych mi rzeczy – sewicze (ceviche), które jak cała Ameryka Południowa, tak samo Ameryka Łacińska.
Kuchnia jest nastawiona na gringos, niestety – steki, hamburgery i tak dalej. Tam gdzie gringos, tam kuchnia musi być zabezpieczona.
Mam ochotę na sewicze, ale Jerzor, że się zatruję i zaraz umrę (powinien raczej mi podsuwać te sewicze, nie? 😉 )
W końcu jesteśmy na wybrzeżu Pacyfiku, tutaj musi być świeża ryba i każdy inny morski zwierz! I wczoraj była – grillowany red snapper, pyszny.
Oprócz ryżu, o którym już wspominałam, bogactwo owoców – mogę kupić u siebie w sklepie, ale tutaj smakuje inaczej, prosto z drzewa, niektóre nie występują w naszych sklepach, bo nie wytrzymałyby trudów transportu.
No to poszalejemy, tym bardziej że namawiam Witka by wpadł tam na tydzień do mnie 😉
dzięki bejotko 🙂
Na piecu kura pyrka i roznoszą się pierwsze zapachy.
Wziąłem w sklepie z zamrażarki to co było najlżejsze, bo chodziło w końcu tylko wygotowanie tego warzywa, co pętało się w lodówce. Kura tego typu: dziesiectysiecygodzinlotu. Jak wróciła LP zaraz pytanie: a masz tam też wołowe? Nie, nie mam, bo nie o to chodziło, bo chciałem tylko wygotować dziady (aczkolwiek dokupiłem pietruchę) I zaczęła mi rządzić w kuchni! W sumie to tak jak tu:
– Dziadku, wiagrę bierze się całą, a nie tylko połówkę
– Chłopcze, ja właściwie babcię chciałem tylko pocałować
Owszem, ze dwa razy już przytaczałem i obiecuję już nie powtarzać.
Jak długo rozum pozwoli.
Dobry wieczór – Bejotko, wczoraj napisałam wieczorkiem o aktualnej, poznańskiej kuchni; dla Ciebie. I powtórzyłam pean Marialki o knajpce z kuchnią żydowską na rynku w Lublinie.
Dla mnie kończy się pracowity dzień, zdążyłam przeczytać prasę i zaplanować obiad na jutro, na którym będzie znajoma Młodszej, z którą to znajomą wspólnie będą próbowały wyrwać granty UE w programie Erasmusa. Jeżeli się uda, to w lecie 10 osobowa grupa nauczycieli z jej szkoły załapie się na intensywny kurs j.angielskiego w Corck (Irlandia Płn.) zakończony certyfikatem. Unia pokrywa całość kosztów z przejazdem, kursem zakwaterowaniem i wyżywieniem. Przed wyjazdem można jeszcze „wygrać” u nas uczestnictwo w kursie odświeżającym znajoność języka do wymaganego poziomu. Ż serca życzę, aby im się udało.
Pozdrawiam grupę nauczycieli i służę pomocą – Cork i nie Irlandia Północna. Mam nadzieję, że ciało pedagogiczne wybaczy mi tę uwagę 🙂
Placku – dziękuję; wiadomo,że ja nie anglojęzyczna i napisałam „ze słuchu”. Lekcję odrobię. Poprawię się, a dzisiaj mi chyba ujdzie na sucho, w dzień wagarowicza?
Pyro – to była prawdziwa oferta pomocy z mej strony. Znęcam się nad tym językiem od lat czterdziestu, a nadal błądzę jak Gospodarz po Bemowie.
Casa Krike to chyba Jelonki Południowe. Irlandia Warszawy 🙂
A u nas pierwsza wiosenna burza. Właściwie to w Gdyni i tylko dwa grzmoty, ale porządne, a na dodatek ulewa. Dziś w Gdyni na powitanie wiosny zamknięto część ulicy Świętojańskiej, na której pojawiło się mnóstwo starych samochodów. Dla mnie to widok jeszcze znajomy, tylko amerykańskie krążowniki szos nadal robią duże wrażenie. A tak w ogóle chodziło o przyciągnięcie mieszkańców do lokali i sklepów na tej ulicy, skutecznie przez lata odciąganych przez rozpanoszenie się banków i operatorów telefonicznych. Teraz sytuacja nieco się poprawiła. W każdym razie w dzisiejszy wieczór lokale były zapełnione, ale i tak największą atrakcją były jednak stare pojazdy. Kiedy zmierzaliśmy już do samochodu zaparkowanego dość daleko, zaczął padać deszcz i szybko zrobiła się z niego ulewa. A parasol w samochodzie. Zgodnie uznaliśmy, że wystarczy jedna zmoknięta osoba i nie byłam to ja.
Bawi mnie skład tej aplikującej do szkolenia grupy. A ten skład to 4 lingwistów – w tym 3 anglistów i 1 germanistka, 2 historyków, matematyczka, 2 geografki z ekonomią na dodatek i 1 informatyk. Przyda się z pewnością wszystkim ale przygotowanie zgoła nieporównywalne. Organizatorzy podchodzą do sprawy poważnie – zajęcia codziennie od 8.00 do 16.oo na miejscowej uczelni wieczorem zajęcia własne: koncerty, filmy, zawsze w j, angielskim. Po 14 dniach – egzaminy. Do wypełnienia tony papieru. Późne ogłoszenie MEN; pierwsza instrukcja wypełnienia wniosku – błędna, druga – niekompletna i teraz na ostatnią chwilę piszą po raz trzeci. W poniedziałek od rana zbierają podpisy i pieczątki w UM , w Kuratorium i u siebie w szkole i do 12.00 wniosek musi trafić do właściwego urzędnika. I znów najważniejszy jest św. Biurokracy.
U mnie też wiosennie i błękitno
https://picasaweb.google.com/111628522190938769684/KindOfBlue02#slideshow/5993317374564268850
Krystyno – o tym się ostatnio często pisze – umierają śródmiejskie ulice. W Poznaniu też na głównych trzech ulicach śródmieścia banki i puste, nie handlujące sklepy. Czynsze jakie życzyli sobie właściciele (z miastem włącznie) wypędziły kwiaciarnie, kawiarnie, sklepy dla hobbystów, muzyków itd poza obręb tej „handlowej oazy” Teraz się rewitalizuje, organizuje pokazy, plaże miejskie, festiwale jedzenia i zabawy. Część nieczynnych sklepów zjęli studenci ASP jako tymczasowe pracownie, miejsca działań artystycznych itp. A słynną, najstarszą po wojnie księgarnię „Jedynka” wyeksmitowało czynszem samo miasto głupio tłumacząc, że jak nie rąbnie zaporowej ceny, to p. dyrektora oskarżą o niegospodarność. To teraz mają okna pozaklejane, bo wewnątrz pustki.
Człowiekowi dogodzić to trudna sztuka. Tam mrozy, tu upały, +34C w cieniu. Mimo, że zacumowaliśmy na plaży i powiew bryza, czekamy, aż zajdzie słońce.
Z atrakcji – jadąc z Puntarenas do Jaco zatrzymaliśmy się przy moście na rzece Tarcoles. Na moście jest specjalny podwyższony chodnik dla pieszych, stamtąd można rzucić okiem na rzekę, dość wyschniętą o tej porze (sucho!).
Na łachach nadbrzeżnych opalają się najprawdziwsze krokodyle 😯
Nie są to aligatory, a krokodyle, i to jakie bydlęta! Turyści się zatrzymują i oglądają dziwo, a dziwo czeka, aż któreś z podziwiaczy chybnie się przez poręcz (dość niską zresztą) i będzie egzotyczna zagryzka.
Są one bowiem ludojadami i jak się coś nawinie, to nie pogardzą. Podobno ludziska podkarmiają zwierza, zrzucając z góry jakieś ścierwa. Drugi zwierz, któremu powiedziałam dzień dobry to iguany i jaszczurki, których tu pełno na terenach hotelowych. Ciekawam, czy pływają w basenie 😉
Droga wzdłuż wybrzeża na południe (Pan American H-wy) bardzo przyzwoita nareszcie, poza tym ładnie tutaj i zadbanie dosyć. Pagóry, dżungla, te rzeczy.
Torlin pytał o rozbójników na drogach – nikt nas przed takimi nie ostrzegał, w Kostaryce to zjawisko nie występuje podobno, natomiast Nikaragua, Gwatemala, Kolumbia i owszem. Tam się nie wybieramy.
Wczesnym popołudniem zjedliśmy w nie bardzo luksusowo wygladającym barze (wspominałam wyżej) pyszne jedzonko. Ja wybrałam mahi-mahi, Jerzor kurczaka curry w zielonym sosie, na ryż rzucone do michy. To było to, co tygrysy lubia, mahi-mahi dobre, ale ten kurczak w piekielnym sosie jeszcze lepszy. Panienka przyrządzała to w otwartej na bar kuchni, sa fotodowody 🙂
Bar malutki i na zdrowy rozum by tam człowiek nie wlazł, ale zapytani lokalni ludzie polecili – bardzo dobre jedzenie i tanio.
Poza tym bardzo czysto w WC, no i ta otwarta kuchnia, gdzie można sie przyjrzeć działalności kucharki.
Idziemy na plażę, nareszcie słońce lekutko zamglone. Jest 17:15, słońce zachodzi tutaj za mniej więcej godzinę.
Dopiero przed zachodem słońca ludziska pojawiają się na plaży, jedni surfują, inni próbują płynąć pod falę, ja zanurzyłam nogi mniej więcej do kolan. Otwarty Pacyfik, a woda jak w małym basenie hotelowym, zupa po prostu 😯
Temperatura popołudniowa w cieniu +37C.
Jutro wywiewamy dalej na południe, postanowimy rano gdzie, a być może w drodze zmienimy plany.
Dopiero dobiega końca trzeci dzień podróży, został tydzień.
Niewielki kraj, ale 50 km. do przejechania tutaj bardzo często znaczy tyle, ile 200km. w Kanadzie, w porywach wiecej, bo jak się jedzie 10km/godz. …
Drogi tutaj, oznaczenia, nazwy miejscowości, które się mija – istna zagadka, zazwyczaj nie ma tablicy – miasto takie a takie czy wieś (dzisiaj była miła odmiana). Błądzenie to naturalna rzecz tutaj. Bardzo pomocni są lokalni mieszkańcy, tylko…dlaczego NIE MA ZNAKU drogowego i błądzisz, zgadujesz, czy skręcić w prawo, czy w lewo, i jak masz dwie podobne kamieniste drogi w górach jak do Monteverde, to robi to różnicę i życzyłoby się sobie, żeby nie jechać darmo 15 km. taką drogą i potem wracać, a toyotę yaris (siermiężna wersja, taką dali, bo nie było niczego na stanie) może naprawdę połamać na takich ścieżkach.
ALE… gdyby wszystko było przewidywalne, nie byłoby przygody i elementu zaskoczenia, czasem złości, bo wcześniej człowiek szukał w internecie informacji, ale nie należy temu wierzyć do końca. Spojrzałam na zdjęcia hotelu (niewielki, ale na plaży), wygląda na to, że na terenie hotelu jest wielki basen.
Nieprawda, to jest zaledwie taki basenik, żeby sie zanurzyć i potaplać trochę.
http://www.expedia.com/Jaco-Hotels-Hotel-Mango-Mar.h2277394.Hotel-Information
Tyle na zrazie, Jerzor juz chrapie, ja też gotowa do przyśnięcia.
Pyro, dzięki! 🙂 Jeśli zaniesie mnie do Lublina, na pewno odwiedzę tę polecaną przez Ciebie żydowską knajpkę, opis brzmi bardzo zachęcająco. Ze znanych mi żydowskich polskich restauracji, bardzo lubię maleńką na trzy, czy cztery stoliki w Chmielniku, mili właściciele i szczególnie jeśli się zapowie wizytę troszkę wcześniej, to potrafią przyrządzić dania faktycznie żydowskie ze świeżych dobrych produktów. Dla mnie popas w Chmielniku jest obowiązkowy, nawet, jeśli trzeba mocno zboczyć z trasy.
http://www.cymeschmielnik.cba.pl/menu.html
Nie przepadam za łódzką Anatewką, już lepiej można zjeść na Kazimierzu w Krakowie, chociaż te miejsca są nastawione na turystów, więc szybko i drogo, aczkolwiek w klimatycznych wypracowanych anturażach.
W Poznaniu faktycznie trudno o jakieś dobre miejsce, w wielu jest poprawnie i niezbyt ciekawie. Lubiłam Armanada (kucharz z Rzymu, który osiedlił się w Polsce) w Komornikach, początkowo pizza nie różniła się od tej włoskiej, chyba najlepsza, jaką jadłam w Polsce, później chyba zaczął stosować tańsze polskie składniki, ale generalnie jest tam bardzo pozytywnie, szczególnie na tle innych włoskich restauracji.
Alicjo-ahoj ! przygodo !
Dalszych ciekawych wrażeń !
Irku-Twój stwór cudny 🙂
Też jedziemy za chwilę szukać wiosny.
Wczoraj obejrzałam przedstawienie całkiem w sam raz na początek wiosny,ale o całkowicie niewiosennym tytule:”Klub Cmentarny”.Na kolana nie rzuca,ale dosyć zabawne.Na widowni szpilki nie dało się już wcisnąć.”Teatr Kwadrat”nie miał nigdy żadnych problemów ze sprzedażą biletów.
Niezbadane są wyroki losu. Miał być obiad u nas, będzie u kogoś innego. Truskawki przewidziane do sałaty i do deseru, zostaną pożarte pewnie na golasa – bez cukru, galaretki, śmietany i likieru, filet z kurczaka nie będzie zawijany w ciasto i nie wykonam sałaty z różnościami. Nie, to nie. Mnie wystarczy omlet z 2 jaj z sałatą, serem i truskawką z pieprzem.
Pyro, może znajoma Młodszej nieświadoma, co jej przechodzi koło nosa?
Bo jeżeli nie lubi truskawek, to może to i dobrze, że nie przyjdzie 😉
I jeszcze jedno-jak już do tego Cork pojedzie, polecam English Market.
Takie kryte targowisko pod dachem, w centrum miasta, łatwo znaleźć.
Na parterze delikatesy, a na piętrze dwa bistra, jedno lepsze od drugiego.
Cork różni się bardzo od Dublina, pomimo tego że też jest sporym miastem(na irlandzkie standardy rzecz jasna).
I bardzo fajne jedzonko 🙂
Dzięki, Krzychu. Te truskawki mają dwie zalety – są nowalijkami po zimie i są piękne. Reszta to same wady : twarde, niesłodkie, niezbyt smaczne. Najbardziej pasują do sałat mieszanych, kanapek z masłem i deserów w połączeniu z innymi składnikami. Młodsza stosuje do surówek owocowych z jogurtem. Pięknie pokrojone w plastry są elementem dekoracyjnym. Do ciast szkoda ich używać, bo nie są bardzo tanie no i tego smaku za wiele nie mają. Co prawda kiedy kupuje się na wagę 25 dkg za 4 złocisze albo za 8,- pół kg, to człeka nie zrujnuje ale wolałby te z grządki.
„Jeszcze poczekajmy, jeszcze się nie spieszmy”. A potem?
http://youtu.be/pwaPLkaYSlw
Alicja sie wygrzewa i przez to traci pierwszy wiosenny snieg w Ontario. Jutro ma byc nawet -6. Czy to Polomski spiewal, ze „jest Hiszpania za gorami” i w ogole „cala sala spiewa z nami”? O szynce w piosence nic nie bylo, ale o szampanie i owszem. Przyznam, ze Hiszpania jest wysoko na mojej liscie miejsc do zwiedzania. Bylem tylko przez tydzien w Barcelonie i do tej pory wspominam to miasto z niezwykla architektura, swietnymi muzeami i pysznym jedzeniem. Tyle, ze Hiszpania ma tyle roznych regionow, ze pobyt w Katalonii to tylko przedsmak. Chyba trzeba bedzie pojsc na wczesna emeryture, aby sobie spokojnie, bez pospiechu zwiedzac swiat, smakujac nie tylko krajobrazy, ale i dobra kuchnie.
Pyro, w Korei za 0,5 kg truskawek płacimy 3000-5000 KRW, czyli od 9 do 15 zł. Rosną pod folią, jemy je od lutego. Daleko im do polskich z krzaczka latem, ale są przynajmniej słodkie i smaczne. Do porannych muesli są jak znalazł.
ROMku, na takiej wcześniejszej, podróżniczej emeryturze to chyba najlepiej kamper, czy też samochód kempingowy. Swoboda poruszania się, zaplecze noclegowe i kuchnia w jednym miejscu w razie potrzeby, no i swego rodzaju niezależność.
English Market w Cork wygląda sobie tak:
https://picasaweb.google.com/112958196308416510634/Irlandia2011
Nie samym Cork człowiek żyje:
http://www.eryniawtrasie.eu/3662
O cholera! A toś mnie ROMku zasmucił 🙁
A jeszcze bardziej Jerzora, któremu cni się okrutnie za odśnieżaniem 😉
Tutaj już po 7-mej, słońce operuje jak wczoraj, ale ma być nawet cieplej niż wczoraj.
Planujemy dalej na południe, a potem odbić w góry (te wulkany!), gdzie temperatury powinny być takie do oddychania.
Barcelona jest na mojej liście od lat – i Hiszpania w ogóle.
Niby racja z tym kamperem, ale moze bardziej w Pln. Ameryce niz w Europie pelnej malych uroczych pensjonatow, choc faktycznie trzeba wtedy ze soba ciagnac bagaz. Jak przyjdzie emerytura to sie zastanowie. Ostatnio sporo osob polecalo mi Malte, a w internecie nawet wyczytalem, ze jest tam najlepszy klimat na swiecie, bo ani za zimno, ani za goraco. Angielski jest uzywany powszechnie, a i po maltansku mozna nieco zrozumiec jak sie zna troche arabskiego. Natomiast nic nie wiem o kuchni maltanskiej, ale pewnie bazuje na owocach morza.
No nie samym, nie samym, to fakt, ale to jedyne miejsce, jakie znam w Irlandii, gdzie można było kupić jadalne wędliny, czy też podroby 🙂
(co też widzę skrzętnie odnotowałaś)
Mieszkaliśmy tam przez ponad 6 lat, jak już skończyły się pomysły na wycieczki po wyspie, wylądowaliśmy tu, gdzie wylądowaliśmy.
A próbie przeszmuglowania udźca jagnięcego wcale się nie dziwię, tam wiedzą, jak wyhodować porządną owcę.
O wyprawach do Hiszpanii i jej smakach bardzo ciekawie pisze p. Agnieszka w „Kuchni nad Atlantykiem” http://www.kuchnianadatlantykiem.com/search/label/Hiszpania Oczywiście nie tylko o Hiszpanii…
Acha, zapomnialem odpisac Alicji, ze juz podano oficjalnie, iz to byla (a wlasciwie jest nadal) najdluzsza i najzimniejsza zima w Ontario od 35 lat, a przeciez jeszcze sie nie skonczyla wiec rekord moze zostac pobity. Mam juz dosyc tego zimna i niedlugo uciekam do Afryki.
Z kuchni nad Atlantykiem robię co roku śledzie po jurszczyńsku, są hitem na każde Boże Narodzenie!
Najlepsze były wczoraj – prosto z ogródka. Truskawki, truskawki
Pozdrowiątka od zapracooowanego zwierzątka
Echdna
PS
to nie literówka lecz podkreślenie
Echidna – zazdraszczam.
Muszę się pochwalić – zarobiłam ciasto na „uszy Hamana” i włożyłam do lodówki. Niech do jutra nabierają mocy. Nie mam maku ani masy makowej, mam owoce kandyzowane i serek homo. W serek pójdą jutro 2 jajka ubite, skórka, rodzynki moje morele i jeżyny , będą hamantasze sernikowe. Jeżeli serka nie wystarczy, to będę kładła same owoce z posiekaną, gorzką czekoladą. O rezultatach sprawozdanie złoże dokumentne.
Krzychu,
taki sposób podróżowania (kamper i z miejsca na miejsce) jest nie dla wszystkich – ja na przykład lubię 3-tygodniowe wypady, cokolwiek dłuższe jest już męczące. Jestem bardzo przywiązana do miejsca – w Kingston mieszkam już 32 lata. W międzyczasie znajomi się powyprowadzali, pozmienialy domy kilka razy, a ja mam swój port macierzysty i BARDZO ciężko byłoby mi się przestawić.
Być może znalazłam swoje miejsce w świecie, bo te ponad trzy dekady temu człowiek był mobilny, mimo że targał ze sobą małolata, który swoje potrzeby musiał mieć zabezpieczone.
Pyro,
daj dojrzeć tym owocom i warzywom kupowanym w spokoju i będą słodkie i dojrzałe. Ja nawet dojrzałam mango tak porządnie.
Po śniadaniu nam się zmieniło – zostać na następną noc, pokój nam się wreszcie fajnie schłodził, poleniuchować, zamiast szukać następnego miejsca do zacumowania – mieliśmy na myśli nieodległe Quepos (jakieś 60 km.stąd), ale po co ryzykować brak miejsca w hotelach (weekend!), kiedy tu wszystko mamy.
Musimy jednak poczekać do 13-tej, bo na razie nie wiadomo, czy będzie miejsce będzie. Hotelik ma tylko 14 pokoi, co ciekawe, wszystkie z widokiem na ocean. W Kingston mamy akademik dla studentów pielęgniarstwa, wysoki, „chudy” budynek, którego wszystkie okna są z widokiem na jezioro.
Z ciekawostek – w nocy przeszła tropikalna ulewa, moja pierwsza w życiu, a ja przespałam 😯
Nie wierzyłam Jerzoru, ale przy śniadaniu sąsiedzi (Kanadyjczycy z British Columbii) potwierdzili, podobno strasznie waliło w dach. Miejscowi mówia, że to „conocność” i zieleniny nie trzeba podlewać.
Z ciekawostek hotelowych: w łazience nad papierem toaletowym wywieszka w dwóch językach (hiszp/ang) od zatroskanych obrońców środowiska naturalnego – używaj papieru toaletowego tylko wtedy, kiedy musisz, myśl o środowisku!
W Argentynie rozwiązali tę sprawę – w każdym hotelu gdzie byliśmy (a byliśmy w Mendozie w naprawdę marnym, choć nie tanim) są bidety. Papier toaletowy też.
Nad ręcznikami – też w stylu „używaj jak naprawdę musisz”, bo trzeba je prać, a detergenty zanieczyszczają środowisko.
O wywieszkach – oszczędzaj światło, wyłącz klimatyzację, kiedy wychodzisz z pokoju itd. nawet nie mówię, bo to naturalne, ja mam we krwi używanie energii elektrycznej tyle, ile jest konieczne.
ALE…zatroskani o środowisko są niekonsekwentni, bo drzwi na balkon i drzwi wejściowe mają takie szpary, że średnia jaszczurka mogłaby spokojnie się przecisnąć. Spokojnie naokoło 1.5 cm prześwitu 😯
I jeszcze jedna średnia uciecha – głowa prysznica jest wielka, mieści sie tam grzałka elektryczna, która podgrzewa wodę. Ze ściany wystają przewody elektryczne zabezpieczone jakoś tak lekko, że nie wzbudz to zaufania do wzięcia prysznica, ale wyszłam z założenia, że skoro nikt nie został do tej pory porażony prądem, to co mi tam 😉
Na
rondzie
pląsa
dziewic sześć.
Trzy smukłe
i trzy puszyste.
Marzeń minionych goniły treść
lecz objął je Polifem złoty
w ramiona swe sprężyste.
Gitara!
(Szef Garcia Lorca poleca, na kolację)
Wino do kolacji
” Nad dębem księżyc i gniew…”
To chyba też Garcia…? Flamenco Cyganie, wino i kłębiące się namiętności. Chyba dobrze, że daleko.
Pyro.
Ja tez musze sie pochwalic.
Zrobilem ciasto ,,uszy Hamana,, .
Wg przepisu bjk.
Ciasto jest jak na nalesniki.
Co z tym zrobic.
Henryku – robiłam z tego samego przepisu; owszem, ciasto jest miękkie ale się nie leje. Widać przelałeś piwo. Chyba musisz dodać mąki, ale jak to wpłynie na jakość ciastek, nie wiem.
Ciasto jak na naleśniki???
Jeśli z przepisu, który podawałam, to niemożliwe, ono łądnie się wałkuje, zaraz sprawdzę, czy omyłkowo nie dałam innych proporcji.
Henryku, 2 szklanki mąki, 1 kostka masła, 1/2 (pół) szklanki piwa. to jest pewniak, a po obowiążkowym leżakowaniu w lodówce jest wręcz bardzo twarde i takie należy szybko wałkować. Tak robiłeś?
bjk
pisalem 3 razy , nie weszlo
bjk
tak robilem.
bjk
S-t-a-n przed zamrozeniem
I leżakowało 2 h w lodówce? No to nie jest fizycznie możliwe, by z tych proporcji i po pobycie w lodówce było płynne… Robiłam to setki razy, to jest pewniak. Jeśli miałam kłopot, to tylko z rozwałkowaniem, bo twarde. Pyra też pisała, że miękkie, a ono jest twarde po wyjęciu z lodówki, trzeba je szybko wałkować, robić ciastka i do pieca. Może trzymałeś w cieple i masło popłynęło?
A może stopiłeś masło przed dodaniem? Trzeba je robić, jak kruche, z zimnego startego na tarce lub inaczej rozdrobnionego masła, szybko zagnieść z mąką i piwem, ja to robię na granitowym blacie, jest zimny. I zaraz do lodówki, tam ma być dwie godziny lub dłużej.
Po wyjęciu jest twarde. Przed miękkawe, ale na pewno nie lejące się.
bjk
Robilem dokladnie jak pisalas,
W tych proporcjach bylo lejace sie.
bjk
Nie topilem masla ,
Siekalem nozem na mace,
jak na kruche
Bejotko – po zagnieceniu ciasto było miękkie. Piec będę jutro – terz leżakuje w lodówce
No to nie rozumiem… Robiłam to tak wiele razy, zawsze jest pewniak. Próbuję zrozumieć, co mogło się stać. Jedyny domysł, jaki mi przychodzi do głowy, to to, że masło było stopione.
A jeśli nie, jeśli było twarde, to nie mam pojęcia, skąd taki efekt.
Przykro mi, że Ci nie wyszło, ale nie czuję się winna, bo to wielokrotnie sprawdzony przepis, musiały zajść jakieś nieprzewidziane okoliczności. Może ktoś ma jakąś hipotezę?
Pyro, miękkie tak, ale nie płynne? Daj znać, jak wyszły ciastka.
bjk
Tu nie chodzi o wine.
Nie musisz czuc sie winna.
Dosypiemy maki i ,,bedzie git,,
Barbaro – dzięki 🙂
Krzychu – my spędziliśmy tam ledwo tydzień ale wyspa zdążyła nas zauroczyć. Gdyby nie schorowani rodzice, być może też byśmy tam zamieszkali.
Sjesta, +36C
Zostajemy do jutra. Wykupiliśmy wycieczkę na jutro w jakieś chaszcze świtem bladym, to jedyny sensowny pomysł, żeby coś zobaczyć, bo chyba nawet możliwości nie ma, żeby się tłuc samemu.
Przy okazji – wyczytałam, że prawie 25% powierzchni kraju jest objęte ochroną, już to jako parki narodowe, już to jako rezerwaty. W skali światowej pierwsze miejsce, chociaż to taki mały kraj – z drugiej strony wiele obszarów jest bardzo trudno dostępnych.
Z trzeciej strony gringos emeritus walą tutaj tabunami na emerytalne osiedlenie się, ceny przystępne (ROMek! zaciągneliśmy języka!). Wzdłuż wybrzeża w takich miejscowościach jak Jaco buduje się sporo kondominiów i osiedli dla emerytalnych osadników, głównie z Ameryki Pn.
Poszliśmy na jedzonko tam, gdzie wczoraj. Nie przemawiała do nas żadna restauracja włoska czy inna, a sewicze zostawiłam sobie na dzisiejszą kolacje i już wiem, gdzie mam pójść, za tutejszy Róg. Pogadać z lokalnymi, to wszędzie cię zaprowadzą i poradzą 🙂
Sympatyczna właścicielka WOK-a, tego baru azjatyckiego, poopowiadała nam trochę z jej perspektywy, jak ocenia Kostarykę.
Urodziła się w Indonezji (rodzice Holendrzy), prawie całe życie przemieszkała w krajach azjatyckich, od 14 lat tutaj. W wieku mniej więcej emerytalnym, ale pełna energii, sama prowadzi ten bar.
Jeśli chodzi o emerytów, jest różnie, zostawiasz swoje środowisko daleko od miejsca, gdzie mieszkałeś, tutaj jeszcze nie masz jeszcze tej bazy znajomych i po pewnym czasie chcesz wracać na stare smieci. Kwestia charakteru, niektórym to pasuje, innym nie. Nie dla mnie to, nie dla mnie.
W drodze powrotnej wzbogaciłam się o sukienkę w stylu, że zwiniesz w garść, a jak rozwiniesz, to narzucasz na się i nie musisz się martwic o prasowanie, bo to jest pognieciona wiskoza, naturalne włókno. Kieca przewiewna na te upały to je to. Jerzor mi „kupił” sukienkę, ale ja zapłaciłam 😯
Natychmiast kupiłam drugą w inny wzorek, żeby rachunek się wyrównał (karty kredytowe płaci Jerzor) 😎
Dello, ciekawostek hotelowych ciag dalszy.
Malutki pensjonat pol godziny drogi na polnoc od Malagi, 10 minut od Almogii, nazywa sie Finca De Los Almendros, prowadzi go para Anglikow. Woda w Andaluzji wiadomo, na wage zlota, Karteczka w toalecie glosi”If it’s yellow, let it mellow. If it’s brown, flush it down” 😀
Ewo, jak na tydzien pobytu, to faktycznie zdazyliscie sporo zobaczyc.
Errata do powyzszego. Finca jest na wzgorzu, wiec nazywa sie Finca Colina De Los Almendros oczywiscie.
Ewo, a ja za Irlandię 🙂
Bratanica Jerzora mieszkała w Irlandii 2 lata, studiując w ramach Erasmusa i pracując w jakiejś pizzeri. Fajnie było, opowiadała Agnieszka, ale jednego nie mogła znieść – deszczowo tam okrutnie. I dlatego tak zielono 😉
To nie deszcz, Irlandczycy nazywaja to liquid sunshine 😉
Upiekłam „uszy Hamana” wg Bejotki – no, nie całkiem. Tzn ciasta oczywiście tak, ale kształt i nadzienie – moja wina. Po pierwsze ten mój serek, co to miał być zamiast maku był jak zupa rzadki i ni czorta nie nadawał się na nadzienie. Wyjęłam formę od mufinek i upiekłam 10 serniczków jako warstwę stabilizacyjną kładąc jeden krążek ciasta na spód foremki i jeden na wierzch. Wyszło akuratnie. Tak, jak Bejotka pisała, ciasto rano było twarde, wycinałam szklanką, kładłam owoce i wkładałam okruchy gorzkiej czekolady. Nijak się to ciasto nie chciało zlepiać, więc kładłam nie całkiem zamknięte pierożki na blachy wyłożone papierem. Piekły się błyskawicznie, po posypaniu pudrem lądowały na głęboki,, szklanym półmisku. Jest tego sporo i są smaczne, chociaż nietypowe.
ROMku, znalazłem coś dla Ciebie o kuchni maltańskiej. Pan pisze krótko i treściwie.
Krzychu (22:52)
🙂
W Grecji było, żeby nie wrzucać papierków do kibelka, bo system rurowy nie taki.
Ciekawa jestem, ilu turystów się do tej prośby stosowało. My jak najbardziej, jak trzeba, to trza.
Jeszcze nie świta, ale już po piątej nad ranem i obudziło mi się, a raczej obudziły mnie ptasiory..
Czy napisałam, że jedziemy dzisiaj w dżunglę? Jak nie napisałam, to piszę – przez rozum wykupiliśmy krótką wycieczkę, bo innej możliwości nie ma, a jak jest, to i tak nie mamy czasu, żeby to zrealizować.
Kulinarnie – łoczywiście zaliczyłam sewicze, może ktoś z blogowiczów zapamiętał, że mam dyplom mistrza w przyrządzaniu sewiczy i pisco z Peru, gdzie uczyłam się tej sztuki pod okiem mistrza 😉
Se(a)wicze dają trochę popuścić wodze fantazji, można je doprawiać różnie.
Pierwsze jadłam u Tarasiewiczów na Florydzie (hop-hop, Kapitanie Cichal!)
i to Ewa Tarasiewicz nauczyła mnie, jak przyrządzać.
Chwilkę dośpię może, ale nie sądzę, bo pilnuję godziny.
My się w Grecji nie zastosowaliśmy. Wykoncypowałem, że na ten pomysł wpadli ludzie, którzy musieli przetykać rury kanalizacyjne i wyciągać różne szmaty, korpusy drobiowe czy ręczniki(to akurat widziane osobiście, jak u kumpla w bloku w piwnicy rura wybiła 🙂
Na statkach czy w samolotach często systemy sanitarne są wrażliwe nawet na tak niepozorne rzeczy, jak niedopałki papierosów.
Istnieje bardzo proste rozwiązanie-papier toaletowy, który natychmiast się rozpuszcza po wpadnięciu do wody.
Niech więc pan Kazantzakis wiesza kartki o składowaniu w stosownym pojemniku, wionącym stosownym zapaszkiem do następnego przyjścia pani sprzątaczki, a ja wrzucę papier, i tylko papier do muszli 🙂
Ciężko mi się przełamać, żeby za jednym razem mówić o dwóch końcach przewodu pokarmowego, ale zapytam- Alicjo, czy schładzasz rybę przed pokrojeniem na cieniutkie płatki czy masz jakiś inny sekret?
Krzychu,
sewicze to pole do popisu, jak wspomniałam. Możesz kroić jak chcesz, byle ryba była świeża. Wczorajsze sewicze były krojone w dość dużą kostkę.
Dla każdego coś miłego 🙂 dla mnie ceviche to właśnie cieniutkie płatki i Ameryka Płd. Ryba w kostkę to równie pyszne kinilao z Filipin, choć i w Peru kroi się w kostkę zdaje się.Dziś rano chłopaki wymienili puszkę krakersów i kilka puszek coli za dwie duże dorady od miejscowych rybaków, przerobili na miejscu, mnie też się dostało trochę.
Takie płatki świeżutkiej ryby podane w kieliszku do martini i ozdobione zieleniną czy wstążką ze skórki cytryny mogą robić za całkiem wykwintne przystawki
W nadbużańskich okolicach wiosnę owszem odnaleźliśmy-są bazie,kwitną krokusy, żaby szaleją w miłosnych uściskach 🙂
A poniżej dla zainteresowanych wiosna w Portugalii:
https://plus.google.com/photos/104147222229171236311/albums/5993991654527014561
Danuśko – kolejny zdjęciowy zawrót głowy, ale jaki cudny, dzięki 🙂
Obiad zaliczony, kawa poobiednia z hamantaszami też w czasie przeszłym, dokonanym, siąpi deszcz i pies chce bardzo wyjść na korytarz, gdzie dwoje sąsiadów bawi się ze swoimi szczeniakami. Nijak biedak nie może zrozumieć, że ci państwo prosili, aby siedział w domu. Jest bardzo nieszczęśliwy, bo ubóstwia zabawę ze szczeniakami. Przecież nie przyniosę mu do zabawy małego pieska
Danusiu wspaniała wyprawa.Piękne zdjęcia .Gratuluję
Sala Srok robi bardzo sympatyczne wrażenie .
Danuśka,
ależ piękną podróż odbyliście.
Bociany na zdjęciu na pewno są tamtejsze, bo w Portugalii występuje spora populacja tych ptaków. Może w ogóle nie wyprowadzają się z Portugalii do Afryki na zimę tak jak nasze.
Zainteresowały mnie kalmary grillowane. Czy były smaczne ? Jadłam je tylko w postaci smażonych krążków – przepyszne !
Danuśka – podziwiam Waszą kondycję. Toż to program na miesiąc zwiedzania. Obiekty oszałamiające, bogactwo zdobień przytłaczające; dlatego najbardziej podobał mi się zamek Maurów. Piękne perspektywy miast na wzgórzach i wybujała przyroda. Kościoły, klasztory, pałace – wszystko równie bogate. Nie. Za dużo tego. I jakby w uzupełnieniu – ryby z rafy koralowej, krab i inne stwory bajeczne. Chyba nie mogłabym zyć wśród tego zbytku całkiem nie z Europy. Pojechać, zobaczyć i – pozostawić za sobą.
Danusko, piekne zdjecia, wspanialy reportaz, gratuluje Wam obojgu 🙂
Danusiu! Świetne zdjęcia! Czy można by Cię namówić na podpisy, co i gdzie? Resztę się wygugla.
Dziewczyny,dziękuję bardzo 😀
Z Salą Srok związana jest historia królewskiego romansu.
Król Jan I przyłapany na flircie z dwórką królowej miał odpowiedzieć:
„por bem”(to nic takiego).Ale zazdrosna żona nie dała królowi wiary i dręczyła go wymówkami zatem postanowił się zemścić.Nakazał udekorować sufit jednej z pałacowych sal malowidłem przedstawiającym 136 srok,bo tyle dwórek miała Filipa Lancaster,żona króla.Każdy ptak trzyma w dziobie lub w pazurkach sentencję”por bem” Och,te królewskie flirty i kaprysy 😀
Pyro-nam też podobał się najbardziej Zamek Maurów 😉
Krystyno-szczerze mówiąc grilowane kalmary były z lekka gumowate,ale staramy się kosztować lokalne przysmaki zatem,cóż było robić…
A zdjęcia i irlandzkie opowieści Ewy,jak zawsze bardzo ciekawe.
Chłopaki-mój Osobisty Wędkarz-już emeryt też ma pomysł,by spędzać sześć miesięcy polskiej zimy w kamperze albo z przyczepą,gdzieś na południu Europy.Ja,tak jak Alicja,nie widzę się w cygańskiej podróży przez sześć miesięcy w roku.
Cichal-merci boku 🙂
Podpisy są z prawej strony !
Danuśka, z przyjemnością obejrzałam Twoje zdjęcia, bardzo tam pięknie i ciekawie. Już od lat ciągnie mnie Lizbona, może w końcu się uda.
Wróciliśmy z dżungli, nic się na nas nie rzuciło 😯
Jerzor poleciał po piwo do sklepu i w te słowy do mnie – nie zgadniesz, jakie piwo kupiłem. Nawet nie próbowałam zgadywać, jakie.
KARPACKIE! Nigdy takiego nie piłam chociaż browar jest mi znany. Są my wszędzie 🙂
Danusiu! Mersi z boku drugiego. To tak jest jak się chłopa wpuści do biura, to atrament wypije! Obejrzałem do wypęku!
Ewa była tam parę lat temu i nawiozła tych kogucików w ilościach.
Dziekuję ślicznie.
Małgosiu-to może wybierzesz się do Lizbony w czerwcu na Św.Antoniego:
http://etnologia.amu.edu.pl/go.live.php/PL-H541/13-czerwca.html
Danuśko – gratuluję oka! Piękne fotki ,,,a ten tron!!!!
Danuśko, w tym roku raczej się nie uda, bo plany już porobione, a ten kierunek znów nie zyskał aprobaty 🙁
Danuska !!!!!!!
Dzieki wielkie za Portugalie!!!!!
Piekny reportaz!
Dobry wieczor,
Dsnuscyna Portugalie obejrze juto w pracy – nie moge sie doczekac.
Nowy,
Moglbys prosze podac swoj adres emailowy lub napisac na: dominikarogers@googlemail.com ?
Festiwal św. Antoniego? Jak to śpiewała Mira Zimińska?
„Św. Antoni! Święty Antoni!
Serce zgubiłam pod miedzą.
Oj, co to będzie,
Święty Antoni\
kiedy się ludzie dowiedzą.
Noce takie są gorące
i słowiki spać nie dają…”
Kiedy mieszka się w mieście, wcale niełatwo usłyszeć słowika. Pierwszy raz usłyszałam go dopiero chyba 4 lata po przeprowadzce za miasto. Wróciliśmy latem do domu około północy, a tu jakiś ptaszek wesoło świergolił gdzieś w pobliskich zaroślach zaroślach. Dopiero po pewnym czasie domyśliłam się, że to słowik. Śpiewał pięknie, ale spać rzeczywiście nie dawał.
A Pyra w romantycznym nastroju… 🙂
a nie upalne te noce? – tak chyba np. Beata Rybotycka spiewala…
Danuśko, Portugalia piękna 🙂
Jolly,
Wyslalem na skrzynke
Magdaleno – wszystkie stare przeboje śpiewały współczesne aktorki, a Rybotycka zrobiła cały recital. W oryginale śpiewała Zimińska.
Nie, ja nie jestem w „wieczornym” nastroju, tylko sobie tak skojarzyłam Festiwal św. Antoniego, ze starą piosenką w iberyjskich rytmach.
Nowy, w Nałęczowie od miłości aż się trzęsie 🙂
Portugalia przecudna. Dzięki Danuśka 🙂
Będą po stawach parkowych pływać żółciutkie kaczęta.
Nowy,
Dziekuje, napisalam.
Pogoda wziela i sie popsula. Po dwoch tygodniach wiosny, zima wrocila z przytupem. Slonce na zmiane z gradem i deszczem. Do konca zycia bede Odsasowi wypominac jak na boisku marzlam kibicujac ;). Na kulinarna nute, na obiad upieklam rewelacyjna lopatke jagnieca zamarynowana od wczoraj w miecie, kminku, czosnku, oliwie i cytrynie, na deser sernik na zimno z polewa mocno cytrynowa, na trawienie tym razem orzechowka Haneczki.
MałgosiaW,
Lizbona jest przepiękna, stare miasto do przejścia spokojnie, tylko nie radzę wybierać się tam latem! „Guronco” jest przeokropnie 😯
O Llizbonie pisałam 2 lata temu (Tall Ship Races), złaziłam ją sama i trochę z Krysią.
Jedna rzecz – pagórzasto i na wyślizgane bruki lizbońskie trzeba mieć buty, które nie poddają się poślizgom. Żem czuła przez pół roku to miejsce, gdzie kończą się plecy 🙄
Bardzo polecam Lizbonę, takie swojskie miasto 🙂
Przymierzam się pomaleńku do produkcji świątecznej.
W planach mam pasztet z mięs mieszanych, schab długo dojrzewający (tzw „z pończochy”) szynkę pieczoną i białą kiełbasę.
Zaczynam od pasztetu w końcu tego tygodnia, schab potrzebuje 12-14 dni, szynka musi się solić 5 dni, a 3-4 dni potrzebuje kiełbasa. Jak wynika z powyższego nie kupuję na święta żadnych wędlin, tylko mięso.
Jolly,
Napisze gdy tylko wroce do domu .
Dzieki, bardzo to mile .
I piosenka wspominana w wykonaniu Rybotyckiej
http://youtu.be/mRpPvRAX-MU
Danusiu, widze ze na Cabo de Roca tym razem bezwietrznie, nam tam usilnie chialo glowy od korpusow oddzielic 🙂
Swietne zdjecia, dziekuje!
Alicjo, Karpackie ma chyba dobry Dzial Sprzedazy, w Irlandii bylo nawet w Lidlu, lokalni koneserzy znali go pod nazwa Kałpaki beer 😉
W Korei obok Heinekena na polce w Tesco stoi puszkowa Łomża, nawet pisalem do ich dzialu marketingu, ale nie raczyli odpisac.
Pyro, ten seksi schabik z podwiazka wieszasz pozniej blisko zrodla ciepla, czy po prostu w suchym, przewiewnym miejscu?
Chłe chłe… Kałpaki beer, powiadasz? U nas Za Rogiem w sklepie powiadają „zyłik” na Żywca 🙂 , dla autochtonów nie do wymówienia, ale my też nie wymawiamy poprawnie angielskich słów i nigdy się tego nie nauczymy, za starzy jesteśmy. I nie ma potrzeby, prawdę mówiąc.
Kochani-bardzo się cieszę,że Portugalia Wam się podobała 🙂
Nam też bardzo i planujemy jeszcze kiedyś tam pojechać.
Irku-miłość w Nałęczowie wzruszająca 😉