Wieloryb różnie traktowany
Wieloryby od dawna są pod ochroną. Można łowić tylko przydzielane kwoty. I dotyczy to głównie Japonii i Islandii. Niby ludzie zrozumieli, że w ten sposób człowiek stara się ocalić ginący gatunek ale – okazuje się – nie do wszystkich te argumenty trafiają.
Jeśli jednak spytać przeciętnego Japończyka – pisze Michael Booth, pisarz i dziennikarz kulinarny – o groźbę wyginięcia tuńczyka lub wieloryba, tylko popatrzy ze zdziwieniem. To dla nich prawdziwe zaskoczenie, takich informacji nie podają media. Pojawiające się od czasu do czasu wzmianki to ingerencja zagranicy w podstawową tradycję japońskiej kuchni. Mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni zazwyczaj twierdzą, że tak naprawdę jako naród zaczęli spożywać mięso w 1872 roku, gdy cesarz od niechcenia oznajmił, że jadł na obiad wołowinę, czym dał pełną swobodę japońskim mięsożercom. Do tego czasu było to właściwie nielegalne i, choć zakaz lekceważono, prawdą jest, że jedzono znacznie więcej ryb niż mięsa. Nawet dziś ponad jedna trzecia białka w diecie Japończyków pochodzi z ryb. To oczywiście także jeden z sekretów ich dobrego zdrowia.
Obecnie nadal zabijają około siedmiuset wielorybów rocznie „do badań naukowych”, wyższą liczbę notuje się tylko w Islandii – około tysiąca sztuk, z których wiele i tak kończy w Japonii. Niedawno zaczęli nawet wzywać do zwiększenia kontyngentu w połowach po doniesieniach o przyroście populacji niektórych gatunków, na przykład wielorybów biskajskich południowych i humbaków, które wykreślono z listy gatunków zagrożonych wyginięciem. Na każdym corocznym zgromadzeniu Międzynarodowej Komisji Wielorybniczej domagają się, by pozwolono im wznowić nieograniczone połowy.
Mimo państwowej konwersji na buddyzm w VIII wieku spożycie wielorybów ( w Japonii) było zawsze dozwolone, ponieważ zaliczano je do ryb, a nie do ssaków (to pragmatyczne podejście do kategoryzacji pokarmów spowodowało nazwanie dzika „górskim wielorybem”). Do lat dwudziestych XIX wieku potrawy z nich były tak urozmaicone, że istniały przepisy wykorzystujące ponad siedemdziesiąt różnych części tego zwierzęcia – w kuchni używano nawet wielorybiego kału. Pyszne, prawda? Z powodu niedoborów żywności po drugiej wojnie światowej wieloryby stały się dla Japończyków podstawowym pokarmem. Były źródłem ważnych białek i kwasów omega 3. Rzeczywiście, dziś większość dorosłych z nostalgią wspomina mięso tych ssaków z okresu, gdy pojawiało się regularnie w szkolnych stołówkach. Mieszkańcy kraju samurajów nadal spożywają wieloryby, lecz rzadziej, jako przysmak – mniej więcej tak, jak my dziś jadamy dziczyznę. Twierdzą – i trzeba uczciwie przyznać, że to raczej nie budzi wątpliwości – iż wielorybie mięso jest wyjątkowo zdrowe i ma właściwości przeciwstarzeniowe.
Dalej Booth opisuje swoją wizytę w lokalu, który oferował najróżniejsze części wieloryba: boczek, język, jajniki, mózg, skórę, jądra, penisa, organy wewnętrzne i rozmaite fragmenty mięsa, lecz, niestety, żadnych odchodów. Można było go jeść na surowo jako sashimi lub sushi, smażonego w głębokim tłuszczu lub w postaci steku. Zamówiliśmy po trochu wszystkiego i wkrótce na stole zaczęły pojawiać się talerze przybywające z kuchni kryjącej się za ciemną dziurą w ścianie za nami. Pierwsza była miska połyskującego, wymagającego przeżuwania beżowego podskórnego tłuszczu, nawet dość podobna do flaczków. Niezbyt to smaczne, choć Emi, która jadała wielorybie mięso w szkole, wcinała, aż jej się uszy trzęsły. Następnie przyniesiono talerz przykryty folią aluminiową. Pod nią znajdował się duży, sztywny brązowy liść, tak pokaźny jak pół stołu, pokryty cienkimi kawałkami wielorybiego bekonu i sashimi, z których każdy był nieco inny, a całość zdobiły smużki musztardy i żółte chryzantemy. Niektóre miały różowe krawędzie, kolejne wyglądały niczym suszona na powietrzu szynka, inne były szare i niezbyt apetyczne. Sashimi przypominało japońską wołowinę z czerwonym mięsem lekko poprzerastanym tłuszczem. Inne było trudno przeżuć, większość okazała się tłustawa, z lekko wyczuwalnym wołowym smakiem. Nie rzuciłbym się testować tego jeszcze raz, szczególnie smażonych w głębokim tłuszczu kostek wielorybiego mięsa, które z trudem dzieliłem na strawne kawałki, ale też nie stawało mi to w gardle, a niektóre części, jak sashimi, były naprawdę dobre. Wielorybie lody były zielone, z małymi kawałkami mięsa zamiast oczekiwanych w takim deserze opiłków czekolady. Nie jestem szczególnym entuzjastą powrotu do tego przybytku – stwierdza na końcu dziennikarz, który potrafi spróbować wszystko.
Komentarze
Temat ochrony przyrody jest oczywiście bardzo poważny.Reportaże z połowu wielorybów przez japońskie statki zawierają sceny bardzo drastyczne.
Przy okazji jednak przypomnę taki sympatyczny dowcip o tych ssakach:
Wokół samicy pływa wieloryb i narzeka:
-Dziesiątki organizacji ekologicznych,setki aktywistów,tysiące polityków i naukowców,dziesiątki tysięcy ludzi na manifestacjach,rządy w tylu krajach robią wszystko,by zachować nasz gatunek,a Ciebie boli głowa….
Życzę Wam zatem dnia miłego dnia bez bólu głowy 🙂
Danuśka Słoneczko 😀
Danusko, zycze Ci milego dnia a za Twoj komentarz do dzisiejszego tematu przyznaje Ci najwyzsza note 🙂
Tutaj wciaz jeszcze chlodno i deszczowo, przydaloby sie Danusinowe Sloneczko 🙂
Dziewczyny-oj,będę się rumienić…
Danuśka – jest to najzgrabniejszy komentarz do tematu od roku co najmniej! Możesz się rumienić ale proszę częściej. Nie jadłam i ciekawością nie pałam. Być może Japończycy mieli czas żeby się rozmiłować, kilka osób znajomych, którzy próbowali (Alicja) specjalnym entuzjazmem nie promieniują. W mojej prywatnej kartotece wieloryb figuruje pod pozycją : w ostateczności jadalne.
Domowy obiad już jakoś wczesno – jesienny; będzie kasza perłowa z wołowiną i sosem z owego wołu, a do tego kiszone ogórki. Chyba pora pożegnać się z sałatkami i chłodnikami.
Jadłam i donosiłam:
https://plus.google.com/u/0/photos/115054190595906771868/albums/5597677097449437889/5599227615564708754?pid=5599227615564708754&oid=115054190595906771868
Danuśka 🙂
Byłem w pobliżu i wpadłem popatrzeć, jak wyglądają przygotowania do Zjazdu, na którym chciałem być serce. Niewiele znalazłem, pewnie już wszystko omówione i zapięte na ostatni guzik. Coś tu znalazłem o zjeździe mazowieckim, ale te odbywają się kilka razy do roku, głównie w damskim zamkniętym towarzystwie, choć bywają wyjątki. W każdym razie zakładam, że zjazd tradycyjny niedługo się odbędzie, więc przesyłam Mu najserdeczniejsze pozdrowienia.
Poza tym jadłam na tej wyprawie głównie baraninę oraz zgniłego rekina. Tego ostatniego zakupiłam zamrożonego na lotnisku, bo w żadnej restauracji nie było w menu. Zapakowany był bardzo szczelnie. Podobno miał okropnie cuchnąć, jadłam go na wpół zamrożonego (albo rozmrożonego, jak kto woli) i nic specjalnego nie czułam. Smak też mnie nie powalił na kolana i pewnie to był błąd, trzeba było poczekać, aż się rozmrozi.
Wracając do wieloryba, zdziwiło mnie, że to mięcho tak wygląda. Bardzo ciemno-czerwone 😯
Ssak ssakiem, ale mógłby trochę rybnie się prezentować 🙄
Witaj dawno niewidziany Stanisławie 🙂 Rozumiem,że powróciłeś już ze swojej amerykańskiej eskapady? Opowiadaj zatem !
W tym roku mamy Zjazd Mazowiecki,przygotowania trwają,lista obecności nadal otwarta.Zjazd jest mazowiecki,bo odbywa się na Mazowszu,ale uczestnicy przybywają oczywiście z całej Polski.Oprócz ekipy warszawskiej swoją obecność potwierdziła Haneczka,Krystyna,Żaba i Irek.Termin 7-8 wrzesień,miejsce moja wiejska chata na nadbużańskich włościach.Czy rzeczywiśce planujesz być obecny jedynie sercem,czy ciałem może jednak też ?
W damskim,na ogół kameralnym gronie odbywają się dosyć często mini zjazdy warszawskie 🙂
Stanisławie – nareszcie się pokazałeś. Zjazd jest w tym roku na wschodnim Mazowszu, w letniej rezydencji Danusinej (prawie nad Bugiem)
Kiedy lecicie do Stanów?
Wygląda na to,że to ja coś pokręciłam z terminem podróży Stanisława.
Lecimy 5 września, przygotowania trwają, w pracy domykanie wszystkiego. Do tego właśnie skończony remont dachu i kominów (jaki remont, budowa od nowa od poziomu dachu), a rozpoczęty remont balkonu. Przedtem ściągałem rozbity samochód brata z północnej Norwegii, sprzedawałem wrak i kupowałem 3-letni nowy samochód, ubezpieczałem i przekazałem bratu, który przyjechał na 10 godzin w trakcie przeprowadzki z Norwegii do Szwecji. Obłęd, ale wszystko załatwione pomyślnie. W sumie zamienił 7-letniego golfa z 200 KM pod maską na 3-letniego Peugeota 407 dopłacając 8 tys zł. Ale mnie w czasie remontów i przygotowań zaabsorbowało to niesłychanie. Szczególnie ciekawe było ściąganie TIRem. Szwedzcy celnicy wymagają odprawy tranzytowej i zabezpieczenia celnego, które można wpłacić tylko na granicy norwesko-szwedzkiej. Potem w Gdyni trzeba to wszystko odprawiać. Zabawa. Ale kosztuje jako ładunek powrotny 3,6 tys, zł zamiast 7-10 na lawecie wysłanej z Polski.
Ale brat się zrewanżował. Nie chodzi o wymiar finansowy tylko merytoryczny. Ukochana obdarowana bombonierą 800 g Anthon Berg. Nie powiem, bardzo smaczna. Ale dla mnie… Cud chyba, bo brat w ogóle nie zna się na winach. Ale wie, że lubię, więc kupił. Ornellaia jubileuszowa 2010. Oglądałem kiedyś film BBC o założeniu tej winnicy przez Antinoriego, który jako spadkobierca nie dostał żadnej winnicy i postanowił założyć winnicę, która dorówna najlepszym winnicom braci. I dorównał. Tylko potem postanowił inwestować, w czym pomogła firma Włochów kalifornijskich. Niecałe 50% oddał. Potem parę % sprzedał bez ryzyka. I za chwilę stał się akcjonariuszem mniejszościowym, bo wszystkie pozostałe akcjke miał już Ricasoli. Ponoć od poczatku podstawił tę Kalifornię. To wersja Antinoriego. Ricasoli ma zupełnie inną. Ale od tego momentu spróbowanie tego wina stało się marzeniem. Ze spełnieniem muszę dwa lata poczekać. Co najmniej.
Jej, calutki Stanisław 😀
Właśnie był Hanczyny Pan Mąż. Zostawił aronię dla mnie i zabrał „Pozdrowienie dla Zjazdu” – ode mnie. Listu do Zjazdu nie napiszę. Napisał kiedyś Lenin i zaraz trzeba było mauzoleum budować.
Zamiast żreć wieloryby, powinniśmy z nimi rozmawiać. To najinteligentniejsze po ludziach istoty na ziemi.
Pyro 🙂
Dzięki w imieniu Zjazdowiczów za „Pozdrowienia”.Wygląda na to,że odbędą sporą drogę:Poznań-Gniezno-Toruń-Zjazd.
Nisiu-w Operze Szczecińskiej wyprzedaż kostiumów i scenografii.
Za marne 7 zł można nabyć np.suknię z „Zemsty Nietoperza”.Przemyśl sprawę 😉
http://www.mmszczecin.pl/457235/2013/8/27/rozpoczyna-sie-wielka-wyprzedaz-kostiumow-i-rekwizytow-opery-zdjecia-film?category=video
Se kupiłabym coś (ewentualnie cuś), ale daleka droga 🙁
Mnie i Cichala nikt nie pobije, jeśli chodzi o odległości Zjazdowe do Polski! A kilkaset km. to małe pikusiątko!
Danusiu, nie mam złudzeń: nic z tych rzeczy na mnie nie wlezie – chyba kostium arcykapłana z Nabucco.
Przy okazji wyprzedaży tych kostiumów pomyślałam sobie,że można by urządzić też któregoś roku Blogowy Zjazd Przebierańców 🙂
Haneczka oczywiście za mrówkę ! Żaba wiadomo-za Żabę.
Nisiu 😀
A Małgosia koniecznie w sukni Elizy z „My Fair Lady”:
https://www.youtube.com/watch?v=uVCp2lJOs7o
W Rzepie p.Kozicka przejechała się po Jerzym Stuhrze jak walcem drogowym. To bardzo brzydka polemika. Na co to zeszło krytykom i to niewiastę ta niemoc twórcza trafiła…
„Na świecie od lat przez sceny i ekrany przewijają się Roger Moore, Pierce Brosnan, Marlon Brando, Daniel Day-Lewis, Colin Fairth i tego rodzaju perfekcyjne modele, a tu na scenach i ekranach od pięciu dekad trwa kompletne załamanie genotypu estetycznego z przyzwoitego poziomu Jerzego Zelnika w przedpotopowym ?Faraonie”. Za to rządzą Maliniak z Danielakiem i trwa nieprzerwany pochód ich klonów wraz z odpowiednim do aparycji, kiepskim wnętrzem. Jest to dziwna perwersja, bo ten utrzymywany konsekwentnie, z niewielkimi wyjątkami, archetyp jest odzwierciedleniem stanu poniżej średniej polskiej ulicy, co potwierdzi każda kobieta. Ten typ bohatera jest jednak odbiciem rodzimych scenariuszy, gdzie wszystko najczęściej kręci się do znudzenia w penetrowanym drobiazgowo prymitywnym światku, zupełnie jakby w stu, a nie w dziewięćdziesięciu procentach udało się zrealizować stare, wraże plany związane z polską inteligencją. A cóż może się malować na obliczu szmalcownika i pazernego kombinatora? Taka obowiązkowa moda nie może nie mścić się bezlitośnie.”
Według tej pani na Zelniku świat polskiego kina się skończył i cześć 😯
„Złamanie genotypu estetycznego”. No dobra, śliczna panienka na zdjęciu, blondynka niefarbowana (?), oczka jak należy i ząbki jak trzeba, a tu kino i tv. Sthurami katuje 🙄
A ja lubię te pyski zapyziałe i doceniam ich talent – to nie są aktorzy do każdej roli, tak samo jak Roger Moore nie mógłby zagrać kanalii czy innej paskudy, bo nie PASUJE do takiej roli.
Do moich ulubionych od zawsze aktorów i kabarecistów zalicza się też ten pan, dobra, już parę razy podawałam sznureczek, ale kocham go od zawsze (a w jakimś starym filmie Beata Tyszkiewicz go nie chciała!).
Nie jest z górnej półki przystojniaków – ale czy Więckowski jest, albo i wielu innych doskonałych aktorów? No właśnie…
http://www.youtube.com/watch?v=sNTxwCRgjuQ
Co to w ogóle za zarzut – wygląd?! Może by się tak rozejrzeć po ulicy?
Osobiście nic do wyglądu Macieja Sthura nie mam, jak dla mnie jest całkiem przystojny, a że teraz trudno jest uciec hienom-paparazzim, to inna sprawa. To jest niejako wpisane w zawód „osoby publicznej”, aktor, polityk i tak dalej.
A panienka, która napisała ten artykulik, ma kiepski styl pisarski (według mnie) i spojrzenie zakompleksionej panienki z „zapyziałego” według niej kraju. No, widocznie światową kobietą jest 🙄
p.s.A prywatne życie artystów wszelkiego rodzaju oddzielam od ich życia artystycznego, chociaż bardzo lubię czytać autobiografie i biografie. Ciekawskam, a w tych „autobiografiach” obrazek taki, jaki nam autorzy chcą pokazać, więc trzeba brać odpowiedni współczynnik.
Alicjo – ta pani jako żywo przypomina mi małolatów, którzy w kłótni argumentują : a ty jesteś rudy i masz wszy! Przy czym jest raczej pewne, że dzieciak nigdy żywej wszy na oczy nie widział; ot, tak wrzasnął, żeby pognębić przeciwnika.
Pyro,
mawiało się też „a ty jesteś gupi (bez „ł”) i masz wszy jak ruskie czołgi’!
Oh jej…
Szkoda, że Maciej się odezwał, lepiej ignorować takie zaczepki i wszelkiego rodzaju krytyki, robić swoje i tyle.
p.s.To znaczy…najpierw Maciej się odezwał, potem Jerzy, a to woda na młyn tabloidów, niech im będzie Rzepa czy inna na imię.
Maciej bardzo długo nie zabierał głosu, aż w końcu powiedział „Newsweekowi”, co myśli o pseudodziennikarskich hienach. Wcale mu się nie dziwię i chyba dobrze zrobił. Pewnie mu to nie pomoże, ale i nie zaszkodzi.
Haneczka we własnej osobie i ” Pozdrowienia” zjazdowe od Pyry to świetna wiadomość. Już można odliczać dni do wyjazdu.
Wy tam zjazdowicze…
nie zapomnijcie o fotoaparatach, używajcie i przy niepogodzie!
Niepogody wam bynajmniej nie życzę, przeciwnie naprzeciw!
haneczka jest sklerotycznym ćwokiem 😳 Nie dorzuciła liści 😳 A pan mąż tyle razy mówił – zapisywać wieczorem na rano ❗
Haneczko,
karteczki to bardzo dobry sposób. Mnie bardzo ułatwiają życie.
Mama moja robiła węzełki na chustce i notorycznie zapominała co ten węzełek znaczy. Bo bywało ich kilka i chustka była jak bruk wyboista „O czym to ja miałam pamiętać…?” A Hiniutek gderał „Każdy wie, że notatki, węzełki, to opium dla pamięci! Zlekceważyłaś to, co było do zapamiętania”.
Ja przypinam karteczki „ku pamięci” na lodówce, takimi magnetyzowanymi cosikami. I mimo że to wisi, zapominam, bo wisi tych „przypominaczek” za dużo 🙄
Pyro, pan mąż nakazał wysłać Ci jutro liście pocztą. Zapisałam 😳
Haneczko, bez wygłupów. Sok będzie w słoiczkach, a ja zostanę z pęczkiem liści. Litości.
Proponuję poczytać erotyki Broniewskiego. On nie był jedynie wojskowym i „rewolucyjnym” poetą.
Mariusz Urbanek pozbierał dość obszerny wizerunek postaci w wydanym ze dwa lata temu „Broniewski. Miłość, wódka, polityka”.
Bardzo interesująca książka.
Wiem, Alicjo – stoi na półce dzięki Piotrowi.