Wenecja w moim domu
Umyte okładniczki czekają na wrzucenie na patelnię
W zupełnie nieoczekiwany sposób udało mi się spałaszować wspaniałą wenecka kolację nie ruszając się z domu. Zanim jednak to opiszę muszę oddać się wspomnieniom.
Było to dawno, dawno temu. Równo 18 lat temu. Pojechaliśmy z Barbarą do Wenecji by tam spędzić moje okrągłe urodziny. Pięćdziesiątka to piękna rocznica i zasługuje na odpowiednią oprawę. Nie było więc żadnych wątpliwości przy wyborze miasta. Zamieszkaliśmy w cudnym, małym hoteliku tuż przy placu San Marco. Nawet stojąca obok nas kościelna dzwonnica uczestniczyła w naszym święcie głośno dzwoniąc co trzy godziny tak, że nawet nieboszczyka by postawiło na nogi. A wszystko było na moją cześć.
Urodzinową kolację chcieliśmy zjeść w Al Conte Pescaor – maleńkiej restauracyjce o której wiedzieliśmy, że podają tam ryby i owoce morza przyrządzane po mistrzowsku. Z wielkim trudem, plącząc się wśród zaułków, udało się wreszcie knajpkę znaleźć. Weszliśmy więc do środka. W panującym półmroku zauważyliśmy, że zajęte jest pięć stolików a trzy czy cztery są jeszcze puste. Podszedł do nas kruczoczarny Włoch w fartuchu i z tzw. nożem szefa w ręku co świadczyło, że na pewno wyszedł z kuchni. Zanim przywitał nas przekręcił klucz w drzwiach czyli zamknął lokal od środka. Speszeni, by nie powiedzieć wystraszeni tym faktem, usiedliśmy posłusznie przy stoliku, który nam wyznaczył. Wręczając kartę dań i widząc speszenie nowych gości wytłumaczył swój gest. Był to właściciel i kelner zarazem, do tego lubiący pogadać z gośćmi. Gdyby przyszli następni zanim ktokolwiek skończy kolację i wyjdzie nie mógłbym wami zająć się tak jak należy – powiedział uśmiechając się i jednocześnie zabierając kartę, której nawet nie zdążyliśmy przejrzeć. – I tak zjecie to, co wam podam, bo sam wiem co tu jest najlepszego – dodał spokojnie.
I tak też było. Zjedliśmy najwspanialszą rybną kolację o jakiej nawet nie marzyliśmy. A zaczęliśmy od spaghetti z małżami. Były to zupełnie nam nieznane małże w kształcie długich (ok. 20 cm) rurek, z których wystawały białawe robale. Czegoś tak pysznego jeszcze nie jedliśmy. Popijaliśmy chłodne gavi di gavi. Rozmawialiśmy z sąsiadami i szefem. Atmosfera była przyjacielska a nawet rodzinna.
Wspomnienie weneckiej kolacji wróciło gdy Barbara przyniosła paczkę świeżutkich okładniczek (to owe rurki z robalami) kupionych w warszawskim sklepie BOMI. Właściwe wino miałem w winiarce ale przepisu nie. Zaryzykowałem więc i zrobiłem spaghetti z okładniczkami po swojemu. W głębokiej patelni podsmażyłem na oliwie czosnek. Wrzuciłem umyte małże, wlałem szklankę bulionu roztrzepanego ze śmietaną, dolałem kieliszek białego wina trzymałem wszystko pod pokrywką przez czas gotowania spaghetti.
Ugotowane acz twardawe kluski wrzuciłem na patelnię z małżami, zamieszałem wszystko tak, by sos ogarnął makaron i podałem na stół. Myślę, że szef Al Conte Pescaore byłby ze mnie zadowolony. W każdym razie Basia była.
Komentarze
i to jest zaleta, że człowiek sobie żyje i żyje .. może każdą potrawę przyprawić dobrymi wspomnieniami .. a złe zapomina bo no ta na s … się czai w głowie … 🙂
Na okładniczki i inne cuda kulinarne z rodziny sea food jak powszechnie wiadomo nie mam zapotrzebowania i apetytu. Podobnie jak Pyra rozumiem innych lecz sama niekoniecznie, a nawet wcale. (No kto to powiedział, kto?)
Dzisiaj, podobnie jak Guru Nasz Wspaniały, italiańskie papu zagości na stole. Lasagne al Forno. Też bardzo dobre.
Zmykam-fikam do kuchni.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Witam wszystkich serdecznie.
Jolinku – mimo koszmarnej pogody udaję się w Twoim kierunku do znanej Ci hali (nie mylić z Haliną). Może będziemy miały szczęście?
Nisiu – poczekam na następny rzut „szwendactwa”
Po raz kolejny wracam w poniedziałek z blogowego niebytu. Jeszcze nie przeczytałam wczorajszego gadulenia. Porcelanowe emocje sklęsły w międzyczasie. Z weneckości mam w domu tylko miseczkę z pięknego szkła w kolorze indygo z bursztynowymi „wtrętami” i zatyczkę do butelek z winem z uchwytem w kształcie wiolinowego klucza. Jedno i drugie przywiozła młodsza z peregrynacji – przy czym okazało się, że miseczka bardzo przydatna do orzeszków czy czekoladek, a zatyczka do niczego nie pasuje, tyle, że bardzo ładna.
Wiadomo, że nie byłabym żadnym żarłokiem na takiej kolacji u Gospodarza. Przeciwnie, dukałabym, że na diecie, głodna nie jestem i jeszcze oczy bym zamykała. Pyszności morsko – robalowe nie dla Pyr poczciwych. Wczoraj w domu był dzień rozpusty kulinarnej. Na obiad pieczeń wołowa, cała miska sałat mieszanych, pomidory, pół owocu kaki, cytryna, oliwa, dużo pieprzu trochę soli i cukru, kilka kropel tabasco; na deser truskawki pod kołderką z mascarpone z żółtkiem, śmietanką, gorzką czekoladą, na kolację reszta tej surówki obiadowej do której dodała jeszcze jednego sporego pomidora, 15 dkg utartego na grubej tarce koziego sera i pół słoiczka zielonych oliwek. Wypiłyśmy też ostatnią butelkę wina z Peloponezu. Jej, jakie to wszystko było dobre.
Owoc kaki dostała w prezencie od Inki. Potrzymała dwa dni w domu w towarzystwie dojrzałego jabłka i pomarańczy (zgodnie z instrukcją) wczoraj rozkroiłam i zapoznałyśmy się z nowym smakiem. Moje wrażenie -smak melonowy tylko miąższ mniej soczysty i bardzo zwarty. Od razu pomyślałam o sałatce. Młodsza swoją cząstkę zjadła i jej smakowało.Dostałyśmy też puszkę irlandzkiej musztardy w proszku. Wie ktoś jak to stosować? W domu aktualnie jest obfitość musztard – francuska, niemiecka, szwedzka i polska.
Przepraszam – ja nie mówię o sobie w trzeciej osobie, tylko mi „m” na końcówce nie odbiło.
krysiude ja jak nie muszę to siedzę w domu .. dzisiaj wychodzę dopiero popołudniu po Amelkę .. myślałam, że do tego pasztetu dodajesz jaja .. jaja jesz? ..
a ja dzisiaj sobie zrobię sałatkę ze śledzia marynowanego .. warstwami śledź, utarta mozzarella, sos jogurtowo-musztardowy, papryka marynowana itd. .. i do tego kartofle w mundurkach .. wszystko posypane natką ..
spokojnego dnia … 🙂
Dzien dobry,
Wenecja jeszcze przede mna. Tak sobie marze, ze moze kiedys…
Ale okladniczki sobie podaruje chociaz niektore morskie stworzonka lubie 🙂
Krysiade, czy ten pasztet podajesz z jakims sosem, jogurtowym czy cos w rodzaju?
Jolinku – jajek do pasztetu nie dodaję. Płatki owsiane dają kleistość. Jajka jem.
Alino – do pasztetu pasuje każdy sos.
Draczny kod – bcba
Jolinek serwuje dzisiaj kuchnię fusion 😉
Mariaż bałtycko-włosko-węgierski : śledzie,mozzarella i papryka.
Niezły pomysł i na dodatek kolorystycznie będzie się dobrze prezentowało.
Ja natomiast,jak patrzę na ową śnieżyce za oknem to myślę
z rozmarzeniem o jakimś bigosie…
Danuśka
Z bigosem wstrzymaj się jeszcze czas jakiś … już wkrótce zagości na wielu stołach.
Coby Ci było milej i cieplej – u nas wspaniały zachód słońca. Deszcz przestał padać i choć wieje nieziemsko, na dworze całkiem przyjemny wieczór.
E.
dzień dobry, ale za to jaki śnieżno-zawiejny 🙂
Danuśko, widzę, że zbiegły się nasze marzenia. Wczoraj robiłam naleśniki z nadzieniem z kapusty z grzybami i zostało mi trochę smaku grzybowego, więc wyobraziłam sobie jak ten wywar grzybowy zasila smak bigosu, oj, trzeba sie wybrać po kapustę…
wspaniałości, wspaniałości. Okładniczek nigdy nie jadłem, pewnie czas nadrobić zaległości.
W piątek odrabialiśmy zaległości kulturalne. Najpierw w Muzeum narodowym pokaz nowych dzieł. Jeden obraz odkupiony – „Martwa natura z ptakami” Hondecoetera oraz
Wympsnęło się przypadkowo, cd:
dzieła zwrócone przez Fundację Dziedzictwa Pruskiego w Berlinie:
Anton Möller (ok. 1563-1611)
Scena w gospodzie (Alegoria pięciu zmysłów), przed 1611, (olej na desce).
Obraz pochodzi z kolekcji Tiedemanna, z której pozyskany został przez kolekcjonera Friedricha Basnera z Sopotu i przez niego w końcu 1927 lub na początku 1928 r. przekazany został Stadtmuseum w Gdańsku.
Daniel Schultz (ok. 1630-1683)
Lis i winogrona, 1648, (olej na płótnie).
Obraz pochodzi z przekazanej 23 kwietnia 1901 r. gdańskiemu Stadtmuseum kolekcji pastora Adolfa Mundta z Kiezmarku. Autorstwo obrazu tradycyjnie przypisywane jest nadwornemu malarzowi królów polskich ? Danielowi Schultzowi.
Nieznany artysta
Herakles zabijający centaura Nessosa, XVIII w., (intarsja).
Obraz był własnością Kunstverein Danzig, skąd przeszedł w posiadanie Stadtmuseum. Zabytek jest zapewne fragmentem mebla lub elementem wyposażenia kamienicy mieszczańskiej.
Johann Carl Schultz (1801-1873)
Portrety rodziny malarza, 1843, (olej na płótnie).
W zbiorach Stadtmuseum znajdował się od lat 30. XX w.
Friedrich Hildebrandt (1819-1855)
Rybacy na brzegu, 1843, (olej na płótnie).
Obraz był własnością Kunstverein Danzig, skąd przeszedł w posiadanie Stadtmuseum.
Otto Brausewetter (1835-1904)
Gdańscy malarze przy okrągłym stole, 1862, (olej na płótnie).
W zbiorach Stadtmuseum znajdował się od lat 30. XX w.
Ernesto de Fiori (1884-1945)
Stojący młodzieniec, 1920, (rzeźba, drewno).
Rzeźba nabyta została w 1922 r. ze środków Willy Klawittera.
Pokaz z wielką pompą, przemawiał wiceminister i marszałek. Co najważniejsze, o każdym dziele można było się sporo dowiedzieć i było kogo pytać indywidualnie o szczegóły.
Potem miał być koncert w filharmonii z gwiazdą wieczoru – Lukasem Geniuszasem. Koncert był świetny, ale w międzyczasie był jeszcze obiadek w Rosyjskiej przy Długim Targu. Córeczka wybrała bliny z mięsem, Ukochana czebureka a niżej podpisany pielmienie z baraniną oraz bliny z kwaśną śmietaną. Jedliśmy tam kilka razy z różnym rezultatem, w większości dobrym lub bardzo dobrym. Teraz to było niebo w gębie ze wszystkim.
Gdy jem pierogi, pierwsza ocena dotyczy grubości ciasta. Tutaj było cieńsze od pergaminu i ani jednej dziurki. Super. Ale smak. Mam wrażenie, że już go kiedyś opisywałem, czyli musiałem te same pierogi już tam spożywać. Sok i majeranek, konsystencja nadzienia. To wszystko przypominało mi bardzo kołduny podawane w naszej rodzinie. Nigdy jeszcze tak dobrych nie jadłem w żadnym lokalu gastronomicznym. Co prawda w rodzinnym wydaniu baranina była łączona pół na pół z polędwicą wołową, ale nie zmieniało to zasadniczo efektów. Ważniejsze, że mięso wyraźnie było siekane a nie mielone.
…okładniczek też nie próbowałam, ale chyba w tv pokazywano jak się te dziwne małże poławia. Chowają się przed intruzami głęboko w piasku, a o ich tam obecności świadczą gejzerki wody, które są gdzieniegdzie widoczne, gdy cofająca się fala morska odsłania mokry piach.
Natomiast bardzo mi się podoba atmosfera takich małych, rodzinnie prowadzonych włoskich restauracji, gdzie gość czuje się prawie jak członek rodziny, dopieszczony, a nawet rozpieszczony staraniami właścicieli 😀
nie idę po Amelkę .. dziadek odbiera bo ma auto .. 😉
a taki śnieg lubię ..
http://www.youtube.com/watch?v=EeKTEI-ZF0Q&feature=related
Poszukuję duszy ofiarnej, która by mojego piesa na spacer zabrała. Mnie się nie chce wychodzić okropnie. Był już co prawda a Anką o 6.00 ale teraz co i raz podnosi łebek i patrzy na mnie zaspanym okiem. Psy kochają śnieg, więc dla niego pogoda super. A leniwa starsza pani? No nic. Ubierze się weźmie psa i laskę po Teściu i pójdzie. Co robić…?
Pyro – ja chętna tylko nie ma takiej długiej smyczy.
muszle po okładniczkach zbierałam na plaży w Grecji .. nie jadłam .. ale jak smakują tak jak małże to bym zjadła .. 🙂
do Wenecji może się kiedyś wybiorę jeszcze raz bo byłam jeden dzień a to za mało by się rozsmakować w tym mieście ..
Pyro, jak ja Cię rozumiem 🙂 Moje psy na widok śniegu też dostają przypływu energii i wielkiej ochoty na beztroskie brykanie, nie zważając, że pani, na drugim końcu smyczy nie zawsze nadąża 😀 Taka przymusowa gimnastyka, samo zdrowie… Patrzę w okno, a tam zgrozą i śniegiem wieje, brrr!
Krysiade – 😀
A jak długa smycz by była z Ursynowa do Ciebie?
podobno Kolumb jest .. Polakiem …
nemo wracaj bo potrzebna nam jesteś ..
Placek prawda to? …..
Okładniczek nie jadłam, ale też jak Jolinek widywałam ich muszelki na plażach.
Mam ciekawy spektakl za oknem: bardzo dużo ptaków lata w tej zawiei i walczy z wiatrem i śniegiem.
Dziędobry na rubieży.
Napisałam trefne słówko i mi zjadło…
Bowiem wczoraj złapałam kapcia i wołałam a-s-s-istance. Bardzo szybko przyjechali i zrobili co trzeba, a jeszcze potem facet z toyoty zadzwonił, żeby sprawdzić, czy wszystko odbyło się ku zadowoleniu klienta.
Dobre dziecko pojechało do wulkanizacji, a tam, oczywiście, kocioł, bo ludzie zauważyli zimę. Koło będzie jutro. Dobrze, że u nas nie ma śniegu, bo muszę jechać do Trzebieży, a jedno koło mam letnie.
Te okładniczki jakieś dziwne, chyba bym się z nimi nie chciała jakoś bliżej zaprzyjaźniać.
Za to zrobię ten grochowy pasztet, Krysiude. I zjem za Twoje zdrowie.
Melduję, że sypie, duje, jest pięknie a nawet bardzo, zwłaszcza, gdy człek nie musi nigdzie dalej wyjeżdżać, wylatać, wypływać…
Zakopana-m w nadrabianiu zaległości powstałych przez angielski wyskok zeszłotygodniowy (super-pogoda i punktualność środków transportu… a solą posypywali i w Londku i w Poole — suche chodniki, prewencyjnie 😉 )
Fotki wgrane (szare i „kolorowsze” 😉 – jak to w listopadzie), ale publiczna tylko część dnia pierwszego… bez muzycznej uczty w Katedrze Westminsterskiej i wieczornych kulinarnych prywatności… całego tego ciepełka przyjaźni odnowionej po latach i tak się ufotkowić nie da… … … )
Gdyby ktoś z Państwa jeszcze nie znał brytyjskiego zwyczaju Pól Pamięci pod Opactwem Westminsterskim – proszę bardzo! (z odnośnikami w fotoreportażyku do szerszych ujęć AD 2007… niestety Anglię mam w dosłownie wszystkich czterech moich picasach… – zresztą wszystkie cztery pełne po brzegi… 😯 )
Co do tematyki stricte żywieniowej (nie mówiąc o kulinarnej) — dość gdy rzeknę, że dziś rano, włożywszy pewną bardzo dopasowaną spódniczkę z drugiej licealnej, zauważyłam, że bez trudu (a nawet samoczynnie) biega sobie ona wokół mej_talii… Tak ‚dobrze’ było ostatnio bodaj w listopadzie pamiętnej głodówki 7-30 11 1994… 😎
W końcu, zamiast stiltonów, etc. przywiozłam sobie fajne trainers (i super-hiper value for money!)… tudzież troszkę upominków świątecznych dla dzieciaków okolicznych, kosmetyków, fashion accessories, etc…
…prawie-kilową puszkę quality street, kilka pakietów mince pies (xmas puddingu nie, choć mnie kusiło zaserwowanie tubylcom także tego tambylczego „specjału” bożonarodzeniowego), ginger biscuits (goście już prawie skonsumowali), choco digestives (podobnie)… i oczywiście miętowe after eights – choć są już do dostania w PL… z rosssspendu ludź kupuje to, co dawniej…
Za zaniedbania serdecznie żałuję, postanawiam poprawę (gdyby ktoś się-domagał 🙄 )… doczytam gdy się odkopię z zaległościami realowymi, własnym blogiem, opisami fotek z kolejnych dni ang., polską polityką…
…i jak mi zima łaskawie internet domowy odkopie (zamarzł coś, biedaczek… 🙄 ) 😀
Serdecznie pozdrawiam Wszystkich Lubiących Zimę!
I NieLubiących też pozdrawiam!
😀 😀 😀
[A mówią… że listopad to taki depresyjny, nudny, czasowy miesiąc… Kto takie brednie rozsiewa, ja się pytam, no kto?!!! 😀 ]
W Wenecji byłam parę razy… Ale nie na tak wyrafinowanych seansach degustatorskich… oczywistych, skoro okazja aż taaaaka!… 😀
Zresztą temu miastu wystarczy dobra pizza i zapachy past różnych i cielęcin dobiegające zewsząd… upojne, sycące…
Gdy dobrze pomyśleć – nawet pizza nie jest konieczna — jeden (z)gryz wystarczy (od takiego, co gdy głodny to zły… 😉 ) a ciuchy lepiej leżą… 😎
…Choć owoce morza dobre są a nawet bardzo – tu-i-teraz pasuje jeszcze bardziej jakiś ogólnosłowiański Sauerkraut i monachijskie Gluhwein, prosto z Marienplatz (czy jakiekolwiek inne-cokolwiek… grzane… niech nawet krakowskogłównorynkowe… grunt, by się wesprzeć (w trakcie i po fakcie) na tym-właściwym-najwłaściwszym pewnym ramieniu (jeżeli poślizg to nie indywidualnie 😀 )
…I to jest najwspanialsze w tandemie Państwa Adamczewskich – że postawię kropkę nad i i wrócę szybko do pracy z mojej bezposiłkowej przerwy śniadaniowo-lunchowej odbytej pod blogiem kulinarnym 😆
– niejedzenie przechodzi bardzo szybko w nałóg 😐
Byłam, wróciłam żywa, ale jeszcze sapię. Ten pies ciągnie, jak średni zetorek. Naukowcy szukają źródeł energii : podpowiadam – 2 jamniki w formie + jeden normalny 5-latek i mogą razem zapewnić prąd dla małego miasteczka. Na obiad będzie reszta pieczeni do klusek na parze i surówki z pekińskiej z kwaśnymi jabłkami i cebulką. Na jutrzejszy obiad nabyłam okazałe kurze zwłoki i 2 plastry goleni wołowej. Jednym słowem przez dwa dni będzie jedzony prawdziwy rosół i pieczyste kurze.
niejedzenie jest bardzo niezdrowe .. tak myślałam gdzie ta Basia .. no i jest .. 🙂
Jadłam okładniczki w Hiszpanii, gdzie nazywają się navajas. Dobre, ale chyba wolę inne małże. Z drugiej strony wszytko może zależeć od sposobu przygotowania. No i to było w Andaluzji, a tam pescaito frito od którego trudno mi sie oderwać…
ja bym chciała pieska mieć .. ale no ale .. trzeba o pieska zadbać .. i wychodzić nawet jak człowiek chory i pogoda pod psem ..
Niejedzenie na blogu kulinarnym? Ale zdjecia a cappelli bardzo ciekawe.
Jolinku, gdzie czytalas o tych polskich korzeniach? Jesli jest cos do odkrycia to na pewno nemo czy Placek dadza glos 🙂
Kolumb podobno przez cale zycie staral sie ukrywac swoje pochodzenie. Pisano, ze rodzina pochodzila z Korsyki a moze i Galicji albo tez, ze byli to Zydzi z Katalonii (Encyclopedia Univeralis 2008).
Witam, kupilam sobie chleb w piatek – mokry jakby nie tak im polecialy srodki konserwujace, poslalam Dagny po chleb w tym wydaniu mieszany w sobote mokry, ze sie wymiotowac chce, kupilam dzisiaj to samo, oswiadczam, iz bede zyla niezdrowo i jadla bialy chleb od Wlochow, Turkow i Francuzow, tutaj juz we wszystkich dziedzinach marnota i glupota, zmuszanie do najglupszej i najmarniejszej jakosci zycia.
Jedzenia pizzy w Wenecji nie polecam. Czegokolwiek innego również, o ile nie zna się takich miejsc, o jakich pisze Gospodarz. Próba znalezienia czegos podobnego samemu jest ryzykowna. Mozna stracić mnóstwo czasu i niczego podobnego nie znaleźć. To obowiązuje wszędzie we Włoszech – jak najdalej od turystycznych szlaków i unikać wielkich restauracji. Chyba że się trafi na 12 Apostołów w Weronie, ale wówczas trzeba nastawic się na spory wydatek.
Podobnie jest we Francji. Małe restauracyjki rodzinne z liczbą stolików poniżej 10, to najpewniejsze miejsce na dobry obiad w przystępnej cenie, o ile nie znajduje się na którymś z głównych szlaków turystycznych. Nieraz wystarczy przejść kilkaset metrów wąskimi uliczkami w stronę, gdzie nie ma atrakcji turystycznych, aby trafić właściwie. Tylko w Wenecji jest to trudniejsze. Konfiguracja sprawia, że można dojść do nikąd.
Barbara 1048, okladniczki, po francusku noze tak gleboko nie zawsze sie chowaja. Malzonek stana na okladniczka schowanego w piasku i mocno przecial sobie stope. Skonczylo sie na szwach. Nie zbieram u siebie, ale widzialam tutejszych jak zbieraja. W sklepie nie widzialam
Fontanny wypuszczane przez okładniczki to ich rakietowy napęd. Napęd działa oczywiście przy pływaniu. W innych okolicznościach fontanny nie służą poruszaniu. Ale biały robal wypełzający z muszli to noga, która z kolei pozwala oddawać skoki po dnie nawet do metra. Bardzo to sprytne, a do tego ponoć bardzo smaczne, smaczniejsze niż większość innych małży.
Echidno- dzięki za ciepły,australijski powiew 🙂
Ogólnie rzecz biorąc lubię i chętnie jadam różne owoce morza.
Z okładniczkami miałam okoliczność wiele lat temu-jadłam surowe,
bo w tej postaci też można.
Powiem szczerze- nie miałam ochoty więcej ponawiać tej próby.
A skoro jesteśmy przy morskich stworzeniach to :
Skoro pływanie wyszczupla,to co wieloryb robi źle 😀
Adam i Ewa spacerują po raju
– Adam, kochasz mnie ?
– A kogo mam kochać…
Danuska 🙂 🙂
Cos chyba nie tak z Twoja skrzynka w pracy, czy mozesz sprawdzic?
http://kraina-kiltow.pl/wp-content/uploads/2010/03/100_0071m.jpg
Elap, znalazłam u wujcia Gugla określenie okładniczki – brzytwa morska. Chyba coś w tym jest!
Pepe przczytaj poczte na mailu w pracy…
pewnie im bardziej sie wystraszą (te okładniczki) czegoś, to głębiej się chowają, ponoć nawet do 40 cm, lepiej żeby sie bały…
http://www.nurkopedia.pl/wiki/index.php/Ok%C5%82adniczka
http://www.youtube.com/watch?v=XDEHn4fBPhA
A zobaczcie jak się toto zbiera. Polowanie jak na kurdle – z pastą…
Alino- rzeczywiście znowu problem z moją pocztą.
Za kwadrans powinno wszystko działać.
Ciekawe żyjątka te okładniczki,niech sobie mieszkają w tym piasku.
Niekoniecznie muszą się znaleźć na moim talerzu.
Barbaro, Misiu – dziękuję za informacje o Parku Fontann. W telewizji informację na ten temat obejrzałam jednym okiem i wydawałomi się, że park już jest czynny. Mam nadzieję, że będzie okazja obejrzeć to na żywo.
Zanotowałam przepis na pasztet z grochu. Mam nadzieję, że suchy pieprz zielony jest w sprzedaży. Ostatnio bardzonie lubię szukać przypraw na regałach sklepowych. Przyprawy każdej firmy umieszczone są oddzielnie, jest ich bardzo dużo i trudno znależć to , czego się szuka. A taki cynamon raz umieszczany jest wraz z innymi przyprawami, a raz ze środkami do pieczenia. Ostatnio, kiedy potrzebowałam cynamonu w laskach do gruszek na kwaśno, straciłam sporo czasu krążąc pomiędzy półkami, a spytać nie było kogo. Mam nadzieję, że i z tym zielonym pieprzem sobie poradzę.
Ale pasztet zrobię z połowy składników,bo chyba tylko ja będę go jadła.
A Danuśka przypomniała, że czas pomyśleć już o bigosie. Nie ma co zbyt długo zwlekać, bo przed świętami i tak będzie sporo pracy. Ale tam gdzie jest dużo domowników – smakoszy nie warto z kolei zbyt wcześnie szykować potraw świątecznych,bo towarzystwo zje wszystko przed czasem.
„The Telegraph” podaje, że Kolumb był synem Władysława Warneńczyka, który wcale nie zginął w bitwie pod Warną…
http://www.telegraph.co.uk/news/worldnews/europe/poland/8166041/Christopher-Columbus-was-son-of-Polish-king.html
Ja do połowy grudnia chcę upiec pasztet, pierniczki i nagotować bigosu. Może zakiszę buraczki, ale to niekonieczne, bo zupa wigilijna u mnie to zupa grzybowa, zabielana. Barszcz jeżeli gotuję, to służy w święta do popijania posiłków i jest niekoniecznie postny – a do barszczu paszteciki z kapustą i grzybami. One szybko łapią wilgoć z powietrza, ale zawsze je można na 10 minut wstawić do piekarnika i odświeżyć. Typowa wigilia u mnie to grzybowa, pstrąg albo łosoś w migdałach, śledzie na 2 sposoby, kapusta z grzybami a do niej krokiety z ziemniaków i orzechów, grzyby w sosie własnym (mam porcję zamrożonych kurek na tę okazję), kompot z suszu (śliwki + figi) ew. krem makowy ze śmietaną. Rzadko ostatnio robię, bo w wieczerze nikt nie je i trzeba chować do lodówki. Wszystko popijane Furmintem albo winami reńskimi czy alzackimi. Jakie białe się kupi ze średniej półki, takie jest.
Bigos robi się też często na Nowy Rok,bo pozwala zagospodarować
resztki świątecznych wędlin i mięs.U mnie żadnych resztek nie będzie,
bo na Święta nie będzie nas w domu.Boże Narodzenie spędzamy
w tym roku z rodziną Osobistego w Owerni,o której akurat niedawno
zresztą rozmawialiśmy przy okazji serów i Bleu d’Auvergne.
Przyniosłam ze sklepu furę mini – paczuszek kopernikowskich katarzynek. Pojutrze pojadą do Basenu Paryskiego w towarzystwie kilku buteleczek ekstraktu buraczanego. Niech tam też będzie akcent polskich świąt.
Bylem kiedys z kolega w Rosyjskiej przy Dlugim Targu i bylo raczej miernie. Smakowalo jak odgrzane z supermarketu mrozonki. No ale to ladnych pare lat wstecz i sie moglo wiele zmienic. Lacznie z wlascicielem co najlepiej pomaga.
Uciekanie we Wloszech czy Francji z glownych ulic i restauracji gdzie zagladaja turysci jest smieszne a to, ze gdzies zagladaja turysci swiadczy o niczym a najmniej o tym jak daja jesc. Wystarczy zajrzec do przewodnka Michelina i sprawdzic gdzie sie mieszcza te 3-gwiadkowe restauracje z tych najwyzszych podniebnych polek o ktorych tak tu czesto. Nie sa napewno pochowane w waskich malych uliczkach pareset metrow od glownych szlakow. Zreszta trzeba wejsc do takich restauracji i zjesc. I wydac. Rzut oka na przewodnik Polityki i tez jakos nie widac malych rodzinnych restauracyjek pochowanych po katach. A jak sie nie zna restauracji to sie nie wie co sie zje az sie usiadzie i zamowi i sprobuje i wtedy juz za pozno na decyzje siadamy czy nie. Zreszta jeszcze mi sie nie zdazylo zeby jedzenie bylo niezjadliwe a jesli malo smaczne to na ogol zdarzalo sie to wlasnie w malych zagubionych restauracyjkach z dala od bitych szlakow. O warunkach sanitarnych zwlaszcza we Francji nawet nie wspomne. Mit rodzinnej restauracyjki prowadzonej przez Pana domu wykorzystujac oczywiscie przepisy babuni podczas gdy reszta rodziny uwija sie pracowicie z goscmi trzyma sie mocno. I co to znaczy domowe jedzenie. U moich krakowskich znajomych jadam kwasny cholernie bigos i kwasno-gorzki barszcz czerwony i jeszcze pare rzeczy ktore w Kaliszu robilo sie zupelnie inaczej. I to, ze domowe bo tak u nich sie w domu jadalo dla mnie niewiele znaczy a jedzenie jest niejadalne. Po pierwszym razie juz omijam. Natomiast dla innych krakowiakow i gorali jest pyszne. Nie wiedza co znaczy dobry bigos i barszcz 🙂
Dzien dobry Panstwu,
Jako ze sie Panstwu rozmowom przysluchuje od dluzszego czasu chcialabym cichutko zaanonsowac moja obecnosc i przycupnac w rogu.
Za brak polskich czcionek serdecznie przepraszam.
o witaj Jolly .. 🙂 … napisz gdzie Twój komputer jest .. 🙂
jak pisałam kupiłam owoce kaki .. i dla mnie są za słodkie .. wymyśliłam więc deser by zagospodarować resztę owoców ..
warstwa biszkoptów, na to kaki wyskrobane łyżeczką, na to naturalny serek homogenizowany bez cukru, na to zmielone orzechy .. i tak dwie warstwy wszystkiego a na wierzch owoc kaki posypany wiórkami kokosowymi .. stało od wczoraj w lodówce .. mówię Wam pycha wyszło polane ajerkoniakiem .. 🙂
Marek co u Pana Lulka? …
Witaj Jolly,
siadaj przy stole, a nie tam chowaj się po kątach.
Jolinek, a to sobie dajesz w dziąsło…deser polany ajerkoniakiem, ho-ho!
Ja też mam zamiar zrobić do połowy grudnia wszystko, co zamierzałam, potem tylko posprzątać „świątecznie” i cześć.
Bigosu można nagotować jak dla kompanii wojska i pozamrażać w porcjach, to bigosowi dobrze robi. I zresztą bigos gotuje się przez tydzień 😉
No, u mnie kilka dni.
Coś nie mogę się pozbyć przeziębienia, mimo imbiru, miodu i cytryn plus aspiryna. Wlazło i nie chce wyjść, z czego katar jak zwykle najgorszy 🙁
Alicjo, zadnych tam miodow, imbirow i innych dupereli, ktore nikomu jeszcze w niczym nie pomogly. Kieliszek koniaku co dwie godziny az do wyzdrowienia albo zapomnienia cokolwiek przyjdzie pierwsze. Koniak moze byc z najnizszej polki. W Twoim stanie nie wskazane jest wskrobywac sie na polki.
Ludzie ! Ratunku ! Zawaliło mnie !
Pół metra śniegu na podwórku i ciągle pada !
Ja się nie bawię , ja chcę do ciepłych krajów.
Wróciłem z Poczty . Iść się nie dało co chwilę ogromne zaspy nawianego śniegu.
Pan Lulek chyba dalej w szpitalu bo telefon milczy.
Podobnie u Joli . Też milczy.
Jolinek siedzi koło lodówki i zajada ten deser z kaki.
Pewno tam nie słychać telefonu 🙂
Dobry wieczór wszystkim. 😀
Witaj Jolly Rogers i dziel się przepisami no i uwagami na tematy kulinarne …. i nie tylko. 😉 😆 A możesz „stuknąć” w jakim kraju stoi Twój komputerek ? 😉
Tak mnie w tej dziurze zasypało, że nie przyjechały aż 2 autobusy, które mnie miały zawieźć na zakupy. 👿 Mimo, że osiedle jest od „sławnej” autostrady o 500 metrów. 😯
Misiu a nie wiesz czasami, czy PaOlOre jest zdrowy ? Coś go długo nie było na blogu.
Dziekuje za cieple powitanie, pierwsze wersje mojego prywietu byly nieco dluzsze, ale Lotr byl solidarny z londynskim metrem i strajkowal 😉
Współczuwam śniegowcom. U mnie słońce! Jutro ma się to skończyć deszczem a potem to i śniega nakurzy. Jolly. Zapewne, sądząc z ksywki, jesteś osobą młodą, więc alleluja i do przodu. Zasiadaj i opowiadaj. Polskie znaki robi się bardzo łatwo. Na naszym blogu babcie i dziadki to potrafią, to co dopiero Ty!
Jolly, my już „naszego” łotra znamy na wyprzódki, dlatego sobie zabezpieczamy wpisy na zasadzie; zaznacz wszystko, kopiuj i w razie złośliwości łotra – wklej. A wszystko to prawym przyciskiem myszy. 😀
Ja to bym i bardzo chetnie polskie znaki zastosowala, ale laptop jest rodzinnego uzytku. O kopiowaniu i wklejaniu czytalam i zastosuje sie do wskazowek.
A moja pogodynka pokazuje na środę -8 st.C i wiatr pędzący 13 m/sek. odczucie zimna …. -26 st.C. 😯
Kurcak jak już 1 grudnia ma być taki mróz, to co będzie w lutym ? I gdzie to ocieplenie, ja się pytam ?
Misiu kogos pod peleryne trzeba przygarnac i nie sobie pada
http://www.youtube.com/watch?v=0aO5MIdjAlc
Jolinku, ale z Ciebie łasuch. 😆
Jolly. Polskie znaki diakrytyczne nie zmieniają klawiatury. Uzyskuje się je przez naciskanie Altu i litery. Inny uzytkownik nie będzie nawet wiiedział o tej możliwości.
yyc,
Twoja metoda kurowania przeziębienia brzmi bardzo interesująco, tylko jak ja po tym spadnę pod stół i przy okazji zrobię sobie krzywdę? 😯
A duże litery, np. Ś, Ł itd. robi się, wciskając JEDNOCZEŚNIE alt, literę i shift.
Na początku trochę uciążliwe, ale to się bardzo szybko załapuje, takie granie na fortepianie. Idę kończyć zajęcia. Na pół gwizdka dzisiaj, ale nie mam siły…
Witaj Jolly przy stole 🙂
Zgago – proszę rzuć okiem w majla.
Mały Rozbójnik naszej blogowej Babci Leny. Następna fotka jest już bardziej wojownicza (/kliknąć na Marcus_253) 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Markus_001.jpg
Alicjo, Alicjo…to Ty nie wiesz, ze jeszcze zaden wypity nieco czlowiek nie zrobil sobie krzywdy przy zadnym upadku. Stajemy sie wtedy jak legumina. Plastyczniejsi od plasteliny. Prawa fizyki przestaja oddzialywac. Swiat sie kreci a my z nim i nic zlego nam sie stac nie moze. Wiec gdybys sie pod rzeczonym stolem znalazla to przywitaj sie z kotem i zawolaj Jerzora zeby Ci podal kieliszek co sie na stole zostal. Oczywiscie leczenie nie ma nic wspolnego z pijanstwem. To koniecznosc wyzsza. Pamietaj, zeby trzymac koniak w apteczce a nie w barku. Tym z barku sie tylko upijesz, ten z apteczki Cie wyleczy.
Yyc,
to wyjaśnienie ma ręce i nogi. Przeniosę koniak do apteczki 😉
Jolly, witaj 🙂
yyc, 🙂 🙂
Witaj Jolly, miło, że jesteś z nami.
Cały dzień byłam zajęta i dopiero teraz odpowiadam na zadane pytania:
Barbara (z 12. 01) długość smyczy do Pyry to około 300 km.
Nisiu – przyjemnego pieczenia i smacznego.
Jolinku – kup sobie jorka, miniaturkę, może korzystać z kuwety, tak jak kot.
Nemoooo! Gdzie jesteś? Wróć do nas. Tęsknimy!!!!!
Witam.
Najlepszym lekarstwem na wszystkie dolegliwości jest zwykła woda. Dwie krople na szklankę wódki i wszystko przejdzie…
No no… coraz ciekawsze te remedia 😯
A tu człowiek się paprze z imbirem, cytryną i miodem 🙄
Alicjo, imbir, cytryna, miod ?? ……boj sie Boga dziewczyno Ty sie dopiero rozchorujesz na serio. Zostaw to. Zrobisz piernik z tego swiateczny. Jeszcze kminku dodasz. Ale nie teraz.
Nemo
Hop ! Hop !
?
Ewo odpisałam. 😀 Jestem po prawie dwugodzinnej rozmowie z Dziećmi dopiero zajrzałam.
Alicjo, ma Sławek rację. Spróbuj bezkompromisowo: Gorąca woda, łyżeczka miodu lub cukru nawet, a na to, wg. uznania zwykłego rumu, jak on się Panu Bogu podoba. To powtarzać do skutku, tj. do głębokiego snu.
Zgago,
Przeczytałam. Cytując klasyka, jestem za a nawet przeciw 😉 .
Jolly, witaj 🙂
Krysiade, moje pytanie 12.01 nie dotyczyło odległości od Ciebie do Pyry 🙂
Dziekuje za porady, ale na moim sprzecie tylko ó wychodzi – reszty sie nie da :(, wiec jak Panstwu nie przeszkadza jak sie odezwe to bedzie bez polskich znakow.
Jolly,
Pisz śmiało, jakoś przeżyjemy brak polskich znaków 🙂
ewa i zgaga! Anka dostała telefon zgagi, ma się zgłosić 😀
Barbaro, a czego? Proszę o sprecyzowanie.
Krysiu, chodzi o odległość od Ciebie do Basi (Ursynów)
Jolly, zgadzam się w całej rozciągłości z Ewą. 😉 😀
Ewo, masz następną wiadomość w „kszince”. 😆
Żabo, już dzwoniła. 😆
Ale gapa ze mnie! Widocznie mam jakieś zaburzenia z rozumieniem prostego tekstu. Do Ciebie to jakieś 20 – 25 km.
Ahoy, Jolly Rogers!
czy z tego „s” na koncu mam wnosić, ze jest Was więcej niż jeden? 😀
To też dość długa smycz jest potrzebna 😀
Jolly! jJśli chcecie to Wam pomoge w tych ogonkach. Prosty algorytm zależny od systemu operacjnego. Alicja uprościła.
Pewnie nie masz tej najzwyczajniejszej klawiatury, Jolly. I nie „Państwuj” nam, tu każdy się tyka 😉
Obiad gotów, Głodomora nie ma jeszcze. Mnie się należą krople! Stłukłam termometr 🙁
Małgosiu, chociaż mieszkamy w jednym mieście, to jesteśmy rozsiani i te smycze powinny być długie. Niestety.
Czytaliście ?
http://wyborcza.pl/1,75480,8720746,Mama_bylaby_zla.html?as=4&startsz=x
Na 4 stronie jest video z rozmowy naszego Gospodarza z p.Markiem Kondratem. 😀
Kochani,
Zmykam. Dobrej nocy wszystkim życzę 🙂
Krysiade, jednym słowem – nie uda mi się naciągnąć Cię na spacerek z moimi psami 😀
A najlepszym instruktorem od polskiej czcionki jest yurek, bo jeśli zdołał nauczyć tej sztuki mnie, to ho!
Blogowisko najdroższe! Użyłam wczoraj i w nocy jak pies w studni, albo raczej żaba na lodowisku.
Tak to jest jak się żaba błota zarzeka, albo innego śniegu. Wczoraj jak dotarłam do domu i zajełam pozycje horyzontalną, zapowiedziałam, ze moje kolano ma dosyć i juz sie nie ruszę. I co? -I co pan zrobisz? – Nic pan nie zrobisz! –
Sylwia zamykając konie zauważyła, ze Magnolia, zawsze chętna do żarcia, straciła apetyt i zaczyna się pokładać. Zadzwoniła po mnie – teraz telefony robią za krótkofalówki – wygrzebałam się spod kocy, podreptałam na podwórza, gdzie kobyłka już ganiała po kółku. Cos jej w brzuchu burczało, ale słabo. Zadzwoniłam po doktora, o dziwo był w zasięgu dotarcia, załadował lekarstwa i przyjechał. Osłuchał, opukał, pogrzebał, pomacał, dał środki przeciwbólowe (przy kolkach to podstawa, bo najwięcej szkody koń sobie narobi, kiedy z bólu tarza się i tłucze głową o ściany), znowu ją poganialiśmy po kółku, zero efektu, czyli ani kupy, ani gazów. Zatkało kobyłę i tyle, i to zwykłym sianem, bo nic innego do żarcia na podwórzu nie bylo. Doktor zaczął jej wlewać kroplówki, a że miało być tego kilkanaście butelek, Sylwia przywiozła córkę Eski do pomocy i obie dziewczyny zgodnie – jedna trzymała Magnolię a druga butelkę – butelkę za butelką w nią wlewaly. Zeszło im prawie do pólnocy, jeszcze im trzy zostały, kiedy Magnolia sie położyła, wenflon wypadł i na tym trzeba było wlewki zakończyć. Sylwia odwiozła Martę i poszła spać a ja zaczęłam dyżurować w stajni. Gdyby się klaczy pogorszyło miałam dzwonić do doktora. Tak sobie chodzilam między stajnią a domem, nogi mi się coraz bardziej rozjeżdżały, podpierałam sie laską, zeby nie upaść na śliskim śniegu a Magnolia szła w zaparte, ani lepiej ani gorzej, wstawała tylko po to, żeby się położyć na drugim boku, trochę próbowała się tarzać, ale tylko próbowała. W koncu koło czwartej nad ranem zaczęła się niepokoić gdzie jej źrebak (zamknięty był w innym boksie), a o szóstej juz stała i rozglądała się co by tu na sniadanie zjeść. Ufffff…
Jolly Rogers – Witaj 🙂
Jolinku – Co do rewelacji o Krzysztofie Kolumbczyńskim – genialny amerykański Portugalczyk/profesor/pisarz, niejaki Manuel Rosa znęca się nad biednym Warneńczykiem już od ponad 20-tu lat, a gdy fala zainteresowania tym sympatycznym królem opada, doktor M zaczyna mieszać i historia wraca jak bułgarski bumerang. W przyszłym roku okaże się, że klon Jana z Kolna jest tym uroczym właścicielem Al Conte Pescaor .
Zdrowie Alicji , mam nadzieję, że turecka historia o głowie Warneńczyka przechowywanej w garncu miodu jest nieprawdziwa, ale przezorność nie zawadzi – proszę Państwa, sprawdzajmy nasz miód.
Długosz syczał o „chutliwości” biednego Jagiellona – biedak miał 20 lat, czy Długosz zapomniał swe studenckie lata ? Starcza zawiść ? Nieważne, ważne jest to, że ktoś uznał to za dowód naukowy na to, że król był gejem. Samo życie, tego się nie da wymyśleć.
Powtórne zdrowie Alicji 🙂
zgago – kamień z serca (i na nogi), to teraz już bezpośrednia linia porozumienia, dzięki Wam obu! Na taki zapowiadany mróz dobrze mieć ciepłą duszę (i metę) w zanadrzu 🙂
Bitwa pod Warną 1444
odkrycie Ameryki przez Kolumba 1492
Krzysztof Kolumb 1451-1506
Placku, co to będzie, co to będzie, ja nie sprawdziłam miodu. 😯 😆
Ogromnie mi się spodobał pan Kolumbczyński. 😆
A tak w ogóle, to się ogromnie cieszę, że się odezwałeś.
Teraz w dobrym nastroju, pójdę sobie śladami Ewy i pośpię troszkę.
Życzę wszystkim ozdrowieńczych snów a Tobie Żabo przespania całej nocy, bez żadnych alarmów. 😀
Śmieg odwalony , A jak odwalony znaczy bliżej do wiosny .
http://www.youtube.com/watch?v=iwxoS8NrU7Q&feature=related
No, to tak tradycyjnie:
http://www.youtube.com/watch?v=kJlGmBvpaeY
No to jak dziś będę jak supermarket:
http://www.youtube.com/watch?v=1Gmz7XbXyts&feature=related
Dobranoc bardzo!
Jolly, po szesciu przywitaniach z wklejka i tyluz odrzutach, pozwolisz, ze przywitam cierpko, niemniej rownie serdecznie, piratuj do woli
Sławku – Nie cierp, to tylko zima. Każdej zimy Warneńczyk ożywa, WikiLeaks przecieka i ktoś oznajmia, że znalazł w garażu bohomazy Pablo P.. Czy „równo 18 lat temu” znaczy, że Pan Piotr urodził się 29-tego listopada ? Pomóż, proszę 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=JmIBBzcC894&feature=related
Q bedzie juz sto razy, jak sie powtarzam, a ten wredny lotr jeszcze pierwszego nie puscil, i dalej mloci swoje, Piotrze, nie zebym mial cos istotnego do powiedzenia, ale tych palantow od internetu, to albo przeplacacie, lub wrecz odwrotnie, bedac sam palantem niedoplacanym jestem w stanie zaakceptowac pewna doze niechlujstwa, ale nie w tych proporcjach !
stanowczo stanie na morskiej brzytwie, albo przekupie ich flaszka, poradz plz
Sekunduję Sławkowi , z tym, że chciałem powiedzieć coś tak ważnego, że aż dech zapiera. I nic. Nie przeszło. Kanada wyprodukowała jabłko które nie brązowieje (wiadomośc prawdziwa, nieważna i zastępcza).
Mis bohema, a ja w Bauhausie, wprawdzie do Kleeja nie mam pretensji, ale tez maze byle co, Pablo, to sciema, do mostku byl ok, ale potem, jak nam kotare w operze spaskudzil przestalem chlopa lubiec, moze kupie sobie garaz i poszukam na okolicznosc; pomagam, Piotr urodzil sie z cala pewnoscia i smakiem, reszta w rekach Basi
to pewnie cytryna w ksztalcie sugerujacym?
chłopaki, nie kumam
Oni też!
Żabo,
Do usług 🙂
Dobrego, miłego i smacznego dnia życzę wszystkim. 😆
Jak to było ? „Kto wcześnie wstaje, temu PB daje”. Ciekawe, czy mi się sprawdzi. 😉
Śniadanie zjedzone, czas na kawę i …….
http://www.youtube.com/watch?v=nmhzVhYfEk8&feature=related
😆 😆
Cichalu, 😆 😆