Wspomnienia księcia Lubomirskiego
Pałac Lubomirskich w Warszawie
Przeczytałem niedawno wspomnienia Stanisława Lubomirskiego, które stanowią wstęp do kolejnego wydania jednej z pierwszych (ocalałych) polskich książek kucharskich czyli „Compendium ferculorum” pióra herbowego Czernieckiego. Stanisław Czerniecki książkę swą zadedykował Lubomirskim, z których domem był przez długie lata ściśle związany. Wstęp napisany przez spadkobiercę tradycji wielkiego rodu jest hołdem oddanym zarówno autorowi dzieła jak i kolejnym mistrzom kucharskim działającym w pałacowych kuchniach. Z wielką frajdą to czytałem i tym chętniej przedstawiam fragmenty zachęcając do lektury całości.
„Wzorem dawnych wieków kuchnia w Kruszynie znajdowała się w osobnym budynku, oddalonym o 50 m. od pałacu. W tym samym budynku na I piętrze mieściły się mieszkania służby, na parterze zaś, poza kuchnią była też, pralnia, piekarnia, magiel i jadalnia dla pracowników. W przylegającej do budynku starej baszcie mieściła się spiżarnia. Spiżarnia była zawsze zamknięta, a klucze do niej miała przy sobie pani Maria, żona kucharza, pana Damiana Zaremby.(…)
Sama kuchnia była pomieszczeniem bardzo obszernym. Jego środek zajmował bardzo duży i długi piec. Piec posiadał 5 czy 6 drzwiczek, przez które – w miarę potrzeb – dorzucano na palenisko drewno. Uważano bowiem, że przygotowywanie potraw na węglu psuje ich smak.
Kuchmistrz, pan Damian Zaremba, był w Kruszynie osobą niezwykle ważną i bardzo szanowaną. Nam, jako dzieciom, wstęp do kuchni był dozwolony tylko po osobistym wyrażeniu zgody przez pana Damian, a pozostawać w kuchni mogliśmy jedynie przez kilka minut, aby przypadkiem nie przeszkadzać w pracy licznym podkuchennym i uwijającym się dziewczynom przygotowującym półprodukty do gotowania.
Kucharz był opłacany sowicie, kilkakrotnie więcej niż pozostała służba. Równie dużą pensję otrzymywał jedynie główny kamerdyner. Pan Damian Zaremba miał 8 synów. Wszyscy oni ukończyli wyższe studia, a kilku z nich zostało księżmi. (…)
Nasz kuchmistrz słynął przede wszystkim z wspaniale przyrządzanej dziczyzny, której na skutek dużej ilości lasów było pod dostatkiem. Szczególnie dużo jadało się jeleni, saren, dzików, zajęcy oraz dzikiego ptactwa jak np.: słonki, kwiczoły, bekasy, cietrzewie, kuropatwy, dzikie kaczki. W parku żyło mnóstwo dzikich królików. Wystarczyło wyjść na chwilę ze strzelbą, by upolować kilkanaście sztuk. Pamiętam, że jako dzieci bardzo często musieliśmy jeść królika z marchewką, co porządnie nam obrzydło. Dopiero od 6 roku życia, kiedy zaczęliśmy jadać obiady razem z dorosłymi w pałacowej jadalni, posiłki naprawdę zaczęły mi smakować. Skończyły się podawane do znudzenia króliki i można się było wreszcie rozkoszować wspaniałymi smakołykami Pana Damiana. Doskonale pamiętam, że w Kruszynie każdy obiad był ważną ceremonią rodzinną. Domownicy byli nań zwoływani specjalnym gongiem. O godzinie 1245 lokaj wynosił przed Pałac gong, który składał się z kilku mosiężnych talerzy zawieszonych na małym stelażu i przy pomocy obitego skórą młotka wygrywał melodię – sygnał, która oznaczał: przygotować się do obiadu, umyć ręce, uczesać się, ewentualnie zmienić wybrudzoną w czasie zabawy w parku koszulkę na czystą. Ponieważ o spóźnieniu nie było mowy, na wyścigi biegliśmy do domu, bo już o godz. 13 wybijano na gongu nowy sygnał – „siadamy do stołu”. W tym czasie musieliśmy już czekać przed drzwiami do jadalni aż nadejdzie dziadek z babcią i rodzice. Oni pierwsi wchodzili do jadalni i zajmowali miejsca. Wtedy dopiero mogły wejść dzieci i zasiąść na wyznaczonych dla nich miejscach. Nie było mowy o jakichkolwiek przepychankach, czy spóźnieniach. W czasie obiadu wolno nam było odzywać się tylko na zapytanie przez starszych. (…) Oczywiście, dzieci obsługiwane były jako ostatnie. Po obiedzie mogliśmy wstać od stołu dopiero na sygnał dany przez rodziców. Należało wówczas podejść do dziadków i podziękować za obiad całując ich w rękę, a potem w ten sam sposób trzeba było podziękować rodzicom. Dopiero wtedy można było wyjść z jadalni. Teraz musieliśmy się udać do swoich pokoi, rozebrać i – na godzinę – położyć spać. Od tego rytuału nie było odwołania. Ten opis rodzinnych posiłków dedykuję szczególnie dzisiejszym wychowawcom i rodzicom. ”
Na koniec, korzyść praktyczna, którą można wyciągnąć z lektury wspomnień księcia. Oto przepis na doskonałe lekarstwo na kaca:
„Zjonkę”przygotowuje się następująco: do dużej srebrnej wazy należy wlać dwie lub trzy butelki koniaku i kirsz oraz ewentualnie dodać trochę pieprzu Cayenne. Na zainstalowanym ponad wazą grillu należy umieścić głowę cukru i podpalić alkohol pod spodem. Kiedy cukier się stopi, należy zgasić płomień i wypełnić wazę winem burgundzkim i szampanem. Każdy z zaproszonych gości powinien wypić duszkiem wielki kielich tak sporządzonej „Zjonki”.
Lubomirscy ręczą za wspaniały efekt tej operacji. Ale ja tego jeszcze nie próbowałem. Od dawna nie miewam kaca!
Komentarze
Dzień dobry Szampaństwu,
ja JUŻ wstałam. Ale poszłam spać z kurami 😯
Zjonka ciekawa, chyba wciągnę do przepisów. Spanie po obiedzie? Najgorsza rzecz, jaka może być. łepszy leniwy spacer.
Na kaca? Tzn. kac gwarantowany!
Milego dnia dla wszystkich zyczy
pepegor
Nisi dziękujemy za wczorajszy seru, a nemo za lawinę 😀 i owieczki 😀
Miało być – leniwy.
A bo ja wiem, czy na kaca? Jak się tej zjonki przynapić, to pewnie można mieć kaca 😉
Dzień dobry Pepegor.
Krystyno
Mailnij mi Twój adres pocztowy, podeślę Ci kilka muszli z Pd. Afryki i Florydy.
Wspomniałaś o marynistycznym charakterze biblioteki, a u mnie się trochę tych skorup pałęta. No i może coś ciekawego przywiozę z Rejsu, ale to, co mam, już mogę przygotować do wysyłki.
Nemo dziękujemy też za wszystkie informacje o jadalnych kwiatach.
Bardzo to było ciekawe.
Ho ho, jakie tu od rana piękne maniery 😯
Podziękowań a podziękowań… Jeszcze tylko pod kolana ująć i w ramię ucałować, a będzie jak na dworze u Lubomirskich 😉 😀
Wiecie, że u mnie w rodzinie babcie i dziadków też się całowało w rękę? I zwracało w trzeciej osobie: proszę babci, czy babcia pozwoli; może dziadek usiądzie, proszę cioci, proszę wujka?… 😯 To były czasy 🙄
Pogoda cesarska i ptactwo się drze…
słonko świeci … spacerki niestety mało miłe po osiedlu bo wszystkie kupki pieskowe wyszły na powierzchnię a jest ich od groma .. 🙁 …
się wylegiwałam przez ostatni tydzień i teraz czuje skutki braku gimnastyki … 🙁 … nic to damy radę …
ja z kwiatów to lubię kalafiora i brokuły …
Królika z marchewką też jadałam jako dziecko, rozumiem, że mógł obrzydnąć 🙄 Najlepsze jednak były z niego kotlety mielone. Nasze króliki nie były dzikie…
Jolinku,
to bardzo pożywne kwiatki 😉
Jeśli komuś zakwitnie rozmaryn albo szałwia, to niech spróbuje zerwać świeże kwiatki bez szypułki i zjeść bez niczego, albo przynajmniej wyssać nektar u nasady kwiatka. Poczuje się rześki jak pszczółka 😉
Nowy,
ostrzeżeń o konwalii nigdy nie za dużo 😎 Szczególnie niebezpieczne są owoce – czerwone jagódki. Można dostać „pulpetacji” 😯
Wracam do wczorajszego postu. Kiedys etymologia „postu” była tu pytaniem konkursowym. Pluszak trafia w sedno, ale nie dotyczy to tylko ewangelików. W kościele katolickim post również służy kształtowaniu postaw etycznych. Dlatego nieodzownym elementem Wielkiego Postu i Adwentu są rekolekcje. Post służy zastanowieniu nad sobą. Inaczej poszczenie jest bez sensu. Ostatnio KK złagodził znacznie postne ograniczenia znosząc między innymi zakaz wyprawiania hucznych zabaw. Nie ma więc już wojny postu z karnawałem. Ale to tylko pozornie tak wygląda. Kto chce wypełnić obowiązki wynikające z postu, powinien modlić się i zasatanowić nad sobą. Jeżeli to robi, trochę zabawy nie zaszkodzi. Jeżeli nie, nic nie pomoże powstrzymywanie się od alkohoplu i określonych potraw.
Wracając do alkoholu, post w KK nie zmusza do abstynencji. Ze względu na znane wszystkim okoliczności polski episkopat apeluje o powstrzymanie się od alkoholu w poście. Co innego dobrowolna rezygnacja z lubianego alkoholu czy innych sympatycznych przyjemności w okresie postu. Urżnięcie się i leżenie w przydrożnym rowie jest grzechem również poza okresem postu. Dlaczego leżenie w rowie? Bo znam przypadek spowiednika, który na wyznanie grzechu upicia się pytał, czy penitent leżał w rowie. Na odpowiedź odmowną stwierdzał, że grzechu nie było.
Sprawa pani biskup jest ciekawa. Cóż, widocznie nie było lepszych kandydatów. W KK w awansie kościelnym dominuje selekcja negatywna. Żeby zostać biskupem trzeba tego bardzo chcieć, a to określa typ osobowości. Są wyjątki osób o wielkiej charyźmie czy wielkim umyśle, które znajdują czasem uznanie przełożonych. Przykładem był Karol Wojtyła, który miał jedno i drugie. I wiarę jeszcze, która tu nie przeszkodziła w awansie. Jednak na co dzień na awans mają szanse największe osoby, które potrafią się przypodobać i robią to z premedytacją.
Z czego to wynika? Chyba z dylematu – czy starać się, żeby Kościół był społecznością przede wszystkim zapewniającą zbawienie wiernym i jak największej liczbie osób spoza tej społeczności, czy też organizacją zachowującą możliwie największą potęgą. Często zwycięża przekonanie, że najpierw trzeba zachować potęgę, a dopiero potem będzie można myśleć o zbawieniu, bo bez potęgi wszystko pójdzie na marne. To jak w socjaliźmie – najpierw trzeba wprowadzić niewolnictwo, żeby potem budować szczęście. I w obu przypadkach nie da się wyjść z tego pierwszego etapu.
i Stanisławowi za solenność 😀
Nemo, też gratuluje z opóźnieniem.
Pałac Lubomirskich. Zburzony w czasie wojny i odbudowany wg klasycystycznej przebudowy Hempla zniszczonej w połowie XIX wielku przez Abrahama Cohena, który dobudował pietro i zamienił pałac w czynszowe mrowisko z licznymi sklepami, a nawet synagogą. Ale to nie koniec przygód pałacu. W 1970 roku Marian Spychalski zarządził obrócenie bynku tak, aby zamykał „oś saską”. Co postanowił, wykonano.
Gospodarz pisze o innym pałacu niż ten na zdjęciu. Ale przypuszczam, że i w tym jadano nieźle aż do sprzedania pałacu Krasińskim, a i potem zapewne też. Czy od czasu zakupu przez Cohena jadano dobrze. Na pewno koszernie, skoro właściciel urządził tu synagogę. Ale smacznie pewnie też, bo był bardzo zamożnym człowiekiem. A kto tam jada teraz i jak?
Przepis na zjonkę interesujący. Kto z blogowiczów dysponuje srebrną wazą, żeby ewentualnie pożyczyć na taką okazję. Po dwie czy trzy butelki koniaku i pare wina burgundzkiego oraz szampana to już drobnostka. Rzeczywiście lepiej nie mieć kaca, czego się zresztą trzymam.
Errata: „Bo dwie czy trzy…”
Ewa z Poznania u Doroty
zainteresowały mnie wczorajsze informacje Nemo o kwiatach jadalnych.W internecie znalazłam sporą listę innych jeszcze roślin,których kwiaty nadają się do spożycia http://acia1065.blogspot.com/2009/05/kwiaty-jadalne.html
wymieniono tam m.in.kwiaty mniszka lekarskiego-i wówczas przypomniała mi się czytana w młodości powieść Bradbury Ray „Słoneczne wino”. Była tam mowa o rodzinnej tradycji wyrabiania wina właśnie z tych kwiatów.Od dawna myślę o tym, żeby spróbować takie „winko” wyprodukować, znalazłam nawet swego czasu jakieś przepisy, boję się jednak rozczarowania-efekt może nie sprostać wyobrażeniu utworzonym na podstawie lektury tej bardzo sympatycznej książki.
Ewa z Poznania
poprawka:utworzonemu
No proszę, prawie wszystko jest jadalne 🙂 Lista trujących lub niesmacznych kwiatów byłaby chyba krótsza.
Dziękuję, Ewo 🙂
W dzieciństwie robiłam „winko” z chabrów. Miało piękny różowy kolor i orzeźwiający smak. Przepisu nie pamiętam, ale pewnie była woda, kwiaty i cukier.
Dziędobry na rubieży, gdzie słonko pięknie przyświeca i śnieg topi… oj, też się zastanawiam, co z tego wyniknie, moje psice też nie próżnowały cała zimę…
Za chwilę będę się pakować do tej chwilowej Warszawy, a od jutra „hej, ruszajmy w rejs”! Wrócę w poniedziałek. Zaintonuję kilka toastów na cześć Blogu.
Alicjo, Rejsowicze – ta piosenka jest też dla Was:
http://www.youtube.com/watch?v=AXOXzvAs1gc&feature=related
Tu są przepisy na wina kwiatowe
Ewo z Poznania u Doroty.
Wino z kwiatów mniszka czyli Vinum taraxacumiens. Mogę podesłać recept różnych sporo. Tu dobrze znane.
Albo nawet niekoniecznie….
e
Nemo,dziękuję!Przepis wygląda zachęcająco.Teraz to już koniecznie muszę spróbować.
Aszyszu,
powiedz, jak zimno u Ciebie? Na dworze. I we dworze 😉
Ewa z Poznania
podszyłam się pod córkę ,ale to ja dziękuję Nemo za informację o kwiatowych winach!
Jak zimno?
We dworze ciągle około 20 stopni Celsjusza.
Na dworze bywa różnie. Z samego rana, o szóstej bywa zimno, szczypie w nos i uszy jak się nie zaloży czapki. Parę dni temu było nad ranem minus trzydzieści a teraz jest pochmurnie i nieco cieplej. Od przyszłego poniedziałku znowu będzie wesoło….
Czyż muszę dodawać, że ciepłe gacie dobrze jest nosić nawet przy pogodzie?
W poniedziałek najlepiej watowane 😯 😎
Dzień dobry.
Od rana nawiedziła mnie Wnuczka z małym Igorem. Dzieciaka czeka wycięcie trzeciego migdałka i podcięcie wiązadełka, bo sepleni i w żaden sposób nie może wymówić „r”. Przychodzi do nas niesłychanie rzadko, a w międzyczasie uzbieramy zawsze jakieś bajki, filmy, drobne zabawki i w rezultacie wychodzi obładowany, jak po wizycie u św. Mikołaja.
Lektura Gospodarza musiała być sympatyczna i smaczna (prawie, jak kuchnia p. Damiana) Kocham takie książki. Też macie, Mili Moi, kłopot ze srebrną wazą – zawsze się jakaś trafi. Powiem Wam jednak, co w tej recepcie jest nie do przeskoczenia : otóż głowa cukru. Przypominam – stożek zwartego, twardego kryształu typu „cukier lodowy” wysokości 1m 20 cm i wagi 1,5 puda. Taka głowa przyniesiona przez stangreta z handelku, stawiana na wyszorowanej podłodze w kuchni, na granatowym, grubym, glanowanym papierze, w który była owinięta, była rozbijana specjalnymi młotkami i posrebrzanym toporkiem, potem jeszcze cięta szczypczykami i zgrabne, w miarę równe bryłki lądowały w półfuntowych, zamykanych na kluczyk cukiernicach. Gorsze kawałki stanowiły bazę kuchenną, a drobiazg bywał tłuczony na mączkę cukrową. Teraz nikt tego nie robi, znaczy nie robi cukru w głowach, więc furda tam wazy i koniaki.
Głowy cukru nie znalazłam,ale są kandyzowane fiołki,
których swego czasu szukaliśmy.Oprócz fiołków jest wiele
innych kwiatów :
http://candiflor.fr/?gclid=CK6N0aS0jaACFc8t3wodPE1wdw
Że też nie znalazłam tego adresu przed moją podróżą
do Tuluzy !
Pyro,
od ponad 20 lat posiadam dwie głowy, a raczej główki cukru (może półkilowe?) z Niemiec. Czekają na odpowiednią okazję. I srebrną wazę? 😯
Ewa z Poznania u Doroty,
wino z kwiatów mleczu (potocznie) jest pyszne, a czkolwiek trochę pracochłonne. Chętnie podam przepis, tylko muszę poszukać proporcje.
Potrzeba zebrać kwiaty – same zółte płatki, to spora robota, potrzebny miód, cytryny i drożdże winne, no i woda oczywiście. WARTO zrobić. Poszukam proporcje i podam przepis trochę pózniej.
Kiedyś przymierzałam się do takiego ponczu ale zawsze czegoś brakowało albo towarzystwo było za małe i tak jakoś się zapomniało 🙄 Co jakiś czas natrafiam na ten cukier przy porządkowaniu szafek. Tak rzadko, że znowu zapominam o jego istnieniu 😉
Chcę podziękować Ewie z Poznania za przypomnienie tej uroczej książki o winie z kwiatów mlecza. Dwie miałam takie , w początkach lat 70-tych książki p/chandrowe : wspomnianą przez Ewę i „Moje drzewko pomarańczowe” (autora nie pamiętam)
Przepis Lubomirskiego wygląda na niekompletny. Koniak ani kirsz nie będą płonąć bez podgrzania, wie to każdy, kto „flambirował” potrawy przy pomocy tych trunków. Płoną tylko opary alkoholu, zimnej wódki nie da się podpalić.
W tym przepisie na poncz Feuerzangenbowle głowa cukru jest nasączona 54-procentowym rumem i podpalona. Cukier płonąc kapie do wazy, w której znajduje się podgrzane czerwone wytrawne wino z przyprawami.
Skoro Stanisław dostarcza alkohol,Nemo ma głowę cukru,
a nawet dwie,to zorganizowalam srebrną wazę :
http://www.artarmsantik.com/pliki/rzecz.php?id=133srebro&i=1&v=0
Piękna waza! To teraz jeszcze pasujący grill 😉
O zachowaniu się przy stole i w ogóle
Rady Erazma kojarzą mi się trochę z radami poznanymi w dzieciństwie w kabarecie. Satyryk radził, że by pestek wiśni czy czereśni nie wkładać sąsiadowi do nosa, a bardziej elegancko wypstryknąć prze ramię. Może ktoś z obecnych przy stole Wszystkowiedzących pamięta, czyj to tekst był. Mnie po głowie chodzi Ludwik Sempoliński, ale jest to tak zamglone, że mogę się mylić.
A gdzie i kiedy to wszystko ma się połączyć?
Myślisz o wazie, cukrze, koniaku etc.? Okazja znajdzie się na pewno 😉
Nemo – gril to pestka,zawsze coś dopasujemy.
Grunt to połączyć i się podłączyć 🙂
Witam. Pyro, czy taka głowa mogła ważyc 25kg? Pud miał nieco więcej szesnastu kg!
Cichalu – nie mam pojęcia; w życiu głowy cukru nie widziałam. Ten opis pochodzi z czyichś wspomnień, nie pamiętam czyich – czy nie Wańkowicza przypadkiem? Wiem, że pud to ponad 16 kg ale nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
Jestem opchana, jak bąk. Po wczorajszych roladach zostało dużo pysznego sosu. Wylać? za żadne skarby. Ugotowałam kilka ziemniaków, zrobiłam kopytka. Na obiad kopytka z sosem po roladach wołowych i duża micha mieszanej sałaty. Młodsza dzisiaj kupiła foliowe opakowane zielonego i czerwonego liścia, ciętego w dwucentymetrową kostkę. Ucieszyłam się. Dołożyłam plasterki rzodkiewek i kostki kiszonego ogórka, posoliłam, wsypałam skąpą szczyptę cukru, pokręciłam młynkiem do pieprzu, przed samym obiadem dołożyłam sos z 1 łyżeczki majonezu i 2 łyżek tureckiego jogurtu, polałam surówkę, wymieszałam – i – okazało się, że ja nie jestem tego w stanie zjeść. To nie były sałaty wbrew etykiecie, tylko kapusty. Trzeba było wyciągnąć „pomocnik szefa kuchni” i wszystko przesiekać. W sumie bardzo dobre, tylko po co producent robi ze mnie wariata?
Cichalu,
onegdaj dyskutowaliśmy tu o kolejności lizania
Dawna głowa cukru mogła ważyć nawet 50 kg. Zwyczajne były w rozmiarach 3-30 funtów.
No to sobie Pyro popatrz .
Andrzeju Sz. – jesteś niezawodny. Kto to i dla kogo dzisiaj produkuje? Jedyne co mnie rozczarowało, to kolor opakowania – wszędzie w literaturze jest ten ciemno – niebieski czy też granatowy papier.
Nie jestem pewien, że wciąż produkują.
Znalazłem wzmianki, że produkowano jeszcze w latach 50-tych. Do dziś można kupić na różnego rodzaju aukcjach, czasem drożej, czasem taniej. Znalazłem sklep, co sprzedaje takie ćwierćkilogramowe główki ale coś tam się nie otwiera…….
W Niemczech można ciągle kupić, ale małe, po 250 i 500 g.
Moje są białe i zapakowane w celofan.
Główkę cukru można zrobić samemu ze zwilżonego cukru krystalicznego w kubeczku po jogurcie. Wymieszać, ubić, postawić na słońcu lub kaloryferze na kilka dni do wyschnięcia i stwardnienia.
Ray Bradbury – „Dandelion wine” – przepis na podstawie tej książki:
– 6-8 szklanek płatków mleczu, lekko upakowane, tylko żółte płatki, i zbierane na niepryskanych łąkach, z dala od szosy
– 4 litry wody
– 1.5 litra miodu (zamiennie może być cukier, ale to juz nie to samo!)
– sok z 2 cytryn
– paczka drożdży winnych
– ćwierć łyżeczki garbnika (można popytać w specjalistycznych sklepach) lub pół szklanki zaparzonej MOCNEJ herbaty.
Pozbierać kwiaty, pozbyć się części zielonych i zwłaszcza łodyg (gorzkie!) – ja najpierw pracowicie obrywałam płatki, potem uciekłam się do pomocy nożyczek. NIE płukać płatków, bo stracą aromat.
Wodę przegotować z miodem, ciepłym syropem zalać płatki, dodać sok z cytryn. Kiedy wszystko ostygnie, dodać garbnik lub herbatę, można dodać trochę pożywki dla drożdży, no i drożdże na końcu.
Dalej jak z każdym innym winem – pozostawić w ciepłym, ale zaciemnionym miejscu do fermentacji, przez pierwsze dni powinna być dość gwałtowna, po tygodniu zlać znad osadu i znowu pozostawić do fermentacji, za miesiąc zlać znad osadu, postawić w chłodniejszym pomieszczeniu, ciemnym – i jak fermentacja zupełnie ustanie, rozlać do butelek. Dobrze jest kilka razy zlewać znad osadu, ostrożnie, żeby się lepiej sklarowało.
Ja się nie bawiłam w galonowe ilości, pomnożyłam wszystko przez 4 i jeszcze trochę i wyszło mi 20 litrów wina.
Zalecane jest, żeby dojrzewało rok, zanim się napijemy – u mnie dostało do pół roku.
Jeżeli przechowujemy wino dojrzewające w dużej butli – butla musi być niemal pełna, jak najmniej powietrza.
Zrobiłam to wino tylko raz, ale polecam, bo rzeczywiście smak wart wysiłku.
Alicjo, znowu w Kanadzie na lotnisku skandal. Aresztowali Polaka w Vancouver. Co tam u Was się dzieje 🙂
Sluchajcie, przestanie lizac ten cukier, kupcie sobie lepiej bryle soli, tu w Republice Berlinskiej brakuje soli w sklepach, dostalam tylko sloiczek 90 gr. spod lady w trzecim sklepie, po nagadaniu im, ze zyjemy w komunizmie, te 90 gr. kosztuju 90 centow kiedy normalna sol mozna dostac za 29 centow.
Dorotolu – ktoś musi za solenie Berlina zapłacić; dlaczego nie Ty? Pewnie kupiłaś w ładnym słoiczku z młynkiem sól z magnezem, czyli „zdrowotną” ( w Polsce też jest kilkakrotnie droższa od NaCl
Jako czlowiek sceptyczny rozpoczalem eksperymet z produkcja glówenki glowy cukru w skali laboratoryjnej. Wziale kulawke piwa Zipfer, wsypalem pelno wegierskiego cukru krystaliczne i zalalem. Nie wiem czy wlasciwie zrozumialem przepis ale zalalem czysta rosyjska wódecznoscia 38 %. Nastepnie mieszalem drewnianym patyczkiem do grilowania uzupelniajac ubytki raz cukrem, raz wódecznoscia az kulawka byla pelna. Calosc wstawilem do musztardówki, prezentu od Pyry i postawilem na kalowyfer do skrystalizowania i przezarcia zawartosci. Jesli eksperyment sie powiedzie to wezme wieksze naczynie rozmiaru Korco Vados albo Kopakabana.
Tylko skad ja wezme tak duzy kaloryfer
Zatroskany o przyszlosc
Pan Lulek
no bo na szczecie jeszcze taka jeszcze byla ale jak oni sobie tutaj kombinuje, ze my bedziemy w zwiazku z zima bol za sol to to jest chamstwo
Ewa z Poznania u Doroty
Alicjo,Aszyszu,dziękuję!Wyszłam na kilka godzin i proszę:są przepisy!Jestem skłonna wypróbować kilka z nich-niech no tylko zakwitną te mlecze!
Zacznę od sprawienia sobie odpowiedniego naczynia-nigdy nie robiłam żadnego takiego napoju, więc nie mam jeszcze odpowiedniego sprzętu.
Pyro,autor książki „Moje drzewko pomarańczowe” nazywa się Jose Mauro de Vasconcelos.
Ewa z Poznania u Doroty
Andrzeju Sz.,byłabym wdzięczna ,gdybyś w wolnej chwili podesłał jeden z posiadanych przepisów na mniszkowe wino-skopiowałam już sobie ten przysłany przez Alicję i chętnie poznałabym jeszcze inny.
Dziękuję Ewo z Poznania. Nie mam tych książek. Kiedyś często wypożyczałam z naszej „zakładowej” biblioteki (bardzo dobrze zaopatrzonej i prowadzonej zresztą). To był wtedy mój stały obyczaj – książki, które lubiłam wypożyczałam co najmniej raz w roku. Teraz nie zawsze pamiętam tytuł czy autora.
Ewo z Poznania – jeszcze raz – Nemo wyżej, podała link do stronki z przepisami na wina kwiatowe – też warto tam zajrzeć.
Jotko,
zobacz co w skrzynce.
A kwiatki. Zna ktos moze zwyczaj zasypywania cukrem kwiatow dziewanny?
Jak bylem chlopieciem matka wysylala mnie nieuzytki naprzeciwko domu, bo tego tam roslo pelno. Przynosilem tego codziennie z pol torebki papierowej, mama to wsypywala do weka i zasypawala porcja cukru. I tak codzienne, jak dlugo pojawialy sie nowe kwiaty. To, tzn te swieze kwiaty, sie tak zawsze zapadalo, az te najglebsze warstwy nabieraly koloru tytoniu, a od spodu zbierala sie warstwa ciemnozlotego, lekko wrzosowego syropu, ktorym mozna bylo swietnie slodzic herbaty. U nas w domu wtedy bez wyjatku herbaty ziolowo – kwiatowe.
Przedwczoraj mowa była o potrawach dziecięcych i przypominana była m.in. kasza manna na mleku na gęsto .I dziś ugotowałam sobie taką kaszę na śniadanie .Bardzo mi smakowała ,tylko zamiast soku malinowego ,który gdzieś się zapodział,dodałam galaretki porzeczkowej .Warto czsami przypomnieć sobie dawne smaki.
Załatwiałam dziś sprawy w Gdyni i przy okazji kupiłam sobie nagrodzoną w tym roku Paszportem „Polityki” książkę /a właściwie książeczkę / Piotra Pazińskiego „Pensjonat” .Ostatnio w związku z tą nagrodą ukazało się kilka ciekawych wywiadów z autorem .Czytałam je z zainteresowaniem ,ale w jedym wywiadzie autor bardzo mi podpadł ,twierdząc ,że najnudniejszą książką świata jest ” Nad Niemnem „.Ja rozumiem ,że większości mężczyzn ta książka nie podoba się ,zwłaszcza że w szkole była lekturą obowiązkową / nie wiem ,czy nadal jest/ ,no ale żeby uznać ją za najnudniejszą,to gruba przesada .Mnie cały czas bardzo się podoba .W każdym razie nie obrażam się na Piotra Pazińskiego i jego książkę przeczytam .
Przywiozłam także od syna dwa kolejne tomy trylogii Stiga Larssona ” Millennium „.
Nemo ,pisałaś,że film na postawie pierwszej części „Millennium”bardzo Ci się podobał .Syn ,który oglądał go w kinie twierdzi ,że owszem ,jest dobry ,ale książka znacznie ciekawsza.
Poza tym w Gdyni przedwiosenna chlapa ,więc szybko wróciłam do domu.
Wpadlem odrobine w panike. Piorac kolory zauwazylem, ze dwie skarpetki, kazda od innej pary sa dziurawe. Znowu wydatek mysle az dwie i kazda inna. Pomyslalem jednak, ze mam przeciez dwie nogi. Prawa i lewa czyli kazda inna. Inny byt materialny jakby powiedzial prof. Kolakowski. Przeciez kazda moze miec inna skarpetke, tym bardziej, ze róznica dotyczyla tylko koloru.
Toast dzisiejszy wznosze za tych wytwornych których stac na jednakowe skarpetki na kazdej nodze, dwukolorowoskarpetkowców oraz tych którzy w ogóle olewaja.
Wazne jest bowiem zeby posuwac sie. Przodem w przód a tylem w tyl a wiec.
Toast !
Pan Lulek
Krystyna zablokowala dojscie. Jest na kogo zwalic spóznienie. Tym niemniej prosze o wybaczenie
PL
Z tym poszukiwaniem kwiecia jadalnego,z dala od szosy
i niepryskanego to wcale łatwo nie jest. Kiedyś szukaliśmy
mleczy w okolicach Warszawy- nie chodziło nam o kwiaty,
ale o liście,na sałatkę.Wyjechaliśmy ok.60 km za miasto.
W końcu jest łąka nad rzeką,są mlecze,no to do dzieła.
Kończymy zbieranie,a tu na łąkę po drugiej strony owej
rzeki przyjeżdża traktor i zaczyna opryskiwanie łąki identycznej,
jak ta nasza. Okazało się,że tą naszą opryskał wcześniej.
Wróciliśmy do Warszawy bez mlecza 🙁
Jeśli chodzi o głowy cukru ,widziałam je w irańskim filmie ” Dzieci niebios „.Tata filmowych bohaterów przynosił je do domu ,gdzie rozbijał na kawałki i zanosił do domu modlitwy .Dzieci nie mogły wziąć nawet kawałeczka,bo to nie była ich własność .Te głowy były podobne do tych prezentowanych przez Andrzeja Szyszkiewicza ,tylko szersze u dołu ,ale mniej więcej tej samej wielkości.
Gdyby ktoś trafił na ten film ,to bardzo polecam .Pokazuje codzienne życie biednej rodziny w stolicy Iranu,z perspektywy dzieci .
Nasza telewizja publiczna pokazała kiedyś ten film o północy ,choć ten film mogą a nawet powinny obejrzeć nie tylko rodzice,ale nawet małe dzieci .
➡ ➡ KSIĄŻKA ➡ ➡
Dziękuję bardzo serdecznie wszystkim, którzy przysłali odpowiedzi na moje pytania. Już wcześniej byłam przekonana, że ten blog stanowi niezwykle ciekawe zjawisko socjologiczno-psychologiczne. Kiedy czytam Wasze wypowiedzi, widzę, że blog zasługuje na opisanie bardziej niż przypuszczałam. Wiem, że niektórzy z Was mają opory żeby wziąć udział w projekcie. Może nie wszyscy dość mi ufają. Nie dość wierzą, że wyjdzie z tego dobra i mądra książka. Szanuję te wszystkie opory i wątpliwości. Zachęcam jednak mimo to do włączenia się w tę naszą wspólną pracę.
Myślę, że naprawdę warto.
Następne pytania będą w poniedziałek. Liczę na kolejne odpowiedzi na te już zadane.
💡 💡 CZEKAM Z WIELKIM ZAINTERESOWANIEM 💡 💡
Krystyno-czy pierogi wszystkie zjedzone ?
Lulek – nie zalewaj. Nie wmówisz nam, że miałeś tylko dwie pary skarpetek, kiedy w każdym supermarkecie sprzedają hurtowo skarpetki za parę groszy. Jasne, że to jednorazówki (porządne, jedwabne skarpetki kosztują małą fortunę) aleć i te byle jakie przez jakiś czas posłużą. Najlepiej kupuj zawsze w tym samym kolorze np czarne albo szare; wtedy kiedy jakąś zgubisz albo podrzesz, możesz dobrać drugą na to miejsce. A tak ogólnie, to Ci nie wierzę. A wypić za chodzenie w przód, trzymanie się lewej strony i nie oglądanie się do tyłu – wypić mogę z przyjemnością. Kieliszek kawowego likieru to jest to, czego mi brakowało. Prosit.
Rzeczywiście,zablokowałam Pana Lulka .Ale to niechcący.Tak to jest z tymi ,co i toastu nie potrafia oryginalnego wymyślić i w ogóle za mało wspierają monopol spirystusowy , a co za tym idzie budżet państwa .Obiecuję poprawę .
Danuśka ,
prawie wszystkie pierogi zjedzone ,bo jedliśmy wczoraj i dziś , a część dałam synowi i synowej ,którzy także za nimi przepadają .Zostało chyba 6 ,więc je zamroziłam .Ale wkrótce mogę zrobić nowe .A co,wybierasz się do Gdyni ?
Nie, Krystyno póki co się nie wybieram.
Na pewno dam Ci znać,jak będzie się coś kroić !
Szczerze mówią to nie jadłam jeszcze pierogów kapuściano-
mięsnych,dlatego tak mi zapadły w pamięć.
Pierogi na razie odkładam.Proponuję jeszcze jeden toast za
naukowo-badawczo-blogową pracę Jotki !
Oj,będzie z nami miała trochę roboty !
Dziękuję Danuśko 🙂
już biegnę po naleweczkę 🙂
nie,
opuszczaja mnie sily. Jeden pokazny pakiet polknal mi word /nie ten nam zwykly lotr/ i nie wiem jak dalej. Jak tylko pisze, stale mi sie tu cos miesza. Wybaczcie wiec, ze sie wycofam.
pepegor
Nie mialam niestety mozliwosci zajrzec do Was i poczytac, mam nadzieje, ze wkrotce to nadrobie.
Danusiu, napisalam do Ciebie, przeczytasz jutro.
Trzymajcie prosze kciuki za zdrowie mojego meza.
Pozdrawiam wszystkich.
Witam, kawalątek Krakowa zdobyty 😉
Padam na twarz, czytanie zaległości zajęło mi nieprzyzwoitą ilość minut. 🙁
Dziecko odlatywało po 13:00 i wracałyśmy takim fajnym pociągo-tramwajkiem do dworca głównego, Siostrzenica prowadziła, jako, że jest bardziej „oswojona” z Krakowem (studiowała na UJ ). Była już godz. 14, więc czas na obiad i poszłyśmy tam gdzie bliżej, tzn. do Klimatów Południa, zjadłyśmy bardzo dobry obiad, ja wypiłam przepyszną kawową „siekierę” i najedzone niczym bąki ruszyłyśmy przez smutne Planty do …. Galerii 😳
Tak obfity obiad musiałam „zapić” gorącą herbatą z cytryną, bo się „kulałam” jak jakaś sierota. Cały czas marudząc, że chcę na Jotkowy szezlong 😉 Po herbatce Siostrzenica poszła kupić sobie spodnie (fajne), ja poszłam na mały spacer i jak wróciłam do Galerii, to :
Cichalu kupiłam sobie T-shirt w marynarskie paski i w marynarskich kolorach 😀 Jak widzisz Kapitanie, będę nawet ubrana w odpowiedni strój na rozpoczęcie Waszego rejsu 😆 Bałam się, że przesadziłam z optymizmem (była ostatnia sztuka) odnośnie rozmiaru (S), ale na szczęście ciut się rozciągnął i leży jak ulał. Szkoda tylko, że już nie jestem w stanie się wcisnąć w białe spodnie, bo byłby prawie komplet. 😉
Potem pomarudziłam, że nie chcę po nocy na wracać na moje osiedle, więc wróciłyśmy o „grzecznej” godzinie. Jak byłam w chałupie około 20:00
Mamy w planach wybrać się znowu, ale jak Planty będą trochę zielone. A wtedy odwiedzimy „Barana”.
To by było na tyle sprawozdania. 😀
Alino – kciuki trzymam. Daj znać jak wygląda sytuacja.
Alicjo, już trzymam wszystkie kciuki. Mam nadzieję, że to nic poważnego?
Errata: Alino !
Alino mocno trzymam …
Alino, trzymaj się, trzymam mocno!
Ewa z Poznania u Doroty
Alino,dołączam do trzymających.
Trzymamy mocno.
Alino, serdeczności, trzymam także bardzo mocno!
W kciukach jestem dobra, trzymam aż trzeszczy.
Zgago, myślałam dzisiaj jak Ci tam w tym Krakowie, czy widziałaś smoka?
Barbaro, na smoka mamy nadzieję wybrać się w kwietniu i to od rana, żeby było więcej czasu na zwiedzanie. Jednak tych kilka godzin dojazdu i pobytu na lotnisku no i obiadek, 😉 bardzo nam skróciło czas pobytu. Było jednak za mało czasu na zwiedzenie tego, czego jeszcze w Krakowie nie miałam okazji zobaczyć. W kwietniu dzień już jest dużo dłuższy i nie będzie już jazdy na lotnisko.
Byłam na zakupach i zakupiłam to i owo – niewiele, bo trochę zaposiadowywam. Szukałam marynarskiego wdzianka, ale to może na miejscu prędzej dostanę coś stosownego.
Jak ja będę robić za tę syrenę pokładową – pojęcia nie mam 😯
Waga ujdzie, ale dlaczego wszystko jest tak dysproporcjonalnie porozmieszczane, pytam się?!
Też tak macie? Chyba do środy nie będę nic jadła, może się wyrówna 🙄
z Twojej, Zgago relacji wynika, że było sympatycznie, choć krótko. Ja też mam takie wspomnienia z Karakowa (na jednej nodze), dzieci zafundowały nam romantyczny weekend na rocznicę ślubu, w październiku. Było bardzo miło, choć deszcz nam towarzyszył przez cały czas, rozpogodziło się dopiero jak zmierzaliśmy do dworca. Ale nic to, wspominam wyjazd jako bardzo udany, szkoda, że tak krótko, mam niedosyt Krakowa, ale też i nadzieję, że jeszcze to nadrobimy 🙂
Nie wiem, co z tym Vancouver, czytałam tylko w polskich wiadomościach, może u nas cos powiedzą w dzienniki za godzinę.
Z tego co podaje polska prasa, facetowi odmówiono wstępu do Kanady – jeśli odstawili go w kajdankach do samolotu, widocznie mieli powody, „dla jaj” się takich rzeczy nie robi. Skoro konsul był powiadomiony, to pewnie zna powody.
Alino,
jestem z Tobą całym sercem 🙂
Zgago,
rozgość się na szezlongu, odpocznij, a potem odrób zadanie domowe 😉
Alicjo, nie mam wątpliwości, że będziesz piękną syreną nawet objadając się do tej środy.Proszę Koleżeństwa, czyż nie mam racji? 😀
Alicjo, no co TY ??? Przecież dysproporcje są urokliwe – muszę tak myśleć, żeby nie wpaść w dołek. 😉 Sama widzisz, u mnie górna połowa „S” a o dolnej połowie, wolę nawet nie myśleć, „siądźka” się strasznie „rozsiadła 😉
Zgago, u mnie odwrotnie 🙄
I talia nie taka… jak tu łuski ubrać?! Chyba się zepnę jakimś pasem 😉
Tak jest Pani Psorko 😆 Ale odrobię zadanie jutro popołudniu, bo na 10,30 idę w ramach wagarów do kina na film z Meryl Streep, na który już miałam iść dawno temu.
Barbaro, oczywiście masz rację 😀
Alicjo, ale Ty ją przynajmniej masz (tą talię), ja jej już od kilku lat nie mam i mogłabym tylko „robić” pieniek w charakterze pływaka 😆
Alicjo, a skąd ta pewność, że syrena ma talię ? Widziałaś Ty kiedy rybę z talią ? A syrena właśnie od pasa jest rybą. 🙄
Zgago,
wagary z Meryl Streep popieram w całej rozciagłosci, tak trzymać 😆
Alicjo,
czym Ty się martwisz? Najpierw pisałaś, że zamierzasz zarobić ciałem na dodatkowy przyjazd na ojczyzny łono, potem ten przyjazd zapowiedziałaś, ergo…? Z ciałem nie jest źle … 😆
Jotko, no wiesz ? Zaakceptowałaś moje wagary no i wjechałaś mi na ambit ❗ No i teraz nawet nie mogę poprotestować 🙁 …. 😀
Zgago,
a protestuj skoro lubisz, tylko zrób co należy i we właściwym czasie 😎
Dobrej nocy życzę 😀
Żaba kupiła sobie nowe zabawki i nie ma czasu zaglądać na blog, a Eska jej pewnie towarzyszy?
Alicjo – nie martw nic; syrena ma tylko biust i ogon
Jotko,
doszłam do wniosku, że wyjazd na Targi zrobię w ramach Visy – Jerzor zapłaci. Co ja będę ciało niepotrzebnie nadwyrężać 😉
Jotko 😆 😆 😆
Już się nawet zabrałam do przypominania sobie, w którym to roku w domu pokazał się modem. Gdybym nie robiła porządków z papierzyskami, to wystarczyłoby zajrzeć do rachunków telefonicznych a to było tak dawno, że moje „szare” chyba muszą się przespać i we śnie wszystko sobie poukładać a ja rano, wyskoczę z wyrka wołając ; Eureka, Eureka 🙂
Dlatego grzecznie mówię Wszystkim dobranoc i życzę pięknych snów.
Alino, jutro też nie zapomnę trzymać.
Dobranoc, drzwi już wiszą, a ja leżę. Wyszły bardzo dobrze – nie chwaląc się, oczywiście. Jutro zaczynam drugie.
Zawsze wszystkim powtarzam, ze Zaba jest kobieta renesansu, jest wielostronna
Dobranoc śpiochom. U mnie jeszcze nie pora – potem znowu mi się wstanie o trzeciej nad ranem i co wtedy? Odkurzać o tej porze nie bardzo…
Dzień dobry Wszystkim,
Cały dień dzisiaj w City, leje jak z cebra, juto to samo.
Przedłużając toast skarpetkowców Pana Lulka dodaję od siebie, że coraz bardziej rejsowo, kapitańsko, marynarsko, tropikalnie, oceanicznie robi się na Blogu, Zgaga również postanowiła być „na czasie”. Ja też. Czekając na pierwsze sprawozdania ćwiczę okrągłe „gały” i rozdziawianie gęby.
Dzisiaj Capitan Morgan + coca cola + cytryna + mnóstwo lodu.
„Captain” oczywiście, ale przecież nie o to chodzi. ważne, że toast, ważne, że rum z Porto Rico.
Pewnie juz wszyscy śpią, więc DOBRANOC. 🙂
A dobry wieczór, Nowy.
Młoda godzina na dobranoc. U mnie cały dzień sypie śnieg, ale jest mokry , więc akumulacja niewielka. Straszą, że do poniedziałku mamy jak w banku. I to bynajmniej nie ruskim.
W środę wyjeżdżamy, trzeba poprosić dalszych sąsiadów, żeby mieli oko na odśnieżanie u Franka, tam nie ma dużo, ale odśnieżyć trzeba, bo jak Lisa (oba biodra sztuczne) nie daj panie się poślizgnie… Sąsiedzi tu uczynni, zresztą, będą mieli oko na naszą chałupę. Nie mam złudzeń, że to koniec zimy.
Ja herbatą popijam, bez prądu.
Tutaj ta ulewa ma się w nocy zamienić w śniezycę. Już wszystko pozamykali na jutro – szkoły, banki, urzędy itd. Zobaczę jak będzie rano, jeśli ślisko, to tez nigdzie się nie ruszam, byle stłuczka kosztuje za dużo, nie sensu ryzykować, tym bardziej, że śnieg usprawiedliwia wszystko – spóźnienia, nieobecności, wczesne wychodzenie, wszystko.
Podczytuję do góry dokładniej.
Oczywiście nasze dziewczyny są nie do pobicia w hokeja – złoto 🙂
Mam maila od Aliny, jej Michel czuje się jako tako, ale wydaje mi się, że trzymanie wciąż wskazane. Alina jedzie do niego, pewnie nie będzie mogła się odezwać na Blogu.
Nowy dzięki za wiadomość … trzymam …