Co karp lubi a czego nie znosi

Spędziłem dwa dni w towarzystwie karpia. Pana Karpia!
Miało to miejsce w Rytwianach – pięknym miejscu położonym w pobliżu Staszowa przy szosie do Połańca. Oprócz pałacu Radziwiłłów, w którym jest dziś elegancki hotel, kilku zabytkowych budynków pofabrycznych sprzed stu i więcej lat, klasztoru kamedułów wybudowanego w Złotym Lesie w 1624 roku zwiedzałem przede wszystkim stawy rybne. Jest ich tu 17 hektarów i należą od 17 lat do rodziny Wacława Szczoczarza (mieszkającego w pobliskiej wsi Szczeka – to łamigłówka lingwistyczna dla cudzoziemców wszelkiej maści).

Fot. Stawy w Rytwianach czekają na rekultywację dna

W okolicy gospodarstw rybnych jest więcej. Tym razem uczestniczyłem w odłowie (niedużej, bo liczącej zaledwie 200 kg) partii karpi zamówionej przez restaurację z pobliskiego miasteczka.


Fot. Odławianie ryb ze stawu-magazynu

Oprócz połowu obserwowałem ( a potem oczywiście próbowałem) wędzenie karpia podzielonego na dzwonka, który był ogrzewany i okadzany olchowym dymem. Gorący karp pałaszowany na świeżym powietrzu, po połowie, był smakołykiem wręcz niebiańskim. Pachniał pięknie dymem, ociekał rybim tłuszczykiem, miał chrupiącą skórkę i zupełnie nie zagrażające smakoszowi kruche ości.

Fot. Wędzone dzwonka karpia
Wieczorem zaś rybacy z bliższych i dalszych okolic Rytwian dyskutowali o tegorocznej produkcji karpi oraz trudnościach związanych z handlem tą rybą.

Fot. Właściel gospodarstwa (bez ryb)   w towarzystwie Pana Karpia

Hodowcy narzekali na dyktat wielkich sieci handlowych, które podpisują umowy faworyzujące handel i uszczuplające lub całkiem likwidujące prawa hodowców. Jako przykład podali przypadek dostarczenia żywych karpi do jednego z supermarketów, w którym ryby wsadzono do zbiorników z ciepłą wodą. Jej temperatura spowodowała szybkie śnięcie ryb. Market zażądał więc, by hodowca zabrał dostawę i oczywiście nic nie zapłacił. Argument, że ryba była przechowywana w niewłaściwych warunkach nie został wysłuchany. Umowa – zerwana. Takich przykładów było więcej.
Sporo kłopotów  hodowcom i – tym razem także handlowi – przysparzają miłośnicy i obrońcy przyrody. Aby nie było między nami nieporozumień mocno podkreślam, że jestem przeciwnikiem zadawania zwierzętom, które trafiają do naszych kuchni i na talerze, dodatkowych zbędnych cierpień. Gdzieś jednak są granice współczucia. A głośno krzycząc w obronie np. karpia czy innych ryb trzeba czasem wysłuchać głosu naukowców. W spotkaniu w Rytwianach brała udział spora liczba ichtiologów z kilku ośrodków naukowych w kraju. Wysłuchałem uważnie ich opinii i wiem teraz nieco więcej na temat hodowli ryb i sposobów ich dostarczania do domów w stanie żywym.

Fot. Karpie na wadze tuż przwed podróżą

Po pierwsze więc dowiedziałem się, że ryby nie odczuwają bólu, zwłaszcza tak rozumianego i odczuwanego jak u ssaków. Co nie uzasadnia jednak brutalności w obchodzeniu się z nimi.
Po drugie karp pachnie mułem nie dlatego, że leżąc na dnie przesiąka tym niemiłym dla konsumentów zapachem. To wynika z jego diety i sposobu jedzenia: ryba wsysa do gęby wszystko, co leży na dnie, potem to wypluwa i połyka ponownie tę kąski, które lubi. Niestety – w tym i odrobiny mułu. Dwa miesiące przed transportem do sklepów karpie winny być przeniesione do małych stawików o betonowym podłożu zwanych magazynami. Tam poddawane są ścisłej diecie. Przez magazyny przepływa silny strumień zimnej wody, który powoduje zwolnienie metabolizmu ryby, brak apetytu i przy okazji wypłukuje z niej cały mulisty aromat. W tym procesie karp traci 10 procent swojej wagi. Nektórzy nieuczciwi i zachłanni hodowcy nie poddają swoich karpi temu procesowi zwanemu odpijaniem. Ryba nie traci więc na wadze (hodowca ma o 10 proc. więcej zarobku) ale odstrasza smakoszy  zapachem. Warto więc kupując karpie dowiedzieć skąd pochodzą, a jeszcze lepiej kupować produkt oznaczony symbolem „Pan Karp” czyli logo Towarzystwa Promocji Ryb, które gwarantuje wysoką jakość produktu.
Ważną sprawą jest też transport ryby ze sklepu do domu. Ponieważ karp oddycha całą skórą, noszenie go w plastikowych torbach, nawet z wodą, nie pozwala mu przeżyć. Plastik oblepia rybę i uniemożliwia oddychanie. Od ubiegłego roku w użyciu są specjalne korytka z pręgowanymi silnymi brzegami, w których ryba w naturalnej pozycji czyli brzuchem na dół a grzbietem do góry STOI zanurzona w wodzie i nie męczy się. Taka pionowa pozycja karpia nie stresuje. Ryba leżąca na boku lub na grzbiecie stresuje się tak mocno, że – jak twierdzą ichtiolodzy – odbija się to potem na smaku ich mięsa. Takie korytka są w użyciu od ub. roku a kosztują zaledwie 1 zł.
Gdy wreszcie ryba dotrze do naszej kuchni należy ją pozbawić życia możliwie szybko i sprawnie. Może to być za pomocą silnego ciosu twardym przedmiotem w nasadę głowy (karpia należy wówczas trzymać w tzw. naturalnej pozycji z lekko odchylonym w górę łbem) lub przy pomocy ostrego i cienkiego noża lub szpikulca wbitego w czaszkę i przebijającego mózg. Nie jest to operacja przyjemna ale skuteczna. I tylko wtedy mamy naprawdę świeżą rybę w kuchni. Filety, ryby wypatroszone w sklepie, a tym bardziej mrożone, nie gwarantują świeżości. Wszystko bowiem zależy od uczciwości sprzedawcy.
Przed samymi świętami porozmawiamy ponownie o karpiach ale w bardziej sympatycznych okolicznościach niż dziś.

Fot. Kościół w klasztorze kamedułów w Złotym Lesie obok Rytwian