To nie te listki, to szwindel

Świeże liście herbaty w jednej z fabryk Sri Lanki  Fot. Piotr Adamczewski

Od XVIII wieku herbata, wchodziła  w modę w krajach zachodniej Europy. Nieco więcej czasu zajęło wejście  mody na ten  napój  do polskich domów. Była modą , stawała się powoli potrzebą  a także  coraz świetniejszym źródłem dochodów.

Import i handel herbatą był  podstawą ogromnych fortun. Chińczycy w Kiachcie – granicznym mieście na Syberii – prowadzili handel wymienny oddając herbaciane liście za futra i bele materiałów przywożone tam przez rosyjskich kupców. Był to dla obu zresztą stron handel nader intratny, a że w grę wchodziły milionowe sumy  często  pokusa jeszcze łatwiejszego zysku  prowadziła do  przestępstw. Producenci  do herbacianych listków dorzucali (i to w niemałych ilościach) liście innych roślin. Kupcy  nie byli w stanie tego wykryć. Potem – już w handlu detalicznym na terenie Rosji i Polski – dochodziły oszustwa popełniane przez właścicieli magazynów i sklepów prowadzących sprzedaż herbaty a także właścicieli traktierni, restauracji, herbaciarni i kawiarni. Ci ostatni np. dość często herbaciane fusy suszyli i wykorzystywali po parę razy. Proceder ten tak się rozpowszechnił, że np. w Warszawie hurtownicy udzielali rabatu kupującym, gdy przynosili oni  ze sobą paczki  wykorzystanych już herbacianych liści.

Z oszustwami podjęto  stanowczą acz nierówną walkę. Alfons Bukowski – asystent przy katedrze farmacji i farmakologii Uniwersytetu Warszawskiego wraz z M. Aleksandrowem – prowizorem farmacji opublikowali w 1888 roku w „Wiadomościach farmaceutycznych”  traktat zatytułowany „Badanie herbaty i herbata warszawska”, w którym opisali przypadki oszustw i metody ich wykrywania. Piszą m.in.: „Herbata, której kraj nasz spożywa nader poważną ilość, z powodu braku ścisłej kontroli, bywa często fałszowaną. Nadużycia te, w znacznej nawet ilości, zdarzają się przeważnie z tańszemi gatunkami herbaty, jaką spożywa ludność uboższa. Zwiedzający Wystawę  hygijeniczną, mieli chociaż w części sposobność przekonania się, jaką herbatę dostarczają nam nietylko drobni handlarze, sprzedający swój towar na łuty, lecz niektóre firmy cieszące się zaufaniem ludności pewnych okolic miasta.

Do badania używaliśmy rozmaitych gatunków herbaty począwszy od najtańszych do najdroższych, jakie nabyć mogliśmy na łuty i funty w niektórych sklepach i handlach warszawskich.”

Okazało się, ze większość herbat była fałszowana. Badacze wykryli w nich liście wierzbówki wysokolistnej lub wiązu pospolitego. Sporo  herbat uznali za parokrotnie wcześniej parzone.

W konkluzji Bukowski i Aleksandrow postulowali utworzenie przez władze miasta chemicznej stacji prowadzącej systematycznie badania wszystkich produktów spożywczych wprowadzanych do handlu. Przy okazji badania herbaty bowiem stwierdzili, że np. cukier,  bez którego herbaty wówczas nie pito, fałszowany jest nagminnie dmiałkim piaskiem lub   gipsem.

 Miłośnicy prawdziwej herbaty wiele obu badaczom zawdzięczają. Oni sami zaś po napój ten  ? jak twierdzili – sięgali dość często, deklarując się jako zaprzysięgli smakosze i miłośnicy badanego produktu.
Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach fałszerze herbaty przerzucili się na inne produkty. Nigdy nie trafiłem na paczkę herbaty, która by smakowała jak siano lub suszone liście wierzbówki. Ostatnią taką paczkę miałem w rękach przed pół wiekiem. Miała ona na opakowaniu napis Herbata chińska i była pakowana w hurtowni pod Warszawą. Dziś delektuję się naparem z pięknie pakowanych na Cejlonie herbat z moją ulubioną Uda Watte na czele.