Czym się różnią Włosi od innych nacji (przy stole)

 

Lubię siedzieć przy stole z mieszkańcami Italii. Są weseli, rozmowni, dowcipni i wiedzą co jedzą. Nie widziałem też nigdy by pogwałcili bezmyślnie obyczaje i reguły obowiązujące od stuleci a dotyczące kolejności podawanych dań i towarzyszących im napojów. W dodatku rozmowa przy włoskim stole jest bardzo atrakcyjna. Zwłaszcza gdy dotyczy jedzenia. Znają bowiem oni historię niemal każdego dania i produktu. A są to historie wprost fascynujące. I wtedy okazuje się, że kierowca ciężarówki (warto ich śladem jechać w porze posiłku do najdziwniej nawet wyglądającej trattorii), rybak, kelner ma wiedzę na ten temat równą profesorowi, pisarzowi czy artyście. A znajomość historii spaghetti,  grissini czy gorgonzoli to po prostu historia poszczególnych regionów Włoch. I to od czasów antycznych.

Moim zdaniem nie ma innej nacji, której członkowie mogą stanowić tak ciekawe towarzystwo przy stole. No, może Francuzi. Ale tu mam znacznie mniejsze doświadczenie.

Ostatnio przeczytałem dwie pyszne anegdotki dobitnie prezentujące różnice między Włochami a Rosjanami i Amerykanami. Oczywiście przy stole.

„W Rzymie, w mieszkaniu tłumaczki i specjalistki od kultury rosyjskiej, odbywa się przyjęcie na cześć pisarza, który przyjechał z Moskwy. Jest trzynasta, podano obiad. Po obiedzie pisarz pyta, kiedy będzie mógł napić się herbaty. „Oniemiałam ale nie upadłam na duchu” – śmieje się pani domu. „Postanowiłam zabawić wszystkich. Wyobraźcie sobie, co wymyśliłam! Powiedziałam: teraz wszyscy pijemy herbatę! I nikt nie mrugnął okiem. Przyniosłam filiżanki i wszyscy zaczęli popijać! I tak wybrnęłam z kłopotu”. Pomyślmy: jeśli znawczyni rosyjskiej kultury, która przez dziesięć lat mieszkała w Moskwie, uważą za coś aż tak dziwnego i niezwykłego prośbę o herbatę o nieodpowiedniej porze, to czego można oczekiwać od innych Włochów? „Ale dlaczego ona oniemiała?” – zapytają Rosjanie, nie wiedząc, że po obiedzie Włosi piją tylko kawę i to dopiero po deserze. „Więc niech im będzie powie Rosjanin. Ale jeśli w domu była herbata i można ja było zaparzyć, co było złego w podaniu gościowi herbaty razem z deserem?” W Rosji nie  byłoby to nic złego, ale we Włoszech coś takiego jest nie do pomyślenia” – opowiada Rosjanka Galina Murawiewa.”

Traumatyczną przygodę (zdaniem jej bohatera) przeżył słynny boloński restaurator Mario Zurla. Zapytany przez znawcę włoskiego obyczaju kulinarnego, pisarza Cesare Marchi o najgorszy dzień w zawodowym życiu odpowiedział: „Dzień, w którym Amerykanie wyzwolili miasto. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Wyczekiwałem  zwycięstwa aliantów, więc kiedy przyszedł do mnie oficer, żeby mi powiedzieć, że sztab piątej armii amerykańskiej zamierza uczcić to wydarzenie wielkim obiadem w moim lokalu, przeżyłem jedna z najradośniejszych chwil w swoim życiu. Oficer poinformował mnie, że o produkty zadbają oni sami, żebym nie musiał się martwić zbytnio o kartki żywnościowe ani korzystać z czarnego rynku. Pozostawiono mi pełną swobodę w wyborze menu. „Tortellini w rosole”? – zaproponowałem. „Bardzo dobrze” – odpowiedział oficer. Potem zasugerowałem pieczonego indyka. I on pasował doskonale. Dodałem troche gotowanego mięsa, kiełbasę cotechino, faszerowane nóżki wieprzowe, nawet soczewicę. Oficer zaakceptował wszystko bez sprzeciwów. „A co do picia?”. „Czekoladę” – odparł oficer. O mało nie zemdlałem. Czekolada i tortellini, z nóżka wieprzową? Historia nie z tego świata. Oficer zorientował się, że popełnił gafę i natychmiast się poprawił: „Och, signor Zurla, jeżeli czekolada nie pasuje, możemy popijać coca-colą”. Co mogłem odpowiedzieć na tę kolejną gastronomiczną herezję? Nic. Rzekłem tylko „Jak pan sobie życzy”. I z miłości do wyzwolonej ojczyzny zająłem się garnkami.”

Jak silne to musiało być przeżycie, że nie bez zdenerwowania relacjonował je Zurla  po 50 latach. Bo Włosi swoją kuchnię traktują bardzo serio. Ja też!