Smak życia według Stommy
Ludwik Stomma wydał kolejną książkę. Są już pierwsze recenzje. Te pochwalne czy nawet entuzjastyczne. Mam nadzieję – jak zapewne i autor – iż będą kolejne, bardziej krytyczne czy wręcz napastliwe. Jest bowiem Ludwik zwierzęciem politycznym i publicystycznym drapieżnikiem. W polemikach czuje się jak ryba w wodzie. Prawdę mówiąc włażenie mu w paradę jest zajęciem ryzykownym. Choć w życiu codziennym i towarzyskim to człowiek przyjazny światu i nad wyraz dobrotliwy. Ale – ponieważ uwielbia wygłaszać poglądy idące pod prąd – sam wie co może go spotkać w życiu publicznym.
Ale nie z mojej strony. Jestem bowiem miłośnikiem talentu Ludwika i fascynuje mnie jego rozległa wiedza.
Nowa książka to właściwie silva rerum, dawna szlachecka gawęda o rodzinie, przyjaciołach (i wrogach też), wydarzeniach. A że Ludwik przeżył niejedno i w jakże różnych epokach oraz krajach, to książka jest niebywale atrakcyjna w lekturze. Największą jej wartością (poza niezliczonymi i śmiesznymi na ogół anegdotami pokazującymi wielkich ludzi w niespodziewanych okolicznościach) jest autoironia z jaką Ludwik kreśli własny portret i jego stosunek do ludzi (łagodnie mówiąc) nie zawsze mu przyjaznych.
Najpierw cytat zapowiadający jak L.S. będzie traktował samego siebie:
„- Panie profesorze, jak bardzo chciałbym być taki jak pan.
Gieysztor uśmiechnął się nagle.
– Panie Ludwiku, nigdy pan nie będzie taki jak ja, bo pan jest chamem. Nie ma to nic wspólnego z pochodzeniem, wulgarnością czy muskułami. Pan jest chamem, bo idzie pan naprzód, nie ogląda się w tył. Niechże pan pielęgnuje to chamstwo w sobie. Niech pan je rozwija, cyzeluje, wzniesie na piedestał. Jeśli chciał pan wiedzieć – tego bardzo po panu oczekuję.
Starałem się nie zawieść profesora, był przecież dla mnie jednym z nielicznych prawdziwych prawie autorytetów i w sumie dobrze na tym wyszedłem. Żałuję tylko ogromnie do dzisiaj, że nie został pierwszym prezydentem III Rzeczypospolitej. Jakiż byłby to wspa?niały wizerunek Polski!”
Kolejna historyjka powinna przyciągnąć do książki miłośników plotek z tzw. sfer: „Z Danielem Olbrychskim miałem zabawne przeżycie. Moją ulubioną knajpą w Paryżu była całonocna La Poule au Pot koło Hal, co trzeba zaznaczyć, gdyż w VII dzielnicy jest inna restauracja o tej samej nazwie. Po kilkunastu wizytach znałem już w Poule wszystkich i szczerze zaprzyjaźniłem się z młodym właścicielem i jego uroczą żoną, posiadaczką niespotykanego tutaj wspaniałego warkocza. Daniel miał też oczywiście swoją „urzędową” gospodę. Spotkaliśmy się kiedyś, byli też Andrzej Kostenko, Krysia Mazurówna i kilku innych Polaków, na jakimś wernisażu. Padło hasło – teraz do szynku. Zaproponowałem La Poule au Pot, Daniel zaś swoje miejsce, gdzie miał nawet niedopite butelki, na których kelnerzy zaznaczali kreskami poziom trunku przed następną wizytą mistrza. Wreszcie Daniel się łaskawie zgodził, pod pewnym warunkiem:
– Lubię, kiedy mnie ludzie poznają. Jeżeli w twojej knajpie będą wiedzieli, kim jestem, płacę cały rachunek, jeżeli nie, to ty.
Chytrze zgodziłem się. Miałem bowiem nad Danielem tę przewagę, że wiedziałem, jak do celu najszybciej dojechać, co wobec plątaniny jednokierunkowych uliczek koło Hal wcale nie jest takie proste. Wskoczyłem w samochód, pozostawiając innym adres, i dojechałem oczywiście ze sporym wyprzedzeniem. Powiedziałem kelnerom, że za chwilę wejdzie tutaj przystojny blondyn ubrany tak a tak. Widząc go, mają się zachwycić i zaproponować mu co najmniej wpis w księdze pamiątkowej. Sprawili się ponad oczekiwanie. Kiedy wszedł Olbrychski, była nie tylko księga, ale także oklaski i zimne ognie. Obiad był znakomity i Daniel usatysfakcjonowany. Kiedy przyszło do płacenia, ogarnęły mnie jednak skrupuły. Cichutko szepnąłem mu na ucho, jak było naprawdę. Nie zezłościł się, przeciwnie, odpowiedział z uśmiechem:
– Rób tak zawsze, a będę płacił.”
Te kilka zdań chyba wspaniale prezentuje obu bohaterów.
I na koniec cytat unaoczniający dlaczego nie ma w książce smakowitych opisów dań, które paryżaninowi i obieżyświatowi powinny towarzyszyć na co dzień. Tymczasem Stomma ma zupełnie inne priorytety niż foie gras czy ostrygi. Oto jego przysmaki: „Należy Kalinowa (wydawczyni wielu książek Stommy) do dziwnego gatunku edytorów, którzy nie tylko płacą za książki, ale rozumieją też, że każdy pismak to hołysz, więc wspomagają autorów również i na pozafinansowe sposoby. Spędziłem dzięki niej urocze wakacje nad jeziorem koło Stęszewa, dostałem mnóstwo paczek żywnościowych z takimi niedostępnymi we Francji frykasami, jak musztarda sarepska, ryż dmuchany, ostry chrzan bez śmietany, oscypki, krówki, żołądkowa gorzka, za którymi tęskni Polak na obczyźnie nieskończenie bardziej niż za wierzbami płaczącymi i Żelazową Wolą.”
No i proszę, zaprzyjaźniłem się z kimś takim, kto tęskni do dmuchanego ryżu. Na szczęście kocha także wino. No i nie boi się chyba nikogo więc w każdej sprawie politycznej wali prosto, co ma na myśli. A potem są tylko konsekwencje…
(Ludwik Stomma, Stommowisko, O mojej rodzinie i o mnie, Iskry, Warszawa 2013)
Komentarze
Panie Gospodarzu
dziękuję serdecznie za te wspaniała prezentacje, Stommowie to Rodzina z wielka klasa. Pamietam b p pana prof.Stanislawa Stomme, to byl Człowiek o krysztalowym charakterze.
Ozzy – czy to ten który groził nauczycielom laską?
Pana prof Ludwika Stommę niezwykle cenię za błyskotliwą erudycję, poczucie humoru i „oko” do pięknych kobiet. Ponieważ nigdy nie spotkałam go osobiście, nie byłam na żadnym wykładzie itp, znam Profesora tylko z publikacji i kilku audycji telewizyjnych w latach 90-tych. Pisze świetnie – z dystansem, humorem, erudycją, natomiast w czasie tamtych audycji wypadał niedobrze (może peszyły go kamery i cały rwetes dziennikarski). W każdym bądź razie był usztywniony, miał fatalną dykcję i drewniany głos. Widać nie dla pana Ludwika kariera telewizyjnej gwiazdy.
I dobrze; lepiej niech pisze jak najwięcej, przeczytam z przyjemnością – i dywagacje z antropologii kultury i pogawędki o Basi i czereśni i celne obserwacje ludzi i zdarzeń.
Pyro pomyliłaś dwóch profesorów. Stanisław Stomma – ojciec Ludwika nigdy nikomu nie groził laską. Tym pogromcą nauczycieli był prof. Andrzej Stelmachowski – prawnik i prezes Stowarzyszenia Polonia.
Prawda Gospodarzu – pomyliłam. Pamięci prof Stommy należą się przeprosiny. Jakoś tak mi się skojarzyli w tym okresie „tworzenia państwa”.
Pyro,
juz Ci wyjasnil Szanowny Gospodarz. Prof Stanislaw Stomma to Czlowiek wielce zasluzony dla procesu demokratyzacji w Polsce – jeszcze za Gomulki az po Okragly Stol.Krotko mowiac: legenda opozycji demokratycznej w Polsce. Pochowany jest na cmentarzu w Laskach k.Warszawy ( tam m.in. Slonimski, Zawieyski czy ostatnio Mazowiecki).
Ozzy – no, toż z miejsca „chwyciłam” w istocie pomyłki. Nie mam omamów tylko wizualnie pomyliłam dwóch panów.
Poczytałam sobie menu tej ulubionej restauracji Ludwika Stommy.
Na stronie”Poule au pot”jest też przepis na rzeczoną specilite de la maison,czyli kurę w rosole z czasów Henryka IV.Myślę,że to danie bardzo dobre na jesienne chłody,co nam właśnie nastały.A ciekawostką jest,że kurę gotujemy w dobrym towarzystwie 🙂 rulonu z mielonego mięsa(zawiniętego w ściereczkę),ziemniaków i oczywiście tradycyjnych jarzyn.Gdyby kogoś interesowały szczegóły,to proszę bardzo: http://www.lapouleaupot.com/recette.php
Jest też wersja angielska!
Danuśka.
dziś spotkałam znajomą , ktora zachwalała bardzo zupę z soczewicy. A pierwszy raz jadła ją na wyspie Lanzarote. Zachwyciła się jej smakiem i postanowiła powtórzyć go we własnej kuchni, z dobrym skutkiem. A z atrakcji kulinarnych oprócz tej zupy zapamiętała świeżo smażone ośmiornice.
Książka Ludwika Stommy zapowiada się bardzo ciekawie, bo i autor ma ciekawe życie, i rodzina z tradycjami.
Krystyno-podczas naszych wakacji na Lanzarote żadnych zup nie jedliśmy,bo nie było tam naszych listopadowych chłodów 😉 Z tego co czytałam w przewodnikach, to tubylcy(i chyba ogólnie rzec biorąc Hiszpanie)lubią gotować zupy z wszelkich roślin strączkowych.Natomiast,jeśli chodzi o zupę z soczewicy,to osobiście najlepiej wspominam tę z restauracji „Belgrad”,co to ją mamy o rzut beretem z domu.
W naszej kuchni ta zupa też czasem bulgocze w garnku.Robię ją z czerwonej odmiany dodając na ogół inne czerwone warzywa,jeśli akurat są pod ręką(marchew,pomidory,paprykę).Taki misz-masz daje ładny pomarańczowo-koralowy kolor 🙂
A Stomma może być dobrym prezentem mikołajkowym,również takim do własnej
biblioteki 😉
A Nemo brak 🙁
Jolinka i Asi też brak 🙁
Nemo brak. Brakuje też Placka i Stanisław zamilkł. Niedobrze, kilimy powstają z różnych kolorów, a my nieco wyblaknięci ostatnio jesteśmy.
Pogadałam z Żabą, bardzo przeżywa dramatyczne rozstanie z pięknym „tronowym” Dino, czyli dogiem adoptowanym zaledwie na przedwiośniu, a u którego nowotwór kości wykryto w lipcu i w październiku trzeba było go uśpić. Szczęście, że Inka postarała się o zestaw środków p/bólowych i zwierzak bardzo nie cierpiał. Osobiście nie chciałabym mieć doga – to psy bardzo piękne ale tak krótko żyją. Żaba miała kilka razy dogi i mówi, że w wieku 7-9 lat, w pełnej formie nagle umierają na zawał.. No i jest kłopot w naszym klimacie – na miniaturach perskich czy indyjskich dogi towarzyszą władcom i damom – to psy z ciepłych stron. Nie mają podściółki puchowej pod sierścią i marzną u nas; nie można w zimie zbyt długo trzymać ich na dworze. A są dostojne i urodziwe. Oczywiście Żabcia natychmiast zaczęła polowanie na kolejnego doga, ale żaden jak do tej pory nie ma tej klasy, co Dino.
Dzisiejsze Buenos okazało się nadal pochmurne, ale już bardzo ruchliwe. Zaraz po sniadaniu udaliśmy się przemaszerować w centrumie ile się da, no i dobrze, bo w południe zaczęła się wspomagana wiatrem mżawka, taka po skosie trochę.
Rozległe jest to centrum, Avenida 9 de Julio jest tak szeroka, jak paryskie Champs Elysee, ale nie tak długa i nie tak dobrze zagospodarowana.
Brak mi zieleni, są tu i ówdzie Parczki, ale nie parki sensu stricte, przynajmniej tutaj, w centrum. Trochę pięknie kwitnących drzew (szafirowe, podobne do wisterii, ale to nie to), żółte i czerwone, ale mogłoby być więcej zieleni.Teraz czekamy, żeby ta mżawka przestała siekać, bez odwiedzenia dzielnicy La Boca głupio z Buenos wyjeżdżać.
Od nas to 7.5 km., ale my już mamy w nogach dobre 10 -12km.
Weźmiemy taksówkę, jakby co.
W Centrum teatr na teatrze siedzi i teatrem pogania, Teatr Tango jest dość daleko od nas i raczej nie jesteśmy zainteresowani. w pobliżu jest Teatr Cervantesa, Teatr Colon i jeszcze kilka innych.
Podobają mi się stare kamienice z początków ubiegłego wieku (i starsze), widać, że to było bogate miasto. Wszystko dobrze utrzymane, zadbane, przejeły to głównie bogate korporacje na biura, instytucje państwowe, ekskluzywne hotele.
Miejscami jest naprawdę ładnie, miejscami tak sobie, architektura miesza się, stara obok nowej.
Popijamy malbeca i odpoczywamy, byle tylko przestało mżyć po skosie…18C, może być.
Alicja – a jaki jest nastrój tego miasta? Jego koloryt? Oni jeszcze nie wiedzą, że zieleń stanowi tło dla ludzi i architektury? Tam wiosna, a trfiliście na porę deszczową. Opowiedz więcej.
Wróciliśmy z La Boca. No, tam jest koloryt miasta, też ale brud i ogólne zaniedbanie. Jest to dzielnica artystów, przynajmniej tak podają przewodniki.
Sama dzielnica artystów, ta z kolorowymi kamieniczkami, jest malutka, przeszliśmy ja w pół godziny.
Uwaga, Danuśka!
Przy niektórych restauracyjkach profesjonalne pary tańczą tango, chyba po to, by zachęcić do wejscia do restauracji. Nic mnie nie zachęcało, ta „dzielniczka” ma spory potencjał, bo jest wesoła i artystyczna, ale odpycha uliczny brud i kamieniczki oblazłe z farby, tak jakby nikt o to nie dbał. Sporo też opuszczonych, zaniedbanych kamieniczek. Szkoda 🙁
Można zerknąć tu:
https://www.google.com.ar/search?q=caminito+en+la+boca+buenos+aires&client=ubuntu&hs=Bv3&channel=fs&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=nOKUUtLdMonWkQemoIHYCw&ved=0CDkQsAQ&biw=988&bih=423
Niby fajnie, ale na żywo widzi się to sponiewieranie i zaniedbanie. Ale byłam, widziałam, porobiłam sporo zdjęć. Dzielnica z pomysłem, a jakby bez godpodarzy, dbajacych o porządek. Podstawowy, bo za dużo porządku to też niedobrze 😉
O 20-tej wszystko się zamyka na 4 spusty, bo bywa tam niebezpiecznie.
Nie jest to paryska dzielnica artystów, gdzie dobrze po połnocy życie wre na ulicach przy kawiarnianych stolikach. Ale to jest inny styl życia i inny temperament, podejrzewam. Nie mam nikogo tutaj za przewodnika, jedynie taksówkarz lub ktoś na ulicy może coś podpowiedzieć. Jerzor zaczepił taka jedną panią w średnim wieku, zapytał o coś…pani natychmiast przeprowadziła śledztwo, skąd, dokąd, jak na imię, wyściskała nas i wycałowała (słowo!) i chciała nam opowiedzieć całą historię Buenos i chyba historię swojego zycia też. Miłe, ale nie mielismy na to czasu. Pani była przystojna i zadbana, dodam.
Pyro,
już pisałam – centrum Buenos to nieprzytulny kolos, brak parków z prawdziwego zdarzenia i nie ma tu na nie miejsca, niestety. Widzisz park i od razu prześwituje ci po drugiej stronie jego koniec. Kilka kamiennych ławek, trawy prawie wcale i tylko te przepiekne kwitnace drzewa ratują sytuację. Ciekawe miasto, ale dla mnie zbyt betonowo-szklane. Podejrzewam, że stare stylowe domy były poprzedzielane zielonymi terenami, potem to wycięto i przyszła era żelbetu i szkła.
Na „dobry wieczór” przynudzę http://wyborcza.pl/1,75248,15021596,Lidl_nie_jak_dyskont__ale_ekskluzywne_delikatesy_.html nawiązując do wczorajszego. Bez przesady jednak, w naszej sieci nie przypominam sobie butelki wina droższej niż 10 euro.
Tą kurą a la Ąrikatr zajął bym się już poważniej, bo lubię takie te, a Ludwik Stomma i tak należy do tych, że nie trzeba mnie dodatkowo przekonywać.
Miłego wieczoru jeszcze.
Potrzebuję trochę przepisów na łatwe ale efektowne i smaczne przystawki (obie córki robią jakieś imprezy szkolne). Młodzi ludzie w wieku 17 /19 lat ze stosownym do wieku apetytem. Trzeba im te przystawki dać do zrobienia, więc finezja knelu we francuskich pasztecikach odpada.
Dobry wieczor,
Pepegorze, to to ja wlasnie te produkty ‚luksusowe’ w Aldi kupuje, wystepuja tu pod nazwa ‚specially selected’ i sa znakomite.
Pyro,
Koreczki? Mini szaszlyki?
Pepegor-nie przynudzasz,warto przeczytać cytowany przez Ciebie artykuł.
Twoja ortografia Henri IV rozśmieszyła mnie do imentu.Osobisty Wędkarz ucząc się
(z rzadka i z ostrożna)języka polskiego w podobny sposób notował sobie wymowę polskich słówek,zapisując je wedle tego,co słyszał po francusku i tak np.
ławka=oifca (oi czytamy po francusku jak ła)
Alicjo-dzięki za wieści w sprawie tanga.Wszystko wskazuje na to,że wizytę w boskim
Buenos możemy odłożyć na jakiś dalszy i bliżej niesprecyzowany termin.
Pyro-wszelakie tartinki i tapasy.
albo różne pasty podane na krakersach.
O jedzeniu mowa, Łotr widać głodny. Podumamy, zobaczymy co będą chcieli robić.
Jolly – czy listonosz zapukał w Katowicach? Wiesz może?
Toteż mówię Jolly R., Lidl pogania Aldi najwyraźniej i u Was! A co, zaszkodzi Wam?!
Sam latem zalecałem wszelakim zainteresowanym 600 g fileta z grzbietu dorsza atlantyckiego za 3,99 e z Lidla, bo uważałem taką ofertę za sensacyjną, mierząc to na poziomie cen za rybę u nas. Zwłaszcza, że chodziło o 3 konkretne sztuki filetu spakowane pojedyńczo w folii, więc b. wysoka jakość, a to wszystko za 6,65 e za kilo. Ostatnio kupiłem jednak w Aldi, gdzie za niewiele niższą jakość zapłaciłem 5,99 e za kilo, za to we wielkim worku. A, że kupiłem już drugi raz z rzędu powiem: opłaca się. Opłaca się gdy są możliwości zastosowania jak umnie np, gdy robiłem jednoosobowe porcje w „papilotach”, gdzie można i cieńsze końcówki zapakować w paczuszki.
Zawsze porównuję co ma Aldi z tym, co ma Lidl.
Pyro,
Mamusia w gorach siedzi i narzeka na wiaterek, Tatus ma zajecia na uczelni wiec jest w Katowicach, jutro bede dzwonic, to dam znac.
A oczywiscie nie zaszkodzi, ja tylko jak ta z przeproszeniem durna sie szarpalam z delikatesami typu Waitrose czy Marks & Spencer, czy lepszymi supermarketami jak Sainsbury. Poszlam pare razy do Lidla, ale ceny niestety byly proporcjonalne do jakosci :(. A teraz hulaj dusza! I bazant , i kaczka i w trzech smakach drob (doslownie, pieczen zawijana kurczak , indyk, kaczka z nadzionkiem, w glazurze z gorzkich pomaranczy) i tokaje, i burgundy, sery i homary i pizama dla dziecka a rachunek polowa co w innym sklepie :)!
Jeżeli ktoś ma trochę czasu, to polecam E.Skalskiego „Nie o taką Polskie?” w „Studio opinii”
Dziękuję Pyro, właśnie tam chciałem zajrzeć.
Dobrej nocy
Ludwik Stomma, pisarz niefrasobliwy
http://kompromitacje.blogspot.com/2012/04/ludwik-stomma-pisarz-niefrasobliwy.html
😉
Pada…a w porywach leje 🙁 Trudno, pogody nie wybiera się, wiosna, panie sierżancie!
Poszliśmy na kolację do francuskiego rest-baru naprzeciwko, ja wtrząchnełam sałatę mieszaną, Jerzor kurczaka na kordełce z ryżu. Tym razem nic nie słone 😯
Nie chodzimy po restauracjach, tylko takich własnie miejscach, gdzie w miarę szybko obsłużą.
Sałaty tutaj są inne. bez cebuli, bez winegretu, i co dziwne, ani w Chile, ani w Argentynie nie widziałam OGÓRKA 😯
Ogórek tutaj nie spiewa i już!
W mojej dzisiejszej sałacie było nieco zielonej sałaty, dużo tartej na dużej tarce marchewki (po co?), oliwki, pokrojony seler naciowy i buraczki konserwowe skrojone w kostkę, które wyjadłam skrupulatnie, bo lubię, jajo na twardo pokrojone w plastry. Do tego balsamico i oliwa na boku oraz dyżurne, ale nie chciało mi się tego dzieła przyprawiać.
W Argentynie obowiazkowy jest stek! No i malbec do picia.
Danuśka,
nigdy nie byłem w Argentynie, ale to dla Ciebie,
http://www.youtube.com/watch?v=o3Ie3yS0S6o
Wydaje mi sie, że to oddaje atmosphere tamtego kraju.
Dobranoc 🙂