Ile to kosztuje a ile jest warte
Do wakacji jeszcze trochę czasu. I nie wiem czy wszyscy tzw. „słomiani wdowcy” gremialnie udają się do knajpek gdy zostają sami w mieście. Nie to jest chyba ważne. Ważniejsze jest co sądzicie o restauracyjnej drożyźnie. Może byśmy zawiązali jakiś wspólny front w walce o NORMALNE ceny w polskich lokalach. Normalne czyli dające godziwy zarobek właścicielom i nie obdzierające ze skóry klientów. Do tej propozycji zachęcił mnie ostatni rozdział książeczki Wiesława Wiercickiego, wybitnego znawcy życia gastronomicznego w okresie przed drugą wojną światową i w czasach PRL.
„Już tylko na przedwojennych polskich filmach można zobaczyć dawne wytworne oraz popularne restauracje.
W okresie międzywojennym w Warszawie było dziesięć procent lokali ekskluzywnych: „Adria”, „Gastronomia”, „Oaza”, „Polonia Palace”, „Bristol”, „Europejska”, „Paradis”, „Simon i Stecki”, „Esplanada”…, a dziewięćdziesiąt procent zwykłych restauracji dostępnych na każdą kieszeń.
Tylko nieliczni pamiętają, że kiedy żony w okresie wakacji wyjeżdżały z dziećmi na wieś, ich mężowie zamawiali sobie obiady w pobliskiej knajpie na cały miesiąc. Tak zwany słomiany wdowiec płacił za obiad jeden złoty, najwyżej złoty i dwadzieścia groszy. Miesięczna opłata za obiady równała się 12 procentom pensji urzędnika, a jeden obiad kosztował tyle co 5 biletów tramwajowych albo tyle, co jeden bilet do kina na bardzo dobre miejsce.
Taka relacja cen może uzmysłowić dzisiejszym zjadaczom chleba, że knajpa była dostępna dla bardzo wielu pracujących ludzi. Warto wiedzieć, że restauratorzy zarabiali głównie na jedzeniu. Alkohole nie dawały im wielkiego zysku. Tak zwana marża nie była zbyt wysoka, a nawet niewielka (dziś sięga często 300 procent).
O trzynastej restauracje były przygotowane w pełni do podawania obiadów. W pierwszej kolejności, o tej godzinie, na obiady przychodzili właściciele sklepów, rzemieślnicy, ludzie wolnych zawodów, a po godzinie piętnastej urzędnicy, bankowcy, pracownicy instytucji państwowych i samorządowych. Oczywiście nie wszyscy, często bowiem niepracujące żony przygotowywały obiad w domu.
Wieczory w knajpach to odrębna sprawa. Co lepsze i przestronniejsze lokale miały koncerty. Niemal w każdej kawiarni koncertował pianista, wykonując nastrojowe utwory. Podwieczorki taneczne, na przykład w „Adrii”, przyciągały wielu gości, należących do skromnie zarabiających pracowników. Na krótkometrażowym filmie pokazującym ten znakomity lokal widać panie w dziennych sukienkach, a panów w sportowych garniturach.
Okupacyjne knajpy w Generalnym Gubernatorstwie spełniały swoją rolę nie tylko w karmieniu gości (jak na przykład „Wacuś” na Nowym Świecie w Warszawie zawiesistymi zupami i pierogami z serem), ale także w konspiracyjnej robocie. Pod pretekstem wspólnych, kilkuosobowych obiadów ustalano wiele zaplanowanych działań lub wymieniano poglądy na sytuację w kraju. Podobnie było w kawiarniach (przy kawie… zbożowej), gdzie przechowywano broń w fortepianach.
Wielu koncertujących wykonawców popularyzowało w różnych wersjach utwory przez Niemców zakazane. Z kawiarń wychodziło wiele dowcipów politycznych, które Polaków podtrzymywały na duchu. Restauracje po latach pięćdziesiątych, po likwidacji knajp prywatnych, poza nielicznymi, jak na przykład „Kameralna” na Foksal w Warszawie, były pozbawione wyrazu i stały się głównie gospodami ludowymi z byle jakim jedzeniem. Sporą część z nich nazywano mordowniami.
Nie wrócą już zapewne nigdy knajpy, które miały swój niepowtarzalny charakter. Goście byli dla siebie życzliwi, nierzadko prowadzono rozmowy od stolika do stolika. Przy bufetach gromadzili się goście, którzy przyszli „na chwilę”, a pozostawali w lokalu najdłużej.
Warto było przypomnieć te dawne polskie knajpy, jako swego rodzaju historię obyczajów, coraz bardziej odległą dla dzisiejszego Polaka i to nie tylko w czasie.”
A ja marzę i mam nadzieję, że doczekam czasów, w których kilkakrotne nawet pójście w tygodniu do ulubionej restauracji nie doprowadzi człowieka do ruiny finansowej. Co dziś jest zupełnie możliwe.
Komentarze
Popieram w całej rozciągłości to aby były brdziej „ludzkie” ceny.
Obiad w knajpce był rzeczą powszedniejszą a nie tylko odświetną. Życzliwości międzyludzkiej nalezy , oczywiście , sobie życzyć i to nie tylko w restauracjach.
Jeden plus już widzę. W restauracji brak obecnie napisów „Zamkniete. Przerwa obiadowa”. 😉
Podpisuję się oburącz. Lata świetności mam za soba, a dobrą restauracje odwiedzic lubimy. Poogladałem trochę, co wczoraj czerwona książeczka zachwalała w śródmieściu Warszawy i stwierdziłem, że to nie na naszą kieszeń. Może w Polskiej Różanej jeszcze by się cos wybrało od wielkiego świeta.
Z lokali o cenach zbliżonych do godziwych polecam, jak zwykle, Winiarnię Literacką „Cyrano & Roxane” oraz Bulaj w Sopocie. Nie jest Tanio, ale bez zdzierstwa i marża na alkohol też bardzo godziwa. W Bulaju lampkę godziwego wina można wypić za 10 złotych – z bukietem. Pisze o bukiecie, bo to jakiś wyznacznik jakości i tańsze wina niezłe smakowo rzadko go mają.
W Cyrano do przyzwoitych cen win sprzedawanych na wynos w restauracji dodają 1/9. Tak skomplikowane, bo ceny są gastronomiczne, a na wynos 10% rabatu.
Ceny mogą się nawet wydawać wysokie jak na wina z Cahors, Bergerac i Langwedocji-Rousillonu. Ale są to najlepsze wina z tych obszarów. Od paru producentów tylko, którzy dość często sami swoje wina prezentują. Ceny za butelkę od 40 do 150 zł.
Na drugim biegunie restauracja La Gondola w Gdyni, gdzie dania dość drogie, a marża na alkohol niebotyczna. Po jakimś czasie goszczenia wyłącznie businessmanów z pobliskich biurowców i kuchnia podupadła.
A poczatki Gondoli – bardzo dobra kuchnia i tanie wino, nawet to z najwyższej półki. Château Cheval Blanc było w przystępnej cenie i z dobrego rocznika, już dobrze otwartego.
Jeśli ktoś przygotuje wzór petycji, chętnie się podpiszę.
Alicjo !
Nie zapominaj, ze na Ciebie oczekuje przesylka w Poczcie Butelkowej.
Do odbioru natychmiast osobiscie albo poprzez umyslnego.
Gdzies zaginal Brzucho a ja narobilem jak glupi róznych nalewek dla zademonstrowania na jego Work Shopie.
Pewnie on zrobi taka impreze jak potrafi robic nalesniki.
Jak sie okazuje, pieklo jest wybrukowane kamiennymi dobrymi pomyslami wiadomych osób a na dokladke Marka znowu ponioslo na chójke
Pan Lulek
Zbyszku, niedawno taką kartkę widziałem na restauracji. Może moja sobie przypomni, gdzie to było.
Przypominając historie naszej gastronomii, dodam, że od likwidacji prywatnych knajpek na przełomie lat 40 i 50 wszędzie królowały restauracje przy hotelach Orbisu. Były drogie w porównaniu z jadłodajniami, ale nie rujnowały kieszeni. Poziom był dość równy i względnie wysoki. Zaczęły się psuc z upadkiem stalinizmu, czyli po roku 1956.
Było kilka, które zachowały wysoki poziom – Francuski w Krakowie, Bristol i Europejski w Warszawie, Grand w Łodzi. Nimiłosiernie podupadł gastronomicznie Grand w Sopocie, Monopol we Wrocławiu. Mniej podupadł Merkury w Poznaniu, choć najazdy targowe miały prawo go zepsuć.
W tym samym jeszcze czasie konkurowały z Orbisem Wierzynekw Krakowie i tamże, choć nie zawsze równo – Hawełka.
Tyle z mojej pamięci, może uzupełnicie.
Panie Lulku, omlet brzmiał ciekawie. Ale ile tego wina można dodać, żeby pozostał omletem?
Alicjo, za panią Monroe wszystkie głupory będę powtarzał, szczególnie jak mi zaśpiewa.
Ale urodę Twego minerału doceniam.
Morąg w trakcie przeprowadzki, bez telefonu i internetu jeszcze…: „witam wiosne w slonecznym mieszkaniu w starym budownictwie, mam takie troche warszawskie mieszkanie w starej kamienicy, ale mam jeszcze kuuuuuuuuuuuuuuuuuupe roboty” <– morąg
Stanisławie,
jeszcze w latach 70-ych restauracje w hotelach Orbisu miały jaką taką klasę (Katowice, Częstochowa), ale co zobaczyłam we wrocławskim Monopolu bodajże w 1986, przeszło moje najgorsze wyobrażenia 😯 Zaprosiłam dwoje przyjaciół do tego symbolu luksusu (tak zapamiętałam z czasów studenckich) na obiad. Zamówiliśmy rosół z kołdunami. Przyniesiono na tacy pogięte aluminiowe kubki i wlano zawartość do czekających na stole talerzy… 😯
…nemo…
trzeba było do restauracji Novotelu, tam jeszcze dawali nienajgorsze jadło naonczas… a kołduny to dopiero w latach ’90 – u Wazy na Rynku, chociaż Alsa krytykowała, ze to nie to (mnie smakowały).
Monopol wrocławski w remoncie, zdaje się, że wykupiły go Likusy.
Tutaj słomiani od 9 zł (obiady abonamentowe, minimum 10 dni, smacznie i solidnie) do, powiedzmy, 20 zł. Oczywiście bez wina 😉
Kończę marzec, na razie się zgadzamy 😀
A w Warszawie Arkadisuz Likus buduje dom handlowy przy
ul.Brackiej tylko dla luksusowych marek.Mają się tam znależć
jedynie bardzo eksluzywne butiki.Zapewne będzie im towarzyszyła kolejna super eksluzywna i ekstra droga restauracja !
Standardowe miary wina sa nastepujace.
pól ósemki
ósemka
cwiartka
polówka
liter
doppler
Dalej to juz masówka.
Szus czyli chlust to okolo polowy pól ósemki.
Ja nie potrafie gotowac na miare. Dlatego nie potrafie dwa razy przygotowac tej samej rzeczy.
Jak na razie jeszcze nikt nie zszedl bezposrednio z tego swiata na skutek mojego pichcenia
Pan Lulek
Pyro, Twoj pies poczul zew krwi, atawizmy sie w nim obudzily ON poczul w sobie wilka, a nie tam zadna muzyka. To tyle bo rozmowy o psach moga rozbudzic tolerancyjnych i sie zle skonczy.
Malinowa byla super (to w Granadzie w Lodzi). Knajapa jak z ksiazkowych opisow przedwojennych. „Zaklete Rewiry” powinni w niej nakrecic a nie gdzies za granica. A co do cen to jak jeszce w Lodzi studiowalem czyli ladnych pare lat temu piwo „Zywiec” kosztowalo 45 zl a mozdzek w kokilce 15 zl. Ile ja sie tam mozdzku dojadlem. No ale oczywiscie inne pysznosci tez. Obsluga jaka czlowiek by chcial i teraz. Wprowadzali do sali do stolika a nie jak to u nas do dzisiaj zwyczaj ludzie leca do stolikow sami jak w stolowce. Starszy kelner rozmawial z klientem opisywal potrawy rekomendowal etc. a gowniarze latali i podawali, sprzatali etc. Byla zabawa i chyba moja ulubiona restauracja PRL-u z tego okresu. W Wa-wie to do Europejskiego sie chodzilo albo pozniej na starowke gdzie zaczely pojawiac sie rozne inne knajpki. Pamietam jedna Le Petit Trianon jesli czegos teraz nie myle.
Bardzo chętnie przyłączę się do walki o tanie i dobre restauracje! Mam nadzieję, że Gospodarz nam podpowie, jak to robić. 🙂
Panie Lulku – Marek donosił życzliwie przed kilku dniami, że Brzuchowi komputer się zbiesił i naprawa musi potrwać dość długo.
Kamien spadl mi z serca. Jutro koncze jagodówke i startuje z jezynówka. To dopiero za kilka dni bo musze dojechac na jezynowisko w moim dawnym miejscu pracy.
Gdzie sie zatem podzialy codzienne Markowe fotografie.
Utonal on w tej wiosnie czy co
Pan Lulek
DOM RESTAURACYJNY GESSLER, bylem tam z poltora roku temu. Niby taka wspaniala knajpa i z taaakim jedzeniem. 4 osoby, butelka wina taniego i 650 zl. Ale nie o sama cene chodzi tylko, ze kaczka ktora zamowilem byla wysuszona i w sumie malo smaczna (nijako przyprawiona) Pod moim wplywem 3 osoby tez sie skusily na „kaczuszke” i zalowalismy wszyscy. Przyznam ze mialem ochote oddac ale mnie przekonali zeby nie. Co bylo czwartego nie pamietam. A potem checa z placeniem. Wyciagam karte a pni mi mowi, ze nie przyjmuja. Ja prosto z lotniska i nie mialem zadnej polskiej gotowki. To co zrobic? pytam A wie Pan tu niedaleko jest bankomat. No to polecialem ale nieczynny, to do drugiego lece. Klient nasz Pan kiedys mawiano ale nie w DOMU RESTAURACYJNYM GESSLER. Tak mnie wkur…li ze nie macie pojecia. A i obsluga taka sobie. Jesli oni sa w tym slynnym przewodniku to juz zaczynam miec watpliwosci.
Panie Lulku a na co Panu caly harem?!
U nas dobrych restauracji w przyzwoitych cenach nawet troche jest. Holandia ma tradycje tzw. eetcafe. Cos miedzy bistro a pubem zazwyczaj w przystepnych cenach.
Chwalimy sie? A prosze bardzo w sposob absolutnie nieelitarny pochwale sie, ze od sierpnia bede oplacac kucharza, sprzataczke i ogrodnika. Woda sodowa uderzy mi do glowy i jak za 3 lata wroce do Holandii, to nie bede wiedziec jak sie miotle trzyma. O!
/e Nirrod idzie do domu hermetycznie zamykajac za soba drzwi.
Nirrod… a gdzie Ty wybywasz na 3 lata?! Chyba nie odchodzisz od stołu?!
Nirrod patykiem do gory a szczotka do dolu. Przypomne Ci po trzech latach.
Podroz do Krakowa.
Rick Steves duzo podrozuje po Europie i daje nam praktyczne rady co, gdzie i za ile. Rick przygotowuje 1/2 godzinne programy telewizyjne ze swoich podrozy. Rick odwiedzil rowniez Polske.
Przewodniczka po Krakowie, Kasia, zapytala Rick’a gdzie chcialby zjesc obiad. Rick odpowiedzial w ‚Barze Mlecznym’. Kasia probowala go przekonac, dlaczego jej mama nigdy by jej nie wybaczyla, ze zaprosila goscia do baru mlecznego. Rick jednak postawil na swoim.
Ponizej uzasadnienie Rick’a i praktyczne rady.
Bar mleczny jest tani. Menu bary mlecznego to wszystkie polskie tradycyjne potrawy – zupy, schabowy, pierogi i nalesniki.
Przy zamawianiu posilku turysta ma trzy mozliwosci:
-glupio przytakiwac glowa az wreszcie dostanie cos do zjedzenie
-powtorzyc slowa wypowiedziane przez sprzedawce majac nadzieje, ze wybiera pierogi z miesem lub z serem
-czekac cierpliwie az ktos uprzejmy i znajacy angielski wybawi go z opresji
Ostatecznie mozna duzo gestykulowac.
Steve zalacza krotka lekcje, jak zamawiac posilek w barze mlecznym.
http://www.ricksteves.com/news/tribune/milkbar.htm
Gdzie ta Nirrod znika na trzy lata. Pewnie na Antarktyde ale i tam jest internet i mozna zrobic miejsce za stolem. A moze ty idziesz do haremu z nadzieja, ze nareszcie bedziesz miala spokój. Niemozliwe. Bo tam jest wspólny kucharz, sprzataczki i ogrodnik. Nawet donosiciele, ci co donosza panie dla pana tez podobno bywaja wielofunkcyjni.
Jak sie juz zainstaluiesz, daj glos i cos donies.
Pan Lulek
Zdaje sie pisala ze do Afryki dzikiej znika.
Orca wesoly ten artykul i sympatyczny dla nas. Ten lancuszek z cynowym kubkiem to wziete zywcem z filmowej sceny ale tez roznice zaznczyc lepiej w ten sposob midzy dzis i wczoraj. Milo sie czyta. Sam nabralem ochoty na bar mleczny tyle ze w Kaliszu takich ladnych nie maja (zdjecie). 🙂
yyc,
Przeczytalam ten artykul przed moja ostatnia wizyta w Polsce. Rzeczywiscie odwiedzialam bary mleczne w kilku miastach. Bylo smacznie i przyjemnie.
1/2 godzinny film o Polsce pokazywal Rick’a jedzacego tatara (!) (nie w barze mlecznym).
Ciekawy ten film, jak wszystkie inne o Europie.
Dobry wieczór.
Jeszcze w sprawach wczorajszych:
– o mało nie pękłam ze śmiechu jak czytałam o metodach wyłapywania spekulantów za PRL ( tekst yyc ). Proste i skuteczne 🙂
–nemo jak to jest ze zmarszczkami przy gwizdaniu , to do końca nie wiem, ale myślę sobie ,że podobnie jak z jedzeniem zupy łyżeczką od herbaty.
Nasz pewien znajomy twierdzi ,że wszystkie „wielkie panie” jadają ukradkiem w domu, gdy je nikt nie widzi , zupę z dużego talerza małą łyżeczką. W ten sposób wyrabia się z ust dziubek.
I potem , gdy są już „w towarzystwie” , to bez problemów dziubkują , gdy mówią i jedzą też małymi łyczkami , wdzięcznie zwijając w trąbeczkę usteczka. 🙂
Takie damulki nazywają się dziubutkami.
Prawie w każdym towarzystwie co najmniej jedną taką można spotkać. Najgorsze jest to ,że przez cały wieczór trzeba powstrzymywać śmiech. Dopiero w domu można sobie ulżyć.
Jeżeli ktoś z was kiedyś powstrzymywał śmiech , to wie o czym mówię. To znaczy mówię o straszliwym napięciu przepony i potem bardzo długo trzeba się rechotać, żeby taki ból odpuścił.
Tak więc nemo – przez gwizdanie można zostać dziubutkiem. Co ze zmarszczkami to nie wiem. Jak się dowiem , albo sama wymyślę , to powiem.
No i na koniec śpiewający piesek Pyry – to zupełnie jak nasz Tutek . On zawsze akompaniuje swoim wyciem mojej córce , która prawie codziennie ćwiczy śpiew operowy. Ona ma pokój w dolnej części domu, wyciszony i praktycznie nikomu to nie przeszkadza 🙂 . Ale piesek nigdy nie daje za wygraną. Kładzie się jak najbliżej drzwi tego jej pokoju i wyje w szparę między drzwiami i ościeżnicą.Cobiera przy tym tony i rzec by można ,że wyje zawsze tercję niżej. 🙂
Ostatnio cos jego widzialem o stolicach europejskich ale ze wschodnich tylko Praga i Budapeszt byl albo za pozno wlaczylem bo mieli wiesz „pledge week” i przerywali co jakis czas. To bylo na public TV.
„rechotać”* – to z poznańskiej gwary -śmiac się 🙂
( wyluzowałam i pisze „belejak”………) 🙂
hahahah,hihihi,,hyyyy,,,yyyyyyy 🙂 🙂
Cobiera*=Dobiera – to zwykła literówka ( mysleliście że to gwarowe ?? hyyy 🙂
Grazynko, dziubek w Polsce to sie najlepiej wyrabialo pijac wodke. Udowodnil to Maklakiecz i Himilsbach w filmie „Polska Gola” w dialogu…”Zdzisiu, ale jak bys byl Argentynczykiem to kogo bys dopingowal….no pewno ze Polakow….. no to napijmy sie”. Takich dziubkow nie potrafi zrobic nikt na swiecie. Gdyby dawali oskary za dziubki polscy aktorzy by zbierali je co roku. Bylibysmy potega oskarowych dziubkow. Polski dziubek podbija swiat z czolowek kolorowych magazynow by krzyczalo. Rosjanie pija ze stakankow i to zupelnie cos innego a Zachod to rozrabia z czym sie da i ze szklanek pije. Od poczatkow emigracji twierdze ze nikt tak ladnie wodeczki z kieliszkow nie pije jak Polacy. No to tyle….ide sie napic.
Do baru mlecznego troche za daleko. Wybiore cos blizej.
Ooooooo! A my (z Jerzem) mamy inne wspominki z barów mlecznych niedawno, za ostatniego, albo przedostatniego pobytu we Wrocławiu. Chcielismy pierogi ruskie – nie ma. Chcielismy (nie za bardzo…) leniwe – nie ma, chcielismy płucka na kwaśno, też nie dowiezli…
No wiecie, co ? 😯
A toast dzisiaj ? Za tych , co w Bawarii?!
to od bavardage?
co mi tam i tak lykne
Alicjo bo poza doznaniami smakowymi bary mleczne maja przypominac czas utracony PRL-u wiec musi byc :” nie dowiezli…” Dbaja o caloksztalt wrazen, miniona epoke chca Ci przyblizyc.
Na miejscu Nirrod byłabym trochę smutna 🙁 Ogłaszała wszem i wobec, że jedzie do UGANDY, a tu gęby rozdziawione i ani be ani me, jakieś Antarktydy… 😯
Nie mówiłam Anne-Sophie, że z koncentracją i percepcją nietęgo? 🙄
Anne-Sophie,
jeśli Cię nie zniechęciliśmy kompletnie to odezwij się, proszę 🙂
Alicjo,
we Wrocławiu, w barze mlecznym na Kuźniczej jest wszystko, ale trzeba pójść o helweckiej porze obiadowej czyli w samo południe 😉 Już przy drugiej wizycie w odstępie kilku dni byliśmy traktowani jak stali goście i po roku bez trudu rozpoznani 😯 Pan nawet pamiętał, kto pije kefir, a kto sok z czarnej porzeczki. Ruskie – palce lizać 😎
No i ten Bar w Nysie. Wspaniałe ruskie i z jagodami 🙂
O juz wiem kto to spiewal. Budka Suflera, „Sen o Dolinie” (?)
…znowu w życiu mi nie wyszło…. 🙂
Może ja bywam Panie Piotrze w nieodpowiednich knajpach, ale muszę powiedzieć, że im większy blichtr, tym jedzenie gorsze. I dla mnie ono ma jeszcze jedną wadę – tego jest za mało. Jak już muszę zjeść na mieście, to idę do Sphinksa, tam wreszcie się najem.
Grażynko,
przecież picie przez rurkę i gwizdanie to podobne zajęcie, choć inny kierunek wektora… Czy rezultatem nie będzie dziubek pomarszczony? 😯
pic i gwizdac na przemian, wektory sie zajma soba, ewentualnie gwizdac przez slomke
Nemo, z czułością wspominam Nysę i ruskie. Możliwe, że jadłyśmy w tym samym barze 😀
Odczepcie się od dziubków. Podobno każda mimika szkodzi. W moim rodzinnym mieście była drogeria, a w drogerii pani. Pani była szalenie elegancka (o PRL mówię) i na świecąco wysmarowana kremem. Mówiła prawie nie otwierając ust. Żadnych grymasów, ledwie cień cienia uśmiechu. Trzymała się świetnie. Żywa maska. I wtedy, i teraz wolę zmarszczki 🙂
nemo po głębokim namyśle mówię tak: picie przez słomkę różni się od gwizdania bez słomki , nie mniej jednak można wykazać ,że przy nałożeniu się na siebie wektorów tych dwóch czynności , można uzyskać wartość zmarszczki równą zero .Z tego wniosek ,że skuteczna kuracja przeciwzmarszczkowa polega na równoczesnym piciu przez słomkę i gwizdaniu. cbdu ( dla niewtajemniczonych cbdu=co było do udowodnienia—por.tezę) 🙂
Na dziś to już tyle.Przez tydzień mnie nie będzie. Do usłyszenia
Dla mnie za późno! 😆
Oby ten tydzień, Grażynko, był dobry i smakowity. 🙂
… Torlin się obudził…toż Gospodarstwo dawno na wywczasach w Egipcie!
Sławek, ja z Tobą, pić i gwizdać przez słomke, a reszta niech się kręci, jak ma siłę…
Ges ! Z schrupiaca skorka, ociekajaca tluszczem, z jablkami albo z kapusta….Gdzie w Warszawie dawali te ges ?! Krolestwo za ges ! Kaczuszka i owszem – u Pani Pietakowej na Starym Miescie, czasami w Amice, ale ges….A poza kaczuszka mozna bylo w Amice spozyc flaczki z pulpetami, podobnie jak w Samsonie na Freta. Starowka byla zdegenerowana tymczasowymi i w Bazyliszku czy Krokodylu nie bylo czego szukac czego szukac. W siedemdziesiatych wybuchly prywatne knajpy z zupami zero, drugim – na polska modle (podlej tluszczu i wodeczki) ale – ze znakomitymi kielbaskami, kaszanka, zimna cielecina, szyneczka, baleronem, schabem, poledwiczka i wszystko opatrzone ogoreczkiem malosolnym, kiszonym, pomidorkiem, grzybkami marynowanymi, sliweczka – czego dusza zazyczy ! Powstaly dania – pomniki jak golonka u Panow Kierzkowskiego i Bielskiego, ktorzy niestety zakonczyli rozkwit Staropolskiej polamanymi krzeslami i milicja, kiedy nie mogli sie jeden drugiemu rozliczyc. A goloneczke podawali regularnie 1.5 kg danko, z chrzanem, kapusta, grochem i rzecz oczywista wodeczka lub piwkiem. Doskonalymi wedlinami kusily: Pod Sosnami w Konstancinie, Wrzos w Lomiankach, Baszta w Pyrach, Mak na szosie katowickiej, knajpa przy Szembeka i masa innych. Dobre jedzenie, z gory do dolu, bylo zawsze w Europejskiej (blogoslawiony Kazio Truchel), w Grandzie (okresowo) z wielojezycznym Alkiem George, w Victorii i w renomowanym Bristolu. Ewenement z lat szescdziesiatych Szanghaj (doskonala zupka Consome z tofu, bambusem i been sprouds)), swinka Rozmaitosci z grzybkami Sitaki podawana w goracych metalowych patelenkach – jak sobie szef Mao zazyczyl, powoli psila sie i psila az sie wreszcie calkiem zepsila. Bary mleczne to byl syf i zaraza, ale dwa: Flis i Zamkowy staly dobrze. W Zamkowym – kolduny pod maselkiem albo w rosolku a we flisie – Flaki. Jak czlowiek mogl w dwoch dloniach niesc do swojego stolka miske z flaczkami, dwie buleczki i piwo, do dzis nie rozumiem. Na pietrze, podobnie jak w Kameralnej na Foksal, polswiatek zalatwial swoje jenteresa, ale na parterze – sami flakozercy. Z ta „mordownia” w Kameralnej to niezupelnie prawda, poniewaz bar trzymala tam zawsze Pani Jadzia, polowica wazniaka z Palacu Mostowskich i pod obfitymi polciami w bialej bluzeczce miala w pogotowiu telefon a malzonek pilnowal interesu jak oka w glowie. Faktyczne „mordownie” byly na Pradze: Pod Zolwiem i U Inwalidow (obok Oazy ze swietnym paprykarzem). Solidny codzienny obiadek dla delegacyjnych z roznych tam Wroclawiow, Lodzi, Bydgoszczy i Rzeszowa dostawalo sie za bardzo niewygorowane ceny w Dziku na Nowogrodzkiej. Lata siedemdziesiate w Warszawie obfitowaly w dobre knajpy i nie bylo na co narzekac. Ale – gdzie, u diabla, dawali te GES ?!
w teatrzyku Okonku, razem z dymiacym piecykiem,
ale dales liste, pominales jednak Piasta, rog Sienkiewicza i Piastowskiej, tam urzedowal wujek Leszka Zabierka powstaniec AKowski, wypuszczony w 1957, flaki jadl o 10 rano, bo o 12 sie konczyly, potem obwiazywal prawy nadgarstek szalikiem przerzuconym przez szyje, w lewej rece trzymajac drugi koniec tegoz, w prawa bral kufel, lewa ciagnal szalik w dol dla wspomagania, kolo 17 wpadal po Niego patrol i odwozil do domu
Slaweczku ! Tos ty warszawski rodak ?! Sienkiewicza doskonale pamietam, ale Piastowskiej tam nie bylo. Wyprostuj, prosze.
Sławencja wrocławski ci nasz…
Alicja
„Slawencja wroclawski ci on nasz”. A jak po polsku ?
Piast – róg Sienkiewicza i Piastowskiej… To była chyba trzecia randka z R. Byliśmy w trzy pary. Zapytana, co by sama zjadła, kelnerka odpowiedziała, że ona sobie z domu przynosi. 🙂
Alsa
Ale – jakie miasto ? Nie – kuchnia.
Wrocław.
Alsa
To Slawus sie skocil.
Nie rozumiem, co znaczy ‚skocil’ 🙁
A teraz smakowitych snów życzę – do poduchy ‚Zieloną Gęś’ wezmę – dzięki, Sławku, zapomniałam już prawie.
🙂
Najlepsze do picia z szalika byly jedwabne. Dla osób którym trzesly sie rece. Nie od wódki tylko do wódki. Jesli dana osoba niezaleznie od plci i wieku miala klopoty trafienia kieliszkiem w jame ustna najlepszym sposobem jest. Podaje przepis dla praworecznych. Jedwabny szalik przerzuca sie przez szyje. Wprawnym ruchem chwyta sie w prawa dlon koniec szalika i literatke napelniona do wysokosci 3/4 stosownym napitkiem. Lewa reka ciagnie sie ostroznie szalik w dól tak zeby literatka nie stracila niczego ze swojej zawartosci. Po zetknieciu sie krawedzi szkla z jama ustna wykonuje sie przechyl wlewajac zawartosc do jamy gebowej.
Czynnosc mozna powtarzac. Za kazdym razem idzie lepiej.
Gdyby nie to, ze znowu dostalem ataku abstynebcji to bym przecwiczyl
Pan Lulek
Fajne rzeczy wypisujecie od wczoraj. Piekne wspomnienia ze starych knajpek. Szalik jako podstawowe narzędzie gastronomiczne wymyślono w polskim filmie pt „Tajemnica panny Brinx”. Demonstrował Jan Kurnakowicz w roli detektywa nomen omen Kielicha.
Nie wprowadzajcie Nirrod w maliny, bo jak się likwiduje pajęczyny na lampach i sufitach, a przez 3 lata narosną na mur, to trzeba trzymać trzonkiem do dołu, a szczotką do góry.
Z Monopolu mam wiele wspomnień, ale dawno już zszedł na psy. Ale jedno wspomnienie przekażę. Pod koniec lat 50-tych dzwoniłem do hotelu Monopol we Wrocławiu z prośbą o rezerwację. Najpierw trzeba było podac dane osobowe, a dopiero potem uzyskiwało się informcję, czy rezerwacja możliwa. Okazało się, że tak. Po przyjeździe wyszło, że to pomyłka. Imię, nazwisko i miejscowość stałego zamieszkania się zgadzały, ale osoba nie ta. No, ale skoro już tak się stało, to mogłem przenocować.
Pamietamy, że jadało się w Orbisie dobrze, ale z obecnej perspektywy było to jedzenie dość monotonne i mało wyrafinowane. Kotlet de volaille, sznycel cielęcy, polędwica wołowa, czasem Chateaubriande. Sama klasyka.
Gęś podają doskonałą w sopockim Bulaju od listopada do poczatków stycznia, czasem do lutego. Nazywa się Pomorska czy Kaszubska, nie pamiętam. Osobiście przez szefa kuchni są te gąski wybierane na wsi.
Anne-Sophie zamilkła i nie dowiedziałem się, czy gra na skrzypcach.
Nirrod, myślę, że nie zapomnisz, jak się trzyma miotłę. Będziesz musiała nauczyc tego swoją pomoc, a potem co jakiś czas przypominać, jak to się robi. A nic tak nie podnosi poziomu unmiejętności jak uczenie innych.
Panie Lulku, te miary brzmią muzycznie bardzo. Wychodzi, że chlust to trzydziestowójka. Coś, co w dużej ilości pozwala wykazać wirtuozerię wirtuozom i wyłożyć się nowicjuszom. W kuchni też najtrudniej z tym, co w małych ilościach, czyli z przyprawami. Bardzo mi się ten Twój komentarz podoba, bo poczułem bratnią duszę. Też nie znosze ścisłych przepisów i eksperymentuję.
Jeszcze o Kurnakowiczu i Panu Lulku. Wiem, że się nie zetknęli chyba, ale rozwiązywali podobne problemy. Jednak, o ile dobrze pamiętam, Kurnakowicz lał 4/4 a nie 3/4.
Dzień dobry Szampaństwu.
Nie ma to, jak usprawniać system, instalować nową dystrybucję itd. Było, dobrze żarło, to mi usprawniacz nausprawniał. Teraz z rozumem nie mogę się pozbierać. Gdzie jest moja seamonkey?!
U mnie totalna czerń za oknem, jak to przed świtem. Jakimś cudem zabrakło chleba – o, tego to już dawno nie grali! Za to jest kiwi i awokado.
Awokado rozpołowić, usunąć pestkę, wcisnąć soku z cytryny, popieprzyć i zjeść. Całkiem syte śniadanie. Pan Lulek znowu pogrążony w abstynenctwie…
A co tu takie pustki? Wywiało wszystkich?!
Alicjo,
jesteś wczorajsza 😉
…myśmy całą rodziną przez kilka lat jadali obiady w niszowej ‚kuchni domowej’ (połowie lat 60-tych ub.w.), w której stołowało się codziennie jakieś 60-osób. Choć rodzice nie byli finansowymi krezusami, koszt obiadów nie przekraczał ich zdolności finansowych, natomiast komfort niebiegania na zakupy był przesądzający.
Czasem się zastanawiam, czy dziś taka jadłodajnia w małym miasteczku by dzisiaj ‚zagrała’, bo smacznie tam serwowali.
Panu Piotrowi ,Pani Basi oraz Blogowiczom
Zdrowych, pogodnych Świąt Wielkiej Nocy, pysznych potraw na stole i przyjaznej atmosfery oraz mokrego śmigusa-dyngusa
życzy Małgosia
Serdeczne życzenia pięknych i radosnych Świąt Wielkanocnych.
Wspaniałych wrażeń nie tylko kulinarnych.
Dobrych, przyjaznych spotkań i mało zmęczenia.
Pozdrwowienia dla całego stolika!
Maria
Zgadzam się w 100 %.
Właśnie otrzymałam ofertę dot. toastu po ślubie w Pałacu Ślubów na warszawskiej starówce i przeżyłam szok. Monopolista zaproponował cenę za 1 lampkę (100 ml) wina musującego – 16 zł! Dodam, że zaproponowane wino kosztuje 36 zł za butelkę. Według zaproponowanej ceny butelka ta ma kosztować 120 zł!!! Nie mogę wyjść z szoku.
Łudziłam się, że taka lampka wina będzie kosztować 7-8 zł, a tu takie zaskoczenie. Niestety nie będzie mnie stać na wzniesienie toastu po ślubie. 🙁 To zapewne kwestia braku konkurencji na tę usługę oraz ogromna chciwość właścicieli restauracji.