Co przywiózł z Włoch do Wiednia feldmarszałek Radetzky?
Skarb. Chroniony w urzędzie patentowym. Podawany do dziś na najwytworniejszych stołach. Ale w ludowych gospodach także. I chyba już domyślacie się, że idzie o sznycel wiedeński. Przygotowując się do kolejnej „Kuchni z Okrasą” z wienerschnitzlem w roli głównej zagłębiłem się w historię tego pysznego kawałka cielęciny i nie mogę się oprzeć ochocie, by tych parę zdań przytoczyć na naszym blogu.
Otóż hrabia Józef Radetzky po zwycięskich bitwach z wojskami Królestwa Sardynii w 1849 r. spędził jeszcze parę tygodni w Italii. W tym czasie karmili feldmarszałka i jego oficerów kucharze mediolańscy, podając bardzo często costolette di vitello alla milanese. Duży płat rozbitego mięsa z cielęcego udźca panierowany w jajku i startym parmezanie, podsmażony na oliwie na złocisto zachwycił wojaka tak bardzo, że zapragnął by i jego cesarz Franciszek Józef też mógł schrupać ten smakołyk.
Wybrał więc najprostsze rozwiązanie: przywiózł mediolańskiego kucharza do Wiednia. Tyle tylko, że nie zabrał ze sobą dostatecznej ilości oliwy i parmezanu. Cielęta na szczęście były na miejscu.
Na cesarskim dworze mediolańczyk nieco zmodyfikował swój przepis. Zamiast parmezanu użył tartej bułki a oliwę zastąpił smalcem. Sznycel i tak był zachwycający – aromatyczny, delikatny, chrupki i złocisty. Szybko zdobył szturmem nie tylko pałac cesarski lecz podbił także serca ( a raczej podniebienia) wiedeńczyków. Kucharze austriaccy zaczęli jednak przepis z hrabiowskiej kuchni modyfikować tak dalece, że musiało wdać się w sprawę Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. W 1900 roku wydano więc edykt zakazujący sznyclowych wynaturzeń. Ściśle określono rodzaj mięsa, sposób panierowania i smażenia oraz zastrzeżono nazwę wienerschnitzel. Od tej pory wszelkie odstępstwa od reguły musiały powodować i zmianę nazwy. Zamiana mięsa cielęcego na wieprzowe absolutnie nakazywała by w tytule potrawy pojawiało się słówko art. I tak gdy w karcie menu widnieje wienerschnitzel art. to wszyscy wiedzą, że to z wieprzka. Czasem rozbestwiony kucharz dodawał na plaster mięsa sadzone jajko – taki schniztel nosi nazwę holsztyński. I wszystko jasne, prawda?
No i jeszcze rozmiar wiedeńskiego arcydzieła sztuki kulinarnej – klasyczny wienerschnnitzel musi zakrywać całą powierzchnię dużego talerza. Płat mięsa nie przekracza po rozbiciu grubości 5 mm. Razem z panierką też nie puchnie nadmiernie. Ale musi, absolutnie musi być wielki jak (przepraszam za dość wulgarne porównanie ale nawet Najjaśniejszy Pan nie protestował przeciwko niemu) klapa od sedesu.
Daruję już sobie opis panierowania, gdy to do bułki dodawano cieniutkie płatki złota, by wzmocnić kolor przysmaku. Wkrótce zresztą zabroniono tej ekstrawagancji. Dziś jada się sznycel kupowany u rzeźnika bez dodatkowej wizyty u jubilera.
A hrabia Józef Radetzky za swój wiekopomny czyn został uhonorowany najwyższą nagrodą. Otóż jego imiennik, kompozytor Józef Strauss napisał „Marsz Radetzkyego”, który zamyka koncert wiedeńskich filharmoników słuchany i oglądany w każdy Nowy Rok przez miliony melomanów na świecie. Lecz nie wiedzą oni, że w ten sposób czci się pamięć feldmarszałka i jego ulubionego sznycla.
Komentarze
Wienerschnnitzel w płatkach złota do wykonania po złoceniu na pulment rzeźby lub dużej ikony. Okruszki karatowego złota okazuje się nadają nie tylko do gdańskiej wódki. Złocąc zawsze martwiłem się co zrobić z pozostałym złotem.
Złoto jako szlachetny kruszec nie powinno zaszkodzić.
U mnie też złociście . Nastrój po wczorajszym spacerze iście cesarski . Efekt fotografowania :
http://www.kulikowski.aminus3.com
Madame, Miśu? Zaczynamy.
Marek. To Twoja celuloza? Oni nie wiedzą Ty nie o płatkach i złocie w gdańskiej wódce napisz, tylko że ten sznycel, przez klapę od sedesu to z ostrołęka baaardzo ci się kojarzy 😉
Witam
W odróżnieniu od tego co mruga na talerzu, a nawet od piwa, Pyra ma prawo wypowiadać się na temat sznycla, jako że jest wielką amatorką cielęciny (mówiąc rzetelną prawdę w każdej postaci) W ogóle Pyrowe preferencje łakomstwa obejmują, jak już wiecie kolejno : cielęcinę, szparagi, kurki i purchawicę olbrzymią, rydze i sandacza. Cała reszta jadła bardziej i mniej smaczna, bardziej i mniej dostępna jest i owszem, pożądana ale kudy tam do szczytu listy. Pyra ma już swoje lata i doskonale pamięta czasy kiedy to cielęcina (oczywiście w okresie przedkartkowym) dosyć często gościła na stole. Ojciec mój specjalnie za cielęciną nie przepadał z dwoma wyjątkami : giczą cielęcą pieczoną i sznyclem właśnie. Okazuje się jednak, że jadaliśmy sznycel w odmianie holsztyńskiej. Mama kładła jajka na panierowanym mięsie – albo sadzone obowiązkowo z dołkownicy, bo wtedy miały po okrojeniu piękna formę, albo puszetowe. Ojciec wolał te drugie, bo nie miały warstwy spieczonej. Hej, łza się w oku kręci. Cielęcina w cenie homarów jest już raczej poza moim zasięgiem. Od czasu do czasu kupuje górkę i robię kotlety bite z kostką. Tyle mi zostało.
Dla mnie cielęcina najlepsza jest w potrawce z dużą ilościa warzyw( nie bez przesady oczywiście) a do tego buraczki.Albo z owocami.
To tak po lekturze wpisów natomiast w tekst p. Piotra zagłębię się jak znajdę dłuższą chwilkę.Pozdrawiam wsystkich i lecę do pracy
Składam donos do Wos!
Na kogo? Na Pana Lulka.
O co? O mobbing . Dokonywany onże jest na „mojej osobie” (składnia osobowa wiadomo czyja)
A czegoż znęcanie to nad biedną Pyrą dotyczy? Dotyczy wejścia Pana Lulka w kampanię prezydencką na 2,5 roku przed terminem wyborów. Lulek wymarzył sobie prezydenta RP, którego jako „dobry Polak nie będzie się wstydził” I co? Ano, wolno Mu. Skąd więc problem – ten wredny Lulek doszedł do wniosku, że On wymyślił, reszta moja sprawa! Taki drobiazg, jak to, że ja nie zgadzam się na wymyśloną kandydaturę (lubię chłopa) wcale nie przemawia Mu do rozsądku.
Powiedzcie coś uparciuchowi. Ja postraszyłam, że postaramy mu się o etat u Macierewicza (Lulkowi oczywiście) Nie poskutkowało.
Iżyku czy analogia, sznycel, klapa, sedes , celloza i zapach który wydziela jest słuszna . Bo jak nie , to nie załapałem o czym piszesz 😉
Dziendoberek! Tak sie sklada, ze jutro bedzie dostarczona kolejna dostawa ca 7kg cieleciny od naszego „biologicznego” chlopa z bliskiej okolicy. Cielatko bylo do pewnego nieprzyjemnego momentu szczesliwe, moglo hasac po lace i pic mleko prosto od krowy-mamki. Ta cielecina nigdy nie jest anemicznie blada, za to ma smak, a my – troche mniejsze wyrzuty sumienia.
Za mna bardzo intensywny i absorbujacy weekend, opowiem go pokrotce. Moje dziecko tanczy bardzo chetnie i od lat uczeszcza do miejscowej szkolki baletowej prowadzonej przez pewna pania pochodzaca z Finlandii. Co 2 lata odbywa sie szkolne przedstawienie na scenie pieknej sali miejscowego kasyna. Przychodzi liczna publicznosc – rodzice, babcie, ciocie, chrzestni i inni zyczliwi ludzie, wiec baletnice moga liczyc na wielki aplauz i bezkrytyczny zachwyt. Od lat wspoluczestnicze w tym procederze juz to szyjac kostiumy, juz to pilnujac najmlodszych za kulisami. Stres jest wielki, ale i radosc z sukcesu nieklamana. Nasza panienka w pierwszym przedstawieniu jako siedmiolatka biegala po scenie w zoltym kostiumie kaczego pisklecia, by stac sie labedziem we wczorajszej premierze z fragmentami „Jeziora labedziego”. Na przedstawienie przybyli goscie (Geolog z rodzicami, chrzestna, drugi Geolog z rumunska zona), ktorych po przedstawieniu trzeba bylo nakarmic, wiec sami chyba rozumiecie, ze na podejscie do komputra nie bylo szans. W sobote udalo nam sie skorzystac z pieknej pogody i pobiegac na nartach i to w koszulce „politycznej”, potem byla proba generalna i ostatnie poprawki przy kostiumach. W nastepna sobote bedzie jeszcze jedno przedstawienie i szescioro gosci, w tym troje od piatku do niedzieli, uff…
Tymczasem na dworze sie rozsiapilo, choc wiosna przyszla niezaprzeczalnie. Kwitna morele, zonkile, hiacynty i pierwiosnki, pecznieja paki magnolii, a wczoraj mielismy halny i +20°C.
Pyro,
wiem, juz jak jak to jest, kiedy deska do prasowania spadnie na stope 🙁 Wczoraj, w tym stresie zlozyla mi sie nagle i spadla (ta deska), a ja mialam zajete obie rece i nie moglam jej zlapac 🙁 Boli do dzisiaj (stopa)…
Myślałem ,że mu przeszło.
Kociołek zakupił a przyszłego właściciela chce żywcem ugotować w nieco większym prawdziwie polskim.
Lulek ! Rany Boskie !!!
Nie życz człowiekowi żle. Kto wtedy będzie gotował z Okrasą 🙂
Panie Lulku, nie przyjmuję propozycji poniżej stanowiska prezydenta (a jeszcze lepiej cesarza) conajmnie Stanów Zjednoczonych Europy. Nno, ewentualnie Świata. I już! Koniec czyli basta!
Marku, czy ten kawałek pola pod Ostrołęką posypałeś płatkami złota, które Ci zostało po ostatnim smażeniu sznycli wiedeńskich?
Wracam do tekstu Piotra. Niestety, złoto choc szlachetne wywołuje jednak zatrucia, szczególnie w postaci koloidalnej. Na czym to polega, nie wiem. Może specjaliści jak Nemo, Marialka, Jacobsky będą wiedzieć. Złoto metaliczne w cienkich płatkach (jak w Gold Wasser albo w tej panierce) jest najprawdopodobniej wydalane w tej samej postaci i większych szkód nie robi.
Pyra ma racje. Zloto metaliczne nie jest przyswajane przez organizm, natomiast sole zlota stosowane na przyklad w domiesniowych zastrzykach przeciwko reumatoidealnemu zapaleniu stawow moga uszkodzic nerki i watrobe lub spowodowac wysypke 🙁 Trujace sa zwiazki zlota ze wzgledu na toksycznosc cyjanow i zwiazkow chloru. Zloto nie rozpuszcza sie w byle czym, jak kwas solny w zoladku czy inne enzymy w ludzkim organizmie.
Co Radetzky przywióz z Mediolanu do Wiednia. Wzial w niewole cielecinowe sznycle. Wiedenscy kucharze przerobili to na sznycle z wieprzowiny i tego powodu znany kompozytor napisal Marsz Radeckyego. Na zakonczenie kazdego koncertu, szanujaca sie orkiestra gra tego marsza a Radetzky bije zza grobu brawa.
Czasami zastanawiam sie czy Wieden ma cos, jesli zas tak, czy ma wiele wspólnego z Warszawa. Wiele i bardzo kontrowersyjnych rzecza. Na przyklad w 1955 roku zawarto w Warszawie Uklad Warszawski, który podpisany bez specjalnego przygotowania nie przetrwal nawet pól wieku. Wieden natomiast w poczatkach XIX stulecia goscil Kongres Wiedenski, którego skutki pozostaly w wielu dziedzinych do dzisiaj.
Jedna z cech Wiednia jest to, ze niezaleznie od politycznych kierunków i aktualnych koniunktur, pamieta o nieprzecietnach ludziach. Swoich i obcych. Sa ludzie którzy zyskali sobie jego sympatie. Na ogól sa to osoby, które staraly sie i nadal staraja godzic ludzi dochodzac do swoich celów w uparty ale pokojowy i pelen kompromisów sposób. Wymienie dwie jeszcze niezupelnie historyczne postacie. Dalaj Lama i Lech Walesa. Pewnie zdziwicie sie skad to drugie nazwisko.
„Polityka”, nasze zródlo wiedzy nic ostatnio na ten temat nie pisala.
W ostatni piatek 28 marca 2008 roku byly Prezydent Polski odbieral w Wiedniu nagrode. Bardzo tu ceniona. Tylko ludzie którzy czyms sie naprawde zasluzyli otrzemuja taka. Jak sie ona nazywa przeczytacie niewatpliwie w relacjach obecnych na uroczystosci dziennikarzy w tym mam nadzieje sprawozdawcy „Polityki”
Pan Prezydent po wysluchaniu laudacio odebral stosowny dokument. Telewizja pokazywala go. Ludzie z wielka sympatia bili brawa a nagrodzony wyglosil przemówienie. Wystapienia zebranych tlumaczyly dwie panie tlumaczki. Jedna tlumaczyla z jezyka niemieckiego na polski i nie miala zadnych klopotów z doborem stosownych slów. Druga natomiast tlumaczyla z jezyka poskiego na niemiecki i czulo sie problemy z doborem stosownych okreslen a nawet slów. Klopoty wynikaly zapewne z faktu uzywania dialektu Gdansko-Oliwskiego. Pomyslalem sobie, ze w moim zyciu kilka lat bylem symultanicznym tlumaczem polsko-niemieckim a moi partnerzy po obydwu stonach mówili tak jak im wpadlo do glowy czasam nawet nie liczac sie ze slowami. Gdyby tak na tej uroczystosci trafilo na mnie to w obydwie strona poszedlbym w djalekt. Krótko mówic w jedna strone bym zaiwanial a w druga qaczyl.
Wielu ludzi ogladalo w telewizji te uroczystosc. Komentarze byly rózne, wszystkie zyczliwe. Jeden z moich rozmówców powiedzial wrecz. Wieden w ten sposób pozdrowil Warszawe.
Szukalem trzy dni w mojej ukochanej „Polityce” chociazby wzmianki na ten temat. Grobowa cisza. Moze to i tak ma byc, ze jesli jeden byly Prezydent w stolicy innego panstwa, jako prywatna osoba, wypije o jeden kieliszek za wiele to jest wielkie larum. Kiedy natomiast inny prezydent a.D. otrzyma koleja wielce ceniona nagrode, to cisza nad ta trumna.
Chyba, ze „Polityka” publikuje tylko to, co doniosa jej wlasni donosiciele.
Byc moze, ze po prostu w Wiedniu niema takiego który sprwozdawalby z bylo nie bylo drugiej siedziby ONZ
Nawet nie sfrustrowany, tylko zafrasowany
Pan Lulek
dzień dobry
no i od poniedziałku mam ochotę na sznycel
cały prawie tydzień omijałem mięso
(odruch poświęteczny)
ale sznycel mógłby przywrócić równowagę w diecie
Już pytająco objaśniam. Sznycel boska rzecz, a autor zawarł, że winien być formatu sedesianej sztorcklapy. U Marka na zdjęciu widac w plenerze (na który Wy zerkacie) jakiś zakład (który ja dostrzegam). No to sie pytam, czy to ta ostrołecka celuloza i czy w ten sposób Mis chciał od drugiej jakby strony do niego (sznycelka) dotrzeć? Ajn szpas siedzi w tym, że ostrołecka fabryka śmierdzi tak wychodniczo, tak kloacznie i tak latrynnie, że tylko tambylcy mogą przeżyć. Podobno ich dzieci nie wyjeżdżają na wakacje, bo uzaleznione mdleją na prawdziwym swierzy powietrzu.
A tak propo prezydencji, to pamiętacie jeszcze ten dowcip?
http://www.hpudelek.joemonster.org/art/6697/Gdzie-jest-twoj-sznycel-Angelo
Panie Lulku, szkoda, ze nie udziela sie pan czasem jako tłumacz takich osob jak wspomniana przez pana.Byłoby ciekawie.A tak poważnie to podzielam pański frasunek.
Przeczytałam o sznyclu i muszę się nawet przyznać ,że nie wiedziałam o związkach powyższego z muzyką. Ale co w Wiedniu takich związków nie ma?.Oj to prawda, ze smazonych kawalków mięsa sznycel wiedenski najlepszy.Szkoda, ze u mnie jesli już się dostanie cielęcinę co już samo w sobie jest sukcesem, to taką raczej do duszenia, a na kotlet wielkości klapy to chyba raczej trzeba do stolicy 🙁
Iżyku „się nie otwierasz” Ostatnie 3 dni miałam kurczaczne, a dzisiaj szukam natchnienia. Nie spieszy mi się. Obiad na 16.00 – 16.30. Zależy co przytaskam z SAM-u. Osobiście chętnie zjadłabym makaron z serem albo eitopf jarzynowy. Pomyślę.
Witam w rytmie Marsza
Iżyku, jaka ta Angela cudna z temi włosami.Jako ta Anielica.
Przez trzy lata mieszkałam w Ostrołęce i muszą powiedzieć ,że gorzej „pachną”tamtejsze zakłady miesne.Dobrze,że tylko w najbliższej okolicy!!!!!Mogę uwierzyc w uzależnienie najblizej mieszkających biedaków.Znam też warszawiaka, który po przeprowadzce na prowincję, strasznie chorowal: bole głowy, zawroty i przemożna chęć powdychania spalin.Zresztą na to samo się zalił dawno temu moj kolega na stałe mieszkaniec Wałbrzycha gdy przyjeżdżał na mazurską wieś .
Reumatoidealne 😳 zapalenie rozumu to chyba mam dzisiaj 😉 Wszystko przez ten stres.
Iżyku
Do wszystkiego się można przyzwyczaić. U mnie na podwórku brzydko pachnie raz w roku i to niezbyt mocno. Jakieś filtry pozakładali i jest znacznie lepiej. Kiedyś dawało popalić. Dwadzieścia lat temu pracowałem przez kilka miesięcy w Domu Kultury w Wojciechowicach gdzie stoi Celluoza. Najgorsze były powroty do domu razem z pracownikami fabryki . Codziennie musiałem wszystko prać.
Dużo większym problemem są popioły dymicowe na ogromnym wielokilometrowym składowisku.
Nigdy nie zniknie, będzie na zawsze kikudziesięciometrowa góra.
Nic nie kombinowałem z fotografią , zrobiłem i wyszło .Ubiegłoroczny perz w słońcu wygląda jak złoty.
Moi goscie z Gornego Slaska doznaja w Alpach zatrucia tlenem 😯
Znam z autopsji wyziewy fabryki celulozy w Kostrzynie nad Odra. Przy odpowiedniej pogodzie smrod merkaptanow obejmowal okolice w promieniu 25 km.
Uprzejmie prosze, zeby Brzucho zapodal jak on robi wiedenski sznycel a ja przy najblizszej okazji przekonsultuje u zródla i przesle juz calkowicie spózniona krytyka.
Przy okazji zas pytanie. Czy ktos pamieta jeszcze jaki byl prawdziwy sznycel wiednski i gdzie jeszcze mozna go bylo przed kilku laty spotkac.
Bywaja stare opisy w literaturze przedmiotu.
Pan Lulek
Powiem Ci kapitanie, ze Herkules Płaro, bohater takiej jednej świetnej autorki, pani Agaty (ale nie tej speleologicznej 😉 ) mówił, że nie rusza się z miasta, bo smród wsi może go zabić! O, kominy i spaliny to co innego i cżłowiek cywilizowany tylko tym może swobodnie oddychać. Ale o nadodernym kostrzyniu nie wspominał.
Zawsze uważałem, że pojęcie „cielęcina” dowodzi, iz „delikatny” i delikates” mają to samo źródło. Cielecinę to aż strach brać do ręki-taka bezbronna. Lekko pobić… Tam pobić! Starczy popukać i juz się poddała. Lekko przyprawić i juz zaprawiona. Lekko podgrzać i już sie bidula poparzy. Taka wrażliwa. Ale że ona z włoch i od owieczki, to nie miałem pojęcia.
Gicz cielęca, zwłaszcza w restauracji w Radzewicach – jak najbardziej. Na reszcie się nie znam, bo tutaj Wiennerschnitzel to schabowy, a takie to ja też potrafię.
Mój znajomy wszystkie panie przed trzydziestką określa mianem „cielęcina” – że młode takie 😯
Sypie marznący deszcz.
Nie wiem na ile nasze autorytety od rondla (np Brzucho) potwierdzą sposób mojej Mamy, żeby sznycel nie zmienił się w twardy skwarek. Otóz Matka moja, już po „rozpukaniu” mięsa, ale przed przyprawianiem i smażeniem, zawsze miała pod ręką gar z wrzątkiem. Sznycle nabite na widelec kolejno były zanurzane we wrzątku, potem ociekały, były osuszone i dopiero potem…Przejęłam ten sposób. Gołym okiem widać, jak mięso przez te sekundkę bieleje, scina się białko na powierzchni plastra.
kod fff3 (to coś musi znaczyć!)
:::
mój sznycel i tak zazwyczaj jest wieprzowy (art)
ale broń cię nagły bóg ze schabu!
z szynki, z samego środka
słyszałem o tej metodzie ścinania wrzątkiem
ale żaden kucharz tego nie stosuje
jest w nas więcej wiary w mięso
toteż zazwyczaj nie wysmażamy a tylko czekamy pozłoty
..i ciach na talerz
ja osobiście uwielbiam z jajkiem wysadzonym
bo jak wiadomo ..lubię jajka
:::
w ogóle wyznaję zasadę, że z delikatnymi mięsami, rybami, owcami morza..
postępuję jak przykazał Melvill w Moby Dicku
tłumacząc jak robi się befsztyk z wieloryba
„jedną ręką trzymasz mięso, drugą pokazujesz tylko ogień”
:::
a teraz z innej beczki
odkąd dziewczyny wyznaczyły sobie mini zlot wielkopolski
chodzi mi po głowie, aby zrobić mały zlocik w północno-wschodniej ćwiartce
Iżyku, Kuliku …co Wy na to?
może Iżyk nie zedrze z nas skóry?
:o)
Trzeba troszkę zdewastowac sokolową chatkę . Zapraszał parę razy Do Olsztyna dobry dojazd 🙂
doskonale czujesz bluesa :o)
wiosna idzie, czas coś zbroić
😥
Zwlekałem…, zwlekać chciałem do końca…
Nie mam w tech chwili czasu i napisze później. Nie zapisałem się na zjazd bo 10 kwietnia wylatam do Wali.i Zarabiac pieniądze, zeby dokończyć moją iżykówkę. Oboje wylatamy. Przyszłoroczny może u mnie. Tak bywa
Wiedeńskich nie robię, ale schabowe często, bo lubimy. Moja Babcia moczyła plastry mięsa w mleku, żeby były delikatniejsze, ale mnie się nie chce. Uważam nieskromnie, że i tak robię doskonałe. 🙂
No, właśnie – sznycle a kotlety – na czym polega różnica? Babcia mówiła sznycle na mielone, z rozklapanego mięsa były kotlety. A u Was?
Brzucho, a dlaczegóż to nie ze schabu?!
c6c6- to dopiero coś musi znaczyć!
Wygląda na to, że zostanie tylko frakcja wielkopolska. 🙁
Na jak długo wyjeżdżacie, Iżyku?
Ja moczę w mleku jak Babcia Marysia przykazywała, bo schabowe i tak bardzo rzadko robię. I ciapię odrobinę masła.
Dzisiaj wytęsknione wątróbki, a gdyby nie było w sklepie – mielone. Oraz schab kazałam zakupić na schabowe. Jak szaleć, to szaleć.
Iżyku,
co będziecie w tej Walii walili? Tylko nie zawalcie!
Mam nadzieję, że będziecie mieli dostęp do komputera i ponadajecie czasami?
Jutro wraca Wojtek z Przytoka! No, chyba że w nowej pracy będzie miał odcięty dostęp do internetu 🙄
Iżyku – od strony Śniardw widzę,że jest do Ciebie dojście. Nie zawsze jest na tyle spokojnie ,że wpływamy latem na Śniardwy , chociaż chętnie odwiedziłbym Iżykówkę , ryzykując „falę co to pokład zalewa” a potem już tylko od łodzi lądem „tyle ile trzeba” Ale problem się sam rozwiązał, ponieważ i tak Was nie będzie latem.
( a ja mam kod 23e9 – czy to coś znaczy ??) 🙂
na blogu wielkie poruszenie, Ci odlatuja, Ci wracaja, Izyk pewnie teraz po smoczemu bedzie nam wypisywal, dobrze, ze z tym weglem juz sobie tam poradzili, bo by sie nam chlop umorusal, okonki trza na przyszly sezon odstawic, a tak mialem ochote, moze za to nauczy Walijczykow Radetzky’ego smazyc i nam smacznie wszystko opisze? koniecznie plz !!!
Iżyku!
kiedy Ty wyjeżdżasz?
bo ja myślałem o terminie „teraz”
nawet w tym tygodniu
:::
Marku, jak u Ciebie z czasem?
chyba dobrze, jak mniemam
:::
schabowy to nie sznycel
też i dlatego, że schabowy
zdobył sobie swoją osobistą sławę
a najlepszy to z kosteczką
i jak mięso dobrze rozbite
to co go tam męczyć na patelni
inna sprawa tłuszcz
smalec bo najlepiej się rozgrzewa
a wysoka temperatura pozwala zachować soczystość
no i odrobina masła na koniec
pozwala nadać wyjątkowej chrupkości
w domach, pewnie jak i w gastronomi
w czasach skompromitowanych
różne były nazwy na różne potrawy
z bryzolem na czele
Izyk pogrąża mnie z żałobie towarzyskiej, Wojtek wróci albo i nie, no i jak tu można na tę płeć ponoć silniejszą liczyć? Co Wy, sobie chłopaki myślicie, że na barki Marka,Lulka i Brzucha z Antkiem cały babiniec spadnie? O i jeszcze o Sławku zapomniałam. Jedyny ratunek, że Bobik też płeć męską reprezentuje. Nie deklarował się jeszcze PaOłOre czy przyjedzie i czy Wojtka przytarga i Andrzej Jerzy też nie pisze, czy brzeg Bugu na czas zjazdu porzuci. Torlin pewnie znowu przestraszy się niezdrowego jedzenia i może Nemo Helweta przyciągnie, bo Nirrod z pewnością ulubionego z Zimbabwe nie ściągnie. Niewiadomą stanowią też Arkadius, ASzysz i Tomek Magdy. Szkoda, że nie umiem wróżyć z kart. Kiedyś Helena się przechwalała. Może powróży?
podajcie maila proszę do zgłoszenia udziału w Zjeździe
chyba czas abym się literalnie zdeklarował
Brzucho,
sieroto jedna, zapisz sobie tem adres, tam są wszystkie ważne rzeczy, dotyczące tego blogu. Tybczasem kliknij i poczytaj, potem wystosuj podanie, zyciorys w trzech egzemplarzach oraz zdjęcie w dwóch, do legitymacji i do plakatu z serii WANTED. DEAD OR ALIVE.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Zjazd_II-Ramowy_szkic.html
kod: ffaf
Czy to coś znaczy ? 😯
„tybczasem” to niech ja lampę włączę, a nie dziabam w klawiaturę w półmroku. Panowie, mam pytanie – czy ktoś słyszał o wódce ze żmiją w butelce? Właśnie Jerzor wyczytał, że w Teksasie aresztowano faceta za sprzedawanie wódki z grzechotnikiem w środku, a mnie się przypomniały jakieś mity na temat „żmijówki”. Wypowiedzcie się. Jak nic węże mi się przyśnią, a czego jak czego, tej gadziny nie cierpię 🙁
Pyro,
Wojtek wróci, wróci, przecież zapowiadał!
Brzucho !
Na ogól Gospodarz czyta to co sie podaje na blogu.
Ja nie pamietam tego adresu mailowego ale na wszelki wypadek napisalbym
p.adamczewski@polityka.com.pl
albo inaczej, wedlug fantazji
padamczewski@ach.waw.pl
mozliwe, ze zaden nie jest wlasciwy albo obydwa w porzadku. Jak napiszesz w blogu, ze przyjedziesz, to napewno znajdzie sie przytulisko do spania i cos na zakaske.
Do wszystkich wlóczykijów jednak prosba zeby udawac sie w miejsca wyposazone w internet a w najgorszym przypadku za pierwsze zarobione pieniadze kupic laptopa z dostepem do internetu i sprawozdawac, sprawozdawac. Po powrocie jak znalazl. Niepotrzebna reintegracja.
Pyra wymienila tyle osób zapominajac o tych z zachodniej pólkuli. A przeciez jak wiadomo wiatry generalnie wieja od zachodu a od wschodu plynie ropa naftowa i gaz ziemny.
To tylko tak na marginesie.
Ciekaw jestem jaka zagadke przygotowuje na srode Gospodarz.
Gotuje sie do czytania. Technologia sznycla wiedenskiego potem.
Pan Lulek
poooszło!
:::
żmijówki to i owszem wielce są popularne na Wschodzie
a pewnie tam gdzie są imigranci to i sposób się powielił
niekoniecznie nawet przez Chińczyków
a facet być może podpadł nie za wódkę
tylko za grzechotnika (niewymiarowego na przykład)
:::
wódka jak wódka, żaden to cymes
jak i na skorpionach, larwach ..i innem świństwie
Kod 1717.
Alicjo – Żmijówkę po raz pierwszy do Polski przywieźli oficerowie z misji wojskowej w Wietnamie. Była hitem przełomu lat 50/60. Nie opamiętam , który z azjatyckich demoludów miał wyłączność na produkcję. Przyjeżdżały wtedy dwie gorzały dobre ponoć na wszystko – żeńszeniówka ( z korzeniem) i żmijówka. Żmijka była nieduża, grubości , powiedzmy wiecznego pióra i zwinięta w butelce w trzy zwoje przy dnie. Pić tego nie piłam ale widziałam wielokrotnie. Chmielewska opisuje, jak to żmijówka była pokazowym okazem barku jej syna, a ona przez gapiostwo poczęstowała majstra. Rozpieczętowała butelkę, a potem nie mogła odkupić w żadnym europejskim kraju.
O widzisz Pyro, Chmielewska! I jeszcze ktoś o tym opowiadał. Brrrrrrrrrr!!!
Brzucho,
masz rację, grzechotnik był niewymiarowy i nie za wódkę, a za malutkie grzechotniki facet poszedł w mamry, to znaczy raczej wysoka grzywna. No bo wymiarowy grzechotnik to juz kawał bydlęcia i do butelki by sie nie zmieścił. Ależ paskudztwo!
Jestem w szoku 😯 Nie, nie z powodu zmijowki, skorpionowki et Co. Moj komputer jest przepelniony i nie przyjmuje nowych plikow bez gaszenia starych. Probuje wyslac maila z obrazkiem do przyjaciolki, a tu gorzej niz w WordPressie 😯 Poszlo na Berdyczow, a za nim cala zawartosc poczty przychodzacej 🙁 No to ja do zdjec, zeby ratowac, nim wszystko padnie. Wlaczam toster, przeciagam 900 obrazkow, nie idzie 😯 To ja wylaczam komputer – tez nie idzie! W koncu wyciagam wtyczke z gniazdka i startuje od nowa i… wszystko znowu jest! Co za dzien 🙁 Za chwile przyjedzie gosc w drodze do Locarno, wegetarianin, chce nocowac, czyli kolacja ze sniadaniem. Lubie go, to stary przyjaciel, ale wnerwil mnie w listopadzie, bo byl cala zime w Australii i na Nowej Zelandii, ale nie chcial wziac grzybow dla Echidny, bo to trefne 🙄
Dzien dobry.
Z lewej stony żmijówka, z prawej jaszczurówka
http://home.arcor.de/shismatic/kurios/privats/schlschn.htm
Ależ paskudztwo (tak alkohol zniszczyc!)
Za karę poczęstuj go wiennerschnitzlem i powiedz, że wszelkie warzywa Ci wyszły.
W pokoju nad garażem dach przecieka. A mówiłam, ze wszystko sie będzie waliło do kupy. Pralka, samochód, lodówka, kuchenka…. i jeszcze dach!
Nie wiadomo jeszcze, czy permanentna dziura, czy tylko dlatego, ze śnieg zalegał i tam gdzieś się zaplątał w formie płynnej pod dachówkę czy co. Póki co leje, już nie mrożone. A wczoraj mówiłam – rozwalić garaż razem z tym pokojem i dobudować coś solidniejszego, solidny garaż i duży pokój, nad całym garażem wyszedłby albo duży pokój, albo dwa małe, ten obecny jest na połówce i całkiem mały. Co się działo! Ze mam pomysły durne, że nie zdaję sobie sprawy, ile to kosztuje (akurat dokładnie zdaję sobie sprawę, bo pytałam fachowca), że lepiej „syfa” sprzedać, kupić nowe…
Ojej ojej. Ciekawe, kto tu nie potrafi liczyć. A ten pomysł usiłuję przeforsować od jakichś 12 lat. Albo porządny remont górki (kosztowny, nieopłacalny), albo radykalne wyjście, kosztowniejsze, a w ogólnym rozrachunku sensowne. Poprzyjcie mnie chociaż Wy 🙁
Popieram Cię, Alicjo z całej siły ale i tak to Jerzor ma forsę na pomysły nie ja. Wiadomo – kto ma kasę (albo armię) ten ma rację.
No coś Ty, Pyro – a ja to nie członek tego zespołu?! Nie dysponuję forsą?! Jerzor jest dopiero od 14 lat posiadaczem domu i jemu się wydaje, że wystarczy kupić. A tu należy ciągle coś robić, tu pomalować, tam wymienić okno, do kominka wstawić piec całopalny, który będzie trzymał ciepło długo długo, a nie spalać drewno Panu Bogu w niebo i tak dalej, i tak dalej. Przez ostatnie 3 lata małym nakładem kosztów, wielkim nakładem siły własnych rąk przeprowadziłam remont każdego pomieszczenia w domu, łącznie z malowaniem piwnicy.
Odmówiłam tknięcia górki, bo tego nie jestem w stanie zrobić. I powiadam Ci, forsa na pomysły by się znalazła, tylko nie trzeba „myśleć” („pomyślę, zobaczymy”) latami, tylko podjąć decyzję i ją zrealizować. A Jerzor myśli, że jak będzie odsuwał ten moment, to dach nad „górką” się sam naprawi albo wręcz nowy wyrośnie, okno samo się wymieni i wszystko będzie cacy. Widzę, że przy poniedziałku używam sobie na chłopie 😉
Ale wszystko dlatego, że jestem praktyczna i tu mam rację – i przecież on to wie, to czego zwleka?!
Toż nie o futro i szpilki z krokodyla się rozchodzi, a rzeczy podstawowe!!!
Oj, Moguncjuszu Moguncjuszu, teraz na pewno mi się przyśni 🙁
I po co ja durna otworzyłam ten sznureczek?! 😯
Zmotywowaliscie mnie w straszliwy sposób. Cale szczescie, ze uratuje mnie jutro sasiad. Ten od pszczól. Spotkalismy sie przy plocie i opowiedzialem mu o moich troskach ze zdobyciem prawdziwego wypróbowanego przepisu na wiedenski sznycel. On byl wiele lat kucharzem w Wiedniu w autentycznym beislu. Beisel, to taka kiedys robotnicza knajpa gdzie zabiegali ludzie na tanie obiady. Potem zaczely one ginac. Uratowalo sie niewiele w centrum miasta. Sa to teraz wytworne i dosyc drogie lokale udekorowane w starym stylu. W takim to beislu przez wiele lat kucharzowal Paul. To jest ten wlasciciel od pszczól i kremu miodowego.
Spotkanie odbedzie sie w dniu jutrzejszym w porze obiadowej w lokalu Pod Bocianem. Paul byl kilka lat naszym burmistrzem. Kiedy on zamawia obiad w restauracj nawet nie u nas ale i w okolicy, to obsluga rzuca sie do generalnego sprzatania a panie myja sie na duzy dekolt.
Przy okazji przypominam, ze beisel, to nie jest bajzel chociaz brzmi podobnie.
Kiedy zostane pouczony i nakarmiony to sprawozdam
Pan Lulek
nemo,
dlaczego nie założysz sobie konta w GoogleMail i na przykład wszystkie zdjęcia mogłabyś tam gromadzić? Oni dają coś ok. 3GB miejsca i nawet choćby (PUK PUK PUK w niemalowane) coś się stało z Twoim komputerem, to jesteś kryta, nie stracisz tych plików, bo będą u GoogleMail. Warto rozważyć, niektórzy z moich znajomych pozakładali sobie kilka takich kont i traktują to jako „przechowalnię”, na wszelki wypadek, gdyby nie zrobili kopii, a własny dysk twardy padł.
3GB na zdjęcia to sporo miejsca…
Alicjo,
moje zdjecia zajmuja ponad 20GB! Czesc mam na CD, ale nie wszystko. Przymierzam sie do zakupienia zewnetrznego dysku LaCie, takiego ogumionego, co nawet mozna upuscic z niewielkiej wysokosci. Jak poumieszczam obrazki na roznych kontach w sieci, to bedzie jak z kontami w bankach, juz sami prawie nie wiemy, gdzie co mamy, zeby nie bylo w jednym, najwiekszym, ktory akurat ma klopoty 🙁 Poza tym ladowanie na picase jest szalenie frustrujace, bo mam slabe lacze i jedno zdjecie idzie prawie minute 🙁 Muzyki tez mam ponad 20GB, filmiki i inne, warte zachowania smieci. Po prostu pelno wszystkiego, a komputer przez ponad 3 lata nigdy nie szwankowal…
nemo,
Ty piracie! Jak Antek przyuważy, to zobaczysz! 😉
Ja kopiuję, ale najnowsze zdjęcia trzymam na wszelki wypadek na gmail, bo 500MB czy coś w tym rodzaju nie ma sensu kopiować, czekam, aż się zbierze porządna ilość. Taki „back-up” podręczny, też bym się pogubiła, gdybym miała kilka różnych kont. Ale jedno się przydaje.
Alicjo, jesteś zuch dziewczyna.Ten twój po prostu czeka kiedy się naumiesz i sama wyremontujesz resztę.Pokaz palec a chca cala rękę 🙂
Dawno temu w szkolnych czasach miałam praktyke w strzegomskim domu kultury.Tamtejszy plastyk, który miał mnie pod opieką dał jedną cenną radę.Staraj się zawsze na 75%, nie wiecej bo i tak nikt nie uwierzy, ze to kres twych możliwości.Przez całe życie zbieram dowody na sluszność tej tezy 🙁
Alicjo,
filmiki, to nie jest to, co myslisz a ja wiem 😉 To sa krotkie sekwencje filmowane naszym nikonkiem, ale maja po 20 i wiecejMB. W komputrze nie mam ani jednego pelnometrazowego filmu. To jest po prostu Mac o pojemnosci 80GB i duzej ilosci fajnych programow.
Małgosiu,
mnie by już dawno diabeł podkusił, żeby to zrobić, tylko że fizycznie jest to niemożliwe, tu potrzebna firma, fachowiec, jedna osoba nie da rady. Jest duże okno do wymiany (2.0×1.2m), mniejsze okno do wymiany, dach/sufit i jeszcze parę rzeczy, nowa izolacja…
Ja jestem kretynka do tego stopnia, że rzucę się na robotę po to, by udowodnić, że to jest do zrobienia i nawet ja potrafię. Ale jest limit co dam radę, na szczęście, równoważący moją głupotę 😉
A o dom albo się dba, albo idzie w ruinę.
Swoja drogą to dzisiaj nic pożytecznego jeszcze nie zrobiłam poza zaścieleniem łóżka, poczytuję blogi, prasę, popatruję za okno i marzy mi się, żeby wreszcie coś zielonego i żeby można było pogrzebać rękami w ziemi… 🙄
Kto chce, niech zerknie na skany artykułu Brzucha, są w formacie pdf i nie za bardzo wiem, jak to pozbierać inaczej, zapytam tego opornego od remontów, jak wróci z pracy, ale przede wszystkim idę sobie poczytać artykuł, wrzucam go na szybko! I Brzucho powiada, ze cos jest nie po kolei, na razie nic nie poprawiałam, może się doczytacie.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Artykul_Brzucha/
W odróżnieniu od Alicji nie mam talentów manualnych i zmysłu technicznego. Natomiast męża miałam talentów przeróżnych i równie potężnego instynktu samozachowawczego. To, co robił, robił perfekcyjnie. Rzecz w tym, żeby „mu się chciało chcieć” Mieliśmy ogród 1200 m kw. Corocznie wiosną zaczynała się ta sama polka: ja czekałam, żeby siać, sadzić, Jarek przycinał drzewa, krzewy i winnicę. Wreszcie nie wytrzymywałam i łapałam się za łopatę, widły i grabie (bo rzodkiewki, sałata itp) Mąż przystawał przy mojej robocie, natrząsał się, że nierówno, że rączki do pieszczoty, a nie do roboty – i szedł obcinać. Czasem się nade mną ktoś z sąsiadów zlitował i trochę pomógł. Wreszcie było skopane te 5-6 pierwszych zagonów, zasiane i wtedy mąż przystępował do prostowania moich ścieżek, grabienia itp. Z bezsilnej złości obiecywałam mu śmierć gwałtowną i natychmiastową. Przeżył. W pierwszej połowie maja przystępował wreszcie do kopania osobiście i kazał się podziwiać. Facet kochał metale i narzędzia. Nie był to dla niego zawód, tylko przedmiot adoracji, ale to ja czyściłam zapchany zlew. Po dwóch pierwszych latach w ogóle przestałam mówić, że „się zapchało”, bo darł na mnie gębę, że zatykam. A tam rury były tak zarosnięte kamieniem i złogami, że zapychało się od byle czego. Miały prawo te rury 90-letnie. Nauczyłam się więc, że klucz płaski, 14-tka, odkręcić, podstawiwszy miskę, drut 30 cm, zagięty w haczyk, 15 minut i po robocie. Kiedy przeprowadziliśmy się do blokowiska przez 8 lat stawiałam słoiki w piwnicy na podłodze – nie miałam regału, żadnego pawlacza, nic. Jarek mówił „Nie poganiaj mnie” Chodził i mierzył ściany. Więc pewnego dnia zadzwoniłam do niego, że odkupiłam regał drewniany 2,5 x 2,10 z belek kantówek i 1 calowych półek, samochód załatwiłam, reszta to już jego robota. Musi przyjechać załadować, rozładować zabudować piwnicę. Zrobił. Potem zachorował i przestałam się użerać. Wiadomo – co jest do zrobienia, a przekracza nasze zdolności moje i Anki – trudno trzeba płacić, ale przynajmniej ktoś przyjdzie i zrobi. Od razu nie po 8 latach.
Da się przeczytać, tylko trzeba troszeczkę zwracać uwagę na strony. Popytam tego opornego na remonty, jak to poustawiać lepiej.
Pyro,
no właśnie, czemu nie ma ideałów?! „Nie poganiaj, ja myślę!”.
Brzucho,
w tym pirogu to jaką śmietanę dodać? Idealne danie na taki paskudny, zimny dzień, jak dzisiaj…
Przebrnelam przez poczatek i nie wiem czy ten sznycel wiedenski wielkosci klapy to jest na cala rodzine czy tylko na twarz, a moze lata temu klapy byly mniejsze? Mam nadzieje, ze Pan Lulek sprawdzi rozmiary wiedenskich klap w 1850 roku. Wracam do pracy, buzka, Tuska
Panie Piotrze, jak Pan spotka niemieckiego językoznawcę Heinza Dietricha Pohla, to proszę mu coś powiedzieć do słuchu! Ten facet rzekomo udowodnił niezbicie, że historia z Radetzkym jest tylko legendą, wymyśloną nawet nie tak dawno, bo w 1969 roku, w wiadomych celach, przez autorów pewnego przewodnika turystycznego. Takie uczone zakały cały urok życia chcą człowiekowi – i psu! – odebrać. Niektórzy nawet posuwają się do stwierdzenia, że prawidłową nazwą sznycla wiedeńskiego z wieprzowiny, zalecaną przez Deutsches Lebensmittelbuch, jest Schnitzel Wiener Art, a przez Österreichisches Lebensmittelbuch – Wiener Schnitzel vom Schwein. Teoretycy! Ale niechby który z nich spróbował z kawałka cielęciny taki poemat zrobić jak ten, którym poczęstował mnie Pan w zeszłym tygodniu… Jeszcze do dziś mi się śni! 🙂
Na twarz, Tuśka, na twarz, toż to ma być cienkie na 5mm , łącznie z panierką. Jerzor by zjadł z półtora, a moja synowa bez trudu dwa i pół. Jak nie trzy 😉
ja daję kwaśną boć to przecież kuchnia ludowa
Brzucho – jak już o sznyclach i kotletach, to proszę najuprzejmiej o korepetycje. Mianowicie chodzi o to, żeby schaboszczak nasz powszedni nie był twardy (nie mam dostępu do świnki wiejskiej na ziemniakach i zbożu chowanej). Już kiedyś o tym pisałam – to mięso nawet rozbić sie dobrze nie daje, a do gryzienia Bobik by się przydał.
Pyro, czy nie moglibyśmy się umówić, że dalej będziesz robić te kotlety tak jak dotąd, a ja Ci za każdym razem będę pomagał w gryzieniu? 🙂
Pyro! (godz. 13:27)
Bardzo miło było uslyszeć zachętę do udziału w Zjeździe! 🙂
Ja już w ubieglym roku miałem niezmierną ochotę przyjechać do Kórnika. Byłem nawet w tym czasie bardzo blisko; w Puszczykówku. Niestety, w szpitalu, na „wymianie oka”(zaćma), a taka sytuacja nie sprzyja kontaktom towarzyskim.
W tym roku, mniej więcej w tym samym czasie, będę sie starał wymienić drugie.
Potem będę już, jak nowy,”na oko”. 😉
Może następnym razem.
a.j
Dziewczyny zazdroszce Wam tych utalentowanych mezow!!!
Ja chyba jedna taka obdarzona mezem „beztalenciem” 🙁 No dobra na podatkach sie zna,ale zeby choc jajko potrafil usmazyc,albo zarowke wymienic !!!!! Eeee tyle mojego,ze zajecze………………
A kotlety i sznycle jak najbardziej.Bardzo lubie i czesto w domu goszcza.Dzisiaj byly male sznycelki i Heineken mmmmmmmmmmm 🙂
Hej.
Bobiku Ty sie tak na te kotlety nie wpraszaj,bo Ci kuper urosnie 😉
Alicjo, Pyro, ja tez jestem z tych samowystarczalnych choć z ograniczeniami.Niestety.
Ostatnio mój ex pytał, czy chcę nowe drzwi wejściowe.Przywiózł je aż z Warszawy, nowiutkie, piękne.Wcześniej się zapytał, czy będzie komu je wymienić .Powiedziałam ,że i owszem tyle, ze ta osoba jest zajęta od ponad miesiaca, ja tęsknie popatruje na nowy egzemplarz złozony w garażu i jestem bezsilna bo gdybym zapłacila fachowcowi to tej zajętej osobie uczyniłabym wielki afront. 🙁
No to prosze mi powiedziec ile potrzebuje kupic miesa by uklepac na .5 cm, poddac termicznej obrobce, i otrzymac wielkosc klapy. Mi jakos wychodzi kolo kilograma…
Jezu, Alicjo, tak duzo kobiety nie jedza na raz.
Tuska
Ana,
którzy to tacy utalentowani?! Mój oprócz skał zna się na tenisie i rowerze wyscigowym! No i na jedzeniu, nie mylić z gotowaniem! Nie chciałabyś sprzątać kuchni, gdybyś takiego dopuściła do gotowania, wiem, sprawdziłam!
Sarna znowu przyszła, zeszła z Górki do ogródka, ale u mnie śnieg, więc poszła do sąsiada w szkodę, zdaje się, że obgryza im jakieś coś, co na zboczu wyszło spod śniegu.
Tuśka,
moja synowa wielkości kurczaka je ze dwa razy tyle, co ten oporny remontom, a mnie się wydawało, że on je dużo. Trzeba Ci było widzieć minę Tereski z Pomorza, uprzedzonej zresztą, kiedy mogła się przekonać na własne oczy o możliwościach kurczaka. Gdzie ona to mieści – nie wiem. Alsa moją synową widziała, niech się wypowie, co za wielkolud.
Tuska !
Dzisiaj maszerujesz od nieszczescia do katastrofy. Sznycel wiedenski razem z panierka ma miec grubosc 5 milimetrów. Pól centymetra. Na ile ja sie orientuje deska sedesowa nie osiaga nawet 2 centymetrów. Chyba, ze chodzi o zlote w hotelach Abu Bhabi albo pancerne na Wzgórzach Golan.
Wszystko wskazuje na to, ze jutro po obiedzie zmuszony bede zaprowadzic porzadek i przekazac cala wiedze jaka otrzymam od prawdziwego wiedenskiego kucharza, który przygotowywal do serwowania prawdziwe perly wiedenskiej kuchni.
Ja rozumiem, ze przygotowujesz sie do uroczystosci w poczatkach maja ale chyby nie powinnas przesadzac z tymi sznyclami.
Na dzisiaj tyle. Reszta jutro.
Pan Lulek
Ma byc Abu Dhabi oczywiscie
P.L.
Niech Pan Lulek czyta ze zrozumieniem:
„Płat mięsa nie przekracza po rozbiciu grubości 5 mm. Razem z panierką też nie puchnie nadmiernie. Ale musi, absolutnie musi być wielki jak (przepraszam za dość wulgarne porównanie ale nawet Najjaśniejszy Pan nie protestował przeciwko niemu) klapa od sedesu.”
No i co?
Tuska
Ziemniaki ugotowane (będziemy jeść odgrzewane!), mizeria zrobiona, gdzie te wątróbki?!
Tuśka, ja tu nogami przebieram i myślę, że nie pogardziłabym sznyclem wiedeńskim o wymiarach jak wyżej, bom już zgłodniała, kiszki Radetzkiego grają, a dostawca się spóznia. I jeszcze nie wiem, czy przywiezie wątróbki (szybkie przygotowanie) czy mielone (troche czasu trzeba poświęcić). Miało być na „będę za 15 czwarta”
Chcecie wiedziec, jak ten Wienerschnitzel ma wygladac? O, tak:
http://www.preisroboter.de/ergebnis1830698.html
O, nabrałam się. Już byłam gotowa podziwiać talerz, z którego zwiesza się sznycel – monstruk w towarzystwie sałaty masłowej, a tu Nemo dekoracja
Alicja, jesteś nieuchwytna. Łapałam cię obok, a ty znowu tutaj. Wyhamuj na chwilę.
Czcigodna Chińska Teściowo.
To może być jakiś genetycznych dryf po Mao i jego programie „codziennie miska ryżu”. Boże uchowaj od rasizmów i innych głupawek ale Ty teraz wyobraź sobie, że wszyscy kurczęcy krewniacy przychodzą do Ciebie na obiad?!
Wylatamy 10-go. Planujemy na rok. Na razie, a potem z doskoku, czyli w kraju sezon i na jesień, jako ci ptacy, co nie sieją i nie orzą itd. To jest tak, że oboje mamy biuralistyczne (tak, tak, meg-magu) etaty, więc dajemy sobie sianeczka z ratowaniem kraju i zaczynamy ratować siebie. Trwanie od kilku już lat w taki sposób, że trochę tu – na wsi, a trochę za biurkiem, tej pierwszej na dobre nie wychodzi i czas było dojrzeć. Krydyty to my już mamy, a teraz potrzebujemy pieniędzy.
Co będziemy tam robić? Najchętniej oboje do jakiego hotelu, żeby podnosić kwalifikacje – mła do kuchni, a lepsza połowa np. menedżmęt konserwacji powierzchni płaskich itp., ale jeśli będziemy np. w fabryce klepać hamburgery? Pcunia non olet, rzekł był cesarz wespazjan o latrynach, to ja się bendem dumom unosił? Pieniądze, jak powszechnie wiadomo, szczęścia nie dają ale tak mało ludzi zna to z autopsji. Kiedyś myślałem, że specjalny program badawczy powinien sprawdzić, co luksus może zrobić z człowieka ale jakos żaden instytut mnie nie potrzebował 😉
Laptop będzie jednym z pierwszych artykułów pierwszej potrzeby i nie sądzę, bym zdołał tam bez Was wytrzymać.
Nie, Brzuchu, nie da już rady, bo program staje się mocno napięty…
Panie Piotrze. jeśli przyjdzie na adres polityki jakaś paczka i będzie w niej coś tykać – nie mam z tym nic wspólnego! Co innego, gdyby miało w niej chlupać. Chlupanie może oznaczać, ze to Szato de Kwik 2007r z jabłek dzikich i kwaśnych, że gębę wykręca, a po przepuszczeniu przez system pot-still wykręca nadal lecz nie od kwasoty.
Do jutra
ps wordpress to burak. skończony
Ileż można z ręką w górze?
Chciałem tylko powiedzieć : ja jestem utalentowany!
Technicznie i manualnie.
Mam S
próbowałam nie kojarzyć tego sznycla z klapą , no i mam za swoją ciekawość- obejrzałam fotki w linku nemo (21:14) i wiem na pewno nie grozi mi dożywotnio apetyt na sznycel 🙂
Zatkało mnie
Iżyk?! Kurcze, Ty na serio….
A miało być : mam świadków.
Ale to juz nieistotne…..
Iżyku,
tylko na mnie nie nakrzycz, że się wtrącam.
Dobrze będzie, kciuki trzymam. Moje dziecko tam studiuje. Łapie różne prace, bo na swoje studia musi zarobić (funty nie pasują do naszych dochodów). I daje radę. Po pracy w knajpie w Krakowie każda inna jest lekka.
Izyk! Szacunek! Tez kiedys mialam etat biuralisty (i pare innych jeszcze tez, ale wszystkie oczywiscie na krotko, „na zastepstwo”, itp, ale to inna historia). A teraz jestem za granica.
Pozdrawiam i trzymam kciuki!
Alicjo, jeden mój znajomy ze świata zwierzęcego, z zawodu ptak drapieżny, też tak się kiedyś niecierpliwił: „Co z tą wątróbką?! Co z tą wątróbką!? ” Leciał właśnie na businessową kolację z pewnym Grekiem o takim dziwnym nazwisku. Jakoś na P. 🙂
stol byl szwedzki, bo zapalki gdzies wcielo?
Iżyku, będzie sukces czyli pieniądze na dokończenie Iżykówki. Tylko wracajcie, bo będę tęsknił. Nawet jeśli będziecie pisywać to jednak nie to samo co obecność na zjazdach. A ja (cholera pospieszyłem się) wpisałem Iżykówkę na mapę turystyczną Mazur! Będzie zamknięta przez cały sezon?
ja to mam kod: bb52!
to wszystko przez Andersa, co dziecku kazal na cztery dzielic, popadaly w to biale i od konia nie odroznili i tylko kamien sie do Aszysza na saune zatoczyl
Chrzanisz, Sławku,
na cztery to się włos dzieli. A do sauny to się zatoczymy w wiadomym miejscu we wrześniu, podobno w pobliżu nawet prawdziwki rosną? 😉
Ojej, opchałam się wątróbkami!
Iżyku,
całą bliską rodzinę mojej synowej zaprosić choćby na ogródkowe b-b-q?! Nie strasz! Musiałabym wynająć ogródek po sąsiedzku, żeby pomieścić 😉 ZZadne hi hi, to ok 40 osób 😯
I bardzo dobrze, że jedziecie, Iżykówkę trzeba spłacić czy co tam, a podróże kształcą i żadna praca nie hańbi. Wiem coś o tym.
Haneczko,
miotało mną, bo człowiek głodny to niespokojny, teraz idę sadełko zawiązać, niech się te wątróbki ułożą 😉
Alicja, a ja ci tak od serca u Pani Doroty napisałam 🙁
Była zmiana czasu, o godzinę do przodu.
A ja mam wrażenie że w Iżykówce to zamiast zegary pchnąć, całą kartkę z kalendarza zerwali i u nich dzisiaj pierwszy kwietnia.
Jutro Iżyk wpadnie, zgrabnym tekstem się wywinie…
I będzie tak jak z ojcem co na Halembie fedrował.
Jesli to na serio, szczęścia i spełnienia życzę!
Ale co z Delfinem? Co z Iżykówką? Co ze szczelbą??
przyjdzie jeszcze czas się z Iżykiem żegnac
a teraz nos do góry
mówi Ci to ten, co w roku potrafi cztery adresy obsłużyć
(że też bank zdąży mi wyciągi nadsyłać?!)
:::
żałuję, że tak późno na ten pomysł wpadłem
żeby się tam do Was wybrać
ale co tam, rok nie wyrok
szybciutko zleci
Iżyku,
wielka szkoda… Życzę powodzenia, w tym i słusznej wygranej w lotto. Żeby szybciej, na Iżykówkę.
Haneczko,
juz ja to wyczytałam. Ladnie to tak „dobijać” ?! Czekaj, ja się kiedyś odegram!