Gdzie stoi samochwała?
Gdybym nie był samochwałą to bym nie prowadził tego blogu. A tak to ja mam przed kim się chwalić, a moi blogowi Przyjaciele mają okazję do wykazania się szlachetnością (wówczas też chwalą) lub oreagowania domowych czy pracowych stresów (wówczas ganią, polemizują, krytykują). I ja to też rozumiem.
Okazało się po roku tej wspólnej działalności, że przyjaźń wirtualna może zamienić się w zażyłość całkiem realną. Wszyscy byliście świadkami Zjazdu w Kórniku.
No to bez lęku lecimy dalej. Niedawno relacjonowałem nasze domowe zakupy imieninowe i obiad w Centrum Wina. Opisałem m.in. zupę pomarańczowo-pomidorową, która tam nosiła nazwę cappuccino. Pamięć smaku tej zupy nie dawała mi spokoju i wreszcie w niedzielę postanowiłem ją ugotować. Na obiad przyszła nasza szkocka kuzynka (wuj Korzeniowski w czasie wojny wylądował w Szkocji, gdzie zakończył służbę wojskową jako pułkownik, żonaty z miejscową pięknością i posiadacz córki), kierująca Instytutem Anglistyki na UW i lubiąca kulinarne eksperymenty. Aby zmniejszyć ryzyko wpadki na przekąskę podaliśmy fenku z gruszką i gorgonzolą, na drugie patriotycznie polskie pieczone kurczę faszerowane, no i ów afrykański eksperyment czyli zupę z pomarańczy.
Przepisu nie znałem, bo w Centrum Wina nie dopadłem Josepha z Botswany czyli szefa kuchni. Po konsultacji smakowej z Basią zrobiłem to tak: najpierw bulion z kości wołowych. Niezbyt intensywny, by nie zabił smaku owoców. Płynu było niecałe pół litra. Do garnka z bulionem wkroiłem dwa duże pomidory (wraz ze skórką, bo na koniec przewidziałem miksowanie i odcedzanie zupy) i wielką pomarańcz. Owoc obrałem z wierzchniej skórki dokładnie lecz biały miąższ znajdujący się pod spodem zrywałem tak by resztki pozostały dla zwiększenia aromatu i pewnej delikatnej goryczki. Gdy zupa zagotowała się wyłączyłem grzanie i zająłem się dokładnym miksowaniem. Powstał krem – niezbyt gęsty – w kolorze intensywnej pomarańczy. W zapachu przebijały też pomidory. Kilkukrotnie dosypywałem po odrobinie soli i cukru. Gdy uznałem, że zupa już ma smak niemal idealny dodałem troszkę świeżo zmielonego czarnego pieprzu. I tyle.
Obydwoje uznaliśmy, że udało się odtworzyć zapamiętany smak cappuccino podanej przez Josepha Seeletso. I ja podając filiżankę zupy na stół brzegi naczynia posypałem cynamonem a na powierzchni usadziłem pagórek pianki z mleka.
Nie będę opisywał reakcji bo są granice samochwalstwa, których nawet ja nie przekroczę. Kto chce niech zapyta Anieli (tak ma na imię nasz niedzielny gość).
W zaaferowaniu zapomniałem o fotografii. Zrobię zdjęcie zupie przy kolejnej okazji. Dziś zaś aby zilustrować ten tekst pokażę filiżanki, które dostałem od Ludwika Stommy na pamiątkę po jego Rodzicach. To ocalała część serwisu ze słynnej rosyjskiej fabryki porcelany – Kuzniecow. Czasem filiżanek tych używamy ale ze strachem. Są tak kruche… A czy piękne – zobaczcie sami.
Komentarze
Owszem, piękne, ale moja Maria od Misia nieoceniona, bo od Misia! No dobra… a to od Ludwika 🙂
Każdy ma swoje Marie i Ludwiki.
W opisie przytoczonego obiadu w tej restauracji (parę wpisów temu) najbardziej zafrapował mnie deser. O Ile dobrze pamietam, było to cuś czekoladowego w sosie czosnkowym czy jakoś tak? Zestawienie nie z tego świata 🙂
Warto czasami poeksperymentować i zrobić coś co nie mieści się w naszej kulinarnej wyobraźni.
Mistrzem takich improwizacji jest niemiecki kucharz Tim Melzer
Robiłem kiedyś zupę pomidorową z limonką według jego przepisu. wyszła super.
Dla znających niemiecki :
http://www.vox.de/perfekte_dinner_150.php
Dodam jeszcze, że wszystkie nieporozumienia się wczoraj wyjaśniły i wyprasowały, i tak jak podejrzewałam, to wszystko zawsze polega na szczegółach niedopisanych, niedogadanych i tak dalej.
Najważniejsze, żeśmy doszli do 🙂
Przepis na pomidorową . Jak Pan Lulek się wyśpi to niech przetłumaczy. Ja robiłem z telewizora 🙂
http://www.vox.de/kochen_374.php?rez_id=457
Dzień dobry.
Ogromnie mi się ta zupa pomidorowo – pomarańczowa spodobała. Zrobię taką na pewno przy jakiejś okazji. Tylko pytanie : czy zupę podajemy na gorąco, czy jako chłodnik? Odrobinę przypomina grecką zupę cytrynową (tamta jest na cielęcinie i podawana z ryżem na sypko) Piotrze – porcelana śliczna. Tydzień temu pisałyśmy z Teresą o porcelanie z Lomonosowa (tę zbiera Teresa) i Kutuzowa – ta podoba się mnie bardziej z uwagi na wzornictwo. Nota bene w muzeum, w którym kiedyś pracowałam był nieduży pólmisek od Kutuzowa już porewolucyjny, ale f-ka była jeszcze nieprzechrzcona i miała stara sygnaturę za to treść już słuszną politycznie – otóż kołnierze półmiska zdobiły dwie malatury koni ciągnących pług i dwa obrazeczki dymiącego traktora. Serio, można było pęknąć ze śmiechu. Z podobnych ciekawostek był też plakat (chyba z 1920 roku – nie był datowany) a na plakacie pękata figurka z opuszczonymi po kolana spodniami, brzuchata i ze wstrętną mordą pod rogatywką, za nią pędziło dwóch mołojcósw – mięśniaków, a napis głosił :” Biej polskich panow”. Tak to zaczęło się od wytwornej zupy, a skończyło na słusznym gniewie ludu.
Na gorąco Pyro. Na gorąco. Wysoka temperatura wzmaga zapach cynamonu, a wtedy smak bulionu, ktory wyłazi spod spodu jest pieknym zaskoczeniem. A na samym dnie smak pomarańczy. No i ta kołderka ze spienionego mleka. Pierwsza próba pozwala mi bezpiecznie zrobić tę zupe w większej ilości w najbliższy wtorek
Panie Lulku – gratulacje. A kiedy będziemy MUSIELI tytułować Cię – MISTRZU?
No to mam plan. Zrobię sernik – krzyżówkę ze swego ulubionego przepisu i przepisu Heleny (skórka pomarańczy, cytryny, cynamon), dużą blachę, oraz Pana zupę z pomarańczy i pomidorów z wkładką z frankfurterek i jajek na twardo podzielonych na ósemki, i wszystko dostarczę koleżance, która dostała zakaz wysilania się (ponoć tymczasowy) po zainstalowaniu jej przed paroma dniami (jest już w domu) rozrusznika serca. Podzielę się też królewską herbatą, którą dziś Poczta Polska przyniosła od Heleny, bo to mocarne kobiety są, tak Królowa Brytyjska jak i Helena.
Helenko, dziękuję bardzo. Dwa pudełka! Starczy i na degustację rarytasu z królewskich stołów i stolików w moim domu, i na wsparcie serdecznych przyjaciół. Duża frajda, ciepła, a nawet gorąca. Jeszcze raz dziękuję !
Teresa
PS. Porcelana na fotografii cudna, gratuluję. Hebatę od Heleny wypiję zaraz w Łomonosowskiej filiżance – wzór Kupała. Porcelanę lubię bardzo, bardzo. Kuzniecowa też kilka sztuk mam, jedna miseczka pasuje do pomidorwej zupy…
Tu pod nazwą Dzwonnice jest moja Kupała: http://galinex.pl/?p=productsMore&iProduct=670&sName=serwis-do-herbaty-(100-3230) .
Dobra, dobra,
tylko te żółtawe liście uszczypnąć cyklamenowi!
Powoli wracam do siebie.
Wstalem caly plamany. Wszystkie kosci mnie bolaly od tego egzaminu.
Zrobilem sobie goraco zimny prysznic, lyknalem swoje prochy i jestem jak ten szczypiorek na wiosne. Opisze Wam przebieg tego egzaminu i jego nieoczekiwane zakonczenie.
Wyznaczono godzine 14.00. Niestety nie przeczytalem wczesniej zalecenia Leny zeby zabrac ze soba olówek i gume myszke. Zabralem natomiast, pewnie kierowany, intuicja buteleczke wielkosci 250 gram i dwa kieliszki do probowania napitow. Kieliszek taki ma specjalny ksztalt kuli na nózce i dluga szyjke. Potem ten typ kieliszka rozpowszechnil sie i wszedl do powszechnego obiegu. Mam w domu kilka takich dla celów naukowych. Zaopatrzony w szkolne pomoce zameldowalerm sie punktualnie w sekretariacie. Mlody dama, powiedziala, ze owszem Pan Egzaminator oczekuje mnie i dodala, ze uzyskalem osobisty termin. Przyjal mnie w osobnym gabinecie, pod portretem Prezydenta Republiki, mlody, dynamiczny, niezastapiony Pan Egzaminator wiedzy stosowanej czyli zajec praktycznych, Na oko 20 – 30 lat mlodszy ode mnie. Przywitalismy sie a on wymienil nawet swój tytul akademicki. Magister nauk biologicznych. Podkreslil wyraznie, ze on nie jest inzynierem dyplomowanym, tylko biologiem. Za siadlem przed biurkiem na brzezku krzeselka czekajec na pierwsze pytanie. Wyjasnil mi przedtem, ze jego funkcja jest o tyle wazna, ze do egzaminu teoretycznego dopuszczane sa tylko te osoby które zdadza egzamin praktyczny. Nic dziwnego, cóz bowiem moze byc za mistrz który nie potrafi trzymac na przyklad mlotka lub srubokreta w reku.
Pierwsze pytanie generalne. Od czego rozpoczyna przygotowanie do produkcji wiadomych napitków. Od poczatku prosze. Zaczalem od poczatku. Ale niezupelnie. Okreslilem warunki brzegowe. Zalozylem, ze potencjalny produzent posiada dostep do stosownych owoców. Najlepiej jest miec dojscie do sadu owocowego. Wymienilem najczesciej spotykane rodzaje owoców jak sliwki, gruszki, jablka, czeresnie, wisnie, brzoskwinie.
Owoce nalezy zbierac w optymalnym czasie, ukladac w beczki pozostawiajac okolo 10 centymetrów wolnej przestrzeni itp. Przy okazji zahaczylem o zagadnienie przygotowywanie trunków mieszanych czyli ratafii itp. Czulo sie, ze ten fachowiec pierwszy raz w zyciu zetknal sie z tym, ze dobry napitek zaczyna sie w fazie zbioru owocow i jego ukladania w beczki. Jakie beczki pasuja do czego itp. Nie bede Was nudzil szczególami, jak przeszedlem do wyboru optymalnej daty pedzenia. Nastepnie pierwszego przebiegu, drugiego wykanczajacego, uzywanej przeze mnie aparatury domowej w stodole przyjaciela itp. Trwalo ponad godzina a on przerywal od czasu do czasu zadajac glupie i niekompetentne pytania. Sprowadzalem go delikatnie na wlasciwa droga, zeby jednak zdac ten egzamin. Na konie zadal drugie pytanie. No i co z tego wychodzi. Tu byla moja chwila. Wyciagnelem z plecaczka buteleczke i jeden kieliszek brzoskwinówki. Postawilem przed nim i wlalem odrobine. na spróbowanie. Popatrzyl, powachal, wzial na jezyk i rozlal po plombach na zebach. To jest cos powiedzial. Czy mozemy jeszcze spróbowac. Wyjalem drugi kieliszek i rozlalem tym raze troche wiecej. On wsadzil nos a ja jemu pokazalem jak sie próbuje napitki. Po pierwsze wklada wskazujacy palec i podnosi wilgotny do nosa a potam rozciera trunek pomiedzy palcem wskazujacym a kciukiem. caly czas wachajac. Jest to sprawdzenie na zawartosc resztek spirytusu metylowego. Jesli pachnie acetonem, to zbyt malo poszlo w przedbieg. Nastepnie wylewa kilka kropli na zewnetrza strone lewej reku i pociera wzgórkiem Wenery prewj reki. To jest sprawdzenie, czy trunek jest dostetecznie miekki. Ostatnia faza, to rozcieranie w dloniach kilku kropli gotowego napitku. Podczas rozcierania ulatuje alkohol a pozostaje zwiazki aromatyczne decydujac o bukiecie. Potem myje sie race, dokladnie splukuje czysta woda i mozna przystapic do nowej degustacju. Podczas degustacji nikt oczywiscie nie lyka ani wina ani gorzaly. Pobudzony apetyt mozna stlumic plasterkiem bialego chleba o neutralnym smaku. Czulo sie, ze ten Pan Egzaminator móglby za egaminowanym nosic wode, no moze troche wiecej. Ale niewiele.
Nagle Pan Egzaminator powiedzial, ze wieczorem bedzie robil inspekcje pobliskiego gospodarza który akurat pedzi i czy nie mialbym ochoty pojechac z nami. Pojechalismy. Na miejscu jakis mlody czlowiek meczyl sie z kociolkiem. przypadkowo takim jakiego my uzywamy. Pokazalem niedoswiadczonemu jak to sie robi mieszajac wiedze praktyczna z teoretyczna i podpowiadajec niektóre z moich sposobików. Ojciec tego mlodego czyli Pan Gospodarz i Pan Egzaminator juz nie udawali, ze mogliby sie równac z Panem Lulkiem. Zakonczylo sie wspóla kolacja a na zakonczenie otrzymalem sluszna butelczyne wczesniej robionego napitku dla okresleni w domu jego jakosci. Bylismy samochodami, ja mialem troche dalej do domu wiec nie pilismy alkoholu. Szewc chodzi bez butów a ornitolog nie fruwa. Jezeli, to lata samolotem.
Wrócilismy do sali egzaminacyjnej. Ja caly w nerwach czy zdalem, te pierwsza czesc egzaminu. Pan Egzaminator zle sie wyrazal o tych tam teoretykach od teorii a potem powiedzial mi, ze niestety Dyplomu Mistrza w zawodzie nie bede mógl ze wzgledów formalnych otrzymac. Nie mam swiadectwa ukonczenia przynajmniej szkoly ludowej czteroklasowej ani nie bylem wyzwolonym czeladnikiem z udokumentowanym stazem w zawodzia. Poza tym, no nie ten wiek. Trzeba zostawic wolne miejsca w zawodzie dla mlodszej generacji.
A na koncu powiedzial, ze prowadzi kursy w zakresie robienie domowych napitków i nalewek. Powiedzialem, ze jesli chodzi o nalewki, to moge mu tez co nieco pokazac. W czasie kazdego kursu przewiduje sie zajecia praktyczne w aktualnie czynnej domowej gorzelni i czy ja nie chcialbym prowadzic tych zajac raz podczas kazdego kursu. Caly dzien.
W ten sposób zamiast Mistrze zostalem nauczyciem praktycznej nauki zawodu.
O czy zawiadami nauczyciel zawodu z zakresu praktyki
Pan Lulek
Ależ Alicjo jesteś małostkowa. Za te liście i tak dostałem po łbie od Basi. Nie było jej w domu jak fotografowałem. Teraz juz będę się wystrzegał zwiędłych lisci.
Pani Tereso zupa pomarańczowa z taką wkładką zupełnie zmieni charakter. Może będzie bardzo dobra ale zupełnie inna. Prosze opisać rezultat.
Do Lulka, jak rozumiem, nie mówimy Mistrzu lecz Profesorze!
Panie Lulku, gratulacje! I dzieki za fascynujaca relacje 🙂 Gospodarz ma racje, od dzis bedziesz Profesorem! Wprawdzie w Austrii tak tytuluja nawet piosenkarzy (Udo Jürgens), ale my bedziemy uzywac tego tytulu z nalezna atencja i podziwem 🙂
Dla nas Pan Lulek to Mistrz.
Ojej, przepraszam za liście:)
Ja tu mam takie samo cyklameństwo i jak byłam w Polsce, to jeden taki podlewający nie podlał należycie, ale cyklameństwo przeżyło. To takie czepialstwo uboczne… 🙂
i dodam, że mam paskudny obyczaj będąc w gościach, zaglądać w doniczki i na boku sprawdzać, czy nie trzeba podlać. I podlewam! Czas iść na leczenie?!
a moze UDO Lulek? Udany Domorosly Opowiadacz, gratulacje Mistrzu,
Alicjo, ja tez sprawdzam doniczki, tule tylko, ze na obecnosc petow, jak nie ma wkladam,
Alicjo – rady i pomocy proszę. We wrześniu kupiłam pięknego, łososiowego cyklamena. Ponieważ kwiatek lubi chłód, do połowy października stał na balkonie. Liści masa i zdrowe, że hej i kwiatów pełno. Jak zaczęły się przymrozki przeniosłam do domu i stał tylko 2 tygodnie – liście padały jeden po drugim, a pąki robiły się wiotkie i zamiast okazałych kwiatów rozwijały się miniaturki, które zaraz padały. Obcięłam wszystko i co dalej? Podlewać to? Trzymać na sucho? Odbije, czy nie?
Alicjo, u mnie mialabys pole do popisu 🙂 Notorycznie zaniedbuje rosliny doniczkowe i tylko kaktusy i orchidee na tym dobrze wychodza 🙁 Reszta czeka na wakacje, kiedy tesciowa sie nimi zajmie. Po naszym powrocie zastajemy kwitnaca pustynie, jak strefa Sahelu po niespodziewanej porze deszczowej. Niektore jednak zostaja „zatopione” na amen 🙁
O, manufaktura Lomonosowa! Mam bodaj trzy rzeczy. PO pierwsze slicznie recznie malowany imbryk, ktory dobrze wchodzi do tej czesci samowaru, gdzie sie imbryki podgrzewa (nie moze spadac z wierzcholka).Bardzo dlugo takiego szukalam. PO drugie mam figurke lezacej sarenki, bo przypomina mi E. Bo E wyglada jak delikatna sarenka, choc zraniona. I jeszcze jedna figurke – lezacego borzoja, bo niezwykla to rasa psow i wystepujaca czesto w rosysjkim malarstwie. Raz zywego borzoja widzialam w Richmond. Olsniewajacej urody psy, choc ponoc nie grzesza wielkim rozumem, jak to mysliwskie. Ale co za futro i ten ksztalt czaszki!
Ten komplet Tereski z dzwonami jest niezwykle atrakcyjny. Nie widzialam go przedtem. Moje kawalki Lomonosowa kupilam przed laty w Londynie, kiedy niedaleko mojej pracy otworzyl sie sklep rosyjskich produktow. Niestey splajtowal po roku. czego bardzo zalowalam.
Ciesze sie, ze herbatka od dostawcow JKMosci doszla. Jest godna tej pieknej porcelany.
Moze sprobuje sfotografowac pozniej opisane wyzej przedmioty, bo teraz musze pilnowac ludzi, ktorzy zabiora nam dzis sanmochod – E. juz nie moze prowadzic, a ja nie potrafie 🙁 🙁 :(.
Ja tam mam dla Pana Lulka tutył c.k. austriacki – radca tajny. Niech nawet będzie jawny – mnie tam „równakowo” To tak ładnie brzmi „Panie Radco”
Alicjo, lekarza za to, że leczy, posłać na leczenie? U mnie kwiaty tylko te, które za wodą w dużych ilościach nie przepadają. Mam ciemnawe mieszkanie, może tak się składa, że co toleruje cień i półcień to i wody dużo nie pije. Te pod balkonami latem częściej trzeba podlewać niż te w doniczkach.
Z tą zupą ma Pan, Panie Redaktorze, rację. Zupę zrobię na użytek domowy wg Pana przepisu, a przyjaciołom zaniosę danie inspirowane Pana przepisem. Zrobię i napiszę.
Idę po zakupy pod wzmiankowany plan, już po korekcie.
Rany boskie!!!
Panie Lulianie!!!
Panie Profesorze!!!
Panie Profesorze, Nadprofesorze, Obernadprofesorze, Hauptobernadprofesorze, Obenhauptobernadprofesorze i jeszcze Generalobenhauptobernadprofesorze do Ars Occovitae.
Panie Profesorze Zwyczajny, Nadzwyczajny, Tytularny, Honorowy, Zamiejscowy, Mniemanologiczny, Immanentny, Felczerski, Doktorski, Lekarski, Akademicki,Akademijny, Akademikowy, Akkadyjski, Arkadyjski, Aztecki, Toltecki, Moltecki, a nadto Peregrynacyjny, Okrętowy, Stoczniowy, Nadmorski, Pomorski, Trójmiejski i jaki tylko sobie życzysz.
Gdzie jest ten fan-club, co legitymacje rozdaje?
Gdzie ten kamień, co go do australii zatachać trzeba?
Gdzie ta Pyra, co mówiła, że w beczce bimber po ruskich?!
W wazelinie cały upierniczony
Iżyk (podnóżek)
Odbije. Po prostu szok dla rośliny, było tu, przenieśli tam. Mój cyklamen stoi na oknie i nie reaguje na temperatury, tylko na brak wody. Przyzwyczaił się do miejsca. Daj mu kapkę czasu, odżyje.
Alicjo czy moglabys byc u nas w gosciach czesto? Powiedzxmy raz w tygodniu co najmniej? Po nam juz powoli 4 krzaczek tymianku usycha…
Witam wszystkich.
Wczorajsza wyprawa do Antwerpii przypomniala mi jak ja lubie to miasto i ten kraj. Swego czasu jezdzilismy z Hagi do najblizszego supermarketu w Belgii tylko po to by dokonac zakupu win, piw i serow.
Jesli chodzi o wina to belgijskie sklepy bija francuskie na leb na szyje. Mysle sobie, ze glownie dlatego, ze wina w Belgi raczej nie robia, co zapobiega szowinizmowi winnemu. Dzieki temu wybor ogromny i z calego swiata.
Porcelana gospodarzu piekna.
Jeszcze tylko dwa slowa o wczorajszej dyskusji serowej.
Ten ser, o ktorym glownie byla mowa, robiony z sera bialego, to jest ser smazony w odroznieniu od topionego, ktory robi sie z sera zoltego. Jak ktos mi nie wierzy to prosze wiki tez to mowi:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Ser_topiony
Philadelphia jest serkem kremowym nie homogenizowanym. Serek homogenizowany to Quark cheese.
Pyro, fiolki alpejskie nie lubia wahan temperatury. Optymalna to +15°C, a najwyzej +20°C. Twojemu zaszkodzil zapewne szok temperaturowy, bo nie sadze, zebys mu lala wode na bulwe korzeniowa, skoro na balkonie mu sie wiodlo. Daj mu szanse na regeneracje i podlewaj lekko. Teraz jest wlasciwie jego glowny czas wegetacji, a podsuszyc nalezaloby dopiero w maju.
http://en.wikipedia.org/wiki/Quark_%28cheese%29
ah no i oczwywiscie Gratulacje Panie Lulku!!!
Hej… ciemnawe mieszkanie to mam ja, a kwiatki maja się dobrze, nawet kaktusy 🙂
Nie wiem czy przyznawałam się tutaj, ze przeszmuglowałam kaktusy z Teksasu i Arizony (nie wolno) oraz z Przylądka Caneveral na Florydzie (było to parę dni przed tym, jak Challenger był uleciał w przestworza na zawsze) przywiozłam owoc palmy bodaj oleistej. Zasadziłam. Po jakimś pół roku zaraza wzeszła. I rośnie. Właściwie to juz mozemy sobie zasiadać pod palmą. Ale chyba na wiosnę oddam ją na wydział geolo, bo nie mam wysokich sufitów 🙁
A tam przynajmniej Jerzor będzie ją doglądał, i niech sobie zyje.
Nemo, z orchideami zrobiłam tak, ze napełniłam taką tackę wodą i na wyjazd wsadziłam tam doniczki z orchideami. One sobie same pobierały. A kaktusy są nieocenione. Wszystko zniosą!
http://alicja.homelinux.com/news/kwiatki/
Tu jest palma, na trzecim zdjęciu od końca. Sami widzicie – nie mogę jej dłuzej dręczyć.
Tu dla nemo drobna fotka…
smakowite, nie? 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/img_3225.jpg
Mam jeszcze ten wzór: http://galinex.pl/?p=productsMore&iProduct=632&sName=serwis-do-herbaty-(100-2080) , kawowy i herbaciany, w sumie na 15 osób. Cena była całkiem inna, może potaniało. Mam jeszcze trochę porcelany kostnej. I inne wynalazki. Z figurek najbardziej lubię żabki na listku nenufara (grzybieniu) z biskwitu.
Alicjo! A z czego to jest? Wygląda na piankę poliuretanową? 🙂
Ale nie obrażaj się! 😀 Masz za to jabłuszko 🙂
Alicjo – przestań się znęcać nad moją córką! Co to za pokusy pokazujesz? Moje kwiatki raczej też się pięknie hodują co i rusz Anka wywozi do szkoły coś, co za bardzo wyrosło (wszystkie kaktusy jej wydałam, nawet te wielkie) co kilka lat duże egzemplarze dracen, beniamina, innych takich wielkoludów wzbogacają IV LO, a u mnie zostają nowo nasadzone odnożki. Nie mam warunków na wielkie rośliny, i tak w moim pokoju jest małpi gaj. Hoje rosną jak głupie – regularnie je obcinam ile razy trzeba myś okno albo malować ramy. Zamiast odmotywać 3 m pnącze z różnych przedmiotów, to ja za nożyczki i ciach.
Dzien Doberek,
Pan Lulek dostal profesure w jeden dzien, ja nie jestem taka szybka.
Posczytam juz wszystko pozniej i sie ustosunkuje.
Buzia,
Lena
Nalezne tytuly przyjmuje in corpore.
Mozna sie zwracac w przyszlosci po prostu:
Pan Lulek P.T. Pleno Titule i tyle
Jutro Wam napisze jak w miasteczku Perchtoldsdorf poprzedni Burmistrz opanowal problem jazdy z iloscia wskazujaca. Rorzwiazanie dotyczy obywateli miejscowych i rozciaga sie na jemu podlegle terytorium wlaczajac przedmiescie znane pod nazwa Wieden.
Za nalezne gratulacje jeszcze raz dziekije zachedzajac do nasladownictwa.
Pan Lulek P.T.
Popatrzałem na filiżanki i przypomniało mi się tutejsze powiedzenie ein paar Tassen in den Schrank stellen. Wyjaśnić tego nie jestem w stanie. Znajdzie się pewnie ktoś, kto toto pedantycznie wykona.
Ja idę do piekarni po chrupiące bułeczki i zastanawiam się po drodze czy obsługuje dzisiaj ta z ciemnymi oczkami? Ach, chętnie widziałbym ją w innym stroju. Jak to osiągnąć? Gada człowiek do siebie cały dzien. Bez końca. Od rana jak się tylko obudzi z małymi przerwami aż do ponownego zaśnięcia. I wcale o tym nie myślę ze prowadzę dialog z samym sobą. Czy ma to każdy?
Niektórzy gadają głośno. I nieraz wydaje się to śmieszne. Spogląda się na takiego obco lub w najlepszym razie w duchu współczując. Jest omijany i trzymają się od takiego z daleka. I w takich przypadkach mówią: ktoś mógłby mu ein paar Tassen in den Schrank stellen.
Ludziska gadają do siebie cały czas, ale jeśli ktoś to robi na głos i jest sam, to jest od razu kandydatem do gumowych ścian. Podstawy do prowadzenia własnego dialogu nie dają przepustki by się tam znaleźć.
Ja w każdym razie jestem zadowolony, ze teraz są już Headsets. Można bezkarnie głośno do siebie gadać. Nikt przecież nie uwierzy za ja nie mam komórki.
O filiżankach już pisałem przed paroma dniami. Brak.
Arkadius, chyba mamy podobny odbiór rzeczywistości. Wyobraź sobie, że gdy rano wchodzę do sklepu po gazetę, fajki, kawę itp to tam też jest taka mala z iskrzącymi oczętami, którą też bym chętnie widział w innym stroju. Stoję zwykle w kolejce i właśnie o tym myślę a potem do tych myśli wracam wieczorami. A od rana na powrót. Idę skulony zimnym rankiem i myślę: będzie czy nie? I zwykle jest. To stabilizuje mi w jakiś drobny ale istotny sposób życie. Daje pewność jutra.
Pozdrowienia
Arkadiusu, propozycja wstawiania komus filizanek do kredensu odnosi sie tylko do osob, ktorym tych filizanek brakuje (hat nicht alle Tassen im Schrank = brak mu piatej klepki 😉 ) do kompletu. Natomiast nie dotyczy osob nie posiadajacych zadnej 😆
Panie Lulku kochany i P.T. 🙂 Dzieki za przesylke, przyszla dzis z nalepka „abgabenfrei” 🙂
A nie stukałem o kompetentnych?
Wojtku,
to wspaniałe nie odczuwać samotności wśród takiego tłoku na planecie. Wielokroć zastanawiałem się: czy to tylko ja?
Och, jaka ulga, ze jesteśmy razem. Tylko wiesz, co? U mnie zdarza się toto nie tylko jak idę do piekarni.
Szczerze Arkadiusie Ci wyznam – mnie też się zdarza toto nie tylko w piekarni. W nieoczekiwanych miejscach mnie takie myśli nachodzą.
Pozdrawiam
Gospodarz, jak na prawdziwego samochwale przystalo, dzieli reakcje przyjaciol na bardziej szlachetne (pochwaly) i mniej szlachetne – odreagowanie frustracji w domu czy w pracy. Wiec kto polemizuje – ma zgryz z szefem, kto krytykuje – zona mu nadojadla, kto gani – zupa byla za slona, wiec musi komus przydzwonic 😉 I on to rozumie. I tak trzymac 😆
No to zakładam słuchawki na uszy i idę sobie głośno pogadać. A ze na dworze chłodnawo i panienki opatulone to patrzeć trzeba dłużej by cokolwiek dostrzec. Jak się napatrzę to wieczorem po lodowisku powrócę.
I co, Gaspada? Będziecie tu tak do wieczora te piekarniane spleeny i frustry jak łupież strzepywać, czy pokażecie w galeriach swe muzy cycate od precelków i tartej bułki? 😉
Wiecie co. Przywdzialem wszystlie nalezne mi i dostepne tytuly ale potemi postanowilem chwilowo odlozyc je na bok.
Mozecie sobie szukac we wlasnej piekarni i dalszej okolicy. Pomyslcie tylko troche, kto nadaje na tej samej czestotliwosci i tak jak ja, to ja znajdzie. Chociazby siedziala za górami , za morzami.
I jak zwykle, tylko
Pan Lulek 😆
????? cycaty, ocznogleboki, Izyk, uwazaj, zeby nam tu porno nie wylazlo, wazeliny juz i tak niezle napchales, rozbawiajec mnie do drgawek
mialo byc spleen po grecku, ale wyszly pytajniki, niedouczony ten wpress
Alicjo, Twoj zloty por (ze Szklar?) robi wrazenie. Nie trzymaj go na sloncu i w cieple bo zblednie 🙁
Apetyt na mieście można mieć, ale jeść trzeba w domu, Chłopaki. Popatrzeć możecie, czemu nie, nawet pomarzyć wieczorkiem, ale potem pod rodzinna kołderkę proszę.
Pyro
Nie zawsze jest to takie proste. Pozwolę sobie zacytować fragment swej książki. Cierpienia erotyczne bohatera nie są spowodowane co prawda kontaktem z panienką z piekarni lecz bufetową z baru. No ale cierpienie jest cierpieniem bez względu na to kto je wyzwala.
„Popas w zagubionym wśród wzgórz pueblo. Znów wymarłe w deszczu ulice. Za to knajpa pełna facetów przekrzykujących jazgot telewizora. Rajskie życie konserwatywnej hiszpańskiej wsi. Kobiety zamknięte w domach gotowały obiady a mężczyźni przy kartach i winie prowadzili w barze swoje interesy. Za ladą ładna dziewczyna – piersi wypychały bluzkę aż niedopięty guzik przyciągał oczy, tyłek – palce lizać. Podała im kanapki z rybą i gorącą kawę. Odgarniała z oczu długie, czarne włosy i kokietowała pięknymi oczami. Widać znudzona starymi bywalcami, zaciekawiła się obcymi facetami w zabłoconych ubraniach. Spodobała się Mateuszowi. Przywołał ją do stolika. Podeszła, pewna siebie, kołysząc leniwie biodrami. Był grzeczny i mówił do niej ściszonym głosem. Chciał po prostu, by się nachyliła słuchając. Nic nie zrozumiała z tego co wyszeptał do ucha, więc z kieszeni spodni wyjął słownik prosząc o pomoc. Zrobił się taki zagubiony i grzeczny. Zupełnie inny niż faceci siedzący tu co dzień nad winem. Zaintrygowana nachyliła się nad kartkami szukając słowa ?oliwka?. Słownik ją speszył, straciła pewność siebie. Szukali przez chwilę kartkując stronę za stroną. Znaleźli – ?aceituna?, no jasne, oliwka! To takie proste! Palce im się splotły, ramiona dotknęły, jej włosy musnęły mu lekko policzek. Poczuli miłosną chemię. Dziewczyna parsknęła śmiechem odrzucając do tyłu włosy. Tak właśnie miało być, krótki flirt, szybka gra, właściwie żart między mężczyzną i kobietą. Znienacka i bez uprzedzenia obudziło się pragnienie. Kołysząc biodrami odeszła po salaterkę oliwek. A potem jeszcze chwilę posyłała mu rozbawione spojrzenia. Berliner zamówił wino. Przyniosła dzbanek i wzywana krzykami wróciła za swój bar. Mateusz obserwował ją jeszcze przez chwilę. Myślał o Ani, cieple jej bioder, piersi, zapachu rozgrzanego ciała. Przypomniał sobie jej doświadczone i przyjazne dłonie; myślał o rozkoszy, którą potrafiły dawać. Bolesna słodycz rozpłynęła się powoli w głębi brzucha, coraz niżej i niżej. W końcu zastygł sztywny i napięty, gotowy do miłości. Zastygł samotny ze swym pożądaniem. Ukryty w kącie baru, zasłonięty litościwą chmurą sinego, papierosowego dymu pragnął hiszpańskiej dziewczyny a zarazem pragnął kobiety oddalonej od niego tysiące kilometrów. Bolesne i niespełnione pożądanie dawało o sobie znać jak tępy ból podbrzusza. I siedział tak zesztywniały na chwiejnym krześle z bezsensownym pragnieniem ukrytym w mózgu i spodniach, przesuwając czubkami buta niedopałki zaścielające podłogę. Za oknem ulica tonęła w deszczu, krople osiadały na szybie, łączyły się w strumyki i spływały jak łzy po policzkach. Sięgnął po szklankę z winem. Berliner mruknął: na zdrowie przyjacielu.”
Ps. Berliner to niemiecki kumpel mojego bohatera ze szlaku.
Ależ szaleństwo szaleje dzisiaj na blogu! Ubawiłam się setnie, pozachwycałam pięknem, ale i zadumałam smętnie nad wpisami niektórych panów… Pyro, czy Ty nie jesteś aby zbyt pobłażliwa dla nich?
Co do zupy, to mam pytania – czy te obecnie dostępne pmidory nadają się, czy może z puszki? A jak spienić mleko, jeśli ekspres padł? Lecę do kuchni, bo zaraz wpadną do mnie ‚po drodze’ z Kłodzka przyjaciółki.
Smakowitego popołudnia życzę. 🙂
P.S. Świetna opowieść Gospodarza w TOK FM dzisiaj była.
Wojteku z Przytoka
Nim tu jaka żandarmeria wpadnie, prędko pytam:
1. Czy pamiętasz „powieść zbójnicką”, której domagała sie pani Basieńka od Nepomucena w „Raz w roku w Skiroławkach”? Czy Ty aby nie do „powieści zbójnickiej” dryfujesz?
2. „(…)…niedopięty guzik przyciągał oczy, tyłek – palce lizać.(…)”
Palce? Jak to – palce. Palce?? Janosik by tak nie napisał!
Alsa – większość dorosłego Życia spędziłam w męskim środowisku – znam to bractwo jak zły szeląg. Lubię ich, czasem nawet z dobroci serca udaję, że wierzę w ich fantazje. nTak ich ten testosteron zaprogramował. I niech tam – niech zachowają trochę tego chłopięcego wdzięku jak najdłużej. Jestem skłonna im te apetyty wybaczyć, a nawet grzeszek nieduży też. Jednego typu tylko nie toleruję – chamskich, nachalnych dziwkarzy, co to im wszystko jedno byle baba i byle nowa. Acha, i gawędziarze seksualni też są męczący. Przed laty znałam bardzo dobrego dziennikarza d/s kultury. Rzeczywiście lepszego niż A.B. w Pyrlandii nie było i wszystko byłoby cacy, gdyby każdej rozmowy (każdej!) i obojętnie z jaką kobietą – młodą, starą, chętna i nie – nie wekslował (czysto teoretycznie) na sprawy seksu. Po kilku latach znajomości unikałam Andrzejka w towarzystwie, jak morowej zarazy. Nie zawsze mi się udawało, bo on sobie wyjątkowo lubił ze mną pogadać. Do dzisiaj się zastanawiam jakie ciężkie kompleksy pan luminarz w sobie nosił.
Chlopaki nie kuscie piwem, bo ja abstynent i teraz jezeli to najchetniej ciemne.
Sa oczywiesie wspomnienia jako czas przeszly dokonany na przyklad z okolic Malborka. Jechalem samochodem z Warszawy do Tczewa. Zazwyczaj jechalem przez Olsztynek. Tam, przy rozwidleniu na Olsztyn byla knajpa. Znana wsród smakoszy dobrego jedzenia w tym ryb z pobliskich jezior. Wszystkie byly znakomite, swieze. Ja bywalem czestym gosciem. Zawsze robilem popas w tej restauracji. Tym razem podkusilo mnie jechac przez Torun, Kwidzyn. Czasu mialem dosyc. Byla zima, zadyma. Ja dotad lubie, jak mam dobry samochód, jezdzic w taka pogode.
Dostalem wtedy nowy samochód sluzbowy. Klasa szeregowy prominent. Mój szef prototypowni obejrzal maszyne i po kilku dniach poprosil o dwie skrzynki wedzonych szprotek i mój nowy samochód na dwa dni do dyspozycji. Z nim nie nalezalo zadzierac, bo on mógl wszystko zalatwic i zrobic, tylko musial byc motywowany. Glówna ksiegowa miala rodzine we Wladyslawowie na Helu gdzie byla i jest doskonala wedzarnia ryb z Baltyku i Zatoki Puckiej. Dostalem cztery skrzynki szprotek. Ladne, drewniane, plaskie z nastepujacym przeznaczeniem. Jedna prywatnie dla mnie z pozdrowieniami od szefa wedzarni, druga dla szefa prototypowni i dwie nastepne do jego dyspozycji.
Po kilku dniach, zima, szef zaprosil mnie moim samochodem na jazde próba. Na lace, na lodzie wyprawial cuda samochodowej akrobatyki. Potem wysiadl, dal mi kluczyki i powiedzial, ze samochód ma opony z kolcami. Na zime. Wtedy wolno bylo jezdzic na takich oponach nawet w Niemczech na autostradzie. Jak sie umie jezdzic na takich oponach to niema drogi gdzie nie daloby sie przejechac.
Jechalem tym samochodzie poprzez Kwidzyn, gdzie jedna pani zakonczyla nasza znajomosc. Dosyc brutalnie. W Malborku, na poczatku mostu na Nogacie, póznym wieczorem, prawie w nocy, stala jakac sierota i usilowala zatrzymywac samochody. Nie obecna TIR – ówka. Podwieze Pan spytala ?. Prosze wsiadac. Szybko bo zimno. Niedaleko jeszcze przed Tczewem. Opatulona w jakis dziwny plaszczyk i pachnaca piwem. Nie pomylka. Ona pachniala piwem. Nie takim starym ani papierosami tylko swiezym piwem. Zaczelismy plotkowac. Jak to po drodze, noca w zimie. Pomimo moich dobrych opon jechalen niezbyt szybko. Po prostu plotkowalismy. Ona byla bufetowa w barze piwnym. Serwowala piwo z beczki. Jeden gatunek. Piwo Elblaskie. Wtedy byly dwa rodzaje tego piwa. Jedno piwo na rynek dla pospólstwa a drugie beczkowe dla lokali i to tylko wybranych. Po calej zmianie pracy ona pachniala piwem. Dojechalismy pod jej dom i zaprosila mnie na herbate. Nie na piwo, tylko na dobra herbate. Siedzialem w pokoju z ta herbata a ona poszla do lazienki wykapac sie. Wrócila po kilkunastu minutach w plaszczu kapielowym i calkiem odswiezona. Rano bylem w fabryce a cala noc, pomimo kapieli, ona caly czas pachniala tym swoim piwem. Udalo mi sie zapomniec te pania z Kwidzyna. Calkowicie.
Niektóre zapachy wyjatkowe mocno wchodza pod skóre
O czym donosi
Pan Lulek
nemo,
ten akurat pasuje na okno, ma grubość mniej więcej centymetra z groszem (a reszta 8x3cm) i jest z obu stron wypolerowany. Ale mam też inny, całkiem ładny kawałek, bez szlifu. Otrzymaliśmy na tegoroczną rocznicę od osobistego Alsy.
Pyro,
nie chciałam denerwować Ani i dlatego nie wyciągnęłam z sakwojaży, wpadając na golonkę. Przy okazji donoszę Wam, blogowiczom – Pyra Młodsza ma pokój zawalony kamieniami przeróżnymi. Moja biżuteria ulubiona też na oknie, parapecie, na kominku.
Czy już ustaliliśmy, jak zwracać się do Pana Lulka?
Wojtek,
nie kombinuj. Byliśmy we dwoje nad jeziorem i co? Jeziora nie otworzyłeś. Konkrety się liczą, nie fantazje, konkrety!!!
P.S.Oczywiście Szklary. Byle gdzie tego nie sieją!
…i jeszcze p.s.
Ten tylko pozował na oknie do zdjęcia. Odstawiłam na powrót do ciemnego kąta 🙂
Alicja Curie Jezowska zada konkretow, chyba jednak wole odciski rzes w sniegu, a na kolacje ryba:
http://www.omanfisheries.com/Job_Fish.htm
Za mała nawet na przystawkę! Coś Ty Sławek, tylko tyle przytargałeś z połowów?!
Lulek, jak oficer w opowiadaniu Czechowa zajadał szprotki wypluwając co chwila ogonki a ona leżała na łóżku i pachniała piwem.
Okoniu tak mi się skojarzyło 🙂
Pyro Kochana !
Nie redukuj nas wszystkich do poziomu któregos z dziesiatków hormonów. Niektórzy z nas maja czasami nawet serce i dusze. Jesli uda mi sie zalatwic opieke dla mojej ukochanej Muli, to byc moze w niedziele wyjade na Slask. Ten Twój. Górny. Tam to chyba pojem troche Krupnioków albo i innych slaskich specjalów. To dopiero bedzie co donosic. No i przywioze sobie polskiego chleba i troche innych specjalnosci. Moze juz swiatecznych.
Nawet juz wiem, tak wstepnie, o czym bede pisac.
Pan Lulek
Tak tu sie wszyscy dzis czyms chwala, to moze ja tez sie pochwale? Moim… wiankiem ? 😳 http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/CiastaRozne/photo#5138313867386393730
Radco Szlachetny. Jestem skłonna przyznać męskiej części ludzkości wszelkie zalety, serce, duszę , a nawet aureolę. Po prostu lubię Was, panowie, co nie znaczy, że zachwyt pozbawia nas możliwości myślenia.
Nemo – śliczny wianek. Czy on u Ciebie jest tylko dekoracją, czy go zjadacie po trochu?
Pyro, na razie patrzymy (ma dopiero 3 dni) a potem zjemy 🙂
Teraz jest czas zakupów róznych warkoczy czosnku, cebuli suszonej papryki itp.
Mamy w Austrii zaglebie warzywne które nazywa sie Marchland. Oni hoduje róznego rodzaju warzywa w tym salaty. Podobno bez chemii. W olbrzymich szklarniach. Oszczednosc transportu itp.
Odkrylem nowy sposób zajadania salaty. Kupuje salate chinska w duzych podluznych glowach. Zawijam w folie i laduje do lodówki na srednio zimna pólke. Pod wplywem niskiej temperatury salata traci zupelnie goryczke i robi sie krucha. Kazdego wieczora zjadam do kolacji 3 – 4 liscie. Bez niczego, po prostu z reki. Smakuje i podobno jest pelna witamin. Na koncu pozostaje glab. Uterty na tarce z dodatkiem chudego majonezu i innych przypraw jest tez znakomita salatka szczególnie do jajek gotowanych na twardo.
Dobre na wieczór, bo lekkie jedzenie, dla takich jak
Pan Lulek
Panie Lulku, mnie sie zdawalo, ze kapusta pekinska (czy to masz na mysli piszac o salacie chinskiej?) i bez chlodzenia nie jest gorzka. Ja tez jej uzywam na surowki i do gotowania po chinsku. Dzis na kolacje robie ciasto cebulowe, do tego salata i wino. Salata nazywa sie Zuckerhut (glowa cukru) i jest rodzajem cykorii mrozoodpornej.
http://de.wikipedia.org/wiki/Fleischkraut
A ciasto z cebula wyglada tak:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/CiastaRozne/photo#5138313863091426418
Bez boczku, bo dziecko nie uznaje 🙁
Alicjo, do 6 kg na przystawke? zostalem tylko z Mlodym, Rudy wrocil z usa i pojechal do Dijon, 4 solidne filety starcza na kolacje i sniadanie, planuje na szybciasa powtorzyc doskonaly przepis Piotra z jablkami i tymiankiem, wiec mkne warzyc, bo Malolat reklamacje sklada na spozniony posilek
nemo !
W tej swojej chacie, zasypana cala zime sniegiem, to pewnie nic nie robisz tylko gotujesz, pieczesz i czestujesz. Nic dziwnego, ze tylko Ty jestes taka malutka a wszyscy inni powyrastali, ze wspomne 188 centymetrów Pana nemo. Córka tez pelnowymiarowa. Piekne pomysly wypieków. Skladam nastepujaca propozycje, abys na Zjazd zabrala cala ciezarówke tych pysznosci. Moze wtedy uda sie zwabic kilkoro gosci zza morz i oceanów.
Chyba, zeby i wczesniej do Was przyjechalo pare gosci.
Troche zazdrosny, ze to tylko obrazki
Pan Lulek
Panie Lulku, jaka ja malutka? 😯 Nie sadzisz, ze wyrosnac na 164 cm, komunistycznym siepaczom wbrew, to malo? Ciekawe, na ile urosla Helena, co nawet katorge ma za soba? 😉 Przeciez wszyscy z tej epoki „niedoborow i wyrzeczen” nie powinnismy miec wiecej, niz poltora metra w kapeluszu 😉 Kto wyrosl ponad pewnych braci, na pewno wspolpracowal, to i rezim mu witamin i tranu nie skapil 🙁
Troche to nielogiczne 🙁 W drugim zdaniu nalezaloby skreslic „Nie”.
nemo !
Tos Ty taka ogromniasta. Na tle twojej rodziny wygladalas mikrusienko. Czy nalezy uznac, ze jestes zdania, aby wszystkich zbyt dlugich skracac a zbyt krótkich wyciagac. To, o ile sobie przypominam, bylo juz brane w starozytnej Grecji. Zanim jeszcze weszla do Unii Europejskiej.
Poza tym Wielki Dzien zbliza sie milowymi kroki.
Pan Lulek
Panie Lulku- serdecznie gratuluje i od razu przechodze na Wasza Wysokosc!!! Czy tak jest wystarczajaco godnie 😉
Poczytalam sobie i o zupie,kwiatkach i kaktusach i paniach pachnacych piwem…………….A propos kaktusow,chyba Alicja wspominala,ze wszystko przetrzymaja?? Otoz nie ,””mojej reki” na pewno nie!!!
Niedawno wydal ducha ostatni kaktus i teraz zostaly tylko orchidee.Te przynamniej nie marudza i kapka wody sie nasyca. 🙂
Panie Redaktorze,
skorzystałam z Pana przepisu, choć nie zupę a sos do kurczaka z pomidorami i pomarańczą zrobiłam. Pyszny i pachnący. Dziękuję.
Teresa
No tak, jak ja do pracy to panow sex nachodzi. Jak dalej pojdzie to strona bedzie wygladzla jak pink bunny.
Wracam do pracy, a marzenia ludzka rzecz….
rozowa trusia? tez niezle, wyraznie, Leno masz niedostosowane godziny robocze
Lena !
Przeczytaj swoja prywatna poczte i rób te swoje konstrukcje stalowe. Nawet cala noc. Moja noc oczywiscie.
Slawek, ty jestes odrobine blizej ale wytlumacz nam dlaczego ona jest Rudy.
moze lepiej byloby kolorowo.
No i spokojnej nocy
Pan Lulek
Ona ruda , bo sie urudzila! Jeszcze pracuje , zaczynam 7:30, koncze 16:30.
Buzia,
Rozowa Trusia
Kiedy Slawek wyraznie mówil Rudy. Jak rudy rydz. A nie Rudy Rydzyk.
Chyba, ze bylem wtedy gluchy jak on to mówil i nie potrafilem odróznic malych od duzych liter i kobitki od chlopa.
Rozstrzygnij Slawku spór zasadniczy
Pan Lulek
Prosba do Pana Lulka P.T.
Zauwazylem, ze o nalewkach Pan wspomnial na egzaminie. Szukam czegos o miodach litewskich. Wszyscy o nich pisza, ale konkretu malo, zwykle przedruki jednego czy dwu artykulow powtarzane w kolko.
Jest cos publikowanego? Co to jest ten lipcak kowienski?
Mistrzu Lulek, bo sie kiedys urudzila, no i ta sila przebicia na 102, i teraz sie za Nia ciagnie
Amator !
Piszesz o czyms zupelnie innym. Nalewki i miody, to dwie rózne rzeczy.
Nalewki nalewa sie na róznych owocach, mozna dodac miodu albo róznego rodzaju cukrów na przyklad rafinowanego z trzciny cukrowej lub buraków cukrowych albo cukier nierafinowany czyli brazowy. Mozna do tego dodawac owniez rózne korzenie. Do zalewania na ogól uzywa sie 80 % spirytusu. Nie wolno uzywac czystego czyli ponad 95 % spirytusu, bo wtedy owoce sie scinaja, Cala osobna wiedza i zabawa w tym koncowe mieszanie z dobrze przegotowana woda albo destylatem. Poniewaz sa geste, na ogól zawodzi alkoholomierz i robi sie na smak i zapach.
Miody syci sie natomiast. Normalny standard, to trójniak i czwórniak. Proporcje miodu i wody. Do tego dodaje sie najrózniejsze suszone a nawet swieze ziola. Proces fermentacji tak jak wina. zawartosc alkoholu podobnie jak w winie nie przekracza 18 procent. Sycenie miodu nie jest niestety moja najmocniejsza strona. Kilka razy robilem dodajac drozdzy piwnych. Udalo sie ale ja wole wina i dlatego zarzucilem.
W Warszawie przy ulicy Pulawskiej troche na poludnie po lewej stronie byl kiedys sklep z dobrymi miodami w pieknych ceramicznych butelkach. Jezeli oni jeszcze istnieja, to pewnie wiedza jak zdobyc dostep do stosownej literatury a i na miejscu mozna bylo sporóbowac ich specjalów.
Zycze powodzenia.
Nie we wszystkim stuprocentowy mistrz
Pan Lulek
Obry
Nie sposób ustalić, gdzie stoi samochwała, ponieważ nuie sposób tego zweryfikować. Zawiodło kilka, zdawałoby się pewnych adresów, Tekst o treści:
„Do p. dr. Anieli Korzeniowskiej
Szanowna Pani
Pan Piotr Adamczewski twierdzi na swoim blogu http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=377, że w niedzielę jadła Pani cappuccino pomarańczowo-pomidorowe, którym była Pani… No właśnie, co…? Zachwycona i wniebowzięta, czy może zakłopotana?
Pan Piotr pisze, że nie będzie opisywał Pani reakcji, bo są granice samochwalstwa, a jeśli ktoś chce, to może Panią zapytać.
Bardzo wobec tego uprzejmie Panią proszę o krótką odpowiedź, którą sam umieszczę na blogu lub o samodzielny wpis pod wskazanym adresem.
Myślę, że będzie mu przyjemnie.
Pozdrawiam
Iżyk
P.S. Przepraszam, że ślę przez sekretariat ale inne adresy zawiodły. Jesze raz pozdrawiam. ”
…wraca z wszystkich ustalonych adresów emaliowanych. I co? Niby neofilolog, niby spec od translatoryki, niby kierownik zakładu, a emalii zwykłej nie ma? Mało prawdopodobne. Zatem… Układ ?
tu mrugam do Nemo o tak, o 😉
Ja się chyba marnuję. Ma kto jaki pion śledczy? Albo wakat w komisji?
Izyku, naiwny jak kid in the fog 🙁 Ty sobie popatrz na te strone:
http://www.angli.uw.edu.pl/
I powiedz, co Ty widzisz na tej stronie najlepiej? Co sie kazdemu natychmiast rzuca in the eyes? No wlasnie, numer konta! Najpierw korumpuj, pozniej zadawaj pytania 😈 I Ty jeszcze pytasz o Uklad 😯
Poza tym przypuszczam, ze Aniela byla tego dnia szlachetna 😉 Byc moze jest taka usually and always 🙂
Vitam,
Iżyku przyznam Ci się ze mam poważne kłopoty z angielskim. Ty jako fachura od nowoczesnych jeżyków, no sam wiesz. Możesz zastukać, o co temu człekowi idzie?
http://www.youtube.com/watch?v=RYLLo4k0ISE&eurl=http://pic4.piczo.com/go/commentboard?cr=4&cb=4478208&cbo=468588&hh=pic4.piczo.com
wyszedłem rano na zewnątrz i poczułem dorsza w powietrzu. chyba pojadę na wzmorie.
dobregodnia
teraz dopiero zauważyłem ze sobie poczekam
przeskrobałem? ale co takiego?
Wszyscy czymś zajęci, więc tylko powiem dzień dobry i zajmę się pożyteczną pracą
Nie wiem czy Andrzej Szyszkiewicz jest dzisiejszym solenizantem, czy nie – jeżeli jest, to wszystkiego najlepszego, jeżeli zaś nie jest – to też mu życzenhia nie zaszkodzą.
Arkadius
To Ty sobie czekaj, a ja Ci powiem, że zdanie sprzed kilku dni „wróciłem z lodowiska i we łbie mi się kreci” zapisuję białkami we wałsnym łbie. Sekcja Łudy Alen 😮
nie wiem co ta gęba znaczy. jakaś dziwna. chciałem b.szeroki uśmiech.
Witam wszystkich. 😀
Czy ktoś zna przepis na pierniczki, które nie są twarde, jak kamole? Niedługo trzeba będzie zacząć piec, wnuczka nie podaruje. Ktoś mi mówił, że należy to robić 6 grudnia, ale nie mam pojęcia, dlaczego. Smakowitego dnia życzę.
Alsa – z przykrością widzę, że powtarzasz mój apel sprzed roku. Wtedy Piotr przysłał mi przepis na piernik, a piekę b.dobre pierniki chyba 4 rodzaje, a pierniczki też mam typu oskardem łupane. Bardzo smaczne i w gębie się rozpuszczają nie miękną jednak nigdy.Odpuściłam sobie i doszłam do wniosku, że jak kto chce mieć miękkie pierniki, to niech sobie kupi np alpejskie. Moje są twarde i już. Termin pieczenia dobrano zaś tak, żeby miały czas skruszeć – co trwa ok 2-3 tygodni. Moje nie kruszeją i finał.
Izyku, tak było w realu:
na lodowisku odbywał się trening. I ku mojemu zadowoleniu można było ślizgać się na torze do jazdy szybkiej. To dystans ca. 500mb i toto robi naprawdę przyjemność. Tyle tylko ze po godzinie zaczyna kręcić się w łebie. Znajomy, który mnie na takie i inne extremalne sporty namawia, wpadł na pomysł by w pobliskiej knajpie odkręcić się. O zdrowy rozsadek nie można go posądzać, ale fantazji mu nie brakuje / podobnie jak i Tobie Izyku, myślę tu o fantazji/.
Tłoczno było. Dzięki uprzejmości jednej pary mogliśmy wyjść na prostą przy stojącym stoliku. Kolega wymyślił, by każde okrążenie odkręcać osobną kolejką. I pewnie mógł się sponsor czuć obrażony ze nie potrafiłem go wnikliwie wysłuchać, ale ja zapatrzyłem się na stojąca przy nas kobietę. Z pewnością drażniło to jej białego przyjaciela. Pewnie i jej było nieprzyjemnie. Tak to odczułem po czasie. Ale ona była szalenie atrakcyjna. Spokojnie mogłaby być kobietą roku.
A przecież mógłbym po prostu powiedzieć, tak mi się wydaje: przepraszam ze robię za scanera, ale ty tak świetnie wyglądasz, czegoś takiego nie spotyka się, na co dzień.
Lecz z natury jestem nieśmiały. Brak mi tego, co ma Wojtek i nie wiedziałem jak mogłaby ona zareagować. Dopiłem do końca kolejne szkło piwa, a ona w tym czasie powoli wsuwała do ust kolejną olivke i spokojnie przy tym patrzyła mi w oczy.
Opowiedziałem to zdarzenie przyjacielowi i pytam się: jak by zareagowała gdyby jej jakiś obcy facet prosto w oczy powiedział jak wygląda? Widocznie źle mnie zrozumiała, bo ubrała się i wyszła. Po dwóch godzinach wróciła i wyglądała jak bóstwo. Podjąłem temat na nowo.
To zależy. Od czego? chciałem wiedzieć. Od faceta, ile wypił, jak głupio gada i wygląda i czy jest szarmancki. Nie da się tak ogólnie powiedzieć.
Hmmm dobrze ze w knajpie kelnerka podała w odpowiednim czasie siódma kolejkę. Przecież nie wszystkie komplementy słucha się z rozkoszą.
Wojtku,
u mnie kończy się na patrzeniu, pewnie brak wytwórni chemii. Dobrze to uchwyciłeś. Tez z tymi petami na podłodze. Zdarzają się jeszcze bary w H, w których brak jest popielniczek. To, co spada przypadkowo lub to, czego nie ma gdzie odłożyć wszystko ląduję na podłodze. W konsekwencji czegoś takiego niekiedy wieczorem nie da się wejść do wewnątrz. A obsługa czeka aż ostatni tubylec wypije swoje Fino i po zamieceniu zmiata do domu.
Alsa
Oszczędzam na siekaczach i maczam w ciepłym mleku.
No to może ja.
Recepta na 100 szt klasycznych, chrupkich, rozpływajacych się w ustach pierników:
# 850 gr cukru
# 11/2 dl syropu (półtora decylitra melasy?)
# 3 dl wody
# 525 gr masła
# ca 2 kg mąki
# 1 łyzka cynamonu
# 2 łyżki imbiru w proszku
# 1 łyżeczka goździków
# 1 łyżka sody (bikarbonatu)
# 1 dl koniaku lub calvadosa
Cukier, melasę, wodę i przyprawy wymięszać w garku i zagotować. Odstawić i pozwolić masełku rozpuscić się w tymże. Doprawić alkoholem.
Konieczcnie sprawdzić jakość alkoholu metodą organoleptyczna przed doprawieniem.
Wymięszać energicznie. Sodę wymieszać z maką w misce. Wlać to z garka i szybko wyrobić na dość twarde ciasto.
Dać ciastu odpocząć w lodówce, najlepiej przez 24 godziny.
Rozwałkować do czteromilimetrowej grubości i wykrawać.
Ułożyć na zimnej blasze (dla uniknięcia bąbli w cieście). Piec w temperaturze 200 stopni C 5-10 minut.
Dać wystygnąć.
Jeść z resztką tego koniaku albo i calvadosa.
P.S.
Zgadza się, jestem dzisiejszy imieninant i dziękuję za życzenia.
Niech żyję !!!!
Rozumiem, że nie ma przepisu na miękkie pierniczki. 🙁
Oj, minęłam się z Andrzejem! Dzięki za przepis, ale to dla wnuczki, więc ten koniak to nie bardzo…
Z okazji imienin wszelkiej pomyślności i smakowitego życia życzę! Toast spełnię po południu. 😀
Also,
Koniak do pieczenia ciasta konieczny. Do konsumpcji można go zastąpić mlekiem. Na przykład krowim.
Dziś dopiero grubo po zachodzie słońca ale będzie i za Andrzeja Sz z Sz
Przepraszam Also,
Mój poprzedni wpis miał zacząć się:
„Also Sprach Zaratustra”
Nitzschego sobie dyskusja – nie da sie ukryć.
Zwłaszcza, że dyskutuję sam z sobą ale skorzystam z przywileju imieninanta.
Wszystkiego najlepszego Andrzeju!!! Wieczorem toast za Twoje zdrowie wzniosę śliwowicą, bo Słowency z nową dostawą przyjechali.
Pozdrowienia
Andrzejowi Szyszkiewiczowi i andrzejowi.jerzemu oraz wszystkim innym ukrywającym się Andrzejom – wszystkiego dobrego z okazji Imienin!
P.S.A jak włoży się pierniczki do worka foliowego na jakis czas, to one nie zmiękną?
Alicjo,
That’s cheating!!!
Alkohol w tak zwanej obróbce cieplnej paruje – moja mama zawsze dodawała kieliszeczek spirytusu do pączków.
Pana Lulka nie ma, szykuje sie z panem mnichem do drogi na slask i do Krakowa. W jego zastepstwie i z przyzwoleniem przesylam co nastepuje:
Barbara . Legendarna Swieta, prawdopodobnie z Niekomedii. Zmarla w roku 306. Córka Dioskurosa, ktory ja wiezil w wiezy i w roku 306 jako chrescianke kazal sciac. Barbara nalezy do 14 patronow ktorych blagamy o ochrona przed nagla smiercia.. Bardziej jednak znana jest jako patronka budowlancow i górników, jak równiez artylerzystow oraz strazakow i dzwonników. Dzien Barbary to oczywiscie 4 grudzien. Niestety od roku 1969 skreslona z listy swietych. Tu ostry protest osobisty i zbiorowy. Mojego patrona, swietego Jerzego, tego od smoka tez skreslono z tej listy dopisujac mu na dokladke wiele niecnych uczynkow
Przedstawiana w sztuce przez Mistrzów FRANCKE, J. RATGEB oraz J. Van EYCK.
Jej atrybuty to trzyokienna wieza ( symbol Swietej Trojcy), kielich ( symbol jej obecnosci w chwili smierci) jak rowniez miecz ( symbol jej meczenstwa).
Od roku 1800 rozpowszechniony ludowy obyczaj wstawianie do wody galazek wisniowych.
Jesli zakwitna na Swieta to przyniosa szczescie na nastepny rok.
Buzia,
Lena
Cheating nie cheating, zęby będą całe 🙂
Amator !
Wyglupilem sie podajac adres tego sklepu z miodem pitnym. Przeciez nie wszyscy mieszkaja w Warszawie. Chodzi oczywiscie o ulice Pulawska w Warszawie na Mokotowie. Kiedys na przeciwko byl bazar i slynna Zielona Budka z lodami. Czy to jeszcze istnieje ?
Dziekuje Lena za powtórzenie wpisu o Barbarze. Teraz przez kilka dni bede mial utrudniomy dostep do internetu.
Chyba, ze pomoze Duch Swiety
Pan Lulek
Imieninantom dziesiejszym udzielam dowolnie oprocentowanej ale bezzwrotnej pożyczki zdrowia i humoru.
Sam, niestety, nos spuszczam na kwintę. Po kilku dniach wyczerpującej i asymetrycznej walki z blaszanymi durniami (Blechtrottel=komputer, niekiedy również ten subiekt przy klawiaturze) czuję się jak zbity pies, któremu kazano gapić się 72 godziny w telewizor. Ledwo widzę to bielmo w oku. A może to tylko śnieg zalegający w stolicy? Wie auch immer…
Rodak nie dojechał 🙁
Spisek diabli wzięli 🙁
Piotr nie da mi do wiwatu, jako się odgrażał, ale marna to pociecha.
Dzisiaj zrobiłem sobie dzień dziecka i nie pracuję (zbyt wiele).
Mimo spiskowej wpadki umówiłem się z Wydawcą na małe tete-a-tete (nie bijcie za brak daszków i akcentów).
Poza tym muszę zrobić coś, czego organicznie nie znoszę, czyli snuć się po sklepach bez konkretnego wyobrażenia celu wyprawy.
Na domiar złego Właścicielka śle maile, że Młody niedomaga i zamiast w szkole kibluje u sąsiadki, no i w ogóle, że nawet takie piąte koło u wozu jak ja też mogłoby się czasem na coś przydać…
No i jeszcze ta pora roku i obecna aura – zupełnie nie z mojej bajki…
Zaraz sobie zrobię jakiś intensywny trening mentalny, coby w jako takiej formie trafić do Gospodarzy i zrobić Niedźwiadka z misiem… wróć! … niedźwiadka z Misiem2. Teraz pasuje. Recenzje ze spotkania będą, ale nie wiem kiedy, bo niebawem muszę oddać pożyczony mobilny internet, a swój własny odzyskam dopiero w Wiedniu, czyli w niedzielę po południu.
Smacznego!
Pan Lulek, Nie Duch Swiety tylko te NOWICJUSZKI polecane przez mnicha.
Juz jestem w drzwiach!
Trusia
Lulku! Zielonej Budki jako takiej nie ma. Rodzina Grycan sprzedała firmę niemieckiemu producentowi lodów Roncadin. Ale powstało za to dużo nowych salonów firmowanych już jako Grycan. Jako dziecko byłem częstym klientem Zielonej Budki i muszę zeznać, że te nowe lodosalony nijak się mają do moich wspomnień. No, ale człowiek idealizuje wspomnienia. Podobno…
Gwoli ścisłości: Zielona Budka była oddalona kilkaset metrów od sklepu z miodami pitnymi. Nie wiem, czy on jeszcze istnieje, ale kiedyś rzeczywiście prezentował się imponująco.
Sklep z miodami pitnymi i wyrobami pszczelarskimi odwiedzałem w Krakowie ze dwa lata temu. Adresu nie pamiętam ale było to w obrębie plantów przy małym jakby ryneczku.
Mój syn koniecznie chciał kupić polski miód pitny półtorak „Jadwiga”. Kupił.
Sklep był przedstawicielstwem spółdzielni albo związku pszczelarskiego.
Czego tam oni nie mieli…
paOlOre
To nie idealizacja dziecinna. Dokładnie pamiętam smak lodów jagodowych w waflu za którymi stałem w długiej kolejce w Zduńskiej Woli w wakacje na początku 70-lat. Nigdy potem nie trafiłem na takie odświeżające pyszności. Smak zależy też od kontekstu degustacji. Są chwile nasycone smakami, zapachami i kolorami, które po prostu nigdy nie wrócą. I to jest piękne!
Jeszcze o Zielonej Budce. Był tam piękny niemały skwerek, zaraz obok Zielonej Budki. Z kinem „Moskwa” w głębi. Pamiętacie?
Było takie słynne zdjęcie: grudzień 1981, w tle kino Moskwa z kilkunastometrowym afiszem „Czas apokalipsy” i czołg stojący na skwerku przed kinem. Ja już po 1981 Moskwy nie widziałem, bo, niestety Moskwę zrównano z ziemią, potem cały skwerek wykopano i postawiono jakiś moloch biurowo-handlowo-kinowy zasłaniający połowie dzielnicy dostęp do słońca.
Arkadius
O maj, k*, got!!!
Hej pipul
Ju, k*, ewry bady luk, k*, łat Arkadius hes fand, k*, na TyTrąbo!!!
Ale jak mu to płynnie idzie??!! Jak jakieś potoczne polskie „wiesz”, „tego” albo „eee”. Dawno twierdziłem, że część wulgaryzmów straciła u ludu pejoratywną konotację, będąc dzisiaj tylko znakiem przestankowym. Prof. Bralczykowi to na tacy.
Andrzeju Szyszkiewiczu
1.Wczoraj rano jedziemy do pracy, a radio gada, że dziś (wczoraj) są ente urodziny Donizetti’ego. Mówię do Kierownictwa, że już wiem jaki będzie temat w blogowisku (zapomniałem, że w środy audiotele) 🙂
2. Pewna postmodernistyczna książka zaczynała się od słów: „Zaproszona na bankiet śpiewaczka śpiewała do niczego”.
Zadanie brzmiało – na podst. dalszych zdań wydumac prawdopodobne uzasadnić, że:
a. Kiepsko śpiewała
b. Oddawała hołd Nietzsche’emu.
c. Wykonywała arię Donizzetti’ego.
3. Głupie ale nie przypomniałbym sobie, gdyby nie Twój Zaratustra
4. Wszystkiego najlepszego i innym Andrzejom.
Alicjo!Dziękuję! 🙂 Jestem co prawda nieuprawniony, jestem,nomen omen Bobola.(16ty maja),ale …miłe życzenia są dobre na wszystko i zawsze! 😀
a.j
Skleroza dopada nawet wielkich tego swiata, a co dopiero taką skromną Pyrę – Mea culpa! Zapomniałam o Andrzeju Jerzym i pewnie ze dwóch tajnych Andrzejóqw jeszcze by doszło [- tak czy owak moje dobre życzenia obejmuja wszystkich.
Paółore – pozazdrościć i dzisiejszego spotkania i bólu głowy od roboty (ja zawiszczę wszystkim nadal pracującym zawodowo i nie mogę zrozumieć czemu im się do emerytury spiesz).
Właśnie wróciłam z miesięcznych zakupów, zapłaciłam jak za koronę brylantową i przy okazji odkryłam fajną serię książek dla małych dzieci „Poznaję i opowiadam razem z Mamą”. Kupiłam jako prezent dla Igora 3 tytuły – zwierzęta ze wsi, zwierzęta w ZOO, i smaki, kształty i kolory. Było ich w ogóle 7 ale trochę mi to drogo wypadało. Mam nadzieję, że mojsa śliczna i niezbyt rozumna Wnuczka potrafi z nich skorzuystać. Są świetnie opracowane, barwne , grube, kartonowe kartki. Żałuję, że nie było takich pozycji, kiedy ja małe dzieci wychowywałam.
Wszystki blogowym Andrzejom w Szwecji i gdzie indziej życzę sukcesów w kuchni, za stołem i…gdzie tylko chcą. Dziś za zdrowie solenizntów wypijemy wraz z paOLOre i Misem2 toast bardzo zacnym winem o nazwie Mas La Plana 2002 z winnicy Miguela Torresa. Napewno odczują naszą wielką serdeczność.
A teraz w sprawie miodów pitnych. Przy Puławskiej sklep skasowano. Jest jeszcze przy ul. Pięknej w pobliżu Poznańskiej. A także w dobrych sklepach winiarskich są miody pitne.
Byłem niegdyś w miodosytni Macieja Jarosa pod Tomaszowem Mazowieckim i widziałem jak miód powstaje. To fascynujący proces. A trunek przedni. Zwłaszcza półtorak. Reklamujcie polskie miody na całym świecie bo warte są tego.
Pyro skromna,
ja tam nie zauważyłem, żeby wychowanie albo intelekt Pyr Młodszych ucierpiały zasadniczo z tytułu braku tych książeczek 😉
No, chyba, że chcesz powiedzieć, że te książeczki zmniejszyłyby wysiłek dydaktyczny włożony w Młodsze.
Mojemu Młodszemu takie książeczki jednakowoż nie pomagają, bo nie mają baterii, głośnika i ekranu. O tempore! O mores!
I tu otwiera się koło.
Niewyrażalne są jeszcze te smaki, które poznamy i poliżemy loda czosnkowego loda, zjemy kawałek ciasta cebulowego łyżeczką wyjętą ze słoika z musztardą lub kota w rosole. To dodaje nowych możliwości ich opisywania. To co było to już historia, obrosło patyną. Zakodowało się tylko wspomnienie, nie smak, którego dziś pewnie nie dałoby się tymi samymi słowami opisać. Osobiście jestem jeszcze w trakcie poszukiwań tych najlepszych. A jak je odnajdę to i tak prędzej czy później zapomnę o nich. Dalej będę grzebał w garach tych wyjątkowych, bo w szukaniu jest przyjemność nie w mlaskaniu.
Andrzeju ze Szwecji!
Dla Ciebie gra Andrzej z Helwecji 🙂
Niech Ci sie w dlugie ciemne noce nie cni 🙂
http://youtube.com/watch?v=cZrBomevous
No, popatrzcie – a mnie sioę harfa zawsze kojarzyła z wiotką postacią harfistki, białorękiej, długopalcej i długowłosej. Tak jakoś.
Pyro, a toć Andreas W. też białoręki, długopalcy i długowłosy…
Andrzejowi Szyszkiewiczowi smakowitych stu lat!
A ostatni raz miód pitny kupowałam w… Nidzicy. Tak, tak, Piotrze z Sąsiedztwa, przy okazji pobytu w Niborku 😀
Stoi nienapoczęty od chyba roku, czeka na jakieś lepsze czasy 😆
Panie Redaktorze! Panie Piotrze!
„Napewno”? Na pewno pisze się „na pewno”…
Jeszcze raz w dniu dzisiejszym pozdrawiam!
amw
Wszystkim Andrzejom – wszystkiego dobrego z okazji Imienin!
Dziękuję Bolkowi za uwagę. Na pewno wie co pisze. A mnie się przypomniała anegdotka o szefie „Wiadomości Literackich” redaktorze Grydzewskim. Otóż mawiał on, że w każdym numerze NALEŻY zrobić choć jeden błąd, by czytelnicy mieli co wytykać redaktorom. To powoduje zacieśnienie więzi ze stałymi odbiorcami.
Ja jednak swój błąd popełniłem bez premedytacji. Jeszcze raz dziękuję za komentarz.
Panie Redaktorze! Grydzewski miał na myśli nie błędy ortograficzne, czy gramatyczne. Znam sprawę.
Jest Pan zaledwie nieco ode mnie młodszy, więc przynajmniej teoretycznie powinien Pan chodzić do tzw. szkół w czasach, w jakich jeszcze odbywała się w nich względnie lepsza, niż dzisiaj, edukacja. Za czasów Grydzewskiego w redakcjach nie było etatów poprawiaczy korektorskich, co najwyżej zatrudniano błyskotliwych wymyślaczy „bombowych” tytułów publikacji zamieszczanych na pierwszych stronach gazet. Grydzewski był rasowym dziennikarzem i mistrzem polszczyzny. Sam dokonywał korekt swoich tekstów. Po prostu znał język polski. Ja, na przykład, choć również jestem w jakimś sensie człowiekiem posługującym się publicznie piórem, nigdy bym się nie zdobył na porównanie z Grydzewskim. Ale nie o porównywaniu parnasów chciałem…
Chciałem natomiast, w niniejszym wpisie, wskazać na jakiś rodzaj manipulacji, jakiej w Pana blogu doznałem. Otóż mój wpis z dnia dzisiejszego, z godz. 15.01 rozpocząłem od wymaganego Nick’u, jakim był „Andrzej MW”. A tu nagle patrzę i oczom nie wierzę… BOLEK nad moim wpisem. Kto Panu zezwolił na taką zamianę?
Druga sprawa. Przed wpisem, o jakim wyżej, wysłałem komentarz, a właściwie pytania, dot. dzisiejszego Pańskiego wystąpienia przed mikrofonem radia TOK MF (kakao). Pytania związane z cięższymi gatunkowo błędami językowymi w uprawianej przez Pana „polszczyźnie”. Co się stało, że „wpadł” w komentarze Pańskich bieżących wynurzeń mój drugi wpis, a pierwszy gdzieś przepadł?
Czy niniejsze moje słowa też nie dojdą? Jestem ciekawy ich elektronicznej drogi…
amw
Ps. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Temat, jaki Pan merytorycznie „uprawia” jest czyniony w znakomity sposób. Sam lubię ciekawie się najeść. Ale co innego dobrze posmakować na języku, co innego ten język usłyszeć lub przeczytać. Czasem czytając, albo słuchając można się nawet byle czym zakrztusić.
Toasty za Andrzejów wypite?
A u mnie sypie wielki śnieg i świata nie widać…
a co?
przerwa w dostawie energii?