Święta góra, nie całkiem święci mnisi
Kupiłem na Targach w Krakowie książeczkę pióra ukraińskiego autora Mykoły Mańko (dzięki za miłą dedykację dla bądź co bądź konkurenta) pt. „Kuchnia klasztorów prawosławnych”. Nie dość, że są w niej liczne i fantastycznie brzmiące przepisy z mało mi znanej, choć tak bliskiej kuchni, to jeszcze są opowieści o najświętszych miejscach prawosławia jak np. Święta Góra Athos czy kijowska Ławra Pieczerska. Zachwyciły mnie te opowieści na równi z przepisami. Abyście mogli odczuć choć przedsmak frajdy jaką mam od kilku dni, to zacytuję obszerny fragment jednego z rozdziałów.
Góra Athos i jej mieszkańcy zaistniała ostatnio na łamach prasy i to w niezbyt dobrym wydaniu. Okazało się, że mnisi z przedstawicielami greckiego rządu wykonali parę szwindli finansowych na dużą skalę. Ale my ich zobaczymy w zupełnie innym świetle.
„Święta Góra Athos jest symbolem prawosławnego monastycyzmu. Stanowi swoiste mnisze państwo. Ma ono swoje granice, stolicę, prawo i władze. Obywatelami tego państwa mogą być tylko mnisi, a jednym z obowiązujących przepisów prawnych jest zakaz wstępu dla kobiet.
Już starożytni uważali tę górę za świętą. Ustawili tu mnóstwo posągów, a na szczycie wznieśli świątynię Apollowi. Schrystianizowanie tego miejsca tradycja przypisuje Matce Bożej. Według legendy w czasie, gdy apostołowie losowali kraje, w których będą głosić Ewangelię, Matka Boża też wylosowała jeden kraj – Iberię, dzisiejszą Gruzję. Jednak zaraz zjawił się anioł i oznajmił, że przy dział ten został zmieniony i że Bóg wskaże jej właściwą ziemię. W roku 44, na zaproszenie Św. Łazarza, wówczas biskupa Cypru, Maryja wraz z apostołami wybrała się do niego w odwiedziny. Podróż morska okazała się uciążliwa, bowiem rozpętała się burza. Nie było wyjścia, podróżnicy musieli przycumować do brzegów Athosu. Gdy tylko statek zbliżył się do lądu, wszystkie posągi pogańskie przemówiły do tamtejszych mieszkańców ludzkim głosem, by pospieszyli na przystań. Zebranemu ludowi Maryja wytłumaczyła Ewangelię i obiecała, że będzie się opiekować Świętą Górą, gdyż została jej ona przydzielona przez samego Boga. W czasach prześladowań wielu chrześcijan znalazło schronienie w niedostępnych lasach Athosu. Byli to pierwsi tutejsi pustelnicy. Kościoły natomiast zaczęły tu powstawać za czasów Konstantyna Wielkiego.
Cesarz Teodozy Wielki, po cudownym ocaleniu swego syna, ufundował monaster Vatopedi. Jedna z legend głosi, że klasztor ten postanowiła odwiedzić córka cesarza, Placydia. Gdy zamierzała wejść do cerkwi, umieszczona przy wejściu ikona Bogurodzicy przemówiła do niej, prosząc, by księżniczka odeszła i nie narażała mnichów na nieczyste myśli. Placydia zlękła się i opuściła Świętą Górę. Odtąd, by nie rozpraszać mnichów, przyjęto postanowienie, by na teren monasterów nie wpuszczać kobiet, samic zwierząt hodowlanych i nie mających jeszcze brody młodzieńców. Los Świętej Góry odmieniło podbicie przez mahometan Syrii, Palestyny i Egiptu. Mnóstwo mnichów z tych krajów nie miało gdzie się podziać. Trzeci Sobór Konstantynopolitański w 680 roku zadecydował, by osiedlić ich na Górze Athos. Wcześniej, w 676 roku, cesarz Konstantyn Pogonat wydał bullę oddającą Świętą Górę na własność mnichom.
(…)
Największy rozkwit życia monastycznego przypada na X i XI wiek. Wtedy na górze Athos mieszkało siedemdziesiąt tysięcy mnichów. Przez cały okres średniowiecza powstało tu dwadzieścia największych i najważniejszych monasterów. Otoczone były potężnymi murami, gdyż często zagrażali im piraci morscy. Każdy naród prawosławny poczytywał sobie za wielki honor to, by wznieść na Athosie swój klasztor. Tak, obok monasterów greckich, powstały gruziński, ruski, bułgarski i serbski. Okres świetności mniszego państwa przerwał turecki najazd w XV wieku. Athos poddał się Turkom jeszcze przed upadkiem Konstantynopola. W zamian za brak sprzeciwu Turcy nie zniszczyli klasztorów. Okres panowania tureckiego stał się okresem powolnego upadku życia monastycznego na Athosie. Z powodu nałożonych podatków całkiem zamarło życie wspólnotowe, bo każdy mnich musiał sam zdobyć pieniądze, by za siebie zapłacić. Wiele klasztorów popadło w ruinę.
(…)
W 1923 roku półwysep postanowiono przyłączyć do Grecji jako republikę autonomiczną.
Obecnie w dwudziestu monasterach Świętej Góry mieszka tysiąc czterystu mnichów. Większą część dnia pracują w polu i przy odbudowie monasterów. Liturgię zazwyczaj odprawiają w nocy. W ciągu dnia mnisi mają dwa posiłki. Najczęściej są to dania z bakłażanów, cukinii, pomidorów i cebuli, rzadziej z ryb. Rano do posiłków podaje się słodycze i herbatę, po południu zaś owoce.
Pielgrzymów na Athosie wita się kieliszkiem rakiji, wiśniami w cukrze, chałwą, czarną kawą i szklanką zimnej źródlanej wody.”
Za jakiś czas, przy kolejnym cytacie, dołożę i kilka przepisów. Smakowitych!
Komentarze
9fff taki kod mi się trafił.
Swoją drogą ciekawe, że skupienie modlitewne monastyrców mogą z równą skutecznością rozpraszać młodzieńcy bez bród, samice zwierząt i kobiety…Legenda o „przydziale” Matki Bożej też raczej dwuznaczna etycznie. Nic to. Człowiek zawsze znajdzie wytłumaczenie dla obrony swoich interesów. Tacy jesteśmy. Młodsza poleciała do roboty, Pyra wyciągnęła z szafki balkonowej wielkie, szklane klosze do zniczy, umyje je na błysk, Ania dokupi wkłady, kwiaty i wiązanka już czekają na balkonie, dziecko po południu zawiezie. Jutro Ania na cmentarz nie pojedzie bo musi skończyć robotę, synuś przyjedzie po Pyrę nad wieczorem, odwiedzimy groby i pojadę na rodzinną kolację tudzież oglądać przychówek rodzinny. Rybie zakazałyśmy przyjazdu teraz, bo tylko zdrowie straci w zatłoczonych pociągach. Przyjedzie 11-go i posiedzi 3 dni.
http://kulikowski.aminus3.com/image/2008-10-31.html
Osobiście znam dwóch panów, którzy odwiedzili Athos. Jeden – starszy, brodaty i ascetyczny, drugi – młodzieniaszek bez brody 😯 Obaj spędzili tam po kilka dni, opowiadali ciekawie, zwłaszcza o mnichach, którzy mieli dużo argumentów na uzasadnienie wcale nie ascetycznego trybu życia i swoich obfitych brzuchów. Młody był nakłaniany do pozostania w klasztorze, a mnich, który go próbował przekonywać do uroków klasztornego życia, słabo panował nad swoimi rączkami, które bardzo się pociły się i rwały do obłapiania i głaskania po kolanku 🙄
To było, Nemo, używanie argumentów pozawerbalnych 😆
Ja siadam właśnie do śniadania czyli owsianki z rodzynkami! Zima…
Inna „republika mnichów” to Meteory czy Mistra.
Niestety już w znacznej mierze opustoszałe no i oczywiście bez autonomi .
To chyba żadna sztuka być ascetą w klasztorze do którego nie mają wstępu kobiety, młodzieńcy bez brody i samice zwierząt (ciekawe czy wszystkich zwierząt, czy tylko niektórych). Coż to za test dla silnej woli? Żaden. Chyba trzeba przyjąć, że ta cała asceza i celibat o kant d.. potłuc 😉 jeżeli trzeba je wspomagać takimi zakazami.
ascetyzm jest wbrew naturze … Grażynki podziwiam umiejętność przekazu … 🙂 … Małgosiu dobry duszku wróć do nas 🙂 …
Miało być Grażynko … oczywista oczywistość …. trochę mnie dziwi brak Teresy … Doroty z Sąsiedztwa i Bobika …. jakiś front anty utworzyli .. Iżyku nie bądź taki zasadniczy … 🙂
Chciałam tylko zameldowac, że chociaż nie składam raportów z prac ziemiankowych, bo terminy robocze mnie nie tylko gonią, ale doganiają, to ziemianka powstaje – pisała o tym juz zresztą a capella – a przy tym już wiadomo, że będzie przestronna.
Ziemianka oczywiście, a nie a capella.
Wróciłam z piesem z zakupów i jestem dość zdegustowana ceną, jaką wybuliłam na 1 chleb, paczkę makaronu, paczkę ryżu, paczkę wiorków kokosowych i proszek do pieczenia, 20 dkg sera, 25 dkg szynki, 1 kurczaka i 4 plastry wołowiny na bitki (niezbyt wielkie) tudzież 1 p.rajstop damskich, zwyczajnych. Wychodząc z domu miałam 55 złotych. Zapłaciłam 53,80 i już nie wystarczyło ani na jabłka, ani na masło (ani na totka). Trzeba będzie pójść jeszcze raz.
Hej! Nie ma żadnego frontu anty, Jolinku 🙂 Bobik już od dawna chciał założyć blog i założył (z dużym powodzeniem), ja mam własny też już dosyć długo… Tu bywam teraz rzadziej także z powodu braku czasu. Pozdrawiam wszystkich 🙂
Pyro,
ja też byłam na zakupach. Kupiłam 1 kg masła (promocja), 300 g filetu z łososia, 0,7 kg kurczaczych piersi, ciasto francuskie rozwałkowane, 2 małe bagietki i zapłaciłam 44 Fr (ca 110 zł). Też chyba niemało, ale nie miałam problemu z gotówką, bo jej przy sobie prawie nie noszę. Płaciłam kartą Postcard.
Na obiad makaron świderki, kalarepka w sosie pomidorowym, kotleciki mielone z cielęciny, usmażone bez tłuszczu ale podlane śmietanką i posypane koperkiem. Dla dziecka – łosoś uduszony na białym winie. Na podwieczorek upiekę to ciasto jabłkowe z whiskey.
W ogóle mnie nie ma. Miesiąc zamykam.
W poniedziałek wielki nóż, wielka decha i tnę!!!
Ciasto w piecu. Z dodatkiem Bushmillsa. Zaryzykowałam eksperyment i do szklaneczki z whiskey dodałam coli. Ohyda! Mam teraz w ustach posmak jakby pleśni, nadgniłych jabłek, nie wiem czego 👿 Idę umyć zęby. Dobrze, że poświęciłam tylko kusztyczek zacnego trunku…
faktycznie Bobik ma swój blog 🙂 ….
http://www.wowil.coldlight.pl/bobik/?p=75#comment-444
Jest mi przykro, że Bobik nas na swój blog nie zaprosił. Odnoszę wrażenie, że nas tam nie chce. 🙁
Chciałem do Was napisać za kilka dni, ale sytuacja wywołała mnie do tablicy, więc piszę od razu 😉
Nie ukrywam, że musiałem trochę odchorować różne historie, do których już wracać nie chcę. Miałem też wrażenie, że u niektórych osób wywoływałem negatywne emocje, a bardzo tego nie lubię. Więc wycofałem się do swojego koszyczka, żeby burze ucichły, a ponieważ założenie własnego blogu już wcześniej chodziło mi po łebku, to postanowiłem wykorzystać czas produktywnie. 🙂
Nie rozsyłałem dotąd zbyt wielu zaproszeń, bo chciałem najpierw zobaczyć, czy ten blog mi się w ogóle sprawdzi i pousuwać różne techniczne usterki, które w pierwszych dniach pojawiały się nagminnie. No i okazało się też, że obsługa tego wszystkiego pochłania masę czasu.
Ale jak już Dorota z Sąsiedztwa sypnęła sprawę, to zapraszam serdecznie wszystkich, którzy chętnie siadywali ze mną przy stole i ciekawi są mojego nowego koszyczka. Jeżeli jeszcze nie wszystkie usterki są usunięte, to będziecie musieli wybaczyć. 😀
Do zobaczenia! 🙂
witam ze Szczecina 🙂
:::
Bobik mi przypomniał, że zaniedbałem swoje blogowanie
nadrobię, jak miły bóg (Bahus?!)
Bobiczku, czy ja coś „sypnęłam”? 😉 Przecież każdy od paru dni mógł wejść do koszyczka przez bobiczy nick na moim blogu – jeśli ktoś go czytuje oczywiście 😀
Już stwierdziliśmy u mnie, że to zaraźliwe – Bobik, jak policzyłam, jest już piątym z moich blogowych przyjaciół, którzy założyli własny blog w ciągu ostatniego roku…
Bobik, jakbyś wywoływał u wszystkich same pozytywne, to by Cię zwyczajnie nie było. Takie zjawisko w przyrodzie nie istnieje 😉 Ja też budzę, różne, a żyć trzeba z całym bagażem. Zaglądaj tu czasem.
Brzucho, odpuszczam Ci grzech zaniedbania za zdradę ciachania. Grażyna tak plastycznie i z uczuciem, że tuba wysiada.
Coli się nie da, ani z czymś, ani na żywca. My jesteśmy pepsiowi.
Koniec przerwy. Wracam do liczenia 🙁
Hej !
Pogoda cesarska, wreszcie.
Brzucho, miałeś napisać raport z Wrocławia – gdzie on?
Zdaje się, że mam dzisiaj trochę roboty 🙁
Więc wysiadam na chwilę. Miłego popołudnia życzę!
Doroto z S., czym innym jest zarumieniony nick w Sąsiedztwie, a czym innym oficjalne zaproszenie tutaj. 😉
Haneczko – chwilowo to ja nawet do lustra nie mam czasu zaglądać, ale to może się zmniejszyć lub zwiększyć. 😀
No tak, jak oficjałka to oficjałka. Zawsze ma inną rangę 😀
Pędzę dalej…
Witajcie
Nemo z 9.33 mnie rozbawiła bo akurat dziś pracowałem na wysokości i też klimaty były podobne(obłapianie)choć nikt tego nie chciał i sytuacja to wymuszała. Z młodym- nie powiem, przystojnym człowiekiem -pracuję przy renowacji starej stodoły zaadaptowanej na hotel i knajpę. Robiliśmy tak zwaną podbitkę dachu, bo ptaki gniazda pod stropem budują i obsrywają mury. Niestety warunki pozwalały co najwyżej na kolanach pracować a najlepiej na leżąco. Więc pełzaliśmy po sobie i chcąc nie chcąc zdrowo się obłapialiśmy bo trzeba się było niestety wychylać. No ale podtekstów nie było – zdrowy, męski trud bez erotycznego klimatu. Tylko pot na grzbiecie i marznące dłonie.
Pozdrawiam serdecznie
Witaj Bobiku, życzę Ci zdrowia i więcej wolnego czasu.
W Ameryce dzis, jak wiadomo, Halloween.
Jak opowiadaja „starzy” Amerykanie, kiedys (40? 50 lat temu?) dzien ten byl swietowany wylacznie przez dzieci i skromnie. Dzieciaki produkowaly sobie kostiumy i wieczorem wyruszaly po cukierki. Ale na ogol wolno im bylo chodzic tylko po uliczce, przy ktorej mieszkaly. Za torbe na cukierki sluzyla poszewka od jaska.
Cala frajda polegala na tym, ze mozna bylo zapukac do sasiadow, ktorych sie troche baly (od czasu np. pewnej pilki ktora „sama”stlukla im okno w piwnicy), powiedziec „trick or treat” i dostawalo sie slodycze!
A teraz pelna komercjalizacja. Specjalne sklepy sprzedajace dekoracje i kostiumy. Podobno niektore rodziny sa juz w posiadaniu wiekszej ilosci owych dekoracji niz te, ktore maja na Boze Narodzenie: animowane „duchy” , szkielety i inne straszydla wystawione przed domem, metry kwadratowe sztucznej pajeczyny itp. Bardzo popularne sa hallowenowe party, nie tylko dla dzieci ale i dla doroslych. Dorosli bowiem przylaczyli sie do dzieciecego swietowania i to oni nakrecaja te machine, jako ze kostiumy dla nich to nie przescieradlo z otworem na glowe, ale drogie kostiumo-kreacje, maski itp. Niektorzy- o ile fima pozwala – a czasem nawet w porze lunchu ma wlasne „party” – przychodza dzis tak odstrojeni do pracy. Wieczorem pojda na party, albo pojada do centrum miasta do dzielnicy pelnej restauracji i klubow i tam bedzie sie wieczorem przelewal ow przebrany tlum.
Co pewnie pokaza lokalne stacje tv lacznie z rankingiem najbardziej popularnych masek – na ogol sa to karykatury popularnych politykow….
ja nie wiedzialam, ze Bialy Dom straszy:
http://www.time.com/time/specials/packages/article/0,28804,1855221_1855285_1855220,00.html
Kucharka i Wanda TX,
————————-
Happy Halloween !!!!!
Dziekuje, ale ja obchodze Halloween tylko „zewnetrznie” (cos w rodzaju czesciowo praktykujacego ale niewierzacego), tzn. zgodnie z lokalnym obyczajem od godz. 6 wieczorem dyzuruje w domu z miska pelna cukierkow. Tak sie sklada, ze w poblizu mieszka sporo rodzin z malymi dziecmi, i czuje sie niejako w sasiedzkim obowiazku otworzyc drzwi i poczestowac cukierkami, szczegolnie maluchy, ktore sa bardzo, bardzo tym wszystkim przejete.
Mam tez od paru dni dekoracyjna dynie na ganku, ale wiewiorki juz ja powaznie nadgryzly – dziwne, zazwyczaj zaczynaly ja jesc dopiero po halloween jak juz byla powycinana w jakies tam wzorki. No to w tym roku wzorki sa wiewiorcze.
Młodzi odwalili swoją robotę na cmentarzu. Kwiaty i znicze już stoją (może nikt nie ukradnie) W domu zostały znicze zapasowe, które jutro zapali Pyra wieczorem – pod pomnikiem powstańców wlkp i pod poMnikiem żołnierzy radzieckich. Dzisiaj to tylko grób symboliczny, bo w latach 50-tych poległych przeniesiono na Cytadelę, Pomnik jednak pozostał I corocznie są tam kwiaty od mieszkańców i masa zniczy. Chłopacy leżą daleko od swoich i wszyscy pamiętaJą, żE I nASZE GROBY GDZIEś TAM W śWiECiE Są,
Jeszcze raz odwiedziłam sklepy dzisioaj, coś dokupiła Młodsza i w rezultacie mamy zaopatrzenie na tydzień Na noc zagniotę kruche ciasto i jutro przed [południem upiekę babeczki. Dzisiaj już mi się nie chce, więc nieśmiertelną jarzynową sałatkę („Mama, co to za święto bez sałatki?”) i ciastka zrobie jutro..
Czestujesz ? Jakies wyjatkowe maluchy co po jednym biora. Tutaj napychaja sobie kieszenie i taka miska strczylaby na jedno pukanie. Ile was ? Piec ? To tu jest dziesiec. I koniec. Do nastepnej inwazji.
kucharko
do dzis sadzilem ze u was w tevale to: czlowiek widzi dwa trupy 🙁 , krzyczaca kobiete 🙁 , zblizenie .45magnum. peng.
KONIEC.
a tu dowiaduje się, ze i kreatury kreatur jeszcze pokazuja 😆
W mojej krainie Swieta Zmarlych nie ma,ani Halloween!!
Przygnalo za to Sw. Marcina i Walentynki.Staja sie coraz bardziej popularne.
A w chacie same „gotowce” tzn. kibeling(obtaczane w ciescie i smazone rozne kawalki ryby)przywiezione z zaprzyjaznionego sklepu(500g,7euro),do tego (gotowe) fryty,tudziez salata z (gotowa,francuska) przyprawa!! No i moje chlopaki,tez gotowe (jak zawsze) wszystko zjesc 😉
A co?? Jak swieto,to swieto,hej!
Przygotowałam sos spagetti na kompanię wojska, Młode jutro przyjeżdżają, zażyczyli sobie. Podobno robię najlepszy 😯
Pogoda nadal cesarska i tak ma zostać. Pan J. z mietłą (grabiami) latał dzisiaj dookoła domu, „zamiatając” liście. No ale zostało jeszcze trochę na drzewach, więc to nie jest skończona robota.
Mam jeszcze dom do odgruzowywania 🙁
Warzywa na sałatkę ugotowane, jutro tylko pokroić trzeba. Jabłka i madarynki umyte, wytarte, powkładane w owocarki. Ciasto jeszcze nie zrobione i podłogi nadal brudne tzn zadeptane „radkowo” a tu i tam się jakaś kość albo zabawka wałęsa. Dziecko można nauczyć zbierać zabawki ale psa? A właściwie zupełnie mi to wisi – ile bym razy nie przecierała i tak za chwilę idzie się napić chlapiąc przy tym na wszystkie strony, a potem rozdeptuje. Zaplanowałam obiady na najbliższe dni i tak : w jeden dzień będą panierowane piersi kurczaka (biust kury najpierw marynowany) do tego mizeria ogórkowa w śmietanie, drugiego dnia bitki wołowe z grzybami , trzeciego rolada wołowa z surówką z pekinskiej kapusty z papryką na ostro W przyszłym tygodniu planuję jeszcze grochówkę na golonce, pierogi leniwe, nóżki kurczaka w sosie azjatyckim i oładki z konfiturami. Na tyle mam składników i tyle pomysłów
Alicja, nasze dziecko przy konsumpcji makaronu z Twoim sosem wymruczało z lubością „Mama, ale dobre”. Mruczenie przekierowałam zaraz na Ciebie, żeby nie było, że to ja taka zdolna 😀
Nie wiem jak, ale udało mi się dzisiaj nie kupić pomidorów 🙁 Potrzebne na sałatkę do udek Echidny. Echidno, gdzie jesteś?
Pyro, jak dam Ci kawałek drożdżowego, to rzucisz babeczką?
Haneczko, poświęcę się i jak pojadę do Ciebie, to zabiorę babeczki. Muszę tylko wiedzieć kiedy, bo jednak trochę czasu zajmują Pyra dzisiaj zaszalała i kupiła 2 tabliczki czekolady gorzkiej z marcepanem (Goplana) Nie wiem czy pisałam, ale marcepan w gorzkiej czekoladzie to jedna z rzadkich słodyczy lubianych przez Pyrę. Właśnie Młodsza po wrzasku „Chcesz czekolady?” przyniosła rządek kostek (3 sztuki)
Pyro, brama na wciąż otwarta! W listopadzie mam szansę na parę dni wolnego. Dopasuję do Ciebie, tylko się zdeklaruj.
Ha, Pyra niczego nie może teraz zaplanować, bo na 11-go przyjeżdża Córcia I-a, potem chcą ochrzcić Aleksa (o, właśnie, Dziadkowi, czyli mojemu Synowi pokręciły sie imiona na „A” i twierdził, że prawnuk nazwany został Allan, a dziecię jest Aleks) Kiedy chrzciny nie wiadomo. Nawiasem mówić\ąc Aleks też głupio brzmi. Nie mógł być Aleksander?
U mnie: ciasto na paszteciki zagniecione i w lodówce, fasola namoczona, pieczarki z ingrediencjami się duszą.
Aleks jednak lepiej. 11 PRACUJĘ 👿
Zdecydowanie Aleksander. Aleks moze byc w skrócie 😉
Paszteciki za mną „chodzą” już od jakiegoś czasu. Kupiłyśmy mrożone ciasto francuskie. Pewnie na 11-go zrobię (bo na słodko oczywiście marcińskie rogaliki będą) , a paszteciki mogą być z grzybami, z masą jajeczną, ze szpinakiem (tylko dla Pyry. Reszta nie jada) z masami serowymi, z wędliną – no bogactwo ogromne.
Ci młodzi rodzice pogłupieli, Alicjo. Im się wydaje, że Aleks brzmi lepiej. To tak, jakby ktoś dziecko nazwał Frycem, bo mu się Fryderyk nie podoba.
Cześć Wam, Pyra idzie spać. Nasz urnowaty pies obudził nas o 4.30, a dzień był pracowity.
No proszę, święto zmarłych idzie, to i pies urnowaty 😆
Jolinku, dziękuję za pamięć.
Myślę, że pies jeszcze całkiem młody i DURNOWATY
Haneczko ja też .
Ciekawe tylko czy przedłużą mi umowę . Stara kończy się we wtorek, a o nowej ani widu, ani słychu. Zapomnieli . A ja przypominał nie będę. Poza tym, jak by co, zażądam drastycznej podwyżki 🙂
Koniec roboty za śmieszne pieniądze 😉
Uff, natargałam się, zawiozłam wnukom dwie spore dynie (bo dwoje wnucząt płci różnej), jak już się nimi nacieszą to mogą je przerobić na różne różności. Zięć coś wspominał o marynatach. Myślę, że starczy i na marynaty, i na przecier do ciasta, i na kilka jeszcze innych pomysłów. No i jeszcze pestki.
Fajnie jest, zrealizowałam się jako babcia, mogę wracać do kałuży, chyba w nocy zamarznie? Gwiazdy przepiękne! O, spojrzałam na termometr i niespodziewanka: temperatura spadała, aż spadła do 1oC, a teraz zaczęła rosnąć i już jest 2,2oC. Nic nie kumam. Może dlatego, że schowałam samochód? Ale nad ranem może być zimniej.
Słusznie, Misiu!
O swoje trzeba walczyć. Ja też zawsze musiałam wyszarpywać z gardła szefowi wyższe wynagrodzenia, tak dla siebie, jak i innych. Stresujące, ale rozwijające. Musiałam tylko przygotować sobie trochę agumentów.
Jednakowoż nie wiem, czy miały one jakąś siłę, czy to tylko moja determinacja przynosiła owoce.
Życzę Ci powodzenia. 🙂
Za oknem akcja „Znicz”.
W domu akcja „Paszteciki”.
Czy choć poczytywacze naszego bloga są obecni?
U mnie 7-ma rano, jeszcze ciemno 🙁
Właśnie poczytuję.
Zabrakło mi, Alicjo, pieczarkowego farszu. Nadziałam więc resztę pasztecików masą serową chili. Czekają na swą kolej do piekarnika.
Marialko, mam z 20 dkg pieczarek w lodówce – podrzucić? 😉
Wreszcie powoli zaczyna sie rozjasniać. Krwawy wschód słońca nad jeziorem, ale nie będę sie wygłupiać i zdjęć robić, chyba, że przez szybę. Eeeee…. juz tu wszystkie wschody słońca robiłam, wystarczy.
Wczorajsze odgruzowywanie chałupy zostawiłam sobie w sporej części na dzisiaj. Bym sie tym nie przejmowała, gdyby nie przybywający o 14:30 goscie. Jaki taki porządek powinien być! No to z godzina mi zejdzie. I z kominka popiół wyrzucić, zapisuję dla pamięci, bo na pewno zapalimy ogień w kominku. Może by mi ktos herbatkę zaparzył ?! Rumiankową poproszę 🙂
Mam zieloną opuncjową. Wirtualnie łyka możesz sobie zrobić.
Pieczarek 0.2 kg nie przyda mi się, farszu było z 1.2 kg a i tak zabrakło. Gotuję dla 14 osób na jutrzejsze urodziny 🙄
D. urodziła się w Zaduszki…
Hej,
to wszystkiego dobrego na jutrzejsze urodziny dla D. !!!
No ale faktycznie, dla tylu osób… sporo roboty, podziwiam, podziwiam!
Swoim zwyczajem chyba pójdę dospać, przeciez nie będę ganiać z mietłą od świtu!
hej, hej
:::
gość idzie przez cmentarz
patrzy, grabarz dół kopie
no to ostrożnie podszedł i HUUUU-HUUUU
pohukał, postraszył
ale grabarz nawet nie zareagował
więc poszedł dalej
i już mija cmentarną bramę
kiedy dostaje w plecy łopatą
leży, a nad nim grabarz
– pohukiwanko, owszem
– postraszanko, owszem
– ale umowa stoi, że na miasto nie wychodzimy, co?!
Brzucho – niezdrowo śmiać się z pełnym brzuchem, a mój jewst aktualbnie pełny. Po obiedzie. Zaczęłam czytać wpisy i przy Brzuchu wpadłam w telepkę. Młodsza została wyrzucona z domu na psi spacer, a Pyra się już dzisiaj napracowała – obiad, kolejne wycieranie po psioe, sałaTKA, 2 NIEDUżE MURZYNKI. aKTUALNIE STYGNą PRZED POLANIEM POLEWą. mIAłY BYć BABECZKI, A TU aNIA BUNT – NIE CHCE BABECZEK, CHCE MURZYNKA WG PRZEPISU mUSIEREWICZOWEJ Z „kWIATU KALAFIORA”
c.d.
Mamusia zrobiłamurzynka, Za czorta nie wiem gdzie wsadziłam dużą keksówkę, więc piekłam w dwóch mniejszych. Dziecko nie wie, ale ja od dawna nieco przepis modyfikuję i dodaję łyżkę kawy mielonej, alkohol, drobno siekaną skórkę pomarańczową. Lubi, niech ma.
To Twoje dziecko wymagające – mnie by nie ruszył bunt, a nawet wręcz przeciwnie. Sam(a) sobie… Tylko łagodna sugestia i ewentualna cicha prosba by na mnie podziałała. A teraz siedzę i zamiast coś, to ja nic. Jerzor pojechał z kolegą na rower, a ja mam ze skóry wychodzić?! I tak wyczyściłam kominek, chyba wystarczy?! Poza tym niezły burdel w kuchni, naczynia wymyte i owszem, ale podłoga krzyczy i domaga sie ściery. A w nosie mam!
Zdążyłam ze wszystkim. Juror pojechał po Młodych na dworzec kolejowy. Co stara szkoła, to stara szkoła.
http://www.gourmetgruppen.se/hem/
W domu już…
Rano cmentarz, po południu cmentarz, po ciemaku jeszcze raz ten poranny…
Jak co roku, taki dzień, jeden w roku.
Dzisiaj zasłyszane i zobaczone.
Znajomi? rodzina? powitania, buziaczki…pani pyta? Wiecie kogo spotkaliśmy? No wiecie?
Oni pewnie wnie wiedzą.
No, tą z serialu…
Grupa roześmianych i zadowolonych kobiet i facetów, w wieku średnio blogowym. Rozmawiają pewnie o czymś radosnym, przechodząc obok słyszę…tak pamiętam tą sukienkę….ale ty dobrze wyglądasz…śmiech, szczęśliwe i wesołe spotkanie.
A jakiś przechodzący facet w wieku ponad średnio blogowym, mówi z niesmakiem…śmieją się jak na weselu.
Przy grobie obok zeszła się pewnie dawno niewidziana rodzina, to brat męża, to siostra żony….on to umarł, ja mam 12 mm kamień w nerce, ja mam piasek. Mąż kamień urodził, tamtego cięli, oooo! u nas to każdy w rodzinie ma kamienie.
Dziedziczne pewnie, stwierdza pani w kapelutku.
Rozumiem dziedziczyć diamenty, ale kamienie w nerkach??
A pogoda w Warszawie cesarska, tak jak w całym tygodniu.
Futra z powrotem w naftalinę.
Byłam na rodzinnej kolacji w domy Synowej. Przy stole 11 osób z bliskiej rodziny i nasz nowy bobas – Aleks w sąsiednim pokoju. Dziecko wygląda doskonale, oczy ma bystre i potrafi już je na chwilkę skupić na czymś, apetyt imponujący, ale ryczy!!! Moim zdaniem miesięczne niemowlę nakarmione, suche i czyste nie ma prawa drzeć gęby przez 1,5 godziny. Po nakarmieniu powinien spać jak anioł, a ten może uchodzić za syrenę alarmową. Mówię do Gosi, jego Matki, żeby dała do przebadania pokarm, bo może małemu coś nie pasuje albo dała zbadać potomka. Powiedziała, że on tak codziennie wieczorem i widocznie tak lubi. To co się mam wtrącać – jak lubi i nikomu to nie przeszkadza… Na stole były kurczęta w jakimś ostrym sosie (nie bardzo udana kreacja, ale jedli bez pretensji), wątroba duszona z cebulą i jabłkami, kiełbasy rozmaite na ciepło (zlekceważone), grzybki, ogórki, jajka i dwie sałatki – tradycyjna warzywna i meksykańska z ananasa, kukurydzy, groszku, papryki, kurzego biiustu, zielonej pietruszki w sosie z majonezu, białego rumu i przyprawy meksykańskiej z torebki. Ta znikała błyskawicznie. Wszystkim ogromnie smakowała i powszechnie dobierano repetę. Na deser był sernik na cieście piaskowym przywieziony przez siostrę synowej. Wszystkim smakował – Pyrze nie, ale oczywiście się nie przyznała (nie lubię ciast przesłodzonych i pachnących sztucznymi zapachami).
Tyle sprawozdania kulinarnego
.
Antek, cmentarz, konwersują dwie damy w wieku wyższe stany średnie:
„Ale tu nas*** tych grobów”.
Skoczyliśmy na małe grzyby, do obiadu były.
Ja wróciłam z cmentarza, byłam m.in. na grobie mojej pacjentki. Wiem, wiem, nie brzmi to najlepiej ale nie mam zamiaru przypisywać sobie wszechmocy.
Teraz piekę papryki, D uciera upieczone przed 15 buraki.
I byłyśmy- nie uwierzycie- na piwie w Proletaryacie (tym swietnym piwie, niepasteryzowanym)- wracałyśmy przez Stary Rynek, okazało się, że klubokawiarnia otwarta 😯
Snieg wreszcie zszedł z dachów i trawników, wzdłuż ulic leżą resztki zwałów. To pierwszy od 1956 roku tak wczesny i obfity opad śniegu 😯 No, w końcu zszedł i odsłonił sałatę, kapustę i buraczki. Prognozy nie zapowiadają mrozów, więc tylko uprzątnęliśmy połamane i zmarznięte kwiaty, zebraliśmy pomidory (dużo zielonych i dojrzewających) i kilka endywii na kolację i do zawiezienia do stolicy. Ostrzygłam Geologa, tego od rumuńskiej żony. Nie będą go brali za kloszarda i nie będzie musiał udowadniać, że laptop, na którym pracuje w pociągu, nie jest kradziony. Osobisty i Geolog to moi stali (i jedyni) klienci. Mam nożyczki tytanowe dla profesjonalistów 😎 Ten Geolog wraz z „naszym” Geologiem i jeszcze kilkoma grotołazami badali dziś jaskinię w stromej ścianie skalnej w pobliżu. Dziura ma 25 m i nic specjalnego, a ekspozycja taka, że można spaść i się zabić na śmierć 😯
Marialko, trzymam kciuki za przyjęcie! Buraczki mi zapachniały 😉
Dla D. ukłony i najlepsze życzenia 😀
Ho ho, Nemo. W jednej z pierwszych reklam po 89′, był jakiś środek dezynfekcyjny, któy zabijał- na śmierć! Świetne!
Moja matka też równie profesjonalnie podchodzi do strzyżenia ojca- fryzjerskimi nożyczkami.
On umiarkowanie szczęśliwy- choć ostrzyżony ładnie- wolałby zaczeskę na łysinę 😆
W imieniu D. serdecznie dziękuję za życzenia!
Nemo, tu pogoda była prześliczna, prawie wiosenna. Bardzo słonecznie, a po południu nawet ciepło. Pan mąż eksponował się kiedyś na kominie (rozbiórka). Co przeżyłam, to moje.
Marialko, zaczeski są OKROPNE!!! Powiedz to dyplomatycznie swojemu Tacie w moim imieniu. Pana męża strzygę maszynką, miałby na co zaczesywać, ale dawno wybiłam mu to z głowy.
Wczoraj wieczorem rozmawiałem z moją żoną, a że akurat Wszystkich Swiętych za progiem, to rozmowa zeszła nam na sprawy ostateczne i eutanazję.
Słuchaj – powiedziałem. Jak przyjdzie co do czego, to nie zostaw mnie w takim stanie – uzależnionego od urządzeń podtrzymujących mnie przy życiu i odżywianego tylko płynem z butelki. Obiecaj, że jak przyjdzie co do czego, to wyłączysz te urządzenia!
No to ona kiwnęła głową, wstała i… wyłączyła komputer i telewizor, a piwo wylała do zlewu 😯
😆
Pamiętam, jakie współczucie i politowanie pomieszane z rozbawieniem budził we mnie mój nauczyciel z zaczeską, gdy powiew wiatru zdmuchnął misterną przykrywkę i kołysał nią nad uchem profesora, a on chyba nawet tego nie zauważył… Mój Osobisty też ma dużo miejsca do całowania, ale resztę włosów każe sobie ciąć krótko.
Żeby nie było, że mój szanowny ojciec zaczeskę ma! On chciałby!
Przesyłam pozdrowienia w imieniu Pana Lulka.
U niego wszystko dobrze, laptop Acera dowieźli , wkrótce podłączą do internetu.
O, przypomniało mi się coś na temat klasztorów i mnichów. W 1970 zwiedzałam w Kijowie Pieczerską Ławrę i widziałam tam prawdziwe mumie 😯 Między innymi był tam legendarny Ilia Muromiec, święty prawosławny, znany z bohaterskiej działalności przez dość długi czas, bo od roku 980 do ca 1450 😯 Taki konglomerat różnych fikcyjnych i prawdziwych bohaterów z różnych epok, poparty poematami i opowieściami, ale mumia jest prawdziwa 😯
Inne fajne mumie można oglądać w kapucyńskich katakumbach w Palermo.
Jak już przy tematach „zadusznych” jesteśmy. Byłyśmy dziś, w zasadzie przypadkowo, na grobie Krystyny Feldman.
A iluż przy jej mogile zatrzymuje się ludzi…
Myślałam dzisiaj o Wszystkich Swiętych mojego dzieciństwa. Spotkaniach rodzinnych na wieczornym cmentarzu, zapachu płonących lampek w różnokolorowych cieniutkich szkiełkach, zapachu chryzantem, przypalonych rękawiczek wełnianych i kropli stearyny na ubraniu, podsłuchiwanych rozmów dorosłych o krewnych przyjeżdżających z dalekiego świata (Szczecina, Warszawy), zapalaniu świeczki na grobie „Pani Korabiuszowej”, cmentarnej sąsiadki Dziadka, której nikt nigdy nie odwiedzał… I dreszczyk emocji w czasie przechodzenia po ciemku przez starą, poniemiecką część z porosłymi bluszczem pomnikami o oryginalnych formach z tablicami sprzed 100 i więcej lat. I po kilku latach, gdy wyjechałam na studia – wstrząs, gdy pewnej jesieni okazało się, że grobów niemieckich już nie ma, granitowe i marmurowe płyty zniknęły bez śladu, a cmentarz jest wreszcie nasz, polski i lastrykowy…
Mam wspomnienia podobne do Nemo. Do dzisiaj lubię pójść na cmentarz wieczorem, gdy już tłumy odpłynęły, a jeżeli jest lekka mgła, to pięknie rozświetlona kolorowymi światełkami. Postęp przyniósł znicze zakrywane kopułkami – bezpieczniej i deszcz nie zgasi płomyka, ale… ale nie ma już światła bezpośredniego, a ja lubię ogień nie za szybką. Swego czasu prowadzałam Znajomych cudzoziemców na cmentarze, Rosjan i Wietnamczyków właśnie wieczorem, żeby zobaczyli trochę inne oblicze Polski, inny obyczaj. Bardzo się to zwykle podobało. Kiedy byłam dzieckiem Rodzice wozili nas tramwajami po różnych cmentarzach, nawet takich, gdzie nie mieliśmy nikogo bliskiego, w torbie Mama wiozła paczkę albo dwie zwyczajnych świeczek, które my, dzieciaki stawialiśmy tam, gdzie nie było żadnych światełek. Zawsze też odwiedzaliśmy cmentarze wojskowe. Nie wiem dlaczego teraz nikt nie ma czasu, żeby swoje dzieci podobnie zapoznawać z różnymi cmentarzami.
Chyba mnie przedwczoraj przewiało, teraz mam katar i w gardle mnie drapie. Rodzinne groby daleko, nie lubię tutejszych cmentarzy, sztucznych kwiatów i tych nowych (choć praktycznych) świateł. Nawet nie pojechałam zapalić światła pod krzyżem – za poległych. Wieczorem mnie zmoglo i poszlam spać nieomal z kurami, zaraz po obiedzie, czyli kolacji.
Obiad też na chybcika, w ogóle bym nie robiła, ale przyjechał chłopak mojej lokatorki (mieszka u mnie – własciwie to tylko nocuje, bo strasznie zaganiana – młoda pani lekarz wet., odrabiająca staż w świdwińskiej lecznicy).Trudno szybciej: polędwiczki wieprzowe z patelni, sałatka z pomidorów i zielonej sałaty, kartofle ze skórką w ćwiartkach z mikrofali (jedyne do czego – oprócz rozmrażania – mikrofala się nadaję), które uwielbiam, kompot puszkowo-mrożonkowy, czyli brzoskwinie, ananas i maliny. Bardziej na skróty już trudno, wszystko razem robiło się tyle ile kartofle, czyli ca 20 minut. Jadło się nieco dłużej, młodzi przynieśli piwo.
A teraz mnie katar dusi i spać nie mogę.
Pyro, myślę nad tym co napisałaś i po prostu nie wiem dlaczego. Być może ludzie już nie potrzebują – nie są tak związani z historią tak jak myśmy byli? Dla ilu polegli w czasie wojen sa jeszcze krwistymi postaciami, wspominanymi w rodzinnych rozmowach, żyjącymi w anegdotach, a nie jakimś wyblakłym wspomnieniem?
Kiedy uda nam się spotkać w komplecie: moja siostra, brat i ja, i mamy coś ważnego do omówienia, to idziemy na Powązki, i tam, w drodze od jednego grobu do drugiego, spokojnie rozmawiamy.
Nie wiem czy moje dzieci mają wewnętrzna potrzebę chodzenia na cmentarz. Zawsze jak przyjeżdżałam do Warszawy, czy do Łodzi (jedno dziecko w szkole było u mojej Mamy w W-wie a drugie u teściów w Łodzi)
zabierałam dziecko ze sobą na cmentarz, tak jak mnie zabierano, kiedy byłam dzieckiem. Myślę, że syn chociaz w części, natomiast moja córka, niezwykle wierząca, raczej nie. Być może jest tak wierząca, że nie musi.
Ojczym mojej Mamy, z zawodu i wykształcenia architekt, z zamiłowania malarz (Czesiu! Namaluj mi konia!), w czasie I wojny m.in. jako c.k. saper budował cmentarze wojskowe na linii rzeki Białej (od Tarnowa do Krynicy). Ponieważ w te okolice jeździliśmy później na wakacje a cmentarze przetrwały, Dziadek wiele mi o nich opowiadał. Teraz kazdy cmentarz wojskowy traktuję bardziej osobiście – jakby w nim było odrobinę pracy Dziadka Czesia.
Na Cmentarzu Wojskowym w Siekierkach leżą żołnierze polegli przy forsowaniu Odry i dalej w drodze na Berlin. Jest tam symboliczny grób brata mojej Mamy, który zginął w końcu kwietnia pod Berlinem. Byłam tam kiedyś na przedwiośniu i zobaczyłam Odrę wezbraną i rozlaną az po wał po którym biegnie szosa. Drugiego brzegu nie było widać. I wtedy wyobraziłam sobie tych żołnierzy brnących w lodowatej wodzie (to był marzec!), popychających łodzie i tratwy ze sprzętem przez trzciny az do nurtu rzeki. Nie mam pojęcia jak oni przedostali się na drugi brzeg. Dla mnie to była najbardzie poglądowa lekcja historii w życiu.
Na tym cmentarzu w Siekierkach byłam ze szkołą, jak pewnie każdy uczeń na Ziemiach Zachodnich. Miałam podobne wrażenie jak Żaba, zwłaszcza że w rodzinie i wśród znajomych byli żołnierze, co przeszli się pieszo od Sielc do Berlina… Z czasem odwiedzałam cmentarze wojenne w całej Europie – Monte Cassino (nie tylko polski, pod klasztorem), Normandia, Kurhan Mamaja itp. We francuskich Wogezach są wielkie cmentarze z I Wojny. Dla każdej nacji osobno. Groby chłopców 18-letnich przygnębiają mnie niezależnie, czy to byli Polacy, Francuzi, Amerykanie, Rosjanie czy Niemcy… Niedaleko Florencji, na przełęczy Passo della Futa jest wielki cmentarz niemiecki, ponad 30 000 grobów, na wielu data śmierci to pierwsze dni maja 1945…
I jak mam się czuć jak słyszę że oni przez tę rzekę (i nie tylko) szli politycznie niesłusznie?
Dla mnie to było wstrząsające, chociaż historię znam. Smarkateria taka… Ale podobnie jak nemo myślę – jasna cholera, kto te dzieciaki wysyłał na wojnę w najpiękniejszym okresie ich życia?! Stare, cyniczne, wredne pryki.
http://alicja.homelinux.com/news/Polska-2008/Warszawa/41.A%20to%20ich%20groby.jpg
O kurka… u mnie czas sie zmienił (wreszcie) i mój wpis wlazł przed wpis Starej Żabymz 10:41 😯
A mówiłam, komputery skomplikują nam życie! To ja idę dospać, młode chrapia, J. też… cóż mi pozostaje?!
Albert Schweitzer:
„Groby żołnierzy są najlepszymi kazaniami o pokoju.”
Manewry. Ciężarówka wojskowa utknęła w błocie, koła buksują, szlam pryska… Na szczęście nadjeżdża gazik z czterema oficerami. Panowie wyskakują żwawo, podpierają burty i ostatnim wysiłkiem wypychają ciężarówkę z błota.
-Kawał dobrej roboty! – chwali jeden z oficerów kierowcę. Co macie załadowane?
-26 rekrutów, panie majorze!
😆
Sprzątam kuchnię. Doprawiam zupę. Jeszcze tylko mam obrać upieczone papryki i zrobić vinegret.
No i w ramach „rozrywki” wtarłam ampułki z odżywką w głowę.
Jeszcze z rok w tym tempie i ołysieję…
Marialko,
pozostaje zawsze jeszcze zaczeska 😉
Dziewczyno, nie zabijaj się tak! I tak będzie wszystkiego za dużo. Najlepsze życzenia dla D. 🙂
Marialko,
z tymi ampułkami to chodzi o pożytek dla ich producenta? O walory fryzury lepiej zadbać z talerza, słowo honoru. Lepiej to sprawdzić zanim będzie za późno…
Powodzenia wszystkim
Ho ho, niemal grobowo o tym „za późno” zabrzmiało 😆
Dziękuję za życzenia dla D.
Dziękuję za porady odnośnie ampułek- mają dzialanie leków miejscowych, rzecz wybrana starannie, z uwzględnieniem kinetyki i dynamiki dzialania.
Producentów farmaceutycznych z wyboru nie wspieram sama, ani innym tego nie zalecam.
Marialko, serdeczne życzenia dla Doroty. Toast będzie o zwyczajowej porze.
Właśnie wróciłam z kurtuazyjnej wizyty u Męża i innych zmarłych. Syn mnie zawiózł. Dzisiaj jest już znacznie spokojniej, nie ma dzikich tłumów za to rozmowy takie bardziej towarzyskie można usłyszeć – wymiana numerów telefonów, trochę plotek, trochę nawet dowcipów sytuacyjnych. Życie.
Pyro!
A czy świecące miecze też na cmentarzu były? Takie z gwiezdnych wojen? I królicze świecące uszy?
Tak wczoraj, niestety, było na Miłostowie…
Piekę znowu Tarte Tatin. Przywieźliśmy z Polski 5 kg zielonych gruszek lukasówek. Wszyscy w Polsce mówili: eee, lukasówki 🙁 Nie ma to jak Konferencja 🙄 ale Konferencje się skończyły 🙁 A teraz te gruszki nagle wszystkie dojrzały, są żółte, aromatyczne i niesłychanie soczyste. A ciasto z nimi – pycha!
A mnie mówisz, że się zabijam w kuchni!
Pyszne Twoje ciasto! Tak bym chętnie…
U mnie wszystko gotowe, goście od 17. Luksusowo- nawet na makijaż miałam czas!
No, ja się dziś na pewno w kuchni nie zabijam 😉 Osobisty był dziś w jaskini i przyprowadził dwoje głodomorów, a że nie zapowiedział wcześniej, to na poczekaniu ugotowałam zupę z porów (pory, cebula, czosnek pokrojone i podduszone na maśle, kilka łyżek płatków owsianych – dodać i poddusić razem, zalać bulionem warzywnym i ugotować do miękkości, zaprawić śmietanką) i podałam z tartym gruyerem. Do tego chleb, masło. Na deser krówki i ptasie mleczko oraz herbata. Na kolację będą steki z jelenia, czerwona kapusta i kluseczki spaetzle, gotowe, odsmażane. O, i borówki. No i obowiązkowo sałata.
A u mnie zeżarli jajecznicę z 10 jaj, na kiełbasie i pieczarkach pokrojonych w plasterki, posolone, popieprzone, a chleb „Od Jędrka” z Toronto. Teraz każdy siedzi przy swoim komputerze i „sprawdza wiadomości”. Jerzor ubiera ciepłe rajtuzy i na rower, a my odpoczywamy. No co – siedzielismy pół nocy!
U mnie drugi murzynek z tych upieczonych wczoraj rano. Na tartę przyjdzie czas póżniej. Dzisiaj nam wyszły bitki wołowe – były znakomite w sosie polskim (cebula, czosnek, majeranek, boczek wędzony, ogórek kwaszony sól i pieprz) Doskonała też była surówko – kapusta pekińska, 2 mandarynki w cząstkach krojonych na połowy, jedno duże soczyste jabłko, sól, cukier, dużo pieprzu i 2 łychy kwaśnej, gęstej śmietany, jeszcze 2 łyżeczki soku cytrynowego.
Marialko – mieczy świetlnych nie widZiałam, za to widziałam dwóch chłopaczków tak po 10-12 lat ganiających się między grobami pod czujnym okiem rodziny „Marek , uważaj , bo sie potkniesz i coś sobie złamiesz. Tu ciasno”. Zamurowało mnie kompletnie. Miałam piękną, bambusową laskę odziedziczoną po Teściu. Było trochę daleko, ale jakbym przyłożyła komuś…
…jakbyś, Pyro, to by Cię pociagnęli za konsekwencje!
Właśnie ustaliliśmy, ze dzisiaj na obiad do knajpy. I ja za! Tyle tu knajp, trzeba odwiedzać. Właśnie nowa japońska się pojawiła. Będzie sushi!
NIGDY nie jadłam sushi. „Musisz” mi ten smak, Alicjo… opowiedzieć! 😉
dobry wieczór tym co wieczór
dzień dobry tym co chcieliby dzień dobry
wczoraj byłem na cmentarzu dwa razy
raz z córą odwiedziłem bliskich
a nocą poszliśmy z grupą szczecińskich aktorów
poodwiedzać groby znajomych artystów
znałem wszystkich więc chętnie strząsnąłem kilka kropel
i trochę więcej wypiłem
Marialko!
Sushi tradycyjne jest ryżowo-rybne (surowa ryba!), ale doskonale się nadaje na wegetariańskie ryżowo-coś tam. Jak mam Ci opisać smak?! Podsunę Ci parę pomysłów za jakis czas, składniki w Polsce mozna dostać duzych sieciowych sklepach. Parę lat temu targałam to do Polski i zrobiłam u Alsy, temi własnemi ręcami… Niewielka rzecz, ryż, morskie wodorosty, ryba albo i nie, troche warzyw, jajko na twardo, ikra… albo szalejmy – kawior 😉
Jest pole do popisu, jesli chodzi o sushi, przepisów tyle, ile mistrzów kuchni. Zdam sprawę z dzisiejszego, ale pózniej. To takie byle jakie zdjęcie, ale tam masz sushi – to ciemne, to sa własnie wodorosty morskie.
Własnemi ręcami żem zrobiła!
http://alicja.homelinux.com/news/Food/Sushi.jpg
p.s. to białe to ryż, a to w środku to warzywa i surowe kawałki łososia, pewnie ikra i coś jeszcze, juz nie pamietam. Do tego konieczny sos sojowy, bardzo przydaje się wasabi, wręcz niezastapiony, a w razie braku wasabi – chrzan.
Witaj, Brzucho!
i jeszcze dodam, ze do sushi powinien byc specjalny ryż, taki raczej mały (ziarenka) okrągławy i lepiący się.
Chyba się powinnam zamknąć?!
Jerz przyjechał, trzeba go nakarmić. Z wiatrem pięknie mu sie jechało, ale pod wiatr?! Piękny dzień, ale mróz w powietrzu. Listopad…
Marialko, tu nasza domowa proba sushi, kolejne etapy zawijania:
http://picasaweb.google.com/WandaTX/SUSHI#slideshow
… i potem kroisz to ostrym nozem na takie małe kawałeczki 😉
Dla Marialki mam fajny kod, szyfr właściwie: DddD.
Dużo dobrego dla D.!
A do Nemo mam pytanie, Osobisty to tak po tych dziurach służbowo, czy
przywatnie łazi? Rozumiem że rozpoczął sie sezon i usiedzieć w domu nie może?
Alicjo, a to sushi na drugim zdjęciowym planie dobre pewnie jak suszy.
O 9 rano było 16 stopni, w południe w słońcu 26, teraz leci na łeb – 8 jest.
Ciągnie chłodem.
Idzie zima. I ptaki chudną.
Po shushi troche suszy, to prawda, Antku 😉
No i mglisto…
Na obiad był bigos i niechcący wyszedł też pasztecik, bo jak kupowałam mięso do niego to ciągle mi dawali za dużo wszystkiego. No i właśnie się piecze.
Marialka pewnie już niczego dzisiaj nie przeczyta, bo kiedy jakiś kwadrans temu dzwoniłam z życzeniami, to odgłosy były liczne i huczne. Przyjęcie w toku. A jedzcie Wy sobie ryż kleisty i rybę surową jeżeli Wam smakuje. Pyra zostanie ze swoim prowincjonalnym gustem w kręgu kuchni północno-europejskiej
Czytam pokątnie 🙂
Zdrowie Doroty piję Bordeaux Bauvoyre!
A teraz przyśpiewki ludowe.
„Un zimny, un zimny, una gorąca…”
Wróciłam z czytania „psiej gazety”. Młodsza dwa dni prowadzała Radyjko na edalekie spacery i „musi, co jom przewioło” Łamią ją kości, ma katar i temperaturę. Wlazła pod kołdrę i zabrała psa w charakterze termoforu Jak zarazi Psiaka, to jej łeb ukręcę.
Proszę o ciąg dalszy walczyka też pośpiewam (dobrze się śpiewa po czerwonym winie).
Dalej już niecenzuralnie.
Jedzenie smakuje. Znika wszystko ekspresowo 🙂 Warto bylo!
W piątek napisałam, że kupiłam 2 czekolady marcepanowe Goplany. Ostrzegam miłośników marcepanu w gorzkiej czekoladzie – to jest niemalże wyrób czekoladopodobny. Marcepan niewyrobiony, jak trzeba, nasączony jakimś ohydnym olejkiem, a czekolada miękka i też pachnąca diabli wiedzą czym. Gorzkie było tylko moje rozczarowanie. Jutro kupię może ritten sport i poprawię sobie humor.
http://de.tinypic.com/yourstuff.php
pozdrowienia z Polski
Pozdrowienia z Polski
http://de.tinypic.com/yourstuff.php
… morag, a jakie password?
W imieniu D. dziękuję wszystkim za życzenia.
Goście poszli. Zmywamy. Na talerzach pozostały tylko marcepanowe ozdoby, plastry cytryny i imbiru.
Było wesoło, ale do czasu, gdyż ostatnimi tematami były: radio maryja, II wojna światowa, historia Persji, polityka Iranu, używanie min przeciwpiechotnych.
Urodzinowe spotkanie uważam za udane.
Dobranoc…
Alicjo, dowiem sie po 7 lekcjach w szkole albo przerobimy, dziekuje za „kruszynki”
Na Górze Athos byłem w roku 1998 jako 20-kilkuletni chłopak. Spędziłem tam 3 dni i odwiedziłem Koutloumousiou, Stavronikitę, Iviron i Megistis Lavra. Jedzenie? Hmmm… najważniejsze to było nie jedzenie samo w sobie, bo było co najwyżej skromnie, co celebracja posiłku, zwłaszcza wieczerzy (bo kolacją nie odważę się tego nazwać). Śniadania składały się z czerstwego chleba, kawałka sera, oliwek i jakiegoś owocu. Dodatkowo słodka herbatka ziołowa niewiadomego pochodzenia 🙂
Wieczerza natomiast odbywała się w głównym refektarzu, zabytkowym, pokrytym freskami (w tym Teofana zwanago Bafą z Krety – założyciela kreteńskiej szkoły malarstwa ikonowego). Do samego refektarza wchodzi się w ustalonym porządku: opat, starsi rangą mnisi, wszyscy inni na końcu wierni pielgrzymi, a na samym końcu my – kilku obcokrajowców niewiernych pielgrzymów (nie istnieje tam turystyka). Posiłek trwa tak długo, jak długo jeden z fragmentów pisma świętego czyta wybrany mnich. Zakończywszy: zabiera ze sobą przygotowane pieczywo i wodę i przewodzi wyjściu wszystkich z refektarza. Tym kończy się „kolacja”. Podano jarzynowe danie na bazie pomidorów, kabaczka, cebuli i bakłażana. Dodatkowo na stole stały misy z całymi pomidorami i cząstkami cebuli i winogronami (byłem tam we wrześniu). Tak wyglądała wieczerze w Ivirionie. W Wielkiej Ławrze było po prostu bardziej na bogato.
W każdym klasztorze częstują gęstą jak smoła kawą, lukumi (galaretką z owocami i orzechami w cukrze pudrze) a w Ławrze: jak tylko mnich odpowiedzialny za zameldowanie w klasztorze zobaczył słowo „Poland” przyniósł mi setkę tzipuro: lokalnego, pędzonego z wytłoczyn winogronowych bimbru. W reszcie Grecji zakazane jest pędzenie tego alkoholu.
Ogólnie nie dziwię się, że mało kto w Polsce wie o Athosie. Ja byłem w Magistis Lavra we wrześniu, a ostatni Polak przede mną zameldował się tam w kwietniu. Dwóch rocznie? Nie za dużo. A jest pięknie, niesamowicie, przerażająco i dziwnie zarazem. Każdy klasztor ma swój czas według którego funkcjonuje (słoneczny) a nocna liturgia przy świecach i wschodnich chorałach to coś, czego się nie zapomina. Nawet wtedy gdy – tak jak ja – jest się raczej mało uduchowioną osobą.
Tak odkryłem ten artykuł i dodaję swoje dwa grosze 😉
Voy,
ciekawe sprawozdanie. Dzięki, że Ci się chciało 🙂
Nemo,
Bardzo rzadko gdzieś znajduję jakiekolwiek relacje po polsku z Athosu… i jakoś zawsze na wspominki się zbiera 🙂