Tego nie lubię,tego nie mogę, to mi nie smakuje
Na sobotę i niedzielę temat do rozmyślań i rozmowy. Pod warunkiem oczywiście, że kogoś zainteresuje. Większość i tak zajmie się czymś innym. Ale tak wygląda każdy tekst blogowy i dyskusje, które szybko zbaczają na niespodziewane tory. I tak dobrze jeśli temat jest zauważony. Dziś więc znów o manierach przy stole.
Bywają przy stole kłopotliwe sytuacje spowodowane tym co podano na półmiskach. Są bowiem goście na specjalnych dietach (np. diabetycy, bezglutenowcy czy wreszcie wegetarianie). Otóż tacy goście przyjmując zaproszenie koniecznie muszą uprzedzić gospodarzy, że mają specjalną dietę zaleconą przez lekarzy, bądź sami ograniczyli swoje menu wykluczając mięso czy inne produkty (zdarzają się np. ludzie nie tolerujący owoców morza). Ostrzeżenie takie zapobiega kłopotliwym sytuacjom przy stole wprawiającym w konsternację gospodarzy i umożliwia uczestnictwo wszystkich gości w ucztowaniu. Złym obyczajem jest zostawianie niedojedzonych potraw na talerzu. A zdarza się, że jakieś danie nam nie smakuje. Prostym sposobem na uniknięcie towarzyskiego nietaktu jest nakładanie na talerz bardzo małych porcji. Dopuszczalne jest bowiem poproszenie lub skorzystanie z dokładki jeśli smakuje, gdy natomiast oddanie talerza z nie zjedzonymi resztkami jest niegrzeczne. Odrobina nawet nie specjalnie smakującej potrawy nie zepsuje nam całego nastroju. Na pewno znajdzie się danie, które przypadnie nam bardziej do gustu. A jeśli wszystko będzie nie w naszym guście to na przyszłość wystrzegajmy się zaproszeń na posiłek do takiego domu!
Na koniec anegdotka z własnego życia. Przed wieloma laty przygotowywałem kolację, w której miał uczestniczyć mój redakcyjny kolega Ryszard Kapuściński. Wrócił on z kolejnej podróży i chciał posłuchać plotek o tym, co działo się w redakcji „Kultury”, w Warszawie a nawet w kraju. Udało mi się zdobyć (a było to w czasach, w których atrakcyjne produkty zdobywało się) piękną wołową polędwicę. Dumny przyniosłem więc i ułożyłem na stole przed gośćmi upieczony na sposób angielski czyli krwawy kawał mięsa. I wówczas nasz główny gość wyznał: przeszedłem na wegetarianizm!
To było straszne. Ryszarda napchałem sałatą, a sam nie pamiętam nawet o czym opowiadał.
Komentarze
Każdy zna podobne sytuacje, choć nieliczni mogli gościć Kapuścińskiego. Zdarzyło mi się raz być na bankiecie, na którym był ten właśnie główny i dosłownie honorowy gość. Było to przy okazji nadania doktoratu honorowego na Uniwersytecie Gdańskim.
Mamy przyjaciół, których męska część nie jada tego, co pływa i fruwa, a nawet ptaków bezlotnych. Nieraz to duży kłopot. Czasem jest coś, czego po prostu temu gościowi nie nakładamy. Parę razy było coś specjalnie dla niego. Na inne rozwiązania spuśćmy zasłonę 😳 .
Dzień dobry. Bardzo interesujący (i potrzebny) dzisiaj temat. Inna rzecz, że w domu rzadko gościmy kogoś, o kim nic nie wiadomo, a jak wiadomo, to łatwiej dostosować się do gustów gościa. Jeżeli goszczę kogoś po raz pierwszy i niewiele o nim (niej wiem) to bywam na tyle bezpośrednia że wręcz dzwonię i pytam „czego Pani/Pan nie jada nigdy, a czego raczej unika?”. Wszyscy bywalcy Zjazdów wiedzą np, że Allan nie jada cebuli, nie znosi. Więc robi się nieco danego dania z większą ilością pora, bez cebuli i ogłasza, że to jest dla Allana. Kiedy ma mnie odwiedzić Marialka (jak wiadomo wegetarianka zdecydowana) to kolacja jest warzywna, ziemniaczana, ew. rybna i też to zupełnie reszcie nie przeszkadza. Prawie nigdy (chyba, że uzgodnione) nie podaję gościom podrobów, a jeżeli np w przystawkach jest dość powszechnie lubiany ozór, to uprzedzam, że w tej galarecie, albo w tym rzędzie wędlin tenże ozór jest i jak ktoś nie lubi, to unika. Bardzo kłopotliwe bywa goszczenie cudzoziemców – nie jednorazowe, kiedy to można pomyśleć i podać dania powszechnie akceptowane w Europie – drób, ryby, wołowina – ale codzienne wyżywienie np 2 tygodniowe kogoś z zupełnie innej kultury kulinarnej bywa koszmarem. Doświadczyłam tego w dziesięcioleciu 1982-92, kiedy to Młodsza prowadziła wymianę z liceum w Vitre w Bretanii i corocznie gościliśmy nauczyciela /kę z tego liceum. Od razu mówię, że sto razy wolę panów w charakterze gości : z zasady jedzą wszystko byle dużo i smacznie, są ciekawi, pomagają np piec ciasto albo lepić pierogi i raczej rzadko wybrzydzają. Panie natomiast bywają kłopotliwe (diety, modne trendy, ograniczenia). Dobra. Prawdziwą gehennę przehodzili rodzice uczniów. Przede wszstkim ich goście jadają w innych porach dnia, żyją w innym rytmie i nijak nie mogli miejscowi utrafić w gust nastolatków z Bretanii. Od 12.00 w południe chcieli lekki, ciepły posiłek (trwały lekcje) nie chcieli jeść polskiego obiadu o 16.00 – 17.00, za to o 20.00 zaczynają biesiadować do 23.00. W tych latach szynka w domu to był luksus – gospodarze załawiali „dla gości” – goście wybrzydzali na szynkę, za to pakowali rogalik smarowany słonym masłem i dżemem do kubka z kawą (a po ich sniadaniu spokojnie mogło okruchami na stole pożywić się stadko kur).Czasem gospodarze w odruchu rozpaczy wręczali progeniturze pieniądze do MD i wtedy wszyscy byli szczęśliwi. Co roku było to samo – Młodsza i inni nauczyciele na zebrnich z rodzicami uprzedzali – rano ma być dżem, słone masło, ew. twarożek; pod ser nie smaruje się pieczywa, słata podawana jest itd itd – żadnych drogich prezentów na pamiątkę, bo oni wam przywiozą koszmarną popielniczkę lbo plastkową tackę. Ale, ty sobie mów, a sceny powtarzały się z roku na rok i kłopoty też.
Jak ja odwiedzam Pyre, to wiadomo, ze moze byc bez przystawek i niczego, byle tylko golonka byla 🙂
Psiakosc, oddalam chlopu komputer wczesnym wieczorem, zeby poustawial to i owo, no i widze, ze poustawial owo, bo nadal nie dysponuje polskimi charakternymi. Mecizny 🙄 (e z ogonkiem, to z filmu „Kariera N.Dyzmy”)
Co do wybrzydzan gosci, ostatecznie mozna wskazac paluszkiem – tam jest lodowka.
Ja mialam takie przeprawy z Bonnie, ktora co rusz na innej diecie, a w koncu okazalo sie, ze wszystko zjada rowno. Oraz popija niesmiertelna „diet coke”, bo to pierwsze slowo jest wazne, niewazne, jakie swinstwo substancja zawiera 🙄
Dzień dobry Szampaństwu,
Temat poruszony przez Szanownego Gospodarza jest mi bliski – jutro większe przyjęcie u nas, a jeden z gości słynie w połowie miasta z tego, że ok 93% składników dostępnych w mieście nie jada, żywi się praktycznie wyłącznie kebabem i pizzą, kategorycznie odmawia przyjmowania składników takich jak: ser żółty, cebula, pieczarki – lista zajęłaby wiele stron. Przy organizacji większej imprezy jest to problem – nie da się ugotować wielkiego gara chili czy też innego eintopfa, tylko trzeba robić szczegółową rozpiskę, kto co i dlaczego – począwszy od listy zakupów. I jeszcze niech delikwent nie przyjdzie, bo coś – zastrzelić się pozostaje.
Natomiast jako inspirację weekendową podrzucam rozszerzony przepis na schab z woka w sosie teriyaki – w wersji nieco mniej słodkiej. Mam pewną słabość do woka, nie ukrywam.
Onufry,
po pierwsze primo, ukradles moje powitanie, ale niech Ci bedzie.
Po drugie primo, jak ktos zywi sie pizza, to nie ma sily, zeby tam nie bylo sera zoltego, cebuli i pieczarek. Owszem, mozna wykombinowac, ale to juz nie TA pizza.
Nie pozostaje sie zastrzelic ani robic szczegolowej rozpiski – nalezy robic swoje. Chyba, ze zapraszamy tylko TEGO wlasnie goscia – to wiemy, czym go poczestowac. Tlum nalezy traktowac rowno, ci z dietami zawsze znajda cos dla siebie na stole.
…lepiej podawac ryz rozplaskany na calym talerzu, a schab ciepnac na srodek. Ryz sie wtedy fajnie zeni z sosem itd. Polecam, to tylko przeze mnie podpatrzone w pewnej restauracji azjatyckiej, i od tego czasu stosuje.
Alicjo,
Faktycznie, zapomniałem o disclaimerze i kopyrajcie – kajam się niniejszym i odszczekuję, „hau hau” – nie ukrywając przy tym, że powitanie to bardzo mi się podoba i w chwilach słabości oraz roztargnienia może zdarzyć mi się jego użycie, za co z góry solennie przepraszam.
Co do żywienia się pizzą – wydziałem niejednokrotnie, jak wspomniany delikwent wyciągał wspomniane fragmenty z pizzy. Różnych ma pani bozia lokatorów, jak to mówią. Przy tym wszystkim, przedobry to człek jest.
Co do ryżu – zgadzam się, sam czasem mieszam składniki z ryżem już w woku.
A gościliście kiedyś przez rok wegerianina z Indii? Cedziliście rosół przez takie sito, żeby zupa była w 100% bezmięsna wzrokowo? I to w końcówce lat 50-tych, gdy żadnych brokułów, oliwek, bakłażanów i podobnych fanaberii w Polsce nie znano.
A hinduistyczny wegetarianin nie jadał jajek pod żadną postacią, nawet w cieście
Pyro 😀
Tak, z tą cebulą to święta racja. Wszyscy nasi znajomi już o tej przypadłości Alaina wiedzą i czasem robią nawet dwie wersje tej samej sałatki z cebulą i bez.
Ja szaleję cebulowo zawsze,jak Mój Najdroższy w Zasadzie Wszystko Jedzący wyjeżdża w jakieś podróże,co dzięki Bogu,zdarza się od czasu do czasu 😉
To czym on się wtedy żywił? Kwiatkami z balkonu?
Onufry!
Uzywaj sobie powitania, bedzie nas dwoje, mam nadzieje, ze *pretensje* odczytales z przymruzeniem oka 😉
Ja tez mam slabosc do woka, tam sie tyle rzeczy da zrobic, ze w glowie sie nie miesci. Troche schrzanilam sprawe, kiedy dostalam w prezencie prawdziwy chinski wok od matki mojej synowej, ale poprawilo mi sie na duszy, kiedy zobaczylam, ze ona sama tez uzywa teflonowego woka 😉
Jak to dobrze, ze Jerzor zjada wszystko 🙄
Podobno nie cierpi rosolu z kluskami lanymi, a jednak jak tesciowa podala, to jadl, i to z pocalowaniem reki. Ja nie przepadam, totez nie robie, ale czasami mi sie zateskni do…
Jak wpadne we wrzesniu, to sobie zazycze.
Ja znakomicie ograniczyłem listę niejadanych potraw. Został na niej tatar, jajka na mięko i buraczki na zimno bez chrzanu. Więcej grzechów nie pamiętam. Możecie mnie zapraszać bez obawy o ewentualne kłopoty. Tatar chętnie ubywa na przyjęciach, więc mojej absencji w tym zakresie nikt nie zauważy.
No meat?! 😉
Jeśli ktoś zaprasza gościa, bo go lubi i szanuje, to chyba jest jasne, że bez szemrania uwzględni jego jedzeniowe ograniczenia lub fobie.
Inna sprawa z gośćmi, co się sami wpraszają lub są zapraszani z innych powodów np. prestiżowych, a potem bywają obgadywani za swoje „dziwactwa”, szczególnie gdy spowodowali widoczne dla innych zakłopotanie gospodarzy… 🙄 😉
Alicjo!
Takoż odczytałem, bez obaw 🙂
Co do woka – to używam dużego, ciężkiego, żeliwnego, który to co jakiś czas sezonuję. Jedynym problemem jest zbyt niska wydajność energetyczna największego palnika gazowego, jaki posiadam – a na zakup specjalnego tzw. „taboretu gazowego” zdecydować się nie mogę, bo i tak mam wystarczająco zadymiony i zatłuszczony lokal. Kiedyś zrobię sobie letnią kuchnię na tarasie, słowo daję – sąsiedzi mnie pokochają.
Nemo,
Oczywiście, gość jest w menu uwzględniony. Dostanie pizzę – stąd tak intensywne poszukiwania odpowiedniego przepisu na ciasto. Nie podam przecież dania z niedopracowanej receptury – raz już ten błąd popełniłem (na urodzinach Kotecka zresztą, o zgrozo, gdy na obiedzie familijnym użyłem sosu ze słoika do potrawy z woka) – i więcej tego nie zrobię. Rozpacz. Zjeść się to dało, ale nic ponadto.
Sam mam w domu taki problem bezglutenowo- bezlaktozowy. Jakos tam ciagniemy ustawiwszy sie na to, a LP – bo jej to dotyczy – od czasu do czasu mcha po prostu na to reka i cos na te skutki potem zazywa. Najgorzej jest po spozyciu w azjatyckich lokalach, bo oczy jej puchna i lzawia juz w drodze powrotnej, jeszcze w samochodzie. Te lokale wykreslilismy praktycznie z repertuaru, bo oni tam tego nadglutamianu dodaja chyba do wszystkiego. W ten to sposob sami stalismy sie problematycznymi goscmi.
A dziwakow wylawiajacych poszczegolne elementy skladowe dania i deponujacych je na skraju taleza nie lubie po prostu i chyba przestalem zapraszac, bo z kregu tych ktorzy u nas ostatnio bywaja znam tylko lekkie przypadki i nimi specjalnie sie nie przejmuje, bo znajda u mnie zawsze cos na stole, czym moga sie pozywic.
Zapowiadany od srody front opadow z zachodu stale jeszcze kaze na siebie czekac i musze sie tu chronic przed sloncen, zyczac nam wszystkim tego samego przynajmniej do poniedzialku!
pepegor
Stanislaw wymienil pare spraw ktore nie lubi. Ja bym sie dopisal najwyzej do buraczkow, bo generalnie jem wszystko oprocz ostryg – to jednak inny temat. Dotychczas omijam stoiska z ostrygami. aby mnie nimi przypadkiem nie nagabywano. Jak bym moze raz sie zmusil, to poszlo by mi tak jak Alicji? Ale po co w nowy nalog wpadac, kiedy dopiero co oduczylem sie palenia.
A teraz szczerze: Uwazam to za cnote zostawic po sobie czysty talez, tzn taki, gdzie nie ma prawa znajdowac sie jeszcze chocby ziarenko ryzu i pytanie w zwiazku z tym, co jest z dekoracja, jezeli jest w ogole jadalna? W „Feliksie Krullu” kelnerzy poznawali nowobogackich, a wiec frajerow po tym, ze ostatni zjadali tez dekoracje. A dzisiaj, uchodzi to juz?
Pepegor – nie jest tak źle z LP, zawsze można jej przygotować coś, co może zjeść. Ja mam nadzieję gościć ją jeszcze nie raz.Natomiast nie mam pojęcia, jak sobie radził Stanisław z Hindusem. Miałam przedsmak – w latach 60-ych Jarek miał w zakładzie praktykanta, młodego inżyniera wietnamskiego, po studiach w Polsce. Przez te 6 tygodni praktyki, zaprosił go do nas 3 razy (żal mi go; sam tutaj, daleko od domu) Na szczęście było lato, ogród przy domu – Jarek prosił tylko, żeby na 16.00 był ugotowany ryż i kilka jajek na twardo (Fo jadł jajka). Gość nasz schodził do ogródka, wracał z michą zieleniny, kazał mi najpierw te jajka w ćwiartkach zesmażyć jeszcze na oleju, potem w to tę zieleninę, w to wszystko ryż i +- pół butelki przyprawy do zup w płynie. Jadł nawet dosyć zadowolony. Twierdził, że u nas jest dużo jedzenia, tylko zupełny brak przypraw – wszystko bez smaku (a dziewczyny bez temperamentu). Zezłościłam się nieco i powyciągałam z szafek musztardę, chrzan i pieprz. Słowo daję użył wszystkiego, a słoiczek chrzanu nawet wyskrobał. Po trzeciej wizycie powiedziałam do Ślubnego – stop, bo już większość chwastów zużył, a sałata dopiero następna rośnie. Okazało się ednak, że jak raz praktyka mu się skończyła i ma wracać do kraju.
Lubię gdy moi znajomi sprzeczają się o to co mi szkodzi, a co może mi wyjść na zdrowie. Od czasu do czasu dotyczy to pożywienia.
„Podaj mu borówki, on tak lubi borówki”
„Ja też lubię borówki, nie po to się z tobą ożeniłem, żeby mi we własnym domu borówek żałowano”
„Jaki własny? Dom należy do banku.”
„Bierzesz te borówki czy nie?”
Gospodarze i goście tańczą i śpiewają, harmonia, balans. Przykład – dla Stanisława przecedzę nawet słowa, a dla tego z Libii nawet sitka szkoda.
Tak, mozzarella może być lekko żółtawa, ale daltoniści też jedzą pizzę. Zamrożony szampan pada, przez sitko.
Nemo (11:17), z przyjemnością obejrzałam jeszcze raz 🙂
Zdarzyło mi się mieć przy stole nie ujawnionego wcześniej wegetarianina a na stole danie mięsne, ale problemu nie było, zjadł więcej warzyw, które towarzyszyły mięsu, dopełnił serami a od deseru też nie stronił 🙂
Pepegorze,
dekoracja na talerzu może być jak najbardziej jadalna i nie widzę powodu, aby jej nie zjeść, jeśli jest apetyczna i lubimy jej części składowe. Jeśli jednak sprawia wrażenie dekoracji „przechodniej”, bo inni goście nie jadają przybrań, to ten przywiędły liść sałaty, plaster ogórka czy gałązkę pancernej pietruszki można zostawić dla następnych 😉
Kwestia niezostawiania resztek na talerzu nie odnosi się do restauracji. Tam można i należy jak najbardziej zademonstrować niezadowolenie pozostawiając plasterki jajka z siną obwódką wokół żółtka czy dżdżownicę z sałaty, a także liszkę z kalafiora, nawet gdy jest ugotowana a point 🙄
Dawno temu byłam na rajdzie w Sudetach i na zakończenie posilaliśmy się całą grupą w pewnej gospodzie wiejskiej pod Ząbkowicami Sląskimi. Gospoda słynęła ze znakomitych kotletów schabowych i doskonałych flaczków.
Kiedy tak z wielkim apetytem pochłanialiśmy rzeczone flaczki, moją uwagę zwrócił kolega-biolog na przeciwko, który ze skupieniem umieszczał coś na brzegu talerza. Zapytany, co robi, odpowiedział:
– Ach, wypreparowałem tylko treść żołądkową 😎
… i z apetytem zabrał się do dalszego jedzenia 🙂
O ile pamiętam, to nikt nie zaprzestał konsumpcji…
Pyro-chciałam wykorzystać pałętającego się po lodówce brokuła na Twój sposób tzn z migdalami.Czy możesz mi przypomnieć,co jeszcze dajesz do tej sałatki ?
Alino, 🙂
przepraszam, że wybrałam ten kawałek w kiepskiej jakości, później dopiero spostrzegłam, że są lepsze wersje, ale ta scena należy do moich ulubionych 🙂
Zderzenia kultur przytrafiają się nam coraz częściej i jeśli czasem prowadzą do rewizji albo choćby relatywizacji „jedynych słusznych” poglądów lub przyzwyczajeń, tym łatwiej potem jest wytrzymać z innymi ludźmi bez zbytniego utrudniania życia sobie i innym.
Nemo, świetna anegdota. Przypomina się wspomnienie Kobylińskiego (?) jak to w Kazimierzu n/Wisłą jadł w przaśnych czasach w bardzo dobrej knajpie wędzonego łososia na werandzie. Stwierdził, że w łososiu był robaczek – żywiutki robaczek. Gospodarz nie wierzył; Szymon demonstrując tak energicznie machnął widelcem i robaczkiem, że onże spadł na ziemię, gdzie natychmiast padł ofiarą koguta. „No i gdzie masz robaczka?” Pytał roześmiany oberżysta. Prawda, nie mam robaczka, smętnie przyznał Kobyliński.
Dauśka – ser feta (0,5 kostki na 1 brokuła) i przeciśnięty czosnek – 1 duży albo 2 mniejsze ząbki + dyżurne, cytryna i oliwa. Migdały rumienię na maśle – dużo lepsze.
Pyro-dzięki ! Wszystkie składniki do zaakceptowania przez ogół.
Sałatka powinna zostać wymieciona dokumentnie 😉
Nemo,Alino- tę scenę z ?Wielkiego greckiego wesela? też bardzo lubię,
tak zresztą,jak cały film 🙂
Placku, słowa cedzisz znakomicie, to wszyscy widzą.
Pyro, ja nie musiałem sobie radzic, bo jeszcze chodziłem do liceum. Opisywałem to kiedyś. Dla dobra sprawy publicznej moja mama zgodziła się gościć w domu przez 3 miesiące, co przedłużyło się do roku, Hindusa (właściwie wychodzi, że Parsa, ale Parsowie inną dietę mają, więc już sam tego nie rozumiem), który jako rzeczoznawca energetyczny rządu indyjskiego przyjechał kupować fabrykę liczników i przyglądał się tutaj takiej fabryce funkcjonującej. Oświadczył, że nie lubi hoteli i prosi przy rodzinie znającej język angielski. W miasteczku wówczas 50-tysięcznym. Wyszło, że nikogo innego, kogo by się dało namówić, nie było. Miał być zwrot poniesionych kosztów.
Podstawą wyżywienia zupy całkowicie bezmięsne, a czasami tylko takioe udające. Najczęściej rosół zamieniany przez gościa na czerwony poprzez dodanie ostrej papryki. Dalej wszelkie potrawy faszerowane – golabki jarskie, pierogi, cebula faszerowana, ziemniaki faszerowane. Jako farsz jarzyny możliwie do kupienia, grzyby, cebula, ryż. Naleśniki różne bez miesa i jajek. Do nalesników świetnie pasuje sos beszamelowy, akurat bez jajek. Można go tez dawać do warzyw – kalafiora na przykład. Jadałem wtedy dość wytworne potrawy. Trudno tylko było o gatunki żółtego sera, które dodane do beszamelu nie psuły jego smaku.
Onufry,
mam taborecik na woka, spoczywa w garazu na polce – jak Ci podrzucic, myslisz, ze jak sie zamachne, to przeleci przez ocean? Woka uzywam, nie wyrzucilam…latem ustawiam na patio, troche ziemi do niego i wsadzam nasturcje. Bardzo wokowi w tym do twarzy 😉
Pierwsze, co zjadam na talerzu, to ozdoby typu galazka pietruszki i tak dalej.
Jak widac, ze nie jest to ozdobnik „przechodni”.
A propos robala, to nigdy nie zapomne nieistniejacej juz dzisiaj restauracji „Bieriozka” we Wroclawiu, jak to sila chciala mnie utuczyc tlustym nadzwyczajnie robalem, ukrytym w „pniu” kalafiora. Na ich obrone – robal byl tak ukryty, ze trzeba bylo sie dobrac do kalafiora nozem konsumenta, zeby onego odkryc. Larwa jedna 👿
Lat minelo prawie 40, a ja mam ten obrazek przed oczami. Swoja droga, poza Kambuzem na Ruskiej (rybna knajpa, tam sie chadzalo na zupe rybna i piwo) Bieriozka to byla moja ulubiona restauracja, dobrze gotowali i niedrogo bylo.
Alicjo,
Jasna sprawa, zamierzasz rzucać po ortodromie czy z uwzględnieniem siły Coriolisa? Przygotuję miejsce lądowania i podam Ci parametry – bardzo jestem ciekaw tego ekperymentu – w wolnej chwili policzę (a raczej poproszę kogoś, bo sam sobie raczej z tym nie poradzę) energię potrzebną do przeprowadzenia takiej operacji 🙂
Co do taboretu – miałem na myśli coś takiego:
http://www.flickr.com/photos/8653111@N03/1224651703/
Łoj, Panie Adamczewski… „Mondryś” Pan… ale nie do końca…
Maniery manierami a przy tym stole tematy poruszane czesto i wracajace jak bumerang i tak skutecznie odbieraja apetyt bo poza czynnosciami fizjologicznymi psow czy ludzi zawsze cos bedzie o robalach, tresciach, wagrach czy wyczerpujace wyklady o tasiemcach. Zanim sie czlowiek kapnie to juz za duzo przeczytal. I co tu mowic o manierach i debatowac w ktora strone ukladac widelec na talerzu. Porownywanie jedzenia do roznych nieczystosci czy nazwywanie kawalka miesa zwlokami, padlina czy scierwem tez nie jest tu obce przy stole „lasuchow”.
Pepegor o nowobogackich wspominal. Cos w trawie piszczy tylko bym rozszerzyl na nuworyszy wszelkiego autoramentu niezaleznie od zasobnosci kieszeni. Ci z pieniedzmi snobujacy sie na lasuchow sa bardziej groteskowi, wszyscy trudni do przelkniecia. Jak jeszcze pomlaskaja z zadowoleniem to przechodze na glodowke 🙂
Rano minus 30*C a teraz piekny rozowy wschod nad preria.
Oj, Calgarczyku, znowu wybrzydzasz; a tu Twoje góry takie piękne, słońca Ci nie brakuje, własna kobieta przy boku i o łososia łatwo. Lepiej uważaj, bo jeszcze wrzodów żołądka się nabawisz.
Drogie blogowisko,
Czy ktoś mnie może poratować przepisem na kołduny, bardzo proszę? Kolegę gotującego mam w potrzebie, łój wołowy nabył i walczy jak lew, natomiast wątpliwości go napadły.
Onufry,
taki taboret jak zaprezentowales, to wypasiony taboret. Moj jest aluminiowy chyba. Nie pojde sprawdzac do garazu, bo musialabym sie ubrac, a siedze w szlafroku (wiem, zgroza dla niektorych :roll:), a za oknem zawierucha okropna. Nie tak zimno jak u yyc, ale za to sniezy i wieje *choc oko wykol*, jak mawia J.
Ide sie ogarnac i do roboty, do roboty!
Yyc,
Ty udajesz takiego delikatnego, czy naprawde jestes? Przeciez wiesz, ze przy tym STOLE rozmawia sie o wszystkim. Takze o robalach i tasiemcach.
Najpierw sie zjada, potem…slawojka. Takie zycie i nie ma co upiekszac 🙄
Smacznego
Nawzajem, yyc
Onufry,
Ty sie napraszasz. Za chwile Ci tu podrzuca tyle przepisow, ze kolega dopiero bedzie mial ambaras, co wybrac!
Alicjo,
Ja jestem na to gotowy :))
Kołduny z witryny adamczewscy.pl
na ciasto: 2 niepełne szklanki mąki, 1 duże jajko, sól,
1/2 szklanki wody
na farsz: 35 dag polędwicy wołowej lub baraniej, 25 dag łoju wołowego, 1 łyżka masła, 1 średnia cebula, sól, pieprz, drobno utłuczone ziele angielskie, 4 szklanki rosołu z kostki lub tyle samo rosołu wołowego
Mięso i łój jak najdrobniej posiekać. Cebulę, bardzo drobno posiekaną lub startą na tarce jarzynowej, podsmażyć na maśle, dodać rozdrobnione mięso, podsmażyć, w razie potrzeby wlać kilka łyżek przygotowanego rosołu, dodać wszystkie przyprawy do smaku. Z podanych składników zagnieść ciasto na tyle miękkie, aby można je było cieniutko rozwałkować, po czym wykrawać z niego kieliszkiem do wina krążki (do 5 cm średnicy) lub kroić nożem kwadraty o boku 4-5 centymetrów, nakładać po odrobinie farszu, zlepiać boki i wrzucać na wrzący rosół. Po 2 minutach od wypłynięcia na wierzch kołduny są gotowe. Można je podawać polane stopionym masłem lub jako smakowity dodatek do rosołu.
na ciasto- 2 szklanki maki, jajo, sol, pol szklanki wody
farsz:poledwica wolowa lub barania, loj, maslo, cebula spora, dyzurne, ziele angielskie 4 szklanki rosolu z kostki albo rosol wolowy.
Miecho i loj jak najdrobniej posiekac. Cebule bardzo drobno posiekana lub starta na tarce podsmazyc na masle, dodac mieso rozdrobnione, podsmazyc, dodac w razie potrzeby rosolu.
Zagniesc ciasto cieniutko rozwalkowac, wykroic male krazki albo kwadraty jak na uszka, ponakladac farsz i wrzucac na wrzacy rosol.
To na szybko z ksiazki Gospodarza zapodaje.
O, lajza minelli z Gospodarzem 😉
Alicjo, Szanowny Gospodarzu,
Bardzo dziękuję – przekazuję zainteresowanemu. Bardzo dziękuję za szybki odzew! 🙂
Niech sobie Gospodarz nie mysli, ze Jego ksiazki stoja tylko na polkach, owszem, sa w czytaniu i w uzyciu! Troche poplamione jakims sosem pomidorowym 🙄
Pracowicie naklepałam przepis z „Kucharki litewskiej” Łotr stwierdził, że smakowity i zeżarł. Więcej nie piszę.
Pyro,
Może chociaż zdjęcie tego przepisu? 🙂
Onufry – nie mam czasu. Może jutro?
Pewnie w przepisie byly jakies zakazane slowa, Pyro.
Ogarnelam sie, ale do roboty to tak…boczkiem, boczkiem. Nie zajac.
Kapitan mial sie meldowac – i co? I nico 🙁
Wedlug moich obliczen ciagle jest na Intracostal Waterways, ciekawam, czy zacumuja przy wiadomej kei, pewnie tak.
A ja mam zaklepane kwietniowe przygody 😉
Nic nie mowie, dowiecie sie w stosownym czasie…jestem gadula, ale tym razem nic nie mowie.
p.s.Bedzie to takze kulinarna przygoda.
Pyro,
bez pośpiechu, oczywiście – przepis Gospodarza przekazałem, sam się za to najwcześniej za tydzień zabiorę. Tak czy inaczej – bardzo dziękuję za dobre chęci 🙂
Cos dla Placka
http://codziennostki.blox.pl/2011/02/Kocia-ornitologia.html
i jeszcze okruszki
https://picasaweb.google.com/slawek1412/NewAlbum2502112128?pli=1&gsessionid=EwfMV2gnb1VpxG5y1Nb1eg#
Alicjo, bardzo proszę.
Pięć godzin temu napomknęłaś tu coś o jakiejś przygodzie w ogóle, a przygodzie kulinarnej w szczególe i co – i nic – nie uchylasz dalej ani rąbka więcej. Ładnie to tak?
Sławek, ten chleb znakiem tego francuski. Myślałem, że Francuzi wyłącznie bagietki.
Pepegoru,
wszystko w odpowiednim czasie, nie podpuszczaj mnie, bo i tak nie powiem.
No dobra, powiem. Kierunek – Reykiavik! I okolicznosci wyspy, tak naokolo.
Okolicznosci kulinarne – oczywiscie ten rekin, co to pol roku sie w piasku wyleguje i smierdzi potwornie. Zdam sprawe, niech sobie smierdzi, ja nie popuszcze, dopoki nie sprobuje. Przyjaciel twierdzi, ze nastepnego dnia jeszcze gorzej. E tam…nie takie ja ze szwagrem…;)
Tylko tydzien, Reykiavik na poczatek i koniec, 5 dni na objazd wyspy. To tylko 1500km, po drodze mamy zatrzymywac sie w domowych zajazdach, pogadac z miejscowymi i tak dalej. No…czyz to nie jest PRZYGODA?!
No to pięknie,
Alicjo, dopisuje do listy rzeczy niejadalnych tego Harkala (albo jakoś tak) niemniej się cieszę już teraz na sprawozdanie.
nah geh, a Polanscy wylacznie gorzalke? 🙂
faktem jest, ze nie na kazdym rogu, a wrecz przeciwnie, ale mozna trafic,
fajna ta „Twoja” chalupa, w bilarda pewnie by nie pogral, ale atmosfera licznych krzywizn mnie odpowiada
Rozmowa…
nawrot: ill buy you hakarl and bottle of brennvin 😀
alicja: I’m all for it
alicja: have to try that rOOten shark
nawrot: worst is next day when you still feel its taste, nothing helps
alicja: nevermind, will drink more wine 🙂
A wylatujemy 11 kwietnia, wracamy 19-go. Wszystko dokumentnie spisze i sprawozdam zdjeciowo po podrozy, nadawac komputerowo bede stamtad, skad tylko sie da. Nie dopisuj harkala do listy, dopoki nie zdam sprawy – zapachy moga odpychac, a potem okazuje sie, ze pyszne. Dla „naprzykladu” nasz bigos tez nie pachnie pieknie dla wielu, ale niech tylko sprobuja!
No wlasnie.
bo nie zna zycia, kto nie sprzedal marynarki
Marynarka tez bedzie, tylko w innym czasie, Slawku 😉
Sprzedana, kupiona…czy to wazne? Byle byla sie przewinela…
Już się obawiałem że wszyscy zjedliście czego nie lubicie i cierpicie w milczeniu. 😉
Może ta niespotykana przerwa w nadawaniu, to był taki eksperyment, taki anty flash mob??
Te moje okruszki
nie takie ekskluzywne jak te od Fauchona, ale próbuję jak Onufry z pizzą, niestrudzenie, do upadłego, do umęczenia, do szaleństwa…
Przyznam, wciągająca zabawa, dwa kolejne w robocie.
W imieniu wszystkich wilg – dziękuję, ale przerzuciłyśmy się na chateaubriand, medium rare. Marynarkę zostawiłem Amerykanom w Keflaviku. Poker to choroba.
Alicjo – Bazę już zlikwidowano, musicie tam pojechać 🙂
Antku – Szalony w pozytywnym znaczeniu tego słowa, nieprawdaż ? 🙂
Może powinienem spytać o to Kotecka, ale po co mam się narażać, i tak już się boję znajomego kota. Nazywa się Sascha, rosyjski szpieg lub paryski szansonista.
Witaj Antku 🙂
Fakt, byle tylżycki, nie mówiąc o innych, też potrafi gdzie indziej całą masę wiary przegonić, a ja to jem.
Co do bagietek, to tak sobie to uciosałem. Najpierw ta naiwna Maria A. Francuzom zaproponowała ciastka na wypadek, gdyby nie mieli chleba, a potem polała się krew i potoczyła się znana reszta. A jak potem Francuz sobie biały chleb wywalczyl, to już poza bagietką niczego innego nie widzi.
Fakt, że stale potrafi ją zrobić tak, jak nigdzie indziej.
Placku,
baza jest, to tylko taka zmylka dla niewtajemniczonych 😉
Witaj Placku! 🙂
Dzisiaj w radiu doktor Kruszewicz, ornitolog, obecnie dyrektor warszawskiego ZOO jak zwykle opowiadał o ptakach. Zapamiętałem że kawki trzymaja się zimą gawronów, bo te jako silniejsze potrafią rozgrzebać śnieg i dokopać się do psiej kupy.
Wtedy kawki mogą pogrzebac sobie w kupie…
Ciekawe co na to wilgi?
Ciekawe czy kupy mogą być średnio wysmażone?!
Ciekawe co na to psy!?
Tyle pytań, przydałby się jakiś odlot.
Kto ma działkę?
Nie minelo malo-wiele, a juz powstal islandzki Komitet Powitalny, bedzie Sindri i inni, siec dziala szybko, zwlaszcza wsrod komputerowcow 😉
No tak, tylko ja mam siedziec na czterech literach tyle czasu, zanim wylece – dolece 🙄
Alicjo – Dobrze, że tym razem niczego nie mówisz, że nie dałaś się podpuścić 🙂
Alicja – ale nie tup mocno, bo wulkany pobudzisz.
Ja na chwileczkę, żeby się z Wami pożegnać przed snem. Dobranoc.
Ja sie zawsze daje podpuscic, a gadula jestem, wiadomo 😉
Tupac nie bede, przyrzekam, przeciez mam donosic!
wygaszam maszynerię,
Haneczka ledwie skrzypi…
🙁
Haneczko,
trzymam za Twoje szybkie wyzdrowienie, kuruj się i nie daj się. Wracaj do zdrowia!
„Tego nie lubię, to mi nie smakuje” – ważny dla mnie temat.
Kilka razy wspominałem, że dosyć krótka jest lista moich ulubionych potraw, a długa tych, których nie jadam. Dlatego koszmarem są dla mnie wizyty w domach, gdzie nakładają na talerz gdzieś w kuchni, na zapleczu. Zdarzyło mi się to wiele razy i pomimo moich protestów i zwracania uwagi, że nakładać sobie będę sam, skutek znikomy. Mało tego – lekka obraza.
Na słowa – siadajcie, ja wam nałożę – dostaję drgawek. Nie!!!!!!!, nie mnie.
U mnie w domu, nawet gdy byłem małym dzieckiem, nikt nikomu na talerz nie nakładał. Matka uważała – nałóż sobie tyle ile zjesz, ale nie zostawiaj (obiad był zawsze na półmiskach, a do zupy służyła waza). I tak mam do dzisiaj. Podawanie przez gospodarzy domu jakiegoś poczęstunku nałożonego na talerz uważam za nietakt. Mogę czegoś nie lubić, mogę ograniczać ilości jedzenia, dom to nie kiepska restauracja, gdzie dostaje się porcje.
Może jestem przewrażliwiony, a w ogóle to zawracam głowę, a tu prawie północ.
Dobranoc 🙂
Mam koszmary. Północna Afryka – wiadomo; rebelia jest zaraźliwa. Wczoraj starcia na północnym Kaukazie (Nazrik) strzelanina na pograniczu Korei płn. i Chin. Żywność drastycznie drożeje – Europa jeszcze tego nie odczuwa, ale niewiele trzeba, żeby w płdn.Azji i całej Afryce doszło do zamieszek głodowych. Oby się z zarazy III światówka nie wykluła. Ja się naprawdę boję.
Tfu, zgiń, przepadnij! To miasto „rozruchowe” z wczoraj to Nalczyk – w granicach Federacji Rosyjskiej.
Za chwilę udaję się do zajęć. Obiadowo na dziś i jutro będą bitki wołowe z jarzynami do ryżu; na deser babeczki napełniane malinami z nalewu, bitą śmietaną i posypane gorzką czekoladą (po 2 szt)
Dzień dobry,
Nowy, nie zawracasz nikomu głowy. Dobrze, ze dzielisz się swoją opinią. Podobnie jak w Twoim rodzinnym domu podaję na stół na półmiskach i każdy sobie naklada sam, chyba że jest niezręczny, wtedy mu pomagam 🙂
Co do wołowej pieczeni, szczególnie upieczonej na krwisto, proponowałam ją tylko wtedy, kiedy wiedziałam, że biesiadnicy taką wlaśnie lubią. To danie coraz rzadziej gości na naszym stole bo wolę to mięso troche więcej spieczone niż ‚saignant” a mój mąż przestał jeść mięso, co jest jedną z konsekwencji jego wypadku, dokładnie rok temu.
Pyro, nabrałam ochoty na Twój dzisiejszy deser 🙂
Serio – zachęcam pt Blokowisko do nabycia i trzymania w domu (jako tzw bazy) pustych korpusów kruchych babeczek – 1 op słodkich i 1 op słonych. W kartoniku jest 30-31 szt. Ze słodkich w każdej chwili ożna zrobić świeże ciastka zapiekając konfiturę zamkniętą bezą z kokosem (czas pieczenia ok 15-20 minut) napełniać owocami i bitą śmietaną – od ręki, napełniać kremem twarogowym czy kremem maślanym z bakaliami – 100 wariantów. Słone w ciągu 15 minut można przerobić w paszteciki, napełniać warzywami albo grzybami – też nieskończoność kombinacji. Kartonik kosztuje ok 14 zł, wyciągam tyle, ile potrzebuję, resztę okrywam szczelnie folią, żeby nie łapały wilgoci. Wygoda ogromna i jakość bez zarzutu
Czytam glupoty. Nieprawda, „Kiedy zmęczony dniem Halifax [Nowa Szkocja] kładzie się wreszcie spać, w Vancouver [Kolumbia Brytyjska] kończy się właśnie pora lunchu.”
Takiej rozpietosci czasowej to tutaj nie ma! Ide czytac dalej…
http://www.wysokieobcasy.pl/kanada/1,111835,8995468,Kanada_jakiej_nie_znamy.html
…a reszta mniej wiecej sie zgadza 😉
Przy okazji znalazlam nieco o kuchni kanadyjskiej 😉
http://www.wysokieobcasy.pl/kanada/1,111835,8960482,Kuchnia_kanadyjska.html
Alicjo-z przyjemnością poczytałam o kanadyjskiej kuchni.
Podoba mi się halibut z sokiem pomarańczowym,bo prosty i szybki w obsłudze 🙂
My póki,co wybieramy się do naszych przyjaciół kosztować kuchnię kresową.Mają być kartacze,które uwielbiam !!!
Pyro-sałatka brokulowo-fetowo-migdalowa wchodzi do naszego menu.
Świetna !
A tu zdrada,
zdrada na każdym kroku. Najlepszy piekarz wynosi się z tąd, bo nie może już wytrzymać, tak mu tu dokuczają
http://www.haz.de/Hannover/Aus-der-Stadt/Uebersicht/Baecker-Gaues-flieht-aus-Hannover
Piekarz Jochen Gaues uwarza się za najlepszego, za artystę swego fachu, a kolegów za wyrobników. Twierdzi, że jego jakość wynika z wierności do tradycyjnych metod, a swoich kolegów po fachu nazywa maszynistami. Wszystko to widziałem parę tygodni temu w regionalnym kanale, zarówno ostrą krytykę, gdzie wyrażał się o produktach konkurencji w stylu Magdy Gessler, jak i wychwalanie własnej produkcji, oraz wyliczanie prominentnych odbiorców, jak Prezydent w Berlinie, albo Brad Pitt, np, a do tego restauracje z wysokiej półki. Nie mogło to pozostac bez odpowiedzi ze strony sponiewieranej konkurencji, a szczególnie przez niego lekceważonej Izby Rzemieślniczej. Przewodniczący cechu piekarzy, po obejrzeniu filmu wystosował list otwarty w którym warunki higieniczne w piekarni porównał do takich, jakie przypuszcza w slumsach południowej Ameryki, a co do tradycji rzemieślniczych zauważył, że w piekarni rozpoznał maszyny, które uchodzą w jego izbie za przynajmniej dyskusyjne. Trudno się więc zaraz tak odnieść. Wielki piekarz uważa się w każdym razie za ofiarę komplotu i nagonki. Jak by to nie ocenić, ale 22 kontrole sanepidu w ciągu 10 miesięcy piechotą nie chodzą.
W czwartek zamknięto mu na parę godzin piekarnię, z uwagi na łamanie przepisów sanitarnych.
Zapowiedzial, że wyniesie się poza teren miasta tam, gdzie macki sitwy i ukladów nie sięgają.
Dzień tak ładny jak wczoraj, jestem już po spacerze na skraju lasu.
Podwójna tożsamość jakoś źle mi się kojarzy. Ale może się czepiam albo co – jak zwykł mawiać nasz dawno nie widziany w Blogowej Kawiarence ASzysz.
Podawanie zupy w wazie i potraw na półmiskach jest samo w sobie miłe. Niestety życie codzienne nie pozwala na tę elegancję podczas codziennych posiłków, tak myślę.
Przyjęcia, proszone obiady czy kolacyjki w gronie rodziny i przyjaciół niewątpliwie wymagają odpowiedniej oprawy. I serwisu stołowego.
A że w niektórych domach podają talerze z nałożonymi już daniami?
Nietakt? Inna mentalność? Inne nawyki wyniesione z domu rodzinnego?
Wiele jest powodów zapewnie.
I wiecie co? Nie mnie przypadnie zaszczyt pouczania gospodarzy. Nie mam po temu ani chęci ani ochoty. O zwykłej grzeczności nie wspominając.
Jak obliżę palec przy posiłku – tom chamka, jak to samo zrobi „osobistość” – ekscentryk/czka.
Zależy od punktu widzenia. I ocenianej osoby.
No to sobie już pójdę.
Życząc pogodnej niedzieli
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
To ja – znowu.
Ponoć gdzieś w „krzakach” na Pomorzu znaleziono zamarźniętego krokodyla.
Papkin porzucił?
E.
Obiad zjedzony (bardzo, bardzo udany) z tym, że zamiast planowanego ryżu do wołowiny, ugotowałam kaszę gryczaną, reszta bez zmian. Przespałam się też godzinę, teraz zrobiłam sobie kawę i pomaleńku wracam na świat ludzi przytomnych. Przeczytałam też o kuchni kanadyjskiej i tak sobie myślę, że w każdym kraju są produkty z najwyższej półki i rzecz tylko, czy człowiek ma dostęp do tego, co najlepsze.
Echidna – ten gad wyżej na północ i na wschód – lasy mazurskie i ponoć najpierw go uduszono, a dopiero później rzucono w krzaki.
Alicjo,
na konspiratorkę zupełnie się nie nadajesz. 🙂 , ale dobrze, że Pepegor lekko Cię przycisnął i już mogę zazdrościć Ci tej podróży. Kilka lat temu dość popularna była książka Hallginura Helgasona ” 101 Reykiavik ” / był też film nakręcony na podstawie tej książki/ , niestety pożyczona komuś juz do mnie nie wróciła. Przez tydzień zdołacie sporo zobaczyć.
Antku,
te ptasie obyczaje gawronów i kawek miałam okazję obserwować na własne oczy, początkowo zdumiona ogromnie, ale potem już z całkowitą tolerancją.
Nie wiem, czy chora Haneczka zagląda na blog, ale pewnie nie. W każdym razie serdecznie ją pozdrawiam i życzę szybkiego wyzdrowienia.
Pyro,
przekaż proszę Haneczce wyrazy otuchy przy najbliższej rozmowie telefonicznej.
Worek z gadami sie rozwiazal czy co?
Na Florydzie znaleziono zoltego aligatora. Zaloze sie, ze to Kpt.Cichal ukradl farby Ewie i pomalowal 😉
A serio, to nie jest on pomalowany, tylko taka ma urode. Przynajmniej widac go z daleka!
Kupiłam dziś puszkę szynki Krakusa. Znajoma często o niej wspomina, że ma taki dobry smak jak w dawnych czasach, kiedy rzeczywiście była rarytasem. To co trafiało do sklepów to były tzw.odrzuty z eksportu i niekiedy udawało się na nie trafić. Na razie czeka sobie na przypływ apetytu. Krakus kilka lat temu stracił na jakiś czas dobrą opinię po ujawnionej przez dziennikarzy aferze związanej z ” odświeżaniem” wędlin. Ale szynki to nie dotyczyło. Sprawdzimy.
Dziś wybrałam się do biblioteki w dawnym miejscu zamieszkania. Nie byłam tam kilka miesięcy, bo czytałam książki własne albo pożyczone od znajomych. A tu niespodzianka. Na stole leży sobie Mrożek, czyli jego ” Dziennik ” z lat 1964 – 1969, wydany przez Wydawnictwo Literackie,ok. 700 stron. Książka zupełnie świeża, będę jej pierwszą czytelniczką. Przjrzałam pobieżnie i już widzę, że będzie to ciekawa lektura, choć na pewno nie poprawiajaca nastroju. Bardzo eleganckie i staranne wydanie.
Krystyno – trochę Ci zazdroszczę Mrożka, chociaż jako źródło dokumentalne trudno go traktować; zawsze był trochę mitomanem.
Do Haneczki zadzwonię jutro; dzisiaj nie chcę jej zmuszać do chrypienia w słuchawkę. Oczywiście przekaże wyrazy wsparcia.
Aktualnie kpt Cichal płynie do Belize i Hondurasu, Nisia w Krakowie, Haneczka w łóżku,, PaoLOre nie wiadomo gdzie. Hop, Hop, Pawełku!!!
Jakis czas temu mt7 podeslala mi ksiazke Huberta Klimko-Dobrzanieckiego, wlasciwie dwie nowele w jednej okladce – „Dom Rozy” i „Krysuvik”.
Z ciekawoscia przeczytalam, a Krysuvik oczywiscie jest na trasie.
Doba na poczatek (ladujemy o 6:30 rano) i na koniec, a reszta naokolo wyspy, ok.1500km, to wcale nie jest duzo. I na pewno postaramy sie nocowac u tubylcow w ichnich pokojach goscinnych, jak nam radzi nasza wtyczka w Reykiaviku. Juz ja tam wszystko obadam kulinarnie i inaczej 😉
Krystyno,
mam spora biblioteke polskich ksiazek – owszem, wypozyczam Rodakom chetnie, ale musza sie wlasnorecznie wpisac do ksiazki wypozyczan – oraz wlasnorecznie wypisac. Gdybym tego nie pilnowala, nie mialabym polowy zbiorow, albo i wiecej. Lubie nie tylko czytac, ale i miec, bo do wielu z tych ksiazek wracam. Poza tym targalam je przez ocean na wlasnym grzbiecie, moi znajomi targali i wysylali, nie widze powodu, zeby mnie ktos pozbawial tego skarbu. A ludzie czesto nie pamietaja, ze pozyczona ksiazke nalezy zwrocic, bo dla nich to „tylko” ksiazka.
Pyro,
a kto z pisarzy nie jest mitomanem? Kazdy, kto prowadzi dzienniki, czy tez pisze swoja autobiografie dokladnie wie, ze kiedys to bedzie wydane, wiec maluje wlasny portret tak, jakby chcial siebie publice pokazac. Wszelkie autobiografie sa nieco zalgane, co tu duzo mowic.
Moje ulubione to „Dzienniki” Gombrowicza. No, tak calkiem szczery to on tam nie jest 😉
Niektore osoby pochodzace z krajow azjatyckich rozmawiaja przy stole i jednoczesnie przezuwaja jedzenie. Czasami cos im wypadnie katem ust. W reku trzymaja miske z zupa. Zupe pija glosno i powoli wciagaja dlugie nitki makaronu.
Nie sa to, echidno, ani chamy, ani ekscentrycy tylko normalni, usmiechnieci, wyksztalceni i sympatyczni ludzie.
Troche tolernacji i swobody.
Lubię Churchila, Alicjo i z drugiego kąta świata – Marię Dabrowską. Kiedyś sobie wiele obiecywałam po Kisielu, a potem byłam zgorszona – nie, nie obyczajowo – pokładami złości, złośliwości, złymi uczuciami wobec bliskich nawet znajomych.
Z ta kuchnia kanadyjska nie do konca jest tak, jak artykul przedstawia. Zostawmy syrop klonowy, bo to wiadomo.
Co mi sie kojarzy z Kanada, to dwie rzeczy – steki wolowe, oraz tradycyjny indyk na Swieto Dziekczynienia. Reszta jest miedzynarodowa i tyle.
Steki mozna przyrzadzac roznie – krwiste, srednio i lepiej przysmazone, jak kto lubi. To jest obowiazkowa potrawa ogrodkowa latem, a chyba nie ma domu w Kanadzie, gdzie nie znalazlaby sie maszyna przyrzadzania stekow. Gorzej z mieszkancami blokow, ale i oni zazwyczaj maja na balkonach odpowiedni sprzet.
Do tego ogrodkowego jedzenia podaje sie zazwyczaj rozne salaty na zimno, pieczywo, ziemniaki pieczone w folii aluminiowej.
Indyk na Swieto Dziekczynienia to potrawa narodowa, laczaca wszystkich, jak Kanada dluga i szeroka. Ponadto indyk jest serwowany na swieta Bozego Narodzenia i Wielkanoc. Calkiem rozsadnie, bo to jest wielkie ptaszysko i nadaje sie na wszelkie uroczystosci zjazdowe, gdzie uczestniczy wieksza ilosc osob.
Zurawine poznalam dopiero w Kanadzie, i niechby mi kto sprobowal odebrac 👿
Fantastyczne sa konfitury z zurawiny, robia sie biegiem, bo zurawina ma bardzo duzo pektyny. Nie potrzeba wiele cukru, ja robie to na oko, na pewno mniej niz pol kg. na 1 kg. owocow. Konfitura znika biegiem, wiec nie musze sie martwic, ze sie zepsuje.
Ryby i owoce morza to osobny rozdzial, tez tego mamy.
Pamietam, ze zdziwilo mnie bardzo, ze nie ma tu instytucji pod tytulem – smazalnia ryb. No, nie ma 😯
Ani nad Wielkimi Jeziorami, ani nad brzegami oceanow 🙄
Jak mi sie cos przypomni, to jeszcze naklepie.
to lubie, fajna piosenka z filu „Jedyny swiadek” przedstawiona bez drapania sie po watlym lonie.
http://www.youtube.com/watch?v=DzyLuMTxzCE&feature=related
Zwykła grzeczność nakazuje też pozostawić zaproszonym gościom komfort dobrego samopoczucia, czyli też możliwość decydowania o sobie w sytuacjach, w których nie potrzeba nic narzucać i do których nie potrzeba nawet półmisków i waz.
Antek, gdybym nie musial juz isc, tobym jeszcze pokleczal przed Twoimi okruszkami,
https://picasaweb.google.com/slawek1412/NewAlbum2602111837?pli=1#5578053767389150530
Nowy, z Toba, to pewnie i ta, jak jej tam scykunia? tez by mi smakowala, palcami z podlogi, nie zebym sie zaraz wpraszal, ale te wersje komfortu podzielam
Nowy – zapraszam; daję słowo, że niczego Ci wciskać nie będę.
O Pyra!
nie umiem odnalezc Twojej salaty z brokula i migdala, pomozecie?
Nowy – Na wszelki wypadek zapisuję wszystko to co każdej osobie zapewni pełnię szczęścia, a zatem, jeśli się spotkamy, waza będzie, ale powiedz, proszę jaka waza, jaka zupa, czy lubisz zupę gorącą jak hiszpańska krew, letnią, a może chłodnik ? Wiele lat później opiszesz tę ucztę w swoim dzienniku, a ja zyskam nieśmiertelność 🙂
Sławek :
1 brokuł – pokrojony i obgotowany przez 4 minuty (nie powinien zmięknąć, więc po odcedzeniu zaraz pod zimną wodę) W misce rozkruszyć połowę opakowania sera feta, na to położyć brokuły. polać winegretem z rozgniecionym czosnkiem, posolić, popieprzyć, wsypać 10 dkg płatków migdałowych zrumienionych na łyżce masła (trzeba cały czas mieszać i pilnować, bo to idzie piorunem). zamieszać i zjeść. Jesteśmy łakome i czasem robimy z podwójnej proporcji (używając 2 op brokułów mrożonych, co jest wyrazem lenistwa – gotujemy 3-4 minuty wrzuając zamrożone na gnat)
cd.
…na ten sam obiad zaprosić także łakomą Pyrę; czego Nowy nie lubi, Pyra zje (do obiadu włożyć sutannę by sprawdzić czy Pyra naprawdę posiada poczucie humoru czy tylko udaje, jak ten Gombrowicz).
Alicjo – W Kanadzie istnieją smażalnie ryb, te z frytkami 🙂
Placku – nie wiem, czy to poczucie humoru, czy skaza charakteru – Pyra jest chichotka, śmieszka. Z wyjątkiem jednego roku w życiu (16-17 lat) nigdy nie traktowałam siebie ze śmiertelną powagą. A ten jeden rok? No cóż, już nigdy nie będę taka dorosła, jak wtedy…
Pyro,
dzięki. Przy następnej wizycie w Polsce trasa musi przbiegać przez Poznań!
Placku, 🙂 🙂
przy spotkaniu będziemy się z Pyrą delektowali tylko słuchaniem Twoich opowieści – reszta nieważna.
Sławek swoimi okruszkami narobił mi takiego apetytu na dobry chleb, że jadę do polskiego sklepu. Takiego jak na zdjęciu nie znajdę, ale może coś podobnego.
Do później
Pyro – Bardzo mnie to cieszy, ale będę musiał to sprawdzić osobiście, bo według Gombrowicza, tylko nagość jest szczera 🙂
By nie być gołosłownym, cytuję słowa Księżnej z „Operetki”:
„Nagość, phoszę państwa, jest wphost socjalistyczna (tubalnie), bo i cóż by było, gdyby gmin odkhył, że nasza …. taka sama?”
Placku – prawda że taka sama.
Gwoli uściślenia , a dla Twojego bezpieczeństwa szepnę jeno, że sama siebie owszem z przymrużeniem oka. Ale biada bliźnim! No, owszem, mogą pyszczyć, nie mogą mnie jednak traktować protekcjonalnie, bo budzą się w poczciwej Pyrze demony.
Haneczka wciąż ledwie skrzypi…
Żabo dlatego nie dzwonię do niej. Jutro zapytam Pana Męża. Co się ma wysilać do telefonu – niech zdrowieje.
Teraz coś obejrzę, coś przeczytam. Cześć na dzisiaj.
Placku, gdziezes widzial smazalnie ryb ? 😯
Bo mnie sie nie trafilo, owszem, trafilo, ale w Miedzyzdrojach ostatnio 😉
Ale na pewno nie w Kingston 🙁
Przeszlam sie Za Rog, kupilam dwa filety lososiowe (22.50$ za kg, dorsz w tej samej cenie), pare drobiazgow warzywno-owocowych oraz d’Abruzzo w monopolowym. Scenka w monopolowym byla taka – pan zakupil whiskey, gin, pare butelek wina. Sprzedawczyni wladowala mu to wszystko do pudla, bo pan nie mial swojej torby.
Usilowal sam sobie otworzyc drzwi, przytrzymujac pudlo jedna reka, w dodatku nie od spodu 🙄
Jak to wszystko praslo o podloge, mozecie sobie wyobrazic. Drobny mak i mieszanka whiskey-ginowo-winna. Dostal mietle i sciere. Podobno w takich wypadkach sklep bierze to na siebie jako stluczka. Tyle butelek to znaczna wyrwa w kieszeni, bo alkohol u nas jest dosc drogi.
Stalam trzecia w kolejce, myslalam, ze nastepny w kolejce za owym panem mu otworzy, ale niedomyslny jakis byl.
Czasami pada lekki sniezek, temperatura zerowa, wiaterku ledwo-ledwo.
Oddalam sie do zajec.
Nakladanie gosciom na talerz?! To jest super-gafa, najwieksza, jaka mozna zrobic. Ostatni raz spotkalam sie z tym na stolowce studenckiej, ale wtedy patrzylo sie pani z okienka zalosnie w oczy, zeby nalozyla jak najwiecej, bo ilez talerzy zupy mozna zjesc (darmowa byla i ile kto chcial), liczylo sie drugie! No i za mlodu czlowiek mial wilczy apetyt.
Nowy,
jesli Twoja trasa ma prowadzic przez Poznan, to zapamietaj sobie, ze u Pyry to koniecznie golonka. Jak nie jadasz, to zaluj!
Krystyno,
Ty nawet nie wiesz, jaka jestem konspiratorka 😉
Z Islandia to i tak wiedzialam, ze „puszcze farbe” raczej predzej, niz pozniej. Wlasnie zarezerwowalismy hotel na jedna dobe w Reykiaviku, a potem ruszamy naokolo. Pobiegalam po GoogleEarth, zapowiada sie interesujaco. Samochod wypozyczony, tanio nie jest (5 dni – nieco ponad 400 euro), ale tez chodzi o to, zeby wszedzie tym samochodem wjechac i wyjechac, Jerzor cos tam powymyslal. 18-go (moje urodziny!) bedziemy z powrotem w Reykiaviku, pozegnalna impreza z Marcinem i Sindrim, 19 wracamy do domu.
Zeby nie wiem jak ten zgnily rekin pachnial, na pewno sprobuje! To tak pod temat wpisu Gospodarza. Ostryg tez mialam nie tknac, i co? Dopoki nie sprobuje, nie wiem, jak smakuje 🙂
O Jezu, tyle szkła i tyle straty.
Alicjo, udało mi się to kiedyś na „Górniku”, na „tym” wtedy.
Wniosłem wtedy przysłowiową, halbę na widownię, przyciskając ją do brzucha pod płaszczem popelinowym, który wtedy jeszcze nie miał żadnej kultowej nazwy. Wtedy stale jesze królował płaszcz ortalionowy.
Było tak, że jeszcze się nie ustawiliśmy, a już padła bramka dla Górnika. Poderwałem wtedy oburącz ręce wgórę, a flaszka nieuchronnie spadła w dół i się rozbiła w taki sposób, ze nie warto to dalej opisywac, a najwyżej reakcję naszą i najbliższego otoczenia ktore westchnelo wtedy: …*
*) nie mam zamiaru ingerować w prace działających komisii, bo podobieństwa mogłyby być szokujące
czemu sluzylo na Wschodzie picie herbaty :
Którejś z pierwszych sobót naszego pobytu w Biełgorodzie Sklarikowie zaprosili nas po południu na herbatę.
? Mira Grigorijewna, wy czaj pjotie? ? zapytała nasza gospodyni.
? Da, konieczno.
? Tak izwoltie k nam na czajok, miłosti prosim. Z waszym suprugom, konieczno, Borysom i towariszczem Tokmanom.
Dodała jeszcze, żebyśmy wzięli ze sobą każdy po ręczniku, co nas bardzo zdziwiło.
Na stole stał ogromny samowar. Siedliśmy. Pani Sklarikowa rozlała do szklanek herbatę. Cukru nie było, bo nie można go było nigdzie kupić, ale za to częstowano świetnymi konfiturami własnej roboty.
Wypiliśmy po dwie szklanki i podziękowaliśmy za trzecią.
? Przecież mówiliście, że pijecie herbatę ? zdziwiła się pani Sklarikowa.
? No i pijemy.
? To jest picie? ? zaoponował gospodarz. ? Do takiego picia to i ręczniki nie są potrzebne.
Siedzieliśmy jeszcze długo i naliczyliśmy, że Sklarikowie wypili po siedemnaście szklanek herbaty! Pocili się przy tym potężnie i wciąż wycierali ręcznikami.
Pepegor,
tutaj tez padlo gromkie f***, ale wszyscy w sklepie byli pelni zrozumienia dla obywatela i nikt sie nie obruszyl 🙂
Ja niby tylko w domu (prawie tylko) a tez mnie znowu coś łapie. Nic to, gaszę światło, moze do jutra mi się nie pogorszy, właściwie to już jutro 🙂
Alicjo masz racje. jesteśmy u Trasiewiczów (pozdrawiają Was) Płyniemy na Kubę, chociaz jako jacht amerykański nie mamy prawa. Pażywiom, uwidim…
Ukłony dla wszystkich
Życze Wam spełnienia marzeń i obyście je mieli!
cichal – Kapitanie słynne „Nic to” pozostaw niemniej słynnemu Małemu Rycerzowi.
Na corridzie nie jesteście. Proszę – nie szarżuj zbytnio. Oby – tfu, tfu na psa urok – kubańskie patrole morskie za Szogunów jakichś Was nie wzieły.
Orca
składam DONOS:
uprzejmie donoszę iż zostałam źle zrozumianą. Z nikogo i niczego nie naśmiewam się.
Teraz będzie „cytata”:
„Jak obliżę palec przy posiłku – tom chamka, jak to samo zrobi ?osobistość? – ekscentryk/czka.
Zależy od punktu widzenia. I ocenianej osoby.”
Pomjając fakt wmowy cytowanych słów – sarkastycznej kpiny, nie odnoszę jej do konkretnych osób ani też grup narodowościowo-społecznych. Jak obliżę … jednoznacznie wskazuje adresata, mnie. Ergo jeśli dworuję to sama z siebie. A przyznać muszę że żywiołowo ubóstwiam oblizywanie palców.
Jak nasz Guru pociąganie z butelczyny wyśmienitj oliwki. Z oliwek.
Sama przyznasz, że oblizywanie palców to swoboda. A że i innym nie poczynam tego za kulinarny grzech śmierteny tolerancję też posiadam.
Ekscentryczno-swobodna
Echidna
a1a1,
Cichal,
Pomyślnych wiatrów, tam i z powrotem. 🙂
Alicjo,
Oczywiście golonkę jadam. Oprócz podrobów, naleśników i sernika jadam ogólnie wszystko co w polskiej kuchni znaleźć można. I to lubię. Dobre, bo polskie. To jest to – jakby powiedziała niezapomniana A.O.
Na marginesie – wiem, że z takimi upodobaniami nigdy na ten blog nie powinienem trafić, ale stało się. 😉
Dobranoc 🙂
Roszponka warzywna – o tym marzę Cichalu, a pod prośbą Echidny podpisuję się rękami i nogami. Życzę Wam przygód bez łamania prawa, z siorbaniem i bez siorbania 🙂
Alicjo – Fish and chips, po europejsku, po azjatycku – tam żem smażenie ryb widział, a parę razy u siebie, w ogrodzie. Przyjechali i usmażyli, co prawda minimum 60 funtów, ale świeże powietrze zaostrza apetyt 🙂
Pyro – Co do protekcjonalnego poklepywania po głowie – święta racja, ale w oceanie zbrodni i krzywd to nawet nie płotka. A dzieją się rzeczy straszne.
Nowy,
ja nie jadam ozorków, zapiekanych móżdżków, cynderków, czerniny, żyjątek morskich i wielu innych potraw. I wcale nie czuję się zdyskwalifikowaną do kontaktów wirtualnych z Wami. (tu doszukaj się roześmianego od ucha do ucha emoticonk’a bo nie wiem czy zadziała link )
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Tego co mruga z talerza i wąsami rusza – za żadną cholerę; czerniny też i płucek też. Reszta dzieli się na „jadalne” i „lubiane”.
Nowy, Ty się nie bój – golonka u Pyry tylko na specjalne zamówienie; nie będę wszak damy z chłopięciem i kolegi od pierwszego kopa golonką traktowała. Kuchnia nasza bogata jest i zawsze się coś nie tylko jadalnego ale i lubianego trafi. Obiad na dzisiaj mam gotowy, tylko kopytka ugotować i sałatkę owocową zrobić, ale innej pracy ogrom, bo nie chciało mi się wczoraj. Cierp ciało…
Kapitanie!
wysmazylam wpis, a zapomnialam skopiowac, psiakostka 🙄
Czarna dziura polknela 🙁
Jak jestescie u Ewy I Jerzego, to mi sie od razu przypomnialy zeszloroczne klimaty i smaki. Miedzy innymi to:
https://picasaweb.google.com/alicja.adwent/Marzec2010FloridaRejs#5456684416603849362
W porcie
(Port to jest poezja starych kapitanów,
Którzy chcą wyruszyć
W jeszcze jeden rejs.
Tu żaglowce stare
Giną na wygnaniu,
Wystrzępione wiatrem
Aż po drzewce rej. )
nabylismy odpowiednia rybe, swiezutka, i z tego robi sie sewicze. Ryba musi byc swiezutka, na jakis czas wrzucona do zamrazarki, zeby ja bylo lepiej plasterkowac. Srodek nocy, skonczylam dzialalnosc na niwie, zajrzalam do maszyny i odzyly ubiegloroczne wspomnienia.
Kapitanie, jak tam zaloga sie spisuje?
Jakby co, to niech poklad szoruja 🙂
Troche wam zazdraszczam, bo u nas sniezy, ale przezyjemy – jak trzeba, to trza. O, przypomniala mi sie poranna owsianka 😉
Na jak dlugo obliczyles ten rejs? Nadawaj z trasy koniecznie!
Pozdrowienia dla Tarasiewiczow i usciski serdeczne.
A wam stopy wody pod kilem i pomyslnych wiatrow!
Nowy,
ja bym jednak te golonke u Pyry…sama ja pekluje i cos tam z nia wyprawia, w kazdym razie smakowita ci ona jest, ta golonka, a Jerzor zawsze patrzy na to – lo matko jedyna, to takie tluste 🙄
Jakos dziwnie jemu brzuch rosnie, nie mnie, ktora to „tluste” spozywa 🙄
Echidna,
ja tez oblizuje palce, a co – w koncu moje 😉
Tak sie nawspominalam tej Florydy, ze teraz chyba nie zasne.
Dopiję kawę i pójdę z piesem – Młodszej coś wlazło w wątpia i położyła się, a pieska zaczyna pilić do wyjścia. Bardzo grzeczny jest ten nasz piesek – jak musi, to poczeka. Słonecznie i zimno.
Ej, chłopy, chłopy, orły, sokoły itd. Jak zapowiedziałam, zadzwoniłam do Hanczynego Pana Męża żeby się dowiedzieć o zdrowie cnej Połowicy. Przedstawiam się, a ten „zaraz daję Żonę” i dał aparat chrypiącej! To ja po to dzwonię nie do niej, nawet nie na domowy, tylko to osoby swobodnie mówiącej, żeby i tak padło na niemocną?
Cichalu! Stopy wody pod kilem!
A Ewa na brzegu?
…orly, sokoly, bazanty
gdzie te franty?
U mnie z rana -7C, popaduje lekki sniezek. Ide sie ogarnac.
Orły odleciały, sokoły polują, bażanty przed myśliwymi zmykają, a ja udaję się na zasłużony spoczynek.
Życzę udanego tygodnia
Echidna
Ha ha 🙂
http://alicja.dyns.cx/news/Mycha.jpg
Ciekawostka.
http://www.se.pl/archiwum/pan-bog-zaprogramowa-nas-na-120-lat_79916.html
Ostatniego lata zajechala moja bratanica z kolezanka. Mialam wydac kolacje na grillu…i wtedy zaczely sie schody. Okazalo sie, ze Lidia jest wegetarianka, w pelnej krasie, nawet masla do ust! Szalenstwo bylo, porosilam ja by zrobila salate jaka moze zjesc, potem robilysmy wspaniale cudenka na grillu z jej przepisow, bylo cudownie. Nie tylko mieso i ryby musza byc podzwane na obiad.
Buziaki,
OK, Lena; na odmianę dla Pyry możesz na tym grilu upiec żeberka albo kawał steku. Sałaty też nie odmówię, ani łososia pieczonego w cedrowych uchwytach jak to Orca pokazywała. Z czego zaś zrezygnuję bez żalu – z zup owocowych i mlecznych na słodko, z zupy rybnej i gotowanej marchewki na słodko. Wszystkie te potrawy mieszczą się w mojej kategorii „jadalne” ale niezbyt lubiane. Jak trzeba, to zjem.
Deszczowo od wczorajszego wieczora…
Odpoczywamy po aktywnej sobocie, ja po sankach, Osobisty po jaskini. Był w niej z dwojgiem młodych entuzjastów i starym przyjacielem – ojcem entuzjastki. Młodzi po kolacji i powrocie do stolicy poszli jeszcze w miasto do 3 w nocy, a ojciec do łóżka już o 22 😉 Powiedział mi dziś, że dawno już tak dobrze nie spał 🙂
Moja wyprawa saneczkowa w towarzystwie naszej córki była ze wszech miar interesująca, bo pogoda była dość niepewna, pod nami mgła, nad nami chmury i słońce, bardzo mało ludzi na trasie (żadnych złodziei sanek 😉 ) no i miejscami mało śniegu… Do tego stopnia mało, że koło pamiętnego szałasu, gdzie mi te sanki onegdaj zwędzili, spod śniegu wystawała głównie trawa i błoto, a zbocze było strome i niewygodne do schodzenia na piechotę. Rozejrzawszy się po okolicy doszłyśmy do wniosku, że na pobliskiej trasie narciarskiej nie ma żadnych narciarzy, a trasa niebieska prowadzi po asfaltowej drodze po tym samym zboczu, co saneczkowa, ale łagodnymi łukami, a nie tak z pieca na łeb 🙄 Więc chociaż to zabronione, zjechałyśmy sankami po tej drodze, bardzo wygodnie, choć asfalt też już miejscami wyzierał spod cienkiej warstwy śniegu. Jakieś 200 niżej na zakręcie minęłyśmy dwóch pracowników wyciągu – jeden z traktorem i ładowarką woził śnieg spod lasu na drogę, drugi uklepywał ten śnieg łopatą. Nie odpowiedzieli na nasze przyjazne pozdrowienia, ale to u tych chłopów normalne, więc pojechałyśmy dalej. Po kilku minutach ten z łopatą dogonił nas na nartach i groźnie zapytał, czy nie wiemy, że to nie jest droga dla sanek 🙄 Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że jadę tam, gdzie jest śnieg 😎
Na to pan:
– A kto by był winien, jakbym na panią najechał?
– No… chyba ten jest winien, co najeżdża, nie? 🙄 Bo to mogę być ja na sankach ale też nieprzewidywalne w swym zachowaniu dziecko na nartach czy np. narciarz, co się przewrócił na zakręcie…
Pan się trochę zacukał, ale na koniec jeszcze burknął wymachując tą wielką łopatą i zdejmując narty:
– A mógłbym powiedzieć, że zlekceważyłyście zakaz jazdy. Bo tam jest zakaz jazdy! Tylko się nikomu nie chce czytać! 👿
– I tu ma pan rację! – odpowiedziałam uprzejmie i dodałam gazu, bo nadjechał kolega z traktorem i ładunkiem śniegu…
Nemo – w deszczu na sankach?
Pyro,
na sankach byłam wczoraj w południe, jak wróciłam po 5 godzinach to świeciło słońce. Deszcz zaczął padać dopiero ok. godz. 21, ale praktycznie nie przestał do tej chwili. W górze pada śnieg, również na tej trasie, którą wczoraj tak pracowicie łatali ci dwaj panowie 😉
Gotuję rosół wołowy z pietruszką 😎 na kolację jednak znowu będzie pizza, bo mam jeszcze świeżą bazylię, nie może się zmarnować 🙂
A my dziś rano, bo o godz. 9.00 pojechaliśmy do Gdyni,bo chciałam zobaczyć na własne oczy aktualną trójmiejską atrakcję, czyli zamarzniętą Zatokę Gdańską. Białe śniegowe pola rozciągają się aż po horyzont, czyli Półwysep Helski. Tylko szlak wodny dla statków zmierzających do portu jest oczyszczony z lodu. Szkoda tylko, że wiał bardzo nieprzyjemny wschodni wiatr i mimo znacznego ocieplenia / -5 st. C/ przemarzłam trochę. W ubiegłym roku mimo znacznie slniejszych i długotrwałych mrozów woda w zatoce poza samym brzegiem w ogóle nie zamarzła. Podobno to był skutek jakichś prądów morskich niepozwalających wodzie zamarznąć. Dziś nikt nie chodził po tym lodzie, ale w ciągu ostatnich dni bardzo wielu ludzi/ i wcale nie tylko młodych/ wędrowało bardzo daleko od brzegu, mimo ostrzeżeń i apeli.
Po powrocie do domu stwierdziłam, że u nas wiatr jest słabszy i wybrałam się na długi spacer do lasu. Było pięknie.
Zabawna jest ta myszka na zdjęciu Alicji. Wygląda jak gdyby uśmiechała się . A propos myszy: jesienią mąż ustawił na strychu łapki, bo usłyszeliśmy kiedyś chrobot dochodzący stamtąd. Jedna biedaczka szybko skusiła się na ser, ale potem długo był spokój. Niedawno była porządna odwilż i myszy chyba się uaktywniły, bo okazało sie, że całkowicie zniknęło wysypane zatrute ziarno. Co do jednego ziarenka. I trochę mi głupio wobec tych myszy, choć z drugiej strony – mogły przecież znależć sobie lepsze lokum u sąsiadów.
W drugim sznureczku od Alicji jest ciekawy przepis na karkówkę bonifratrów – z warzywami. Szkoda, że nie znałam go wcześniej, bo dziś wlaśnie dusiłam karkówkę.
Latem wiatr jest przyjazny najczęściej, w zimie potęguje uczucie chłodu. No cóż, nie chodzę na spacery i obserwuję świat zza szyby ale wydaje mi się, że jednak wiosna jest tuż, obok. Ptaki znad Malty urządzają sobie rodzaj lotów kołowych między blokami: jedna „drużyna wzbija się wysoko i potem lotem ślizgowym schodzi półkolem jakieś 400 m. w lewo; druga „drużyna, ta, która jest niżej, zaczyna powolne kołowanie po spirali w górę, akurat na wysokości mojego okna. I tak na zmianę. Skąd wiem, że to ptaki znad Malty? A, bo to rybitwy. Dzisiaj był 4 dzień tego ptasiego karnawału.
U nas zima jest wilgotna, niech i mrozi, ale jezioro robi swoje, to, o czym Nowy pisal – zimno wlazi wszedzie i sie lepi do ciala.
Jerzor polecial biegac, a ja zajmuje sie dzialalnoscia. Losos na obiad, najprosciej smazony, salate juz zrobilam, to wystarczy, zadnych wypelniaczy, bo ryby jest sporo.
Wracam do zajec.
Pyra, zrobilam Twoje rolady. Masz specjalne podziekowania od Zabojada. Jemy juz drugi dzien. Nemo tez dziekuje za przepis na dzem cytrynowo morelowy. Pycha, taki lubie !
Elap – cieszę się, że smakuje. Nam też. Wiesz, ja całe życie zbieram przepisy na możliwie proste potrawy (jak się da to i niezbyt drogie). Wydaje mi się, że taka stosunkowo prosta ale troskliwa kuchnia, sprawdza się najbardziej. Na tej podstawie zakochałam się w przepisie Nemo na placek z owocem i migdałami, albo przepis Haneczki na indyka w ananasach i Sławka przepis na rybę pieczoną w soli.
Pyra, Bernard we Francji na poczatek podarowal mi ksiazke kucharska. Nigdy mnie gotowanie nie interesowalo i nie umialam gotowac. Nalezy mu sie medal za cierpliwosc. Musze przyznac, ze zrobilam duze postepy.
Elap – może dzisiaj toast za cierpliwego Bernarda? W kalendarzu imieniny Honoryny…a tu 20-ta/
Elap,
pierwszym prezentem Osobistego, na długo przed ślubem była książka kucharska pod redakcją Paula Bocuse. Moja ówczesna reakcja: ha, ha 🙄 Chcesz mieć gospodynię domową? Zapomnij 😎
Nemo, ksiazke ta mam caly czas i do dzisiaj z niej korzystam. Po jej wygladzie widac, ze byla uzywana.
Pyro, kupilem wszystko, brokula, migdala, pomyslalem tez o oliwkach, ktore wydawaly mi sie pasowac, wzialem czarne, i nieco winogron, na koniec ide do Pana po fete, a On mnie mowi, ze jeszcze nie sezon, sie czlek uczy, zjadlem z twarozkiem, zupelnie niezle, oprocz twarozku,
Nemo, jestem pewien, ze zapomnial, jak to jest… nie miec 🙂
Elapowi tez Bernard pewnie wdzieczny?
toz to nie wstyd, a wrecz medale sie w kolejce ustawiac powinny,
wiem, ze o wstydzie mowy nie bylo, myslalem o radosci dawania, mimo, ze w oryginale nie bylo przewidziane w tej wersji tez, ja tam tez lubie, mimo, ze strugam
Obecna!
Żabo, opowiedz jak to któraś z Twoich ciotek zupę gotowała.
Sławek, ładnie to uchwyciłeś!
Jutro mogę nie zdążyć.
O 20:05 w Trójce spotkanie z Grzegorzem – Fajny film wczoraj widziałem – Brzęczyszczykiewiczem, zamieszkałym w Chrząszczyżewoszycach powiat Łękołody, może kto będzie ciekawy?
http://www.youtube.com/watch?v=lavBKVAe_R0
Ja zjem z talerza, pólmiska, miski i tacki papierowej.
Może być nałożone, mogę sam, mogę sztućcami, mogę palcami,
na trawie, przy stole, na siedząco, na stojąco, przy świetle żarowym, słonecznym i przy ognisku, może być z wąsami, pływające, smażone, gotowane, pieczone lub surowe.
Niekłopotliwy jestem w wymaganiach, warunek jeden : ma być smaczne
i martwe, pewnie bym do ust nie wziął żywego robaczka, dżdżowniczki czy pędraczka.
Chyba że zależałoby od tego moje życie.
Najgorszy gość jaki nam się się zdarzył?
Niczego co na stole nie jadał, był przyznam wcześniej niewybadany, natomiast dużo mówił co i jak sam robi i jakie to pyszne, słuchaliśmy cierpliwie, przecież komfort gościa najważniejszy.
Na szczęście chociaż pił i coś tam czasem musiał dziugnąć widelcem.
Ach ten Paryż, u mnie fet cały rok do wypęku…sezon…nie umiom zimom?
Slawek, wyrżłem sobie A na chlebie jak jaki Zorro!!
Dzięki że Ci się chciało pomączyć.
http://www.youtube.com/watch?v=EcipyROBOeI&feature=related
Sławek – jak już ta feta będzie,to spróbuj chociaż raz tak, jak podałam – na łyso – tylko ser, brokuły, migdały i trochę sosu. Jak mamę kocham to się okazuje zestawem optymalnym.
Uroczyście melduję,że kolejny mini zjazd warszawski przeszedł do historii.
Naszą Gospodynię-Krysiade zostawiłyśmy w kuchni ze stertą zmywania.
Miejmy nadzieję,że nam to wybaczy i może jeszcze kiedyś zaprosi 🙂
Poznałyśmy uroki kuchni wegetariańskiej-pasztet sojowy,smalec z tłuszczu kokosowego(znakomity),czerwoną pastę warzywną.Była też zupa dyniowa oraz główny punkt programu sushi w wykonaniu Gospodyni. Sushi palce lizać,bo placami jadło się zdecydowanie wygodniej niż pałeczkami 😉
Pyro-Twój duch był z nami : w postaci sałatki brokułowo-fetowo-migdałowej.
Na deser babeczki twarożkowo-czekoladowe w wykonaniu Barbary oraz
mini-drożdżówki z nadzieniem jabłkowym z miejscowej cukierni.
Miałyśmy też do ciekawe trunki do degustacji : własnej roboty soki buraczany oraz pomidorowy,białe wino rodem z Japonii o smaku liczi ( to wkład w imprezę małżonka Barbary oraz wiśniówkę produkcji Jolinka 😀
Soki rzecz jasna wyprodukowane przez Gospodynię.
Danuśko – mój duch jest „ufetowany”
Dom Krysiade gościny nadzwyczaj,przestronny i co ważne w tym towarzystwie -z wielką i świetnie wyposażoną kuchnią.
Naprawdę było nam bardzo miło się znowu spotkać,a tematów do rozmowy,jak zwykle nie brakowało.Małgosia snuła ciekawe,afrykańskie opowieści.O właśnie i obdarowała nas zestawem przypraw rodem z Zanzibaru.
Pyro- bez dwóch zdań 😀
W tajemnicy powiem,że wstępnie zostało już zaplanowane kolejne spotkanie
naszej już mocno rozpasanej kulinarnie i towarzysko ekipy 😉
Aha,jutro postaram się zamieścić fotoreportaż.
Danuśko – dobra, dobra. Zazdraszczamy i odbijemy sobie przy jakiejś okazji. A tak serio, to nadzwyczaj miłe są takie towarzyskie spotkania.
Witam wszystkich.
Danuśko nie chwal mnie tak bardzo, bo się będę rumieniła. To ja Wam dziękuję, że przyjęłyście zaproszenie i mogłam Was gościć. Było to dla mnie wielką przyjemnością.
To ja, zżółkła nieco z zazdrości już się pożegnam. Przed chwilą podjęłam wiekopomną decyzję – gotuję jutro wielki gar żurku „ze wszystkim” czyli boczek, biała kiełbasa, wędzona kiełbasa i jajko też. Żurek będzie na 2 razy.
Danuśko, ależ szybka jesteś 🙂 , sprawozdałaś dokładnie, potwierdzam, uczta królewska pod każdym względem! Wieczór pyszny, w miłej atmosferze, aż szkoda, że już piszemy o nim w czasie przeszłym. Krysiade i miłe Koleżanki – bardzo dziękuję! Aa, jeszcze dodam, że uroczą atmosferę domu dodatkowo umilały nam: przystojny jamniorek czarny, podpalany i wyjątkowej urody kocurek również czarny, ale z białym krawacikiem 🙂
Tak jak Antek mogę jeść nawet na gazecie byle by w miłym towarzystwie, i żeby było czym popić 😉
Jadam prawie wszystko, nie lubię tylko przymuszania, ale nakłaniające do jedzenia pokolenie moich dobrych ciotek i wujków odeszło już do krainy cieni…
Rzadko spotykałam się z przeciwieństwem słynnej polskiej gościnności, ale do dziś wspominam pewną wizytę u rodziców tutejszej znajomej Polki, kiedy wprost z długiej i uciążliwej podróży odwiedziliśmy ich we Wrocławiu zawożąc im prezenty od córki. Zostaliśmy poczęstowani herbatą i suchymi ciasteczkami i wszystko by było OK, czasy były biedne, (choć ta rodzina całkiem zamożna), ale Osobisty pomógł im sprzątnąć ze stołu i zaniósł szklanki do kuchni. Po pożegnaniu, już w dalszej podróży powiedział:
Wiesz, oni mieli BIGOS w kuchni 😯
Kupiłem wczoraj (sobota) nowa drukarkę – Kodak 7250, niby z tych troszkę lepszych. Po zainstalowaniu okazało się, że źle odbiera i miesza kolory. Do drukowania zdjęć się nie nadawała. Spakowałem dzisiaj rano do pudełka i odwiozłem do sklepu. Przyjęli bez zbędnych pytań, ale drugiej takiej nie mieli. Pojechałem do drugiego sklepu. Też nie mieli. Przy tutejszych odległościach zajęło mi to prawie cały dzień i drukarki wciąż nie mam. 👿
Po ostatnich moich wpisach wyszedłem na grymaszącego dziwaka, który byle czego i byle jak nie zje. Nie jest tak źle. Wydaje mi się, że po wielu latach włóczęgi i poczucia tymczasowości odezwała się we mnie silna chęć powrotu do smaków i zwyczajów wywiezionych z Kraju, a przez wiele lat skrywanych gdzieś na dnie duszy. Od przyjazdu miałem tysiące okazji by poznać próbki chińskich, japońskich, hinduskich, włoskich, greckich, żydowskich, i oczywiście amerykańskich kulinarnych wynalazków i smaków. Aż przyszedł czas powrotu i nie ukrywam, że teraz wolę, przepadam wręcz za kartoflanką, schabowym z kapustą, pierogami ruskimi lub bitkami wołowymi z buraczkami, a obce potrawy zeszły na dalszy plan. Jednak wciąż je często jadam, np. wspomniane dzisiaj sushi to co najmniej raz w tygodniu mój lunch.
Obiecuję, że więcej na ten temat nie będę zanudzał i zapewniam też, że trochę mam z antkowego „najgorszego gościa” – wypiję bez grymaszenia. 😉
Czekam z niecierpliwością na fotosprawozdanie z kolejnego minizjazdu, a także na afrykańskie fotoopowieści naszej Małgosi W.
Dobranoc 🙂
Nowy – Nie grymaszący dziwak, ale zmęczony włóczęgą i nieco smutny – tak to zobaczyłem na moim ekranie.