Zgadnij co gotujemy(17 B)
Siedzimy nad jednym z kanałów miasta, które konkuruje z Wenecją
Dziś ostatnia zgadywanka w starym roku. To może i pytania winny być stare czyli raz już zadane? No nie, wystarczy, że piszący te słowa za chwilę będzie jeszcze starszy! Pytania będą więc całkiem nowe a i nagroda nieużywana. Tym razem to książka z serii „Podróże marzeń Włochy”. Wprawdzie wydana przed paroma laty ale do dziś nieodpieczętowana. A oto pytania:
1 – Miasto pełne kanałów, mostków, starych turbin wodnych leżące niezbyt daleko od Wenecji (często nazywane drugą Wenecją) to… ?
2 – Skąd pizza Margherita wzięła swoje imię?
3 – Stolicą okręgu słynącego z białych trufli jest… ?
Adres wszystkim znany ale go powtórzę internet@polityka.com.pl Czekam na prawidłowe odpowiedzi pakując nagrodę.
Komentarze
umowa, nad którą pracuję legła odłogiem na pare minut, ale już do niej wracam. Nie mogłem się powstrzymać. Czy to uzaleznienie hazardowe?
Skądinąd frapuje mnie zdjęcie. Piękna para, ale albo źle odgadłem odpowiedź na pierwsze pytanie, albo nie znam tego miejsca w miejscowości, o której sądziłem, że jest mi znana.
Druga Wenecja to najczęściej Amsterdam. Wenecja Północy – Petersburg. Druga Wenecja w Polsce – Wrocław. Ale o żadnym z tych miast nie można napisać, że leży niezbyt daleko od Wenecji. W Polsce jeszcze można spotkać się z nazywaną w ten sposób Bydgoszczą. Tak naprawdę żadne z tych miast Wenecji nie przypomina. Nawet Amsterdam. Wenecja jest jedyna. Ciekaw jestem, co Gospodarz miał na myśli i na zdjęciu.
Popatrzyłem na polskie informacje o Wenecji i o Sottomarinie. Znalazłem zadziwiającą wskazówkę, że do Wenecji z okolic Sottomariny można dopłynąć tramwajem wodnym (chodzi o vaporetto), który przepływa przez wyspe Pellestrina. Ciekawe, jak toto przez wyspę przepływa. Naprawdę jest to linia łączona vaporettowo-autobusowa, gdzie odcinki pokonywane wodą są stosunkowo krótkie, natomiast autobusem przejeżdża się prawie całą długość Pellestriny i poważną część Lido. Chyba ktoś coś sobie dośpiewał tłumacząc tekst obcojęzyczny.
44ee <– no mówiłam, ze mnie kody prześladują…
Wszyscy za chwile bedziemy starsi wedle kalendarza, ale duchem tacy sami, a nawet młodsi, niz 3 lata temu.
No co?! Niech ktoś spróbuje zaprzeczyć!
Basia rozmarzona, a Piotr siedzi z miną pod tytułem – ja tu zaraz komuś przywalę, niech tylko się zbliży! Skądinąd wiemy, że Piotr instynktów morderczych nie posiada, ale minę – i owszem! 🙂
Dzień dobry Stanisławie,
ja sie własnie bezskutecznie udaję do łóżka, jak zaczęłam pisać do znajomych, tak końca nie ma 🙄
Dzień dobry, Alicjo. Czy będę się czuł wyraźnie starzej za pare dni, zależy od ilości alkoholu spożytego w noc sylwestrową. Także od ilości jadła. Będziemy tylko we dwoje. Na dole będzie szaleć młodzież z kręgu naszej córeczki.
Nie mam szczególnych skłonności do przesady w piciu. W jedzeniu może miałem, ale już się ta skłonność stonowała mocno. Tylko moje możliwości po ostatnich przejściach gwałtownie się zmniejszyły, co się ujawniło w Święta. Ujawniły się w stosunku do jedzenia, po pod względem trunków nie zdążyłem aktualnych możliwości wypróbować. Ale próbowaliśmy paru niezłych trunków, w tym naprawdę dobre Saint-Emillion grand cru i bardzo grzeczne Mercurey, a także wino słusznie przywiezione z Portugalii.
Ostatnio na zwolnieniu przeczytałem po raz drugi książkę Andy Rottenberg. Czytając po trochu w wolnych chwilach nie jest się w stanie opanować rozległych powiązań rodzinnych. Rozległych także terytorialnie – Kanada, Hiszpania, Szwajcaria, Węgry, Rosja. Książka stanowi ważne świadectwo wielu zjawisk.
Często miałem ochotę mocnego polemizowania z autorką w wielu kwestiach, ale nie ma do tego okazji. Najczęściej ta polemika dotyczyła przywiązywania nadmiernej wagi do korzeni i genów.
Tymczasem, jak zapewne bardzo wiele osób, miałem w analogicznych okresach życia prawie identyczne odczucia i zachowania pomimo zupełnie innych korzeni. Według mnie bardziej zależą one od indywidualnej wrażliwości (indywidualnej także pod względem typu a nie tylko intensywności) niż od korzeni. Może być wrażliwość dziedziczona, ale z moich obserwacji wynika, że nie ma to szczególnego związku z pochodzeniem. Mówią niektórzy, że mało wrażliwi są Szwedzi, ale czy ktokolwiek może odmówić wrażliwości Undset czy Bergmanowi.
Rozpisałem się. Trzeba wracać do umowy
Mnie tam koty nie przesladuja. Czasami zachodzi jakas kotka bialo czarna, kulawa i podsypia na sloneczku. Nie podkarmiam bo ona ma wlasny dom i moglaby sie wprowadzic. Podobno drogi z Wiednia sliskie. Zostalo ponad godzine czekania na odsiecz.
Pan Lulek
Stanisławie,
ja wyczuwam, że Anda ma bardzo silną osobowość i dlatego wzbudza wiele kontrowersji – tacy ludzie są potrzebni, żeby „ciągnąć ten wózek”, jako dyrektor (kurator, tu u nas) muzeum zrobiła wiele, a w ogóle to taki człowiek-orkiestra, że nawet ja tutaj, po drugiej stronie Wielkiej Kałuży, o niej słyszałam, i to wiele razy.
Domyślam się, że czytasz jej autobiografię (zapisałam na listę książek do zakupienia).
Lubię ludzi, którymi miota niespokojny duch – tacy dużo robią dla innych.
A propos korzeni i genów… ciekawa jestem, jak pokolenie mojego dziecka spojrzy na to.
W kwestii przywiązywania nadmiernej wagi do – zgadzam się z Tobą, ale nie do końca. Każdy poszukuje swojego tam… do tyłu. Moze to powinna byc intymna strona, ale Anda napisała autobiografię, trudno jej zabronic rozwodzenia sie o osobistych sprawach.
A Szwedzi maja wrazliwość… tylko nie okazują. Mam przyjaciela – Szweda, z którym rozmawiam prawie codziennie od 10 lat. Trzeba było Polki, zeby miał przed kim otworzyć duszę 😉
Ale to artysta – muzyk, może inny rodzaj Szweda, w każdym razie często powtarza, że zjedlismy w ciagu tych 10 lat niejedną beczkę soli.
I to prawda, często wystarczy słowo, żeby się zrozumieć wpół słowa!
Ojej… to ja do wyrka! Prawie czwarta nad ranem 😯
http://www.youtube.com/watch?v=nfp-DRAUN8E
… a o tej beczce soli to ja powiedziałam Szwedu… i o wiadomych wojnach tez go nauczyłam, a co! Hajże na Szweda! 😉
oj… idę dospać.
Alicjo! Ja tam nie wierzę, że Ty w ogóle sypiasz 😉 . Dobranoc
Brakowało już mi trochę tego „idę dospać”.
Zeby wiedzieć, o czym piszę, trzeba tę książkę przeczytać. Mam wrażenie, że autorka tak śledzi swoje korzenie, żeby tam znaleźć przyczynę swoich ciężkich doświadczeń życiowych. Stara się doszukać przyczyny tego, że była złą matką, osobą niezdolną do trwałych związków i td. Tymczasem to jakaś straszna mistyfikacja. Trafiała na fatalnych facetów i raczej szukałbym przyczyny, dlaczego takich wybierała, a nie dlaczego była niezdolna do stałych związków. To przecież zupełnie inna kwestia. Stara się obarczyć winą za tragedię syna, gdy to, co ma świadczyć, że była złą matką, świadczy o czymś wręcz przeciwnym.
Mam troje dzieci i każde z nich jest zupełnie inne. Metody wychowawcze świetnie sprawdzające się z jednym, absolutnie zawodziły przy drugim, choć wszystkie dzieci były „dobre” i wyszły na ludzi, choć jedno z nich było wyjątkowo niesforne.
Pani Rottenberg oskarża się, że wszczepiając synowi określone wartości nie przygotowała go do konfrontacji z realnym światem. Tak mniej więcej to zrozumiałem. Nie wierzę, że akurat to mogło byc przyczyną tragedii. My podobnie wychowywaliśmy nasze dzieci i nie zawiedliśmy się. W tej chwili dzieci są w sprawach etycznych bardziej bezkompromisowe od nas. W ich wieku też byliśmy bardziej niż teraz. Ale są bardzo tolerancyjne w stosunku do innych, na co też chyba wychowanie miało swój wpływ jakiś. Trudno nam to oceniać jednoznacznie, gdy nas nie dotknęła żadna tragedia. Ale na pewno brak tragedii nie jest naszą zasługą tylko szczęściem albo czuwaniem Opatrzności z jakiegoś powodu.
Druga sprawa. Pani Rottenberg źle się czuła w szkole, gdzie trudno było jej znaleźć wspólny językl z większością kolegów i nauczycieli. Znów szuka przyczyny w odmiennych korzeniach. A ja w szkole odczuwałem to samo począwszy od pierwszych klas szkoły podstawowej. Korzenie nie miały tu nic do rzeczy. Większa wiedza w obu przypadkach powodowała, że koledzy mieli nas za dziwolągi. Szersze zainteresowania – to samo. Myślę, że dotyczy to każdego, kto wyrasta ponad przeciętność. Nie jestem ponadprzeciętny, ale w szkole byłem wyraźnie szybciej rozwinięty intelektualnie i to drażniło, także większość nauczycieli.
Gdybyśmy chodzili do szkoły w wielkim mieście, prawdopodobnie byłoby zupełnie inaczej. Ale na ziemiach odzyskanych w małych miastach poczatek lat pięćdziesiątych to domena pzybyszów zza Buga, gdzie przeciętny poziom intelektualny był raczej niski. Ludzie o wyzszym poziomie intelektualnym osiedlali się głównie we Wrocławiu. Jeśli chodzi o korzenie, to ważne pod tym względem było środowisko intelektualne a nie narodowościowe. Pani Rottenberg dorastała w Legnicy, ja w Świdnicy. Wówczas szosą 54 kilometry. W Świdnicy też duży garnizon wojsk radzieckich.
Rodzice Andy Rottenberg mimo pozornie mało ciekawych zawodów niewątpliwie mieli silne osobowości i tę cechę ona sama odziedziczyła, ale nie ma to związku z korzeniami żydowskimi czy rosyjskimi, bo silne osobowości bywają wszędzie. W ramach jednej rodziny są silne i są słabsze. A własną osobowość każdy w sumie kształtuje sam, choć pewne elementy są nabyte genetycznie, inne ukształtowane przez środowisko, a jeszcze inne wypracowane. Ale część posiadanych od urodzenie można stłamsić, a inne rozwinąć. I zauważyłem, że im silniejsza osobowość, tym na ogół bardziej ukształtowana przez siebie samego.
Uff, wybaczcie ten słowotok
Chyba Dorota ma rację. Co do skandynawskiej wrażliwości też nie uważam jej za słabiej rozwinięta od innych. Szwedów znam mniej, trochę lepiej Finów. Na ogół są mało wylewni, wręcz zamknieci w sobie. Natomiast obserwując fińskie malarstwo łatwo dostrzec wrażliwość całkiem zaawansowaną. Popatrzcie na przykład na Rannego Anioła czu Ogród Śmierci Otto Simberga.
Moje przekręcanie! Simberg miał Hugo na imię nie Otto
Uffffffffffffffffff ale snieg i tak ma byc do 14-go, nie znalam tego, mozna sobie caly swiat podgladac http://www.wetter.com/webcams_galerien/earthtv/?eid=BER
Stanislawie jaki jest tytul tej ksiazki?
Witam wszystkich. Znowu Ryba podszywa się pod Pyrę, która zaraz siądzie do komputera. Jej internet działa i mam nadzieję, że nie będzie miała już dłużej kłopotów. Sorry, że „wchdzę” w rozmowę, ale Zgaga prosiła mnie o przepis. Przepraszam, że dopiero dzisiaj – Alicja idzie spać a ja właśnie wstałam
Do Zgagi
Szynka gotowana ? przepis za ?Kucharzem warszawskim? 1878 (cy coś koło tego)
Szynkę (około 2 kg ? ja daam dwie myszki po 1 kg) natrzeć solą peklową do momentu gdy przestanie ?przyjmować sól?. Odstawić na 24 godziny. Na dno glinianego naczynia włożyć 8-10 liści laurowych, zielę angielskie ? 8 , 5 ziaren jałowca, kolędrę. Włożyć szynkę i zalać zimnym ?wywarem? ? 1,5 litra wody z 6 łyżkami stołowymi soli i płaską łyżeczką cukru (wrzuciłm sól i cukier do gorącej wody, wymieszałam i ostudziłam). Wywar powinien przykryć szynkę. Jeżeli tak nie jest ? dodać trochę wody. Obciążyć szynkę, przykryć naczynie i odstawić w zimne i ciemne miejsce na 5 dni. (Wożyłam do lodówki :)). Codziennie odwracać. Piątego dnia przygotować bulion warzywny ? trzy marchewki, 2 pietruszki, kawałek selera, por, 2 liście laurowe i 5 ziaren ziela angielskiego. Potem wyjąć warzywa i go ostudzić. Szynkę wyjąć z solanki. Wytrzeć. Włożyć do siatki (można obwiązać dratwą by się nie rozpadła). Wlożyć do chłodnego wywaru i wstawić na bardzo mały ogień na 2 godziny (Przy szynce 4 kilo ? 3 godziny :)). Szynka powinna studzić się w wywarze. Potem ją wyjąć, osuszyć i gotowe. Co prawda stary przepis mówi by ją powiesić w suchym, zimnym i przewiewnym miejscu do obeschnięcia. Przyznaję, że tego nie zrobłam
No i koniec wysiłku umysłowego w tym starym roku. Ostatnią nagrodę postawi na półce i – zapewne wykorzysta w podróżach – Haliczek. Gratulacje!
A odpowiedzi są następujące:
1 Miastem bliskim Wenecji i pełnym kanałów jest Treviso opisane przeze mnie po powrocie z tegorocznej wyprawy do Włoch;
2 Neapolitański pizzeolo nazwał tak swój placek na cześć królowej Małgorzaty i zrobił go w barwach narodowych – czerwony sos pomidorowy, biała mozzarella i zielone listki bazylii;
3 Białe trufle zbierane są w lasach wokól miasta i sprzedawane w Albie.
Za tydzień otwarcie nowego sezonu zagadkowego!
Nie wiem dlaczego cudzysłowy zamieniły się na znaki pytające 🙁 Trudno
Ponieważ Zgaga wczoraj napisała, że „znowu robi szynkę w sobotę” proszę o jej przepis 🙂 Ryba PS. Przepis umieszczam bo Pyra powiedziała, że jest pyszna (a to moja pierwsza) Kłania się Ryba
chciałem poszukać linków i przeczytałem, że Ranny anioł został w 2006 r. wybrany fińskim obrazem narodowym. Nie wiedziałem o tym. Wersja sztalugowa wisi w muzeum Ateneum w Helsinkach. W katedrze w Tampere jest fresk Simberga prawie identyczny, namalowany trzy lata później.
Przy okazji zwróćcie uwagę na Mróz (Halla) Simberga namalowany w 1995, dwa lata po Krzyku Muncha. Ciekawe, czy Simberg widział ten obraz przed namalowaniem swojego.
Tytuł książki: Proszę bardzo.
Gratulacje dla Haliczka. Przyznaję, że Treviso nie przyszło mi do głowy, choć tam było. A można było jeszcze pomyśleć, skoro zdjęcie sugerowało, że coś to do Chioggi nie pasuje.
Dla uscislenia przypomnę, że okręg wokół Alby nazywa się Langhe.
Miało być: choć tam byłem.
Stanisławie,
co do wychowywania dzieci pozwolę sobie zacytować niemieckiego komika z lat międzywojennych, Karla Valentina:
Wychowywać dzieci? Nie ma sensu, one i tak nas naśladują.
Na dzień dzisiejszy: Właśnie spakowałem kufel dla Alicji i zaniosę na pocztę. Zaniosę dosłownie, bo moja zabrała mi samochód, jak codziennie ostatnio, bo jej grat stale jeszcze w warsztacie. Na rower nie mam odwagi, bo śniegu pełno i mógłbym się wyłożyć. Przejdę się więc te trzy kilometry i się dotlenię.
A Alicja, mam nadzieje, że wreszcie dosypia!
Gratulacje dla Haliczka! Ty to dopiero zbierasz!
Miłego dnia jeszcze dla wszystkich,
pepegor
Haliczku 😀
Nowy, bardzo piękna kolęda, bardzo.
Treviso – przed kolacją nad jednym z kanałów. To podpis pod zdjęciem w relacji z podróży. Mocno dyskutowałem pod tamtym wpisem. Ot, skleroza. Nie boli.
Pepegor ma szansę wrócic za 1,5 godziny, a może i później, skoro po śniegu idzie. Alicja akurat dośpi do tego czasu.
Stanislawie, Munch malowal „Krzyk” w latach 1892 do 1910….
Gratulacje dla Haliczka! 🙂 Rybo, mój tata podobnie przygotowuje szynkę i rzeczywiście jest pyszna 🙂
Nic tylko skleroza dzisiaj. Ale wydaje mi się, że Munch nie malował Krzyku tak długo tylko po ukończeniu pierwszej wersji w 1893 namalował jeszcze trzy późniejsze. Do tego jeszcze litografia licznie rozpowszechniana.
masz racje malowal rozne wersje
jest taka opcja, żeby szynkę nie studzić w wodzie w której się gotowała, tylko natychmiast zanurzyć w możliwie zimnej wodzie. Jest bardziej soczysta. Może dotyczy to szynki wędzonej, ale się sprawdza.
Stanisławie, dobrze, ze wydobrzałeś!
Wczoraj miałam straszne urwanie głowy, bo konie miały porwane linki od pastucha i kilka słupków wyrwanych a wiele wymagało ponownego wbicia. zajęło mi to cztery godziny a i tak jeszcze trzeba trochę poprawić. Potem zapowiedziany ksiądz po kolendzie, choć trochę chałupę ogarnąć, wieczorem doktor z zastrzykiem dla źrebaka. To wszystko poza normalnym obrządkiem. A jeszcze wpadła panienka na jazdę – ta od której taty mamy pstrągi i karpie, właśnie odjeździła karpia wigilijnego. Do trzymania źrebaka niezawodny Wujek z Eską, trochę relaksu przy kawie i herbacie na koniec dnia.
Dzisiaj od rana owies, wróć: najpierw karmienie, na wszelki wypadek, żeby nie wpadło zwierzątkom sprawdzić jak tam trawa za płotem. Teraz już lecę poić i wypuszczać.
Jakiś paskudny mróz, niby 3 – 5 stopni a wiatr przenikliwy i ziębi strasznie.
Bum! Spadam!
kolenda=kolęda
Żabo, wysyłałem do Ciebie życzenia świąteczne, ale chyba nie doszły, bo jakiś łotr (inny niż ten nasz) napisał, że mail nie został doręczony, bo adres nie odnaleziony. A przeciez nie wpisywałem nowego adresu tylko posłużyłem się już sprawdzonym.
W moim domu rodzinnym gotowaniem szynki zajmował się ojciec. Było to wielkie przedsięwżięcie możliwe dzięki temu, że ten długotrwały proces wymaga interwencji tylko od czasu do czasu i tak zapracowany człowiek jak mój ojciec mógł temu podołać. Sam się czasem zastanawiam, czy do tego nie wrocić, bo szynka dostępna w handlu jest raczej niejadalna. Ale skąd wziąć właściwy surowiec czyli szynkę będącą wyłącznie szynką?
Witam Wszystkich serdecznie z czystego (wybielonego) Śląska. Za oknem jest przepięknie 😀
A u mnie powtórka z wigilijno-karpiowego szaleństwa. Tym razem padło na mnie 😉
Dzieci (na szczęście) wybyły, bo przy nich nic mi nie szło, ciągle „coś” mi się przypominało, każdy pretekst do pogadania, jest dobry. Głowy się właśnie gotują, więc mam chwilkę na zajrzenie, poczytanie i nastukanie 😀
Stanisławie jeśli chodzi o wpływ genów na dzieci, to też uważam, że jest on minimalny. Mnie się wydaje, że bardzo ważny jest przykład i wsparcie rodziny w mądrym wychowaniu dzieci. Szczególnie gdy po rozwodzie, dzieci nie mają jednego z rodziców na co dzień. Zawsze dbałam o kontakty dzieci z Ojcem i to zaprocentowało, dzieci muszą widzieć, że to co im mówimy, jest tym samym co robimy. Tak też było, w moim domu rodzinnym i dlatego ogromną wagę przywiązywałam do pilnowania siebie. Ale też nikt w rodzinie nie miał szczególnie silnej osobowości i może dlatego poszło mi lepiej niż Pani Andzie.
Pyro-Rybo bardzo dziękuję za przepis, już go sobie „ściągnęłam”. Jeśli chodzi o moją szynkę, to ja mam już wędzoną surową i wydaje mi się, że Wy będziecie gotować surowe mięso ? Dobrze myślę ?
Żabo wypróbuję Twój sposób, bo ja wędzoną szynkę właśnie dlatego nie wyjmuję szynki po ugotowaniu z wody (stygnie powoli), bo zauważyłam, że jak wyjmowaliśmy ciepłą szynkę od razu, to potem była bardzo sucha.
Kurcak, minutnik dzwoni i muszę lecieć. Zajrzę znowu 😆 Miłego dnia 😆
To prawda, że przykład jest ważny i dzieci w odpowiednim czasie same zaczynają postępować w sposób, który jako nastolatki potępiały u rodziców. Pewnie z Mateuszem, synem Andy, byłoby tak samo gdyby nie straszna choroba, która sprawiła, że naśladował raczej ojca.
Prawda, że szynka wyjęta z wody zaraz po ugotowaniu jest sucha. Przypomniałem sobie, że sam też gotowałem szynkę w końcówce lat 60-tych i na początku 70-tych. Potem jakoś zarzuciłem to miłe zajęcie. Pamietam, że 2 godziny przy 2 kilogramach liczyło się od zawrzenia. Właściwie to było na pograniczu wrzenia. Nie wolno dopuścić do wyraźnego gotowania. To powinien być taki lekki ruch wody bez bąbelków.
Ach, gdzież są niegdysiejsze szynki… 😉
No właśnie, Haneczko, gdzie?
Już tylko w naszych wspomnieniach, Stanisławie 🙂
Wróciłem,
kufel w drodze do Alicji.
A tak stąpając po śniegu wspominałem tego komika Valentina, od przedtem, więc zanudzę.
Jak III Rzesza nabierała rozpędu, a on czuł się coraz bardziej osaczony, to puścił ze sceny coś takiego:
…Przed wojną mieliśmy cesarza i była monarchia. Potem przyszła republika i mówią, że była demokracja. A co jest dzisiaj?
Środa.
Długo już potem nie występował, ale przynajmniej przeżył tę kolejną wojnę.
A dzisiaj u mnie będzie ukoj, może okoj? To są placki z przeróżnych cieńko pokrojonych warzyw, zmieszynych takim klajstrem i smażonych we frytownicy. Mówię Wam: Pycha! Próbowałem już nieraz to związać mąką kartoflanną, ale to nie to. Klajster kupiła mi znajoma z pracy, rodowita Thajlandka, w jej tam znajomym sklepiku. Zobaczymy i sprawozdamy.
pepegor
Pepegor wrócił. Dłużej szedł niż przewidywałem, ale rzeczywiście po śniegu. Pozdrawiam do jutra
ciekawe ile ja bede potrzebowala aby dotrzec przez waskie, poprzeczne uliczki do pasazu zakupowego, w ktorym znajduje sie moja ubezpieczalnia od spraw zdrowia, gdyz musze sie z nia rozliczyc
Doroto z Poznania,
właśnie dospałam 😉
Może ja rzeczywiscie nie śpię, tylko dosypiam?
O, widzę, że kufel doczłapał na pocztę, pewnie niedługo będzie fruwał.
Trzeba będzie wysłać umyślnego za róg, niech porobi odpowiednie zapasy złocistego trunku 😉 Pepegorze, to przeszedłeś sie prawie jak za mój róg, ja mam 2.5 km w jedna strone, zazwyczaj zabiera mi godzinę w obie strony i szybkie zakupy.
Mrozik u mnie lekki i pochmurno, troche śniegu spadło. Oto wigilijny poranek w Toronto:
http://alicja.homelinux.com/news/img_1285.jpg
Stanisławie,
to my krajanie jakby – Bartniki od Świdnicy też niedaleko, ze 30 km może? nie sprawdzałam, ale tak mi mniej wiecej wychodzi. Wioskę opodal zamieszkiwali wyłącznie ci „zza Buga”, podobnie jak nasi sąsiedzi – tylko państwo Z. są dla mnie zagadką, a i nie mam kogo zapytać już, skąd oni byli. Pan Z. walczył w armii Andersa pod Monte Cassino i w tamtych czasach (lata 60-te) wcale tym się nie chwalił, tylko najbliżsi sąsiedzi, czyli my, wiedzieli. Nas nazywano we wsi „centralskie gołębiarze” – nie wiem, dlaczego akurat gołębiarze, może ktoś wie, skąd to sie wzięło? Mama pochodziła spod Częstochowy, Tata spod Krakowa.
Ja – dolnoślązaczka!
Przyszli chłopcy wyrzucać obornik – gnój znaczy – i prawie rozleciała się opona w kółku od taczek, zobaczyli to jak chcieli ją napompować korzystając z ciągnikowej sprężarki. nie wiele myśląc pojachałam „w miasto” (Ka idzies? – W Zakopane) nabyć nowe kółko. Okazało się, że nie jest to takie proste, kółek przeróżnych dostatek, ale muszą jeszcze pasować na ośkę i nie być zaduże. Nabyłam najbardziej zbliżone, chińskie z resztą i radośnie wróciłam ze zdobyczą. Okazało się, że może nie jest zbyt zaduże, ale otwór na ośkę jest wybitnie zaduży i należałoby jeszcze jakąś tulejkę włożyć. Oczywiście wszystkie rurki, z których można by takową zrobić, powędrowały na złom jako całkowicie nieprzydatne do niczego. Znowu zjechałam „w miasto”, obleciałam jeszcze kilka miejsc gdzie można nabyć kółka do taczek, nic stosownego nie znalazłam i zrozpaczona poszłam do warsztatu, gdzie naprawiam samochód, czy aby u nich się coś nadającego na tulejke nie znajdzie. Warsztat jest bardzo porządny, ma tylko markowe części i raczej zbędnych rurek na tulejki nie mają, ale zadzwonili do sklepu z żelastwem obok i okazało się, że tam taką tulejkę dostanę. Nabyłam więć tulejke razem z ośką, nakrętkami i jeszcze plastykami dystansującymi, i tryumfalnie, razem z kółkiem, wręczyłam chłopakom. A oni na to, że już skończą na tym starym kółku, a wymienią go później.
Właśnie przyszli, że już skończyli pracę. – A kółko? – Nie chce nam się juz! – To co, ja mam to kółko wymieniać? – Z dużą niechęcią poszli i wymienili. Pasowało.
Dałam im po Warce (już pełnoletni).
To teraz ja się biorę za zrewitalizowane taczki i idę wozić owies.
…a swoja droga, świat jest mały – pewnie juz klepałam, ze nasz troszkę dalszy sąsiad, Helmut, urodził się i mieszkał 8 km od Bartnik, a czas wyzwolenia spędził jako dziecko w Ziębicach (Munsterberg wtedy), gdzie ja się urodziłam za ileś tam lat. Opowiadał, jak to zagoniono dzieci do walki obronnej przed nadchodzącym ze wschodu frontem.
Przy okazji wspominek, naklepałam życzenia noworoczne do Jurka B. -sąsiada z góry, z którym się tłukłam, ile wlezie i raz omal nie doprowadziliśmy naszych rodziców do wielkiej kłótni pod tytułem, jak należy wychowywać dzieci. Rodzice zwykle nie zwracali na nasze utarczki uwagi, ale wtedy ich coś wzięło… Pobiliśmy się z Jurkiem jak zwykle, tyle, że może przegięłam lekuchno, bo śmignęłam go witką wierzbową po nogach (krótkie spodenki, oczywiście), i na łydkach zostały dwie krwawe pręgi. Jurek z rykiem pobiegł do swojego ojca, pan B. i mój ojciec akurat byli w kancelarii lecznicy i zaczęło się…
Co to za półdiablę, jak tak można takie coś niewychowane, dziewczynka w dodatku… i dyskusje, co należałoby i tak dalej, a tymczasem ja i Jurek podsłuchiwaliśmy z bezpiecznej odległości, znowu w najlepszej komitywie, i pewnie za jakiś czas tłukliśmy się w najlepsze, bo taki był nasz rytuał. Przypomniałam Jurkowi o tym – na pewno pamięta, bo wtedy rzeczywiście zdrowo mu przylałam i te rany goiły się dość długo.
A Jurek teraz wygląda dokładnie tak, jak jego ojciec naonczas, Jerzy senior, św. pamieci już.
No jakżesz… ilustracja na zawołanie – ten w krótkich na szelkach to Jurek, a ja mam na kolanach wnuka państwa Z. , Janusza.
Samochód marki „mikrus” – powaga, były takie, a wyprodukowano ich niewiele. My też mikrusy 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Bartniki1960-Jurek,Janusz,ja.jpg
Stara Żabo… „nie chce nam się”?!
Pora umierać, albo co… a gdzie etyka zawodowa?! Kółka im się nie chce wymieniać… no wiecie co?!
Zima w pełni.
Wczoraj o tej porze, widziałem jeszcze na niebie spory klucz żurawii. Coś chyba czuły, że się zanosi i ciągnęły na zachód. Pewno próbowały gdzieś taniej przezimować i zaoszczędzić sobie dalekich lotów. Nie wyszło im więc. Tu niedaleko na zachód jest spore jezioro, a przy nim mokradła i łąki, gdzie corocznie zbierają się dziesiątki tysięcy przeróżnego ptactwa. Mam więc nadzieję, że dobrzy ludzie je tam dokarmią.
A ja nie będę dokarmiał nikogo i ukoj zrobię jutro, bo nikomu się nie chce przyjechać. Ja zjadłem byle co.
Wow, Panie Piotrze ,
ale niespodzianka z tą dzisiejszą zgaduj zgadulą.
Pełne zaskoczenie 😯
Doczytuję tylko w biegu, ale to bardzo ciekawe, bo Alicja, Stanisław i ja tworzymy swoisty trójkąt: Kotlina Kłodzka, Świdnica, Jelenie Góra 🙂 Do obgadania w stosownym czasie.
Do obgadania też książka Andy R.. Panowie proponują nam tu już trzecią wersję trasy na Wiedeń – zważywszy okoliczności przyrody. Sie zobaczy 🙂
Tymczasem wszystkiego dobrego w nadchodzącym nowym roku dla Wszystkich 🙂
Proszę trzymajcie kciuki za nasz szczęśliwy powrót 🙂
Dobrej drogi Jotko i szczesliwego powrotu!
Haliczku, gratulacje! Ja też byłam prawie gotowa z odpowiedziami, ale utknęłam na tym mieście co to do Wenecji podobne i zamiast cofnąć się do wpisu pana Gospodarza, to wdałam się w przekopywanie biblioteczki. No i wsiąkłam na dłużej zagłębiając się w przewodnik kulinarny po Włoszech, ciekawa i przydatna lektura, zapomniałam o bożym świecie!
Jotce szczęśliwej podróży i szmpańskiej zabawy! U nas nadal biało, zimno, więc śnieg powinien się utrzymać, ale niestety zrobiło się bardzo ślisko, chodniki posypane solą, psie łapy cierpią, przydałyby się jakie buty 🙂
Szerokiej drogi Jotko, na poludniu jest lepiej jesli chodzi o sniegi i zatory.
Alicjo,
niezawodna jesteś z tymi Bartnikami. Choć pokazywałaś juz to zdjęcie, to zawsze mnie to jakos wzrusza. Też mam takie, ale mój scaner nie działa.
Na kufel będziesz musiała jednak trochę poczekać, bo wysłałem tzw. zwykłą pocztą. Pani powiedziała, że to ok, 10 dni. Wytrzymasz jakoś.
Coś spokojnie tutaj. Burgenlandia nie nadaje, Szwajcaria w Polsce się bawi, a Szwecję przysypało chyba ostatecznie. Dobrze, że Sławek paryski się chociaż w nocy odezwał. Nie w formie co prawda, ale powody miał istotne.
Dzieci pojechały. Matros dwa dni i jedną noc znęcał się nad moim komputerem i jak widać – na razie internet mam. Jak długo? Tego nikt nie wie. tERAZ MAM CZTERY DNI NA ODPOCZYNEK, WYCISZENIE SIĘ, LENISTWO i egoizm – nie liczyć się z nikim, o nikogo nie dbać, jeść albo i nie jeść – pełna laba. Pewno mi się szybko znudzi, ale w tej pierwszej godzinie wygląda obiecująco. Nie mając dostępu do internetu przez dwa dni, nadganiałam zaniedbane lektury. W efekcie przeczytałam pożyczoną mi przez Haneczkę „Dawna medycyna; jej tajemnice i potęga” J.Thorwalda i czytam aktualnie ofiarowaną mi przez Marialkę „Waldorff; ostatni baron Peerelu” M.Urbanka. Jutro trochę posprzątam (po pakowaniu się domowników zawsze trzeba dom odgruzować). A Radek w schronisku na Śnieżniku ma kibel, areszt i w ogóle jest podpadnięty ciężko i siedzi zamknięty w pokoju. I cóż takiego ten nasz jamnik zrobił? Obraził się, że jeden z jego ulubieńców zafundował sobie własnego psa – 8 miesięczny samojed, spokojny, leniwy i mało temperamentny wzbudził wielką nienawiść jamniczą. Głupek zamiast się z nowym kolegą bawić, skakał mu do gardła! Ania założyła mu miękki kaganiec i trochę bestyjka się uspokoiła. Kiedy jednak w czasie obiadu zaczął sępić jadło od gości schroniska, miarka się przebrała. Jego miski są w pokoju i on jest w pokoju. Zamknięty. Niestety, śnieg w górach jest zmrożony i wcale nie chce po nim biegać – łapki bolą. Więc tylko konieczne sprawy do załatwienia i do domu, a w dmu areszt.
Jotka,
wez Wiedeń szturmem, tradycyjnie 😉
Szampańskiej zabawy życzę!
U mnie szaro i ponurawo, ale nic nie szkodzi, pogoda „książkowa”. Tylko – co tu wybrać? Sięgnęłam po nastepnego Newerlego („Zostało z uczty bogów”), ale odłożyłam, muszę coś lżejszego po „Leśnym Morzu”. A to „Leśne…” nielekkie, czyta sie doskonale, ale… żaden happy end, uprzedzam.
O, mam jakieś romansidło Kalicińskiej, w sam raz 🙂
Barbaro,
masz prawidłowo – szukasz czegoś, a po drodze potykasz się o… i zaczyna się wędrówka zupełnie nie w tym kierunku, który wyznaczyłaś 🙄
No właśnie, ta druga Wenecja 😀 Zaryzykowałam, poszłam za wskazówką Pana Piotra, (ma być blisko); no i właśnie to trafienie mnie tak zaskoczyło. Poza tym odpowiedź wysłałam dosyć późno ponieważ w pracy akurat miałam inne zadania do wykonania 😛
Jotka,
życzę szampańskiej zabawy 😆
…gwoli ścisłości ścisłej, Bartniki jeszcze nie Kotlina Kłodzka, ale tak jakby ante portas, wystarczyło się obejrzeć do tyłu w strone Jawornika, i na prawo od… 😉
Pepegoru,
jakżesz, wytrzymam, ale nie szkodzi, żeby Jerzor już zapasy robił. Nie przewiduję, że będzie Ci wdzięczny za prezent dla mnie, ale… przeżyje 🙂
Pepegor,
ja zawsze będę wspominać Bartniki, bo to prawie 20 lat moich najlepszych lat, zawsze mnie dziwi, że wtedy czas tak powoli płynął 🙄
…i przypomniało mi się, jak Jurek B. kiedyś sie zaklinował w takiej dziurze (chyba odpływowej) w typowym, kamiennym murze, otaczającym ogród. Przez tę dziure przeczołgiwaliśmy się na łąkę, a potem darliśmy nad stawy, na które nam nie wolno było, żebysmy się nie potopili albo inny szlag nas nie trafił. Wiadomo – jak nie wolno, to natychmiast trzeba! Mielismy opracowany sposób, jak się przez ta dziurę przeczołgiwać, bo ona owalna taka troche, Jurek się chyba spieszył, dość, że nie wyszło. Ja juz po drugiej stronie, a ten wpół drogi, i ani tu, ani tam, ani z powrotem. Cudem, poradzilismy.
Po wielu latach z ciekawości poszłam obejrzeć te dziurę… nie do uwierzenia, że kiedys byliśmy tacy mali i mieściliśmy się w czymś takim 😯
Jak będę w przyszłym roku, koniecznie zrobię zdjęcia.
Jotce i W. – szerokiej, bezpiecznej drogi i prawdziwego balu wiedeńskiego.
Jak tam Paolore z Jolinkiem dotarli?
cZY TA NASZA Żaba przypadkiem nie zamierza zdobyć odznaki stachanowca?
Pyro, nie dokuczaj! Właśnie zaczyna mrozić i znowu sprawa rur z wodą wypływa na powierzchnię. Czyli znowu butle z gorącą wodą i kołderki do otulania kranów.
Szerokiej i bezpiecznej drogi na Wiedeń i z Wiednia!
Wlasnie poszerzam bigos Zaby o wiecej kapusty, dziecko wyrzucilam o dwie ulice dalej po maszynke do mielenia miesa i znajomy, Niemiec ten od akcji ratunkowej Hondy, zasadzil ja do korygowania jego tekstu, marzy mi sie pasztet, nie dostalam juz watrobki, moze wspolobywatele obcokrajowcy beda mieli.
Panie Redaktorze, pomocy
Na nowy rok będą piekł piersi kacze.Co zrobić by znów nie wyszły jak deska twarde?
Paweł Wrabec
odnosnie stachanowcow, wczoraj poszla do tzw. miejsca mojej pracy i tam kolega pochodzacy z Polski zostal wybrany na najlepszego pracownika roku, poniewaz nasza wierchuszka jest lewicujaca, wpadli na pomysl aby to przetlumaczyc na polski i tekst polski brzmi: „zaslurzony pracownik narodu” niby ktos z Polakow im to tlumaczyl ale nie byla to dobra „przysluga”
morągu…
dysleksjaki są wśród nas 😉
Mnie zęby bolą, jak cos takiego widzę, bo muszę się wczytać, żeby odczytać i zrozumieć. To jest błąd typu „tfuj”.
Mój stary przyjaciel, Michael, Niemiec rodowity, nie pozwoliłby sobie na taki błąd! Michael pisze takie maile (nic nie poprawiam!):
Hallo,
Bylismi tydzien na teneriffa, ale padalo, nie bylo slonca.
Mama lezy w spitalu, bo zlamala reke. Chyba tak szybko nie bedzie prowadzic samochod.
Dziszaj pracuje, ale jutro pojedziemy do Frankfurtu, zeby zalatwych opieke Mamy z Dorota.
Sciskam Cie mocno i serecznie caluje i zycze wszystkiego nailepszego dla 2010
Michael
Tu Ewa z Poznania .
Gratulacje dla Haliczka 😀
Panie Gospodarzu bardzo, bardzo dziękuję za książkę i dedykację. Dzisiaj doszła. Przepisy wyglądają swojsko i rozsądnie. A co do gotowania według pięciu przemian to dopiero muszę się”przegryźć”. Zawsze to jakieś inne, nowe (przynajmniej dla mnie) spojrzenie na sztukę przyrządzania posiłków. A co z tego wyniknie to zobaczę jak przeczytam.
ja tez nie jestem geniuszem ortograficznym ale to tu taj sie przeciez wymnienia na zasluga, komentarz byl taki, ten ktos jest juz dlugo w Niemczech, czyli krocej niz ja, i nie bardzo wie jak co sie juz pisze, no coz oni sa lewicowcy i nie zapytaja sie mnie bo ja sie za „elitarnie wyrazam” kurka wodna!
Jeszcze Wam nie doiosłam, że w ramach żywnościowego wspomożenia rodzinnego, przywiozły mi Dzieci dar od Teściów Ryby – 8 kg orzechów włoskich. Jak znam życie, przywieźli mi i swój i mój „przydział”, bo wiadomo – Mama potłucze i wyłuska, a oni nie mają czasu. Tym sposobem będą orzechowe mazurki na Wielkanoc, w międzyczasie ciasteczka migdałowe Dagny zmienią się w orzechowce, tort orzechowy uświetni jakieś imieniny i (z pewnością) kurę pieczoną na sposób kaukaski. Ma ktoś jeszcze jakiś pomysł?
Morąg,
tak to już czasem jest. Ja w poprzednim wpisie gorączkowo przewracałem opasłe tomisko aby się upewnić, że słowo chociaż pisze się rzeczywiście przez ż. U mnie przynajmniej, zaczyna być coraz gorzej.
… mnie jest łatwo mówić, bo jestem wzrokowcem 😉
O…. ciekawe, bo panowie mówia, że są wzrokowcami… to czemu panowie ( w sporej większości) mają problemy z ortografią?! Nie na nogi panienek patrzeć, tylko na litery!
I bynajmniej nie na te cztery… litery… 😉
Dobry wieczór. Tyle tu dziś o Andzie R., a ja mogę parę słów dopowiedzieć, jako że ją znam, nawet mogę powiedzieć, że jesteśmy zaprzyjaźnione. Anda jest rzeczywiście mocną osobowością, a przy tym bardzo dobrym człowiekiem. Przeżyła kilka wielkich traum: koszmarna śmierć matki i syna (co do Mateusza, bardzo długo próbowała wierzyć, że on jednak gdzieś żyje), no i cała ta heca w Zachęcie, której „kibicowałam” na bieżąco i pisałam na ten temat (będąc jeszcze we „Wprost”, który wtedy jeszcze nie był szmatławcem). Zrobiłam też z nią wtedy wywiad dla „Midrasza” pod przewrotnym tytułem „Dlaczego nie jestem Żydówką”. Ona do czasu tych wszystkich traum nie przywiązywała w ogóle wagi do swoich korzeni, zwłaszcza żydowskich – była bardziej zżyta z matką Rosjanką. W tym czasie po raz pierwszy otworzyła się na kwestię żydowską – życie ją poniekąd zmusiło, zrobiono z niej antysemickimi wybrykami i listami (widziałam ich trochę) Żydówkę, podczas gdy ona wtedy jeszcze nie miała zielonego pojęcia na temat kultury żydowskiej, własnej rodziny żydowskiej itp. Zaczęła sie tym interesować także z poczucia winy, że nie wiedziała. A co do Mateusza, ewidentnie odziedziczył geny po ojcu narkomanie… 🙁
Bardzo Andę lubię i cenię.
Nie znam p. Andy osobiście; czytałam tylko Jej książkę, pamiętam Ją z okresu zadymy w Zachęcie. Bardzo to jest ciekawa i bogata osobowość. Jej książka jest świetna i jedyne, co mi nieco przeszkadza, to jej samobiczowanie. Nic nie mogła zrobić w sprawie Michała (jak nie mogą tysiące innych rodziców) – on miał włączony przycisk „autodestrukcja” Takie dzieciaki w najlepszym razie lądują w jakimś klasztorze (obojętne =- wschodnim, czy chrześcijańskim) w najgorszym kończą w sposób dramatyczny. Powiem brutalnie – im wcześniej, tym lepiej; zanim pociągną za sobą resztę rodziny.
Doroto z sąsiedztwa,
zajrzyj do skrzynki… przesłałam Ci kopie artykułu, możliwe, ze czytałaś.
Ja sie w tym wszystkim gubię już.
Ze wzgledów internetowych meldujemy sie z opóznieniem. Wypilismy o stosownej porze. Pogoda caly dzien byla cesarska, Jola odrobine zmeczona, teraz szykuje posiedzenie wieczorno-nocne w tym nalesniki, salatki, sledziki, kompot z suszonych owoców. Trunki sa przygotowane, pocztylion Poczty Butelkowej ma byc jutro. Zagadka.
Jak brzmi imie pierwszego papieza w Rzymie.
Jolinek51 i Pan Lulek
A ja czytuje Wprost nawet teraz kiedy po odejsciu Pani Doroty stal sie szmatlawcem.
Sniegiem sypie od nocy i jest bielej niz bylo jesli to mozliwe. Snieg jakis taki puszysty, ze nierealny. Strasznie „lekki” i jak puch. Ale pada i sie zbiera. Drzewa osniezone i sie bardzo swiatecznie zrobilo.
… a swoją drogą, grzebiemy w tym rodzinnym gniezdzie, jeszcze trochę pogmerać pazurami w słomie, zobaczyć, co pod.
Samobiczowanie – to chyba Pyro cecha ludzi zawsze wątpiących, czy aby wszystko zrobili, co w ich mocy. Przypomina mi się Beksiński i jego historia, jakos tak samo sie skojarzyło.
Life is brutal – and then you die 🙁
Ale… cieszmy się, póki żyjemy 🙂
zgadza sie Alicju, z ta reinkarnacja to nie taka prosta sprawa. na dobre w 100% wychodzi dopiero po 999999 razie. az sie nie chce liczyc ile to wychodzi
caly czas sle mile pozdrowienia z fuerteventury
Panie Lulku…
a przypadkiem nie św. Piotr?
O! Pogooglałam… – święty Piotr! Miałam rację, byłam pierwsza, domagam sie nagrody, Panie Lulku!
dzis podobnie jak i wczoraj bylismy na koncercie w plenerze. scena usytuowana na zachodnim brzegu wyspy wsrod wulkanicznej lawy o barwach calej palety kolorow szarych. wstep jest wolny od oplat. a widownia siadala na czterach literach gdzie popadlo. w roli glownej wystapil ocean. podobnie jak i wczoraj swoja role odegral niespokojnie. odstepy byly wprawdzie w miare rownomierne w granicach 12 secund, natomiast wysokosc dochodzila do czterech metrow. na dodatek niezbyt czysto co dawalo sie zauwazyc w przeogromnej ilosci piany dochodzacej do stop widowni
podrabiam tez tort migdalowy Zaby, na razie mi rosnie ale czy bedzie taki sam dobry jak u jego kreatorki Zaby
dla mnie wszelkie torty to migdalowe
zatrzymuja sie na migdalach 😆 i rosna rosna az …
dobranoc ide spac. jutro rano przed spektaklem, tym razem na wschodniej stronie powinienem jeszcze zdazyc wymylowac paznokcie u rak i nog
a zatem robie wam_pa
Napiszę tylko tyle-mam wielki szacunek do Pani Andy,jestem pełna podziwu za to,że tak szczerze i do bólu opisała swoje cierpienie i walkę z chorobą syna…
moje kilkunastoletnie dziecko ma autyzm i ciągle się szarpię,że mogłam więcej i inaczej…
choroba dziecka jest strasznym doświadczeniem
dziękuję Pani Dorocie za ciepłe słowa o Pani Andzie
a na wschodzie kraju pada piękny śnieg,pozdrawiam wszystkich blogowiczów
Marzeno,
to są straszne doświadczenia, mam znajomych, którzy mają podobne – i jak jest mi zle i nie tak, to przywołuję siebie do porzadku – są ludzie, którzy mają PROBLEMY, więc niech ja się tu nie wygłupiam, mój problem to jest mucha w nosie, i tyle.
Dorota z sąsiedztwa rzuciła trochę prywatnego światła na postać Andy, którą ja znam tylko z doniesień prasowych. Wiotka lelija to nie jest, na pewno, bo z losem się zmagaC musi i daje radę, na ile mocy w dłoniach.
prosze o informacje ile czasu piecze sie pasztet?
Przepraszam, że się wtrącę.
Do zgadujących.
Dzisiaj wystarczyło najechać myszą na zdjęcie, że ukazała się nazwa miejscowości. 😆
Pozdrówka!
tak w ogole i w szczegole to jestem zadowolona, ciasto na tort Zaby upieklo sie i nawet wyroslo, do mielenia substancji na pasztet oddelegowalam Dagny, odbylo sie nawet bez rykow w kuchni i rece cale, w psztecie sa prawie wszystkie dyzurne i nie, juz mi smakuje
yyc, tez mi sie zdarza czytac Wprost ale zeby to byl szmatlawiec, jak pisze dorota ,to chyba duza przesada.
Jutro na kolacji bede miala gosci i przygotuje szynke z ananasem na sposob „Virginie”. A przepis pyry na szynke wykorzystam przy nastepnej okazji.
mt7 czy chodzi Ci o to to
http://www.wetter.com/webcams_galerien/earthtv/?eid=BER
…pasztet około godziny, na srednim ogniu, 350 moich faren tych tam… jak sie zrumieni, to dobry.
… klawiatura odmawia posłuszeństwa…
Ileż ja moge walić w te prawe alt, zeby diakrytyki… idę sie przynapić, Jerzor wrócił z biegania, czas na seriozny toast. A co!
Gdybym nie miala czasu zajrzec do Was jutro, juz teraz zycze Wam wspanialego wieczoru a z Nowym Rokiem zdrowia dla Was i Waszych najblizszych. Pozdrawiam serdecznie.
tu jest… ta ziemia, czyli the earth 😉
http://www.youtube.com/watch?v=VC2gsLinYBk
pasztet, podobnie jak u Alicji – ok. 1 godz., raczej więcej. Wszystko zależy od piekarnika i zapewne też od konsystecji masy pasztetowej i jej ilości. Ja po ok. godz. badam patyczkiem, jeśli na patyczku są ślady wilgotnej masy, to jeszcze dopiekam, aż patyczek będzie suchy 🙂
..ooo.. właśnie to, patyczek 😉
Musi być zrumieniony.
…nie patyczek zrumieniony, tylko pasztet!
Dziekuje w sprawie pasztetu,
Alicja to ja mam teraz odejmowac od zera bewzglednego, zeby dojsc do C stopnia
bezwzglednego
Alina w sprawie Wprost sie z Toba absolutnie zgadzam 🙂
Zycze Dosiego, smacznego, pelnego wrazen i przygod kulinarnych i kazdych innych Nowego Roku a przede wszystkim jak najwiecej gesich watrobek a jak bys juz nie mogla przejesc to zawsze mozesz podrzucic do Calgary. Ja w zamian postaram sie zorganizowac jakas dziczyzne upolowana bardzo humanitanie przez wyszkolonego, licencjonowanego mysliwego psychologa, ktory juz na polowaniu pomaga kolegom przetrwac traume jaka wlasnie przezyli 🙂
Baw sie dobrze na Sylwestra 🙂
Ależ morągu…
zostawmy nemo trzymanie się regułek i takich tam, co w mądrych (podobno) książkach napisane 😉
Jak godzina i z groszem, i rumiane, plus patyczek – to dobre!
350F to kolo 175C
Nie, chodziło mi o miejscowość z pierwszego pytania zagadki.
Po najechaniu kursorem na zdjęcie ukazuje się nazwa zdjęcia tj. miejscowości:
http://picasaweb.google.pl/maria.tajchman/OwczarkowaBuda#slideshow/5421150619611941122
mt7 toz to dzielo niemalze
Tak gwoli ścisłości, to nie twierdzę, że „Wprost” stał się szmatławcem z powodu mojego odejścia 😉 Było przeciwnie: widząc od środka, co się tam dzieje i jaki proces to pismo przechodzi, postanowiłam nawiać jak najdalej 🙂 Anda też swego czasu współpracowała z „Wprost”, przysyłała teksty o plastyce. Potem już i ona tam nie pasowała, a jeszcze potem pewnie by sobie nawet nie wyobrażała…
Rozumiem, że pewne sprawy inaczej wyglądają z daleka, inaczej z bliska. A jeszcze inaczej od wewnątrz. Nie chciałam nikogo obrazić, opisuję tylko moje wrażenie i moje zdanie 😀
Pozdrawiam i dobranoc 🙂
Zgadzam się z Alicją. Nie mam PROBLEMÓW, jedynie niedogodności, codziennie dziękuję za to wszystkim bogom.
Mam wątrobę Pyry. Wykonam pasztet, jak zgłodnieję. Ciągle jestem poświątecznie przeżatra 😉
Wprost jest obrzydliwe, wczoraj byla wiadomosc, ze ktos nowy je kupil, jestem ciekawa czy cos sie zmieni
Haneczko – kanibalu : wątroba jest z dzika, który to padł był w lasach około Żabich Błot. Żaba przysłała Laurencjusza, a jak się okazało , była w przesyłce nie jedna, a trzy owe dzicze fabryki chemiczne. Jedną w pasztet potężny zamieniła Pyra, drugą dostała Inka, a dopiero Ty, te trzecią. Tym sposobem pasztety w trzech rodzinach sponsorowały dziki spod Połczyna, a Żaba była wspaniałomyślna. To jest chyba jej cecha szczególna.
Pyro, będę z należytym uszanowaniem przerabiać ową dziczożabiotwoją wątrobę 😆
Jako ze nie wiem, cy zajrze tutok jesce przed końcem 2009 roku, fciołbyk juz teroz syćkim tutejsym jedzeniologom zycyć piknego Nowego Rocku 2010. I oby wase zołądki trzymały sie z dala od potraw wyryktowanyk przez pona Tricatel! 😀
Alicjio, dzękuję za Stana B.,
nasłuchałem się go u przyjaciela Kazika, bo on miał adapter, znaczy patefon, a ja nie. Sluchaliśmy zwykle grając w pokera w ustalonej rundzie. Byli więc Skaldowie, Czerwone Gitary i co tam jeszcze za schyłkowego Gomułki można było mieć, ale nie do zdarcia była Ewa Demarczyk. Z tych rzeczy które zabrałem wyjeżdżając z Polski była właśnie jej jedyna wtedy wydana płyta. Znam ją na pamięć. Puszczałem ją sobie potem w chwilach tęsknoty zalewając się, przyznać muszę, samotnie i nie tylko łzami.
Teraz skończę pracowity dzień, bo załatwiam korespondencję, że tak powiem oficjalną. Dlatego tu tak często zaglądam i wpisuję. Nakładłem właśnie mojemu dostawcy energii dosyć sarkastycznie i szykuję się do spania, bo jutro, wiadomo, szalona noc.
Wybieramy się na polonijną zabawę. Zaprosiliśmy znajomych i nie wiem czy to dobrze. Znam to bowiem od lat i wiem, że zawsze są skargi. Chodzi zawsze o, przepraszam, koryto. Zawsze są narzekania o to właśnie. Nie wiem, ale ja chodzę tam potańczyć i jestem wdzięczny za to, że można przy tym też zjeść. Ale inni najwyraźniej uważają, że chodzi przede wszystkim o ucztę kulinarną i ciągle im za mało i że za mało wyszukanie. My czekamy zwykle aż kolejka do tzw. stołu szweckiego się skraca i bierzemy co pozostało. Jak chcę dobrze zjeść to zrobię to sobie, w imię tego blogu, w domu, a tam się najwyżej wzmacniam. Wkurzyłem się tylko ostatniego roku na tzw. ostatkach, kiedy o północy podawano jeszcze pączki. Przy naszym stole, który był dla 10 osób, były nieznane mi baby, co to z natychmiastowego doskoku załatwiły sobie górę pączków. Potem się okazało, że tych pączków wcale nie było tyle nad miarę i nic z tego nie dostałem, a chciało mi się.Te naturalnie zjadły najwyżej połowę, a reszta leżała pełna wyrzutu aż do opuszczenia sali. Dlatego nie mam dobrych uczuć co do tych Niemców, co mi ich moja LP narzuciła, zwłaszcza co do discopolo, którego tam się będzie należało obawiać.
Na tym kończę, życząc wszystkim innym zaoceannikom dobrego wieczoru, a tym z tej strony globu i nieodzownej Alicjidobrej nocy. Nie chcę zapomnieć Echidny, która już pewno znowu w pracy: wszystkiego dobrego i na wszelki wypadek szczęśliwego Nowego Roku 2010! Kto wie, może prześpię?.
pepegor
Kaczorek o ratunek prosi, a tu nic,na poczatek mam takie:
http://www.apprendrefacile.com/cours-video-comment-faire-cuisson-magret-canard
oni tam wprawdzie po kanadyjsku gadaja, ale filmik opowiada niezle, 3-4 min skora do patelni, z minutke mieskiem, zeby zabrazowic i na 12-15 min do pieca sredniego, mieso we srodku powinno byc nieco krwiste, sos, jak tam sobie Stryjenka zyczy, jam leniwiec, wiec robie z miodu na patelni na kropli oleju rozbeltawszy w nim ocet balsamiczny i sporo grubego pieprzu, dobry jest tez z zielonego pieprzu, ale tu juz trzeba sie bardziej upieprzyc,
Pawel, jak stukniesz magret de canard z opcja video w guglu, to sie nie opedzisz, zasada pozostaje zawsze ta sama: nie za dlugo, bo inaczej, zreszta juz sam wiesz,
dosiego
Żaba pewnie szykuje sobie urodę i strój na jutro. Ona cały dzień zasuwa jak cały stan robotniczo-chłopski, a żyje nocami. To kiedy śpi? Alicja przynajmniej dosypia. Pyra też idzie już na spotkanie Morfeusza, a Żaba zaraz się odezwie na blogu i będzie gawędziła omal, że do rana. Tym sposobem Pyra ma kolejny cel gry totolotkowej :
1/ domek z ogródkiem dla jamnika;
2/ bilet na podróż dookoła świata dla Młodszej;
3/ drobne na ukończenie prac renowacyjnych Ryby & Matrosa
4/ Żabie kieszonkowe na takie coś, co będzie jej zwoziło siano z pól (nie pamiętam, jak się to nazywa)
http://www.dailymotion.com/video/x8kfv1_l-aile-ou-la-cuisse-tricatel-coluch_shortfilms
ilustracja pod Owczarka, damy odpor, ze tak sobie pozwole Alicji z ust wyjac
Slawek a na filmie to co jest syrop klonowy? i co to za gesta maz (sos) co dodawali?
Od wielu godzin wszyscy śpią. Trudno to przerywać.
Na koniec dnia mogę tylko powiedzieć wprost – nie czytam „Wprost”, a kiedys biegałem co tydzień po nowy numer do kiosku.
Doroto z sąsiedztwa – widziałem tylko z daleka, wyobrażam sobie „od środka”.
Dzisiaj na pewno gramy, ale chyba w zielone 🙁
Zapomniałam kupić lotto, czy jak mu tam… ale, pomyslcie sobie, ile byłoby kłopotu, na co ewentualna wygrana przeznaczyć 🙄
A tak, to człowiek beztroski 🙂
U Zwierzątka Nowy Rok za 8 i pół godziny dokładnie.
[23:23:22] ad.alicja: hej! kiedy u Was Nowy?
[23:24:21] ? Nie dość, że chodzicie do góry nogami, to jeszcze dużo do przodu, psiakość…
[23:29:37] echidna: Za 8 i pol godziny. Exactly!
[23:30:41] ad.alicja: O! to ja juz chyba wstanę ! Składam już teraz, bo pewnie będziecie zajęci składaniem sobie…. DOSIEGO!
Alicjo,
Ty naprawdę zagraj! Ja też. Po ponad pięciogodzinnej ciszy blogowej wstrzelić sie w tej samej minucie – to chyba pewna wygrana!
Nie wiem o której jutro tu zawitam, może już w Polsce będzie Nowy Rok. Dlatego już dzisiaj dla Wszystkich – mnóstwa optymizmu w Nowym Roku, by każdy dzień był szczęśliwy, bo przeciez wazne są tylko te dni…..
http://www.youtube.com/watch?v=oG6pEolAKm8
Dla tych, co chodzą „do góry nogami” też najlepsze życzenia. Oni widzą świat inaczej, a Nowy Rok obchodza w pełni lata. Czy to sprawiedliwe?
Do jutra.
Nowy,
jasne, że zagram! Co prawda dopiero będzie wiadome w sobotę, czy mamy sie martwic wydawaniem milionów, ale jutro, przy okazji kupowania szampanów (jeden na europejski czas, drugi na nasz) wykupie kuponik. Zaszaleję, a co!
Tylko od razu zaznaczam – macie pomagać w rozdysponowaniu, żeby to nie był tylko mój ból głowy…
Pyra już zapodała, zanotowane.
Sławku paryski, dzięki za filmik, podesłałam jednemu takiemu, co szefuje bezpieczeństwu w elektrowniach atomowych. Zara… nie jest szefem ochrony, tylko takim, co to siedzi przed komputrem i wymyśla najgorsze scenariusze, co to za nieszczęścia mogłyby sie przydarzyć w elektrowni atomowej, i jak im zapobiec. Homer Simpson już dawno to przerabiał… z pączkiem nadziewanym czymś w rodzaju kremu napoleonkowego 😉
A ja zaczynam już teraz. Za trzy minuty zacznie się tutaj ostani dzień Starego Roku. Wcale nie był zły, mógł przecież być znacznie gorszy. Póki co – ja za Stary Rok. czerwonym – Cabernet.
…stosowna piosenka, oczywiście nie tej szukałam, ale sie nawinęła:
http://www.youtube.com/watch?v=IwgpmZZdDCU&feature=related
o, czekaj, Nowy!
ja mam jakieś resztki czerwonego… i juz jest ostatni dzień Starego! Idę sobie nalać, a co!
nalałas?
Jasne! Zdrowie!
Zdrowie!!!!!!!!!!!
…te tam po drugiej stronie Kałuzy przewracaja sie na drugi bok, a my trzymamy wachtę 😉
No i nasze Zwierzątko, spieczone w australijskim słońcu…
Ja wachtę mogę trzymać choćby do rana, a i Tobie trening przed oceanicznymi wachtami tez się przyda. 😉
Nowy,
mam nadzieję, że uda nam się z Marylką robić za syrenki pokładowe, ozdoby takie, a co, a Kapitan będzie rozporzadzał tymi dwoma majtkami, czyli Arcadiusem i Jerzorem 😉
Nareszcie Jezior „wypłynie”, bo Arcadius zawsze „na fali”
Widzę, że jak tak dalej pójdzie, to zaraz po wstaniu będę miała towarzystwo do toastu! No, no, do czego to doprowadzi? Dzień dobry czy dobranoc?
krysha,
co by nie było – dzień dobry czy dobranoc, wypic można, tylko nie kawą, proszę 🙂
No, i będzie tak, jak miałam raz w młodości – poczęstowane z koleżanką domowym winem zbyt wcześnie, obudziłyśmy się zdumione w Nowy Rok rano, a Sylwestra diabli wzięli,
…no, my po tej stronie Kałuzy kawy nie pijemy o tej porze 🙂
Dzień dobry krysha – ostatni dzień roku!
My w ogóle kawę pijamy rzadko, niedobra po tej stronie 😉
Ja herbatuję… i musi to być herbata od Japonki, inaczej się nie liczy, żadne tam torebkowe….
O, Alicjo, w tzw. międzyczasie doczytałam o „trójkącie” jotki, ja jestem teraz z Wałbrzycha, a wcześniej z Dzierżoniowa i okolic, a urodziłam się w Nowiźnie – parę kilometrów od tegoż, więc o czworokącie można mówić.
O, uzupełniam drzewo genealogiczne z moją synową… szukam starych zdjęć w albumach zeskanowanych. Kurka siwa… to juz tyle lat minęło, jak człowiek był piękny i głupi?! 😯
Krysha,
w Dzierżoniowie miałam przyjaciółkę, mieszkała na Rynku, na imie jej było Kryśka… a moi Dziadkowie ze strony mamy mieszkali w Bielawie, jezdziliśmy tam na Józefa i Janiny (24.06).
Oblatane mam te tereny i Góry Sowie, z Wielka Sową włącznie, moja Babcia Janina gdyby żyła, zaraz by mi wypomniała, jak to, dziecięciem będąc, pognałam zdobywać szczyty, a ona chcąc-niechcąc, musiała za mną, bo byłam pod jej opieką.
No, coś takiego, trzy dziewiątki w kodzie: 9f99.
I przypomniało mi się jeszcze, że w Topoli byłam kiedyś z mężem na romantycznym wyraju (jak dziecko wysłaliśmy na kolonie, a teraz ma czterdzieści lat) nad tamtejszymi stawami. Były raki i ślimaki (gołe, rudobrązowe), te drugie w horrendalnych ilościach, zwłaszcza w nocy, kiedy trzeba było wędrować do toalety.
A tego Kaczmarka nie znałam – dziękuję.
Ja natomiast mam całą mapę Polski przed soba i uważam, że możemy mówić tylko o jednym, wielkim wielokącie. Tylko!!!! Bez żadnych – ja stąd, ja stamtąd, każdy jest skądś!
Krysha!
To Ty byłaś na moich włościach! I to nie Topola, tylko Bartniki, te stawy 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Bartniki-staw.jpg
To małe z krzywymi nogami po prawej to ja… jakieś pół wieku temu z groszem.
Wtedy zaczęli zasypywać najstarszy, „poniemiecki” staw, i kopać wokoło nowe.
Nowy,
nie nerwujsa… my tu sobie mafię dolnośląska zakładamy po cichutku 😉
Miło znależć ludzi, którzy chadzali tymi samymi scieżkami, nieprawdaż?
No jasne, Nowy!
W Dzierżoniowie i Bielawie mam po siostrze (mówiłam, że mam dużą rodzinę), w Pieszycach mieszkałam 14 lat, w Dzierżoniowie – 11), w Dzierżoniowie też kończyłam ogólniak, a z Gór Sowich to wolałam Kalenicę i piękne polany po drodze. Sowę uwielbiałam jesienią – czarny szlak i głębokie po pas wąwozy pełne suchych, szeleszczących liści.
Też mi tak wychodziło, ale pamiętam, że jeździliśmy do Topoli i tam gdzieś się skręcało – to był Ośrodek Wypoczynkowy jakiejś kamienieckiej firmy, ale nie pamiętam, jakiej (mąż by chyba pamiętał, ale jeszcze śpi). Alicjo, jak nie pójdziesz spać, to nie będziesz miała siły na toasty noworoczne! 🙂
Ja nie „newrwujsia” próbuję. Ja tamtych stron w ogóle nie znam, poza tym, że moja bratowa rodem z Międzylesia – tam urodzona, wychowana, tam cała jej rodzina. Brat szukał, szukał, aż znalazł 🙂
Do Dziadkow do Bielawy jezdziłam latem. Zawsze mieli urwanie głowy ze mną. Mieszkali na Wiejskiej 4… jak się szło pod górę już, na Wielką Sowę, nie wiem, czy ten dom jeszzce stoi.
Kiedyś zatrzasnęłam się w kibelku ogólnokamienicznym… nie wiedziałam, jak stamtąd wyjść, w koncu wyszłam przez okno… tu mi sie nasuwa skojarzenie, co to z Jurkiem B. wyrabialismy na Bartnikach, te dziury w murach, tutaj podobnie… i jak po latach zobaczylam to maleńkie okienko, wierzyc mi sie nie chciało, ze kiedys byłam taka mała, ze mogłam sie tam jakoś przecisnąć 😯
Idę spać, bo wszystko pokręciłem – nie z Międzylesia, tylko z Międzygórza!!!!
Moja stara ciotka mówiła – „gdy ci dwóch mówi, żeś pijany, to idź spać!”
Dobranoc!!!!
No wiesz, Nowy, moja Mama – ze Słowenii, mój Tato – z centralnej Polski, mój mąż – ze wschodu, więc dobrze wiem, jak może los namieszać! I z tego się trzeba cieszyć, bo inaczej byłoby nudno. O właśnie, wstał mąż (też Jerzy 😐 ) i mówi, że ten ośrodek, to był gdzieś koło leśniczówki, a firma – jakieś przedsiębiorstwo leśne czy drzewne.
Trzeba było cały rok czekać, by tak miłego wieczoru z Alicją i Kryshą doczekać. Warto było!!!
Dobranoc!
Miły jesteś! 😆 Dobranoc!
… nie bójcie żaby… ja na Sylwestra bedę zwarta i gotowa, a swoje muszę odsiedzieć!
Krysha,
te ośrodki to juz po mnie, ja tam nastałam za czasów dzikiego zachodu, a wyjechałam w 1973 na dobre. Ostatnim pazdziernikiem – niedaleko zresztą, bo pod Jawornik, do Złotego Stoku, ile razy spojrzałam z Bartnik na południe, miałam ten Jawornik na horyzoncie.
Międzylesie znam… nawet specjalnie bylismy tam 2 lata temu, smarkatych wioząc do Pragi, a potem pojechaliśmy sami – Jerzor miał tam metę, kiedy pisał pracę magisterską i ja do niego jezdziłam czasami – miał metę w Zamku, wtedy był tam hotel, niesamowita atmosfera i straszyło, naprawdę!
A teraz zamek zamkniety na kłódke i rozsypuje sie, a szkoda 🙁
Sylwetrowe powitanie dla wszystkich. Jak to wygodnie mieć swój internet w maszynie. Zięciu kochany – jesteś WIELKI. Niedługo ósma rano, a tu buro i ponuro. No nic – jeszce kilka tygodni i dzień będzie wyraźnie dłuższy. Jak wykle nie umiem wysłać piosenki, ale dedykuję wszystkim na pożegnanie starego roku (z estymy dla żeglarzy) bardzo dawną piosenkę Przybylskiej „Mój kapitanie” – tam jest taki pasus w refrenie : „Już późno, mój Kapitanie/ więc jakie wino weźmiemy na pożegnanie?/ Więc jakie wino weźmiemy, jak nie czerwone?/ za wszystkie nasze marzenia niedokończone!? Weźmiemy wino czerwone, dodamy rumu i jilka gorzkich goździków z kwiatu piołunu”.
Na dzień dobry jednym, dobranoc drugim – grajek ze Zlatej Prahy…
http://alicja.homelinux.com/news/img_2321.jpg
O, jest nowy wpis – idę poczytać!
Juz tylko szesc godzin dzieli nas od wybicia polnocy i nadejscia „smarkacza” 2010. Ladnie komponuje sie 20-stka z 10-tka i niechaj przyniesie Wam spokojne chwile, wspaniale dni i cudowne kulinarne szalenstwa.
Tradycyjnym Do Siego Roku pozegnam sie z Wami jeszcze w 2009.
http://www.youtube.com/watch?v=mObouU6xacs
Noworoczne pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
PS
Sil nie mam na nic. Trzeci dzien z rzedu upal nam doskwiera – blekit nieba, powyzej 36-cu stopni i wlasnie przed godzina zepsula sie klimatyzacja. Sam urok. Wyciagnelam z lamusa – czyli garazu – wielgachny wiatrak i oszukujemy sie, ze jest chlodniej. Jutro wszystko zamkniete. Czyli z reperacja trzeba poczekac.
Skwarek nie Echidna
Serdeczne wyrazy współczucia! W taki upał do zdechu zawsze mam ochotę na mrożonego szampana, bo uważam, że bez sensu jest picie zimnego wtedy, kiedy już jest zimno, tzn. w Sylwestra. Najlepszego!!! 😆
A kod adekwatny: 2aab