Tajemnica długowieczności i szczęścia
Dwie moje ulubione książki o włoskiej kuchni i kulturze kulinarnej są napisane przez nie-Włoszki. Pierwsza to Elena Kostioukovitch, Rosjanka, autorka „Sekretów włoskiej kuchni” (pisałem o tej książce i cytowałem ją tu wielokrotnie) a druga to Tracey Lawson, Angielka, autorka świeżo wydanej „W miasteczku długowieczności. Rok przy włoskim stole”. I prawdę powiedziawszy sam nie wiem, która z nich sprawiła mi podczas lektury więcej przyjemności. Ostatnie wrażenie jest oczywiście silniejsze, więc palmę zwycięstwa przyznaję brytyjskiej dziennikarce.
Jej dzieło spowodowało, że już zacząłem myśleć o kolejnej wyprawie do Italii. Absolutnie muszę odwiedzić Campodimele czyli maleńkie (poniżej 1000 mieszkańców) miasteczko w górach Aurunci (powyżej Neapolu ale poniżej Rzymu), w którym dziewięćdziesięciolatków spotyka się na każdym niemal kroku. W dodatku są oni w pełni sił i fizycznych i umysłowych. śmigają po górskich zboczach w poszukiwaniu dzikich zielonych szparagów, zbierają oliwki rosnące na górskich tarasach, karczochy, dzikie ( w sensie – nie hodowane) ślimaki, pasą kozy, pieką chleb, robią salsiccie ale także dyskutują o polityce, uczestniczą w życiu społecznym miasteczka, przyjmują gości ze świata.
A wszystko to w rytmie upływającego roku, przygotowując zapasy na kolejne miesiące, stosując dietę znaną tu od 1000 lat, której podstawą jest oliwa, warzywa, owoce, sery, wędliny, ryby. Dodać trzeba, że wszystko to produkty miejscowe, produkowane bez chemii i nowoczesnych technologii.
Zapomniałem jeszcze wspomnieć o miodzie, który kryje się w nazwie miejscowości. Campodimele wzięło się bowiem stąd, że z miejscowych pasiek wożono miód w czasach starożytnych do Rzymu. Zwłaszcza arystokracja, senatorowie umiłowali ten słodki i zdrowy produkt.
Na długowieczność ( w zdrowiu) mieszkańców Campodimele zwrócili wreszcie uczeni lekarze. Przeprowadzono stosowne badania i wyciągnięto wnioski: to przede wszystkim dieta a w drugiej kolejności aktywny styl życia spowodowały, że mieszkańcom tego regionu zazdrości świat. Żyć długo, zdrowo i szczęśliwie to ideał życia.
Zafascynowana tym Tracey Lawson spędziła w Campodimele wiele miesięcy. Rezultatem pobytu jest właśnie książka. Opisuje w niej, miesiąc po miesiącu, swoje życie w campodimeleńskim rytmie. Wspólne zbieranie oliwek, uczestnictwo w świniobiciu i robieniu kiełbas, zbieranie dzikich górskich ziół, procesje, święta, radosne wieczory towarzyskie.
Każdy rozdział kończy porcja przepisów. Wspaniałych i kuszących. Niestety większość z nich nie do zrobienia poza tym regionem. Trudno bowiem większość dziko rosnących produktów zastąpić tymi kupowanymi w naszych sklepach. Na szczęście dla mnie (a pewnie i dla innych czytelników kochających kuchnię) jest conajmniej 10 takich, które można zrobić we własnym domu. Mam to już za sobą. Teraz moim marzeniem jest wyjazd w góry Aurunci. Możecie mnie trzymać za słowo: pojadę tam!
Komentarze
O to, to – życie zdrowe , świadome i radosne, jako antidotum na starość naszą powszednią.
Nie zauważyłam upływu czasu i wpisałam się pod dniem wczorajszym.
Gospodarzu – jedź do miodnego miasteczka i przywieź nam nieco tamtejszej atmosfery. Przyda się i to bardzo.
Dzień dobry, pada deszcz, a właściwie to tylko „kropli” jak mówi moja siostrzenica 🙂
Witamy w Campodimiele: http://campodimele.shapcott-family.com/
http://www.youtube.com/watch?v=A_tnZuRtRQo
Dzieci blogowych mamy trochę
nawet w dalekiej Afryce taką Zuzię i Zochę.
Wnuczęta mamy liczne
mądre,kochane i prześliczne.
Po Europie całej rozsiane
od Bugu i Wisły,aż do Sekwanę.
W Kanadzie pod liściem klonu
znamy Dziadka,co wnuczki
też lubi gościć w swym domu.
Na te wszystkie dzieci nasze
wprawdzie się czasem złościmy,
ale dobrze,że są !
I dzisiaj je uczcimy 🙂
Asiu-pamiętam,że jakiś czas temu wspominałaś o tej książce.
U mnie czeka na półce na przeczytanie 🙂
Nisiu- na klasyczną ratatuję trzeba: bakłażany,cukinię,paprykę,cebulę,czosnek,pomidory.
Ale wszelakie modyfikacje dozwolone 😉
Bo „wszystkie dzieci nasze są…”: http://www.youtube.com/watch?v=eHf10GeCzWY
Danusiu – dziękuję za wierszyk 🙂
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/102834/891d128cbba026d148a26ad342f0b94e/
Dzieci w Gnieźnie: http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/104463/891d128cbba026d148a26ad342f0b94e/
Jakie potrawy z dzieciństwa wspominacie z rozrzewnieniem? 🙂
Moja babcia często przyrządzała nam na śniadanie kaszę mannę, na wierzchu kładła małe kawałki masła i posypywała cukrem. masło rozpuszczało się powoli i mieszało z tym cukrem. Do tego kawa zbożowa. Bardzo to wtedy lubiłam 🙂
O , tak – czasami na niedzielne śniadania/ bo nikt wtedy się nie śpieszył/ była gęsta kasza manna na dużym płaskim talerzu, polana sokiem malinowym albo wiśniowym. Przepadałyśmy z siostrą za tą kaszą. Mleko w innej postaci było dla mnie udręką dzieciństwa.
U ś.p.Pani Janiny Domaradzkiej – w drodze ze szkoły, wstępując po banieczkę mleka (2 litry zazwyczaj) „parki”, czyli kluski drożdżowe gotowane na parze, polane sokiem malinowym. Tam w ogóle zawsze były pyszności, ale te parki to pierwsze, co mi przyszło na myśl. Uwielbiałam. Teraz takich nie ma 🙁
Moja Mama gotowała grysik (pamięta ktoś takie wyrażenie? kasza manna) „na twardo”, tak na bardzo gęstą masę, wylewała to na tacę do pieczenia ciasta, krajała w kostkę i dla mnie to był najlepszy dodatek do rosołu, żaden tam makaron czy coś.
I jak nie cierpię mleka (oprócz pochodnych typu maślanka), to jeszcze muszę dodać wspomnienie o Babci ze strony Taty. Kubek gorącego mleka na śniadanie i kromka żytniego chleba. Urywało się z tej kromki kawałki chleba i maczało w mleku. To wspomnienie już z najdalszych wspomnień dzieciństwa, nie znosiłam mleka, ale Babcia jakimś tam swoim siódmym zmysłem znalazła na mnie sposób. Do dzisiaj czuję ten smak. Słowo!
Dzieńdoberek.
Pada od nocy mocno. Mam nadzieję, że w Żabich też.
Danuśko – za troskę uściskanko. Przy spotkaniu urealnię.
Nisiu – ja ostatnio odkryłam, że tym warzywkom doskonale robi feta pokrojona drobno. Na ogniu lekko się rozpuszcza i daje znakomity sosik.
Polecam. Wypróbuj.
Krystyno,
się łajza minęłyśmy się 😉
Kubek ciepłego mleka w szkole podstawowej (ktoś wymyślił takie hasło w latach 60-tych) to była dla mnie zmora …po jaką cholerę ten kubek w szkołach wiejskich, gdzie każde dziecko na dzień dobry miało kubek mleka, zanim poszło do szkoły? 🙄
Idę dospać.
też bym chciała tam pojechać …
a tu zobaczcie jaki piękny Dworzec we Wrocławiu .. a na zewnątrz jeszcze piękniejszy … 🙂
https://fbcdn-sphotos-a.akamaihd.net/hphotos-ak-ash4/s720x720/484316_10150937705299015_365397839014_9837112_1418213752_n.jpg
Asiu Diamentowa Liga się zaczęła .. nasi zdobywają minima na Olimpiadę …
Tyczkarze będą walczyć o minimum teraz w Bydgoszczy 3 czerwca. mam nadzieję, że im się uda 🙂
mleko zawsze lubiłam i lubię .. wszystkie zupy mleczne jadłam z apetytem oprócz mleka z ryżem .. lane kluseczki na mleczku minim mniam …
Danuśka uściskaj latorośl i pogratuluj wolontariatu na Euro … jeśli takie miłe dziewczynki będą pomagać kibicom to jestem spokojna o dobre wrażenie wszystkich gości … 🙂
Asiu to trzymamy kciuki … 🙂
Jolinku – trzymamy 🙂
Indianie w Warszawie: http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/104905/891d128cbba026d148a26ad342f0b94e/
Przysmak dzieciństwa? Zupa NIC albo czekoladowa, gotowana jak NIC ale z kakao i podawane na dużym talerzu biszkopty do tej zupy. Mama nas pilnowała żeby te biszkopty brać przystojnie w rękę – po jednym, a my za każdym razem próbowaliśmy zgarnąć kilka jednocześnie. Oj, nie raz po łapie dostałam klapsa.
Kromka chleba z masłem, posypana cukrem. Do łapy i na podwórko.
Szare kluski taczane, w domu zwane żelaznymi.
Kruszonka z placka drożdżowego (spód zjadała ciocia Ada, a tę kruszonkę oddawała dzieciom).
Marzenie dzieciństwa: mieć dla siebie CAŁĄ pomarańczę. I tyle czekolady, żeby mama pozwalała gryźć (zawsze mówiła „Ssij, będziesz mieć na dłużej”).
A Wawrzek najbardziej kochał pomidorówkę…
Dzięki za wszystkie dobre rady. Tego ratatuja w cynk-folii z fetą zrobię. Myślę, że gorgonzola też by się sprawdziła. Pyrowe pyry z boczkiem w środku może upiekę zawczasu w piekarniku. Byle żabami (ahoj, Żabo!) nie rzucało.
Potwierdzam-zmora dzieciństwa to kubek mleka w szkole oraz zupy mleczne na koloniach i obozach.Brrr !
A mile i z rozrzewnieniem wspominam kuchnię naszej cudownej sąsiadki Pani Tosi.Pani Tosia nie pracowała zawodowo,a gotowała wręcz znakomicie.Robiła m.in.kopytka,które polane sosem gulaszowym rozpływały się w ustach.Żadne mięso nie było do nich potrzebne.I tak mi zostało do dzisiaj 😉 U niej też jadłam też pierwsze w życiu raki oraz?.cykorię.Gotowała dosyć wytwornie,jak na ówczesne,siermiężne czasy.Raki kupowało się na Bazarze Różyckiego,gdzie wszystko było.
Jolinku-dzięki 🙂
Nisiu-gorgonzola chyba za ostra w smaku,moim skromnym zdaniem. Przytłumi smak jarzyn,a do warzywek dla aromatu daj dużo ziół prowansalskich.
a najgorsze wspomnienie to chleb maczany w wodzie z cukrem .. kojarzy mi się biedą i głodem .. a może to zdrowe było … dobrze, że rzadko o tym pamiętam … leje równo .. Małgosia i Marek dobrze wybrali porę wyjazdu …
Jak ja tęsknie za normalnym jedzeniem które po kilku dniach nadaje sie do użycia a nie atakuje mnie z lodówki jak np wędlina z marketu z „pianą na pysku”. Tęsknie za chlebem tak za prawdziwym chlebem który po 3 dniach nadawał sie na kanapki i smakował wybornie a po 5 nie pleśniał tylko czerstwiał. Tęsknie za warzywami które pachną i smakują swoim smakiem a nie sa jak trawa. Co do ziół mieszkam w Pieninach piękne okolicy i zagłębie zielarskie w którym buszuje moja mama („Pyskówka” na moim blogu)
Polecam jej najnowszy wpis o orzechu włoskim
http://djgotuje.pl/post/24188657706/pyskowka-o-jedzeniu-orzech-wloski-wielkie-ziolo
Pozdrawiam
DJ Gotuje
@Jolinek51 ale jest jedno ale kiedyś ten chleb smakował a teraz na drugi dzień po wypieku jest praktycznie nie jadalny a na 3 pleśnieje
DJ Gotuje – chleb z piekarni, który kupujemy, po kilku dniach jest nadal dobry. Myślę, że są jeszcze takie miejsca, w których można kupić dobre pieczywo.
Zgadza sie ale kiedyś z każdej piekarni mozna było kupić akie pieczywo
a teraz jest w Krakowie piekarnia która na ponad milion mieszkańców piecze 3 milionów szt pieczywa plus bułki i inne to jest chore a pieczywo to po 2 dniach często zamienia sie samoistnie w bułkę tartą albo pleśniej
Chleb maczany w wodzie posypany cukrem także pamiętam, więc chyba była to dość pupularna” kanapka” w tamtych skromnych czasach. Choć nigdy nie było tak, że niczego innego do chleba nie było. Dlatego aż tak źle tego nie wspominam.
W ubiegłym roku wsadziłam do doniczek dwa orzechy włoskie, a tej wiosny małe sadzonki przesadziłam do gruntu. Jeśli sarny ich nie zjedzą i nie przemarzną zimą, to może doczekam się własnych orzechów. Orzechy rosną dość szybko, więc może wystarczy kilka lat do pierwszych owoców.
Nasz orzech (ma już ok. pięćdziesięciu lat) zmarzł w zeszłym roku i nie owocował. W tym roku zregenerował się i mam nadzieję, że znowu sypnie orzechami jesienią. W naszej okolicy większość orzechów przemarzła w zeszłym roku.
Chleb dla DJ: http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/14393/e49f7abea0c6feca1022a4f1015832c9/
Danuśko, może myślisz o gorgonzoli picante? Ja kupuję dolce i uwielbiam! Ale przemyślę sprawę dogłębnie.
Ziółka mam jakiejś francuskiej firmy (Bahadour? Nie chce mi się sprawdzać) – siła rażenia ponadprzeciętna…
Chleb ze śmietaną i cukrem!!! Śmietana gęsta, domowa, taka, że ja nożem można kroić było. To mi przeszło, bo cukier uznawałam tylko w dzieciństwie, natomiast kromucha ze smalcem i skwarkami, posolona, została mi do dzisiaj 🙂
Podobno na skutek tego upodobania wcześnie zejdę, przepowiada Jerzor zdrowotny wielce. Zejdę, to zejdę, ale za to jedząc to, co lubię.
Ja z tamtych czasów pamiętam zupe nic albo inaczej wodziankę czyli suchy chleb woda czosnek sół pieprz i trochę masła
Zajadałem sie tym aż mi uszy się trzęsły
Kromucha ze smalcem i swojska kiełbasa od znajomej świnki, kogel-mogel z kakao roboty mojej Mamy 🙂
Kogel-mogel z kakao 😀
To dopiero była rozkosz !
Tak nas rozpieszczała jedna z ciotek podczas gdyńskich wakacji 🙂
Moja Mama robiła w wersji podstawowej-tylko żółtko i kakao.
Kogel-mogel też lubiłam 🙂
najczęściej tylko żółtko + cukier
Miało być-tylko żółtko i cukier .
To była zjeżdżalnia 🙂 : http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/108466/891d128cbba026d148a26ad342f0b94e/
Nisiu-skoro masz ziółka proweniencji francuskiej to zdecydowanie możesz zmniejszyć dawkę 🙂
Danuska, czy ten przepis na ratatuje jest OK?
Chcialbym sprobowac na grilu jak polecasz ale i w domu w garnku tez 🙂
http://www.gotujmy.pl/ratatuj,przepisy,32167.html
Dzień dobry,
Kogel-mogel, mój ulubiony deser u Babci Peli. Ucierała cierpliwie a czasami dodawała ubite na sztywno białko. Robiła też wspaniałą jajecznicę, wiedziała, że jajka są świeże bo od własnych kurek. Mama też dobrze gotowała (i gotuje 🙂 ) ale rano, przed pójściem do szkoły, musiałam zjeść mleczną zupę a najczęściej nie byłam jeszcze głodna więc niezbyt miło wspominam.
Nisiu i yyc, ratatouille, etap po etapie, zerknijcie:
http://www.youtube.com/watch?v=oLYHimEQZLo
Do Nisi i Danuśki – ja pisałam o dodaniu sera feta. Za inne odpowiedzialności nie biorę.
Alino, dzieki za sznureczek. Widze, ze to takie francuskie leczo…. no odmiana jakas :-). Oberzyny lubimy, papryke i reszte tez wiec zapachnialo slicznie, choc tylko w myslach. Chociaz, chociaz, zaraz… kolezanki sie pytaja co tak ladnie pachnie w biurze? A ja, ze to ratatui (coraz lepiej pisze po francusku i „R” tez wymawiam jak urodzony marsylianek).
Te male paczuszki na gril z feta tez brzmia swietnie wiec sa nowe pomysly a pewien jestem, ze znajomi ich nie znaja wiec bedzie niespodzianka przy kolejnym grilu. No i niedlugo juz wlasne ziola 🙂
Slonce swieci, milo i cieplawo choc nie goraco.
Wczoraj do filmu poszla butelka Roberta Mondavi’ego (merlot) i pizza. Zapachnialo Kalifornia. Dzisija nieco zmeczony w pracy 🙂
Jolinku, spreparowałam zupę herbaciano-szałwiową i bardzo proszę o instrukcję obsługi.
Kogel-mogel z kakao, biały ser z miodem, małe bułeczki drożdżowe popijane kakao w dzieciństwie miały niepowtarzalny smak. Łza się w oku kręci.
Kakao – tak! Ale tylko domowe, nie za słodkie i mocne.
No i przysmaczek wakacyjny: ziemniaki z parnika dla świnek…
Kromka ze smalcem to chyba przysmak ogólnonarodowy.
Krysiude, feta, taaaajest!
Alinko, to nie ma być klasyczna ratatuja (kiedyś w Polsce tak się właśnie mówiło), tylko warzywka do folii, na grill i niech sobie radzą. Ew. z tą fetą Krysiową. De.
Bardzo liczę na to, ze we Francji nabędę sobie kolejną porcję ziółek prowansalskich z Prowansji, a nie z polskich pól i łąk, które skądinąd kocham. Ta siła rażenia – zdecydowanie inna.
Mam jeszcze inną prośbę o radę: przez miesiąc z powodu rózy żarłam penicylinę i teraz słaba jestem jak kurczak. Macie jakieś patenty after-antybiotykowe??? Kefir i probiotyki wiem. a coś poza tym?
Właśnie zrobiłem jajecznicę z gorgonzolą. Oczywiście na oliwie z dodatkiem czosnku granulowanego i suszonego kopru. Przepyszne. 🙂
Polecam.
Ostatni ale nie najgorszy Eger:
http://www.eryniag.eu/2012/05/6376/
Sznureczek
https://picasaweb.google.com/104148098181914788065/Eger?noredirect=1
Nisiu, co rano kieliszek dobrze schlodzonej wodeczki. Przed snem szklaneczka rumu. Zadne kefirki bo sobie zoladek rozstroisz i wtedy bedziesz musiala: co rano kieliszek dobrze schlodzonej wodeczki a przed snem szklaneczke rumu 🙂
Po co wiec po drodze klocic ze soba zoladek?
Inna inszosc mozliwa to mojito w ciagu dnia. Dwie szklaneczki co szesc godzin. Maximum 8 dziennie dla doroslego. Limonki nie zalowac, rumu tez.
Painkiler w ostatecznosi i tylko jakby cos bolalo. Sluchac wiatru i wygladac slonca. Bedziesz zdrowa.
Ziemniaki z parnika, a jak, na to deczko masła i sól 🙂
A ziemniaki z ogniska…mmmmmmm!
Nisiu – to zależy czy bardzo wierzysz w cholesterol i się go boisz. Mnie moja Janeczka kiedy byłam jak ta ptaszyna z przetrąconym skrzydłem po penicylinie kurowała kubeczkami b.mocnego rosołu z wmieszanym żółtkiem i szczyptą pieprzu – co dziennie po południu. Na wzmocnienie. Działało, a jak po 2 tygodniach nieco nabrałam sił, to mi dawali jakieś preparaty apteczne – wapno, peptyna etc.
Przyszedł nasz Igor – zabrał prezenty i tu się okazało, że prababcia przerosła całą rodzinę w rezultatach darzenia chłopaczka. Kupowałam dzisiaj mięso i otóż w mięsnym sklepie stały jakieś krótkie, kolorowe rury za całe 3,79 zł. Pytam „co to?” – podobno trąbki meczowe z cukierkami – jeżeli zje się cukierki, to można trąbić. Matko Pańska – jakie badziewie można zrobić za niespełna 4 złote? Majątek to nie jest, kupiłam. Igor na samym początku to złapał, zjadł 4 cukierki, które w tym były i jak wreszcie dmuchnął…. otrzymał kategoryczny zakaz dmuchania przed jakimkolwiek meczem, a dmuchania w domu w ogóle. Gorsze, niż trąba jerychońska.
subiektywne smaki mojego dziecinstwa
wiosna: trzmieli miod;ogorek malosolny z wielkiego sloja
(czasami trzeba bylo wsadzic cala reke,lol);
lato: papierowki!!! maliny!!!jagody!!!
jesien: kartofle pieczone w ognisku
zima: orzechy
a zawsze:
pierrot i bajeczny od wedla.
Smaki dziecinstwa. Od zaprzyjaznionego z domem cukiernika (grywal z dziadkiem w preferansa) tort Mikado. Byl to najwspanialszy z najwspanialszych tort bezowy. W formie takich paskow a nie okragly. Niebianski smak i to doslownie bo jak ogolnie wiadomo Zeus zamknal w puszce Pandore, ktora mu taki tort zjadla i dopiero Walesa ja wypuscil. Chateaubriand w hotelu Europejskim w Warszawie. Pysznie zrobione z sosem obok w sosierce. Mieso jakiego kupic niegdzie sie nie dalo. Rozowe w srodku. Sos marzenie. Pierogi z bialym serem polane maselkiem z bulka i posypane cukrem. Wiejski chleb od przyjaciol. Ogromne bochny. W spizarni mogly stac i stac zanim sie skosumowalo. Pyszny placek z kruszonka, ktory co niedziela ciocia podsylala. Cala blache. I wiele innych niezapomnianych i nie do odrobienia smakow, ktore minely bezpowrotnie. Te smaki sa caly czas na jezyku, jak zapachy dziecnstwa (i nie tylko) siedza w nosie i rozrzewniaja. Zwlaszcza z podrozy zapachy sa intensywne. Ogladajac zdjecia nie mozna nie czuc zapachu tiare tahiti 🙂
YYC, podoba mi się Twoja kuracja i Pyrowa też. Będę popijać wódeczkę na zmianę z rosołkiem. Już widzę błogosławione rezultaty! A kurczę zagrodowe rosołowe właśnie kupiłam, w Realu mieli. Polecam, jakbyście dostali: kurczeta zagrodowe z Podlasia. W PiP też widziałam kiedyś, ale do nich ostatnio u nas dojechać nie można, grzebanina drogowa.
Z dziecięcych smakołyków: pryszczate ogórki prosto z grządki… Mikroelementy aż chrzęściły w zębach!
dokładam truskawki prosto z grządki 😉
No i patrzcie, jakie w sumie smakowite dzieciństwo można uklepać z tych naszych wspominków… o lodach Pingwin a potem Bambino nie zapominając.
A kto wyjadał mamusi mięsko z gara, kiedy podsmażała takie małe kawałki na gulasz? Oczywiście zanim dodała cebulę – ot takie nieduże świńskie chrupanki.
Też byłem amatorem zagrodowych z Podlasia. Piszę byłem, bo ostatnio mam dostawę prawdziwych zagrodowych śródleśnych. 🙂
Pyro, o cholesterolu mówił kiedyś jeden profesor, że sam się rządzi i jeśli chce, to się zrobi z pasty do zębów przy porannej toalecie, a jeśli nie chce, to można jeść masło łyżkami, a on nic. Lubię tę teorię. 😆
Irek, Ty mnie chiba zdenerwowałeś!!!
Z dzieciństwa – wytrawna zupa wiśniowa z młodymi ziemniakami ze skwarkami z boczku. 🙂
No i oczywiście wyjadanie. Kręciłem mięso z dzikich kaczek na pasztet, to połowa prawie była wyjedzona 😎
I nie z dzieciństwa. Wódeczka pod świeży szczypior z grządki. Kiedyś po ciemku narwaliśmy liści z narcyzów 🙄
Owoce to czeresnie wspominam szczegolnie zwlaszcza jak sie na drzewie siedzialo i jadlo prosto z galezi. Papierowki tez byly i sa ulubionym jablkiem choc i inne teraz rosnace przy drogach chetnie w Kraju jadam bo sa prawdziwe a nie te atomowe, ktore musza miesiac polezec zeby je mozna bylo ugrysc. Jasniepanskie ostatnio jezdzac rowerem po okolicach Kalisza wtranzalalem i jeszcze jakies ale zapomnialem jakie to byly. Pyszne pysznosci. W kazdym razie starodrzew jablczany na zloty medal. To za to Zeus Augiasza ze stajni na emigracje wygnal bo mu byl jablka z drzewa zrywal bez pozwolenia. A echo odpowiadalo: EWA…Ewa…ewa… No ale to wiecie.
Inne pysznosci to kurczak z nadzieniem i zajac w smietanie na swieta a z przodow pasztet niezywkle pieknej urody smakowej. Karp po zydowsku. Borowki, ktore mama sama robila i gruszki (tez mamine) od ktorych Atene glowa bolala bo sie przejadla, tak byly dobre. Innych smakow nie pamietam ze zdenerwowania od przypominania sobie. Moze pozniej jak ochlone i popracuje nieco.
Nie tak dawno wkleiłam tutaj sznureczek do wywiadu z profesorem od jaj – powiedział on, że w żółtku jaja znajduje się tylko DOBRY cholesterol i jaj można jeść, ile się chce. On na przykład zjada przynajmniej 2 jaja dziennie, a w porywach więcej. Już nie pamiętam, czym uzasadniał wrażą propagandę na temat szkodliwości jedzenia jaj, bo cholesterol. Ja tam wierzę profesorowi od jaj, bo lubię jaja 🙂
Złota Rączka Maciuś z Pomagierem malują mi pokój na Górce, sufit znaczy, bo co do ścian, nie mam jeszcze pomysłu, sama machnę, albo i nie. Najpierw pomysł niech mi przyjdzie.
Muszę ponarzekać – jest mokro, pada deszcz i zimno 🙁
Na takie okoliczności przeprosiłam się ze skarpetami zimowymi.
Nie mam pomysłu na obiad. Może nie gotować?
Albo pyry w mundurkach i kwaśne mleko? Akurat mam jedno i drugie.
Witek wyrobił sobie teorię, że jak nie dostarczamy sobie cholesterolu z zewnątrz, to organizm sam sobie nadrabia braki. No więc my dbamy o to, by nie męczyć organizmu niepotrzebną pracą…
Z owoców dzieciństwa – papierówki znikały, zanim zdążyły dojrzeć, a że drzewo było jedno, a dzieci przynajmniej troje z mojego podwórka, plus sąsiedzkie „Adamy” sztuk trzy, nie dziwota 🙄
No i morwy – w naszym ogrodzie były poniemieckie czarne i wielkie białe morwy, kilka starych drzew, posadzonych wzdłuż kamiennego muru, ogradzającego ogród. Właziliśmy zgodnie z Adamami na mur, bo dorośli morwy uważali za niczyje i do niczego nikomu nie potrzebne, i po kolei oczyszczaliśmy drzewa z owoców. Pierwsze dojrzewały białe, czarne trochę później. Pycha, smak pamiętam do dzisiaj. Owszem, sprawdzałam – tych drzew już nie ma 🙁
Na Dolnym Śląsku pełno było takich drzew morwowych, a drogi były obsadzane drzewami owocowymi. No ale kiedyś drogą przejeżdżał jeden albo trzy pojazdy zmechanizowane na dzień, a teraz…strach by było jeść te owoce.
Mamina kasza jęczmienna z sosem grzybowym, rozbielonym śmietaną (jeden z moich ulubionych obiadów w dzieciństwie) cały dom tym pachniał i mamy babka ucierana z cytryną (jak była, jak nie – to z suszoną skórką cytrynową). Piekę od wielu lat, ponoć nieźle, ale takiej babki nie umiem. Podobnie za czorta nie zrobię takich pączków, jak moja teściowa – Stasia. Nie rozumiem na czym to polega – piekłam z nimi, pod czujnym okiem, piekę „tak samo” – a guzik prawda.
Irek też mnie nieco zdenerwował; tym wyjadaniem, tylko on mięso na pasztet, a ja mięsko na galaretę. Wstyd się przyznać, żaden jaskiniowiec z taką lubością do kości się nie przyssał…. W końcu Tato wołał zdenerwowany, żeby tego wampira od misek odstawić, bo on też trochę chce.
lody pingwin? okropne! smakowaly: niczym;
no, ale ten zimny powiew w spiekote letniego dnia…
ten glos faceta w srednim wieku, czesto z brzuszkiem, w bialym kitlu i z wielka torba, „looody, lody, looodyyy…”,
stawial cala plaze na nogi …
Babcia zawsze pozwalała nam zjeść resztki ciasta z makutry. Czerwony agrest z krzaka i gruszki klapsy z sadu dziadka. Pamiętam jak kiedyś wracaliśmy od dziadka autobusem z żywą kaczką w torbie. W pewnym momencie kaczka wystawiła głowę z torby i rozległo się głośne kwa kwa. Oczywiście wszyscy ludzie na nas spoglądali do końca (na szczęście krótkiej) podróży 🙂
Pamiętam też moją siostrę (5-6 letnią), jak siedzi na krześle w dziadkowej kuchni. W jednej ręce mocno ściska swojską, suchą kiełbasę zrobioną przez wujka i kawałek chleba, a w drugiej kiszonego ogórka 🙂
pamietam tez zycie na krawedzi glodu, na skraju ruin,
w zburzonej, lecz nie doszczetnie, kamienicy
zapach z piekarni
dzieciece oczy wbite w bochen chleba za szyba
radosc, ze jest smalec
i cukier do kawy turek
O makutrę była zawsze bitwa, w końcu wymyśliłyśmy z siostrą, że dzielimy makutrę na pół i każda czyści swoją połowę. No to potem była bitwa, która pierwsza 🙄
Kostki wszelakie do dzisiaj ogryzam starannie, ostatnio miałam raj z żeberkami.
Problem obiadu rozwiązany – gotuję 5 kolb kukurydzy, a Jerzor likwiduje bagietkę z szynką, ja swoje już zjadłam. Poza tym sałata grecka. A na deser jagody amerykańskie, cały kilogram za 3.99$ (tanio!).
O właśnie. Jagody też należą do smaków dzieciństwa, na jagody chodziło się „na Lesieniec” u Babci, a wracał człowiek usmarowany jak nieboskie stworzenie. Amerykańskie nie brudzą, no i smak taki sobie. Kudy im do naszych leśnych brudasów! Dlatego zanim dotarły z lasu do domu, było tylko po pół kanki u każdego zbieracza, Babcia to tolerowała, ale pół kanki u każdego MUSIAŁO być. Tutaj sprzedają przy lasach jagody leśne, mniejsze, niż te hodowlane, ale też niebrudzące.
I na dzikie truskawki (tak je nazywały kuzynki) chodziło się do Wilczych Dołów, w kierunku odwrotnym od Lesieńca.
Nie cierpiałam nigdy mleka i nadal nie lubię. U Babci był to mus, od którego się wymigiwałam z powodzeniem, a już mleka prosto od krowy stanowczo odmawiałam, ku zdumieniu kuzynostwa, na takim mleku wychowanych. Jedynie gorące mleko i chleb w nim maczany smakował mi.
Oj, zaczęły się wspominki…
Na pewno nikt specjalnie nie tęskni za PRL – ale można sobie obejrzeć i powspominać: http://www.youtube.com/watch?v=F0I-t-vh6U0&feature=related
Marmolada w dużych blokach, nawet pamiętam cenę (lata 60-te), 10 zł. za kilogram. Często po drodze ze szkoły kupowałam za złotówkę, jeszcze wtedy miałam apetyt na słodkie 🙂
Alicjo – przypomniałaś mi pokruszoną bułkę lub chleb zalany gorącym mlekiem. Tata nam czasami przygotowywał coś takiego na kolację.
A kto pamięta gumę donaldówę 🙂 http://www.youtube.com/watch?v=nAhsO2LGm7M
Kiedy zaczęło się oblężenie Festung Posen, moja Mama schodząc do piwnicy hotelu Bazar, miała z sobą męża, dwoje dzieci i pół bochenka chleba. W piwnicach hotelu był magazyn – alkoholi, koncentratów spożywczych i warzyw tudzież lodówki z mięsem, ale w tamten narożnik walnęła bomba już drugiego dnia. Pozostało w tych piwnicach 7 rodzin z okolicznych dwóch kamienic – dwadzieścioro kilkoro głodomorów ponad dwieście skrzynek wódek, win i koniaków, kilkadziesiąt skrzyń przyprawy do zup, zup w kostkach i proszków budyniowych. Jeszcze 4 worki cukru i tyleż worków płatków owsianych. I nikt nie miał pojęcia, że przygoda ta potrwa ponad 3 tygodnie. Wody nie było, bo wodociągi nie pracowały – najbliższe ujęcie wody to „cudowna” studzienka w podziemiach kościoła o 600 m na płn. wschód – i droga pod stałym ostrzałem snajperów. Mój Ojciec ocalał nosząc wodę. Niemal 3 tygodnie żyliśmy jedząc płatki owsiane z cukrem. Potem przyszli Rosjanie i trochę nas odkarmili. Mężczyźni ze schronu odpłacali się ekstra alkoholami. Brali ale niezbyt chętnie; woleli wódkę. Wódki mieli mnóstwo, bo zdubyli f-kę akwawit. I to było nieszczęście, bo część się potopiła w zbiornikach, a część wystrzelała wzajemnie. Ta fabryka kosztowała życie ok 60 osób. I tak jakoś jest, że nie imponuje mi chleb z cukrem, ani kromucha ze smalcem; znam, przeżyłam, cenię sobie.
To są Asiu wspomnienia smaków z dzieciństwa, nie nasza wina, że dzieciństwo mieliśmy w tamtych czasach. Mnie się wydaje, że wyszło nam to na plus, jesteśmy na swój sposób zaradni i wiele rzeczy potrafimy „tymi ręcami”, bo takie były potrzeby i wiele się człowiek nauczył, bo musiał. Myślę, że w razie potrzeby (odpukać) dalibyśmy sobie radę o wiele lepiej niż, powiedzmy, współczesne 20-30 latki. Ale dobrze, że oni nie musieli i oby następne pokolenia nie musiały.
Pyro,
mnie chleb ze smalcem po prostu smakuje, a nie imponuje. Wspominamy smaki dzieciństwa – nie każdemu musi smakować.
A tak już jest, że jak ktoś do czegoś jest zmuszony przez długi czas i nie ma innej alternatywy, przeważnie nabiera wstrętu do tego „przysmaku”.
Na moją mamę słowo „brukiew” działa jak płachta na byka z tych samych powodów, co na Ciebie jedzenie, którego nie lubisz – tego było od groma w jej okolicy w czasie wojny, natomiast wszystkiego innego brakowało. A ja nie mam nic przeciwko i kupuję od czasu do czasu, chrupię sobie, albo robię sałatkę, starta na dużych otworach tarki brukiew z tartą marchewką.
Mleka nie lubię prawdopodobnie dlatego, że byłam zmuszana do picia odkąd pamiętam, najpierw Babcia (dzieci muszą pić mleko!),
a potem szkoła podstawowa, szklanka gorącego mleka w zimie.
I nauczyciele tego pilnowali, szczególnie młodsze klasy – był wielki gar mleka ugotowany i trzeba było to wypić.
Jak już pisałam, głupota, bo na wsi każde dziecko piło mleko na dzień dobry. A dzieci wcale nie muszą pić mleka przez całe dzieciństwo – cielęta też przechodzą na trawę stosunkowo szybko, naturalna rzecz 😉
Paskudna pogoda trwa, Toronto zalewało rano, u nas jako tako, ale ciagle pada, wieje i jest zimno 🙁
Jeszcze mi się przypomniało (szukając innego zdjęcia, natrafiłam) takie suszi, które kiedyś robiłam. Cieniuteńkie ryżowe „pergaminy” kupiłam w orientalnym sklepie, sosik też kupny, i marynowany imbir (różowe w lewym dolnym rogu, próbowałam kiedyś robić, ale mi nie wyszło, lepiej nie kombinować i kupić) . Kiedyś miałam ten sklep w pobliżu, teraz to cała wyprawa 🙄
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Suszy.jpg
Alicja ma rację – nie chodzi o imponowanie. Tak było i już. Byku, za lody Pingwin nastawię osobistą pierwś wyniosłą, bo je uwielbiałam! Podobnie jak ciastka tortowe z cukierni, do której biegałam codziennie po chleb sandomierski po 3,50.
Kaszę rąbałam w każdej postaci – jęczmienną, gryczanej u mnie w domu chyba nikt nie lubił. Sosik grzybowy (z suszonych) – małmazja. Podobnie odwrotność: zupa grzybowa z kaszą.
Dobry kogut w jajku pieje – jak widać, od wczesnego dziecięctwa mieliśmy zadatki na Smakoszy.
Tęgi rosół ugotowany, idę lulu.
Dobranoc!
4:50 AM (Go Fishing)
http://www.youtube.com/watch?v=gUc99xQeqdM
dzień dobry ..
Sławku i Marku dobrych wiatrów … 🙂
Esko instrukcja tu:
http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100126/MAGAZYNDOMOWY/418636144
w dzieciństwie to nawet poziomki były jakieś smaczniejsze i większe … 😉 … miło poczytać Wasze wspominki .. wiele z nich to też moje …
zaplanowaliśmy Dzień Dziecka w plenerze .. zobaczymy czy pogoda na to pozwoli .. a wczoraj po deszczu zobaczyłam dwie tęcze prawie na wyciągnięcie ręki z balkonu .. było to jak jakieś czary bo wyszłam przypadkiem na ten balkon .. zobaczyłam i wszystko się rozpłynęło w chmurach …
DJ Gotuje zainteresowała mnie ta herbatka z orzecha włoskiego … poszukam drzew orzechowych u mnie w parku ..
Dzień dobry,
Asia zainicjowała sympatyczny temat. Odnajduję własne dzieciństwo w Waszych wspomnieniach. Żadne czekoladowe cukierki nie smakowały mi później tak jak wedlowskie pierroty i bajeczne, przypomniane przez byka. Kosztele, gruszki ulęgałki, leśne jagody, jakie to było dobre.
Wracam z targu, gdzie pojawiły się pierwsze czereśnie, 5,20 E za kilo! Poczekam.
Morele 3,80 a białe szparagi 4,80.
Życzę Wam udanego dnia.
Cukierki grylażowe!!!
Cukierki kukułki i krówki :
Zabrakło 🙂
Dzień klęski kuchennej od rana. Nie, niczego nie zepsułam, wszystko zgodnie z przepisem i na oko się udało, tylko jeść tego nie będziemy.
Chodzi o ten krem do tortu truskawkowego. MARZENA – jeżeli jeszcze nie robiłaś, to nie rób. Jak na nasz gust, to smakuje okropnie. W ciasto wpychać nie będę, posmaruję bitą śmietaną z truskawkami , posypię siekaną czekoladą gorzką i podsmażonymi płatkami migdałowymi i będzie dobrze.
Zadzwoniłam tu i ówdzie, w tym do Inki „Lubisz białą czekoladę?” ona, że tak, że lubi. Mówię, przyjedź , dostaniesz gotowy krem do przełożenia ciasta, ciasteczek itp z 3 tabliczek tej świecy. Ona się ucieszyła – zje. To ja przynajmniej nie muszę wyrzucać kilkunastu złotych do śmieci. Jak to dobrze, że ludziom gusty się czasem „mijają”.
czekolada biała nie dla mnie .. a na gorąco w dawnym Wedlu obrzydliwość … ale nauczyłam się jeść gorzką czekoladę tak by mi smakowała i smakuje utarta na różne desery …
pogoda jak pogoda ale po co ten wiatr .. musimy coś wymyślić zamiast pleneru na dzisiaj ..
Pyra, w dziesiątkę z tą świecą! Przecież to wewogle nie jest czekolada! 😎
Nie wiem czym i przed kim zgrzeszyłam, ale cudnie pasuję pod przysłowia o tym, że na kogo PB, na tego wszyscy święci, albo o tym, że na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą itp o pechu. Pech zaś dzisiaj siadł przy mnie na dobre i gdyby nie stosunkowo wczesna pora, to ululałabym się na perłowo ze szlaczkiem. Pierwszy krem do ciasta – patrz wyżej. Poszła Młodsza kupiła 3/4 l kremówki. Ubiłam – zapach nie całkiem, ale się ubiło. Ubijałam dalej i wsypywałam partiami 3 torebeczki fix-u co by ta śmietana nie padła do jutra, a być może i do poniedziałku. W efekcie w 1 litrowym garnku mam luksusowy słodki twarożek, pływający w podejrzanej serwatce.Nadal nie miałam kremu , za to rozkrojony biszkopt i pokrojone truskawki. Młoda powiedziała żebym wszystko wyciepła i dała jej spokój. Ale ja się już zawzięłam – poświęciłam pół kostki masła (więcej nie dało rady, trzeba by dokupić) 2 żółtka, 3 łyżki tego twarożku z kremówki, kilka łyżek budyniu czekoladowego (innego nie miałam) gotowanego na wodzie i uparcie miksowałam to-to przez dobre 20 minut. Krem mam, trochę luźny ale smaczny. Stoi w lodówce i czeka popołudnia aż zużyję. Zrobię to zaś pod warunkiem, że mnie szlag nie trafi.
szkoda, ze poznan nie mial ani jednego james´a joyce`a, a tylu jeesie james´ow…
dublin ma szczescie byc biednym miastem.
„Dobry kogut w jajku pieje ? jak widać, od wczesnego dziecięctwa mieliśmy zadatki na Smakoszy.” – Nisia (2:05)
„Im mniejszy rozum, tym większa zarozumiałość” – Ezop.
Dzieńdoberek. Nie taki on doberek, bo pogoda fatalna i Pyra ma same przykrości kuchenne.
Pyro – krem z bitej śmietany robię z dodatkiem kremu do tortów wiadomego doktora. Zawsze wytrzymuje do następnego dnia. Używam waniliowy ale myślę, że inne też się nadadzą. Dzielna jesteś, że sobie poradziłaś.
Pochmurno, popaduje, powiewa i ogólnie zimno jest (14C!) 🙁
Akurat przegladałam pocztę, ktoś mi podesłał jajeczny wierszyk na poprawę humoru. Zamieszczam, autora nie znam.
POLSKIE JAJA
Czy polskie kury są dziś bez formy,
nie wyrabiając unijnej normy?.
Euro-kogucik deputowany,
kurom przywozi z Brukseli plany:
– Teraz będziecie znosić inaczej,
zamiast jaj kurzych, mają być kacze.
Jeśli Bruksela sobie zażyczy,
mają wielkości być jaj indyczych.
Gdy ubezpieczą wam kupry w KRUS-ie,
wtedy przejdziecie na jaja strusie.
Cieszcie się jednak, że już wymarły,
i jaj nie znoszą dziś dinozaury…
Niedługo święta są Wielkanocne,
skorupki jajek muszą być mocne.
Najlepiej znoście już gotowane,
i kolorowo pomalowane.
Dla PIS-u mają to być kraszanki,
zaś dla Platformy, na złość – PiS-anki.
Dla LPR-u, takie co w środku,
są pozbawione kurzych zarodków.
Ponoć lewica coś kombinuje,
kukułcze jaja już wysiaduje!
O innych teraz tam nie ma mowy,
W SLD tępi się jajogłowych.
Na grzędzie siedzi partyjna kwoka,
wierząc, że wróci znów ich epoka.
Lecz nie wyklują się już komuszki,
pod kwoką leżą same wydmuszki!
Platforma Tuska wraz z PSL-em,
bez kur wyrabia jaj bardzo wiele.
Pawlak sprzedaje je potem w „szopach”,
nam, jako jaja – prosto od chłopa!
Kury dość mają już polityki,
więc opuszczają swoje kurniki.
Na grzędach stare zostaną kwoki,
młode odlecą zaś w świat szeroki.
Kolejne rządy niewiele dają,
na każdym kroku robią nas w jajo!
Największe jaja szykują w ZUS-ie.
– już inspektorzy hodują strusie!.
Krolowa obchodzi 60 rocznice objecia tronu. Na Tamizie szykuje sie iscie XVII wieczna parada tysiecy wszelakiego rodzaju lodek, stateczkow, zaglowek etc. Ktos ma ochote to tu BBC o historii swietowania na Tamizie. W Londynie i innych miastach zabrzmi salut armatni (41 wystrzalow) i czterodniowe zabawy sie zaczna (juz sie zaczely wyscigami konnymi – krolowa byla na niebiesko)
A co beda jedli….tylko sobie mozna wyobrazic 🙂
Swoja droga ciekawe jakie krolowa ma wspomnienia z dziecinstwa i czy jest cos czego co istnieje juz tylko we wspomnieniach?
http://www.bbc.co.uk/news/magazine-18107913
Nie wiem ile warte sa te rady profesorow jakie jedzenie jest dobre, a jakie zle dla organizmu. Przekonalem sie nieraz jadajac i pijac rzekomo niezdrowe potrawy i napoje, ze wczesniej czy pozniej naukowcy dochodzili do wniosku, iz dane danie czy plyn ma dobroczynne dzialanie. Moj znajomy, chorujacy na zaladek, przed kazdym daniem sprawdzal wahadelkiem czy moze to zjesc. Po jakims czasie zauwazylem, ze wahadelko zawsze aprobowalo, gdy na talerzu byla jakas ulubiona potrawa tego znajomego (zwlaszcza slodycze), a odrzucalo nielubiane. No i tak od ponad 30 lat. Ten znajmomy ma teraz 78 lat wiec najwyrazniej wahadelko mialo racje. Wniosek jest oczywisty: jedzmy co lubimy, pijmy co chcemy.
A propos picia, nastawiłam nalewkę z kwiatów czarnego bzu. Trochę jestem stremowana, bo to debiut.
Ewa przypomniała mi o czarnym bzie. To znaczy ja o nim pamiętam i nawet wyczekuję. Muszę tylko sprawdzić, czy juz kwitnie. Ale u mnie na północy i przy tych niskich ostatnio temperaturach pewnie jeszcze nie kwitnie. A zamierzam zrobić sok z kwiatów tego krzewu. Muszą być w pełni dojrzałe, bo wtedy sok jest najbardziej aromatyczny. Doskonale nadaje się do słodzenia herbatek ziołowych, a Nemo polecała go także w połączeniu białego wina z kostką lodu.
Perypetie Pyry z tortem uzmysłowiły mi, że moje przywiązanie do sprawdzonych przepisów i dystans do eksperymentów oszczędza mi takich emocji. Mo torcik biszkoptowy udał się znakomicie. Biszkopt upieczony w małej tortownicy/ 20 cm średnicy/ przekrojony został na cztery blaty i nasączony osłodzoną wodą z cytryną i wódką. Pierwszą warstwę stanowił dżem z czarnej porzeczki, a pozostałe masa z galaretki cytrynowej i „śnieżki”. Nie jest zbyt oryginalna, ale łatwa do przyrządzenia i niezawodna.
PYRO-właśnie przeczytałam Twoja „przestrogę”, jeszcze nie zrobiłam i w takim razie nie zrobię rzeczonego kremu 🙂
robiłam profilaktyczne badania, odebrałam wyniki i się wkurzyłam, wszystko dobrze a cholesterol 281
mam 170 cm, waga 63 kg super zdrowo jem, sport jak najbardziej ,mało kawy 1 papieros dziennie, stres w ilościach ponadnormatywnych i to stwierdził lekarz jest przyczyną , podobno to ostatni dzwonek przed dużymi problemami, zaordynował chemię, mam pod opieką niepełnosprawne dziecko więc nie mam wyjścia 🙂
Czy pamietacie San Juan Islands? To nie jest test tylko wiadomosc.
U mnie rodzina sie powiekszyla. Mamy kolejna baby – orca.
http://www.kitsapsun.com/news/2012/may/30/orca-observers-celebrate-new-baby-in-l-pod/
Mama i „baby” plyna obok siebie u wybrzezy wysp San Juan.
Nowo narodzone orki przez rok sa koloru czarno – pomaranczowego. Dopiero po roku kolor zmienia sie na czarno – bialy.
Orca – wybrakowany komunikat; a gdzie „matka i dziecko czują się dobrze”? Niech się maleństwo szczęśliwie chowa, niech mu Neptun sprzyja.
Właśnie była Inka i zabrała krem wzgardzony przez Pyry. Jak dla niej – bardzo dobry, jak dla nas – nie do jedzenia. Nasze ciasto po wielu perypetiach bardzo dobre wyszło, ale jeść należy widelczykiem z talerzyka pod brodą. Inka odpaliła nam godną porcję szparagów prosto z plantacji : świeże, bielutkie, grubasy. Już obrałam i leżą w lodówce zawinięte w mokrą szmatkę. W ten sposób jutrzejszy obiad składać się będzie z kotletów, szparagów, pieczonych ziemniaczków malutkich i świeżych truskawek.
ROMek ma rację – Jarek po pierwszym udarze utrzymywał bardzo restrykcyjną dietę, był szczupły, wiele ćwiczył, a cholesterol rósł mu niebotycznie. Lekarka mówiła, że rozregulowany organizm sam wytwarza to diabelstwo ze wszystkiego – nawet z wody mineralnej. Dieta może pomóc ale tylko może.
Marzeno,
moje wyniki – też zaskakówa (trochę mniej, niż Ty, ale ponad normę), bo ani waga, stres przeciętnie, jedzenie – bardzo dużo warzyw, owoców, dużo ryb, mało mięsa, tłuszcz – praktycznie olej i oliwa…
Mój lekarz podpowiedział mi, że niektóre osoby są genetycznie tak stworzone, podwyższony poziom cholesterolu. To niech ta… nic nie zmieniam, bo co tu można zmienić?
Dzisiaj obiad u znajomych, mam z głowy, i wreszcie rozchmurzyło się i wyszło słońce 🙂
Alicjo podbudowałaś mnie 🙂
ZASKAKÓWA – bardzo ładne!
W przyrodzie trafia się coraz wiecej lekarzy, którzy mają świadomość, że nie wszystko (niski cholesterol, prawidłowe ciśnienie, piekna sylwetka, intelekt Einsteina) da się osiągnąć przy pomocy diety i gimnastyki.
Zwłaszcza intelekt. Jedz zdrowo i ćwicz, a będziesz noblistką/noblistą w dowolnej dziedzinie 😉
Obiad był jak zwykle – dużo bardzo dobrych, różnych dań, bo Mirka umie gotować, Krzysiek też. Tyle, że robią to w ilościach, mniej im nie wychodzi. Było nas czworo, a jedzenia lekuchno na dziesięć osób, jak nie więcej. Ale jak się siedzi 4 godziny za stołem przy pogaduchach, to powolutku wtrząchnie się to i tamto.
Idę odpocząć, dobranoc!
dzień dobry …
podoba mi się podejście osobistego ewy do cholesterolu … jajka jem bez obaw .. 😉
zimnawo …
miłej niedzieli … 🙂
takie zwyczajne ciasteczka …
http://chochelka.blox.pl/2012/06/Lamingtony.html
a mnie natchło … mam ciasteczka włoskie, które trzeba zjeść …obleje je tym lukrem czekoladowym i posypie wiórkami lub orzechami lub migdałami .. powinny na drugi dzień smakować jak domowe … 🙂
echidno to prawda, że macie święto tych ciasteczek? … daj znak życia bo coś długo Cię nie ma ..
Alicjo a tak przy okazji to w kalendarzu w czerwcu brak imienin Wandy .. a mamy chyba 3 …
kurki już są na bazarkach … 🙂 …
Jakie kurki? U nas Sahara.
Jolinku, Echidna ma mnóstwo roboty, a 6 tygodni była cierpiąca. Złapała wirusa, a na to jakąś bakterię i ją rozłożyło dokumentnie. Teraz odrabia zaległości. Obiecała, że napisze. U nas słonecznie i chłodno; kwitną jaśminy, przekwita dzika róża, lipy tylko czekają, żeby zapachnieć. Lato się zaczyna.
Krystyno,
Zaintrygowałaś mnie tym sokiem. Podziel się proszę przepisem. Co prawda, ogrodowy bez został zagospodarowany (nalewka + suszenie) ale znamy jeszcze kilka miejsc w okolicy gdzie można się zaopatrzyć…
Dzień dobry,
We Francji jest dziś Święto Matki. Mam przed oczami piękne kwiaty od syna.
A tu kilka ładnych zdjęć:
http://www.youtube.com/watch?v=9LCH_wXprSE
Echidno, wracaj do formy i do nas 🙂
Matko Alino dużo zdrówka … 🙂
a tu sympatyczny filmik z Irlandii o EORO2012 …
http://www.youtube.com/watch?v=4ece0gTWnOc
EURO miało być …
mnie naszło ostatnio na jedzenie pęczaku .. jak mi zostaje z obiadu to robię sałatkę z różnymi warzywami i krewetkami lub rybą wędzoną .. bardzo smaczne i syte …
Jolinku 🙂 W Paryżu lat 50 obiektywem Doisneau
http://www.youtube.com/watch?v=HhddtMRW-k0
Ainko, a to znasz?
http://www.youtube.com/watch?v=W4_GxtF8qjU
Nie wiem dlaczego, ale paryskie walce mają dla mnie w sobie odrobię smutku –
http://www.youtube.com/watch?v=KgJ9wHUMbSA&feature=fvwrel
Podobnie zresztą jak rosyjskie.
Wiedeńskie sztrausy różne to z kolei sama radość.
Tak to już jest z walcami – nie ma radośniejszych niż czeskie i austriackie i bardziej smętnych, tęsknych, niż rosyjskie. Francuskie wydają mi się nieco przewrotne – takie spod powiek, z filuternej zadumy.
Wiesław Michnikowski kończy dziś 90 lat – najlepsze życzenia
http://youtu.be/yQNVB1ghR9c
Ewo,
o soku z kwiatów czarnego bzu dowiedziałam się z dość starej książeczki Ireny Gumowskiej. Podaje ona tam sporo różnych przepisów na sok i syrop , metodą na zimno i na gorąco. Ja na swój użytek zmodyfikowałam te przepisy i tak to mniej wiecej wygląda : ok. 30 baldachów w pełnym rozkwicie pozbawiany grubszych łodyżek. Autorka zaleca mycie, ale myślę, że wystarczy dokładne otrzepanie z drobnych owadów, zwłaszcza kiedy krzew rośnie na uboczu. Kwiaty zalewamy litrem przegotowanej letniej wody. Przykryć, obciążyć i pozostawić na dwie doby. Po tym czasie dokładnie odcedzić albo przez gęste sitko, albo przez ściereczkę. Teraz dodajemy cukier , ok. 15 dag na litr plynu. Można znacznie więcej, jak ktoś lubi. Doprowadzamy do wrzenia i zlewamy do małych słoiczków. Ja nie pasteryzowałam już ich i nigdy sok nie uległ zepsuciu, ale dla pewności można. Nie wiem dlaczego, ale za pierwszym razem sok miał kolor słomkowy, a za drugim kolor herbaciany. Ten pierwszy raz miał miejsce dawno i nie zanotowałam sobie mojej wersji przepisu, ale być może do zalanych baldachów dodałam kilka plastrów cytryny, co też jest zalecane przez Irenę Gumowską. Tak to jest, kiedy tworzy się własne wersje i nie zapisuje się ich. A pamięć jest ulotna. W każdym razie tegoroczny sok spróbuję zrobić z dodatkiem cytryny.
A kwiaty czarnego bzu można też usmażyć w dość gęstym cieście, jako placuszki. Mnie bardzo smakowały.
Krystyno,
Dzięki 🙂 . Właśnie wróciliśmy z okolic Kwaczały (tej od arkozy) objuczeni trzema reklamówkami kwiatów bzu. 50 baldachów odłożyłam na kolejną nalewkę, na syrop też powinno starczyć 😉
Dla mnie to jest bomba 😉
http://www.youtube.com/watch?v=JGVOtZjtY-s
Wszystkiego najlepszego Jubilatowi 🙂
różne porady i przepisy Ireny Gumowskiej są bardzo przydatne i dzisiaj .. można też znaleźć ciekawostki … przeglądając jej książkę „Bądź zdrów – smacznego” przeczytałam o kuracji cytrynowej podobno często stosowanej we Francji. Pierwszego dnia zjada się jedną cytryną, drugiego dwie i tak aż do 10 cytryn dzieciatego dnia, a potem odwrotnie 9, 8, 7 … .. Cytryny zjada się w jakiej się chce formie byle surowe … teraz można sobie robić lemoniadę …
zostało mi trochę masy makowej i mam papier ryżowy .. myślę by zrobić takie sakiewki z makiem i ugotować na parze .. jutro spróbuje .. jak wyjdą to z poleje je musem truskawkowym ..
bym też coś zrobiła z czarnego bzu ale się boję, że zerwę nie te kwiaty chociaż niby wiem jak wyglądają …
Alino – świetne zdjęcia Paryża z lat pięćdziesiątych – akurat na dzień dziecka 🙂
Jolinku – na razie z tyczkarzy tylko Łukasz Michalski się zakwalifikował na IO
Jolinku,
Ciekawy pomysł.
W Egerze jedliśmy pyszne naleśniki z masą makową i sosem śliwkowo-winnym.
Asiu dziękuję za informację .. to na pozostałych czekamy …
ojej przeoczyłam ten Paryż … ale już nadrobiłam .. Alino pomyślałam o tych dzieciach co robią teraz ..
ewo naleśniki też pewnie pyszne .. Pan Lulek był wielbicielem naleśników wszelakich zwłaszcza jedzonych w bliskiej zagranicy domu czyli u braci Węgrów …
Dobry wieczór Blogu!
Melduję się z powrotem. Na dworze leje. W podróż wybieraliśmy się ostrzegani przed deszczem i pluchą, a tymczasem parasole przydały nam się dopiero dzisiaj 😯
Tymczasem należało było zabrać ze sobą kąpielówki, bo zjazd był w hotelu z basenem i spa 😎
Po drodze nie dosyć, że lało, to jeszcze błyskało 🙁 W najbliższych dniach spodziewamy się listu z fotografią naszego auta w okolicach Lucerny 😉
10 dni minęło błyskawicznie, nie zdążyłam się nagadać z rodziną i przyjaciółmi, ani pochodzić po sklepach, ledwo co chwyciliśmy po drodze trochę kabanosów, soli iwonickiej i ptasiego mleczka 😉
Jak dojdę do siebie, to rozpakuję juki i sprawdzę, co się tam jeszcze zaplątało, bo coś mi się przypomina krymski szampan i jakieś piwo oraz połeć szynki ze Schwarzwaldu…
Nemo – zimno się zrobiło. Nie wiadomo, czy zabrałaś ze sobą nasze lato, ale lepiej oddaj trochę deszczu. Zachód Polski stepowiał, a teraz pewnie pustynnieje. Kindziuka nie kupowałaś?
Nie ma mnie i jeszcze trochę nie będzie. Jutro jestem u Pyry, pojutrze jedziemy do Żaby. Mam urlop 😀
Pyro,
moje usilne poszukiwania kindziuka w nielicznych sklepach przyniosło rezultaty zerowe 🙁 Najbardziej to chciałam znaleźć kindziuczki – takie malutkie jak jelenie bobki – ale nie było 🙁 Ciepła i słoneczna pogoda nie motywowała zbytnio do robienia zakupów spożywczych, ale dostałam kilka tuzinów świeżych jajeczek przepiórczych i 30 jaj od kur zielononóżek, to sobie poużywam omletowo 😉
Na temat cholesterolu i jaj nie dyskutuję już od dawna, bo przez całe życie jaj nie unikałam, a w dzieciństwie i czasach szkolnych jadałam codziennie dwa na śniadanie, a i teraz nie pogardzę, a poziom cholesterolu mam jaki miałam i lekarz mówi, że dobry, a nawet bardzo dobry. A już tego „dobrego” czyli HDL, co go powinno być co najmniej 1 mmol/l (60 mg/dl) to mam dwa razy tyle, a trójglicerydów (norma poniżej 2 mmoli/l) mam zaledwie 0,8.
Tylko skąd ja mam tę sklerozę? 🙄
Nemo, daj mi swoją sklerozę, a będę Ci znosiła dowolne jaja, ze strusimi włącznie 🙂
I znów tydzień z głowy.
Dobry wieczór!
Było trochę hektyki, a po całotygodniowemu prawie imprezowaniu zrobiłem ostatnie porządki.
Było dosyć napitku, a nadmiar jadła pójdzie do zamrażarki i będzie jak znalazł.
Chłodno, dziś panował wprost ziąb w mieszkaniu, stale zdawało mi się, że gdzieś coś otwartego i wieje chłodem. Temperatura nie przekraczała 10 stopni. Deszczu w ostatnie dni nie brakowało, a dzisiaj pada wręcz cały już dzień. Brak ochoty na wyjście gdziekolwiek, za to drzemka poobiednia, aby sadełko się związało.
Zakręciłem się jeszcze w okół nalewek, z których jedne doprawiłem ostatecznie, a jedne jesze muszę dokończyć, bo zabrakło mi wody ognistej!
Haneczko, 🙂
Strusie widziałam dziś po drodze, gdzieś też koło Lucerny. Biegały jakieś zaniepokojone po swojej zagrodzie niedaleko autostrady, a Osobisty powiedział: o, dojeżdżamy do Afryki 😉 Zaraz potem błysnęło 🙄
Nie słyszałam tego wcześniej, ale widać, że to piłka rosyjskiej reprezentacji zwaliła tupolewa. Taka teza niezawodnie musi przyświecać tym, którzy „witali” przed hotelem w W-wie reprezentację piłkarską Rosji Transparent z fotografiami ofiar i datą wypadku podetknięto gościom pod nos. No, no… Dobrych strzelców ruskie zawsze mieli, ale aż tak? Nie doceniałam dotąd.
no, nie ma dobrego(i taniego) sera wedzonego w okolicy…
byl korsykanski, znaczy sie jest, ale podrozal w ciagu 2 lat o 200%,
a ja sie w takie numery nie bawie…
z parmezanem teraz tez bedzie tragedia bo we wloszech zapadlo sie pod ziemie nie tylko parenascie osob i kosciolow, ale i wiekszosc zapasow tego smakolyku…
oczywiscie mam zelazna rezerwe i ona do 21 XII wystarczy,
ale co potem, @pepe?
und werde hier nicht hektisch.
Hanuś, do kiedy będziecie w błocie?
Byku,
będzie dużo topionego sera
2 tygodnie bez internetu i telewizji – życie bez stresu i nerwów… Polecam wszystkim z wysokim ciśnieniem i cholesterolem. Wyłączyć wszystko, otworzyć dobrą butelkę…
Dziś rano przy śniadaniu u przyjaciół w Niemczech dotarły do mnie wstrząsające wieści na temat parmezanu, grana padany i aceto balsamico 🙁 Ale nic to.
Vijay w Bolonii jest cały i zdrowy, i to nas cieszy. Swoim rodzicom wcale o trzęsieniu ziemi nie opowiedział, bo nie chciał ich martwić. Teraz czeka na naszą wizytę…
dzień dobry ..
nemo przywitanko … 🙂
A Brzucho wczoraj był na serach u naszych Szwajcarów, którzy przybyli pod Suwałki 20 lat temu … sery robią wg receptur szwajcarskich …
haneczko udanego urlopu … 🙂