Apetyt na dziką różę
Aż dwa razy byłem ostatnio na wsi. Rozbudowa czy raczej przebudowa letniej kuchni powoli posuwa się naprzód. Trawnik zgęstniał i naprawdę dodał urody domowi. Nocować można, choć przedwczesne wyłączenie wody znacznie to utrudnia. Trzeba bowiem korzystać ze „sławojki” stojącej w lesie, która przed 35 laty była we wsi pierwszą tego typu inwestycją. Teraz wszyscy szczycą się błyszczącymi bielą łazienkami a najbliżsi sąsiedzi kładą właśnie zagraniczne kafelki i chyba montują złote klamki, że o sedesie nie wspomnę.
Wiele dzieje się tej jesieni na naszej wsi. Kolejny sąsiad swoje pięć hektarów działki, na której jeszcze nic nie wybudował, postanowił ogrodzić żywopłotem z krzewów dzikiej róży. Zastanawiałem się czy warto wyrzucać tyle pieniędzy na tego typu ogrodzenie ale po przeczytaniu tekstu, który we fragmentach przytaczam niżej, zmieniłem zdanie. Dla wszystkich sąsiadów będzie to różany raj. Zwłaszcza jesienią. Zaraz to zrozumiecie.
„Przy swoich siostrach, różach ozdobnych, wygląda jak kopciuszek. Jesienią jednak to dzika róża zostaje królową sezonu. Jej czerwone owoce są wyjątkowo cenne dla zdrowia. Syrop albo herbatka z dzikiej róży to antidotum na zimowe słabości. Wyciąg w kapsułkach łagodzi bóle stawów, a olejek pielęgnuje urodę” – twierdzi dr Jadwiga Jurkjan w artykule zamieszczonym w często przeze mnie cytowanym miesięczniku rozdawanym w aptekach a zatytułowanym „Moda na zdrowie”.
Dzika róża, rosa canina, rośnie niemal wszędzie. Przy drogach, na polach, na skraju lasów czy przy domach. Mówi się więc na nią polna. Albo psia, ponoć dlatego, że starożytni Rzymianie podawali owoce róży pogryzionym przez wściekłe psy. Medycyna nie potwierdza tego zastosowania. Ale już na wzmacniające działanie różanej terapii są dowody. Jak podaje Ernest Michalski, założyciel Fundacji Polska Róża, dzięki owocom rosa canina Anglicy w dobrym zdrowiu przetrwali blokadę wyspy w czasie II wojny światowej. Syrop z dzikiej róży był wtedy przydzielany wszystkim obywatelom na kartki. Czerwone, gładkie owoce rosa canina wraz z owocami róży francuskiej (rosa gallica), róży stulistnej (rosa centifolia) oraz róży girlandowej (rosa cinnamomea) i róży pomarszczonej (rosa rugosa) stanowią grupę surowców mało efektownych, ale wyjątkowo cennych dla zdrowia.
Przez szereg lat róża dzika wydawała się nieco zapomniana w farmacji. Sama nie imponuje ani wyglądem, ani zapachem. Triumfy święciły wiele wieków temu jej siostry ozdobne, których piękno i zapach wykorzystywano do ozdoby oraz przygotowywania aromatycznych kąpieli i tworzenia wykwintnych potraw oraz win. Ona sama funkcjonowała głównie w postaci tysięcy aromatycznych płatków zamkniętych w słojach ekstrawaganckiej konfitury. Skromność wyglądu owoców i nasion dzikiej róży wynagradza jednak to, co w ich wnętrzu. Bogactwo substancji aktywnych pozwala na traktowanie ich jako cennego surowca zielarskiego. Nie tylko w postaci mieszanek ziołowych do sporządzania tradycyjnych naparów o delikatnej barwie i smaku. Również do produkcji proszków, syropów, kropli, kapsułek oraz pozyskiwania oleju z nasion. (…)
Olej z nasion róży może być bardzo przydatny w dermatologii i kosmetyce. Zauważono, że przyspiesza gojenie skóry, ale ta właściwość wymaga jeszcze potwierdzenia w szczegółowych badaniach. Tymczasem olejek różany z płatków stosowany jest w perfumerii i aromatoterapii, a olej różany uzyskiwany z nasion róży – przede wszystkim w kosmetyce, jako składnik specyfików do pielęgnacji cery wrażliwej, skóry o osłabionych i pękających naczynkach krwionośnych oraz specyfików do ochrony przeciwsłonecznej. Znajduje się też w składzie kosmetyków do pielęgnacji włosów. Za jego dobroczynne działanie pielęgnacyjne odpowiadają nienasycone kwasy tłuszczowe, które wzmacniają naturalny płaszcz ochronny i uelastyczniają skórę. Bogactwo witaminy C znajdującej się w doustnie stosowanych preparatach róży dzikiej wzmaga proces syntezy kolagenu, włókna potrzebnego dla utrzymania młodości skóry.”
* Rzymianie płatkami róż napełniali poduszki. Miały uspokoić i sprowadzić sen.
* Z owoców można zrobić świetne wino. 1 kg owoców zasypujemy 1 kg cukru i zalewamy 3 litrami wody. Musi fermentować 3 miesiące.
No to teraz czekamy na kolejne jesienie i różane żniwa. Niektórzy próbowali robione przez Basię rogaliki z konfiturą z płatków róży. Więc wiedzą jak potrafimy wykorzystać te kwiatki.
Komentarze
Dzień dobry!
Z 4 lata temu skusiłam się na nalewkę na owocach dzikiej róży. Niewielką ilość zebranej róży – ok 0,5 kg, pracowicie rozcinałam i czyściłam kilka godzin, a skóra swędzi mnie do dzisiaj na samo wspomnienie. Te piekielne włoski włażą wszędzie; są nie do opanowania. Więcej nie tykam takiej roboty.
Witajcie!
Pyro,
Też mam za sobą doświadczenia z dziką różą i z mniodem. Robota straszna ale za to nalewka była pyszna.
Zgago,
Witek pozdrawia i dziękuje za życzenia 🙂
Ja mam doświadczenia w jedzeniu pączków z konfiturą z róży
od Bliklego oraz rogalików wypiekanych przez babcię mojej koleżanki.
To bardzo miłe zajęcie, mogę powtarzać 😀
Haneczko-tak,tym razem wędki zostały w domu,ale nie na długo 😉
Ta wyprawa to był taki trochę z szarmancki gest oraz dyplomatyczny wybieg ze strony Osobistego :
zabieram Cię do Budapesztu,ale nie będziesz miała nic przeciwko temu,
że wyjeżdżam na tydzień na ryby w męskim towarzystwie.
I wyjeżdża, właśnie za kilka dni. No cóż,niech jedzie,toż nie wypada
mi protestować . My w tu sobie w tym czasie pozjazdujemy 😀
Dzień dobry, choć nieco przychmurzony 🙂
Konfitury z róży – pyszności w smaku i zapachu, ale nigdy sama nie robiłam. Do tego trzeba cierpliwości nie lada. Takową posiadała moja Babcia wytwarzając takie i inne, pracochłonne delicje.
Pomysł na ogrodzenie takimi kolczastymi krzewami przypomina mi meksykańskie „płoty” z kaktusów. Nie do pokonania przez intruzów 🙂
Nigdy nie wiadomo, co i kogo rozśmieszy do głupawki włącznie. Okazuje się, że współczesnych licealistów do łez śmieszą wojskowe, radzieckie pieśniczki; a najbardziej te fragmenty :
1. z „Marsza lotników”
….a zamiast rąk, nam skrzydła dał maszyny,
a zamiast serc motorów chłodną stal.
Wciąż wyżej, wyżej i wyżej,
stalowy nasz wzbija sie ptak,
a w każdym motorze zwycięstwo –
na chwałę Republiki Rad!”
(Pani Profesor – oni tak na serio?) albo:
„Artylerzyści, Kraj wam rozkaz dał!
Artylerzyści, już lśni luf naszych stal.
Z miliona luf seriami wal,
za naszych Matek wielki żal,
za miłą ziemię naszą : Ognia! Pal!
Radość młodych na myśl o armatach strzelających seriami nie ma granic.
I jak tu robić serio taką wieczornicę?
No cóż, nie każdy cieszył się zdolnościami autora Towarzysza Mausera, ale każdy chciałby trochę się przybliżyć. Można się zastanawiać, czy „taczanka rostowianka” jako „konnej armii kochanka” może tę rolę wypełniać w kontekście motorów chłodnej stali zamiast serc, ale myślę, że tak, a nawet dopiero w tym kontekście 🙂
Ale niektóre utwory patriotyczne, nasze rodzime, chodź ida może w innym kierunku, wiele wspólnego z tamtymi mają.
Ale przecież wypada o róży. Intryguje mnie dzika róża jako żywopłot. Nigdy nie byłem ogarnięty tak śmiałą ideą, a to z powodu po pierwsze primo całkowitego braku dzikich róż u okolicznych ogrodników, a po drugie secundo z powodu sromotnych klęsk przy próbach implantowania róż przydrożnych. Te próby miały miejsce kilkanaście lat temu, więc może od tego czasu sytuacja się zmieniła, albo, co zresztą pewne, w okolicach stolicy oferty ogrodników są znacznie bogatsze.
Zaznaczam, że nie myślę o próbach zaopatrywania się ogrodniczego zdala od ogrodu, bo wszystkie takie próby okazały się niewypałem z wyjątkiem dla dość odległej Finlandii.
I jeszcze o pączkach. Tak, róża jako nadzienie, to jest to. Można też do rogalików drożdżowych i całkiem smakuje. Natomiast pączki od Bliklego uważam za nieco przereklamowane. Daleko im do domowego puchu pączkowego. Może się mylę, bo ostatnio próbowałem kilkanaście lat temu i mogły w międzyczasie odzyskać niegdysiejszą świetność. Ciekaw jestem aktualnych opinii na ich temat.
Oczywiście, Stanisławie. Po prostu patos pozostaje mimo, że przyczyna, która go wyzwoliła dawno przeszła do historii. Ten właśnie zwietrzały patos dzisiaj śmieszy. Inna rzecz z twórczością amatorską, bo jeżeli autorzy wręcz zapewniają :
„Tę piosenkę składali postańcy,
śląscy szeregowcy…” To nie wybrzydzamy ani nad wersyfikacją, ani nad akcentami
Płatki róży i owoce róży to dwa odmienne zjawiska produktowo kulinarne…
Kultura rosyjska i kultura radziecka to zjawiska jeszcze bardziej od siebie oddalone…
— Radziecka też budziła i budzi we mnie głupawkę – kiedyś był to rodzaj oswajania azjatyckiego knuta przez osobę świadomą od dziecka europejskich ciążeń-aspiracji narodu, wśród którego przyszło wzrastać… teraz śmiech jest po prostu radosnym odreagowaniem koszmarka (dla Rodziców – KOSZMARU), który na szczęście minął szybciej, niż można było przewidywać…
Wieczornice? O zbrodniczo-imperialnej, krasnoarmiejskiej, przebrzmiałej tematyce?!!! I naszym się pod nią podczepianiu – niby z musu, ale i na zasadzie „konia kują, żaba łapkę podstawia”?…
— Serio?!!! 😯
=> ależ to trzeba ZAPOMNIEĆ… zapomnieć ze wstydem, że istniały osobniki (w więcej niż jednym pokoleniu priwislińskiego kraju) sądzące, że tę drużbę* mieżdu wielikimi narodami da się na serio czy pół serio zaimplantować w plemieniu (niesfornych i niedorobionych) indywidualistów, wychowywanych… – jednak! – od tysiąca lat w duchu kultury śródziemnomorskiej, nie azjatyckiego zamordyzmu i „jednostka zerem, jednostka bzdurą…”
Zgiń, przepadnij maro nieczysta, tfu-tfu — niech ci kremlowskie mauzolea lekkimi będą!
_____
*byłam kilkuletnim dzieckiem, gdy ową drużbę usiłowano wpisać do naszej fasadowej konstytucji ówczesnej – dyskusje rodzinne na ten temat oraz KORowski Biuletyn Informacyjny, znaleziony ‚samowolnie’ w pracowej teczce Taty (późny ’76 lub wczesny ’77) były zalążkami budzenia się „świadomości społecznej”… innej, niż usiłowała narzucić „socjalistyczna szkoła”…
P.S. Moje głupawkowe hity – licealne, późniejsze, obecne:
1 Ja drugoj takoj strany nie znaju, gdie tak wolno dyszyt cziełowiek!
2 Telewizja „Prawdę” ci powie! [Prawda pisana oczywiście odpowiednim alfabetem]
😀
Basieńko, przyhamuj proszę. To nie ma nic wspólnego z ideolo – taką, czy inną. Różne wierszyki i pieśniczki przygotowują raz w roku psorki i dzieciaki – zawsze pod hasłem „pieśni zapomniane, wiersze wyśpiewywane, poezja czytana”. Ogólny temat podany miesiąc wcześniej. Tego roku Rosjanie. W bibliotece wykłada się ksero nutek, wierszy, nagrania itp, przychodzi każdy kto chce, mówią, śpiewają też kto co chce – bez prób, programów itp za to z ciastkami (bilet wstępu taki).
Jeszcze do A Cappelli gwoli wyjaśnienia :
To jest Poznań, kochanie. My tu nie mamy uczulenia ruskiego. Wcale. Mieliśmy innego wroga (i szanowaliśmy go). Wiadomo, że w stanie wojennym trzy polskie miasta kolaborowały z czerwonymi : Wilno, Lwów i Poznań.
Stanislawie dzikie roze jako zywoplot jak najbardziej, widzialam ich mase w Holandii, zasadzone tworza po jakims czsie tak zwarty zywoplot i klujacy, ze nawet ten kot, co Was maltretuje, nie bedzie mial ochoty przechodzic przez to.
Podgoda sie zmienila a ja musze latac i zalatwiac sprawy.
To chyba nie jest aż tak proste, jak pisze Pyra. U mnie w rodzinie implantowanej z Wileńszczyzny nie było ruskiego uczulenia. Było uczulenie bolszewickie wyraźnie rozróżniające, co ruskie a co sowieckie. Mój ojciec lata szkolne – do ukończenia 12 lat – spędzał w Moskwie. Znał świetnie język i literaturę rosyjską. Był przy tym całkiem goracym patriotą. Inni członkowie rodziny, którzy poznali specyfikę klimatu skrajnie kontynentalnego w jego podbiegunowym lub kazachstańskim i uralskim wydaniu, wyrażali się jak najlepiej o znanych im przedstawicielach narodu rosyjskiego z wyjątkiem funkcjonariuszy KGB.
Czy naszą rodzimą twórczość z tamtego okresu należy wymazać z pamięci? Nigdy, niech zawstydza i stanowi przestrogę. Zdrowy śmiech z tych rzeczy powinien dobrze działać na przyszlość. Także na teraźniejszość, bo też coraz częściej tracimy umiar i wpadamy w bezpodstawny patos sami albo pozwalamy się tym patosem szantażować.
Pytałaś Pyro, co śmieszy – odpowiadam, że i śmieszy i straszy. I że „ludzie radzieccy” i ich obecność (się odciśnięcie) na naszych ziemiach mnie śmieszy i straszy mocniej… (zresztą na moich terenach „zabory” oznaczały Galicję z jej późniejszą autonomią (to tak… gdyby się naprawdę spróbować rozpędzić… 😉 )
Pieśniczki różne są… były… będą — ale jest też integrity, rozum i kompetencja belferska, która powinna (mogłaby?…) objaśnić (sine ira et studio) uwarunkowania… i nasze świadome lub pod- się-formowanie pod ich długotrwałym wpływem.
P.S. A, jeszcze drobna uwaga, niezmiernie przydatna w sieciowych dyskusjach (i rozumieniu tekstu – od czwartej podstawówki wzwyż): autor zewnętrzny (powiedzmy jakaś BM) nie jest tożsamy z narratorem wypowiedzi publicystycznej, literackiej… ani nawet z podmiotem dyskusji blogowej o nicku basia czy a cappella… Może zechcieć być (blisko, prawie przylegać), ale nie musi – „ostrożność procesowa” i kompetencja czytelnicza każą rozróżnić te dwie istności, jako i dziatwa szkolna rozróżnia
[wiem, wiem – wiele osób (z pozoru kompetentynych) nie rozróżnia tego i obrażają się jako osoby realne o sprawy, w jakich brały udział (poległy?…) jako istności blogowe… pamiętamy dobrze, że przytrafiło się to w tym miejscu nawet emerytowanej spikerce zacnej rozgłośni…] — dlatego lepiej (wygodniej, kurtuazyjniej) jest unikać protekcjonalnego zwracania się po imieniu (czasem – domniemanym), zwłaszcza gdy przeczuwa się, że w tej akurat dyskusji może dojść do różnicy zdań, ocen, akcentów, etc. — ktoś musi wziąć czasem na siebie ciężar ożywienia skostniałej dyskusji, ale to nie oznacza, że angażuje się w ową dysputę „cały”… – nie, ledwie cząstkę, maleńką cząstkę, wydelegowaną na blogowe cele… 😉 😀 😎
Serdecznie pozdrawiam!
🙂 🙂 🙂
…was ich geschrieben habe, das habe ich geschrieben… 😉
Dorotol, prawda. Takie żywopłoty są piękne i praktyczne (no, może poza przycinaniem; na razie wystarcza mi zupełnie przycinanie kilku krzewów ognika), ale nie miałem, skąd wziąc sadzonek. Holenderskie u nas raczej nie zdadzą egzaminu. Na Kaszubach są często mrozy o 5-10 stopni ostrzejsze niż w Trójmieście. Szczególnie daje się to we znaki w maju, gdy wegetacja w pełni, a tu nagle minus 8, a nawet więcej bywa. Tylko miejscowe rośliny zdają egzamin, a i to nie zawsze. Bardzo młode mogą paść, jeżeli wyjątkowo źle trafią z temperaturami.
Wszystko można śpiewać. Śpiewam sobie czasem „s jużnych gor do siewiernych moriej” i się nie wstydzę. W szkole śpiewaliśmy „gdzie tak wolno dyszy czieławiek” zamiast „gdie tak wol’no dyszit” i sprawiało to drobną przyjemność.
Ale podśpiewuję czasem „Żdi mienia” Simonowa i nie czuję, żebym zdradzał ojczyznę w ten sposób.
No pewnie że można, Stawnisławie (11:10) – pośpiewać można (jeśli się aż tak uczepiło pamięci), obśmiać można, wyszydzić też… Ale to ostatnie, przybierające czasem niezbyt ładne formy) może występować jako pochodna (odreagowanie) nostalgicznej apologetyki, zaobserwowanej u innych…
Ja nie musiałam takich nonsensów śpiewać, na szczęście. Tato (ś.p., rocznik 1937) musiał… i też mu się kołatały dłużej, niż trzeba Fale Amuru (grał czasem na fortepianie) i inne takie…
Gdy w drugiej połowie l. 80-tych ‚prawomyślne’ naczalstwo ZHPu „oskarżyło” drużynowego naszej mało prawomyślnej drużyny starszoharcerskiej*, że na przeglądach pieśni historycznej wciąż wykonujemy „Siadaj na koń, bolszewika goń” i podobne – J wymyślił, że tym razem nauczymy się i zaśpiewamy z maksymalnym zaangażowaniem
ciągnął oddział z daleka, szedł brzegami rzek
pod czerwonym sztandarem sam dowódca szedł…
(Pieśń o Szczorsie)
Wykonywaliśmy to później dość często – także na obozach, wędrówkach, sylwestrach nawet – własnowolnie i z maksymalnym, przerysowanym zaangażowaniem – doskonale wiedząc, co śpiewamy (bo to elitarna młodzież była… z dobrych rodzin, o non-konformistycznych poglądach… 🙄 )
😉 😀
P.S. Lubię sobie recytować Puszkina, Achmatową, Brodskiego, śpiewać Wysockiego, Okudżawę, wielu innych — ale to Rosjanie (lub „raczej”), nie ludzie radzieccy…
(…czy Sowieci – niektórzy każą zrobić tu rozróżnienie: Sowieci mają ewokować mroczność ‚zła samego’, ludzie radzieccy – ulipkowate upupienie, przeznaczone na polski rynek…)
___
*z korzeniami w 1911
Jakoś harcerstwo się rozmyło. Chyba już nie te czasy. A szkoda. Ja miałem to szczęście, że od poczatku 7 klasy szkoły podstawowej mogłem w harcerstwie brać udział. Nie brakowało wóczas, 11 lat po wojnie, ludzi, którzy działali w harcerstwie jeszcze przed wojną i w Szarych Szeregach. Zdobywanie sprawności, nocne ćwiczenia w lesie, obozy z mszą polową. Traktowaliśmy to wszystko śmiertelnie poważnie marząc, że zdobywane wówczas umiejętności przydadzą się kiedyś Ojczyźnie.
Okres tolerancji ze strony władzy był bardzo krótki, potem wszystko zależało od ludzi działających lokalnie. Niektórzy potrafili utrzymać tę atmosferę jeszcze przez wiele lat, ale też i od zwierzchników oraz lokalnych sekretarzy dużo zależało. Jak we wszystkim.
A Cappellę przepraszam za zbytnią familiarność – ma w tym względzie rację. W innych sprawach rację ma bardzo względną, ale kłócić się o pryncypia nie będę. Nawet historyczne. Każdy z nas ma własne doświadczenia życiowe i własne obciążenie rodzinne. W każdym bądź razie nie podzielam wścieklicy antyradzieckiej (nie tylko anty ruskiej) p.posła Antoniego Macierewicza. Wolno mi, a nie muszę obnosić antykomunizmu, jak ten gorący niegdyś fan Che. Apage satanas!
Srtanisławie „Żdi mienia” wzrusza mnie niezmiennie; podobnie jak inny wiersz Simonowa „Tri bieriozy” Do tego drugiego nikt chyba muzyki nie dopisał. Tam jest kończące zdanie : „No etich trioch bieriozow pri żyzni nie lza oddawat'”
A mnie cieszy, że wiejsko – leśny trawnik Gospodarza wyglada coraz lepiej . Wiele osób wyrażało tu obawy, czy jest sens zakładać trawnik w pobliżu iglastych drzew, czy w ogóle coś wyrośnie , a tu proszę, nasze obawy były na wyrost i nakłady pracy i środków nie poszły na marne. Może wiosną Gospodarz pokaże nam zdjęcie trawnika.
O trawnikach można w nieskończoność. Wyhodowanie trawnika nie jest aż tak trudne. Problem dopiero we właściwym utrzymywaniu w dobrej kondycji. To bardzo ciężka praca. W pobliżu iglaków zapewne pojawi się mech, najpierw po stronie północnej. Mozna sypać profilaktycznie dolomit albo zwykłe wapno, ale mech kiedyś i tak zwycięży, bo się wyjedzie do Włoch. Ja osobiście przestałem dbać o trawniki. Są, jakie są. Mógłbym to napisac w obcym języku, ale po co.
Muszę za to napisać coś, do czego zabierałem się wiele razy, ale zawsze coś mnie rozproszyło i pisałem nie o tym. Otóż muszę jeszcze wrócic do Zjazdu ostatniego. Pisaliśmy wszyscy o tym i owym, a wydaje mi się, że nikt nie napisał o książkach, które nam przywiózł Pan Piotr. Nie widziałem wszystkich, ale wszystkie, które widziałem były świetnie dobrane. Nam sprawiły radość nie mniejszą niż luzowana kaczka, a kto wie, czy nawet nie większą. Dlatego, choć z takim opóźnieniem, jeszcze raz za książki pieknie dziekujemy.
Stanislawie jesteś wzruszająco miły! Bardzo się cieszę gdy znajduję takich wdzięcznych czytelników. Wówczas rozumiem, że ta praca ma sens.
Do zobaczenia więc na kolejnym Zjeździe i to z nowymi książkami.
Pewnie, że radość z prezentów była wielka. Piotr nas już zna i wie, że łasi na słowo pisane jesteśmy ogromnie.
W moim piekarniku eksperyment – zapomniałam rozmrozić żeberka. Takie, jak były, w bryle, włożyłam w brytfannę i potrzymałam pół godziny w 150 stopniach. Wtedy dały się już porozdzielać, więc sól, pieprz, majeranek, czosnek, o,5 szklanki wody, temperatura 200 stopni. Są odkryte – czekam co z tego będzie. Później przykryję.
Stanisławie- masz absolutną rację,co do tych książek.
A przy okazji nas zawstydziłeś 😳
To podziękowanie należało wysłać Gsopodarzowi dwa miesiące temu.
No,ale podobno lepiej późno niż wcale.
Ojej, nie chciałem nikogo zwstydzać, zresztą samemu mi wstyd, że tak późno. Ale to wynik atrakcyjności bieżących tematów, które sprawiają, że nawet siadając z myślą o podziekowaniu zostaje się wciągnietym przez temat i tyle.
Powoli nasuwa się myśl o kolejnym Zjeździe.
Dziędobry na rubieży.
Gospodarzu, ciekawe, czy Twoi sąsiedzi mają świadomość, że jeśli zapuszczą sobie tę różę, będą ją potem mieli wszędzie. To nie jest łagodne stworzonko, zwłaszcza rosa rugosa, a tę przeważnie bierze się na żywopłoty.
Artylerzystom, o ile pamiętam, Stalin dał prikaz. Ale ze „śloz naszych matieriej” jakoś nie potrafię się śmiać. Nawet jeśli są to matki głęboko niesłuszne, sowieckie. Ja mówię: radzieckie – żeby unikać rusycyzmów (sowiet = rada). Podobnie jak nie umiem drwić z z tysięcy młodych – okropnie niesłusznych – chłopaków, którzy wyrwani z domu rodzinnego ginęli na jakichś cholernych frontach. Młode dziewczyny też tam zresztą umierały. Nie umiem też drwić z czyjegoś hymnu, nawet najbardziej niesłusznego. „Niech nie opuszcza ciebie twoja siostra pogarda” – napisał mój ulubiony Herbert w genialnym skądinąd „Przesłaniu Pana Cogito”. A ja uważam, że pogarda jest uczuciem niszczącym. Tego, który gardzi.
PS – oczywiście, wiem, nikt tu nie mówił o hymnach, to było tak z rozpędu, bo i drwiny na ten temat słyszałam kiedyś. I Tak mi się skojarzyło.
Ale tematy przedziecie.
Gospodarz rzuca niepodejrzany temat, a tu atmosfera coraz gestsza sie wytwarza. A te dzikie roze to nawet nie biale, ale miesiac chyba taki. Ja bym wszystkie te strony, gdzie takie strofy zakleil platkami dzikich roz (i to obojetnie, czy radzieckiej prowiniencji czy nie) i nakazal grac nocturna, jesli sie juz w tym miesiacu nie da inaczej wytrzymac.
Pogoda przynajmniej jest znosna i takiej wszystkim nam zycze,
pepegor
Nisiu 13:03, pozwolisz, ze sie podpisze pod Twoja uwaga.
No faktycznie.
Już przestaję!
Znowu mi się chlebek nie udał. Chyba drożdże były przeterminowane, czego nie zauważyłam wczesniej. Zauważyłam później, ale już było after birds.
Róża rozprzestrzenia się chyba poprzez korzenie, które sobie ida na boki, a z nich młode pędy wychodzą. Dla żywopłotu tyo chyba praktyczne.
O, a ja wrócę jeszcze na chwileczkę do Nisi, bo mi się coś ważnego przypomniało. Kiedyś tam, w latach 70-tych Teatr Polski w Poznaniu wystawiał „Króla Ubu” (Nisia i Haneczka mogły to przedstawienie oglądać; studiowały chyba wtedy). Tuż po premierze (może gdzieś po 3-cim przedstawieniu) wezwał mnie mój szef – w gabinecie czekało może 5-6 oficerów DWL-u, bardzo zatroskanych. Szef pyta, czy byłam? widziałam? A i owszem. – I jakie jest moje zdanie? – Takie, że to słaba realizacja. Szef na to, że właśnie XYZ mają zamiar wystosować skargę i protest do dyrekcji teatru, do MK, do Sekretarza – do wszystkich świętych. O co? O to, że aktorów ubrano w polskie mundury i wzbogacono tekst sztyki o polskie komendy wojskowe. Argumentacja :
„Nie może służyć rozrywce prześmiewczej mundur polowy i komendy pod którymi ludzie umierali”. Przyznałam im rację zupełną, tylko zamiast awantury zaproponowałam rozmowę z dyrektorem i reżyserem. Tak było. Ludzie zrozumieli i wprowadzono daleko idące modyfikacje w kostiumy i w owe komendy. Rzadko przyznawałam wtedy rację szefowi Wydziału Politycznego WL. Wtedy rację miał oczywistą.
Młodzi chłopcy i dziewczęta stanowili mięso armatne w najbardziej dosłownym znaczeniu. Ludzi nie brakowało. Stalin rzucał na wazniejsze odcinki generałów i marszałków, którzy bez mrugnięcia okiem byli gotowi wysłać na śmierć tysiace żołnierzy. Temu przymiotowi zawdzięczał dowodzenie w wielu miejscach Żukow, o którego talentach strategicznych wiele można przeczytać. Ale ta strategia była prosta – stracić 5 razy tylu żołnierzy, co wróg, ale opanować teren. Jak nie dało rady, wysyłał kolejne oddziały dzień po dniu.
z przodu wróg, z tyłu bagnety enkawudzistów a z kołchoźników patetyczna, bojowa pieśń (o taczance rostowiance albo swobodnym oddechu)…
Zostawiam cne Towarzystwo do jutra. I tak nie przeskoczę muru.
enkawudziści nie tylko bagnetami dysponowali ale i cekaemami, jakby ktoś się cofał. Był taki film pt. „Wróg u bram” o walkach w Stalingradzie. Z Rachel Weisz i Edem Harrisem między innymi. Bardzo dziwny film, ponieważ było tam bardzo wiele znajomości realiów w niektórych kwestiach i ich całkowity brak w innych. Ale był inspirowany autentycznymi wydarzeniami. Tam pokazano, jak enkawudziści strzelają do cofających się żołnierzy radzieckich.
„bagnety” to oczywiście metafora, podobnie jak „pieśń” – pars pro toto wszelkich socjo-manipulacji wyzyskujących i łzy matek i krew synów, i… — dla… docelowo oczywiście podboju świata, gdyby ktoś zapomniał…
Wiem, że metafora. Tylko do przejścia do filmu tak mi to jakoś pasowało napisać.
Jadę do domu męczyc nowego peceta
Temat dzikiej róży przypomniał mi jeden z ulubionych wierszy:
Dzika róża
Za Dzikiej Róży zapachem idź
na zawsze upojony wśród dróg-
będzie cię wiódł jak czarodziejski flet
i będziesz szedł, i będziesz szedł,
aż zobaczysz furtkę i próg.
Dla Dzikiej Róży najcięższe znieś
i dla niej nawiewaj modre sny.
Jeszcze trochę. Jeszcze parę zbóż.
I te olchy. Widzisz. I już-
będzie: wieczór, gwiazdy i łzy.
O Dzikiej Róży droga śpiewa pieśń
i śmieje się, złoty znacząc ślad.
Dzika Różo! Świecisz przez mrok.
Dzika Różo! Słyszysz mój krok?
Idę- twój zakochany wiatr. ( K.I. Gałczyński, 1943 r.)
Witam.
Stanisławie, pochwal się PC.
http://www.france24.com/fr/20101116-le-repas-gastronomique-francais-inscrit-patrimoine-lhumanite
Moze za rok piesni niemieckie niech bawia. Na przyklad „Jugend will marcshieren” albo jakies inne z tego okresu. Ladne marsze i inne patriotyczne. Mozna by sie poprzebierac w stroje z epoki. Milej zabawy zyczac ide odsniezac.
Żeby wziąć panapiotrowe dary książkowe zrezygnowałem z jednej butelki Żołądkowej Gorzkiej. Pisałem o tym kiedyś głęboką nocą, ale nikt widocznie nie zakonotował. Książki przeczytane. Powtórnie Bóg zapłać! A Żołądkowa czeka w Szczecinie i chyba jej myszy nie napoczną!
Wiedziałem Cichalu żeś skłonny do poświęceń. Ale żeby aż do takiego stopnia!?
No cóż, reisefiber sprawił, żem postąpił nierozważnie:))
Ale nie żałuję!
Witam Szampaństwo.
Mmmmmmm….wino z dzikiej róży! Tata robił rok w rok. Owoce zbierała i przygotowywała dzieciarnia, a potem młoda młodzież. Tej już pozwolono czasem na kieliszek.
U nas na drodze do sklepu Za Rogiem jest jedna dzika róża. Jedna jedyna – a w Polsce, przynajmniej na Dolnym Śląsku, pełno ich rośnie przy drogach.
Tutaj jako żywopłoty i ozdoba na różnych placach etc. popularna jest rosa rugosa.
Dodam, że prowincja Alberta ma dziką różę w swoim sloganie: „Alberta – wilde rose country”. Przyznam, że nie rzuciło mi się w oczy…yyc , jak z tym jest naprawdę?
Cichal,
ja mam już kolekcję 4 turystycznych większych toreb, które rok w rok zakupuję w careffourze, żeby zabrać książki „dostane” i nabyte drogą kupna. Dlatego żubrówka i trzy inne półlitrówki zmieściły się w walizce 😉
Następnym razem od razu zabieram pustą torbę do walizki i z głowy.
Alicjo, dziekiej rozy tu rzeczywiscie jest co nieco. Na prerii i nie tylko. Teraz co prawda snieg wszedzie i pada nadal.
Ja do nagrody UNESCO się przyłączam. W ramach dziedzictwa ogólnoświatowego. Zasłużyli ! Nie są tani, ale są tacy co potafią za darmo w ramach przyjemności.
Mam tylko nadzieję , że niezbyt często. Bo mogłoby to rozerwać francuską jednoosobową działalność gospodarczą na strzępy Sposoby zadośćuczynienia w przygotowaniu. Na razie serdeczne Bóg Zapłać !
http://www.youtube.com/watch?v=dt34oO2tXc8&feature=related
Rozmowa dwóch straszych panów;
– byliśmy wczoraj na wspaniałym filmie
– jaki miał tytuł?
– tytuł?
– tytuł!
– jak to się nazywa: ma takie ? tu zielone na dole ?. a u góry czerwone i ?. jeszcze ma dużo kolcy?
– roża ???!!!
– RÓÓÓÓŻAAAA!!! na jakim filmie byliśmy wczoraj?
Ja nie pamiętam przepisu mojego Taty, ale te pestki to była zaraza…Pestki jak pestki, ale te cholerne włoski!
yyc, bierz plecak, biegówki i suń po dziką różę 😉
http://www.pozycjonowanie.netmak.pl/przepis-na-wino-z-dzikiej-rozy.php
http://picasaweb.google.com/Marek.Kulikowski/JaponskieWesele#slideshow/5540218547143191474
…fajny film wczoraj widziałem…
-momenty były?
-maaasz :rol:
Nie ma róży bez kolców.
yyc,
nie znalazł byś tego zbyt wiele, nie starczyło by na wieczornicę. Z Polakami nie mogą się równać.
Do tego wniosku doszedłem po wieczornicy na 11 listopada parę lat temu. Tego dziedzictwa nie pielęgnuje się tu już zupełnie. Nikt za tym zresztą tu już nie tęskni.
A i wątpię, czy wtedy by wystarczyło, bo znałem kiedyś większość tego repertuaru. Nic imponujacego, bo te marszowe które znasz z polskich filmów, to są zwykłe ludowe, jeśli nie pijackie, a twardy rdzeń nigdy się nie zaadaptował, bo 12 lat to jednak za mało, aby takie treści wśród ludu mocniej zakorzenić.
Biegowki trzeba bedzie odkurzyc. Gory biale choc nie wiem czy dosyc napadalo zeby pobiegac. I nie wiem czy niedzwiedzie juz spia. Pumy tez sie rozmnozyly i na ludzi poluja scierwa a spac nie chodza. Ptaszki za oknem nakarmione.
http://www.youtube.com/watch?v=JzH48aXSBlE&feature=related
Misiu piękne. 😀
Może i to Ci się spodoba ?
http://www.youtube.com/watch?v=kyHQlqutFE0&feature=related
Hura, hura, hura – Naukowcy stwierdzili, że mogę wrócić do domu. Dzięki temu mogę powtórzyć za Gospodarzem – Stanisław jest wzruszająco miły, a od siebie dodać – Stanisław to oficer i dżentlman, zdrowie Stanisława 🙂
Wszystkim miłośnikom róż –
miłość, tęsknota, róze, kolce, cały ten celtycki kram.
Placku, Placuszku, huurrra jakże się cieszę, że wróciłeś. 😆
Z tej okazji wypiję za Twoje zdrowie pełny kusztyczek pigwówki. 😆
Placku, cieszymy się też z Twojego powrotu do domu! Ale gdzieś Ty się podziewał???
Za tych naukowcow…do tej rozy..
http://www.youtube.com/watch?v=YrwFkByhlJo
Placku, hura, hura!
A skoro lubisz irlandczyznę – http://www.youtube.com/watch?v=HsCp5LG_zNE&feature=channel
Specjalnie dla Ciebie!
Dziękuję 🙂
Doczytuję – Ewo z Poznania, z tego wiersza nikt by się nie śmiał, idealny na wieczornice z każdej wzniosłej okazji 🙂
Pyro – Szkoda, że na tej wieczornicy nie było innych pieśni, na przykład Ciemna Noc. „Jak kocham głębię Twych oczu, ciemna noc nas rozdziela…czekasz na mnie, dlatego wiem, że nic mi się nie stanie”. Nie jestem nauczycielem, wiem tylko co do mnie przemawia. Był to rok 1943-ci, byli też ludzie którzy pisali i śpiewali z miłości. Dobrze, że dzieci nie muszą się bać i mogą szczerze reagować. Nie ma złych uczniów 🙂
Placku – a teraz to już tak:
http://www.youtube.com/watch?v=LHOyPLSVam4
Placku – Ciemną noc też dziś się spiewa…
http://www.youtube.com/watch?v=6oK67YfEXJ8&feature=related
Nisiu – Jestem Ci bardzo wdzięczny za to, że wspomniłaś „Przesłanie Pana Cogito”.
„strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy
światło na murze splendor nieba”
Ocalałem po to, by to sobie codziennie przypominać. Przyznaję, że bez gniewu i pogardy wcale nie jest to tak łatwe, ale od tego trening 🙂
Nisiu, sekunda, to wprawdzie niewiele, ale cieplo sie robi, nawet bez absyntu 🙂
pozdro,
Placek, Basta mi robi,
tez pozdro
Sławku, trzymaj się ciepło, apetyt na dziką różę jest, wieczornica jest, spokojnej nocy 🙂
A capello – Pozdrawiam serdecznie i przesyłam piosenkę kogoś, kto miał dosyć propagandy już od 1915-go roku, a my się nadal ociągamy 🙂
Po co nam to wszystko, no po co, chcemy różanych zasieków, pocałunków, wina chcemy, i gęsich jajek, jak jeden mąż chcemy, i jak jedna kobieta.
Pozno jest ale mnie nie bylo pod komputerem, Stanislawie ja mialam w nadodrzanskich krzakach normale/polskie krzaki dzikich roz i one przetrzymywaly zime, w Berlinie w palacowym ogrodzie sa dzikie ale jakies bardziej szlachetniejszo/pelniejsze i pieknie pachnace, tez przetrzymuja zimy, nawet zbieralam owoce z nasionami ale mi nic nie wyroslo.
Mis jak jestes na blogu to zadzwon, nawet teraz, wyslalam maila do Szanownego Misia i co i nic… 666205843
Sławku, ściskam! Borysa również!
Placku drogi: gniew – tak, pogarda – nieeee….
Nie macie pojęcia, jak pięknie odszedł właśnie jeden Mister Lincoln – ostatnia wielka, purpurowa róża z mojego krzaczka. Ścięłam go wczoraj do wazonu, a dziś cały wieczór spadają z niego wielkie, obłędnie pachnące płatki. Zostały jeszcze trzy. I ten zapach!
Zima będzie, kurza jej twarz, ścierką nakryta…
kod ecee
Powinienem to jakoś błyskotliwie spointować, alem nie Placek, niestety…
dzień dobry … 🙂
o Placek znowu smakowity ..:)
Misiek wrócił .. 🙂
na Kuchnia.TV o godz. 19.30 są bardzo interesujące programy „Kuchnia jak życie” z różnych stron świata .. ciekawe są bo pokazują dane miejsce przez pryzmat codziennego życia jednej rodziny żyjącej w tym miejscu .. wczoraj pokazywali rodzinę niemiecką, która uprawia szparagi i truskawki .. i zdziwiłam się oglądając, że z tych szparagów senior rodziny pędzi bimber czyli sznapsy ..
miłego dnia i lecę … 🙂
Jolinku,
sznaps ze szparagow nie jest tutaj taki slynny, jakby mozna wnioskowac z Twego wpisu.
Fakt, ze gorzale zrobisz nawet z krowiego lajna, jak mi opowiadal pewien Rus, co zyl lata w poblizu bialych niedzwiadkow. Tam nie ma wielkiego wyboru.
Milego dnia w Warszawie!
Szczęśliwi, że krowy posiadali pepegorku. Bo zrobić samogon z białego niedźwiedzia byłoby niełatwo. O polowaniu nań myślę.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Placek się odnalazł? Jak miło. Placku – wieczornica dopiero będzie, w przyszły wtorek i sądząc z przegrywanych piosenek będzie i coś z Biczewskiej i coś z Wysockiego i nieśmiertelny Okudżawa. Ktoś tam mówił, że ma w domu nagrania starych, carskich marszów pułków konnych. Ponoć w Paryżu kilka lat temu nagrane i trochę „marginesowych” piosenek Aloszy Awdiejewa. Zobaczymy z czym kto przyjdzie. Wiem, że jedna z polonistek przygotowała sobie 2 teksty Achmatowej. Czas pokaże.