Kuchnia w operze

Już po wszystkim. Trema gawędziarzowi minęła w połowie pierwszego koncertu. Bo to i publiczność dobrze reagowała na kulinarne opowieści o kompozytorach, i artyści śpiewający arie, duety i kwartety najwybitniejszych włoskich twórców operowych zdawali się słuchać tychże z ciekawością. Słowem – gawędy o włoskich smakach towarzyszące włoskim kompozycjom były całkiem na właściwym miejscu.

Teatr

Od lewej: akompaniatorka – Justyna Skoczek, ja, tenor – Łukasz Gaj, sopran – Monika Michaliszyn, sopran – Agnieszka Maciejewska, tenor – Przemysław Borys.

Koncert w Świdnicy (kolejny miał miejsce w Lubinie) zgromadził komplet publiczności a młodzi wykonawcy z miejsca podbili publiczność. Agnieszka Maciejewska (sopran) mimo młodego wieku jest już dobrze znana na scenach europejskich. Monika Michaliszyn (także sopran) stojąca u progu kariery swoim głosem – jego barwą i siłą – wprost zachwyca wszystkich, którzy znajdą się choćby w pobliżu gmachu teatru. Dwaj tenorzy – Łukasz Gaj i Przemysław Borys są równie dobrzy śpiewając arie z oper Rossiniego czy Donizettiego jak i wykonując popularne pieśni neapolitańskie. Zaś bas – Jarosław Zawartko rozweselał widownię zarówno śpiewem jaki dowcipnym komentarzem wygłaszanym jako zapowiedzi poszczególnych utworów.

Śpiewakom akompaniowała pianistka (i to jak!) Justyna Skoczek. Publiczność zaś nie szczędziła braw i jej. Tak jak wrocławskiemu kwartetowi smyczkowemu w niezwykłym składzie: wiolonczela i trzy kontrabasy czyli „Bessiona Polacca”.
Gawędy na temat turnedo a la Rossini czy też ulubionej przez Donizettiego zupie pavese a także rosole, który uratował życie Verdiemu – co pozwala nam do dziś słuchać „Trubadura” i „Nabucco” – snute przeze mnie pozwoliły dolnośląskiej publiczności bawić się podwójnie. Raz – dzięki pięknej muzyce i rewelacyjnym wykonawcom; dwa – z powodu rozbudzanemu apetytowi i wizjom równie wspaniałej kolacji, którą należało po powrocie do domu zakończyć ów wieczór.

DSCN0490.JPG

Muszę dodać (a powściągam pióro i temperament, by nie wyjść na nadmiernego samochwałę), że owo wydarzenie artystyczne wymyślone przez wrocławską agencję impresaryjną Pro Musica zorganizowała perfekcyjnie Jagoda Gutorska. I na Jej cześć wychylaliśmy podczas kolacji (prawdziwej a nie operowej) toasty winem Barbera d’Alba. A posiłek ów – wcale nie skromny – zjedliśmy w raju. Tak jest, w raju. Najlepszym bowiem włoskim lokalem we Wrocławiu jest Secondo Paradiso, w którego kuchni króluje Paolo. Jego zuppa ai pesce była równie wspaniała jak arie Pucciniego.

Na koniec tej relacji byście mogli lepiej wczuć się w klimat koncertu dwie anegdoty, które rozbawiły i publiczność.

Rossini, który jako artysta miał niezwykle delikatną skórę obraził się gdy krytycy „zjechali” po premierze jego ostatnie dzieło czyli „Wilhelma Tella”. Zawiesił pióro na kołku i zajął się kuchnią. Komponował przepisy, wydawał przyjęcia, podróżował. Ale nie płakał. Gdy kiedyś wieziono go łodzią przez Lago di Como kompozytor podziwiał widoki pogryzając upieczone z truflami udko kurczęcia. Po pierwszym kęsie przysmak wypadł mu z ręki i… utonął. Artysta zaś też utonął w potoku łez. Smak udka był bowiem niepowtarzalny.

DSCN0491.JPG

Tym razem artyści biją brawo gawędziarzowi.

Donizetti, który objął po autorze „Cyrulika sewilskiego” tron króla oper włoskich a słynął z pracowitości i szybkości tworzenia, gdy dowiedział się, że mistrz Rossini na „Cyrulika” poświęcił ponad dwa tygodnie powiedział: „Nie dziwię się. On jest taki leniwy!”

Na pożegnanie chcę jeszcze wyrazić nadzieję, że z całym zespołem muzyków i śpiewaków będę miał zaszczyt i okazję jeszcze choć raz znaleźć się na deskach teatru. To fascynujące przeżycie dla miłośnika opery i amatora dobrego jadła.

Smacznego!