Kwitną kaczeńce ale ich nie pokażę

Wszystkie strugi i rowy melioracyjne na nadnarwiańskich łąkach pełne są kaczeńców. Nie mogę ich jednak pokazać ponieważ nadal nie umiem zmniejszać zdjęć. Odbędę stosowne szkolenie (podobno trwa cały kwadrans jeśli uczeń w miarę pojętny) dopiero dziś czyli w poniedziałek, gdy tekst ten musi już figurować w blogu. Jeśli fachowcy w dziale foto uznają, że zdjęcia są odpowiedniej jakości wrzucę je parę godzin później. A za kłopoty z poprzednim wpisem – przepraszam.

Kaczeńce na naszej łące

A to grusza rosnąca na miedzy naszego terenu

To kwitnąca mirabelka pod sama werandą

 
Miniony weekend nie obfitował w żadne bulwersujące wydarzenia kulinarne. Byłem wprawdzie na rynku w Pułtusku ale poza pomarańczami na sok i świeżym chlebem nie miałem zamiaru niczego innego kupować.
Po napisaniu tego zdania nagle uświadomiłem sobie jakie zmiany w ostatnich latach nastąpiły i w moim życiu, i w życiu ludzi pośród których mieszkam. Gdy sprowadziliśmy się pod Pułtusk ( a było to w 1975 roku) każda podróż na wieś łączyła się z robieniem wielkich zakupów w Warszawie, upychaniem wszystkiego w małym samochodzie i przewożenie do nadnarwiańskiej chałupy. W sklepiku wiejskim nawet na chleb robiono zapisy. Jeśli w porę nie złożyliśmy zamówienia – chleba nie było. Wędliny kupowaliśmy u sąsiadów (produkcja nielegalna) i mięso też. Owoców nie było także, a po pomidory czy włoszczyznę biegaliśmy na pole sąsiadki, której w zamian przywoziliśmy prezenty z Warszawy, ponieważ nie chciała brać gotówki. A tu dziś na pułtuskim rynku kupujemy, wybierając i grymasząc, banany, pomarańcze, grapefruity.
Tak mnie ta konstatacja rozochociła, że kupiłem w malutkim sklepiku rybnym dużą paczkę krewetek, co zdecydowało o niedzielnym menu. Risotto z krewetkami jest daniem prostym i pysznym.
Ale jako, że jesteśmy na wsi to takie krewetkowe wybryki traktować należy jako nietypowe kulinarne incydenty. Śniadanie i kolacja winny współgrać z nadnarwiańskim i puszczańskim krajobrazem. W drodze z Pułtuska do naszej wsi (to zaledwie 8 kilometrów) zauważyliśmy nowy szyld „Polski stół”. Wisi on na niedużej drewnianej chałupce stojącej  za mostem, na skrzyżowaniu dróg do Wyszkowa i Popław. W ubiegłym roku w domku  była odstręczająca  piwiarnia, co powodowało poważne zagrożenie w dość dużym w tym miejscu ruchem drogowym. Teraz w czystym  wnętrzu, pod daszkiem ze strzechy wiszącym nad sporą przeszkloną gablotą, pełno świetnie prezentujących się wędlin. W drugiej zaś – mięso. Wprawdzie   była to sama wieprzowina ale miła i fachowa jak się okazało sprzedawczyni, poinformowała nas, że wkrótce będzie i wołowina a także jagnięcina, ponieważ zatrzymujący się tu klienci z pobliskich daczowisk tego się domagają.
Kupiliśmy więc dwa piękne kawałki kaszanki, jedno pęto podsuszanej kiełbasy z dzika i spory odcinek surowej wędzonej kiełbasy polskiej. A wszystko to kosztowało nas 8 zł 80 gr. Podejrzewaliśmy, że  sprzedawczyni pomyliła się na swoją niekorzyść ale po ponownym podliczeniu rachunek wypadł identycznie.
Gdy w domu okazało się, że kaszanka – zwłaszcza po podsmażeniu z cebulką i skwarkami – była wspaniała a obie kiełbasy jeszcze lepsze, postanowiliśmy zakupy mięsne przenieść z Pułtuska na skrzyżowanie pod Popławami. Zwłaszcza, że to bliżej nas.

 W najbliższy weekend czyli podczas majówki, pod sklepem będzie promocyjna impreza: właściciele zapraszają wszystkich klientów na mięso i kiełbasy pieczone na grillu.
Kurpie Białe (a nasza okolica to właśnie skraj tego regionu) pięknie zmieniły swoje oblicze.