Jak Julek Władka w areszcie karmił kawiorem

 

Miło jest mieć utalentowanych kolegów. I warto o nich często dobrze pisać. A że Mariusz Urbanek, z którym przez lata pracowałem w „Polityce” gdzie był on reporterem, wydaje biografie słynnych ludzi z częstotliwością godną zazdrości, tym łatwiejsze jest chwalenie świetnego autora.

Po Wieniawie, Tyrmandzie, Kisielu, Waldorffie, Broniewskim, Brzechwie przyszła pora na Tuwima. Poeta to niezwykły – mówią o nim, że żaden inny  nie dorównuje mu w polszczyźnie – człowiek wielce skomplikowany a życiorysem mógłby obdzielić paru wybitnych artystów. Żył do tego w ciekawych czasach – od ostatnich lat caratu, przez drugą niepodległość czyli międzywojnie, kolejną wojnę aż po pierwsze lata PRL.

W świetnie napisanej biografii aż skrzy się od dowcipów skamandrytów i ich adwersarzy, anegdota przebija anegdotę, a cytaty najwspanialszych strof (nie tylko głównego bohatera) wyciskają łzy. Dramatyczne i skomplikowane życie poety pokazane jest bez słodzenia i pozłacania. Prawdziwa sztuka bowiem – jak wynika z książki – potrafi obronić się sama.

A że w każdym dziele (nawet poezji dla dzieci znajduję „tłuste kiełbasy”) szukam mego ulubionego tematu, to i u Urbanka wyłowiłem stosowny cytat. Po resztę zaś musicie sięgnąć sami:

„W „Wiadomościach” Tuwim zaprzyjaźnił się z Władysławem Bro­niewskim, od 1925 roku sekretarzem redakcji, który w zasadzie od­powiadał za łamanie pisma i inne sprawy techniczne, ale podczas urlopu Grydzewskiego obejmował na parę tygodni władzę absolut­ną. Broniewski, pokoleniowo bliski skamandrytom, w poezji był od nich bardzo odległy. Dzieliły ich doświadczenia wojenne. Gdy skamandryci ogłaszali rewolucję poetariatu i zabawiali się w war­szawskich kabaretach, Broniewski bił się najpierw w Legionach, po­tem w wojnie polsko-bolszewickiej. Gdy tamci pisali o dziewczęcej miłości, jego chodziła w zawszonym, chamskim płaszczu. Recenzu­jąc w „Wiadomościach” tomik poezji Tuwima, Broniewski napisał, że jego poezję dzieli od wielkości tylko jeden krok, ale jest to krok ogromny, od człowieka do człowieczeństwa. Nie przeszkadzało to jednak we wspólnych wyprawach do Ziemiańskiej i Wróbla ani w ideologicznych debatach, podczas których Tuwim najwyraźniej czuł się poetą równie proletariackim i rewolucyjnym, co Broniewski. „Wołodia! Śniło mi się, że jesteś hiszpańskim generałem i uśmierzasz rewolucję. Co to znaczy?” – kpił w liście do przyjaciela. Przy innej okazji napisał:

Ostro urżnęliśmy się czystą Władek i ja.

Władek jest twardym komunistą, Gdy w czubie ma (…).

A potem następowała słynna fraza:

Że industrializacja? Racja. Pożytek z niej.

Indus – rozumiem. Trializacja – Już mniej.

Kiedy Broniewski i pozostali redaktorzy „Miesięcznika Literackie­go”: Jan Hempel, Andrzej Stawar i Aleksander Wat trafili do aresztu pod zarzutem szerzenia komunizmu, to Tuwim był pomysłodawcą posłania im kosza frykasów: wędzonego łososia, kawioru i dwóch li­trów wódki. Wiedział na pewno, że regulamin więzienny nie pozwa­la na dostarczanie aresztantom „w śledztwie” paczek, ale po pierwsze „znał Wieniawę”, a po drugie znał też komisarza rządu dla Warszawy, Władysława „Wołodię” Jaroszewicza, któremu areszt podlegał.

– Przycisnąłem Wołodię do ściany, już wydał tym swoim szpiclom odpowiednie zarządzenie – pochwalił się żonie Broniewskiego, Jani­nie, którą spotkał w Ziemiańskiej. Pomógł zapakować kosz z delikate­sami i zawieźć do aresztu. Następnego dnia komunizujący redaktorzy „Miesięcznika” zostali wezwani do dyrektora więzienia. – Panowie, pan pułkownik Wieniawa-Długoszowski przysłał dla panów trochę prowiantów – usłyszeli. Mimo wszystko komisarzowi łatwiej było ulec protekcji adiutanta marszałka Piłsudskiego niż najbardziej nawet ce­nionego poety.”

Takie to były dziwne czasy.