Coś się kończy, coś się zaczyna
Za oknami śnieg z deszczem. Jezdnie śliskie i tak zimno, że nie chce się nosa wysunąć z samochodu. Dojazd na wieś utrudniony ale jeszcze możliwy. Życie towarzyskie na tle przyrody kurpiowskiej zamarło na parę miesięcy. Wyprawiam się więc tylko po jaja od kur z sąsiedztwa, wolnochodzących po moim Łęcinie i niedalekim Mierzęcinie. A potrzebuję tych jaj bardzo dużo. Bo to i sezon towarzyski w Warszawie pora już zacząć, i imieniny Basi tuż, tuż. No to bez jaj nie da rady. Ciasta, torty, majonezy, sosy – wszystko to zawdzięczamy gdaczącemu sąsiedztwu.
Przy okazji zrobiłem zdjęcie nowego dachu. Patrzcie jaki krwisty. Omówiłem też z cieślą, że oba szczyty domu pięknie oszaluje ładnym drewnem. Może o następnym remoncie będzie już myślał już Kuba? Na wiosnę będzie jeszcze doprowadzenie wodociągu i asfaltowej drogi. To Unia Europejska na wieść, że ta wieś i ten dom (oraz sąsiednie niewidoczne) będą zapewne gościć światowy zjazd smakoszy pod hasłem „Gotuj się!”, postanowiła poprawić kurpiowską infrastrukturę.
Tam budowa a tu czyli w Warszawie biesiady przyjaciół. Pierwsza, inaugurująca sezon, już za nami. To była grupa wielce uczona i utytułowana: psychiatra, farmakolog, fizyk teoretyczny (a czasem i praktyczny przy kuchni ze specjalnością – ryby), architekt i my proste kulinarno-polonistyczne magistry. Druga grupa – nie mniej sympatyczna – to autor ulubionej książki Alicji „Kuchnia erotyczna” czyli Tadzio Olszański oraz autor „Pitavala z PRL-u” Stanisław Podemski. Nie mogliśmy się nagadać mimo, że spotykamy się często. Chyba to sprawa stołu. Zbyt był zastawiony.
A na stole opisana już focaccia maczana w oliwie z Abruzzo, pasztet z licznych mięs i odrobiny zająca, ozór wołowy w galarecie, pieczona w białym winie i oliwie ośmiornica z sałatą zieloną i słodką papryką oraz sola pod małymi pomidorkami, czarnymi oliwkami i kaparami. Na koniec makowiec, ciasto drożdżowe z kruszonką i placek ze śliwkami.
A w kielichach resztki z wakacji czyli ostatnie butle białego Pecorino oraz czerwonego Montepulciano d’Abruzzo. Słowem czym chata bogata.
I tak teraz będzie aż do świąt. Imieniny Basi rozbijamy na trzy tury, bo wolimy w 10 osób gadać przy stole niż gościć naraz trzydziestu przyjaciół i nie mieć przyjemności wynikających z rozmów z nimi.
W jeden weekend listopadowy uda nam się wybiec z domu do innej Basi, a w połowie grudnia mam comiesięczne zebranie mojego klubu piwnego czyli spotkanie ośmiu panów przy piwie guiness i kilkenny. Jedno z takich zebrań skrupulatnie zreferuję, bo prowadzone tam rozmowy są zazwyczaj interesujące, a towarzystwo niezbyt liczne choć zróżnicowane a przy tym doborowe.
I tyle na dziś. Mało ale za to z obrazkami.
Komentarze
Inauguracja sezonu towarzyskiego za szanownym Gospodarzem. Na zdjęciu widać ,że prosty dom kurpiowski rozrasta się do wielkości ziemiańskiego dworu .Musi być duży bo zjazdowiczów w przyszłym roku przyjedzie tyle ,że wszystkie pokoje będą zajęte. Jak zabraknie miejsca to wynajmiemy pobliski Zamek w Pułtusku.
W Warszawie widać dania smakowite i pięknie wyglądające. Ja wczoraj rozpocząłem sezon kartoflany piekąc kartoflaka trójblaszkowego.
Misiu!
A powiedz ty co to ten kartoflak, bo nie wiem…
Nie martw się Misiu. Obok, w odległości 30 metrów ale w obrębie tego samego płotu, stoi drugi dom większy, należący do mojej córki i wnucząt. Wpuszczą nas i tam.
Mnie podoba sie ta kurna chata.
Ot takie proste chlopskie zycie. Poprosze tylko, zeby Unia Europejska wyposazyla okolice w najbardziej nowoczesna i ekologiczna infrastrukture. Najlepiej bezposrednie polaczenie z Poludniowa Burgenlandia. Niedaleko mnie jest lotnisko Punitz o ktorym juz pisalem i zamek w Güssing, ktory fotografowal Mis 2.
Jesli chodzi o kolejny Zjazd to proponuje, zeby nadmiernie nie zatrudniac Gospodarzy odbyc go na salach zamku w Pultusku. Przynajmniej czesciowo. Dla mnie jak zwykle prosze o nocleg na dwie osoby, najlepiej na zamku, jak bedzie, zobaczymy.
Pyro, jesli jednak przekonasz tego pierzynnika, ze mozna zrobic pierzyne 2 metry szeroka, to badz tak mila i zamow taka dla mnie. Tradycje trzeba podtrzymywac. Co Zjazd to pierzyna.
Piotrze, czy przy okazji mam zamiwic kilka butelek czerwonego z kolchozu w Montepulciano. Jesli tak, to wypadaloby sie juz rozejrzyc za dobrym rocznikiem.
Biegne na poczte, bo dzisiaj rozpoczyna sie tajna misja. Jak tajna napisze potem.
Roze nie przyciete bo i mrozu jak zwykle w zime niema.
Nieco zawiedziony
Pan Lulek
Urokliwa ta chałupa kurpiowska nie tyle przez architekturę, co przez otoczenie i właścicieli. U nas w domu sezonem towarzyskim jest raczej wiosna i lato – wtedy przyjeżdża rodzina, znajomi wpadają, w ogrodach jakieś spotkania. Zima jest czasem raczej posuchy – Ania wykorzystuje dni wolne na Ornaku, reszcie rodziny nie chce się tłuc z Puszczykowa, a Ryba ma dosyć roboty i remontów u siebie. Moi znajomi jakoś się rozproszyli i w efekcie jak do lutego zaliczę 3 imprezy domowe, to huk. Ten przepis na solę pod pomidorkami i oliwkami został najpierw wypróbowany na Jerzoże Alicji (halibut) potem raz przez nas dwie (turbot) rzeczywiście bardzo dobry.
Tartę z jabłkami i orzechami jednak upiekłam i była świetna.
Sławek – nie przesadzajmy – ten „nożyk” Twój, któregoś używał do korsykańskich wędlin, przekracza jednak moje zapotrzebowanie na duże noże. Siły do niego mi nie wystarczyłoby.
Kartoflak, rejbak , kugiel , baba ziemniaczana – Tradycyjne danie kurpiowskie . Robi sie je z tartych ziemniaków, jajek , mąki , cebuli, pokrojonej kiełbasy, boczku, mięsa. . wszystko wymieszane zapieczone przez godzinę w blaszce do ciasta. Najlepsze odsmażane na patelni , koniecznie z surówką z kiszonej kapusty.
Witam Panie Piotrze,
Domek ladny, ze ho ho i jeszcze raz ho, ale te zdjecia z jedzonkiem.. U mnie 3;30 rano, ide cos podjesc, bo gospodarz zapodal fotki nie zdajac sobie sprawy z roznicy czasu.
Zycze milego tygodnia.
XXOO
Lena
Witam wszystkich.
Położył Pan, widzę, blachodachówkę i zgodzi się Pan, że to nie jest to. Niestety, starych dachówek dziś już nie ma, a jak gdzieś rozbiórka, to ich ceny sięgają zenitu. Jesli nie sięgają, to dachówka juz dawno zlasowana. Sypie się to, kruszy i ciągle tzreba zerkać, która do wymiany. Stoję przed tym samym problemem, zwłaszcza że ta blaszka jest taka funkcjonalna (folia, docieplenie, regipsy itd). Nowa dachówka, taki np. buderus, to też zenit cenowy i w rezultacie byle inwestycja wynosi tyle, co roczny budżet afrykańskiego państwa średniej wielkości.
To z przodu, to altana na wideoporady, a to z tyłu? Dom wyraźnie został poszerzony, co widać po szczycie. Sam Pan to robił, czy taki juz był?
Popatrzcie na te szczyty
http://www.polskadrewniana.pl/index.php?pkat=8
nemo !
Sekretna akcja rozpoczeta. Na poczcie Pan Pocztowiec popatrzyl na adres i zaczal podspiewywac:
… Heil dir Helvetia,
hast Du die Sohne,
ja…..
Uczylem sie tego spiewania przed ponad 60 laty w Adelboden, gdzie byl wielki hotel, ktory nazywal sie Kulm.
Wiele pozapominalem.
Zazdrosny o sniezna zime zyczy przyjemnego tygodnia
XXOO
Pan Lulek
Piękne są te stare kurpiowskie chałupy. Moja pierwotnie była mniejsza i zachowałem też szprosy czyli te rogi na szczycie dachu. Potem w trakcie dobudowywania części przeznaczonej na kuchnię i łazienkę, a jeszcze później na werandę gdzie przeniosło się całe życie towarzyskie, charakterystyczne szczegóły kurpiowskiego budownictwa zniknęły. A żal. Nowe szczyty, które będą położone na wiosnę trochę dodadzą urody. Ale ten dom rozbudowywany i przerabiany choć wygodny to już mniej kurpiowski.
W całej okolicy prawdziwej tutejszej architektury już nie ma. Gdzie niegdzie tylko zostały jej ślady. To mieszczuchy ocaliły przenosząc rozbierane chałupy na swoje letnie tereny.
Iżyku,
Są jeszcze miejsca na świecie gdzie robią dachówkę. Pięć kilometrów ode mnie jest jedyna w Szwecji wytwórnia tradycyjnej dachówki z gliny. Niektórzy robią z betonu ale tu mówimy o dachówce prawdziwej.
Ma to jeszcze jedną dobrą stronę, że można do nich pojechać i z hałdy wziąć tłuczeń dachówkowy. Dobry do wysypywania przed stajnią tam gdzie błocko się ciągle robi.
Strasznie im się dużo tłucze, bo hałda spora…
Augiasz
Chwila…
Lena, czy my ostatecznie pobiłyśmy się ciupagami o Pana Lulka, czy jeszcze nie? Jakby co, mam dwie, (ciupagi) tylko jedna drewniana, a druga „prawdziwa” 🙂
I zwracam Ci uwagę, Misiu, że Pan Lulek wielokrotnie podkreślał tutaj, że pierzyny nikomu nie da i nie UDZIELI. Ani się nie podzieli. Wybij sobie z głowy, nawet jakbyś z tą deską przyjechał.
A teraz do rzeczy. Taki dach na mojej chałupie by się nie utrzymał.
Nawet nie ma tutaj takich. Kiedys gościłam architekta z Polski, obejrzał i tak się wyraził. Konstrukcja za licha. Pewnie miał rację.
A skoro przy temacie, co się mojemu dziecku rzuciło w oczy podczas podróży po Polsce: „Okna, drzwi” , „Podłogi, dachy”. „A może drzwi?”. Nie żartuję.
Reklamy wzdłuż dróg jak Polska długa i szeroka (a byliśmy kawałek, od morza do Sudetów, a potem prawie Tatry).
Zapytał, co to za gorączka z tymi drzwiami, oknami , podłogami i dachami. Ktoś mu wytłumaczył, że gdyby nie było zapotrzebowania, to i nie byłoby podaży, a jeszcze jest wiele do wymiany. Drzwi, okien, podłóg i dachów. Ja nie zwróciłam na to uwagi, dopiero Maćka pytanie mnie zastanowiło.
To jest blachodachówka? Wygląda jak dachówka.
Ja mam jakieś nie powiem co na dachu…
W mojej okolicy z drewna nie budowano już ok 200 lat – zdarzały się domy o konstrukcji szachulcowej (tzw pruski mur) czyli szkieletu z drewnianych belek i wypełnienia ścian z gliny z sieczką, wrzosem itp) ale drewnianych już nie. Widziałam pod Wolsztynem takie rozpadające się chaty właśnie szachulcowe w osadzie leśnej i także sporo z ni8ch ocaleli mieszczuchy., Właśnie moi znajomi odkupili od Lasów Państwowych działkę z chałupą, w której na belce tęczowej wyrzezano 1805 r. Mają dziasiaj piekną posiadłość, a kupili to ok 1980-go Lasy pozbywały się starej osady robotników leśnych. Sporo ludzi z Uniwersytetu i innych uczelni wtedy kupiło. Dopóki na takim domu jest szczelny dach, to stać może kilkaset lat, kiedy jednak dachu brakuje, w ciągu 2-3 lat chata zamienia się w kupkę gliny ze śmieciami. Remontujących się i remontowanych mieszczuchów ludność wsi okolicznych potraktowała jak mannę z nieba – okradani byli na okrągło. Takie rarytasy w owych latach jak pompy hydroforowe, narzędzia elektryczne, wykładzina podłogowa ginęły wielekroć. Stosunki były niby to przyjazne – jajka sprzedawano chętnie, dorobić też było u kogo niemniej z domów rozrzuconych po wielkiej polanie ginęło wszystko. Nawet szklanki. Wreszcie wykształciuchy zrzuciły się na barakowóż i wynajęły człeka z 2 psami do pilnowania terenu. Jakoś tam się z latami uspokoiło.
A to dopiero… test
Ki czort?!
Wcięło mi 3 wpisy, nic nieprzystojnego nie napisałam, tylko chciałam podesłać zdjęcie Jerza pałaszującego halibuta u Pyry. No…. 3 razy nie przeszło, to mnie zaczyna zastanawiać, jaka cholera
Augiaszu
Rozumiem, że ten Twój rumak to jakiś pegaz, skoro po dachówkach, choćby i kruszonych, biega. W mojej części „prastarych piastowskich ziem odzyskanych” na początku ubiegłego stulecia, bodaj co trzecia wieś miała własną produkcję dachówek. Przez to dzisiaj nie można nic dopasować, bo zwożone z róznych chałup, obór i stodół nie chcą współgrać.
Panie Piotrze
Po Pańskiej odpowiedzi przeczytałem artykuł raz jeszcze i wyłuskałem słówko „nowy”. Po takim nowym dachu śnieg śmiga w dół na altanę jak lawina. Czy altanę będzie ktoś miejscowy odśnieżał? Powierzchnia dachu domu nie jest wprawdzie duża, ale tam nie ma spadu i śnieg z altany nie zsunie się do wiosny. Domyślam się, że wykonawca mówił coś o tym.
Panie Gospodarzu,
Moi jedni przyjaciele mają 40 m.kw. zadaszonego tarasu i tam się odbywa życie towarzyskie. Bardzo świetny pomysł, nawet w burzę z piorunami nikt wiosną, latem i jesienią nie chce do domu.
Dach/sufit jest wysoko, więc go się nie odczuwa, nawet słońca nie zabiera. Dookoła jest dużo kwiecia (krzewy, kwiateczki), trochę drzew, trawnik. Jak w raju. Uwielbiam tam być. Właściciele też się pomysłem cieszą, mówią że czują się na urlopie.
Pozdrawiam, Teresa
To cokolwiek innego spróbuję:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/img_3198.jpg
Panie Lulku!
To nie jest „kurna chata”, bo ma komin.
Nikt (opuściło mi się) nie chce do domu, ani goście, ani domownicy. Są literówki a „przeskoczone” słowo jak się nazywa?
Dzięki za podpowiedź. O lawinie śnieżnej nie pomyślałem. Ale tam, na werandzie, mały spadek jest. Zresztą w zimie też przyjeżdżamy – na biegówki. Ale na wszelki wypadek poproszę sąsiada-sołtysa o zaglądanie po śnieżycach. Jesteśmy zaprzyjaźnieni i świadczymy sobie różne przysługi. Dawniej woziłem jego żonę do porodu a dzieci na chrzty i komunie oraz śluby. Teraz dostarczam mu różbne urządzenia, które są do kupienia tylko w większych niż Pułtusk miastach. Mam w zamian pyszne kartofle i prawdziwe kurze jajka. Co jakiś czas spotykamy się też przy stole. Raz u sołtysa, raz u nas. Tylko na saune się nie dał namówić. A to takie dobre miejsce do pogwarek.
XXOO?
no to jeszcze raz:
http://alicja.homelinux.com/news/Polska_2007/Kornik_2007/Kornik_01/01.Kto%20mnie%20do%20tej%20organizacji%20zapisal%20pyta%20Jerz.jpg
Sławek:
hugs and kisses, to znaczy niedzwiadki i buziaczki, to*XXOO
*
Już nic nie rozumiem… dlaczego mogę to zdjęcie podesłać, a nie mogę od Pyry?!
Chyba Pan Lulek coś namieszał…I pierzyną nakrył!
Odpuszczę tego halibuta pożeranego przez Jerza u Pyry, bo niech on tam sobie pochrapuje jeszcze, a ja nie wiem, dlaczego cholerstwo mi nie działa. Pozwoleństwa wszystkie są… a Wy dalej o tych dachach?!
Lawiny śnieżne w łącku, widział kto… Ja bym się tam w ogóle nie przejmowała takim szczegółem, bo życie jest niebezpieczne, a co dopiero lawina. Niech *se* leci. Lawina, znaczy.
wiedzialem Alicjo, to bylo oko do Leny,
XXOO dla wszystkich
Piotrze !
Ty tez saunujesz. Ja uwielbiam.
Co jest jak do kurnej chaty wstawic komin. To ona juz nie jest kurna, czy co. Na sprawe kradziezy w domach letniskowych, to ja kiedys znalazlem skuteczny sposob. Jak chcecie to Wam opisze nawet bez historii ciotki Mytyldy, ktora nosila niebieski fartuch.
Zima sie znowu zbuntowala. Zabrala snieg ze soba i zaswiecilo slonce.
Sadze, ze temat nozownictwa zostal mniej lub bardziej przedyskutowany i pora zaczac zajmowac sie grzancami czyli punczami, tym bardziej, ze rozpoczyna sie okres przedswiatecznych jarmarkow a tam to jest mus.
Wszystkim zatem
XXOO
Pan Lulek
Panie Lulku, toż jeszcze do kalendarzowej zimy z miesiąc i trochę, gdzie się Pan spieszy?! Do śniegu?! U mnie jak spadnie, to będzie do maja.
I jeśli łaska, poproszę o historię z ciotką Matyldą, tą, co nosiła niebieski fartuch. Idę dospać w międzyczasie.
Alicjo, kochanie,
Nie bede sie bila bo jam ugodowa.
U mnie po 6 rano, musze leciec.
Buzia,
Lena
Dzisiaj ostatecznie wyłaże z dyplomatycznych salonów. Kwerenda uzupełniona, indeksy zrobione, bibliografia spisana – przyjdź kobieto (w środę) i zabierz sobie, a nie połóż przy obronie! Zanim jednak te salony opuszczę, opowiem Wam anegdotę pod hasłem „nie tylko Polak potrafi”. Uważam ją zresztą za jedną z bardziej uroczych anegdot historycznycjh.
Otóż rzecz dotyczy pojęcia exteritorium i jest wynalazkiem rzymskim. Jak wiele wynalazków, jest owocem ludzkiego lenistwa i wygody. W czasach Republiki, jeżeli Rzxym chciał wypowiedzieć wojne np. Sabinom, czy innym ludom, każdorazowo musiały być spełnione wielce kłopotliwe procedury :
1. Senat musiał podjąć uchwałę,
2. świątynię Marsa trzeba było otworzyć, żeby Bóg mógł prowadzić legiony,
3. trzeba było do wrogów wysłać poselstwo z żądaniami i pretensjami,
4. 30 dni miała strona przeciwna na udzielenie odpowiedzi,
5. trzydzieści dni następnych czekano na spełnienie żądań,
6.na wrogie terytorium wrzxucano przez granicę dzidę bojową jako ostateczny znak wypowiedzenia wojny.
No sami pomyślcie – jeżeli Rzymianie obrazili się w lipcu, to najwcześniej w pażdzierniku można było pretensje na wrogu odbić, a tu jesień i słota. Poselstwo musiało jechać i wrócić, trwało to w nieskończoność. No to ktoś wymyślił użyć renegata strony przeciwnej Sprzedano mu w samym centrum Rzymu spłachetek ziemi wielkości dwóch zagonków, otoczono zagon rowkiem w charakterze limes – granicy i już – ani poselstwa, ani miesięcy wyczekiwania. Dzidę wrzucano na „obce terytorium” czyli na obcy zagon. Oficjalnie teren ten nie był częścisa Rzymu.
Fajne, co?
Chciałbym podziękować Miś 2 & Nirrod za wyjaśnienie różnic miedzy filiżankami do kawy i do herbaty.
Z ręka na sercu oświadczam, ze w mojej rodzinie z prawie 250letniem udokumentowanym rodowodem nie jest mi znany fakt by toto plątało się po stole.
Dla kolekcjonerów porcelany pocieszające może być to, ze jednego konkurenta mniej. Natomiast handlarzy serwisów informuje, by na mnie jako potencjalnego klienta nie liczono.
Miałem to uczynić znacznie wcześniej, ale w weekend sytuacja się tutaj na tyle zaostrzyła, ze wołałem pobulgotać. Dobrze ze stanęło tylko na prezentacji noży.
Jak przyrządziłem dorsza, którego zjadłem wspólnie z prawdziwym drwalem, Janem Szweczykiem, człowiekiem rżnącym i rąbiącym drewno na całej planecie, nie omieszkam opisać i pokazać.
pozdrowienia i na ra
Jak gdyby kamie spadl mi z serca, ze jednak Lena wyslala golabka pokoju. Niemniej jednak pozwole sobie zaproponowac nastepujace ostateczne zakonczenie sprawy. Obie Panie winny przyjechac na Zjazd z tomahawkami. Autentycznymi, made in Hong Kong. Poczem pod moim przewodnictwem zostanie wypalona fajka pokoju i obydwa tomahawki wreczone Gospodarzowi na wieczna rzeczy pamiatke do uzytku przy rabaniu drewna. Nastepnie cale towarzystwo winno wkroczyc do sauny aby dalsze dyskusje odbywaly sie juz bez oslonek. Panie proszone sa o sprawdzenie czy jakosc tej amerykanskiej stali jest lepsza anizel twardosc kurpiowskiego drewna.
Alicjo ! w Tobie od razu czuje sie te Polnocna Amerykanke. Pierwszego niewatpliwie pokolenia, tak jak we mnie Burgendlandczyka na dokladke Poludniowego. Tak szybko rozszyfrowalas to XXOO. Moje uznanie i dlatego wszystkim blogowiczom
XOXO
Pan Lulek
PS. Pyro, czy ta nowa pierzyna nie moglaby przypadkiem byc trzyosobowa.
PL
Lulek – Twoje życzenie nie zostanie spełnione, niestety. Możesz kupić druga pierzynę, wielkiej nie. I proponuję skończyć temat pierzynowy. Nadojadło mi. XXOO
Panie Lulku!
Przymiotnik „kurny” ma związek ze staropolskim czasownikiem „kurzyć” w znaczeniu „dymić”. Dzisiaj pozostało to tylko w powiedzeniu „kurzył fajeczkę” i „kurzawa”. „Kurny” oznaczał „dymiący” albo „zadymiony”.
http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2447874
Jest jeszcze góralska „kurniawa” jako zadymka, czyli też dym. Ale jak Torlin, Panie Lulku, taki, to niech przebrenie etymologicznie „Kurna, Olek”. No? Bo „O żesz, kurna!” to za łatwe.
Eskalacja żądań trwa. No dobra, niekoniecznie żądań, ale pragnień. Pierzyna na trzy osoby?! Panie Lulek, co Pan tam chcesz zmieścić?!
Tomahawków poszukam przejeżdżając przez Desoronto, u Chiefa Dona Maracle. Jak nic będą produkcji wiadomo jakiej, ale komu to przeszkadza, skoro *autentyczne* i zakupione w rezerwacie! Zaraz… a jak my zaczniemy sprawdzać jakość tej stali, to czy przy okazji nie rozwalimy Gospodarzowi sauny?! Strata byłaby niepowetowana i ostatnie osłonki by spadły, i co wtedy?!
Alicja nie podskakuj, a to się Jerzor zbuntuje. Jeszcze nie daj Bóg Lena Cię uszkodzi i kto mężowi uczonemu będzie gwoździe w ściany wbijał, zlewy przepychał i żawrówki wkręcał?
@ Alicja,
Rzeczywiscie w Polsce zapanowala moda na wymiane okien/drzwi /podlog. W czasie mojego wakacyjnego pobytu w Polsce odwiedzilam dostatecznie wielu krewnych/przyjaciol, zeby moje spostrzezenia byly „statystycznie znaczace.” Albo ktos wymienial okna, na szczelniejsze, (tym bardziej ze spoldzielnie mieszkaniowe zwracaja czesc kosztow takiej wymiany), albo drzwi – na ciezkie, drewniane, panelowe, bo modne, albo podloge na nowa, a pewien moj kuzyn wymienial wszystkie trzy kategorie naraz….
Pyro !
Przepraszam za namolnosc. Jakos wyjde na swoje z ta moja jedna ukochana.
Wszystko wskazuje na to, ze temat grzanca jeszcze nie dojrzal. Temat sauny natomiast tak. Kiedys w Finlandii bylem kilka miesiecy na nadzorze budowy lodolamacza. To jest taki statek do robienia przejsc przez lod a nie przygotowanie lodu do koktaili. Moj finski partner zaprosil nas do swojej zimowej rezydencji a tam oczywiscie byla autentyczna sauna. Dom stal na zboczu nad jeziorem. Bylo juz zimno nie na tyle zeby pokrywa lodu byla zbyt gruba. Jakies pol metra. Moze mniej. Najpierw panowie pracowicie wycinali duzy przerebel wzmacniajac od czasu do czasu nadwatlone sila niezamarzajacymi napitkami. Zeby bylo jasne to nie bylo nic mocnego tylko doskonaly grzaniec gotowany w kociolku na dworze.
W czasie rabania przerebla przy uzyciu najnowoczesniejszego sprzetu, gospodarz byl na tym punkcie zwariowany, panie w towarzystwie innych panow rozgrzewaly saune do temperatury okolo 100 stopni Celsjusza. Potem towarzystwo zbieralo sie we wstepnej komorze i rozdziewalo. Przed wejsciem do komory goracej dobrze jest sie wykapac, dokladnie wysuszyc i zabrac ze soba co najmniej jeden recznik. Dalej jak to w saunie. Wstepne rozgrzewanie czlonkow. Jesli ktos lubi smaganie witkami brzozowymi, moczenie nog w soli itp. A potem glosny rozkaz: „Ausguss”. Wszyscy wchodzili do komory goracej a jeden z doswiadczonych uczestnikow polewal kamienie woda. Robilo sie piekielnie goraco a on dodatkowo krecil recznikiem az zatykalo oddech. Trwalo to 15 minut. Potem otwierala sie sciana i cale towarzystwo na bosaka bieglo do tej przerebli i wskakiwalo do wody. Kiedy byl bardzo zimno, to i lodek byl na powierzchni. uciekalismy spowrotem do tej pierwszej komory cos zjesc i czegos sie napic. Do jedzenia byly na ogol parowki. Do picia woda mineralna, soki i piwo ale lekkie gatunki. Po pewnym czasie wszystko od poczatku. Zabawa trwala okolo trzech godzin a potem ubieranie, odpoczynek i wspolna kolacja.
U nas sa tez sauny, tyle, ze ja sam boje sie chodzic bo po prostu nie te sily. Jezeli Piotr przygotowalby jesienna saune i przy okazji wglosil krotki odczyt o tym co najlepiej kulinarnie do tego pasuje bylaby wielka radocha.
Tomahawki mozna wstepnie sprawdzic na polnocnej polkuli. Drewna chyba nie trzeba przywozic.
Pan Lulek
Zapomnialem dopisac
XXOO
PL
Pyro!
Toż my z Leną nie będziemy walczyć ze sobą, tylko front zwarty i gotowy stworzymy na wszelki wypadek,i jak się uzbroimy to ho-ho, nikt nam nie podskoczy!
Jerzor jak przez tyle lat się nie zbuntował, to już wygodnie się nie zbuntuje, bo z kim tak mu będzie zle jak ze mną, no z kim?! I słusznie zauważyłaś o tych gwozdziach. Drugiej takiej durnej nie znajdzie.
Na dworze 3C, pochmurno i paskudnie, wiatr północno-zachodni, czuć śnieg w powietrzu, a on rowerkiem do pracusi, 15 km w jedną stronę. Widocznie lubi się umartwiać.
Kucharko,
jak dziecko zwróciło uwagę, to ja potem też niechcący zwracałam. I stwierdziłam, że moje okna są przedpotopowe. Natomiast Roger, nasz znajomy złota rączka stwierdził, żebyśmy się nie ważyli wymieniać, bo to jest bezcenne drewno i teraz już takich nie robią. Wymienimy i będziemy musieli za 10 lat albo wcześniej znowu wymieniać, bo będzie przeciekało albo coś, no bo przecież musi być ruch w interesie. Zgodziliśmy się z ochotą, bo jeśli jesteś z mojej strefy czasowej albo okolicznej, to wiesz, co to znaczy wymiana okien (portfelowo). I do tego nietypowych, w starym, ok.60-letnim domu.
Panie Lulku, co z tą ciotką Matyldą?! I jak Pan wspomni o pierzynie na cztery osoby, to jak słowo daję, wyciągnę tę ostrzejszą ciupagę i na Panu wypróbuję ostrości tego żelastwa!!!
Temperatura to nic Alicjo, ale ten mrok – do 10.00 ledwie się rozwidnia a o 13.00 już się zamgli, o 15.00 zmrok. Ja tak nie chcę! Roger ma świętą rację ; jeżeli stare okna nie są wypaczone, mają zdrowe drewno, to lepszych nie dostaniesz. Gorzej jeżeli się wypaczą – stolarz z jednej strony podhebluje, z drugiej robi się szpara na dłoń szeroka – wtedy już nic, tylko wymieniać trzeba. A tak jest właśnie w Poslce. Latami wstawiało się okna z niesezowanego drewna, często drewna z wadami, plamami wilgociowymi itd i teraz przyszedł czas na wymianę. Inna rzecz, że mnóstwo osób wymienia na plastyk, bo go malować nie trzeba. Czy to mądrze? Nie wiem. U mnie wymieniała spółdzielnia sama z siebie – 2 dostałam drewniane i 2 plastykowe.
Jedno jest pewne – dopiero po wymianie okien i dociepleniu budynku mieszka się w zimie wygodnie i wcale nie trzeba włączać wszystkich kaloryferów.
Panie Lulku, będzie sauna i brzozowe witki, i napitki, nawet ręcznik się znajdzie. Tylko lodu nie będzie. A nawet gdyby był mróz we wrześniu to do Narwi od drzwi sauny jest około kilometra i sąsiedzi by golasów biegających przez pola pogonili na cztery wiatry. Może być tylko lodowaty prysznic. Też dobry.
Do sauny pierwszy raz weszłam w Austrii. I ostatni. To nie dla mnie, ja po prostu natychmiast mdleję w takim gorącu suchym. Zatyka mnie. Raz weszłam i wystarczyło, a Pan tu, Panie Lulek, o rozgrzewaniu członków. Toż to piekło! Sauna, nie członki. Do lodowatej wody obok wskoczyłam bez żadnej zachęty, mimo, że nie jestem zwolenniczką zimna także zarówno. Poza tym mam za sobą udar cieplny w Arizonie, więc chyba coś jest na rzeczy. To ja Wam będę ręczniki podawać, jak Wy tam do tej sauny Gospodarza będziecie się udawać 🙂
A co do okien Pyro, to Roger przejechał sie na tych winylowych czy jak on to tam zwie. Musiał wymieniać 2 razy w ciągu 14 lat. Jak nie zepsute – nie ruszać, generalna zasada.
Nadal czekam na ciotkę Matyldę w niebieskim fartuchu, tym bardziej, że dzień jest szary !
Aluś, ta ciotka Matylda przecież w piosneczce Sikorowskiego – ta, co to miała kota, pamiętasz?
A nie Ala miała kota? Zadnego Sikorowskiego nie pamietam, natomiast kojarzy mi się coś z Asem. I kotem. Co ja się nawysłuchiwałam w podstawówce…
A Pan Lulek obiecał coś (zmilczeć?) o ciotce Matyldzie w niebieskim fartuchu, to się dopytuję. Poza tym i owszem, przez moment sypnęło taką białą kaszką. brrrrrrr…….
A propos ręczników… przypomniał mi się Zjazd (tu macham przyjacielsko do Ewy z Przytoka).
No wiesz Alicjo – nie znać „Pod Budą”?
„Ballada o ciotce Matyldzie”
http://www.poema.art.pl/site/itm_56312.html
W YouTube nie znalazłem.
Panie Lulku,
Na zadne ciupagi sie nie bede prala z Alicja, ani przed, ani po saunie. Wybije sobie metalowym mlotkiem z glowy i juz!
Ja z tych nerwow wracam do pracy.
X
Nie znam. Słowo daję, nie znam. Czy to zbrodnia?! Człowiek mieszkał po stancjach i tak dalej, często bez przekaziorów, albo z doskoku. Tak upłynęło mi 8 lat z lat 70-tych i kapkę potem. Do innych grzechów się nie przyznaję.
Jak juz tak, to bedzie cos na temat ciotki Mytyldy w niebieskim fartuchu. Gdzies cos na ten temat pisalem, tylko zapomnialem gdzie i w jakim jezyku. Jesli ktos juz czytal i nowa opowiesc rozminie sie ze stara, to bedzie to tylko kolejny wariant tej samej rzeczywistosci.
Kiedys, juz pracujac w Niemczech, doszedlem do wniosku, ze trzeba by cos miec wlasnego. Nieruchomosc sie znaczy. po dlugich poszukiwaniach znalazlem na Kaszubach kawalek lasu, pol hektara. Gdzie mi sie tam mierzyc z Piotrem. Teraz tez mam poza moim ogrodkiem zaledwie 1800 metrow kwadratowych dzialki do zbiorow. To jest osobna historia. Na Kaszubach znalazlem. Teraz mozna by powiedziec rozwojowo. Nad jeziorem polodowcowym. Tez prosze bez politycznych porownan. Z jednej strony graniczyla ta dzialka z parkiem krajobrazowym. Stare piekne drzewa. Na tej mojej byly mlodziaki nie wiecej jak 100 letnie sosny. Na tej dzialce byla chata mysliwska w ksztalcie litery L. potem calkowicie przebudowana i zmodernizowana ale za wspanialym kominkiem. Przebudowe zalatwilem rownolegle z ochrona wlasnosci przed nieproszonymi goscmi, niejako automatycznej. Tak daleko, ze chata nie bywala zamykana na klucz. Po prostu nie bylo zamka, bo byl niepotrzebny.To jest jednak osobna historia ktora moge opowiedzic pozniej na osobne zyczenie zainteresowanych.
Po przebudowie calosc wygladala wspaniale. Nie tak wytwornie jak siedziba Adamczestwa, ale nie bylo sie czego wstydzic. Pod bokiem stary las pelen jagod i grzybow. Po lesie chadzala wytworna dama noszaca niebieski fartuch. Po zakonczeniu przebudowy bawilem raz samotnie w tej chacie. Siedzialem na tarasie. Ot taki pomost z deseczek o grubosci 10 centymetrow ze szparami zeby deszczowa woda splywala automatycznie. Sauny niestety nie bylo ale zupelnie nowoczesna lazienka z piekna wanna w ktorej mozna by kapac panie w szampanie. Siedze ja, siedze a tu podchodzi do chaty owa dama w niebieskim fartuchu. Zanim otworzylem twarz powiedziala mi „Niech bedzie pochwalony”. Calkiem drewnianym glosem. Przebudowa skonczona zapytala ? ” Na wieki wiekow” odpowiedzialem. Skonczona. Czy ty wiesz kto ci te chate doprowadzil do porzadku? zapytala. Wiem, mowie, Zdzisiek. A ty wiesz kto to jest Zdzisiek. No, czlowiek co sie zameldowal i powolal na Ciebie. Patrzajcie mowi. To ty wiesz kto ja jestem. Matylda jestem mowi. Dla ciebie Ciotka Matylda. Od dzisiaj. Zachodz Matylda mowie i powiedz czego sie napijesz. Poszla do srodka i wrocila z butelka spirytusu. Takiego 95% z napisem dla celow domowych i leczniczych. W moim wieku cos slabszego nie idzie mi na zdrowie, mowi. Wlala odrobine do kieliszka, powachala wychynela i powiedziala, ze do nalewek jest zbyt mocny. Do nalewek nie moze byc mocniejszy jak 80%. Tego nauczylem sie potem. Siadla, ta moja ciotka Matylda i zaczela opowiadac. Byla to niedokonczona opowiesc o jej milosnych przygodach. Dziewczeca niewinnosc stracila ona z zolnierzami Napoleona kiedy oni ciagneli na Gdansk. Chwilenke mowie, Matylda, to bylo przeciez w poczatkach XIX stulecia. Teraz sa lata osiemdziesiata o caly wiek pozniej. Czyzbys Ty byla juz 200 letnia podfruwajka. Mozliwe powiedziala, pewnie papiery gdzies zaginely. Potem byly rozne inne wojny.
Najgorsza byla ta ostatnia. Mieli gwalcic a tu nic. Przyjazn z Ciotka Matylda trwala kilka lat, tak dlugo jak sie nie wyprowadzilem na stale do Austrii. Matylda uczyla mnie zbierac grzyby, suszyc, marynowac, gotowac i serwowac. Poza tym pokazywala ziola i tlumaczyla ktore do czego. Jak je suszyc, mielic, dodawac do sosow. Poza tym uczyla mnie jak sie robi nalewki. Zostalo do dzisiaj. Czy zyje? Sadze, ze tak i czeka na kolejny przemarsz wojsk i fartuch nosi zawsze niebieski ze zgrzebnego plotna.
Moja sasiadka powiedziala mi. ze w najblizszym czasie spodziewa sie, ze zostanie babcia. Ale gdzie jej tam do Ciotki Matyldy
Chyba w stosunku do Niej, to ja jestem prawnuczek
Pan Lulek
Ależ Alicjo! Nie unoś się! Ja dlatego tak napisałem, bo „Pod Budą” to jest piosenka poetycka, prawie poezja śpiewana, utwory są oparte przede wszystkim na tekstach. Dlatego się zdziwiłem, bo po prostu pasujesz mi do tego rodzaju kameralnych utworów. Czy to zbrodnia?
Znowu zapomnialem !
XXOO
Pl
Leno Kochanie !
Sama czytalas, ze z Alicja nie mozesz sie prac, bo Ona unika sauny jak djabel swieconej wody. Mam nadzieje, ze Ty nie masz nic przeciwko dobremu saunowaniu.
XXOO
PL
Panie Lulku,
dzięki za opowieść 🙂
Torlin,
żebym nie wiem jak chciała, nie uniosę się. Grawitacja, cholera….
Nie tylko Pod Budą nie znam, ale i parę innych. Jakoś się nie trafiło z doskoku 🙂
Poezja śpiewana, która mi się kojarzy, to Demarczyk, Grechuta, Niemen (to automatycznie).
Tak Panie Lulek, nie mam nic przeciwko saunowaniu, byle mie bylo za goraco, bo mi sie kreci w glowie.
Wracam do pracy…
XXOO
Leno !
Czy to sauna czy moze ja krece Ci w glowie ? A co jesli to ja, czy bede zbyt wysoko temperaturowy.
XXOO
Pan Lulek
Tak, zgadzam sie, ze Pan Lulek jest wysokotemperaturowy ja piece z Magnitoborska, czuje tu w Ontatio jak zionie goracem z tej Austryi. Nawet we wswojej wsi Pan lulek nie ma zimy, bo ogrzewa okolice swoim jescestwem. Krecenie sie w w glowie to oczywista oczywistosc!
XXOO
Lena
Wy tam może Panie Lulek z Leną przestańcie te XXOO, bo się porom roku pochrzani i zamiast jesieni wiosna się zrobi. To u echidny, takie numery, a nie z nami, Brunner!
slawku,
dokopalem się do tylu. zastanawia mnie czas produkcji pradu. 8sec? jak to możliwe? to tylko moja ciekawosc, nic innego
Tak, Alicjo, to są te klimaty.
A powiedzenie Leny o saunie podobało mi się. Ja, jak wybiorę się w zimę na Syberię, też muszę koniecznie powiedzieć, żeby tam nie było zbyt zimno 🙂
Arku, „czerwieniata wiewiorka skacze po lozinie”, na tyle mniej, wiecej udalo Ci sie przypomniec mi temat, wiec dalej mam klopot oczywiscie, bez zadnego zwiazku, ale za to ladnie, wiem, ze jestem jednostka nie bardzo na fali, ze skojarzeniami, przyznam, tez niem Nobel, bystrosc juz dawno mnie zanikla, gdybys zechcial przyblizyc, moze mialbym jakas szanse, np. tytul wpisu Piotrowego blogu, prad w 8 sec tez mnie zastanawia
czyzbym sie juz wczesniej wyglupil?
sorki OO
a poniewaz mam glos, podziele sie z Wami moim niepocieszeniem, mialem pewny transport andouillettes dla Heleny, ale Ona wlasnie na kontynecie, eh, poluje na nastepny
Sławek,
toż Helena w Polsce u Renaty! Nic jej nie wysyłaj w najbliższym czasie, bo koty odbiorą i zeżrą! I jeszcze jakieś te, jak sie spodziewam, pachnce andou… jak im tam.
Tak Torlinie, w zimie na Syberie, ale zeby nie bylo zimno i do tego duzo sloneczka wesolego, popatrz jakie fanaberie sie mnie trzymaja.
Och, Slawluuuuuu. Dzieki!!!! Andou przeszly mi kolo nosa!!!!!!!!!!!!! ;( ;( ;(
A ja tu jestem jak w raju. Zostalam powitana nieoczekiwanym przyjeciem u Renatki z wielkimi wspanialosciami na stole.Na piec osob. Czekala na mnie takze cudna przesylka od Tereski Stachurskiej – z dwema ksiazkami ( w tym Dwunastoma krzeslami w oryginale) oraz koszulka Partii Kobiet, z ktorej sie tez okropnie ucieszylam, bo moge prowokowac tak jak lubie… 🙂 🙂 🙂
Nazajutrz mialysmy przyjece u Eli na imieninach, a przedtem jeszcze rewelcyjna knajpe chinska i bardzo pzryjemne muzeum w Gdyni. Dzis (dla mnie jeszcze poniedzialek) ponad pieciogodzinne zabiegi kosmetyczne, jutro ciag dalszy, a Renata uczy swoich studentow.
Na srode przenioslysmy Dzien Dziekczynienia,10 osob, indyk juz zamowiony, bedziemy robic nowe nadzienie do wyprobowania z orzechami, rodzynkami, selerem, jablkiem,bulka francuska i swiezymi ziolami z balkonu (jeszcze sa), Zosia ma przyniesc tarte au poires i cos tam jeszcze. Bedziemy dziekowac Niebiosom za obalenie rezimu msciwych kurdupli i tryumf demokracji – to taka moja rodzinna tradycja….
Musialysmy ten Thanksgivving przelozyc, bo w czwartek mamy zamowiony stolik w restauracji nowo odkrytej przez Renatke, ktora podobno jest rewelacyjna (Restauracja, choc i Renatka tez przeciez). W Gdansku.
To tymczasem takie plany. Wiem, ze mi zazdroscicie i slusznie.
Teresce szczegolne dzieki za ksiazki, ktore wlasnie ide czytac do poduszki.. Jeszcze sama nie doszlam do poczty, ale dojde.
Caluje Was wszystkich!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Helena !
Ty w Gdyni. Swieci Panscy, Krolowo Korony Polskiej. Cos podobnego. Gdybym ja byl na Wybrzezu, to od razu pojechalbym do Sopotu i tam w okolicach Rektoratu, obejrzal sale gimnastyczna imienia Michala Kusmidrowicza gdzie wiele lat trenowalem gimnastyke przyrzadowa a potem pojechal do Gdanska i zobaczyl czy przypadkiem jeszcze istnieje ta stara buda ktora nazywala sie „Pod Kaprem”. Potem bylaby Zlota Kamieniczka na Dlugim Targu i Instytut Morski.
Najlepszej zabawy na gdanskim Wybrzezu a potem szczesliwego powrotu tam, gdzie jest Tobie najlepiej.
Steskniony za starymi katami
Pan Lulek
Witam i przypominam,
między Kusmidrowiczem a „Pod Kaprem” obowiązkowo wstąpić do „Złotego Ula” rozejżeć się, …. machnąć ręką i wyjść (polecam „Błękitnego Pudla”). Podobnie w Gdansku „U Kubickiego”. Szkoda!
Pan Lulek jeszcze gorzej niż ja – piąta rano, a On już na nogach. Tymczasem u mnie wiatrzysko jak na dworcu w Kielcach i spać nie daje, a tu środek nocy. Jerz pod kordełką puchową (kordełką , w odróżnieniu od pierzyny na 5 osób, o której marzy Lulek!) czyta gazetę, a ja tu sprawdzam, jak się zachowujecie.
No proszę. Helena szaleje po Trójmieście! Z tym andou… to co się odwlecze, to nie uciecze pewnie. Już Sławek przypilnuje. Chyba pójdę coś poczytać. Pod kordełkę.