I znowu sukces
Po raz trzeci zresztą. Uczniowie szkół gastronomicznych z całego kraju startowali w konkursie kucharskim zatytułowanym „Zgotuj sobie sukces”. Ten konkurs to także sukces Grzegorza Kazubskiego kulinarnego szefa HoReCa czyli szkoleniowej czy wręcz eksperymentalnej placówki należącej do wielkiej międzynarodowej sieci Makro. Kazubski ze swoim zespołem współpracowników organizuje – jak wspomniałem od trzech lat – konkurs dla przyszłych adeptów kuchni. O randze wydarzenia świadczy m.in. udział w profesjonalnym jury wybitnych kucharzy z wielu krajów Europy (Szwajcarii, Niemiec, Portugalii, Szwecji).
Fot. Stoją od lewej: Bartłomiej Pawlikowski, nauczyciel Dawid Szkudlarek, Kamil Skarżyński – laureaci nagrody krytyków i jurorzy czyli ja oraz Robert Sowa, w głębi Kasia Cichopek prowadząca galę wręczenia nagród
Tym razem do konkursu zgłosiło się o 20 szkolnych ekip więcej niż w roku poprzednim. W pierwszym etapie jurorzy pod wodzą Grzegorza Kazubskiego oceniali prace 74 dwuosobowych zespołów. Wyłonili 24 drużyny, które wzięły udział w zmaganiach półfinałowych. Do finału dotarło już tylko 12 najlepszych zespołów.
Wszyscy uczestnicy dostali te same podstawowe produkty (tym razem był to łosoś i królik) z których przygotowywali przekąski (do wyboru zimne bądź gorące) i dania główne. Ich dzieła oceniały aż dwa zespoły sędziów: profesjonaliści pod kierunkiem Kurta Schellera i krytycy kulinarni (pod czujnym okiem Roberta Sowy występującego w dwu postaciach – szefa kuchni i autora tekstów kulinarnych).
Po pięciu godzinach spędzonych przy stole i degustacji 24 potraw oba zespoły jurorów ogłosiły swoje werdykty. Profesjonaliści przyznali główną nagrodę zespołowi z Wrocławia. A są to: Mateusz Kowalski i Michał Sławik z Zespołu Szkół Gastronomicznych .
Nagrodą był czek 10 tysięcy złotych dla młodych kucharzy, niewiele mniejsza suma przyznana ich szkole na sprzęt kuchenny i spora gratyfikacja dla nauczyciela. Dodatkową (ale jakże wspaniałą) nagrodą było miesięczne stypendium w renomowanej portugalskiej restauracji.
Jury krytyków swoją nagrodę przyznało zespołowi z Gorzowa Wielkopolskiego w składzie Kamil Skarżyński i Bartłomiej Pawlikowski. Dodać trzeba, że ten zespół zdobył także drugą nagrodę w kategorii profesjonalnej.
Tegoroczny konkurs był – zdaniem całego jury – znacznie ciekawszy niż poprzednie. Młodzi adepci kucharstwa są znacznie bardziej otwarci na nowe prądy i mody kulinarne, coraz lepiej obznajomieni z nowoczesnymi technikami gotowania i znacznie ciekawiej opowiadający o swojej pracy. Rokuje to dla smakoszy bardzo dobrze. Gdy ci młodzi trafią do lokali w całej Polsce będzie tam można chodzić z całkowitą pewnością, że nas dobrze nakarmią.
A Grzegorz Kazubski już rozpoczyna przygotowania do czwartej edycji konkursu.
Komentarze
Witam; słońce aż w oczy kłuje, a niebo jak z pocztówki.
Sława i chwała tym, który uczą młodzież pięknych zawodów i tym, którzy pozwalają tej młodzieży rozwinąć skrzydła.
Oj, a ja żegnam – u mnie czwarta nad ranem, żem skończyła czytać/pisać i daję sobie kopa do wyra, najwyższy czas.
Bra, jak mawia Stara Żaba 🙂
(„bra” w tutejszej gwarze znaczy – biustonsz 😯 🙂 )
Gratulacje dla młodych kucharzy, którzy będą ze szczerą pasją wykonywać ten niełatwy zawód.
Miałam nadzieję, że poprawiony zostanie wczorajszy tytułowy tekst. Trzeba pewnie jeszcze poczekać.
Alicjo, dziękuję za propozycję spotkania w St. Malo ale trudno mi robić jakiekolwiek plany ze względu na sytuację w domu. Bretania na pewno przypadnie Ci do gustu, jak przypadła już do serca naszej Nisi 🙂
W okresie przymusowej abstynencji internetowej z zapałem wypiekałam ciasta. W ciągu 12 dni były : rogaliki z masą makowo-orzechową z 1 kg mąki, babka piaskowa (tzw poznańska), ciastka na maśle orzechowym (nie będę tego więcej piekła chociaż pięknie wyrosły i ładnie upiekły) i grzebienie kruche z domowymi konfiturami. Co dalej, to nie wiem, bo internet już mam i zapa l piekarski straciłam a tu rodzina się rozbisurmaniła i pytają co na niedzielę do kawy. A ja wiem co sobie kupicie? Nie wiem.
Cichal ma kłopot z nadmiarem dyni. Może skorzysta z tego pomysłu Agnieszki Kręglickiej , choć w ten sposób zagospodarować można niewiele.
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53667,10626324,Sniadanie_narodowe/html
Dzień dobry Blogu!
Ciekawe, co ugotowali i jak smakowało, i wyglądało? Czy fotograf przy tym był?
Kłopot z nadmiarem dyni?
Jeśli już nadkrojona i będzie się psuć – pokroić na małe kawałki, ugotować, zamrozić. Na bieżąco zużywać do zup, ciast, kompotów, chleba etc. Możliwości, a możliwości. Jolly podsuwała tu już pomysły, wystarczy poszperać w archiwum.
Oj, nie otwiera się ta strona.
U mnie jedna spora dynia jest jeszcze niezagospodarowana i spokojnie stoi sobie w tzw.zimnym ganku, póki nie mrozi, niech sobie stoi.
Nigdy nie praktykowałam przetrzymywania dyni w temp. pokojowej przez dłuższy czas – a kto wie, może by spokojnie sobie stała i trwała?
Jak jest miejsce w zamrażalniku lub zamrażarce, można leciutko podgotować dyniową pulpę (minimalna ilość wody), spakować w pojemniki czy woreczki i tak przechowywać, a potem zupę dyniową z tego czy co tam.
Alino,
żadnych planów nie rób, ale w praniu może się okazać, że da się jakoś wszystko zebrać do kupy i spotkać, kto wie. Fajnie byłoby 🙂
Witam Szampaństwo, u mnie za chwile ósma rano i ciemności, może nie egipskie, ale ciemności o tej porze roku 🙄
Dynia w warunkach pokojowych psuje się od środka tj. nasiona zaczynają kiełkować, a reszta robi się płynna i w końcu wycieka na podłogę 🙁 Wypróbowałam.
W chłodnym miejscu, ale powyżej zera np. w piwnicy lub garażu niektóre odmiany dają się przechować przez kilka miesięcy. Co jakiś czas sprawdzać, czy się nie psują. Najlepiej przechowuje się butternut.
Nemo: „Zwycięskimi potrawami okazały się być confit z łososia na sosie sałaciano – ziołowym z risotto borowikowym oraz comber z królika na pikantnej salsie z avocado i fusili w sosie porowo – ziołowym, które przygotowali Mateusz Kowalski i Michał Sławik z Zespołu Szkół Gastronomicznych we Wrocławiu.”
Przepisów nie ma 🙂 (tajemnica)
http://www.horecanet.pl/Final-konkursu-Zgotuj-sobie-sukces,wiadomosc,24,listopad,2011.aspx
Dzięki, Asiu, to mam już jasność 😉
W temacie łososia i „konfitur” z niego: Łosoś confit na postumencie ze skorzonery z dodatkiem borówkowego vol-au-vent
Wygląda smakowicie. Skorzonerę mam w ogrodzie, może to wypróbuję 🙂
Jeszcze nie jadłam skorzonery. Szukamy z mamą u nas w sklepach, ale bez powodzenia. Czy to prawda, ze smakuje podobnie jak szparagi?
Witam 🙂
Moja dynia, co to się jeszcze uchowała, lezy sobie na parapecie kuchennego okna i jest takim słoneczkiem w razie braku tego prawdziwego. Zmartwiłam się, że nie służy jej przebywanie w temperaturze plusowej, więc niestety, kuchenne słoneczko przerobię na niedzielną zupę 😀
Skorzonery też nie jadłam, jakoś dziwnie mi ona wygląda, nie przyciąga wzroku i nie pobudza wyobraźni smakowej, ale też słyszałam, że nieco przypomina szparagi.
Jak smakuje skorzonera?
Na pewno nie jak szparagi. Nic nie smakuje jak szparagi. Fasolka szparagowa też nie 😉 Skorzonera jest delikatna, lekko słodkawa, ma swój charakterystyczny aromat, kremowa w konsystencji (jak korzeń pietruszki), nie ma włókien. Niektórym smakuje lepiej niż szparagi. Ja ją lubię, Osobisty też, ale nikt nie lubi jej obierać, bo wydziela gęsty biały sok jak kauczukowiec jakiś 🙄 Ten sok barwi się na czerwono i skleja palce i wszystko 🙄 Najlepiej używać rękawiczek jednorazowych, a obrane korzenie wkładać do miski z wodą, aby się nie przebarwiały i zostały białe. Gotowanie jest proste, w wodzie z dodatkiem soli i cukru. Potem można je zapiec pod beszamelem albo podać ze zrumienioną bułeczką (jak szparagi) lub w bukiecie jarzyn.
O, właśnie – jest słodkawa i ja za nią ie przepadam, jak za wszystkimi słodkawymi warzywami. Zjeść, zjem, bo trująca nie jest ale zjem ez przyjemności
Tak to wygląda…i dlatego ja trzymam się BARDZO daleko od tego typu przyjemności w grudniu, zwłaszcza, że chodzenie po sklepach to moja najmniej ulubiona dyscyplina sportowa – idę, kiedy absolutnie muszę i z góry wiem, co chcę kupić.
Od czasu do czasu (bo rzadko udaję się w rejony sklepowe, poza spożywczym i winnym Za Róg – 5 km jak obszył w nogach, więc sport!) coś wrzaśnie na mnie z wystawy, wtedy wchodzę, biorę, płacę i wychodzę. Na wyjazdach zagranicznych chętnie rzucam okiem na wystawy sklepowe, bo to coś nowego, innego i jak się spodoba, to jest pamiątka z podróży.
A propos tego artykułu, podoba mi się pomysł karty plastikowej na określoną sumę, ale to się nie przyjęło. Masz człowieku latać po sklepach i wymyślać, co za 20$, który ma wszystko, czego mu potrzeba.
Na dorocznym światecznym śniadaniu u Bonnie i Rogera każdy się rzuca na prezenty, które ja przynoszę – wiadomo, że będzie wino.
Przyjemne, pożyteczne i bynajmniej nie durnostojka.
http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,116219,10707876,Czarny_piatek_przejmuje_czwartek__Zakupowa_histeria.html
Gospodarzu! Czy nasz blog czeka także rewolucja a’la Dorota z Saoedztwa? Ja nie chcę!!!
Co zrobić z dynią Ciachalu? Ależ to oczywiste. Wysłać ją Pyrze w podzięce za nalewkę. Czy krakowska oszczędność gorsza od poznańskiej?
Mnie się zdaje, że to jest kwestia przyzwyczajenia i zmiany upodobań przychodzącej z czasem. Bywa, że na początku coś nie smakuje albo nie jem czegoś „z zasady”, a potem staje się to ulubioną potrawą. Jak tak miałam z ruskimi pierogami, których spróbowałam dopiero na studiach. Byłam bowiem przekonana, że ser wymieszany z ziemniakami nie może smakować 🙄 Myślę, że uprzedzenia i wyobrażenia grają sporą rolę i czasem udaje się je przełamać, a czasem nie. Jako dziecko nie tęskniłam np. za bananami, bo mój ojciec przywiózłszy je raz z podróży do Poznania orzekł, że smakują jak słodkie mydło 😯 😉
Pyruniu (i Wszyscy) – tak, wszystkie blogi „Polityki” to czeka. Ja wcześniej moich uprzedziłam, więc już od jakiegoś czasu dyskutujemy, co można ulepszyć. Cóż, „nowoczesność w domu i w zagrodzie” 🙂
No, po terminie Rewolucji Październikowej, to już kontrrewolucja, obciach i grzech.
Żeby to jeszcze ładne było, czytelniejsze, kody miało czytelne i żeby na blogach politycznych nie czekać na publikację połowy doby – to by się nawet opłacało. Tak, jak jest teraz, to jak w dowcipie „Ej, Żono, Żonoi – co byś ty chociaż trochę obca była…” Zmiana dla zmiany?
Ja zawsze powtarzam – jak nie jest zepsute, nie naprawiać! 👿
Zerknęłam do Kierowniczki i wolałabym, żeby wszystko zostało po staremu. No co – wapniak jestem i już 🙄
Dziękuję za porady dyniowe (nawet te infantylne) Już znalazłem w przepisach zebranych przez Alicję. Wczoraj przerobiłem 25 lb dzisiaj będzie drugie tyle. Mam jeszcze pytanie. Mam też dwie nieco mniejsze ale białe. Czy też się nadają?
Pytanie Pyry wywołąło mnie do tablicy i przyspieszyło zapowiedź zmian. Tak będą zmiany i to może w najbliższych godzinach albo dniach.
Przez 6 lat nasz wygląd graficzny nie zmieniał się. A życie biegło naprzód. Graficy uznali, że nie możemy być blogowym skansenem i zaprojektowali nowy wystrój. Mnie sie podoba. A Was proszę o opinie. Ale po obejrzeniu nowego projektu a nie przed. Może Pyro spodoba się to i Tobie. Zajrzyj do blogu Szostkiewicza i Chacińskiego. Jakie jasne i wyraźne są tam komentarze oraz wszystkie odnośniki do innych tekstów i blogów.
Wszystkie uwagi bedą brane pod uwagę. I to nawet bez mojego pośrednictwa. Graficy mają dostęp do wszystkich blogów tak jak ich gospodarze.
Jeszcze jedno zdanie o zmianach. Nie uprzedzałem o tym, bo sam dowiedziałem się o rewolucji blogowej dziś po południu. W dniu omawiania projektu byłem na polowie karpi. Wróciłem dopiero dziś. Nie jest to więc przejaw mojej arogancji, co piszę by uprzedzić ewentualne baty.
Skorzonera ?
Ona ci nie habanera,
ale błonnik zaś zawiera,
wiec kto chce,
na straganach ją wyszpera !
Jadłam,ale taką z puszki.Delikatna w smaku,dla mnie ok.
Nemo-słusznie z racją o tych smakach i wyobrażeniach.
Białe dynie są tak samo jadalne jak pomarańczowe. W razie wątpliwości – porównać zapach i smak surowej z pomarańczową. Niejadalne są dynie ozdobne zawierające kukurbitynę. Takie dynie są gorzkie w smaku, a i zapach mają specyficzny, niedyniowy.
Cichalu,
mógłbyś zasuszyć kilka nasionek z tych białych?
o zmianach dowiedziałam sie dzisiaj zaglądając do p. Szostkiewicza. Obco jakoś mi się wydało i coś tak czułam, że nasz stół też się przeniesie w nowe okoliczności. No i mamy zapowiedź zmian 😀
Też się przychylam do opinii Nemo w kwestii smaków. Czekolady jako dziecko nie jadałam – bo czarna, cebuli długo nie, bo zapach, ba, nawet z pomidorem miałam opory, zaczynałam od maleńkiego plasterka na kanapce, a teraz bez nich żyć trudno 🙂
Nasionka załatwione. Lecę się ćwiczyć
Barbaro,
gorzkiej czekolady też nie jadałam (mleczną – chętnie), bo mi się boleśnie kojarzyła z czekoladkami na przeczyszczenie, których kilka znalazłszy (myszkując w kredensie w poszukiwaniu rodzynek/ków) i skonsumowałam… 🙄 Miałam 4 lata 😉
Miodu też przez wiele lat nie jadłam i nie znosiłam nawet jego zapachu po bolesnym doświadczeniu z rojem pszczół w wieku lat 7. Podobno takiej dawki jadu koń by nie przeżył 🙄
Każdy z nas ma pewnie w zanadrzu jakieś przykre wspomnienia, niektórzy wspominali tu już szpinak, kaszę mannę, budyń…
Nemo, oj tak! Wspomnienie szpinaku ze szkolnej stołoówki wywołuje dreszcze do dzisiaj…. ale z przyjemnością zajadam go przyrządzonego w sposób cywilizowany 🙂
Ja jak zwykle…dałam ciała 🙄
Że w ostatnich latach spaliłam dwa garnki w okolicach listopadniowo-grudniowych, to już pisałam. Raczej to było grudniowo, bo pamiętam, że dzwoniłam za Wielką Wodę z życzeniami przed świętami, albo dzwoniono do mnie.
Kuchnia w drugim końcu domu, a tam się coś ma dogotować czy tego tam. Dopiero czarny dym, walący z kuchni na salony mnie wezwał, jak nastawiasz gary, babo, to pilnuj garów!
Dzisiaj nastawiłam kapustę kiszoną, żeby mi się podgotowała nieco. Zadzwonił telefon, a telefon mam tu, czyli przy komputrze, na drugim końcu domu (niewielkiego, ale zawsze to) od kuchni. Gadu-gadu, na swoje usprawiedliwienie muszę powiedzieć, że tym razem to nie ja dzwoniłam, a do mnie dzwoniono, i to koleżanka, która lubi pogadać. Zapomniałam o nastawionej kapuście (z minimalna iloscią wody).
Chwalić Pana, kapustę kiszoną nastawiłam w bardzo porządnym garnku, ścianki na jakieś 3mm i do tego teflon.
Mimo to udało mi się przypalić tę kapustę – ja chyba mam wyjątkowe zdolności w tym kierunku albo cuś.
Na szczęście nie czuć jej spalenizną (wyjęłam z wierzchu ostrożnie, zostawiając przypalone), a resztę się odmoczy.
Technika ma dwa końce – stawiasz gar z kapustą na piecu, włączasz pochłaniacz zapachów, idziesz pogadać na blogu czy wisisz na telefonie i nie czujesz nic, póki nie walnie ciemnym dymem w oczy 🙄
I jeszcze na swoją obronę powiem, że mam przedpotopowy telefon stacjonarny, z którym się nie da spacerować po domu.
Alicja, pora zmienic telefon. Ja mialam faszerowane pierozki w piekarniku to siedzialam plackiem w kuchni.
Witam.
Mam takie pytanie, po co zmieniać?
Pozostańmy przy tym „starym garnku” w którym gotujemy od tylu lat. Garnek zastępuje się nowym gdy się przepali, nasz jest jeszcze dobry.
Dobry wieczór. 😀
Jestem właśnie po obejrzeniu nowych „szat” sąsiednich blogów i ogromnie przepraszam, ale ich szata graficzna przypomina bardziej …. nekrologi. Stanowczo za dużo czarnego – po prostu ponuractwo do kwadratu. 🙁
Nigdy nie maszerowałam pod czerwonym sztandarem, ale kolor jako kolor uważam, że jest wyrazisty, pogodny i ….. piękny.
Jeśli chodzi o czcionkę komentarzy, to nie mam zastrzeżeń – po coś w końcu noszę okulary. 😉
Jeszcze raz przepraszam, już lecę się schować do sąsiadki. 😉 😉
Yurek,
jestem tego samego zdania. Jak przypalę – no to trza kupić nowy 🙄
Nisiu,
dziękuję za wrzutkę wczorajszą wedle rejsu 2012.
Już pisałam, odkąd moja druga połowa spaliła 3 czajniki w ciągu miesiąca, mam czajnik elektryczny, a ja sama używam regularnie minutnika. Wiem Alicjo, że nie lubisz 🙂
Witam wszystkich.
Alicjo – nie wyobrażam sobie gotowania bez minutnika. Bez tego urządzenia do dzisiaj chyba nie miałabym garnków. Przypalonych garnków nie należy szorować, bo to im szkodzi. Spalenizna sama odskoczy – należy ja posypać sodą oczyszczoną i polać niewielką ilością wody i gotować, aż odskoczy. Bywa , że trzeba kilkakrotnie dolewać wodę. Metoda jest skuteczna i nie niszczy garnka. Polecam – wypróbowałam.
Obejrzałam sobie na sąsiednich blogach te nowości graficzne. Hm.. nie byłyby może takie złe, ale nie podoba mi się to zawężenie głównego tekstu, a już komentarze zajmujące zaledwie połowę ekranu monitora – to po prostu wygląda śmiesznie i moim zdaniem nieprofesjonalnie. Do czego ma służyć ta pusta część ? Pytanie oczywiście jest retoryczne. Możemy sobie ponarzekać, ale nikt tym się nie przejmie. Dobre jest to, co modne, a nie odwrotnie.
A ten sznureczek, który zamieściłam nieudolnie, bo się nie otworzył, dotyczył marynowanych wstążek dyni wg Agnieszki Kręglickiej.
300 g obranej dyni, 2 szklanki oleju rzepakowego rafinowanego, łyżka czerwonego pieprzu, 5 ząbków czosnku pociętych w plasterki, sok z 1/2 cytryny, sól, pieprz, olej rzepakowy z pierwszego tłoczenia z Góry św. Wawrzyńca/ kto go posiada ten go użyje, a kto nie ma, zastąpi innym/.
Dynię pokroić w cieniutkie wstążki najlepiej na elektrycznej krajalnicy, wymieszać olej rafinowany z sokiem z cytryny i przyprawami. Zanurzyć w nim wstążki dyni i odstawić na noc do lodówki. Przed podaniem odsączyć, oczyścić z czosnku. Podawać skropioną olejem z Góry św.Wawrzyńca lub innym olejem przyprawowym. Z białym serem wstążki tworzą wg autorki przepisu kompozycję doskonałą, polecaną na śniadanie.
Jeśli moje dwie dynie wytrzymają w domu do połowy grudnia , kiedy zakończą swoją rolę ozdoby, wtedy zrobię z części właśnie te wstążki. A o tym oleju czytałam pierwszy raz i raczej nie mam szans na poznanie jego smaku.
a mnie bardzo interesuje:
czym kierowaly sie jurory w przyznawaniu nagrod?
co mialo decydujace znaczenie, ze dostal krolik a nie losos?
czym przesmaczyl losos krolika?
i na opak
i co mlodziez mysli o tego typu igrzyskach?
wszystko inne to stara spiewka, powtarzana tyle razy ze juz zamiast pacieza jestem w stanie bez monitora powtarzac
Dzień dobry Wszystkim,
Kolejny słoneczny, pogodny dzień. Łapiemy z dzieckiem każdą chwilę z krótkiego Jej pobytu tutaj. Dzisiaj sama pojechała do NiuJorku na własne oczy zobaczyć Czarny Piątek i tłumy goniące nie wiadomo za czym, ale i pewnie coś sobie kupić w tej zakupowej gorączce. Niech ma przyjemność.
Za chwilę też jadę, żeby Ją odebrać.
Jutro wczesnym wieczorem będziemy u Państwa Cichalów.
Pyro, Zgago – co do szaty graficznej naszego Blogu (a?) zgadzam się całkowicie z Wami. Nie wiem i nigdy nie zrozumiem po co poprawiać coś co jest dobre i do czego wszyscy przywykli.
Zgago, masz rację – po zmianach blogi przypominają nekrologi! Nie wiem też, czy ktokolwiek potrzebował bardziej wyrazistą grafikę komentarzy.
Ogonku,
o ile dobrze zrozumiałam, to wygrał zespół kucharzy, który najlepiej przyrządził zarówno łososia jak i królika, nie było współzawodnictwa między tymi dwoma produktami wyjściowymi.
Ci co wygrali, na pewno uważają takie igrzyska za świetną okazję do wypromowania swoich umiejętności. Przegrani też chyba nie żałują, skoro z roku na rok jest więcej chętnych do udziału.
a jak myslisz Nemo?
czym kierowaly sie bachory robiac zimnego badz cieplego tapasa?
doswiadczeniem wlasnym czy belfrow?
Każda ekipa robiła dania i z królika, i z łososia. Jurorzy oceniali więc udane wykonanie czyli smak oraz wygląd dania oraz relacje uczestników dotyczące technologii przygotowywania i gotowania. A także uzasadnienia doboru dodatków i przypraw. A młodzież uczestniczy w takich konkursach chętnie, bo spotyka się z kolegami z innych szkół a także z wybitnymi kucharzami dzialającymi w branży od lat. I to w renomowanych restauracjach krajowych oraz zagranicznych.
Liczą się też nagrody. Zwłaszcza praktyki w restauracjach dla uczniów naogół jeszcze niedostępnych.
Takie konkursy to pierwszy krok do kariery. Dobrze rozumianej.
o wlasnie!
tego mi brakuje i za diabla nie jestem w stanie wyobrazic sobie jaka to przyprawa moze polazyc krolika na bok by losos byl gora?
mimo wszystko dla potwierdzenia chetnie wysluchalbym badz przeczytal, co tez mlodziez ma do powiedzenia?
czy to tylko i wylacznie pogon za kasa, czy wykonywanie robi im przyjemnosc taka sama jak i konsumpcja?
Starałem się jasno wyłożyć, że to nie był wyścig między królikiem a łososiem. Widać nie potrafię. Tylko prezentacja talentów młodych kucharzy. To oni gotowali a my jedliśmy. Nie słyszałem o konkursie w którym gotujący sami zachwycają się smakiem przyrzadzonych potraw. I nie widzę nic zdrożnego w pogoni za zwycięstwem czyli tym co ogonek nazywa kasą.
Ogonku,
a jak myślisz, czym kierują się uczestnicy konkursów skrzypcowych, fortepianowych itd. Myślę, że nauczyciele dają im fachowe, techniczne podstawy, a reszta to talent, wyczucie i… może trochę szczęścia zawodników. Może znajomość gustów jury, trafienie w upodobania… W takich konkursach sporo jest subiektywnych kryteriów, ale od tego było tu kilkuosobowe jury i osobne nagrody – od profesjonalistów i od krytyków kulinarnych. Chociaż Robert Sowa to przecież też profesjonalista, kucharz z zawodu 🙄 Tak jak na festiwalach filmowych są nagrody od oficjalnego jury złożonego z filmowców, od krytyki, a także od publiczności, tak i tu było coś podobnego. Dwuosobowe jury krytyków wydaje mi się trochę mało reprezentatywne. Ciekawe, kto komu lepiej perswadował 😉
Na tym konkursie chętnie bym reprezentowała publiczność.
Zmieniamy?
Ogonek – no, nie bądź jak rzep, co to psiego ogona…
Jasne, że każdy, a już młody szczególnie bierze udział we współzawodnictwie wszelakim (patrz sport ale i grupy mordobiciowe). A jeszcze kiedy można wykazać się nowo nabytym kunsztem. I jasne jest, że mają jeszcze niewiele własnego doświadczenia i noszą na sobie pieczęć pracowni, z jakich wyszli. A nagrody liczą się tym bardziej i materialne i stypendia i to, że może któryś z mistrzów zapamięta i pracę zaoferuje w lux kategorii.
Zapomniałeś Ogonku po co się startuje w olimpiadach przedmiotowych?
Ja nigdy nie słyszałam, by znany kucharz zachwycał się smakiem swoich kreacji kulinarnych, tak jak malarze czy pisarze nie zachwycają się (publicznie) własnymi dziełami. Od tego mają krytyków i konsumentów.
Słyszałam natomiast, i to z ust renomowanych i sławnych kucharzy, że po pracy w restauracji jedzą w domu bardzo proste i niewyszukane potrawy 🙄
mimo wszystko, szczegolnie podczas degustowania tak dwoch roznych zwierzakow ( losos § krolik ) musi wpasc cos szczegolnego w kubeczki smakowe, jakis specyficzne polaczenie przypraw ktore podczas jedzenia jurorow szczegolnie wplynelo na korzysc jednego z dwoch.
z moich doswiadczen wynika niezbicie, ze masa robi kase. i dlatego wlasnie troszcze sie, ze jak przyjdzie co do czego, to mlodzi zapomna co i jak. za wszelka cene beda chcieli zarobic na gwiazdke. nie ta swiateczna. lecz na michelina, a ta kosztuje troche.
Przez to moje kalectwo internetowe nie pochwaliłam się dotąd gościncem jaki dostałam od Nowego: a był to przedni rum w dwóch butlach litrowych i co ważniejsze – piękny warkocz „prawdziwego” polskiego, tzw niebieskiego czosnku – co to pachnie, jak czosnek i sieka się na miazgę, jak czosnek. Bardzo dziękuję, bo wspominam go codziennie łuskając kolejny ząbek ze zgrabnej, niewielkiej główki.
Jury krytyków było sześcioosobowe. Nas dwóch wypchnięto na estradę.
Jurorzy dysponowali 10 punktową skalą ocen i potem sumowano punkty. Oceniano smak, estetykę, technologię i dobór skladników. Nikt nie znał uczestników. Jury profesjonalistów zaglądało do kuchni a krytycy czekali na efekt końcowy.
Sam chciałbym, czego i malkontentom życzę, zjeść coś w lokalu, w którym zwyciężcy za parę lat będą gotowali. To będzie dobra kuchnia.
Nemo
ja natomiast nie slyszalem, przynajmniej od czasu kiedy madia bardziej byc moze ogladasz tylko dziela tych, ktorzy nie moga niczego w ludzkim jezyku powiedziec?
artysta, a takimi od czasu do czasu nazywani sa i kucharze, powinien. o nie!
on musi i nie ma takiej mozliwosci by czegokolwiek o tym co splodzil nie powiedzial. publika czeka na to.
chyba ze nie zdazyl bo przenosl sie do chmurek.
wierze w to ze bedzie to dobra kuchnia. czas idzie do przodu, rozwoj technologii, medialne podejscie do klienta, tzw marketing itd itp.
tylko czy nasza watroba doczeka tych wszystkich prob i bledow dopoki to wszystko dobre za pare lat nastapi?
Oszczędzaj wątrobę. I woreczek żółciowy.
jak to osiagnac, skoro ma sie takie wzorce?
😉
Ja tam po restauracjach chodzę rzadko, więc swoją wątrobę trenuję we własnej kuchni 😉
Życie krytyka kulinarnego wydaje mi się o wiele przyjemniejsze i mniej niebezpieczne niż renomowanego szefa kuchni 🙄
dziekuje za mila rozmowe. za dobrym przykladem ide na stopke i sledzia.
dobrego wieczoru i milej zabawy wszystkim
logonek
Jutro będę gotowała sos do spaghetti. Chcę ugotować więcej i część zamrozić. Właśnie dokonałam przeglądu ingrediencji : oliwa – jest, czosnek – jw, pomidory włoskie – 4 puszki, przyprawy warzywne włoskie w suszonych płatkach – są, boczek wędzony jest. Jedyne czego brakuje, to mielona wołowina. Młodsza dokupi. Makaron jest i parmezan tarty na drewnianej miseczce czeka. Cały en pomysł jest po to, żeby wykorzystać otwary 2 dni temu parmezan.
Oj, coś nie widzę entuzjastów nowej szaty graficznej.
MNIE SIĘ TEŻ NIE PODOBA.
Głównie dlatego, że wcale nie jest lepiej. Ani ładniej. Oraz,rzeczywiście, cmentarzykiem wieje.
👿
Krysiade,
nie szorowałam tego garnka, tym bardziej, że to teflon, zdarłabym do cna. Wsypałam spora garść soli (soda czy sól – dobrze robi podobno w takich przypadkach), nalałam trochę wody wrzącej, no i tak stało sobie parę godzin, aż odlazło samo z się.
Ale potencjał, żeby ten garnek załatwić raz, a na zawsze, był w zasięgu ręki, że tak powiem 😉
Minutnik mi raczej niepotrzebny, bo zazwyczaj mam go „w głowie”, bądź co bądź gotuję już tyle lat, że mój wewnetrzny minutnik mi mówi, kiedy trzeba co zamieszać, odstawić, nastawić, podkręcić temperaturę etc.
Ale raz na jakiś wielki czas zdarza się telefon albo cuś 🙄
Na te trzy wpadki-przypadki to właśnie telefony.
Komóry nie kupię, dopóki nie będzie mi absolutnie potrzebna. Telefon stacjonarny mam, bo tutaj to prawie jak dowód osobisty albo prawo jazdy (mam, ale nie jeżdżę samochodem, bo nie lubię).
Nr. telefonu to coś takiego, jak w Polsce zameldowanie się w miejscu zamieszkania.
Ale komóra?! Absolutnie nie chcę być przez nią ścigana!
Teraz się pochwalę, bo właśnie dostałam mail z Vancouver od znajomej, która niedawno odwiedziła Ojczyznę.
(cytuję):
„…Alu, pisze, aby opowiedziec jaka furore zrobil plaszcz od Ciebie. Nie jestem przyzwyczjona do takiej „slawy”. Bylo tyle ah, oh, o la la… i cale morze wzdychan i zachwytu.
Plaszcz podarowalm siostrze, ktora zapewne z nim sie nie rozstaje. Wygladla przeslicznie, znacznie ladniej niz ja, bo siostra jest bardziej smiala i nosi glowe do gory.
Mam cicha nadzieje, ze bedziesz miala kiedys czas, aby zrobic jakies cudenko dla mnie.
Klaniam sie i sciskam,
Hania”
Niech ja tylko odzyskam sprawność w rękach! Bo nic tak nie daje kopa do działalności, jak pochwała 🙂
Co mi przeszkadza w nowym układzie graficznym blogów „Polityki”, to właśnie ta prawa strona. Tłumy, reklamy i takie-tam 🙄
No ale jak się kto nauczy, to śpi i mruczy…Się przyzwyczaiłam byłam.
Tyle tych konkursów dokoła, a ja nic nie wygrywam (może dlatego, że nie startuję – vide: Icek, daj szansę, zagraj). Niemniej skoro WSZYSCY dostają nagrody książkowe, to ja też chcę. Ostatecznie wiem – a Wy? – że skorzonera to inaczej WĘŻYMORD. Ładnie, prawda? U Witkacego jeden taki nazywał się Sebastian Wężymord.
Inne rzeczy też wiem.
No więc uznałam, że wygrałam i należy mi się ta nagroda książkowa.Sama sobie kupiłam, a dzisiaj sympatyczny kurier z UPS przywlókł paczuszkę.
A zaczęło się niewinnie, bo chciałam tylko tę książkę Gospodarza o jedzeniu małoporcjowym, w kawalerce i apartamencie.
Ale jak pogaopiłam się na kuchenną stronę Empiku, to doszły:
Polski słownik pijacki. Antologia bachiczna Tuwima – rozkoszna rzecz, jedna dla mnie, druga dla przyjaciela Mędrusia pod choinkę.
Dla tegoż książka o nalewkach.
Dla mnie kuchnia Neli Rubinstein.
Doskonała kuchnia polska. Szkoła gotowania Marka Łebkowskiego. Nauki nigdy dość.
Książka o wypieku chleba z fajnymi obrazkami i przepisami.
Książka o intrygującym tytule: Smacznego! Chorzy z powodu zdrowego jedzenia. Zawsze uważałam, że diety są podejrzane, zwłaszcza odkąd kilka z nich mi zaszkodziło.
I jeszcze Czas honoru Jarosława Sokoła, bo ostatnio maniacko oglądałam bardzo dobry polski serial na podstawie tej historii.
Wygrałam mnóstwo konkursów!
Ogonku,
czepiasz się, czego się czepiasz, to i ja na przyczepkę – ogonków mi brakuje, ogonków w Twoich wpisach, nie musisz mieć specjalnej klawiatury, wystarczy dobra wola. Jerzor by dodał – proste, jak swiński ogon.
Czasem dwa palce, czasem trzy (duża litera z diakrytykiem). No właśnie. Proste dla chcącego.
Pyro,
w samą porę podsunęłaś pomysł na sos do spagetti. Też robię w ilościach i zamrażam w porcjach.
A mnie – do czytania moich nowych książek, w których są haniebnie małe literki- brakuje okularów, które zjadł mój piesek kochany.
Trzeba skoczyć do optyka, inaczej nici z gotowania.
No to masz problem, Huston 😉
Pozdrowienia dla Rumika – rozrabiaki 😉
I głaskanko dla Szanty.
Merdają!
Nie narzekajcie na efekt końcowy (?), bo początki były straszne i absolutnie nie do przyjęcia. U Pani Doroty darto nową szatę na strzępy:twisted:
To tutaj spłynie, chcemy czy nie. Nowoczesność w domu i zagrodzie 🙄 Gospodarzu, walcz o twarz! Pani Dorota walczyła, a Sąsiad wygląda jak krasnoludek 👿
Nisiu – zazdroszczę Nelli Rubinsztein. Pewnie naciągnę rodzinę na prezent. Resztę tych pozycji (prócz Sokoła) mam, albo – niektórych – nie chcę mieć. A panią Nelli chętnie. Nisiu – GW ogłosiła bojkot Empiku „Nie karmić potwora”
Dopiero co byłam ofiarą postępu cywilizacyjnego, co mnie kosztowało 2 tygodnie blogowego odwyku i 180 złp. Teraz zaraza dopadnie nasz stolik i stoliki sąsiednie i mamy obowiązek się cieszyć, bo postęp No dobra – stronki blogowe jak katalog firm kamieniarskich + marketing na rzecz tych, co to zarabiać muszą, a ja, jak ten przysłowiowy człek, co to znał lepsze, a wybierał gorsze.
Pyruniu, my nie wybieramy, to nas obrabiają i co pan zrobisz… 🙁
To się napiję kapinkę na ten smuteczek techniczny, na ten postęp graficzny, na tę nowoczesność niewydarzoną. O
… „i co pan zrobisz”… ano to, co uznasz pan za stosowne.
Telewizja sprzedaje widzów („target”) reklamodawcom. „Polityka” to Spółdzielnia. Grupa ludzi. To oni decydują o tym, kim dla nich są ich czytelnicy. Partnerami czy towarem. Czytelnicy również mają prawo wyboru.
… czyżby słychać było echo … „ucieczki od wolności” …
Wiecie co włączyłam sobie w przeglądarce blokowanie reklam i na tej stronie ich w ogóle nie widzę, a na większości też oglądam puste miejsce z napisem REKLAMA. I to jest to!
To jest bardzo smutne. To jest nie do przyjęcia. Zaczynam zmiany w sobie samym.
Kasia Cichopek prowadzi młodzieżowe konkursy gastronomiczne??!!
Taka gwiazda!!! Ojjojojjj….bida, widać na waciki brakuje.
Pewnie było mega* słodko, wszyscy byli mega* kochani a jedzenie mega* pyszne.
Jak wygląda jurorowanie w konkursach opisała Pani Kierowniczka z Sąsiedztwa na przykładzie Konkursu Wieniawskiego.
Może młodzi też brali lekcje gotowania??
http://www.polityka.pl/kultura/aktualnoscikulturalne/1521034,1,koncerty-skorumpowane-na-powaznie.read
Popatrzyłem na nową grafikę u Sąsiadów, mnie się podoba, nie będę się oflagowywał w ramach protestu.
To nie problem, emerytura po 67 roku życia to problem.
Potem jeszcze aż cztery statystyczne lata szaleństw i jak mawia Owsiak, siema……
* mega – przedrostek wielokrotności miary o mnożniku 10 do 6 potęgi.
czyli znaczy że wszystko jest milion razy lepsze niż gdzie indziej.
Placku, nie smuć się i nie grzeb sobie w środku.
Już jestem otrząśnięty po spotkaniu na lotnisku.
Anteczku, a kto Ci każe czekać z szaleństwami do czterech po 😉 One dostępne już teraz 😆
Kto bywa na blogu trochę dłużej, ten wie, że wszystko już było 😉
Haneczko, dostępne są, jak samochody w salonach, tyle że teraz mniej czasu, mniej casu , kruca bomba, trzeba robić na te cztery szalone lata, wtedy będzie wszystko!!! 🙂
Będzie wszystko jest przeciwieństwem tego, że nie będzie niczego.
Ale to nastąpi dopiero później.
Mam nadzieję że to nastąpi nie wcześniej niż po drugiej kadencji trzeciego następcy Putina. 😉
Nic to bardzo interesująca przyszłość 😉 Ale mnie zainfekował Bryson, chcę być atomowym cosiem 😀
Iżyk śmieszy nieustannie.
Iżyku, gdzieś Ty??
Haneczko, atomowe coś na kulinarnym blogu to s-kwark-a.
Antku,
ja też zagłębiłam się w archiwum i nie mogę przestać. Ależ to czasy były 🙄 Pan Lulek w świetnej formie, Okoń jeszcze nieskleofaszony, Helena zaszczycała forum, Aszysz bywał… Eh…
Eh… Dobranoc 🙂
Od lewej kucharz,od prawej kucharz,
w srodku tez kucharz.
Nagroda zostala przyznana,
zaocznie.
Pewnie po smierci,
ktos na nie spocznie.
Nemo mnie załamała. A już myślałam, że ja jedna to wiem, o wężymordzie i jestem najmądrzejsza na świecie. Upadek z wysokości! Muszę sobie wszystko przewartościować.
Pyro, nie znalazłam o bojkocie empiku. Gdzie to masz?
Tu,
http://supermarket.blox.pl/2011/11/Bunt-internautow-bojkotuja-Empik.html
A ja znowu owce liczę. 🙁 Tym razem spis „z natury”, obowiązkowy, coroczny i co by jeszcze wymysleć… Na razie doszłam do tego, że zgadza mi się ilość, co już jest dużym osiągnięciem. Teraz jeszcze numery (te napisane na kolczykach) muszą się zgodzić.
Nie bardzo ja tych obrońców zwierząt uciśnionych rozumię. Przycięcie krowie rogów ekologicznie zabronione, chociaż można je skracać odcinając co jakiś czas poza możdżeniem, czucia w tej części rogu trudno się doszukać, a kolczyki w uszach są OK. Tylko zwierzęta zaczepiają kolczykiem o siatkę i rozrywają sobie ucho, no i gubią kolczyk. Trzeba zamówić duplikat i wbić. Jak znowu zgubi, to jeszcze jeden i tak da capo. I to jest w porządku. Jak jedna krowa wsadzi drugiej róg w żebra to też jest OK.
E, idę spać, bo rano zacznie się nowy dzień 🙁
To znowu ja,
Wróciliśmy obładowani torbami z Macy’s. Dziecko radosne. Jak to jakiś ciuszek potrafi polepszyć dziewczęce samopoczucie, chyba sam zacznę sobie coś kupować w złych chwilach.
Rozmawiając z dzieckiem wzbogacam też swoją polszczyznę. Do mojego skromnego zasobu zwrotów dołożyłem dzisiaj jeden – „mieć od śmigła”. Jacyś ludzie, według mojego dziecka, „mieli od śmigła”. 🙂
Teraz tylko szybka kolacja i spać, bo jutro znowu dzień wypełniony po brzegi, a kulminacja wieczorem w Terrytown.
Dobranoc 🙂
Dobranoc, Nowy. Dzień dobry tu i teraz.
Niektórzy z nas wieczorem wzdychając wspominali dawnych blogowiczów. Mam i ja listę „wymarzonych powrotów” – Helena, Wojtek z Przytoka vel Kartka z podrózy, Torlin, Izyk, Andrzej Jerzy, Aszysz vel Szczypiorek, Okoń jeszcze nie rozbisurmaniony Kleofasem, Asia Basia i Mikołaj, który śpi.
Eh!
Dzień dobry,
Pyro, dodałabym jeszcze Bobika, koniecznie 🙂
Zabieram sie za dynię i za pierożki z mięsem, na zamówienie dzieci, oczywiście 🙂
Hooo, ależ tu tłok od samego rana 😯
Dzień dobry Blogu! Jak się masz? Jak pogoda?
Zebraliśmy kapustę, główek 5. Jedna pokaźna, reszta – malutkie 🙁 Wieczorem poszatkuję i zakiszę.
Na obiad zupa z dyni, sałata frisee i bavette z pomidorami, które sukcesywnie dojrzewają w domowym cieple.
Teraz wykombinuję jakieś ciasto na podwieczorek, a potem może spacerek nad rzeką…
Barbaro,
ja też bym dodała Bobika i jeszcze parę osób, ale wczoraj wspominałam tych, co tu bywali w 2007 czyli dawno, dawno temu…
niektorym to apetyt przechodzi(juz nie tylko na widok okladki „p”), ale(***cenzura osobista***)na przyklad mnie..
@alicja: tak, jestem leniwy z natury und lecke nicht nach oben,
und trette nicht nach unten…
ktoregos dnia na blogu zapanuje taki kompletny matriarchat,
ze pisac przyjdzie tylko z duzej litery…
Ciekawe spojrzenie na polską kuchnię w artykule ” Bigos rusza w świat” : http://www.wprost.pl/ar/272681/Bigos-rusza-w-swiat/?I=1502
Piotr Najsztub jak zwykle trochę się wymądrza i ustala jedyny wg niego przepis na rosół, ale odpowiedzi osoby przepytywanej są rozsądne. Ciekawe, czy ktoś z blogu czytał już omawianą w artykule książkę.
Byku, to miło, że ujmujesz się za ogonkiem. 😉
tatar a´la byk:
1/2 funta poledwicy wolowej ,1/2 funta matjesow,
2 cebule, 2 ogorki kiszone(moga byc konserwowe),
2 filety achovis,dobrze zielonej pietruszki, koperku – drobno posiekac
2 zoltka*), 2 lyzki stolowe kaparow,pieprzu, soli, soku z cytryny,
miodu do smaku- dodac i dobrze wymieszac;
odstawic na pare godzin w chlodne miejsce
smacznego!
…………………………….
*) bialka odstawiam i robie z nich bezy a´la byk,
ale to inna piosenka…
Zaraz pęknę z hukiem, chociaż zjadłam tylko pół porcji mojego makaronu. Popełniam dwa błędy ewidentne : po pierwsze nie mam wprawy w stosowaniu włoskich przypraw i w efekcie było piekło w gębie (ale smaczne), a po drugie nie zmiksowałam sosu i był bardzo nierównomierny. Do zamrożenia zmiksuję. Bez wina nie dałoby się pewno tego zjeść – Młoda wyciągnęła butelkę lekkiego wina stołowego z Umbrii i jakkolwiek b.tanie (2 euro w supermarkecie) okazało się wcale niezłe – w pierwszej chwili jakby słodkawe, za moment orzeźwiające friscale bonarda dell’otrepo pavese. Tanie jak barszcz ale opaskę z zielonym kogucikiem ma (dowód na kontrolę Związku Producentów Wina). Chyba się teraz zdrzemnę.
he,he…piotrek ma wprawe w przepytywaniu,
ale kiepsko maluje i gotuje…
Błędy Pyry trochę mnie cieszą, bo łatwiej usprawiedliwię moje własne wpadki kulinarne, które od czasu do czasu zdarzają mi się, ostatnio np. nadużywanie pieprzu i soli. Ale już bardzo się pilnuję z przyprawami.
zobacz, zobacz a to nam sie hameryka wybija:
najpierw liz taylor, potem paul newman, a teraz anna jablonka –
von meise…
@pyra: pamietam za peerelu, ze babcia z placu trzech krzyzy(w-wa),
to nawet nalepki sama robila…
Krystyno – ja ogólnie nie mam zaufania do ludzi, którzy nie popełniają błędów; do kobiet idealnych gospodyń, do panów „Uber alles” i do myśli jedynie słusznych.
u mnie dzisiaj jak w stanie wojennym:
ziemniaki w mundurkach, a na deser jagody zbierane w lipcu,
w niedalekim, sosnowym lesie…
A u mnie dzisiaj żur.
Taki prawdziwy, śląski na żytnim zaczynie. Przedtem zesmażyłem na wolnym ogniu drobno posiekana, wędzoną słoninę, do tego cebulkę, a jak ta nabrała koloru zalałem to wodą, dorzuciłem skórkę ze słoniny i tak sobie pyrkało. Do tego jedna marchewka, korzonek pietruszki i pół pora. Włoszczyznę w połowie tylko pociąłem na drobniutkie cząstki, bo całe kawałki były do wyłowienia.
Do tego mały listek i dwie kuleczki pimentu
Jak wszystko było dobrze przegotowane i jak wyłowiłem włoszczyznę, to wlałem wreszcie żurku z buteleczki kupionej w polskim sklepie.
Trochę soli, trochę pieprzu i kawałek zwyczajnej w plasterkach i gotowe.
Pycha!
Witam.
Dla kociarzy.
http://kittywigs.com/
Witam Szampaństwo.
Piękny dzionek się szykuje, 10C, pewnie będzie więcej.
Dzisiaj na pewno będzie barszcz czerwony, bo mam buraki z zakiszania – zlałam do butelek już wszystko i wyszło mi 2.5l, mogłabym się z kimś podzielić.
Cichal,
ptaszki śpiewają, że będziesz miał dzisiaj gości z Long Island i z Polski, co gotujesz?
Ja mam ochotę na schab pieczony, dawno już nie robiłam – dzisiaj mógłby być na drugie, a reszta może być na zimno.
Byku,
ja też jestem leniwa, i to jak 🙄
Idę Za Róg po ten schab – to ostatnie przyjemne dni i trzeba korzystać, już dzisiaj wieczorem nadciągną deszcze, jutro zapowiadają cały dzień mokry, chociaż ciepły.
Jerzor wypucował swój rower i jedzie w rejs. No to ja też niespiesznie udam się do zajęć.
A ja znów wracam wspomnieniami do wakacji.
Jak już kiedyś pisałam, planowaliśmy powrót przez Mołdawię z pominięciem Naddniestrza. Naczytaliśmy się trochę ostrzeżeń na różnych forach internetowych i doszliśmy do wniosku, że nie musimy być aż tak odważni. W Rumunii spotkaliśmy Polaków którzy pogratulowali nam rozsądku. Jeden z nich wracał w czerwcu z Krymu via Tyraspol. Panowie celnicy odebrali mu paszport i pokazali (w centrymetrach) ile banknotów powinien dostarczyć by otrzymać dokument z powrotem. Poszło jakieś 150 euro. Później w Polsce, kolega z pracy W. „pochwalił się” że w niego panowie celnicy mierzyli z odbezpieczonej broni. Poszło 200 dolarów.
My, wiedząc co może nas czekać, od Naddniestrza trzymaliśmy się z daleka, i okrężną drogą ruszyliśmy do Kiszyniowa. Jako że GPS nie widzi dróg w Mołdawii (poza tą via Naddniestrze), wyłączyliśmy ustrojstwo i zdaliśmy się na mapy, drogowskazy i tzw. koniec języka. Po przekroczeniu granicy, podróż była bardzo przyjemna: droga krajowa gładka jak stół, ładne widoki, bardzo czytelne oznakowanie aż do rogatek Kiszyniowa. Tu właśnie skończyła się bajka a zaczął się hardcore.
Drogi zaczęły się rozwidlać, zero oznakowania na centrum, duży ruch na drodze, niecierpliwi kierowcy. Zjeżdżaliśmy do każdej napotkanej stacji benzynowej pytać się o drogę. Sprzedwacy jak mantrę powtarzali: „jedźcie prosto a potem się pytajcie…”. Na pytanie o mapę Kiszyniowa jednakowo wybałuszali oczy i wzruszali ramionami. Te obce jakieś fanaberie mają. Zresztą, na stacjach paliwowych, zgodnie z nazwą, poza paliwem, niezbędną infrastrukturą i obsługą nie mogło być niczego innego.
Jakimś fuksem dotarliśmy pod hotel „Kiszyniów”. Ucieszyliśmy się, bo w takim dużym hotelu dla cudzoziemców powinni chyba posiadać jakieś mapki, foldery, etc., a przynajmniej udzielić jakiejś informacji. No i pudło: konsierż spławił nas w iście socjalistycznym stylu. Muszę przyznać że przez ostatnie dwadzieścia kilka lat odzwyczaiłam się od takiego traktowania klientów. Rozejrzeliśmy się dokoła i zauważyliśmy biuro turystyczne. Pani w biurze, potraktowała nas bardzo grzecznie, ale również wybałuszyła oczy na pytanie o mapę miasta. W końcu, daliśmy spokój i poszliśmy zwiedzać centrum miasta, a konkretnie wzdłuż głównej jego ulicy ? bulwaru Stefana Wielkiego (Stefan cel Mare). Starówki Kiszyniów praktycznie nie posiada, a przynajmniej nie znaleźliśmy, zresztą nie szukaliśmy. W czasie II wojny światowej miasto straciło 78% zabudowy i zostało odbudowane zgodnie z socjalistycznymi kanonami piękna. Wrażenie? Duże wojewódzkie miasto z wczesnych lat 90-tych, brrr… I to pomimo Łuku Triumfalnego. Po dwugodzinnym spacerze postanowiliśmy zwiewać stamtąd do Cricovej, ale to też nie było proste. Tak jak na rogatkach nie było ani jednej tablicy ze strzałką i napisem „centrum” (albo coś w ten deseń) tak i teraz nie było żadnej tablicy informującej na rozjazdach dokąd my właściwie jedziemy. Znów koniec języka za przewodnika – skręcicie w prawo, potem prosto, potem się pytajcie…
Udało nam się wyjechać z miasta, mniej więcej, patrząc po słońcu, w dobrym kierunku. Do Cricowej miało być kilkanaście kilometrów a tu już z 20 i żadnego drogowskazu. No to zjeżdzamy na pobocze i w sklepie pytamy ekspedientkę o Cricovą. I owszem , była – 3km wcześniej i w prawo. Zawróciliśmy i dojechaliśmy do skrzyżowania ZA którym dopiero, schowana była wielka brama z napisem Cricova. Brama była zastawiona szlabanem, a strażnik wyjaśnił, że wpuszcza tu tylko autokary z wcześniej zarezerwowanymi wycieczkami. Rozejrzeliśmy się i nie zobaczyliśmy żadnego. A gdzie można wykupić wycieczkę? W biurze w Kiszyniowie. Nie uwierzyliśmy i podjechaliśmy do biura wraz za samochodem Rosjan, którzy w międzyczasie podjechali. W biurze siedziały dwie młode, długowłose blond-piękności ewidentnie zaprawione w spławianiu klientów. Czyżby były na praktce w hotelu ?Chisinau??
– Wycieczki z przewodnikiem rezerwuje się w biurze w Kiszyniowie na cztery dni przed terminem.
– A bez przewodnika się nie da?
– NIET!
Spojrzeliśmy po sobie – żadne z nas nie miało ochoty wracać do Kiszyniowa.
– A gdzie tu można kupić wino?
– Tu nie, w siedzibie firmy jest sklep.
– A jak tam dojechać?
– Zapytajcie się po drodze.
Już chcieliśmy zrezygnować z tej walki, gdy świeżo poznani Rosjanie, władający (co się samo przez się rozumie) językiem rosyjskim znacznie lepiej od nas, zgarnęli stojącą przed budynkiem pracownicę która jadąc do firmy zaoferowała się ich poprowadzić. Rosjanie machnęli na nas, żebyśmy jechali za nimi i tak dotarliśmy do sklepu firmowego. Sprzedaż wyglądała cokolwiek osobliwie. Zamówienie na wino składało się u pani siedzącej przy ladzie. Pani notowała w zeszyciku nazwę wina, ilość butelek, cenę, sumowała wszystko na kalkulatorze i instruowała mężczyznę przy ladzie co ma podać klientowi. Mężczyzna był tylko od podawania i nie udzielał żadnych informacji klientom. Pani była bardziej rozmowna. Poza udzieleniem informacji o cenie końcowej, udzielała również „wyczerpujących” informacji na temat win: musujące, czerwone, białe, słodkie, etc. Gdy chcieliśmy bardziej pociągnąć ją za język, pani zacharczała: tu wszystkie wina są dobre (i miała rację, ale o tym przekonaliśmy się dopiero w domu). Więcej nie ośmieliliśmy się pytać. Nieco osłabieni realiami mołdawskimi ruszyliśmy do Rumunii.
https://picasaweb.google.com/112958196308416510634/MoDawia#
Kierowcy z Kiszyniowa to temat na osobny felieton. Niecierpliwi, agresywni, nadużywający klaksonu. Jazda na zderzaku, wyprzedzanie na trzeciego, wymuszanie pierwszeństwa, jazda wprost na czerwonym świetle na pasie przeznaczonym do skrętu w lewo to stały repertuar. Prowadzenie pojazdu po Ukrainie to naprawdę była przyjemność. W. nie wytrzymał i zaproponował bym może ja trochę poprowadziła. Odpowiedziałam że nie ma sprawy, ale przedstawiłam mu swoją wizję wydarzeń: wzrok błędny, rozwiany włos, gaz do dechy bez względu na światła, a On wyjmuje kałasznikowa i strzela do każdego kto na mnie zatrąbi. Projekt upadł z braku odpowiedniej broni. Na szczęście, bo mogłaby się polać krew 😉 . Co ciekawe, o ile na Ukrainie cierpieliśmy na nadmiar drogówki (w Odessie na wylotówce stali nawet co kilka kilometrów), o tyle w Kiszyniowie nie natknęliśmy się na żaden radiowóz. Tak się zastanawiam, czy brak reakcji tamtejszej milicji nie jest przyczyną takiego stylu jazdy kiszyniowskich kierowców. Poza Kiszyniowem jechało się całkiem przyjemnie. Ale też drogi były puste…
Ewo – to zaliczyliście obóz przetrwania nawet bez Naddniestrza. I co by tak powiedział gen Gromow gdyby dzisiaj miał jechać do Tyrespola? Za jego czasów była to, bodaj, jedyna enklawa praworządności w CCCP
Pyro,
Zważywszy na fakt że Naddniestrzem rządzą de facto mafia oraz dawni radzieccy oficerowie, nadal jest to enklawa „praworządności” 😉 .
A swoją drogą, dopiero w Mołdawii zobaczyliśmy jak daleką drogę przeszła Polska przez te dwadzieścia kilka lat.
Ewa,
ale bez przygód – co to by była za podróż 😉
Z drugiej strony rozumiem frustrację – zaplanujesz podróż, a tu kłody pod nogi co chwila, tak mieliśmy lata temu w Meksyku. Mieliśmy zaplanowany Yucatan, a musieliśmy wracać już z Veracruz, bo czasu nie starczyło, wszystko było „maniana”, a nie dzisiaj, no i tak nas spowolniło.
Kto się wybiera na niezorganizowane wycieczki po takich krajach 🙄
Ci, co maja duuuużo czasu (i pieniędzy).
Zakupiłam kawałek schabu (80 dkg w kawałku), pomidory i różne takie, chłopa wyślę później samochodem po owoce, są maliny, jagody i jeżyny w bardzo przystępnej cenie i w ilościach. Nie chciałam tego ze sobą targać, bo ja zwykle maszeruję żwawym, żołnierskim krokiem i utrzęsłabym to na pulpę.
CICHAL,
moglibyście wieczorem włączyć skajpa i jakiś toast byśmy wspólnie wznieśli przez szybkę choćby. Jak nie zapomnicie, rzecz jasna. Postaram się trzymać maszynę na chodzie – jestem co prawda chodzącym ideałem, ale czasami zdarza mi się coś zapomnieć albo przypalić 😉
Alicjo,
Z tym planowaniem to nie do końca… Mieliśmy tylko zarezerwowane 2 noclegi we Lwowie i 10 w Rybaczie, a dopiero na miejscu decydowaliśmy co jedziemy zwiedzać i w jakiej kolejności. Rzecz jasna, jeszcze w Polsce przygotowałam sobie listę miejsc które fajnie byłoby zobaczyć, ale z przeświadczeniem że na pewno nie zobaczę wszystkiego. Trzech miesięcy urlopu jednak by nam nie dali…
Co do Mołdawii – chętnie tam wrócę, ale Naddniestrze nadal będę omijać szerokim łukiem…
Alicjo. Skype będzie włączone. Dwie zupy; ogórkowa i dyniowa z mleczkiem kokosowym i imbirem. Potem indyk (pozorujemy obiad Dziękczynienia) z yamem, czyli słodkimi ziemniakami gotowanymi w sosie z indyka. Domowa żurawina. Fety; owoce, babka drożdżowa. Mrożony jogurt czekoladowy z brownie i lody kawowe „Vienna” z kawałkami gorzkiej czekolady. Kalifornijskie Chablis i Caberner Sauvignon, rumy i clou wieczoru, nalewka Pyrowa! Na powitanie pyfffko (Ice Natural – naturalnie!) sery i orzechy.
Alicjo, skarżyłaś się, że trudno się czyta ogonka, bo nie uzywa „ogonków. Mam radę. Jego i paru innych „luzaków” po prostu nie czytam i święty spokój.
Mam jesczze pytanie. Wczoraj zakisiłem dynię. Kiedy można jeść?.
Za parę dni, Cichalu – próbuj za 3-4 dni i sam zdecyduj, czy już doszła i nabrała mocy zalewy.
Bawcie się dobrze dzisiaj, wiem, że będziecie 🙂
Czas mi dzisiaj przecieka przez palce – jestem jakoś kiepsko zorganizowana i stale o 3 pkt poza planem. Może za dużo zaplanowałam? Bardzo wiele serdeczności ślę na kolejny, nowojorski mini-zjazd. Też za Was wypiję (delikatnie, po babsku domowym likierkiem malibu).
Też pozdrawiam mini zjazd 🙂 Jedzcie, pijcie, swawolcie, a ja lulkę hulaszczo wypalę 😉
Od kilku dni gram w tenisa, siatkówkę i próbuję kupić buty. To ostatnie kompletnie mnie wykończyło 🙁
Milczenie jest złotem. Proponuję blog bez wpisów Gospodarza i komentarzy Blogowiczów. Nic tylko szata graficzna, osierocone reklamy, szum morza i krzyk mew, a na plaży grudki bursztynu i melancholijny pręgierz.
Ale to jedynie wizja niedalekiej przyszłości. Póki to nie nastąpi, muszę się zmienić i dostosować do obecnych realiów.
Panie Piotrze – Witam na blogu Cichala i Reszty 🙂
Cichal jest czarującym samcem typu alfa, obecności innych samców nie znosi. Cichal z mej ostatniej prośby o litość w formie prośby Tuwima nie skorzystał. Zgaga grozi mi karą cielesną, Alicji zresztą też, ale Ona jest dumna z tego, że czyta po łebkach i nie zauważyła 🙂
Bez Pana dochodzi tutaj do walk bratobójczych, do scen mrożących krew w żyłach. Marzenie o tym, że Sicz Zaporoska bez Chmielnickiego swą łagodną życzliwością świat zawojuje było piękne, ale czas spojrzeć prawdzie w oczy. Tylko Pan może nas uratować. Czas ambitną młodzież w redakcji za mordę zła….przepraszam, wyszkolić, bo my się tutaj zapracowujemy po łokcie, ale dostępu do maszynowni Pańskiego blogu nie mamy. Oni zaglądać powinni, ale rezultatów tych wysiłków nie widać.
Zgago – Jeśli przytoczysz słowa które sugerują, że nieszczęsny wpis o karpiu jest osobistym dziełem Gospodarza, wyślę Ci bukiet róż, konia z rzędem lub królestwo. Podkreślam, że nawet kompletny brak formalnego wykształcenia mych bliźnich mnie nie przeraża. Ludzka głupota, zalew chamstwa i nienawiści tak. Czy mi tę prośbę o zrozumienie wybaczysz? 🙂
Ja bym wybaczył, bo co zrobisz.
Ja Tobie grożę karą cielesną, Placku? 😯
W którym miejscu? Ewentualnie – które miejsce byś sobie życzył? 😉
Nie przypominam sobie, żebym „chwaliła się” czytaniem po łebkach 🙄
Wróciłam z trasy, przywiozłam parę zdobyczy (kulinarnie) – ale o tem potem, bo muszę zajrzeć do kuchni. Barszcz doszedł, żeberka nadchodzą, wino oddycha.
Ja też oddycham z ulgą – jestem nieformalnie wykształcona, w końcu pobieram nauki Życia od bez mała 60 lat, zdaje się, że dyplom wydają tam na końcu, tak że oceny nie znam. I bardzo dobrze!
Ja tam nie odmawiam Piotrowi Najsztubowi prawa do pisania o rosole, nawet jeśli będzie to nawet, sory ogonek, bez ogonków – rosol.
Jest on, Najsztub nie rosół, podobnie jak Gospodarz, nie tylko mówiącym i piszącym, ale również gotującym dziennikarzem. Rosół to jego idea fix.
Na Mokotowskiej 52 jest knajpka której jest współwłaścicielem, sam tam też czasami ponoć gotuje.
Stąd pewnie jego dociekliwość w rozmowie z Panią Ministrową, znał temat.
To tak na szybko wymyślona ciekawostka, tytułem usprawiedliwienia natręta.
Na Mokotowskiej 50 krótki czas pomieszkiwał Piłsudski i Sosnkowski.
Pod 48 mieszkał J.I.Kraszewski i Tytus Chałubiński, nie myślcie tylko że razem!! Za jakiś czas później miał tu siedzibę legendarny Klub Studencki Hybrydy.
Co dom to historia do napisania. No, prawie co dom.
Ciekawa i ładna jest Mokotowska, w skali miasta jedna z nielicznych które przetrwały wojnę i powstanie.
Alicjo, ja pamiętam o tych łebkach.
Pyro! Toast Twoja nalewkA spełniony!
Alicjo, czekamy na Skype. Łącz się
Alicjo – Ja Ciebie swą wątłą piersią bronię, często przed sobą samym, a Ty się tak uroczo upierasz bo taka już jesteś 🙂
Na szczęście lub odwrotnie, blog tylko przypomina głuchy telefon, bo na straży naszego dobrego imienia czuwa Archiwum, a w nim jest prawie wszystko, także to, że Zgaga jest pod wrażeniem, że to Ty i ja uważamy,
że karpiowy gniot to dzieło Gospodarza i że domagamy się lustracji. Nikt inny, ale Ty i ja. Karą mają być bęcki, Gospodarz nie przewiduje batów.
Jeszcze jedno – Nigdy nie przestanę Twoich wpisów czytać, jedne są piękne, inne nieco mniej piękne, ale jak jeszcze raz napiszesz „nic nie wiem, jestem durna baba ze wsi” to Cię do profesory Środy zapodam, za krzywdzenie kobiet, a Ona to nie luzak, tak Ci da popalić, że ło matko 🙂
Chwilę odpocznę i do wycieczek osobistych powrócę. To wciąga 🙂
Rynsztok w siedmiu aktach, bo każde kliknięcie to zysk, a każde piękne polskie słowo to skarb
W przerwie, muzyka dowolna i kącik porad.
Radzę by skorzystać z rady Małgosi. Adblock Plus daje nam możliwość usunięcia ze strony nie tylko reklam, ale i wielu innych denerwujących nas elementów. Nad wersją blokującą mnie pracują już od ponad 60 lat. Nie traćmy nadziei. Małgosia nigdy nie sugeruje, że nawet małpa potrafi coś zainstalować i że musi to uczynić. Rady Małgosi uwielbiam 🙂
Przepis Alicji na diakrytyczne niebo pod opuszkami palców o nie rada Jerzora.
Jej łatwo, Jerzor Ją kocha, wystarczy jedno spojrzenie i Jerzor jak ta złota rybka – spełnia 🙂
W imieniu przyjaciela z Francji (Belmondo, ale nie ten od komputerów) – Proszę mi pomóc z moją francuską klawiaturą. Alicjo i Yurku, zauważcie, że tam gdzie u Was Q, u mnie A, a ja jestem staruszkiem który chce przez naciśnięcie tego właśnie klawisza uzyskać Ą. Ma być łatwo, ma być miło. Czas na to dziecinnie łatwe zadanie – ile tylko zapragniecie.
Tym którzy ludzkość kochają i chcą tę miłość wyrażać nawet po chińsku bez ogonków – przybywajcie, zasiadajcie, spożywajcie 🙂
Zauważ Placku, że ja o sobie mówię, jako o tej durnej babie ze wsi, nikogo nie obrażam, tylko siebie i co mi Prof. Środa (poważam autorytet) zrobi, ha?
Nie chce mi się zmieniać w tym wieku – pracowałam się na moją niedoskonałość całe dotychczasowe życie i mam to przemeblować?! No właśnie 🙄 Ani mi się śni!
Przed chwilą przeprowadziliśmy krótka konferencję video z Tarrytown, wznieśliśmy toasty – i wszyscy udali sie do zajęć. Oni do stołu, Jerzor do ćwiczenia brzuszka po zjedzeniu żeberek, a ja przed komputer, lampka czerwonego wina i nicnierobienie.
Teleporting ciągle w teorii, więc do Tarrytown się nie przeniosę na parę godzin 🙁
Doniosę, że tam wznoszą zacne trunki, między innymi Nalewkę Pyry!
Placku, 😀
Byłam znów w greckiej tawernie Patris, nomen omen w tym miejscu swój ostatni posiłek jadł minister Dębski. Niezłe jedzenie, bardzo dobre panierowane mule. Pierwszy raz takie jadłam. Bardzo miło jest tam latem, bo mają ogródek tuż nad Wisłą. Chociaż jak byliśmy tam poprzednio to niemiłosiernie pogryzły nas komary 🙁
Alicjo – Zrobi Ci koło lenistwa bo to także nie cnota, zwłaszcza Tobie bo Ty wiesz najlepiej jak bardzo takie słowa szkodzą. Obrażasz siebie, ja na to nie pozwolę i tyle. Plagę lenistwa wyplenię 🙂
Kocham wieś jak ten Rydel a taki jeden rapujący też się ze mną spierał, że jemu wolno się przezywać „niebiały”, a teraz jednak zmienił zdanie. Cichalowi chwilowo lenistwo daruję, bo ma bumagę o lekarza.
Czy zauważyłaś, że mówię coraz piękniej po polsku? 🙂
Najbardziej leniwi są Ci graficy-majsterkowicze którzy rzekomo chłoną nasze bezcenne rady. Radziłem, radziłem, a tu ani słowa. Mają także wszystkie nasze adresy i uprzedzenie wszystkich blogowiczów zawiadomieniem „Kochani, roboty drogowe. Budujemy lepsze jutro i karp może być rozjechany. Buzi – Zespół. Poprosimy o Wasze opinie już po zmianach. Cieszcie się bo gdy wprowadzimy opłaty za każdą czcionkę to się z Polityki Przekrój zrobi. Pyrę i Placka mamy na oku.
A teraz, pamiętny tego, że Cichal jednak czyta, skorzystam z Jego rady – „Placek, teraz lulu i do łóżeczka” pozwolę sobie odłożyć ataki na pozostałych Blogowiczów na jutro 🙂
Może jeszcze tylko jeden mały zarzut. Blondyno, dlaczego nie opowiadasz nam o Ani z Zielonego Wzgórza? Pozdrawiam 🙂
Za zdrowie Was wszystkich, mimo tego, że królik ogonka jest jeszcze gorszy od zdjęcia królika ogonka. Autorem zdjęcia jest ogonek 🙂
Panie Piotrze – Piękna apaszka. Proszę o podanie nazwiska nauczyciela który ten głowny szmal załapał. „Spora gratyfikacja” to piękne słowa. Ile? 🙂
Żabo – Dziękuję za owce 🙂
Witkacy ukrywa się u mnie pod nazwiskiem Wężymord, ale to już pewnie było i było 🙂
Placku,
mnie już nic nie zaszkodzi, cnotę dawno straciłam, lenistwo kocham i tak będę trwać, dopóki mi się nie odmieni.
Wypiwszy za Zjazd w Tarrytown, za tych co na górze i na dole – udaje sie doczytać, a potem dospać.
wypijmy za błędy + Rynkowski
http://www.youtube.com/watch?v=GlHLXuLtwhg&feature=related
Dobrze Alicjo – Za unikalność 🙂
Pierwszy dzień zjazdu uważam za samknientyyyy…
Pozdrawiamy Was serdecznie!!!
Dzień dobry 🙂
nemo,
nareszcie, bardzo nieśmiało, ale troche mokrego sączy się z nieba 😉
Krystyno,
z niecierpliwością czekam na recenzję wczorajszej premiery 🙄
Alicjo,
kciuki czymane 🙂
Miłego dnia Blogowisku życzę 🙂
Za Alicję kciuki dopiero jutro i w dniach następnych. IMiGW podał, że w rzekach na płd Polski widać dno – od trzech miesięcy porządnie nie padało. Jak popada, to ani chybi będziemy mieli kolejną powódź. Na starość psuje mi się charakter – jako osoba trzydziestoletnia byłam jak ten brat-łata tolerancyjna, otwarta i pełna wyrozumienia dla ludzkich słabostek, a i dewiacji intelektualnych co niektórych. Mija mi to jednak nieodwołalnie z wiekiem. Dzisiaj myśląc o stadionowych patriotach pieszczę w myślach obrazki ścieżek zdrowia, jako dróg opuszczania stadionów. Mam też kilka innych marzeń skrytych za kaprawymi oczkami, a każde równie mało humanitarne. Nie zdradzę jakie, bo ta poprawność obowiązuje.W każdym bądź razie jeżeli kiedyś zapaś wielka albo inna zaraza padnie na branżę reklamową, to znaczy, że część moich marzeń została spełniona.
errata : zapaść nie zapaś oczywista oczywistość
A później te talenty będą czekały na kolejną Magdę G aby znów umieć gotować. Dobrych kucharzy jest jak na lekarstwo.
Jesień bez deszczu,to rzeczywiście niezwykle rzadkie zjawisko w kraju nad Wisłą.Od wczoraj jednak mamy nieprzyjemny wiatr i to skłoniło mnie do intensywnego zajęcia się gotowaniem,sprzątaniem oraz popijaniem grzanego wina przy kominku 😀
Ubolewam,że nie gram ostatnio w tenisa ani w siatkówkę,jak Haneczka 🙁
Żadnych butów też nie szukam,chociaż może jakaś nowa para ucieszyłaby
me serce i stopy.Średniej uczestnictwa w kulturze,jak Krystyna,też jakoś
ostatnimi dniami nie podwyższam.Nawet papierowej „Polityki”jeszcze do końca nie przeczytałam 🙁
Byłam natomiast u fryzjera oraz na parapetówce u naszych sympatycznych
znajomych,rodem z Poznania zresztą.Poznaniacy wprowadzili się do pięknego domu na Żoliborzu Oficerskim i urządzili go doprawdy ze smakiem.Gospodyni tym razem nie gotowała niczego osobiście tylko zamówiła jedzenie w gruzińskiej knajpce.
Było boskie!Różne pasty do smarowania pieczywa,paszteciki,grilowane warzywa.Przebojem okazał się kurczak w sosie orzechowym.Nie wiadomo dokładnie,jak ten sos został zrobiony,ale orzechy były zmielone na gładką masę i chyba wymieszane z jogurtem,a może śmietaną i doskonale doprawione.Trzeba będzie pokombinować i przyrządzić kiedyś podobnego kurczaka.A może Ewa wie coś na temat gruzińskiego sosu orzechowego?
Małgosiu-odnotowałam w pamięci Patris i panierowane mule 🙂
Ściskam serdecznie Zjazdowiczów z Tarrytown,bawcie się dobrze !
Małgosiu W. – jak się blokuje reklamy w internecie?
Danuśko,
Nie jestem znawczynią kuchni gruzińskiej, ale przypomniałam sobie że jakiś czas temu zakupiłam w antykwariacie „Kuchnię gruzińską” autorstwa Grażyny Strumiłło-Miłosz. Zaraz zacznę zapodawać sosy 😉
Sos orzechowy
3/4 szklanki wyłuskanych orzechów włoskich, 3 ząbki czosnku, 1 łyżeczka utłuczonych ziarenek kolendry, 1 szklanka bulionu z kostki, ocet winny lub sok z cytryny, szczypta ostrej mielonej papryki, sól, pieprz.
orzechy włoskie drobno pokruszyć i utłuc w moździerzu lub przepuścić przez maszynkę, włożyć do salaterki, dodać czosnek roztarty na miazgę z solą, ziarenka kolendry, paprykę. Rozprowadzić octem i szklanką wystudzonego bulionu. Doprawić solą i pieprzem. Podawać do mięs gotowanych, drobiu, ryb.
Cdn.
Sos orzechowy „saciwi”
1 szklanka wyłuskanych orzechów włoskich, 3 średnie cebule, 2 łyżki masła, 1 łyżka mąki, 3 żółtka, 4 ząbki czosnku, 1/4 szklanki octu winnego, 2 szklanki rosołu (jeżeli sos „saciwi” będzie podawany do drobiu należy użyć do niego rosołu z drobiu, jeżeli do ryb, – należy użyć bulionu rybnego), 5 utłuczonych goździków, szczypta cynamonu, 1/2 ostrej papryczki, szczypta szafranu, 1/2 łyżeczki utłuczonych ziarenek kolendry, kilka gałązek zielonej kolendry i koperku, sól, pieprz.
Drobno posiekać cebulę i czosnek. W rondelku rozgrzać masło, poddusić cebulę i czosnek. Dodać mąkę, rozprowadzić rosołem. Zagotować a następnie zdjąć z ognia. Orzechy włoskie drobno pokruszyć i utłuc w moździerzu lub przepuścić przez maszynkę, dodać drobno posiekaną zieleninę, utłuczoną papryczkę, goździki, kolendrę, cynamon, zółtka, szafran, i ocet. Wszystkie składniki starannie wymieszać i połączyć z podduszoną cebulą i czosnkiem. Zagrzać, nie dopuszczając do wrzenia.
Cdn.
Sos orzechowy „sacebeli”
3/4 szklanki wyłuskanych orzechów włoskich, 3 cebule, sok z cytryny, a jeszcze lepiej z granatu, 3 ząbki czosnku, szczypta mielonej ostrej papryki, garść listków mięty, 2 szkalnki bulionu, sól, pieprz, szczypta cukru.
Cebulę i czosnek drobno posiekać i rozetrzeć na miazgę. Orzechy włoskie drobno pokruszyć i utłuc w moździerzu lub przepuścić przez maszynkę, rozprowadzić bulionem i sokiem z cytryny lub granatu. Dodać roztarty czosnek z cebulą, drobno posiekaną miętę, paprykę. Doprawić solą, pieprzem, cukrem. Podawać do pieczonych ryb, kurczaków i mięs na zimno.
Uff…
Ewo-serdeczne dzięki 🙂
Wszystko wskazuje na to,że był to sos saciwi.Naprawdę znakomity !
Drukuję,może się nawet przyda w terminach okołoświątecznych.
Pyro, żeby Ci coś doradzić w sprawie reklam muszę wiedzieć jakiej używasz przeglądarki.
IE – Opcje Internetowe, Prywatność, zaznaczyć Włącz blokowanie wyskakujących okienek
FireFox – trzeba zainstalować dodatek ze strony:
https://addons.mozilla.org/pl/firefox/addon/adblock-plus/
Witam.
Wczoraj pytanie dzisiaj odp. Placku! ma to to tę zaletę że ma zasilanie słoneczne.
http://www.logitech.com/fr-fr/keyboards/keyboard/devices/wireless-solar-keyboard-k750-mac
Chciałam jeszcze dorzucić przepis na gęś nadziewaną pigwą ale ŁotrPress nie puszcza 👿
A nie zauważyłam żadnego a.s.s w tekście i brakuje mi pomysłu co by to mogło być.
Ewo, a może gdzieś jest żaro-od-po-rny?
Małgosiu,
Wielkie dzięki!
gęś nadziewana pigwą .
1 mała gęś, 500 g pigwy (można zastąpić jabłkami), 1 cytryna, 1/2 łyżeczki cynamonu, kilka goździków, zielona pietruszka, sól, 1 łyżka cukru.
Umytą i oczyszczoną gęś natrzeć porządnie solą i pozostawić na kilka godzin. Pigwę umyć, obrać, pokrajać na cząstki, wymieszać z cukrem, tłuczonymi goździkami i cynamonem. Nadziać tym farszem gęś, otwór zaszyć lub spiąć małymi szpadkami do rolady. Włożyć do dużego naczynia zaro-od-po-rn-ego, podlać gotującą wodą, przykryć i dusić ok 1 godz. Wstawić do średnio nagrzanego piekarnika. W czasie pieczenia podlewać sosem i wodą. Następnie gęś odwrócić na drugą stronę, zwiększyć nieco płomień. Gdy będzie miękka podzielić na porcje, ułożyć na półmisku, polać sosem, przybrać farszem, gałązkami zielonej pietruszki i ćwiartkami cytryny.
Ewa – wspaniale. Podziwiam sprawność stukania w klawiaturę. Sosy interesujące.
Jotko,
o wczorajszym wieczorze w operze napisałam co nieco na blogu muzycznym.
Ewo,
pigwy już nie mam, ale świąteczną gąskę nadzieję renetami. Dobry pomysł. Myślę, że ten przepis warto zapamietać i wykorzystać w przyszłym roku, kiedy pigwa znów obrodzi, bo tegoroczna już przerobiona na nalewki, dżemy i inne pyszności.
A pogoda dziś taka niesympatyczna, pada, wieje i jest tak sennie, że mimo, iż w nocy spałam dobrze, to przed godziną 11 tak mi się chciało spać, że zdrzemnęłam się na godzinkę. Czy to powrót do wczesnego dzieciństwa ? Raczej jeszcze za wcześnie. 🙂
Dzien dobry z Terrytown. Wstajemy dopiero. U Cichalow goscinnie i pysznie. Wczorakszy indyk – palce lizac. Wiecej po powrocie na LI. Dzisiaj wyruszamy z dzieckiem na dalszy podboj Ameryki.
Popołudnie leniwe, mroczne, takie na wypoczynkową lekturę z lampką winą na stoliku. Nawet muzyki nie słucham, lenię się w najwyższym stopniu. Ryba dzwoniła, że na wybrzeżu sztorm i wieje, że łeb chce urwać. U nas też przyjemnie nie jest ale daleko nam do takiego wiatru.
Przeczytałam sprawozdanie Krystyny z premiery „Madame Curie”. Troszkę jej zazdroszczę tych częstych koncertów, oper i spektakli. Mamy telewizję, nagrania, internet – ale każdy, kto lubi teatr przyzna, że bez tego swoistego zapachu kurzu, pudru i Bóg wie czego jeszcze, bez szelestu opadającej albo podnoszonej kurtyny i dziesiątków innych swoistych znaków „teatru” reszta nie ma magii. Kunszt tak, słowo, tak, muzyka, tak, a magii nie ma.
Wymyśliłam sobie na obiad sznycelki kurczacze, zasmażaną kapustę z grzybami, na deser lekko rozmrożone maliny z kremem i narobiłam się jak głupia. Masy na sznycelki zostało na 2 obiady, mrozić można tylko gotowe, a nigdy tego nie robiłam. Każda potrawa wieloskładnikowa jest pracochłonna – wszystko drobno dosyć pokrajać, to zamarynować, to poddusić, tamto podsmażyć, potem wymieszać i znowu odczekać godzinę. Ten dzisiejszy obiaD ABSOLUTNIE NIE PASOWAŁ DO LENIWEGO DNIA – TERAZ SOBIE ODBIJAM.
Tu też wietrznie, zanosiło się nawet na deszcz, ale zrezygnowało 🙂 teraz nawet cieniutki rogalik księżyca wychynął.
Zmagałam się z dynią, średnia była, ale i tak ręce pełne roboty. Zupa wyszła przepyszna, rozgrzewająca, wonna przyprawami i piękna w kolorze. Pierożki z mięsem w ilościach (jak mawia Alicja), a na deser oczywiście ciasto dyniowe, podane z bitą śmietanką. Stołownicy zachwyceni, miło było patrzeć jak wszystko znikało…
A w ramach poszukiwań rozmaitych przepisów dyniowych natrafiłam na takie oryginalne dekoracje z dyń, bardzo inspirujące na przyszłe Halloween
http://pistachio-lo.blogspot.com/2011/10/halloween-i-aromatyczna-zupa-z-dynib.html
Ciekawe obserwacje przekazała mi Ryba. Jak każdy z nas, nagabywana bywa przez członków dalszej rodziny, znajomych itp, żeby pomóc dziecku, które właśnie pisze licencjat, magisterium itd na studiach dla pracujących. Pomoc polega na wyręczaniu promotora – bo to on powinien udzielać konsultacji w czasie pisania rozprawki, zgłaszać uwagi, eliminować wypisywane bzdury, kontrolować zestaw lektur. Powinien ale nie robi. Bierze potem gotową pracę i dopiero zaczyna się kreślenie, przeredagowywanie (kilkakrotne) uwzględniane są uwagi (?). Jak to Jotka mówiła? Nie ma już studentów, są klienci, a między klientem, a sprzedawcą są całkiem inne odniesienia niż między mistrzem, a uczniem. Aktualnie przyciśnięta przez koleżankę z pracy Ryba, udziela takiej pomocy delikwentowi, który studiuje nowy wymysł speców od sprzedaży tytułów zawodowych „bezpieczeństwo narodowe” !!! Upadające szkoły prywatne (a i niektóre państwowe) doszły do wniosku, że kilkuset tysięczna armia służb mundurowych, mająca za sobą oficerskie albo podoficerskie szkoły resortowe, to oczywiście za mało – trzeba im umożliwić zdobycie tytułu i wykształcenia innego typu (jak z pielęgniarkami – te bez studiów zmienią pościel, umyją i poprawią poduszkę, mgr pielęgniarstwa ew. dadzą zastrzyk i podadzą leki – szkoda tracić wysokie kwalifikacje na podmywanie pacjenta). I szkolą się celnicy, policjanci, strażacy w nowej dziedzinie.
„Mamuś! Nigdy już nie narzekaj na poziom Uniwersytetu Szczecińskiego (a raczej poziom jego wymagań wobec studentów) nie narzekaj, póki nie spotkasz studenta „bezpieczeństwa narodowego” np z Bydgoszczy”
Zaciekawiło mnie Dziecko. Zna ktoś takiego studenta?
Pyro-nie znam,chociaż przez nasz dom różna brać studencka się teraz przewija.
Od jakiegoś czasu mamy nowa salę kinową w Warszawie-kino KC.
Mieści się w podziemiach dawnej siedziby KC wiadomej partii,a obecnej siedziby giełdy.Sympatyczna,kameralna sala z pomarańczowymi fotelami.
Mają teraz w repertuarze m.in. „Przepis na miłość”:
http://www.filmweb.pl/film/Przepis+na+mi%C5%82o%C5%9B%C4%87-2010-597739
No,nie mogłam się nie wybrać ! Po pierwsze primo film francuski,a po drugie primo o czekoladzie 🙂 Na listopadowe,wietrzne popołudnie w sam raz.Teraz przemyśliwam,że może by tak upiec jakieś czekoladowe ciasto…
Minizjazd przeleciał jak wiosenny zefirek. Nowe już peregrynują. Ewa wczoraj dostała piękne kwiaty a ja Pyrową nalewkę (dozgonne dzięki) i moją ulubioną Żołądkową (dla „luzaków”, Zaladkowa)
Obiad wczorajszy opisałem wcześniej. Dzisiaj na śniadanie nieśmiertelna owsianka (latorośl wzgardziła) Ewa jadła plain, Nowy z miodem, ja z solą. Potem jajka mole (accent egu nad „e”) twarożek i chleby własne. Kawa, sok pomarańczowy niestety bez szampana a to proponuje Nowy (pół na pół) Podamy tak na śniadanie noworoczne, bo już planujemy Sylwestra wespół z Alicją i Jerzorem jeszcze. Atrakcją będzie kulig na rowerach po plaży!
Dla ciekawych, dokumentacja
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/NowyUNas?authkey=Gv1sRgCJ6xqP7coYq6sQE#slideshow/5679721922294149138
Danuśko – na Andrzejki. Ja planowałam czekoladowy biszkopt z malinami.
I wiesz, Ala raczej obraca się wśród innej grupy studentów.
Cichalu – ulżyło mi, że ta niewydarzona nalewka nikomu nie zaszkodziła.
Dialogi,w których bohaterowie opowiadają o smaku czekolady po prostu
P Y S Z N E !
A sceny kręcone we francuskich sklepach z czekoladkami to sama rozkosz 🙂
Szkoda,że tylko dla oka 🙁
Pyro-wiem 😉
Czekoladowy biszkopt z malinami to nie jest zły pomysł,ale mam do wykorzystania dżem morelowy,więc myślałam o torcie Sachera.
Cichalu-oj,dobrze Wam było 🙂
Barbaro, ależ cudeńka z tej dyni zrobili. Ktoś tam ma zdolności plastyczne!
Danuśko, byłyśmy z Jolinkiem na premierze. Też nam się podobał ten film!
Jutro Alicja Day! Ewa już zmawia paciorki w Twojej intencji, a ja trzymam kciuki. Już mi zdrętwieli…
Potem zaproś Nowego. Tak potrafi się, ten kochany chłopak, cieszyć cudzym zdrowieniem, że ja poczułem w olimpijskiej kondycji czego i Tobie życzymy!
oczywiście SIĘ poczułem
Wczoraj wybraliśmy się na doroczna przejażdżkę jesienną naszą Bath Road, która na zachód od nas ciągnie się do miejscowości Bath (jakieś 10 km), a potem dalej, aż do promu przez zatokę Picton. Dobre ponad 50 km jazdy.
Jadąc na zachód od nas, po lewej stronie jezioro, po prawej farmy i za Bath sporo ogrodów i winiarni lokalnych. Ogrodnicy sprzedają nie tylko owoce (o tej porze jabłka i gruszki), ale także mydło i powidło – powidło w sensie dosłownym, soki, dżemy, miody, nabiał itd. placki domowego wypieku, ja skusiłam się na świeżutką pizzę oferowaną jako poczęstunek, miody, nabiał itd. – wszystko własnej produkcji.
Jabłka na zimę kupujemy od miejscowych ogrodników, bo trzeba wspierać swoich sąsiadów. Miejscowi to ci na Highway 33 😉
Jest to zresztą tanio, że taniej być nie może, za mniej więcej 7.5 kg ( half a bushel po tutejszemu) złotych renet, i to własnoręcznie wybranych, zapłaciliśmy marną dychę (10$).
W sklepie takich renet nie ma, tylko jakieś tam jabł?a, które dla mnie są niejadalne i niewarte centa (zapytam Jerzora, jak wróci z przejażdżki rowerowej, po ile jabłka w sklepie).
Ponieważ małych, lokalnych winiarni też jest na tej trasie kilka, wstąpiliśmy do piekieł. Wina w nich są droższe, niż w sklepie winnym, ale warto zapłacić, bo są dobre. Cały ten teren to podłoże wapienne i latem zawsze słonecznie, jesienia też.
Dlaczego droższe wina – bo to są małe winiarnie, a warunkiem przyjęcia towaru do naszych sklepów monopolowych (tak, tu jest monopol, wina, piwa, wódki w zwyczajnym sklepie nie kupisz!) jest minimalna ilość 50 tys. butelek. Mała winiarnia nie jest w stanie tyle wyprodukować (a na masowej produkcji się zarabia) to nie jest przemysł, to jest sztuka. Koszty produkcji są większe, ale wszystkiego dogląda właściciel i zawsze możesz do niego pojechać z pretensjami, albo z pochwałami. Nic nie wiem o pretensjach, wiem, że mimo wyższych cen te winiarnie zarabiają na siebie i mają wielu zwolenników.
My jeździmy tam tylko jesienną porą, taka tradycja – po jabłka, a po drodze jakaś winiarnia.
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/November262011
Cichalu – prawda, święta prawda. Nowy „dobrze robi” na otoczenie.
Dobry wieczór Blogu!
Wróciłam z gór pełna wrażeń. Na 2000m nie ma śniegu, ale jest… lód, pełno lodu i lodospadów. Do tego błękitne niebo, słoneczko i brak wiatru…
Obrazki wrzucę jutro lub pojutrze.
Lingwista Cichal hoduje mole, a potem je ich jaja z akcentem na ole! 😯 😀
Pora robić kolację. Z wczorajszego szatkowania i kiszenia zostało mi trochę kapusty i zrobiłam coleslaw. Wreszcie mi wyszła taka prawie amerykańska. Będzie do kiełbaski na gorąco. Na pierwsze – reszta bavette z pomidorami.
Oj, ta Pyra. Na trzeźwo taki babol gramatyczny? No nic. Z sympatii do Nowego pewnie.
prosze nie wystawiaj mnie na tak odlegla probe Nemo. chce juz, w najlepszym wypadku za chwile miec mozliwosc porownania co rozplywa sie szybciej
szwajcarskie alpy czy tutejsze towarzystwo?
z tego co widzialem to:
maja anglicy
maja portugalczycy
hiszpanie
niemcy
…
inne burki
oraz turki,
a polacy niczym gesi, wlasnej klawiatury nie posiadaja
i coz ja mam poczac?
Posiadają, posiadają
http://www.berlin.polemb.net/gallery/nasze_obrazy/polonia/klawiatura/klawiatura_pl.jpg
Ogonku,
ja Cię wystawiam na próbę? 😯 Jaką? Mnie nie przeszkadza brak ogonków, akcentów etc. Ale już tak nie narzekaj, bo co to jest?
Nie posiadam takowej, lecz niemiecką. Zdaje mi się jednak, że na każdej da się polskie litery wykombinować, jeśli w komputerze jest opcja języka polskiego. Cztery lata temu zdawało mi się, że w życiu nie opanuję tego przestawiania na inny język (inne klawisze, nawet kropka i przecinek zamieniają się miejscami 😯 ), ale widzisz, jakoś to wychodzi 😉
O, proszę! Małgosia znalazła ten sam dowód 😉
to zaden dowod
ukald liter w pierwszym rzedzie ponizej cyfr jest rostrzygajacy
qwertz to niemiecka tastatura
qwerty posluguja sie angielskojezyczni
ale i tak sie ciesze ze mnie czytasz MalgosiuW-u
nie da sie niczego wykombinowac Nemo bez kombinowania. wyroslem z tego i nic na to nie poradze
Accent_aigu
🙂
niez?EwolucjawstronÉlustranagrodykupimysobiesameiczytaÇju?nikogopotrzebyniebÉdziewprawdziePlacekjeszczesiÉszarpiealeju?zupe?nieniewiadomopokiegokuchniabezprzyprawjestjakpiwobezalkoholurówniebezsensusmacznego?eco ?%°ebe?kot?nieszkodzisiéprzewinaçwszaksiéda
pocznij po turecku
Sprawdź układ klawiatury: powinno być polis (programista)
ustawienia regionalne.
Sławku, 😀
Jadąc samochodem z gór słuchaliśmy radia. Nadawali, jak to w niedzielę wieczorem, trochę aktualnej polityki (wybory w kilku kantonach), sportu (Federer kontra Tsonga) i dużo muzyki – starych przebojów bardzo w moim guście. Jechaliśmy wzdłuż jeziora, na zachodnim niebie różowiły się smużyste obłoczki, uśmiechnięty księżyc wyzierał zza czarnej grani, a do tego śpiewał Christophe Ta podróż mogłaby trwać i trwać…
Alino,
jeśli to lubisz, to Ci dedykuję 🙂
yureczku 😆
przeciez to nie jest moj problem 😆
hallo,halohaloparyzoslawku
Sosy podane przez Ewę, te na bazie orzechów bardzo ciekawie brzmią, pewnie kiedyś skorzystam. Szczególnie ciekawe bo zawierają świeżą kolendrę a ja jeszcze w domu jej nie stosowałem, ale coraz bardziej mnie przekonuje.
Dania z kolendrą jadłem, coś z kuchni indyjskiej, tureckiej czy azjatyckiej, bardzo mi smakowały. Ciekawe jest połączenie w sosie pomidora i kolendry, choć to trochę pewnie nieładnie ale w tureckiej knajpce wylizałem kiedyś plackiem pide resztki takiego właśnie sosu które zostawiła córka. Smaczny był bardzo!
Pewnie nie powinienem używać słowa placek, lepiej chlebek.
Pisząc kolendra, mam na myśli dostępną u nas kolendrę siewną, jest również kolendra wietnamska ale z nią spotkałem się gastronomicznie jedynie w wietnamskich barach śp. bazaru na Stadionie X lecia. Gotowali tam sami dla swoich, ale i obcych też nakarmili. Ale już, jak wiecie oni już poszli precz a w tym miejscu stoi nowy Stadion Narodowy, może będzie nosił imię Cocacoli?
Stadion Pepsi już mamy, pora więc na stadion konkurencji.
Ewa podała też przepis na gęś z pigwą, to Też może być smaczne!
Mam zupełnie świeżutkie, dokładniej wczorajsze, doświadczenia (doświadczenia to nie bułki, nie muszą być dzisiejsze) z piersią kurczęcia z karmelizowaną pigwą. Takie oto karkołomne danie wykonała wczoraj Antkowa i przyznam było to bardzo smaczne, wczoraj ciepłe z ryżem i dzisiaj jako zimne resztki wylizane do śniadania.
Tak więc kto ciekaw, niech robi tym bardziej że pigwę z zagranicy można teraz właśnie kupić.
Pigwa w przepisie, takie jak duże, żółte jabłko jest owocem drzewa pigwy, to co używany do nalewek i marmolad to owoc pigwowca. Pigwa, ta z drzewa, jest duża słodkawa, w smaku lekko gruszkowa, smaczna, obierała się lekko jak jabłko, natomiast owoc krzewu pigwowca jest mały, kwaśny, trudno się kroi i obiera.
Pigwa i pigwowiec to jak kasztan i kasztanowiec, różne rośliny.
Czy ja jeszcze coś chciałem napisać?
Może jakieś słowa bez ogonków..
Ges z pigwa.
Smacznego!
Wielkości średniego jabłka czy gruszki. W smaku owszem, gruszkowata lekko, ale nie słodkawa, aromatyczna.
Pigwowce znam z dzieciństwa (Bartniki), zajadałam się tym, chociaż mi gębę wykręcało na wszystkie strony, takie cierpkie to było
http://alicja.homelinux.com/news/RPA-Marzec.2009/06.Winnice_etc/12.Koniecznie_pigwy.jpg
Tłumaczenie dla Cichala :
Ostry akcent————–? tu nie jestem pewien zamiaru Artysty…
🙂
niez?
Ewolucja w stronę lustra.
Nagrody kupimy sobie same i czytać już nikogo potrzeby nie będzie wprawdzie Placek jeszcze się szarpie ale już zupełnie nie wiadomo po kiego kuchnia bez przypraw jest jak piwo bez alkoholu równie bezsensu smacznego że co ? że bełkot? nie szkodzi się, przewinąć wszak się da.
pocznij po turecku
Sławku!!
Poczęcie po turecku jest bardzo trudną pozycją, jestem już za mało giętki na takie zabawy.
A zresztą co miałem począć , już począłem.
ogonek-nie wiem co napisać?
Albo tu…bo wygodniej
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/RPA2009WineCountryNearCapeTown#5372468247694045106
Antku – pigwa (nie pigwowiec) jest również cierpka. Doskonała do mię i Antkowa wiedziała co robi. Moja Matka robiła schab z pigwą – też znakomity.
Nemo – Christophe śpiewał świetne piosenki ale i wtedy i teraz najważniejsza dla mnie jest jest odpowiedź na pytanie : miał on, czy nie miał dolepione sztuczne rzęsy?
Komunikacik:
Alicjowy fifrak (na moich plecach) uczynił furorę w żyznej Wielkopolsce.
Alicja, jesteś wielka. ONE tak mówiły.
Ja też.
Dbaj o łapki! Trzymamy co trzeba.
Powracając z wyż wzmiankowanej żyznej Wielkopolski zostałam obdarowana dodatkami do świeżo ukwaszonej kapustki, a to: kiełbaską domową typu polska, kiełbaską domową surową, kawałkiem polędwicy domowej wędzonej oraz słoiczkiem czegoś, co nazywano kiełbasą do smarowania – pierwsze widzę, ale mi się podoba. Kapustkę rzeczoną zapomnieli włożyć do paczki żywnościowej i do czego ja teraz zjem te rzeczy???
Wicher wieje, deszcz zacina, jesień, jesień już…
Niezbędne wyjaśnienie: jeśli ktoś myśli, że moja rodzina trudni się wyrobem kiełbasek, to jest w mylnym błędzie. Moja rodzina jest lekarzem prawie-wiejskim.
Alicjo i Pyro, ta pigwa co wczoraj próbowała Antkowa, nie była cierpka, ,była słodkawa, gdzieś tam daleko, przypominała jej smak dawno temu jedzonych gruszek.
Ale tego drzewa już nie ma, więc nie poczęstuję.
Ta pigwa była z Turcji, więc może bardziej słońcem nakarmiona, może już innej hodowlanej odmiany niż pigwa pospolita, innego już smaku?
Jabłko jabłku też nierówne.
Zaczyna wiać, więc zwiewam i ja.
Pa!
Nisiu – kiełbasę do smarowania robi się z surowych wędzonek (albo mięsa sparzonego i lekko podwędzonego) – zmielone to-to z kawałkami tłuszczu tą najgrubszą z sitek przy maszynce, potem w to przyprawy – majeranek, czosnek, dyżurne – wszystko starannie wyrobione i albo (do szybkiego spożycia) trzymane w lodówce albo zawekowane w słoiku. Lepsze w smaku to pierwsze.
a zjadłam; miało być siatek, nie sitek.
Errata.
jest : gdzieś tam daleko, przypominała smak….
powinno być : gdzieś tam daleko przypominała
Jak w filmie, o jeden przecinek za daleko.
Na skutek panującej i krępującej palce nadwrażliwości na nieużywanie ogonków, ogonka niepotrzebnie nadużyłem.
Ogonku, przepraszam!!
Antku,
skoro musisz zwiewać, to trudno 🙁
Mam nadzieję, że Cię tu znowu przywieją ożywcze wiatry 🙂
O właśnie!
Pyro, czy robiłaś kiełbasę w słoiku, ale nie z wędzonek, z surowego mięsa, pasteryzowaną?
Ja eksperymentuję, ale wychodzi mi w tym słoiku jakiś twardy mielony, nie kiełbasa.
Robił ktoś kiedyś takie frykasy??
Jotko, będę się pojawiał jak ten wiatr z lampy Alladyna.
Trzeba potrzeć i będę!!
Antku – robiłam. W efekcie „wyrąbywałam” kawałki ze słoika, a potem kroiłam w plastry do chleba (masa ta sama, co w jelicie na biała kiełbasę). Lepsze efekty osiągałam tylko, kiedy zwiększałam ilość słoniny, boczku, podgardla itp – wtedy miałam raczej luksusowy smalec.
Wiatr z lampy Alladyna. I magiczne i piękne. Zapamiętam. Dobranoc 🙂
Dobra pigwówka wyłącznie z pigwowca – i basta.
Poczęstował mnie przyjaciel sokiem z tutejszej ogrodowej pigwy (nie pigwowca więc), wytłok na wprost, bez dodatku cukru i co, szczęka mi opadła, bo tej cierpkości ani śladu nie było, doskonały!
Jesień nas dopadła, wieje i siąpi, ale jeszcze nie zimno.
Dziś byłem przeważnie dobrym człowiekiem.
W tutejszym polskim kościele odbył się dziś bazar dobroczynny, a ja w tym pomagałem, tzn. pomagałem mojej LP, przywozić ciuchy i ustawiać. Ciuchy nie były z jej sklepu tylko fundowane, ale ona lubi sprzedawać i walczyła cały dzień. Moja rola ograniczała się do pilnowania trzyipółlatka, bo jego mama też sprzedawała. Jest to pchli targ i sprzedaje się właściwie wszystko, co zbywa w domu, a uzysk idzie na misję dla trendowatych w Kongo i do tego ośrodka dla niewidomych pod Warszawą.
Zbierają zwykle ponad 10 tysięcy euro i mamy nadzieję, że i tym razem zbierze się nieźle.
Teraz ona ogląda polską tekewizję, a ja tu u góry śledzę internet.
A co do ogonka i znaków mogę tylko powiedzieć, że on akurat sobie dawniej tym bardzo dobrze radził. I pisownią dużą i małą.
Ja mam swój sposób instalacji tych znaków (akurat lewym alt) i używam już długo, długo jeszcze nim wpisywałem się w necie. Powtarzan kolejny raz, gdy piszę z pracy nie mam tego, bo tego nie da się tam zainstalować.
Forma pisowni moim zdaniem też jest formą grzecznościową.
To tyle.
A…, jeszcze:
Ktoś mi nawiózł dużo gruszek z Polski, ma któś na to pomysł?
Jeśli chodzi o mnie i o gruszki, usiadłabym wygodnie, zjadła je wszystkie i pękła.
Kocham gruszki.
Pepe, cieszę się, że traktujesz uważną pisownię jako odmianę grzeczności. Dla mnie to też oczywiste.
Dla mnie też 😀
I dla mnie (chociaż co i raz naciskam coś tam przypadkowo – np caps lock)
Pepegorze,
gruszkówkę!
To Panalulkowy cymes, ale chyba nie podał nigdy przepisu, może gdzieś tam mam w archiwach, poszukam. W każdym razie najpierw chyba te gruchy fermentowały, a potem się tego-tam.
Antek,
moja Mama robiła takie kiełbasy w dawnych czasach, w weki, zalać trochę tym z gotowania mniam-mniam, i trochę smalcem na koniec, zamknąć.
Matko jedyna, jaka to była pycha 🙄
Może to je to?
Nisiu – co Ty myślisz o bojkocie Empiku? Dzisiaj na ten temat pisze e-Newsweek.
Alicjo – gruszkówka Lulka (chwała jej) to był destylat. Pepe tego nie wyprodukuje w żaden sposób.
Znakomita jest nalewka ale dojrzewa co najmniej rok, dobre są gruszki w occie (do mięsa) a także śliwki suszone i kandyzowane. Ja lubię kompoty gruszkowe ze słoika – bardzo zimne z goździkiem i odrobiną cynamonu.
gruszki, śliwki – już mi się wszystko zajączkuje… Może ju pora na starszą panią?
Nisiu,
„fifrak” chciałabym wpisać za Twoim pozwoleniem jako oficjalną nazwę tychże wyrobów 🙂
Jak mi się te rączki naprawią (a będę pilnowała po jutrzejszym), to jest nadzieja, że nawyrabiam, bo mam pare pomysłów.
Jerzor poleciał do kuchni nalać wina tego ze zwiedzanej winiarni. Zdrowie wszystkich!
Pepegor,
ile masz tych gruszek? Więcej niż 10 kg?
Jeśli już są dojrzałe tzn. nie twarde jak kamień i nie lubisz surowych, to możesz sukcesywnie przerabiać na tartę Tatin , gruszki Piękna Helena (gotowane w białym winie i podawane z sosem czekoladowym), kompoty etc.
Możesz też je ususzyć i w zimie pogryzać zamiast palić papierosy 😉
Dedykuję na dobranoc.
http://youtu.be/x8JjR7SwrJY
Alicja – nic bez opasek wzmacniających nadgarstki nie będziesz robić. Jak tenisistka musisz zabezpieczyć łapki. A to, że z Ciebie kawał artystki, to z dawna wiadomo.
Fifrak – proszę uprzejmie, to nie moje, w domu tak się mówiło.
😆
Pyro, na razie nic specjalnie nie myślę. Ja Empiku nie zbojkotuję, bo z niego żyję z wzajemnością. Ludzie nie przestaną w nim kupować, bo najwygodniej: wszystko ma. To trochę jak w tym filmie z Hanksem i Meg Ryan – „Masz wiadomość”.
Nie wiem, czy wiesz, kim jest pan Krempa, który ogłosił apel. Jakiś czas temu robił wortal (cokolwiek by to miało znaczyć) literacki „granice.pl”, gdzie książki recenzowano. Jakoś mu wtedy Empik nie przeszkadzał. Teraz chciałam zobaczyć jak to wygląda, weszłam na adres i znalazłam – księgarenkę internetową. No więc mam wątpliwości, czy panu Krempie rzeczywiście chodzi o promocję mało znanych pisarzy, czy raczej o interes małych sprzedawców książek. A w rynek to ja się wtrącać nie będę.
Wortal naraził mi się, kiedy przyjął patronat nad moimi dwiema książkami (polega to na tym, że my ich reklamujemy, a oni o nas mówią) i za każdym razem piórem młodej (26) recenzentki schlastał mnie z dużą nienawiścią, za to niemerytorycznie. Jak już wiele razy mówiłam, mogę przyjąć krytykę, jeśli jest to merytoryczna krytyka książki, a nie inwektywy pod moim adresem. Chodziło o Gosposię i coś tam jeszcze, nie pamiętam, z przodu czy z tyłu.
No i widzisz, z mojej strony tak to wygląda.
Jeszcze o promocji mało znanych pisarzy.
Wydaliśmy kilka naprawdę znakomitych książek autorów debiutujących. Krytyka powinna nad nimi piać. Mówię to bezstronnie i bez zazdrości, znajdując się na innym pisarskim biegunie. W ogóle ich nie zauważono. I teraz zarówno Empik niechętnie ich przyjmuje, jak małe księgarnie. Prawda jest taka, że jeśli kogoś trudno sprzedać, bo ambitny i nie najłatwiejszy w odbiorze, to wszyscy będą przed książką uciekali. Jeśli gdzieś ma on szansę, to właśnie w Empiku. Dlatego my czasem stosujemy podłą sprzedaż wiązaną – książki chodliwe i w pakiecie pan Znakomity. I płacimy ciężkie pieniądze za wyłożenie książki okładką a nie grzbietem do klienta.
Tak naprawdę bardzo lubię nastrojowe księgarnie w starym stylu. Wejść, posiedzieć, poogladać, podczytać to i owo, wziąć książkę do ręki, nawet powąchać. Ale to tylko księgarnie realne, nie internetowe. W internecie wolę kupić od większego (Empik albo Merlin, Gandalf czy Matras), bo są większe szanse, że dostanę czego chcę, szybciej mi przyślą, sprawniej obsłużą.
O, jak śmiesznie: u pana Krempy można kupić e-booki, ale kiedy chce się kupić normalną książkę papierową, którą on udaje, że ma, to po kliknięciu na „kup” odsyłają klienta do innej księgarni internetowej, gdzie znowu trzeba szukać wybranej książki. A że wydawnictwo Sol nazywa się u nich Solaris http://www.granice.pl/recenzja.php?id=100 – to już naprawdę pryszcz.
Oj, wolę ja Empik…
O, o, ale żeby to zobaczyć, trzeba wpisać Szwaję w wyszukiwarkę, bo oni mają wszystkie książki pod jednym adresem, tak że – jak się okazuje – linkowanie konkretnej strony nie ma sensu.
Oj, wolę ja Empik…
Wieje. W naszym i w sasiednich powiatach częściowo nie ma prądu.
Rano się rozejrzę jak dachy.
BRA!
Mam zdjęcie Krótkiego w różowym fifraczku. Do podziwiania.
W ramach prezentów urodzinowych dla mojego syna, z pomoca Leśniczyny, przemalowałyśmy kopię Naczelnika na Kasztance (olej na płótnie, wyszukane na Allegro 😀 ) na Marka na Hubalu z Krótkim w rzeczonym fifraczku trzymanym na smyczy.
Ja ide sie udam spać albo co. Robię za Smetka. Ni mom ręki do roboty.
I ZNOWU SUKCES – Gospodarz wybaczy, że posłużę się Jego tytułem do wyrażenia moich wrażeń o przygotowaniach Państwa Cichalów do naszej skromnej wizyty. A zaczęło się tak:
W sobotę o zmroku przekroczyliśmy z dzieckiem progi niezwykle gościnnego domu w Terrytown. Stół był juz oczywiście nakryty – Ewa z Januszem zadbali o każdy, najmniejszy szczegół, wszystko „zapięte na ostatni guzik”.
Na początek wino, wspaniały ser i jak zwykle – „co słychać?”, ale niedługo po tym zasiedliśmy do stołu.
Na początek była zupa z dyni z imbirem – dzieło Janusza – a dla nas rozkosz dla podniebienia. Dokładki oczywiście były również.
Później indyk ze słodkimi ziemniakami i z Ewy żurawiną z gruszkami – tylko zdrowy rozsądek pozwolił mi nie dokładać w nieskonczoność. To było naprawdę dobre!!! Nawet moje wybredne dziecko nie marudziło i zjadło wszystko.
Na koniec lody z ciepłą szarlotką – pychotką (wypiek Ewy).
Rano opisane wyżej przez Cichala śniadanko, a w nim najważniejsze – Ewy twarogi, nareszcie poczułem się się jak w czasach dzieciństwa w Nałęczowie, gdy przynosiłem taki twaróg od okolicznych rolników.
U Cichalów jedzenie to jakby tylko dodatek do niekończących się pogaduszek i długich Polaków rozmów. Sypanych jak z rękawa cichalowych anegdod można słuchać bez końca, a przytaczane przez Ewę różne zdarzenia są równie ciekawe. Dopiero o pierwszej w nocy dziecko wykazało się rozsądkiem i spanie dla wszystkich zarządziło. cdn.
cd.
A teraz najważniejsze – kolano Cichala sprawuje się świetnie, prznajmnniej ja, obserwator z boku, tak to odbieram. Drewniana laska, która jeszcze do niedawna pomagała Cichalowi chodzić, leży gdzieś w kącie bezużyteczna, a Cichal bez niej przygotowuje swoje kolano do sylwestrowych występów na LI. I tak trzymać!!!
Alicjo, jutro trzymam za Ciebie, musi się udać!!!
Alicjo, trzymam kciuki i dokładam swoje dobre myśli do tego ich tłumu, który Ci towarzyszy. To Twój dzień – musi przynieść to, czego chcesz!
Dzień dobry.
Dzisiaj trzymam za Alicję ale jeszcze nie teraz; teraz u nich noc; zaznę o 14 naszego czasu.
Za oknem kłęby chmur czarnych ale i okienka w nich a te okienka podświetlone słońcem na różowo. Zza szyby ładne to.
Ćwiczę kciuki przed ekstra trzymaniem 🙂 Dzień dobry 🙂
Nisiu, chciałam Cię kupić w naszej Galerii 🙄 , ale poszłyście jak ciepłe bułeczki, Ty i D. Wałęsa. Mam nadzieję, że dorwę Was dzisiaj w mieście 🙂
Skończyłam z tenisem, jeszcze tylko siatkówka. W tej chwili wygrywam 2:0 i oby było 3 😀
Wygrałam 😀