Coś się kończy, coś się zaczyna

Za oknami śnieg z deszczem. Jezdnie śliskie i tak zimno, że nie chce się nosa wysunąć z samochodu. Dojazd na wieś utrudniony ale jeszcze możliwy. Życie towarzyskie na tle przyrody kurpiowskiej zamarło na parę miesięcy. Wyprawiam się więc tylko po jaja od kur z sąsiedztwa, wolnochodzących po moim Łęcinie i niedalekim Mierzęcinie. A potrzebuję tych jaj bardzo dużo. Bo to i sezon towarzyski w Warszawie pora już zacząć, i imieniny Basi tuż, tuż. No to bez jaj nie da rady. Ciasta, torty, majonezy, sosy – wszystko to zawdzięczamy gdaczącemu sąsiedztwu.

domek.jpg

Przy okazji zrobiłem zdjęcie nowego dachu. Patrzcie jaki krwisty. Omówiłem też z cieślą, że oba szczyty domu pięknie oszaluje ładnym drewnem. Może o następnym remoncie będzie już myślał już Kuba? Na wiosnę będzie jeszcze doprowadzenie wodociągu i asfaltowej drogi. To Unia Europejska na wieść, że ta wieś i ten dom (oraz sąsiednie niewidoczne) będą zapewne gościć światowy zjazd smakoszy pod hasłem „Gotuj się!”, postanowiła poprawić kurpiowską infrastrukturę.

owocemorza.jpg

Tam budowa a tu czyli w Warszawie biesiady przyjaciół. Pierwsza, inaugurująca sezon, już za nami. To była grupa wielce uczona i utytułowana: psychiatra, farmakolog, fizyk teoretyczny (a czasem i praktyczny przy kuchni ze specjalnością – ryby), architekt i my proste kulinarno-polonistyczne magistry. Druga grupa – nie mniej sympatyczna – to autor ulubionej książki Alicji „Kuchnia erotyczna” czyli Tadzio Olszański oraz autor „Pitavala z PRL-u” Stanisław Podemski. Nie mogliśmy się nagadać mimo, że spotykamy się często. Chyba to sprawa stołu. Zbyt był zastawiony.

ozorek.jpg

A na stole opisana już focaccia maczana w oliwie z Abruzzo, pasztet z licznych mięs i odrobiny zająca, ozór wołowy w galarecie, pieczona w białym winie i oliwie ośmiornica z sałatą zieloną i słodką papryką oraz sola pod małymi pomidorkami, czarnymi oliwkami i kaparami. Na koniec makowiec, ciasto drożdżowe z kruszonką i placek ze śliwkami.

pomidorki.jpg

A w kielichach resztki z wakacji czyli ostatnie butle białego Pecorino oraz czerwonego Montepulciano d’Abruzzo. Słowem czym chata bogata.

ciacho.jpg

I tak teraz będzie aż do świąt. Imieniny Basi rozbijamy na trzy tury, bo wolimy w 10 osób gadać przy stole niż gościć naraz trzydziestu przyjaciół i nie mieć przyjemności wynikających z rozmów z nimi.

W jeden weekend listopadowy uda nam się wybiec z domu do innej Basi, a w połowie grudnia mam comiesięczne zebranie mojego klubu piwnego czyli spotkanie ośmiu panów przy piwie guiness i kilkenny. Jedno z takich zebrań skrupulatnie zreferuję, bo prowadzone tam rozmowy są zazwyczaj interesujące, a towarzystwo niezbyt liczne choć zróżnicowane a przy tym doborowe.

I tyle na dziś. Mało ale za to z obrazkami.