Jeszcze nie koniec ery korka
Byłem w prawdziwym lesie korkowym. Mam na myśli oczywiście las porośnięty dębami korkowymi. Największe takie lasy znajdują się w Portugalii w prowincji Alantejo. Ponieważ dębu rosną w sporej odległości od siebie, to las – w odróżnieniu od Polskich lasów – jest rozświetlony i widać wszystko co po nim biega. Na ogół są to czarne świnki, które kończą na stole w postaci suszonych szynek. Czasem bywają tam też rysie ale do takiego spotkania nie doszło. Mimo to dęby korkowe zrobiły na mnie wrażenie i sporo się o nich i produkcji korka dowiedziałem. A jest to dla mnie ważne z punktu widzenia miłośnika wina.
Stary dąb i jego liczne potomstwo Fot. East News
Najlepsze warunki dla rozwoju dębów korkowych występują na niewielkim obszarze zachodniej części basenu Morza Śródziemnego: w północnej Afryce (Maroko, Algieria, Tunezja), w południowej Francji (zwłaszcza na Korsyce), we Włoszech, w Hiszpanii i w Portugalii. W tym ostatnim kraju lasy korkowe zajmują 22% powierzchni i można je spotkać niemal na całym obszarze. Na całym świecie korek zajmuje 2 200 000 ha, z czego 660 000 ha jest w Portugalii, 460 000 ha w Algierii, 440 000 ha w Hiszpanii, 350 000 ha w Maroku, 110 000 ha we Francji oraz 90 000 we Włoszech i Tunezji razem. Przemysł korkowy jest zwykle uważany za przyjazny dla środowiska. Drzewa żyją nawet 200 lat, a korek można z nich pozyskiwać co ok. 10 – 12 lat. Ponadto korek jest łatwy w recyklingu. W dodatku lasy dębów korkowych przeciwdziałają jałowieniu środowiska i pustynnieniu, natomiast są miejscem życia zagrożonych gatunków w tym np. wymierającego rysia iberyjskiego.
Pozyskiwanie drewna z lasu jest nieodłącznie związane z jego niszczeniem. Wystarczy powiedzieć, że dla wykonania 45 m kwadratowych parkietu dębowego trzeba ściąć dwa zdrowe 50-letnie dęby. Dla wyłożenia tej samej powierzchni parkietem z korka nie trzeba ścinać ani jednego drzewa. Dzieje się tak dlatego, że w przypadku dębu korkowego pozyskiwanym surowcem jest nie drewno lecz kora, którą (średnio)co 10 lat zrywa się z żyjących drzew, bez jakiejkolwiek dla nich szkody. Korek pozyskuje się w okresie od początku maja do końca sierpnia, gdy łatwiej ją oddzielić, nie uszkadzając przy tym drzewa. Pierwszy raz robi się to, gdy drzewo ma 25 lat a obwód pnia co najmniej 60 cm. Kora dębu korkowego rośnie w dwóch warstwach. Kora wewnętrzna żyje i działa jako podstawa, na której każdego roku przyrasta nowa kora zewnętrzna. W czasie corocznych przyrostów kory, jej najbardziej zewnętrzna warstwa obumiera i staje się izolacją chroniąca przed zmianami temperatury. Ta właśnie ochronna kora bywa zdejmowana bez szkody dla drzewa.
Po zerwaniu kory rekonwalescencja drzewa przebiega samoczynnie i trwa ok. 3 miesiące. Zerwaną korę składuje się na powietrzu w stosach przez kilkadziesiąt dni. Po tym okresie płaty kory gotuje się nad parą lub w wodzie przez ok. 60 – 75 minut w celu usunięcia z korka fauny i flory leśnej, garbników i soków. Proces gotowania czyni korę bardziej giętką i miękką, co pozwala ją wyprostować. Zapobiega to też tzw. chorobie korkowej, która powoduje, że część wina w butelkach zamykanych korkiem ulega nieodwracalnemu zepsuciu.
Średnia produktywność wynosi 150 kg korka na hektar. Ale w Portugalii w dużych lasach korkowych osiąga się wyniki rzędu 2 – 2,5 tony na hektar, a nawet 5 ton z hektara. Od momentu posadzenia dębu korkowego przez 20 lat nie dostarcza on znaczących ilości korka. W wieku 60 lat drzewo produkuje tylko 65 kg korka. Dopiero drzewa 80.letnie dają około 225 kg korka.
Fot. East News
Światowa produkcja korka sięga około 300 tysięcy ton rocznie. Portugalia dzięki znacznym inwestycjom poczynionym w latach 60-tych XX wieku posiada obecnie nowoczesny przemysł przerobu korka. W 600 zakładach tej branży zatrudnionych jest przeszło 14 tys. pracowników, którzy wytwarzają przeszło 70% światowych wyrobów z korka. W ten sposób Portugalia stała się niekwestionowanym liderem na rynku korka – ma 30% areału lasów korkowych, 50% produkcji światowej i 65% przemysłu.
Ponieważ w ostatnich latach zaczęło brakować korków i podniesiono alarm, że winiarze będą zmuszeni przejść na zakrętki lub – co gorsza – na plastikowe korki, Unia Europejska stworzyła zachęty do sadzenia dębów korkowych. Portugalscy rolnicy decydujący się na taka uprawę dostają przez 20 lat dotacje, które pozwalają im tyle czekać na pierwsze okorowanie dębów. Może więc alarm o końcu ery korka był nieco przedwczesny. Musze się przyznać, że sam też jestem snobem korkowym i tylko z musu kupuję butelki z innymi niż korek zatyczkami. Tym razem z Alantejo nie przywiozłem zapasu korków tylko piękne portmonetki, bo z korka robi się też wiele przedmiotów takich np. jak kapelusze, fartuchy, torebki, bransoletki i kolczyki.
Komentarze
Jaki tam snob, miłośnik. Poza tym nie mogę teraz napisać, że Gospodarz jest snobem. Egoista. Mam na myśli Gospodarza. Pozostają mi same korki. Bardzo lubię tradycyjne korki. Jestem snobem.
To nie jest Magritte
Zrób to sam, a jeśli nie potrafisz, poproś Żabę która potrafi nawet bez użycia korka.
— OTT —
Jolinek51
22 października o godz. 10:01
Basiu faktycznie w tych górach ?ludziów jak mrówków? ? byłam kilka razy we wrześniu w górach i było deszczowo więc pomyślałam o wyjeździe w październiku bo pogoda zwykle lepsza ? nie mogę jakoś zrealizować planów przez rodzinne uroczystości gęsto wypadające w tym miesiącu ? pogoda jak widzę dopisuje ale spodziewałam się mniej ludzi ? może tylko weekendy tak licznie obsadzone ?
(Coś mnie tknęło, by zerknąć pod „kolejny” wpis :))
Jolinku,
statystycznie rzecz ujmując, wrzesień jest bardzo stabilny, ma okresy upalne, dni jeszcze długie, etc.
Znam wielu miłośników gór, którzy planują urlopy od dekad „wtedy i tylko wtedy!”
Raz za czas się zawodzą, normalka, zwłaszcza jeśli chcieliby działać wyłącznie gdzieś wysoko.
Znam też wielu miłośników października – obstawiających go uparcie, mimo, iż znają jego narowy i liczą się z nimi.
Słyszałam nawet o grupie emerytów-wyczynowców (z Warszawy), którzy upodobali sobie dolinę Popradu listopadową porą i tylko w to im graj! Wierzę, bo moje akademickie wycieczki na zakończenie sezonu odbywały się właśnie w listopadzie. Czasem było jesiennie, czasem śnieg po pas, czasem topiący się (a turyści tonący w błocie). Zawsze „klimat” i mocne wspomnienia.
Taka seria przecudnych weekendów październikowych, jak tegoroczna, trafiła mi się ostatnio w 2001. Pędziliśmy na wszystkie weekendy od końca sierpnia aż poza Wszystkich Świętych. I to na ogół w Tatry (np. Wołowiec i Rohacz Ostry 20.X)
W tym roku były to „tylko” 4 wypady jednodniowe. W Tatrach spadł śnieg, poza tym nie miałam akurat z nimi związanych żadnych pilnych apetytów jednodniowych-„krótkodniowych”.
A kolory beskidzkie są cudne – wysoko w skałach ich nie ma!
Jesienna frekwencja w górach. Od lat jest dobra, zwłaszcza w weekendy, zwłaszcza w popularnych okolicach, ze schroniskiem w plus-minus pół drogi… A jeszcze w pewną pogodę! – Murowana!
Ludzie już mają kondycję, niektórzy w lecie byli znacznie dalej i zatęsknili za „pagórkami domowymi” (podsłuchujesz o tych wszystkich ferratach i wandach – znanych i nieznanych :cool:), studenci rozkoszują się powakacyjną reintegracją, etc., etc.
Mam wrażenie, że góry polubili też mieszkańcy mniejszych miast a nawet niemiejskich miejscowości. Spotyka się bardzo dużo wypraw rodzinnych, małych dzieci…
Wcześnie rano widzisz liczne auta śmigające w pożądanych kierunkach – i już wiesz, co będzie wieczorem. Nawet sobotnim, o niedzielnym nie wspominając… 😉
A, byłabym zapomniała 😳
— moja ostatnia sobota na Wielkiej Pętli Gorczańskiej:
https://picasaweb.google.com/100017103147766566592/GorcTurbaczKudOn
Uprzedzam i ostrzegam – tylko dla koneserów! 😀 (Zapraszam! :D)
— Dla pozostałych sama nuda i monotonnia, zero egzotyki, nowosnobizmu, czegokolwiek ala nowapolskaklasaśrednia 😉 …
Pogoda cudo*, widoki cudo, fotek dużo… niektóre wybitne a nawet rewelacyjne… 🙄
Obserwacje frekwencyjne – są 😀
Dęby (niekorkowe) jeszcze nie straciły wszystkich liści, trzymają je też (między innymi) brzozy i modrzewie.
Poza tym drzewa powariowały. W prawie 4 tygodnie po silnych kilkudniowych przymrozkach, w obliczu ponaddwudziestostopniowego ciepła oraz bardzo ciepłych nocy** buki wypuściły pąki, bazie kwitną, leszczyna także… – wiosna! 😮
_______
*się trzyma – jeszcze wczoraj było tu 20 stopni; można próbować ukraść życiu z godzinkę-dwie także w tygodniu! Co mi się kilka razy udało.
**od tygodni mam całodziennie-całonocnie otwarte lub uchylone wszystkie okna – to sypialniane, półtora metra od głowy, także
Brzmi to niesamowicie kuszaco 🙂 🙂 🙂 –> **od tygodni mam całodziennie-całonocnie otwarte lub uchylone wszystkie okna. Gdybym tylko wiedzial gdzie… 🙂
Janek –> ostatnio miales ponownie sporo powodow by okazac niezadowolenie 🙁
Tez mialem dawniej korkowca, ze sie pochwale 🙂 🙂 🙂
Basiu dziękuję za odpowiedź … ja z września mam wspomnienie dwóch różnych wypraw bo jedno z prawdziwie letnią pogodą a drugie z deszczem lejącym ciurkiem przez 8 dni … a wyprawy były w tym samym okresie miesiąca … i tak z obserwacji wynika mi, że początek października jest częściej pogodny niż początek września i chyba studenci studiują już .. mieszkasz w miejscu takim, że grzech by było nie ruszać w góry jak tylko jest czas i pogoda … pomachanko … 🙂
Pisałam i mi zżarło – nie przy wysyłaniu, a w trakcie pisania. Muszę się nieco utemperować, bo aż mi się łapy trzęsą – co ja takiego zrobiłam? Czy już nigdy nie oswoję tej techniki? Jak mi przejdzie, to napiszę o fabryce wyrobów korkowych.
Bardo interesujący wpis naszego Gospodarza.
Foteliki niczego sobie. Problem wystających wkrętów na pewno do rozwiązania. Placek chyba dawno rozwiązał ale nie zdradza.
Góry jesienią. Też chodziliśmy jesienią po górach. Skalistych i różnych Sierra, także po Appalachach. Tylko w ostatnich nie było śniegu. W pozostałych ilości umiarkowane, inaczej drogi byłyby zamknięte. Wołowiec do zdobycia. Pętla Gorczańska niby dostępniejsza, ale chyba wymaga lepszej kondycji. Lubię Gorce łączone z Beskidem Sądeckim. Pociągiem do Rytra i spacerek do Nowego Targu przez Przehybę i Turbacz. W sam raz na późną jesień bezdeszczową. Po drodze nie da się nie zboczyć w Pieniny. Można zabrać do plecaków jakieś korki, ale osobiście nigdy tego nie robimy o ile jakieś wyjątkowe święto nie wypada. Ale i wtedy tylko symbolicznie. Już nie ta kondycja, żeby starczyło sił i na chodzenie i na świętowanie.
Korek mówi dużo. Jeżeli naturalny, jest nadzieja, że warto spróbować to, co było zakorkowane. Jeśli do tego wyjątkowo długi, nadzieja wzrasta jeszcze bardziej. Jeśli plastykowy, nadzieja umiera. Bywają miłe zaskoczenia ale bardzo rzadko. Jeśli gwint, nic nie wiadomo, szczególnie przy Australii, gdzie całkiem grzeczne wina zakręcają zamiast korkować. To wszystko w Polsce. W Hiszpanii zdarza się kupić wino z gwintem za 3 EUR i pić coś naprawdę dobrego. Może być za 10 EUR nie do picia, to urok próbowania win lokalnych. We Francji gwintowane raczej nie do znalezienia, ale tak ekwiwalentem hiszpańskich gwintów są kartoniki. Na ogół bardzo tanie i też mogą być wspaniałe w smaku albo nie do picia. Przez wspaniałe rozumiem coś, co nie jest porównywalne w żaden sposób z apelacjami Medoc grand cru classe, ale w piciu sprawiają przyjemność bukietem i smakiem. W dobrym winie korek na ogół jest zapisany informacjami o producencie, roczniku i ewentualnie uwagą, że butelkowane u producenta. Czasem jest powtórzony numer butelki, jeśli butelki są numerowane. Niewiele to znaczy, ostatnio wielu kiepskich producentów dla zmyłki numeruje etykiety.
My dobrych win pijemy coraz mniej. Niskie emerytury i nie to zdrowie. W Ameryce w najpiękniejszych miejscach samochodem, a w innych napięcie programu nie pozwalało na upajanie się winem. Trochę luzu było w Chicago i tam trafiliśmy przyzwoite wino Mondavi. Przywieźliśmy parę butelek win, które wedle wszelkich danych powinny być dobre. Zobaczymy. Jedno na pewno bardzo dobre, bo próbowaliśmy w winnicy, ale to akurat na prezent.
Placku,
dzięki za inspirację. Mam w piwnicy spory zbiór korków w różnych odcieniach, może w zimie zacznę coś tworzyć? 😉
Z Alentejo mam wiosenne wspomnienia
Widok okorowanych dębów (wyglądają jakby krwawiły) wśród barwnego kwiecia wbił mi się na zawsze w pamięć. Poza tym było tam wreszcie trochę cieplej, a już w Lizbonie prawie upał, bo +20 stopni 😉
Przez dwa tygodnie ani razu nie otworzyliśmy walizki z letnią odzieżą, nic dziwnego przy średniej temperaturze +15 🙄
Nikt wtedy nie przewidywał, że 1 sierpnia 2003 w Alentejo zostanie osiągnięta historyczna temperatura +47,3°C, a w niemal całej Portugalii będą płonąć lasy eukaliptusowe…
Portugalia i jej lasy korkowe,aż na końcu Europy,ale tapetę albo tablicę z korka można kupić bez trudu nad Wisłą.Potem nic tylko ozdobić ścianę w salonie albo
w kuchni.Taki korek na ścianie ma same zalety i na dodatek można sobie co ciekawsze przepisy kulinarne ozdobnie poprzypinać 😉
http://www.urzadzamy.pl/galeria/korek-na-sciane-inspiracje-korkowe-dekoracje-scian-opinie-i-zdjecia,8414/5787/33626/#zdjecie
Dzisiaj wieczorny toast za internetową Żabę OBOWIĄZKOWY.Jak sobie pomyślałam,że ja wczoraj po przyjściu z pracy zrobiłam tylko marny gulasz wołowy na skromne trzy osoby i poszłam grzecznie spać przed 23.00,a Żaba piekła nadal te 11 blach ćwibaka oraz produkowała całe kilogramy masła i sera do 4 nad ranem,to się zaczęłam prawie rumienić ze wstydu.Żabo,gdyby nie było Cię
na świecie,to trzeba by Cię było wymyślić 😀
Żaba i Eska to są dwie wiedźmy. Żaba wszystko w wielkich ilościach – mówi, że szkoda brudzić kuchnię, jak mało się gotuje a Eska druga taka. Dla mnie w tej chwili obiad czy kolacja dla 6-8 osób, to już przyjęcie, a one żywią po 20 osób i uważają, że tak jest dobrze. Ja już po nocach nie pracuję – ten czas minął, a one nie tak bardzo młodsze, zasuwają, jak średnie zetorki. Wczoraj dzwoniłam do Eski, aby wziąć korepetycje kaczkowe. Pewnie, że już kaczek w życiu piekłam sporo, ale tym razem kupiłam taką z gospodarstwa – wielką i ciężką, a Eska to wiadomo, mistrzyni. Nakazała czystą tuszkę natrzeć majerankiem, tymiankiem, pieprzem i czosnkiem, odstawić na kilka godzin, solić na 2 godziny przed pieczeniem i niezbyt obficie, wyjąć tluszcz z brzucha i przesmażyć z cebulką, kaczkę wypchać jabłkami z majerankiem i zaszyć, włożyć do rękawa, a rękaw w głębokie naczynie i do pieca na 75 – 80 stopni na 3 godziny do 5 godzin jak ptak duży, potem rozciąć rekaw, podnieść temperaturę do 200 stopni i zarumienić pieczeń. Zapomniałam zaznaczyć, że przed włożeniem w rękaw, cała kaczkę posmarować konfiturą z wiśni. W czasie kiedy będzie się kaczucha rumieniła, na wytopionym tłuszczu w innym naczyniu upiec połówki albo ćwiartki jabłek do obłożenia ptaka na półmisku – jeżeli jabłka w drążonych połowkach, to można w dziury już na talerzu włożyć po łyżeczce żurawiny. I taki przepis będę realizowała.
Żaba przypomniała mi, że moja babcia też tylko n o ż e m na stolnicy siekała i ja wolę tak niż mieszać w makutrze. Mikserem boję się, że go zepsuję do końca. Żaba ma adhd dorosłych 🙂 .
Dzień dobry,
Gdzie mi tam do znajomości win jakie posiadł Gospodarz, Stanisław, Nemo, Alinka i inni z naszego Blogu, ale kupując wino zwracam uwagę na zamnknięcie butelki. Różowe wino- pal to licho, ale czerwone musi być dla mnie zakorkowane korkiem z korka. Taki już jestem.
Ja nawet zbieram korki, ale tylko te które wyjąłem z butelek u siebie w domu i mam ich już sporą ilość. Może to wątpliwej jakości ozdoba, ale trzymam w wielkim wazonie, zamiast kwiatów.
https://picasaweb.google.com/takrzy/BluesIKorki#slideshow/5859868204776828530
A capella – ogromnie mi się podoba, że Ciebie tak nasze gory omotały, i jeszcze te zdjęcia i podpisy – opisy, sporo pracy. Bardzo dziękuję. Połaziłem sobie dzisiaj.
Miłego dnia Wszystkim życzę. 🙂
Obejrzałem zdjęcia. Trasa krótka, tylko 2,5h. Gdy się przechodzi w 1,5, rzeczywiście krótka. Ale 350m różnicy wzniesień na godzinę to niezły wynik. Miłe podejście z Rytra do schroniska na Przehybie. Ponad 800 m. Na staruszka w sam raz. Na Wołowiec z Siwej Polany niby ponad 1000, ale po odpoczynku w schronisku na Chochołowskiej, to już raźniej się idzie i nawet staruszek podoła. Gdzie te czasy, kiedy się biegło po śniadaniu z 5 Stawów na Rusinową Polanę i wracało przez Gęsią Szyję na obiad o 14. W ulewnym deszczu do tego. Ale każdy studenckie czasy miło wspomina. Przyznaję, że na łatwiejsze łażenie wtedy wpływał nie tylko wiek o 48 lat niższy ale i waga o 20 kilogramów skromniejsza. Powiecie, że to tylko pod górę ma znaczenie, ale to nieprawda. Szybkie schodzenie z góry dużego ciężaru odbija się na kolanach i na biodrach. A i układ krążenia ciężkiego człowieka mniej dostosowany do łażenia po górach. Za to satysfakcja, gdy się uda przejść jakiś kawałek, całkiem spora.
Życzę miłych spacerów wszystkich zachęconych dzisiaj do wyjazdu w góry jeszcze w tym roku.
Na innym zdjęciu widzę nie tylko korki, ale i butelki zakorkowane. Ciekawe, co w środku. Sam kiedyś zachowywałem korki od najcenniejszych trunków. Było w zbiorach kilka szwajcarskich, a jakże. Dola człowieka po szwajcarskich winach wydaje się lżejsza. Pojawia się nad nią daszek chroniący przed przeciwnościami losu. Dôle zawiera w większości lub wyłącznie pinot noir i chyba miało imitować burgunda. Teraz śmiało z nim współzawodniczy, choć zdarzają się i takie sobie. Ale nie zamierzam wchodzić w kompetencje Nemo. Korki przestałem zbierać, gdy przestałem nabywać szczególne wina.
Korek psuje wino, gdy znajdą się w nim szkodliwe substancje, najczęściej związane z pleśnią lub bakteriami. Stosuje się różne zabiegi chroniące, poszczególni producenci chwala swoje najnowsze pomysły, firmy butelkujące, w tym sami producenci wina, stosują dodatkowo swoje zabiegi. Dobry korek teoretycznie nie przepuszcza wina, a przepuszcza minimalne ilości powietrza. Im lepszy korek tym bardziej szczelny dla wina ale i dla powietrza też, a wino musi oddychać. Wielu producentów zadowala się korkami najniższej jakości, praktycznie odpadami kory korkowej zmielonymi i sprasowanymi. W przypadku win, które i tak nie mogą być długo przechowywane, nie ma to wielkiego znaczenia, o ile korek nie jest zainfekowany pleśnią czy bakteriami, które zabiją wino błyskawicznie po opanowaniu butelki. Mówi się wtedy, że wino pachnie korkiem. Ale to nie aromat korka, całkiem neutralny, tylko wrogich mikroorganizmów.
Mnie w zasadzie wszystko jedno, czy korek, czy nakrętka, byle wino było dobre. Niektórzy winiarze twierdzą, że nakrętka lepsza, bo szczelniejsza i mała szansa, żeby wino się zepsuło. Powietrze nie jest dobre dla wina, tylko wtedy, gdy otwieramy butelkę dajemy winu czas, żeby pooddychało, zanim się napijemy.
W Portugalii nie widziałam dębów korkowych, byłam tylko w Lizbonie, za to widziałam dąb korkowy w Lwówku Śląskim lata temu. Nie wiem, czy gdziekolwiek indziej w Polsce rosną dęby korkowe. Lwówek ma w ogóle piękne drzewa, znajomi oprowadzali mnie z dumą po miasteczku i pokazywali je.
Z korków to lubię najbardziej te strzelające,od szampana 😉
Będąc ostatnio we Wrocławiu z przykrością musiałam w jednej z restauracji oddać lampkę wina. Było nie do picia. Kelnerka wyjaśniła, że butelka co prawda wczorajsza, ale była zakorkowana. No tak, ale…takie resztki nie podaje się klientowi na drugi, albo o zgrozo, trzeci dzień dzień, lepiej niech to kuchnia zużyje.
Ja uważam, że otwarta butelka powinna być wypita tego samego dnia, a co zostanie, nadaje się do kuchni.
Dzien dobry.
A ja lubie najbardziej korki na drogach.
Mozna odpoczac i uciac sobie drzemke.
A w butelkach piwem korki zbedne.
Nie wyciagac korkow prosze ,jeszcze za wczesnie.
Milego dnia. U nas piekne slonko.
Oby tak dalej.
Stanisławie,
rolą korka jest uszczelnienie butelki tak, aby nie przedostawały się do niej, ani z niej, żadne drobnoustroje oraz płyny i gazy (w tym opary alkoholu i powietrze).
Do tego samego służą korki na butelkach z chemikaliami w laboratoriach i aptekach.
Wino nie żyje, tlen mu szkodzi, jego oddychanie w piwnicy to bajka dla snobów 😉
Kto nie wierzy, niech otwartą butelkę z winem potrzyma przez tydzień w piwnicy, czy gdzie tam chce.
Poza tym korek korkowi nierówny. Nadmierna eksploatacja dębów korkowych doprowadziła do niskiej jakości tego surowca, a także produkcji korków ze zmielonej i sprasowanej kory. Kto otwiera butelki korkociągiem, może opowiedzieć o kruszących się i wpadających do butelki korkach naturalnych, niemożliwych do wyciągnięcia korkach z tworzywa i… łatwości odkręcania zakrętek z metalu 😉
Wina nowozelandzkie są zasadniczo zamykane w ten sposób (zakrętką).
Podobno w fazie testowania są korki szklane uszczelniane specjalnym tworzywem, w produkcji nie droższe niż korki naturalne.
Wzrost cen surowca korkowego i spadek jego produkcji został spowodowany m.in. beznadziejną polityką Unii, która w latach 80. subwencjonowała w Portugalii zamianę plantacji dębu korkowego na lasy eukaliptusowe, które teraz prawie co roku płoną bardzo efektownie. Po takim lesie jest zwyczajnie strach chodzić, zwłaszcza w czasie upałów, gdy na ziemi leży pełno łatwopalnych wyschniętych liści i gałęzi, z pni zwisają pasma suchej i cienkiej jak papier kory, a powietrze nasycone jest olejkami eterycznymi i tylko iskra wystarczy…
Wyciągnęłam z lamusa zdjęcia sprzed ery cyfrowej, z czasów, gdy na 2-tygodniową podróż wystarczyło 5 filmów 36-klatkowych, a fotografowało się głównie „rodzinę na tle” 😉 A na dodatek jeden z filmów zmarnował się, bo fotografowano niedomkniętym aparatem, ale to wiadomo było dopiero po wywołaniu zdjęć 🙄
Z Alentejo zachowało się niewiele, reszta to wybrzeże atlantyckie, Algarve, troszkę Lizbony. Po drodze w tamtą stronę most Garabit, katedry hiszpańskie na trasie do Santiago di Compostela, Finisterre, w powrotnej – Gibraltar, Alhambra, Carcas-sonne, Pont du Gard…
Ciekawe jak to się stało, że nasi „rolnicy” nie wpadli jeszcze na pomysł sadzenia dębów korkowych w celu otrzymania stosownych dopłat. Co z tego, że klimat nie ten? Orzechy już powyrywane, jabłonki mają owocować i co gorsza w ogóle rosnąć na polu, a takie dęby by sobie rosły i nikt by się nie czepiał przez 20 lat 🙂
Jesli juz sie w tamtym rejonie jest, to mozna zachaczyc o Alhambra. Tylko dla Alhambry jako celu, szkoda drogi. Jest to jedno z niewielu miejsc w Hiszpanii, w ktorym czulem sie nieswojo. To prawda, jest czescia kultury hiszpanskiej, nawet pare wiekow temu zaczeto stawiat tam renesansowy palac ale rozmyslono sie i pozostawiono ten obszar na boku. Obiekt, w porownaniu z innymi hiszpanskimi historycznymi miejscami jest raczej zaniedbany, a ze jest turystyczna atrakcja to jest to rzecz calkowicie zrozumiala. Napor polnocnej Afryki jest tam mocny i bardzo widoczny. Sami hiszpanie niewiele loza na utrzymanie tego objektu. Wiekszosc kasy na odnowe tego miejsca plynie za Arabi Saudyjskiej. Jesli bade jeszcz w tamtym miejscu, w poblizu, to nie bede do Alhambry wogole zagladal ponownie. Raz w zyciu wystarczy. Czasu wiecej poswiecej np. Rondzie …. flaszka czerwonego wina, bialy chleb i plasterki dobrze wywietrzonej swini ….:-) 🙂 🙂 🙂
Żaba! Jak dobrze, że jesteś. Przeczytałam dzisiaj (nie bij mnie, tak było napisane) że rolnicy, to jedyna grupa, w której dochód na jedną, pełnozatrudnioną osobę, wzrósł w ciągu 5 lat o 85%. Ty uważaj, bo jak to samo przeczytał Rostowski….
Ja oddałam się lekturze nowej papierówki. Kilka artykułów ciekawych, kilka z gatunku ciekawostek. Jak zwykle mądry i dowcipny tekst Pas – senta, kończący się zabawną ripostą na pytanie czytelnika : „A pan Redaktor to z jakiej opcji politycznej?” „Hetero!”
W Alhambrze byłam dwa razy i po ostatnim powiedziałam: nigdy więcej.
Za pierwszym razem, początek lat osiemdziesiątych, można było kupić bilet, wejść i obejrzeć.
Za drugim… Aby kupić bilet na bieżący dzień (jeśli nie zarezerwowało się go odpowiednio wcześniej w internecie), trzeba o 7 rano ustawić się w kilometrowej kolejce i stale śledzić ekran, na którym podawana jest liczba dostępnych biletów, stale malejąca, rzecz jasna. Bilety są na określoną godzinę i ok. 9 rano sprzedawane są na popołudnie. Obsługa pilnuje, aby w obiekcie nie powstawał tłok, więc wpuszcza według pory na bilecie lub trochę wcześniej, gdy uzna, że się poluzowało.
Szczęściem liczni turyści zamorscy mają na ogół bardzo mało czasu, przelatują biegiem i tylko nieliczni spokojnie kontempują uroki mauretańskiej budowli.
Miejsce jest bardzo piękne i moim zdaniem nieźle zadbane. Bardzo przyjemne są ogrody sułtana.
Nie chcę odpowiadać za Żabę, ale chyba miała na myśli „rolników” zwłaszcza z kancelarii prawnych, doskonale orientujących się w zawiłościach dotacji unijnych, którzy zrobili z tego bardzo dochodową część swoich firm przy minimalnym wysiłku o czym donosiła jakiś czas temu bodajże Polityka lub GW – dodatkowy dochód paru milionów rocznie za słynne już orzechy.
Na portalu „Wyborcza pl) można posłuchać piosenki do”Papuszy” – muzyka Pawluśkiewicz, tekst – Papusza, śpiewają Kayah i sopranistka (nie chcę pokręcić nazwiska) To będzie hit – urokliwa muzyka, świetnie śpiewana i nastrojowa fotografia. Nie mogę przegrać, ale posłuchajcie na Wyborczej.
Nieśmiertelnik żółty – październik już się kończy i to czuć w powietrzu.
Mrusia rozkłada się przed kominkiem i grzeje brzuszysko, czasem podchodzę i sprawdzam, czy się nie smaży 🙄
Futerko ma bardzo gorące, ale jak już jej naprawdę ciepło, gna kurcgalopkiem do łazienki i tam się chłodzi w wannie (stara, metalowa wanna, więc chłodna). Przyłapałam ją kilka razy na próbie dosięgnięcia kurka, ale trochę za wysoko dla niej. Bardzo lubi wskoczyć do wanny i żeby jej cienkim ciurkiem puścić wodę. Zeszło mi się na koty 🙄
Dzisiaj pasuje mi krupnik sążnisty, bo mam trochę kości, żeberek i innych dość małych okrawków mięsa, z którymi nie wiadomo co robić, a zamrażarkę chciałabym nieco uporządkować. Lodówkę też.
Malutkim sangiovese Zdrowie Starej Żaby 🙂
http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,114438,14863182,Elzbieta_Towarnicka_i_Kayah_spiewaja_po_romsku__Zobacz.html#CukVid
Alicjo-żadnym malutkim,dużutkim czerwonym z Doliny Rodanu 🙂
Na te jedenaście blach ćwibaka to chyba jakieś magnum XXL by się przydało.
Zdrowie Żaby !
Zdrowie Żaby!
Danuśko,
u mnie pora na mały kusztyczek w Kuchni naszego Gospodarza, ale ja jestem parę godzin do tyłu za Wami, środek dnia i jeszcze kilka obowiązków czeka 🙂
Wieczorem dopełnimy z Jerzorem, a jakże!
Chwilowo krupnik pyrkocze powoli, zajrzałam do gazet, rozczulił mnie ten list do łez (to Hanzeczki naszej teren):
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,14869346,O_pozwolenie_na_budowe_szalasu_wystapili_do_burmistrza.html#BoxSlotII3img
Fajowe chłopaki 🙂
Mam nadzieję, że ich burmistrz nie zawiedzie!
Manchgefo 18:33. o czym Ty mowisz? Przeciez to wszystko nie jest prawda!!!! ALHAMBRA ZANIEDBANA?????
PRZECIEZ TO ZABYTEK SWIATOWEJ KLASY!!!!!! Utrzymany idealnie Jaka znowy Arabia Saudyjska? Czyz Ty sie urwal z choinki?????
-z oczywiście, Haneczko, jeszcze się uśmiecham do tych chłopaków 🙂
„Dzieci z Lubonia” 🙂
Bulerbyn się kojarzy jakoś…
Mnie też się kojarzy 😀
I gdzie ta Żaba? Dobrze, że sobie nie nalałam drugiej czarki, bo czekając na Żabę, mogłabym się nieco ululać. Nie tak, jak pan poseł, ale zawsze.
Zadzwoniła Eska, którą obdarowano 10 kg kawałem dyni – rekordzistki, pytając, czy dynię można mrozić. Ja nie wiem – niemal nie jadam dyni. Wie ktoś może?
Można bez problemu.
Surową albo ugotowaną. Ugotowaną (malutko wody) lepiej, bo zajmuje mniej miejsca.
Tak, dynię można mrozić.
Pyro !
Z takim potworem dyni 10 kg. trzeba cos zrobic .
Ale co ? Gdy sie zamrozi to prad bedzie kosztowal
wicej niz dynia- po miesiacu.
Bardziej racjonalne zawekowac do sloiczkow :
Sloik 1l. jedna lyzeczka soli ,pasteryzowac 10 .min
i mamy 3-lata z glowy.
Polecam .
Dzięki, jutro przekażę. Henryku – kury, kaczki, perlice, gęsi, świnka – wszystko w zamrażarkach, dodatkowa dynia, to nie problem.
Gdy zamrozicie dynie , Drogie Panie wciagniecie z lodowki
,,Ciape ,, nieprzyjemna nawet dla oka.
Zupa z tego bedzie , ale jaka ?
Czy widzial ktos aby mrozic ogora .
Ja kupuje 5 -6 szt dyni o ktorych byla mowa
wczesniej np. Hokkaido.
Patrze aby byly zdrowe bez widocznych rys
i uszkodzen ok. 3,5 kg.
W zimnej piwnicy mam do konca marca-
przyszlego roku. Piwnica +12 °
Późno już, to się przyznam; z niejakim dyskomfortem, ale się przyznam – nie pasuję do współczesności. Mam wstydliwy dowód. A było tak : były kiedyś u Młodszej psiapsióki i rozmawiały o książkach. O coś się tam sprzeczały i jedna przyleciała do Pyry – arbitra. Rzecz szła o „Pięćdziesiąt twarzy Greya” Mówię, zgodnie z prawdą, że nie czytałam, wiem o czym, bo dziennikrze piszą, ale mnie nie ciągnie. No i niewiasty mnie zakrzyczały „Bo Ty, Ciotka, (tytuł honorowy) tylko nudziarstwa albo dawno niemodne książki czytasz”. I któregoś dnia dostałam owego Greya. I właśnie wpadłam na to, że ja nie pasuję.Przeczytałam pierwsze 78 stronic i 20 ostatnich. I więcej nie przeczytam. Nie, żebym się gorszyła czy coś. Po prostu książka wydała mi się paskudnie nudna, a o psychopatach staram się nie czytać. Rzeczywiście zdarzają się ludzie, którzy chcą mieć wszystko pod kontrolą ; tylko zwykle nie mają środków na realizację swoich bzików. Bohater tej historii środki ma. I co ja poradzę na to, że mnie to nudzi? Nie pasuję.
Henryku – czytasz nieuważnie – to nie jest dynia 19 kg wagi. To jest 10 kg fragment dyni, która ważyła ponad 50 kg. Jest dojrzała i dość miękka. Nie będzie się przechowywała „na żywca”
Pyro!
A moze tak jak ja , nie masz srodkow.
I dobrze .
Pyro !
Czytalem uwaznie , dlatego napisalem ze z
takim potworem trzeba cos zrobic
Wiec proponowalem pasteryzacje.
Tym raze Ty czytalas nieuwaznie.
Pora pod kołderkę – jutro kaczka, placek dyniowy i inne zajęcia. Młodsza po pracy musi pojechać do Taty i Babci i zrobić co trzeba, więc dom zostaje w mojej ręce.
Wlasnie bzykal minutnik bzzzzzzzz.
Ogromna ,,szarlotka ,, na tortownicy 28 cm. gotowa ,
bedzie na trzy dni.
Dobry wieczor,
Pyro, to ja tez niedzisiejsza, Greya przeczytalam pierwsze 100 stron i Jeff myslal ze mam nowego Pratchetta, jak go moje dzikie chichoty dochodzily. Ksiazki tak potwornie zlym jezykiem napisanej jeszcze nie czytalam (nawet w porownaniu do tutejszych harlequinow, ktore mialam okazje w kolejce do lekarza czytac, jak wlasnej lektury zapomnialam). I tak Grey dolaczyl do Prousta i Joyce’a (!) ktorych po 100 stronach kilkukrotnie porzucilam …
Wiec Pyro bedziesz Pania domu.
Ja czytam niemal wyłącznie współczesną literaturę polską. Kupując, polegam na recenzjach krytyków których znam z pism, ale przede wszystkim na opiniach przyjaciół, którzy polecają to i tamto, i nigdy się na tym nie zawiodłam, bo znają mój gust.
Inna rzecz, że teraz bardzo mnie interesuje współczesna literatura polska, bo tam nie mieszkam – a zawsze jest to jakieś uzupełnienie obrazu. Książki ulubionych pisarzy kupuję w ciemno.
Pyro,
słuchaj rad, jakich chcesz. Ja mam wieloletnie doświadczenie z mrożeniem ugotowanej (niesolonej) dyni i zapewniam, że zupa czy ciasto z rozmrożonej niczym się nie różni od zrobionej ze świeżej dyni.
Sama przechowuję moje dynie miesiącami, ale jak już nadkroję, to resztę oddaję w dobre ręce lub mrożę ugotowaną do miękkości. W woreczkach plastikowych z zamknięciem strunowym umieszczam porcje po ok. 700 g, w sam raz na zupę dla 4 osób.
Jak zawsze masz racje!
Ta Pani jest zazdrosna o rady jakie ktos chce przekazac
innym.
To chore.
Henryku, masz alergię 🙄
Ja lubię dynię marynowaną, a na zupę zamrażam pokrojoną w kostkę, w małych pojemnikach. Zupa z dyni zimą jest bardzo rozgrzewająca, można ją doprawić na różne sposoby, ja lubię na ostrą stronę.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/13.ZUPY/Zupa_z_dyni_Alicji.html
haneczko !
Dzwonilem do lekarza ,mowi ze to
gorsze jak alergia.
Coś takiego wykonam, tylko odostrzę 😉 i chlapnę ciut wódki.
Henryku, zmień lekarza i głęboko oddychaj. Tu jest mnóstwo miejsca dla każdego, nie musimy się o siebie potykać 😉
Leśniczynie na zabim gównie, to jest, uczciwszy uszy, na końskim oborniku z malej stajni (tym samym co to go w workach zabierała Tereska z Marianem pod pomidory – mniam, mniam, jakie dobre urosły – i Jurek wywozil do siebie (Haneczcyn Jurek oczywiście) i do Inki, wyrosla dynia taka, że panienki sie fotografują na niej, znaczy dosiadaja dynię i robią stosowne zdjęcie. Jak udostepnią, to opublikuję. Teraz mniejsze dynie będą na dekorację urodzin Leśniczyny. W ubiegłym roku bardzo ładnie dekorowali strych nad stajnia dyniami powycinanymi we wzorki – w jednej powycinali imiona wszystkich uczestników – i zrobili z nich lampiony. To co z nich zostało Agnieszka przerabiała dłuuuugo na zupy.
Mój korbol to osesek 😳
Od czwartku zaczynają się zjeżdżać goście (własciwie to są domownicy) na urodziny Leśniczyny. Zbiesiłam się i nie sprzatam. Po Hubertusie rozjechali się zostawiając ledwo co poskładane materace i pościel w dużym pokoju, pod pretekstem, że zaraz znowu przyjadą i nie ma sensu, żeby z powrotem to wszystko rozkładać, niby racja, ale ci co przyjadą w nocy to nie wiem jak sie poukladaja. Dzisiaj z Lesniczyna liczyłyśmy ile będzie luda (bo chodza za mną guszki, znaczy wariacje na temat gruszek po kardynalsku i chcialam wiedziec ile ich trzeba, licząc po jednej gruszce na twarz, bo nie chce mi sie wyjmować świezo zaweckowane ze słoików). Wychodzi, ze trzeba ze 20 gruszek. Oczywiście nie wszyscy będą tu spali, jest siodlarnia i kancelaria, a część gości jest miejscowa. Młodzież (szalenie odmładzająco na mnie działają, nie da się ukryć) trzyma sie paczka razem i nie bardzo lubią nowych. Mój syn na Hubertusa przywiózł jakąś panienkę (właściwie to ona go porzywiozła i potem dyktowała termin wyjazdu, co się bywalcom bardzo nie podobało) pt. koleżanka z moto, a teraz do tej koleżanki dołączyła jej siostra i już słyszałam komentarz takowy: „Opos (znaczy ksywka mojego Marka) przywozi towar zastępczy”. Lesniczyna powarkuje, że to są w końcu jej urodziny i przyjazd towaru zastępczego nie zostal z nią uzgodniony.
Ty Żaba, weź ze mnie przykład i ruszaj do spanka 🙂
Dobranoc 🙂
No, a zaczęliśmy o korkach.
Też powoli mam wrażenie, że „zakręcany”, to korek przyszłościowy dla nawet solidnej flaszki wina, a korek prawdziwy, to będą kiedyś jakieś wykładziny ekstra, lub jakieś egzotycznie-ezoteryczne wystroje.
Nie stać mnie na wyjątki.
Henryk natomiast z – w nick wpisaną wskazówką na dobry rocznik – zdaje sie mieć problemy, których ja nie mam i nie rozumię, a zaś wskazówki na temat, jak zakonserwować nadmiar dyni uważam za jak najbardziej rzeczowe. Nie warte żadnych epitetów, niezależnie od tego, kto je podsunął.
Nie da się ukryć Stara Żabo, owe guano świetne. Pomidory – matko jedyna, jakie rosną u Tereski! A ja pies na pomidory i jak jestem u nich, to wiadomo. Wchodzę do ogródka i tak się obżeram, że nie staje miejsca na cokolwiek innego.
Cześć Alicjo!, razem z Jerzorem!
Róbcie dalej bo ja powiem:
Dobranoc.
P.S. Stara Żabo,
nowieszco?! Ty masz nigdy nie sprzątać!!! Do Ciebie przyjeżdżają chmary ludzi, niech przynajmniej oporządzą koło siebie 🙄
Młodymi nie ma się co przejmować, niech sobie dają radę we dwoje albo nie. Myśmy też sobie jakoś radzili i „starzy” nie byli nam do tego potrzebni, jak najbardziej „bynajmniej” 😉
Obawiam sie, ze medycyna moze okazac sie besilna.
Rady niech sobie beda, natomiast forma w jakiej Henrykczterdziestysiodmy zwraca sie do Nemo jest, bardzo delikatnie mowiac, niegrzeczna i niemeska, czego ja, jako jeszcze mezczyzna sie czujacy, przestaje tolerowac. Na delikatnie zwracana uwage przez Placka padla odpowiedz jaka padla. Uwazam, ze dosc tego!
Dobranoc Pepegorze i wszyscy, którzy idą spać, albo już śpią 🙂
Właściwie urodziny Leśniczyne konczą sezon jeździecki i później już będzie można zapadac w sen zimowy. Jeszcze tylko przerobić pigwy od Haneczki 🙂
Na urodziny Lesniczyny mam zrobić tort orzechowy (ale bez swieczek i dat, hi, hi), upiec udziec z cielęcia jeleniego i łopatkę z dziczka. To jutro, dzisiaj sie byczę, właściwie to nieomal dosłownie, bo krowa wreszcie ma ruję (a powinna być cielna już od kilku miesięcy) i jak już ją chciałam złapać przed przyjazem inseminatora, to ta kretynka co i raz podchodziła do płotu i darla mordę (tak w ogóle to się darła od świtu z częstotliwościa jeden ryk na minutę) a jak ja już szłam ją złapać, to gnała na drugi koniec pastwiska. Pastwisko ma kilka końców dość oddalonych, bo jest wielokątem nieregularnym, a krowa poruszała się, mozna by to porównac do ruchów Browna czasteczek – daja się opisac matematycznie, ale jest dość trudne, bo właściwie są chaotyczne.
W końcu udało mi się ją zamknąć w jej norce i zaraz przyjechał inseminator. Jak się uda to za 9 miesięcy będzie cielak. Cielak głupstwo, ale chodzi o mleko. Nie ma cielaka – nie ma mleka.
Leśniczyna przywiozła też dzisiaj swojego konia, stoi obok Fausta i jakoś specjalnej awantury Faust nie robi. Może dlatego, że jest od niego dużo wyższy – to jeden z wyższych koni jakiego widziałam (nawiasem mówiąc sama go wyhodowałam: jest dzieckiem Bawarii i Czandora). Rzecz w tym, że miał wypadek – nikt nie wie jak to zrobil, ani co się stało – dość, że był bardzo mocno uderzony w głowę, tak, że oderwała mu się soczewka w prawym oku i teraz swobodnie sobie pływa. Lekarze mówią, że uderzenie musiało być przepotężne. W każdym razie konieczna jest operacja, czyli trzeba tę soczewkę usunąć. Profesor z Wrocławia, który podejmuje się tej operacji, mówi że dotąd miał tylko dwa takie przypadki i taki jest tym poruszony, że jest skłonny przyjechać do Kołobrzegu (tam ma być stół do operacji) wraz z asystentami. Koń dotąd stał w zaprzyjaźnionej stajni, ale kilkanaście kilometrów dalej, co dawało w sumie Leśniczynie kilkadziesiąt kilometrów więcej dziennie do przejeżdżenia (i kilka godzin, bo conajmniej dwa razy dziennie mu to oko przemywala i robiła zastrzyki)), więc, ryzykując obrazę uczuć zaprzyjaźnionej stajni, zdecydowała się go przestawić do Żabich.
Na temat pasztetu i bigosu bedzie później, bo też mi nagle wszystko zniknęło, jak Pyrze. Wrrr….
Wyobraziłem sobie dosiadanie dyni. 50 razy, za każdym razem w inny sposób. Polecam.
Pyro – Oto moja rada.
Manchego, wyobraźnia to potęga… niech ja lepiej zamknę niektóre okienka a domknę inne – zima idzie, poranek tu chłodny! 😀
Jolinku, jest różnie. Gdy zrobiłam błyskawiczną myślną statystykę ostatnich lat – wyszło, że na samym początku września w 2009 byłam na Krywaniu, Rysach, Małej Wysokiej, w 2011 – na Banówce, Kopach, Rohaczach, Przysłopie, w Cichej Liptowskiej, pod Kieżmarskimi… W bieżącym też była wówczas cud pogoda, lecz miałam ważne zobowiązania chóralne, więc Liptów już od miesięcy zaplanowany był na 9-16 09; też wyszedł dobrze, ale już w klimatach przełomu lata i jesieni 😀
Tak, moja baza jest idealna 😎 😉 Dla natury, dla kultury, jakości życia, pracy, kręgów przyjacielskich, „bliskości Bliskich” i szybkości dojazdu do nich „gdyby co”…
Stanisławie, tak, moje wycieczki, zwłaszcza te jesienne, wymagają bardzo dobrej kondycji 😀 Chodzę na nie, bo ją wypracowałam i chcę umocnić-zachować jak najdłużej w głębszą jesień i początek zimy. A potem się będzie pracować pod kątem nart. Nie spastycznie, raczej mimochodem, nawet nonszalancko, ale zawsze pamiętając „co i po co”.
Późną jesienią z Rytra do Nowego Targu? Gdy kiedyś będzie wolne, zdrowie i pogoda w jednym – to jest myśl! 😀 Tylko gdzie zostawić samochód i jak dojechać? Transport publiczny nie jest za dobry; zwłaszcza rano, wieczorem, w dni świąteczne w wielu zakątkach pozostaje zmiłowanie innych zmotoryzowanych.
Alkohol i góry? Dla mnie to zakazane zestawienie, od zawsze. Ale puszki po piwie spotkać można nawet na Świnicy czy Krywaniu… 🙁
Nowy, „nasze góry”? – pokąd potrafimy je zdobyć radośnie i z zapasem sił – wszystkie są nasze! 😀
Gdy jestem w Tyrolu – chodzę po Tyrolu; z Londka jeździłam do Walii, Szkocji w Peak i Lake District, przemierzyłam klify bliższe i dalsze, lecz i Malverns też; z Monachium Alpy Bawarskie były poręczne. Nawet po najpierwszej audiencji u JPII poszłyśmy ze starszą koleżanką (znaczy już studentką :)) na jakieś kolczaste pagóry, żeby uczcić wydarzenie i jeszcze bardziej uatrakcyjnić-upamiętnić dzień! 😀
Teraz jest czas powtórzeń, rozszerzeń, uzupełnień, pogłębień centralno-europejskich — rozsądne to, ponętne wielce, wygodnie-poręczne… W tym ekologiczne – proporcje siedzenia w aucie do rzeczywistego bycia na szlaku są zadowalające. Jeśli (prócz dojazdu) pierwszego dnia na siedem liptowskich zrobiliśmy wycieczkę uważaną przez wielu za całodzienną, do tego dwie ważne rzeczy kulturowe, wszystko w nadciągającym niżu… zaś ostatniego wymagający Wielki Chocz, powrót do Krakowa i dalej (Kompan), następnego dnia oboje do pracy… — to ja lubię taką gospodarkę zasobami, czasem, paliwem… Dodam, że dizelek zużywa dobrze poniżej piątki na sto 😀
Stanisławie (obejrzałem zdjęcia), dzięki za komplementy! 😀 Jeśli mamy w planach maratońską pętlę – wówczas początkowego odcinka staramy się nie szarżować 😉 – dlatego na Gorc półtorej a nie np. godzinka 🙄 Co do polskich czasów tabliczkowych – pamiętasz może, iż zawsze były na wyrost.
I nie kokietuj proszę „staruszkowaniem” 🙂 Nie trzeba się tłumaczyć z wyboru szlaku i jego długości. Jest wiele czynników… Ja na przykład mam zawsze w głowie wieeeeele „wycieczek emeryckich” (żartobliwy ten termin jest w użyciu naszego kręgu towarzyskiego już od czasów studiów), które są dobre na deszcz, pół dnia, niesienie malucha, krótki dzień, dzień kondycyjny, wyjazdowy, z dobrą prognozą tylko na kilka godzin, etc., etc. … — Zawsze jest lepiej pójść, niż nie pójść wcale! 🙂
Serdecznie pozdrawiam wszystkich Państwa i śliczne dzięki za uwagę poświęconą moim fotoreportażom! 😀 😀 😀 😀