W krainie d’Artagnana
Południe Francji, kraina popędliwych i kochliwych ludzi, świetnych win i serów. To Gaskonia. Wprawdzie tylko przejeżdżałem tamtędy ale zapamiętałem spalony słońcem krajobraz zapach win, które pija się chłodniejsze niż gdzie indziej. No i te kaczki confit…
Gdy w najnowszym numerze (luty – marzec) „Czasu wina” zobaczyłem cały cykl tekstów poświęconych temu regionowi wiedziałem, że to musi być numer nadzwyczaj ciekawy. Ale nie będę wszakże przepisywał wszystkiego. Przytoczę tylko spory kawałek relacji Pawła Gąsiorka z kaczej krainy. Autor bowiem, jako współwłaściciel najpyszniejszego miejsca w Małopolsce czyli Dworu Sieraków, wie co to dobry smak. I to podlewany właściwym winem.
„- Jesienią zawsze kupujemy z żoną na targu przynajmniej trzydzieści. Potem gotujemy je przez kilka dni confit i mamy spiżarnię gotową na zimę – opowiada w samochodzie, którym zbliżamy się do Saint Mount, Philippe Antony, menadżer sprzedaży w Plaimont Producteurs.
Tak jest najtaniej i najlepiej, a poza tym taka tu tradycja. Jesienią przychodzi czas „kaczobicia” i ceny robią się naprawdę przystępne. Metoda confit wywodzi się z czasów, kiedy nie znano jeszcze lodówek. Kaczki, gotowane przez wiele godzin w tłuszczu, pozostawiało się w nim na dłużej, by – zastygając – tworzył konserwującą mięso warstwę. Tak spreparowane leżały sobie w gliniankach w spiżarni i czekały na swój dzień. Tradycja przetrwała do dziś i w każdym gaskońskim domu czy lokalu zawsze dostaniemy udko kaczki confit.
-Jesteście pewni, że chcecie zobaczyć cały proces produkcyjny? – pyta nas z uśmiechem sympatyczna Francuzka, gdy przyjeżdżamy poznać produkcję w jednym z takich gospodarstw. Zaczynamy rozumieć jej wątpliwości, kiedy przemierzamy pomieszczenia, w których dokonuje się kolejnych zabiegów, począwszy od skarmiania mającego na celu obtluszczenie kaczych wątrób na foie gras, poprzez ubojnię, a skończywszy na ponurych chłodniach.
Obecnie w Europie tylko dwa kraje – Francja i Węgry – dopuszczają ten rodzaj chowu. Wszędzie indziej – również w Polsce – jest on zakazany ze względów humanitarnych.
– Wiem, że większość uważa to za barbarzyństwo – mówi właścicielka hodowli. – Ale czy u was w Polsce nie istnieją przemysłowe farmy kurczaków? To dopiero jest barbarzyństwo! Przecież te biedne kurczęta przez całe swoje życie nawet nie zobaczą słońca. A nasze kaczki przez kilkanaście tygodni biegają wolno po łące. Dopiero ostatnie 14 dni życia spędzają na intensywnym skarmianiu.
Murielle Rigaud przeprowadza w swoim gospodarstwie cały cykl produkcyjny. Kupuje małe dwutygodniowe pisklęta, które na wielkiej ogrodzonej siatką łące chowają się przez kolejne kilka miesięcy. Potem następuje intensywne skarmianie, bicie i przetwarzanie kaczek. W gospodarstwie znajduje się przemysłowa kuchnia, gdzie produkowane foie gras, pasztety, rillettes, confit, skwarki – słowem: wszystko, co tylko z kaczki można wycisnąć. Wszystko to pakuje się w szklane słoje i sprzedaje wprost na farmie lub na lokalnych targach. W listopadzie Murielle wsiada do furgonetki i jedzie do Paryża, gdzie na sezonowych targach jest w stanie sprzedać po dobrej cenie całą swoją roczną produkcję. Ciekawy sposób na niewielka przetwórnię rolną, z której cały dochód pozostaje w rodzinie.”
Przypadek zrządził, że w chwili dotarcia na Mokotów krakowskiego pisma winiarzy przygotowywałem na kolację nasze ulubione danie z kaczej piersi. Mogliśmy więc cały wieczór spędzić w gaskońskim klimacie. A to jest właśnie ten przepis:
Pierś kaczki ze smażonymi jabłkami
2 piersi kaczki, duża pomarańcza, cebula, 2 ząbki czosnku, 2 twarde, soczyste jabłka, 100 g masła, sól, pieprz, miód
1. Jabłka pokroić na ćwiartki, usunąć gniazda nasienne, pokroić na ósemki. Nie obierać ze skórki!
2. Pierś z kaczki naciąć od strony skóry w krateczkę do głębokości mięsa. Od strony mięsa doprawić solą, pieprzem i startą skórką pomarańczy. Ułożyć na zimnej patelni, skórą do dołu. Podgrzewać. Poczekać, aż tłuszcz od strony skóry ładnie się wytopi, dorzucić rozgnieciony czosnek. Przewrócić na drugą stronę i podsmażyć mięso. Podsmażone piersi kaczki ułożyć w żaroodpornym naczyniu i wstawić do pieca nagrzanego do 180°C na 15 – 20 minut.
3. Na patelni po kaczce ułożyć pokrojone jabłka, dołożyć pokrojoną w piórka cebulę, dodać trochę masła i smażyć. Jeśli jabłka są dość kwaśne, warto dodać łyżeczkę miodu.
4.Wyjąć podsmażone jabłka, zostawiając cebulę. Do cebuli dodać sok wyciśnięty z pomarańczy. Dołożyć kawałki masła i delikatnie podgrzać, poruszając patelnią. Kiedy sos zgęstnieje, znów włożyć na patelnię jabłka.
5. Upieczone piersi kaczki pokroić w plastry, ułożyć na półmisku, polać sosem i obłożyć podsmażonymi jabłkami.
Komentarze
Dzień dobry. Ja mam pewną trudność w wykonaniu tej potrawy – a próbowałam bardzo podobną – rozgotowują mi się jabłka i zamiast podsmażonych cząstek, miałam jabłkowe pure. Bo np jabłka do wątróbki smażę osobno i b.krótko, a wtedy pozostają w cząstkach czy plastrach. Natomiast dwukrotne podsmażanie zawsze mi się kończy rozparzeniem jabłek na omc marmoladę.
Swego czasu mieliśmy przyjemność podróżować przez Gaskonię i była to naprawdę udana podróż,bo to region bardzo ciekawy pod każdym względem,w tym kulinarnym
oczywiście też 🙂
Może ktoś ma ochotę spróbować fłą grasy z karmelem i truskawką?
Pewnie nie tak z rana,ale w ramach drobnej przekąski pourquoi pas?
http://www.parmesanetpaprika.com/2013/05/foie-gras-sur-caramel-de-fraise-fraise.html
Dzisiaj Światowy Dzień Kota.
Wszystkim blogowym kotom życzę wygodnego miejsca na kanapie i smakowitej miski 😀
A może ktoś chce wysłać zdjęcie swojego kota na konkurs i wygrać książkę:
http://www.mmwroclaw.pl/473127/2014/2/16/dzien-kota–wyslij-zdjecie-swojego-pupila-i-wygraj-ksiazke-konkurs-mm?category=news
No i czego to ludzie nie wymyślą – światowy dzień kota! Pytanko tylko jakiego?
E.
Uwielbiam kaczki i wczoraj zjadlem przepyszna „kaczke wyluzowana” czyli po prostu bez kosci w warszawskiej restauracji „Senator”. Dawno u nich nie bylem, bo przestali serwowac dziczyzne, ale ich kaczka byla warta wizyty, a do tego na pianinie stare przeboje grala pani w falbankach i nastroj byl jakby z innej epoki.
Czas jednak wracac do domu, gdzie ciagle lezy snieg i bedzie mozna jezdzic na biegowkach, choc moze nie tak intensywnie jak Justyna Kowalczyk.
Echidno-jak to jakiego kota? Światowego 🙂
Alicja chyba dzisiaj zrobi jakieś party dla Mrusi 😉
Romku-mam koleżankę,która też uwielbia kaczkę.Zamawia ją w każdej restauracji, jeśli tylko jest w menu.
A nartach absolutnie nie szalej,jak Justyna,bo to grozi złamaniem kości śródstopia,
a nie wiem,czy Twój ortopeda jest tak skuteczny,jak ten olimpiadowy.
Pojutrze jadę do Krakowa na kilka dni (szanty!) – nie jest wykluczone, ze skoczę sobie – Danuśko! – na jakiego fuagrasa do mojej ulubionej Ancory… Podają w maślanej bułeczce, z konfiturą z suszonych moreli. Jeśli w kuchni krząta się szef, pan Adam Chrząstowski, to proporcje są wyraźnie lepsze, a medalionik fuagrasowy lepiej przysmażony. Pańskie oko.
Jeden taki fuagrasik rocznie, można sobie pozwolić.
Danuśka,
uraz stopy Justyny Kowalczyk nastąpił w okolicznościach pozasportowych. Tak mówiono w radiu.
Smakołyków Magdy miałam okazję próbować , więc wiem, że są pyszne. Ciekawa jestem, z czego były wykonane te wegetariańskie pierożki- i ciasto, i farsz.
Koty są popularne, ale w plebiscycie na najsympatyczniejszego zwierzaka organizowanym przez Radio Gdańsk wygrał królik, kot był drugi, a trzeci szczurek. http://radiogdansk.pl/index.php/konkursy/item/10350-najsympatyczniejszy-zwierzak-na-poniedzialek-zbiorcza.html
Widzę (komentarze do poprzedniego wpisu), że Szarik czyli Kuleczka troszczy się o moje zdrowie. Rozumiem, ze z czystej życzliwości i jestem wzruszona. Ale jeśli masz takie zapędy dietetyczne, Kuleczko, to zmień blog na jakiś zdrowotno-fitnesowy. Tutaj narażasz się na niepotrzebne stresy.
Krystyno dziękuję za miłe słowa.
Przepis na ciasto :30 dkg mąki, jajko ,150 ml bardzo gorącej wody,sól.
Ciasto robię w malakserze ,jest nieco za mokre. Dodaję odpowiednią ilość mąki już na stolnicy.Chodzi o to żeby było jej jak najmniej.
Farsz :ser feta ,trochę ziemniaków wyciśniętych przez praskę ,por duszony na maśle,
przyprawy.
Stresy, stresy… Literaturę chcę ocalić, i tyle!
Też się wzruszyłem. Tą Kuleczką.
A tak poważnie Nisiu, wydajesz mi się sympatyczną osobą.
A propos diety: Nemo, Pyry i Pana Kapitana nie trawię. Na szczęście tej pierwszej już nie ma.
„Bo życia nie zna , kto nie służył w marynarce..”
Wiem, bez sensu, ale mam dobry humor.
Danuśko – ja sądzę, że dzisiaj jest święto dachowca, te rasowe mają święto każdego dnia.
Magdo,
dziękuję za przepis. Ciasto robię tak samo, z farszem też sobie poradzę. Ciągnie mnie ostatnio w stronę potraw bezmięsnych.
-23C, słońce.
Wszystkim kotom pełnej michy smakołyków 🙂
Party nie będzie, Danuśka.
Mrusia od 2-giej w nocy do 6-tej rano uganiała się za myszą, raz ją nawet złapała i…wypuściła 🙄
Ja rozumiem, że chciała się pobawić w kotka i myszkę, myszka jednak była niechętna takiej zabawie, dała dyla do piwnicy. Myśliwy z niej taki, jak z koziej… Jestem niewyspana po tych nocnych harcach 👿
Jerzor bladym świtem poleciał do roboty, a tu okazało się, że jest „Family Day”, święto rodziny – dzień wolny od pracy. Chciałam zrobić wątróbki kurczacze (chodzą za mną…), ale wszystko pozamykane, więc wyciągnęłam z zamrażalnika awaryjne leczo.
To ja już wiem, dlaczego lubię Nemo. Kłopot raczej w tym, że ja na ogół lubię ludzi (psy, koty i króliki – też) nawet niektóre wredoty lubię, jak niezbyt czepliwe. Żyj sobie, Szariku przy pełnej misce – co mi tam…!
Telefonicznie poczochrałam koty Haneczki (ona im robi wątróbkowe święto)!Pozdrowienia dla kotów Jolly R., Krysiade, Jagody i Nisi, no i dla Mrusi, oczywiście
Kuzynkę Magdę widzimy po raz pierwszy na blogu?
Witaj przy stole!
Następnym razem pierogując, wypróbuję Twój przepis na farsz, bo brzmi to nieźle dla mego ucha.
Nie lubię robić ciasta pierogowego, ugniatać i rozwałkowywać. Ugniatać bardziej, dlatego od jakiegoś czasu robię sporą ilość ciasta i połowę zamrażam. Ciasto rozmrożone wydaje mi się łatwiejsze do rozwałkowania. Panienka odpoczywa po ciężkiej nocy, ściskając swoją ulubioną szmacianą rybkę:
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_2222.JPG
Krystyno-gdyś miała okazję jadać wegetariańskie dania kuzynki Magdy częściej,
to ciągnęłoby Cię w stronę potraw bezmięsnych jeszcze bardziej 🙂
A co do stopy Justyny to oczywiście masz rację,ale tak czy inaczej na nartach trzeba uważać.
Alicjo-Jerzor musi kochać swą robotę bezgranicznie skoro poleciał do niej nawet
w dzień świąteczny.W całej mojej zawodowej karierze nie zdarzyło mi się,jak dotąd
popełnić takiego błędu 😉
Jadę podpisać umowę na nowe meble do kuchni.Ufff,nareszcie pozbędę się moich starych,stalowo-szarych szafek.Kuchnia została urządzona przez poprzednich właścicieli mieszkania.
Danuśko – a pokaż potem te nowe meble. Meble jak wszystko podlegają modzie i nowym technologiom. Mnie się też marzą szafki z systemem cargo, ale nasza kuchnia jeszcze ma sporo lat przed sobą – została kupiona w przedostatnim remoncie i pewnie wyposażenie szafek można kupić osobno, tylko zawsze są pilniejsze wydatki. Może jak wygram w totka, to kupię sobie takie różne bajery.
Pyro, przekazałam mojej Kici pozdrowienia, ale ona tylko spojrzała na mnie z politowaniem. To cyniczna osoba.
Co innego taki Rumik. Każde pozdrowionka kwituje tysiącem buziaczków na sekundę. Impulsywne stworzonko. Szanta też taka była, teraz to dama o rzewnym spojrzeniu. Wciąż ma jednak temperament – tyle że nieczęsto go używa.
Szariku – Kuleczko, dzięki za dobre słowo. Aczkolwiek niektórzy uważają mnie za paskudną jędzę. Uważam, że w zasadzie nie mają racji.
O, nadszedł Pan Jarek, będzie reperował kran. Znikam.
Kuzynko Magdo – miło Cię widzieć przy naszym stole 🙂
Danuśko – trzymam kciuki za pomyślność i terminowość kuchennej akcji. Czeka Cię spore wyzwanie, ale jak już wszystko znajdzie swoje miejsce, uładzi się, to dopiero będzie przyjemność z pichcenia 🙂
Oczywiście Kotom – najlepszości świąteczne 🙂
Niedawno odwiedziliśmy kuzynkę męża, która urządziła na nowo swoją kuchnię. Stara miała ponad 25 lat. Kuzynka jest niezmiernie dumna z tej kuchni, i całkiem słusznie, bo urządzona jest bardzo nowocześnie i w sposób niezwykle przemyślany. Stwierdziłam, że gdybym wygrała w Lotto, o zaprojektowanie kuchni poprosiłabym właśnie ją i jej stolarza, który wniósł tam wiele swoich pomysłów. Za bardzo praktyczne uważam obniżenie zlewozmywaka w stosunku do blatu. W ten sposób żadne okruchy nie wciskają się pod listwę wykończeniową, lecz można je zmieść do zlewu. W opisywanej kuchni są zresztą 2 zlewozmywaki, jeden mały do brudnych prac, np. mycia mięsa, a drugi większy do czystych. Kuchnia robi wrażenie, ale dla mnie byłaby za duża. Nawet nie chodzi o ilość szafek, bo ja potrafię zapełnić każdą przestrzeń, ale o to, ile pracy trzeba włożyć w utrzymanie czystości.
Danusko, dziekuje za wczorajsze mile slowa i pozdrawiam Kolezanki Warszawianki.
Kuzynko Magdo, mialam okazje sprobowac Twoje pierozki, ktore byly nie tylko smaczne ale i urodziwe. O ile pamietam, te pierozki sa pieczone a nie gotowane w wodzie.
Kuzynko Magdo, jako potwór pierogowy witam Cię szczególnie serdecznie!
Ten przepis był na pierogi, jak rozumiem? Takie zwykłe, gotowane? Nadzianko wygląda obiecująco.
A ta gorąca woda to co, wrzątek z gara, czy raczej gorąca kranówka?
Nisiu,
ja dodaję wrzątek z czajnika. Rozbełtuję go widelcem i trochę odczekuję, zanim włożę w to łapy. Zanim dodam wrzątek, rozdziabuję widelcem jajo w mące, potem robię wulkanik i tam ten wrzątek leję. Ciasto jest bardzo delikatne i elastyczne, świetnie się skleja.
Mrusia odebrała życzenia, mruknęła mrau-mrau w podziękowaniu Pyrze i wszystkim dobrze kotom życzącym.
Dostała przygarść kocich smakołyków pod nazwą „Temptations”.
Takie suche draże o smaku rybnym, drobiowym i jeszcze jakimś, tym razem akurat rybne. Wróciła na legowisko i chrapie.
Przedstawiam kilka zdjec ze sklepu prowadzonego przez Indian ze szczepu Blyn. Indianie Blyn mieszkaja na polwyspie Olympic Peninsula. Ich sklep o nazwie Longhouse miesci sie przy drodze SR101. Polozenie sklepu zapewnia wszystkim podrozujacym w gory Olympic Mountains bardzo smaczne posilki I benzyne w samochodzie.
Nazwa Longhouse bierze sie z tradycji miejscowych Indian. Przez tysiaclecia Indianie mieszkali w dlugich, prostokatnych konstrukcjach o nazwie longhouse. W jednym longhouse mieszkalo razem kilka rodzin.
I wlasnie ten sklep Indianie Blyn nazwali Longhouse. Sklep jest bardzo dobrze prowadzony. Mozna w nim zakupic najlepsze kanapki w okolicy, a wybor towarow w sklepie przekracza wybor wszystkich przydroznych sklepow wzdluz 101.
Sami Indianie Blyn mowia, ze ich celem jest prowadzenie najlepszego sklepu w okolicy. I tak rzeczywscie jest.
Kazdy totem przed sklepem jest wyrzezbiony z pojedynczego pnia drzewa cedrowego. Rzezby przy wejsciu do sklepu sa rowniez wykonane z drzewa cedrowego.
Rysunki sa autorstwa miejscowych Indian. Sa to reprodukcje wydrukowane na pocztowkach I nalepkach. Oryginaly mieszcza sie w galerii sztuki po przeciwnej stronie 101. Indianie Blyn prosze, aby w galerii nie robic zdjec.
Na zdjeciach sa tylko niektore towary sprzedawane w Longhouse. Sa tam rowniez alkohole z Polski. A w sekcji kanapek mozna zakupic swieze golabki.
Na ostatnim zdjeciu jest przystojny mieszkaniec Olympic Mountains.
https://picasaweb.google.com/112949968625505040842/LonghouseBlyn?authkey=Gv1sRgCIqiwo-pvqTEQw#5980835897238231490
Skoki! Trzymam za Macieja Kota, wszak to Dzień Kota!
Renowacja kuchni to chyba największa inwestycja domowa, nie wiem, jak to wygląda w Polsce, ale chyba podobnie.
Moja kuchnia jest tak kiepsko zaplanowana, że głowa boli. Urządzał ją poprzedni właściciel, stolarz-amator. Kuchnia jest mała, 3.20×3.60, bez sensu, składu i ładu, bo na jednej ścianie mam drzwi na ogród i tuż obok okno, chociaż drzwi są przeszklone i po co to okno? Na przeciwległej ścianie otwór drzwiowy na korytarzyk oraz w rogu małe drzwi do schowka pod schodami do pokoju na Górce. Mogłabym te drzwi zablokować meblem (pasowałaby mi tam lodówka), ale mam mało miejsca w kuchni w ogóle, więc schowek pod drzwiami mi się przydaje.
Meble kuchenne zrobione oczywiście przez wesołego stolarza, jedna ściana nimi zabudowana. Kilka dobrych lat temu zrobiłam renowację przy pomocy Maciusia Złotej Rączki.
Maciuś zamontował okap nad kuchenką razem z mikrofalówą (oszczędność miejsca, a mikrofala się przydaje!), ja natomiast zrobiłam resztę. Pomalowałam ściany i szafki i cześć, w sumie duża kuchnia nie jest mi bardzo potrzebna, ale przydałoby się trochę więcej miejsca. Nie znam kobiety, która ma wystarczajaco miejsca w kuchni.
Orco-bardzo ciekawy ten sklep.Jak już nawet Indianie sprzedają nasze gołąbki i polską wódkę to znaczy,że nie jest źle 😉 Globalizacja u Indian ze szczepu Blyn.
Z tą moją kuchnią to nie będzie żadnych szaleństw,bo układ zostaje ten sam,a poza tym,jak tu szaleć na niecałych 9 metrach kwadratowych 🙁
Przy okazji pomalujemy ją na inny kolor i być może mazurki wielkanocne zrobię już
w nowych dekoracjach 🙂
Barbaro-sama wiesz,że remont kuchni to trochę zawirowań,bo też przeżyłaś niedawno te przyjemności w Twoim królestwie.Będę sprawozdawać.
Pierogi Kuzynki Magdy były jednym z hitów ostatniego zjazdu Łasuchów. Mam nadzieję, że wejdą do stałego menu zjazdowego 🙂
No, cedry na zachodnim wybrzeżu mamy ogromniaste!
Podobają mi się indiańskie motywy w malarstwie, nadają się na wykorzystanie w dziewiarstwie ręcznym, ale czułabym się tak, jakbym kradła pomysł.
Osobistego Wędkarza muszę wysyłać na ryby,jak najczęściej.Pod jego nieobecność załatwiłam całe mnóstwo spraw.Jakoś wszystko idzie bardzo gładko,sprawnie i bezkolizyjnie 😉 Oczywiście,jako lojalna i kochająca żona uprzedziłam telefonicznie i skypowo,co,jak i kiedy załatwiam.
Ja mysle, ze indianie Blyn robia najlepsze w okolicy bliny. W 1897 roku Rosjanie z Astrachania, ktorzy wdrodze do Kondike szukac zlota, zatrzymali sie na chwilke na Olympic Peninsula (sprawdzali czy Soczi sie bedzie nadawalo na Olimpiade) pokazali miejscowym indianom Blyn jak robic ich slynne juz wtedy bliny z kawiorem. Blyn szybko nauczyli sie nowego sposobu serwowania okolicznym turystom swoich blinow z kawiorem a reszta to juz tylko historia (ciekawa, ale jednak tylko historia).
Kapitan polskiego zaglowaca, ktory zawital jak juz wiemy na Hebrydy w dalszej podrozy doplynal w okolice Polwyspu Olimpijskiego i nauczyl Blyn serwowac bliny z wieprzowina w sosie smietanowym i kanapki z tatarem te ktore teraz wspomina Orca 🙂
Oczywiscie Blyn serwuja kanapki z tatarem z lososia 🙂
Sama nazwa Indian Blyn, taka ciekawostka, tez pochodzi od owego polskiego kapitana. Kiedy doplynal do brzegu i zapytal: Dobrzy Ludzie jak daleko stad do Gdanska? – oni mu odpowiedzieli: plyn. plyn. Kapitan stary byl a wialo solidnie, osiem w skali Beauforta, nie zrozumial i rozglosil ze spotkal szczesliwych indian Blyn, Blyn. I tak juz zostalo 🙂
Orca, jaki fajny sklep, wydaje się bardzo sympatyczny i rzeczywiście dobrze zaopatrzony. Czy próbowałaś może gołąbki?
Bardzo fajne zdjęcia sklepu, Orca. I przystojniaka też 🙂 Bardzo lubię Twoje zdjęcia.
Dobry wieczor,
Kotom i wlascicielom najlepszego! Nasza kotka o jakze wdziecznym imieniu Dave, zbytnio nie wzruszona – wszakze dzien kota w naszym gospodarstwie jest kazdego dnia :).
Kuzynke Magde mam wrazenie juz kiedys witalismy, ale ciesze sie ze znowu zajrzala :).
Co do kuchni, Danusko zycze powodzenia i cierpliwosci. Co do mojej – koszmar, ale poki co inwestowac nie bede.
Danuska,
Tam rowniez jest radziecka wodka. Dowody nastepnym razem.
Alicja,
Do nabycia sa ksiazki z instrukcja malowania tych form.
MalgosiaW
Golabki smakowalam. W srodku jest mielone mieso z przyprawami. Bardzo smaczne.
DuzeM
Dziekuje
yyc,
🙂
Kto mowi, ze historia Indian nie jest udokumentowana na pismie? Wystarczy przeczytac blog Gotuj sie! Az starch zapytac o pochodzenie kanapki o nazwie The Big Kahuna. 🙂
KasiaB
Chcesz porady z remontem? Zapytaj yyc. On wszystko szczegolowo wytlumaczy. 🙂
Orco nie pytaj 🙂
Na marginesie wspomne, ze wspomniana kanapka tez pochodzi od Wielkiego Polskiego Podroznika…. ale cichosza 🙂
Nic w zyciu nie remontowalem. Nie wiem dlaczego. Moze nic mi sie nie popsulo? Podoba mi sie zlewozmywak ponizej blatu. Byle bylo funkconalnie. Nic nie zastapi funkcjonalnosci nawet najwspanialszy, najpieknieszy projekt vel design. Uroda sie predko nasycimy (nawet zachwyty zawistnych przyjaciol nie zrekompensuja) a niefunkcjonalnosc nas doprowadzi do kresu…. 🙂
A gotowac trzeba, zwlaszcza jak sie pretenduje do miana „Lasucha” 🙂
Orca,
mnie wystarczy dobra fotografia, żeby „odgapić” obraz i namalować, ale nie o malowany obraz mi chodziło.
Stosunkowo łatwo byłoby zaadoptować te motywy jako wzory na swetry czy płaszcze, mają „czyste” linie i takież kolory. Proste byłoby też rozrysowanie wzoru na papierze.
No trudno, pożegnaliśmy się ze skokami, 4 miejsce.
Kanadyjki rozniosły Szwajcarię w hokeja, ale to było do przewidzenia.
Planowałam dzisiaj gruntowne porządki w szafach, ale Jerzor, zorientowawszy się w pomyłce (wolne!) wrócił wcześnie do domu, a ja nie lubię, jak podczas tego typu zajęć chłop mi się pęta po domu. Śledziłam więc gazetowe sprawozdanie ze skoków „na żywo z Czuba”, kibicując naszym i…naszym 🙂
Remont kuchni to prawdziwe wyzwanie i zamieszanie w domostwie. Ale jak już się wszystko wreszcie doprowadzi do końca, to jaka miła satysfakcja. KasiaB. ma jak widzę fantazję, ale też konkretne plany co gdzie i skąd. Życzę powodzenia.
Orko, mnie też sklep przypadł do gustu, a totemy piękne, okazałe. Chciałabym w takim sklepie robić zakupy, trochę daleko jednak 🙂
Alino, pozdrawiam Cię bardzo serdecznie, miło, że zajrzałaś 🙂
Mam podobna perspektywe KasiuB, zapodawaj jak tylko pozwala na to czas.
Jestem glodny na kazda relacje remontowa.
Irku,
na spotkanie zjazdowe Magda przygotowała pierożki pieczone/ m.in./. A dzisiejszy przepis to pierogi gotowane.
Danuśka,
a w jakiej kolorystyce będą Twoje meble kuchenne ?
Bardzo ciekawy ten indiański sklep. Są nawet zimne nóżki. Ja kupiłabym suszone w przyprawach plastry wołowiny, bo mięso w takiej postaci bardzo mi smakuje. I jeszcze wybrałabym jakąś czekoladę.
Orca – dziękuję za „indiańską” wycieczkę. Bardzo pomysłowe wnętrze i z głową wykorzystane.
Moja sąsiadka ostatnio wymieniła drzwiczki i blaty w kuchni – w rezultacie wygląda to na nowe meble, a zbyt kosztowne nie było Tego typu ciągot nie mam. Mam za mało miejsca na szafki i dlatego nie wstawiam zmywarki – musiałabym zrezygnować z 1 szafki. Zmywania zbyt wiele nie ma od dwóch osób, a gorąca woda w kranie. Nijak się nie mieszczę w istniejących szafkach i jeszcze 1 wyrzucić?
Dziko i zachłannie zazdroszczę Żabie jej spiżarni. Taki luksus rozładowałby tłok urządzeń w kuchni. Bo tak, jak jest teraz, to ja często nie używam maszyn, które mam – bo musiałabym wygrzebać karton, z kartonu np maszynkę do mięsa, użyć jej w ciągu 5 minut, a potem myć, suszyć, składać i wreszcie upychać karton w innych szafach w mieszkaniu. Zaraza z klęską pospołu. A w spiżarni stało by sobie spokojnie – ustrojstwo koło ustrojstwa, w zasięgu ręki i gniazdka elektrycznego; eh, pomarzyć….
Alicjo – z okazji dnia kota( i to światowego) fanclub Mrusi przyznał jej złoty medal za urodę naturalnie (zbliżenie zielonych oczu) o czym z radością zawiadamiam. A w związku z pierogami: ja jestem wybitnie pierogowa ale mój przepis jest nieco inny, tzn. na pół kg mąki 2 żółtka i łyżka masła lub oliwy. Do tego wrzątek (sól) i zarabiam ciasto w wałek, tnę małe krążki, które następnie rozwałkowuję. Ci, którzy je jedli twierdzą, że są świetne. Farsz każdy, a zwłaszcza ze słodkiej kapusty z grzybami. Serdeczności. Nana
Też mi się marzy spiżarnia 🙂
Z tego wniosek Pyro, że masz rzeczy, których nie używasz, czyli nie masz za mało szafek, tylko za dużo rzeczy. Gdybyś często mieliła mięso byłby sens posiadania maszynki ale tak ? W trakcie ostatniej przeprowadzki ok. roku temu wywiozłam maszynkę do garażu i przez rok chciałam jej użyć dwa razy. Zmywarka zawsze się przydaje.
Przydaje się, szczególnie w małych kuchniach dobry, przemyślany projekt jak yyc pisze funkcjonalny potem ładny. Spiżarnia, dwa zlewy lub dwie kuchnie są super. 🙂
mam w domu Swieto Kota x4
na szczescie na przysmaki byla dzis specjalna oferta
Nie zgadzam się, Duże M. – Maszynka jest niezbędna do zrobienia pasztetów, kiełbasy, farszów niektórych. Tylko wtedy, gdy się produkuje w większej ilości, a pasztet na 1 foremkę, to szkoda nawet brudzić w kuchni. Poza tym jest masa drobnego sprzętu, potrzebnego raz, dwa razy w roku – ale potrzebnego (foremka do baranka, foremki do pierników, drylownice, kamionki do bab i mnóstwo innych „zabawek”. Nie będę latała po sąsiadkah żeby zrobić baranka z masła; zresztą moje młodsze sąsiadki nie pieką w domu „Pani, to się kupi”.
Krystyno-czereśnia.
Nana,
pomysł z ciastem w wałek jest znakomity, zastosuję – nie trzeba ciasta rozwałkowywać, tylko ciach i już 🙂
Moja znajoma urywała z zagniecionego ciasta niewielki kawałek, rolowała go w dłoni w kulkę, a potem rozgniatała w plasterek. Miała to dobrze rozpracowane (praktyka!) i szło jej biegiem, ja próbowałam, ale tempo miałam maruderskie. Zostałam przy tradycyjnym rozwałkowywaniu, wykrawaniu szklanką itd.
Ciasto też spróbuję na Twoją modłę, już gdzieś czytałam, że można w ten sposób, z jajkami i oliwą czy masłem. Bodajże w czasie pobytu Micka Jaggera w Polsce parę lat temu zaserwowano mu w Bristolu pierogi:
„Podobno, kiedy Mick Jagger – poprosiwszy o coś typowo polskiego do jedzenia na kolację – spróbował pierogów z kapustą i grzybami, przygotowanych przez hotelowego mistrza kuchni, wpadł w zachwyt. Musiały być wyśmienite, chociaż przez przypadek były lepione na obiad dla… pracowników hotelu, na stołówkę pracowniczą. Bardzo mu zasmakowały. Od tego czasu na ten specyfik kuchni polskiej w Bristolu mówi się… pierogi Micka Jaggera.” To z poniższego artykułu, do którego podaję sznureczek.
Czytałam wypowiedź ówczesnego szefa kuchni (w jakiejś gazecie), który opowiadał o cieście pierogowym z jajkami i tłuszczem, bodaj oliwą. Przepisu na farsz chyba nie podawał.
http://antyfani.pl/Hotel-z-dusza-news2192.html w jednym z reprezentacyjnych hoteli warszawskich, gdzie się zatrzymał, zrobiono mu takie pierogi
Mrusia dziękuje fanclubowi za złoty medal 🙂
Spiżarnia… mam piwnicę, ale latem w niej za wilgotno, chociaż chodzi maszyna-odwilżacz powietrza prawie cały czas. Skreśliłam tę piwnicę, zresztą nie robie większych zapasów.
*w jednym z reprezentacyjnych hoteli warszawskich, gdzie się zatrzymał, zrobiono mu takie pierogi* – niepotrzebne skreślić!
Pyro, ale sama piszesz, że nie używasz 🙂 Wg zasad rzeczy których rzadko używamy można trzymać wysoko, czy w innych trudno dostępnych miejscach. Równie dobrze w piwnicy, bo i tak trudno Ci to wyciągnąć. Pod ręką tylko to czego używasz codziennie, lub kilka razy w miesiącu.
KasiuB, pisz częściej i pokazuj zdjęcia. 🙂
Sznureczek Kasi B wygląda mi na ofertę handlową.
Dziękuję za serdeczne powitanie
Alino podałam przepis na pierogi gotowane.
Te ,które jadłaś to były empanadas .
Widzę ,że wyjaśniła to już Krystyna odpowiadając na wpis Irka.
Miło mi ,że wspominacie moje pierożki.
Nisiu nie mam odwagi Alicji, moja woda ma pewnie 80 stopni.
Kiedys w mieszkaniach to byly spizarnie. U nas na jakis czas przerobiona czesciowo na ciemnie jak sie bawilo w fotografa, pozniej powrocila w calosci do pierwotnej funkcji 🙂 Niemniej wisialy tam za mlodu, balerony, szynki, kielbasy i nie pamietam co jeszcze, przed swietami Wielkiejnocy. Zapach byl taki, ze najlepiej bylo spac w spizarni. Wanna tez sie przydawala jako czesc kuchni w Sweita Bozego Narodzenia bo gdzie te karpie trzymac? Balkon tez za czesc kuchni robil. Tam z kolei zajace kruszaly. Co prawda jeden z balkonow wlasnie w kuchni byl wiec latwo bylo. Dwa, czasem trzy szaraczki spokojnie wisialy bo to bylo w czasach kiedy klimat byl normalny i w zimie byla zima. Zegar w pokoju stolowym robil za kredens kuchenny a w nim byly nalewki dziadkowe ( w celach oczywiscie leczniczych). Tez z tegoz powodu do kuchni zaliczam 🙂 Tak wiec kuchnia to pojecie umowne bo inne pomieszczenia czy chocby meble rownierz byly w celach spozywcz-biesiadnych wykorzystywane.
Piec w kuchni stal na wegiel obok kuchenka gazowa. Spizarnia, balkon. Dalo sie zyc. Jak sie w piecu napalilo to komu sie chcialo siedziec poza kuchnia? Dziadek w kuchni grywal w preferansa z kolegami. Jeden Pan Fijon a drugi wspanialy cukiernik Pan Kuznik. Innych nie pamietam. Grali z kogutkiem i walili knykciami w blat stolu. Stol dosc duzy okragly i zawsze myslalem, ze taki zniszczony od tego walenia 🙂
Z kuchni nie tylko cieplo, ale te zapachy sie roznosily po mieszkaniu. Czasem ciotka Wereszczynska, Marynia przychodzila paczki piec. Ach, co to byl za zapach. Ach, te gorace paczki. Ach, juz koncze … 🙂
Do ciasta pierogowego można dodać trochę oleju i gęstej śmietany. Była o tym kiedyś mowa na blogu.
Jestem zadowoloną posiadaczką pomieszczenia w rodzaju spiżarni. Mieści się tam piec gazowy i zbiornik na wodę, ale zajmują niewiele miejsca. Reszta przeznaczona jest na regały, na których przechowuję różności : karton z maszynką , butelki z nalewkami i po nalewkach, zapas wody mineralnej, trochę przetworów domowych, kartony ze słoikami, kobiałki. Jest też miejsce, gdzie zawieszam kupioną w pewnym sklepie kiełbasę myśliwską i kabanosy do obsuszenia/ efekty znakomite/. Jest też koszyk z owocami przeznaczonymi do bieżącego spożycia. Kiedy nie ma mrozów, ziemniaki i warzywa przechowuję w wiklinowej skrzyni na tarasie. Na czas mrozów to też wędruje do spiżarni. W czasie świat mogę też trzymać tam makowce. Bardzo przydatne pomieszczenie, ale zimnej piwniczki katem nie zastąpi. Dodam, że moja kuchnia połączona z ” salonem” jest niewielka. A mam jeszcze strych, a tam bardzo dobrze suszą się zioła – mięta i kwiat białego bzu.
Barbara juz sie pakuje, a krystyna oblizuje na mysl o wolowinie (beef jerky). Spojrzalam na youtube I wybralam te instrukcje przyrzadzania beef jerky. Jest to bardzo proste. Jedyny sprzet to to samo urzadzenie, w ktorym suszymy owoce I warzywa. Przypuszczam, ze w piekarniku przy niskiej temperaturze mozna to samo robic.
http://www.youtube.com/watch?v=0nLwtW0TnOk.
To wideo mozecie zaczac ogladac od 4 minuty. Na poczatku autor bardzo szczegolo wyjasnia rozne zasady.
Suszenie miesa zabiera 8-9 godzin.
Ususzone mieso mozna przechowywac maksimum 2 tygodnie.
Skladniki
5 funtow (2.5 kilograma wolowiny). Wolowina powinna miec malo tluszczu.
4 szklanki sosu sojowego
1 funt (0.5 kilograma) ciemnego brazowego cukru
„Liquid smoke” (nie wiem dokladnie co to jest. Na pewno jakas przyprawa o smaku I zapachu wedzonki). Na pewno mozna wykorzystac inna przyprawe o smaku wedzonki.
Czarny pieprz
Wolowine pokroic w cienkie plasterki. Lekko zmrozone mieso latwiej jest pokroic w cienkie plastry, jesli nie mamy specjalnego urzadzenia do krojenia miesa.
Zmieszac sos soyowy z cukrem I jedna butelka „liquid smoke”. Plastry miesa wlozyc do naczynia z marynatem soyowym. Wstawic do lodowki na dwie godziny.
Nastepnie plastry miesa odcedzic I osuszyc papierem. Ulozyc na tacach tak, aby zaden plaster miesa nie zakrywal innego. Posypac pieprzem. Suszyc przez 9 godzin.
Kto lubi mieso na pewno polubi te przekaske.
Ej, Orco – to, o czym piszesz, to diabelstwo, którym naszprycowany kawałek mięsa sprzedawany jest jako wędzonka.
Pyra,
Spojrzalam na wiki, co to jest „liquid smoke”. Rzeczywiscie opinie sa podzielone wiec lepiej tego nie uzywac. Przypuszczam, ze w tym przepisie mozna zastosowac rozne przyprawy wedlug wlasnych preferencji I zupelnie zrezygnowac z „liquid smoke”.
Orco. Nie wiem czy słusznie, ale ostrzegano mnie przed płynem wedzarniczym. Ponoć czysta chemia! Ja stosuję, opisywaną już wcześniej, wędzoną paprykę (smoked paprica, spanish pimento) albo smoked hickory.
Orco – czy te kanapki i zupę można też zjeść na miejscu? Bardzo ciekawy sklep.
cichal,
Ja tez pomyslalam o wedzonej papryce zamiast „liquid smoke”. Przyznaje, ze po raz pierwszy uslyszalam o tym produkcie na wideo, ktore zalaczylam wczesniej.
Tak wiec, z przepisu na „beef jerky” usuncie „liquid smoke”!
Alino – dla Ciebie i dla innych miłośników starej Warszawy 🙂 : https://www.youtube.com/watch?v=IkAuizSfm6Q
Asia,
Tak. Wewnatrz sklepu jest kilka stolikow, gdzie mozna na miejscu zjesc zamowiona kanapke upieczona w piekarniku, kubek zupy, golabki lub pieczone zeberka. Na deser wysmienite „macaroons” lub ciastko o nazwie „chocolate lava” lub wiele innych ciastek I deserow. Do tego kawa prosto z espresso I wspaniala obsluga.
Bardzo lubie ten sklep.
Szkoda, że jest tak daleko 🙂
„Głosy”: http://www.youtube.com/watch?v=2t7xo8UmxsM
Popatrzcie, na co wpadłam, oglądając sklepik z garami. Kiedyś to kupię!
http://www.sklep.dajar.pl/pl/product/182/2496/zestaw-do-wedzenia
O, właśnie; gdyby to było bliżej, to bym powiedziała : wpadnij w niedzielę do Pyr na faworki i róże karnawałowe. Robię je tylko jeden raz w roku. W tym roku w tę sobotę. Na ostatki niech Młodsza kupi pączki. Ni lubię zapachu pączków smażących się w domu, zresztą zjadamy po 2 i koniec, to po co smażyć? A faworki, chrust, chruściki, to jakoś tak, jak frytki – póki są to się skubie.
Całe lata do wędzenia używałem „kopciołki”.
Tak nazwałem skrzynkę pospawaną przez zaprzyjaźnionego pana Józia. Wymiary 80x40x40 z pokrywą. Blacha 1mm. Wewnątrz ruszt. Tam sie ukladało ryby, grzyby i prawie lwyby. Na dnie warstwa bukowych wiórów. Stawiało się to na dwóch butlach propan-butan.
Palce lizać!
Tak, ten sklep Orki coraz bardziej mi się podoba 🙂
Asiu – wzruszający film 🙂 te dorożki, latarnie, ulice z tramwajami, które już tam nie jeżdżą, domy, przechodnie, ówczesna moda…
Cichalino, nie mam dwóch butli propanu ani butanu. Mam kuchenkę gazową. To urządząsio wydaje sie poręczne dla małej kobietki z małymi rączkami i wielkim apetytem na wędzone.
Pyra,
O Twoich talentach kucharskich czytam tu regularnie I jestem przekonana, ze wszystko smakuje wysmienicie! 🙂
Cichal,
Ryby wedzone w domu jemy regularnie. Przyznaje, ze ze wzgledu na polozenie, latwy dostep do ryb I duzy wybor jestemy doszczetnie zepsuci w tej dziedzinie. 🙂
Barbaro – dobrze, że zachowały się te filmy. Policjant w pelerynie, gimnazjalistki w beretach 🙂
Sklep Orki bardzo fajny. Krzepiąca jest świadomość, że Indianie popijają Sobieskiego pod zimne nóżki.
Dla podróżujących automobilem w Polsce: na stacjach paliw pojawiły się zupełnie niezłe kanapki. Doskonałe są zwłaszcza panini na Orlenie. Osobiście preferuję z serem i pancettą.
Od jakichś dwóch – trzech lat to jest, ale może ktoś nie wie i głodny jeździ.
Asiu, dzięki za warszawski link! Jakie to było ładne miasto!
Asia, Barbara – mnie najbardziej wzruszyła ta karna kolumna gimnazjalistek.
A moda? Coś mi się wydaje, że mój Tato do śmierci hołdował tamtej modzie – frencz, kapelusz lekko na bakier z opuszczonym z jednej strony rondkiem, wyglancowane buty na lusterko i te kołnierze z futra w zimie. Hiniutek tak właśnie chodził ubrany
Małgosiu – bardzo ładne miasto i takie inne. Większość miast była kiedyś bardziej zielona. Gdy przeglądam stare pocztówki i zdjęcia to widać więcej drzew, które rosły wzdłuż ulic. Teraz mamy same miejsca parkingowe i natłok reklam. Szkoda. Oczywiście na tym filmie pokazano te najładniejsze fragmenty miasta 🙂
Pyro – frencz to taka kurtka w wojskowym stylu?
http://www.muzeumwp.pl/emwpaedia/kurtka-mundurowa-typu-brytyjskiego-generala-dywizji-janusza-gluchowskiego.php
Barbara pisze „ten sklep Orki”. 🙂
Barbaro, ja nie mam nawet 1/8 krwi indianskiej. Nawet jednej kropli Blyn.
Indianie zamieszkali w Pacific Northwest dziela sie miedzy soba po rowno dochodami ze swoich biznesow. Kazde dziecko I osoba dorosla dostaja te sama czesc z dochodow. Dochody ze sklepu „Longhouse” ida miedzy wszystkich Native Americans z plemienia Blyn.
Przynaleznosc do szczepu jest okreslana na podstawie krwi. Niektore plemiona wymagaja minimum 1/8, inne minimum 1/4.
Czy ktos na blogu ma szanse? 🙂
Asiu – to płaszcz typu prochowiec w stylu „military” albo kolonialnym (letni) z dość szerokim paskiem, pagonami, nakładanymi kieszeniami – przynajmniej tak mi tato mówił.
Nie mam 🙂
Dobranoc
Pyro – zastanawiałam się, czy zrobiłaś przez przypadek literówkę, chciałaś napisać trencz, a zamiast t wskoczyło f. Ale sprawdziłam i okazało się , że istnieje taka kurtka jak frencz 🙂
Ależ Orko, miałam na myśli „sklep pokazany nam przez Orkę” 🙂
Barbara,
Wiem 🙂
…o trenczu – jakby kto był zainteresowany http://czasgentlemanow.pl/2013/02/kulturowa-historia-trencza/
Nisiu, dzięki wielkie za sklep z garami mają dużo ładnych a niezbyt drogich rzeczy, więc chyba zostanę fanka w miarę możliwości …. 🙂 Naczynie kupię komuś kto marzy o wędzeniu 🙂
Asiu – Hiniutek uparcie mówił przez „f” i ja powtarzam; wiem jednak, o tym „t”. Kurtki za mojej pamięci nie nosił, oprócz kożuszka na polowania w zimie. a jesienią? Nie pamiętam…
Duże M, właśnie, ceny w tym sklepie nie są tak tragiczne jak w wielu innych. Dodałam go do zakładek… wrócę jak mi zapłacą za to i owo.
O właśnie to jest w tym najważniejszy punkt – jak mi zapłacą za to i owo – Nisiu 🙂