Coś puszystego
Wiem, wiem wielu osobom nie spodoba się dzisiejsze danie. Wiele osób pewnie powie, że królik nie jest ich ulubionym mięsem, że to puchate stworzenie nadaje się raczej do zabawy niż do podawania na stół. Prawda zaś jest taka, że istnieje klan bardzo chętnych łakomczuchów, którzy chętnie jadają to naprawdę doskonałe i dietetyczne mięso. Dla nich więc tym razem doskonały przepis. W moich zbiorach przepisów kulinarnych nazywa się on „królikiem według przepisu Piotra”. Z tego wniosek prosty: to danie jest mojego autorstwa. Choć prawdę mówiąc to wariacje na temat czeski. Czy raczej staroczeski. Opis pieczonego królika znalazłem w którejś z ulubionych książek (chyba w Szwejku) i metodą prób i błędów odtworzyłem modyfikując. Moi przyjaciele w pewnym momencie orzekli, że jest doskonały. I tak zostało.
W latach 70 mój królik ( a właściwie trzy króliki) odbył w noc sylwestrową długą wędrówkę po Warszawie. Trudności aprowizacyjne i chęć balowania w zaprzyjaźnionym towarzystwie stworzyło modę na zabawy składkowe. Moim wkładem był właśnie ów królik. Pierwszym domem, do którego wraz z wielkim garem pełnym króliczych części (już upieczonych) trafiliśmy było mieszkanie naszych sąsiadów z Rakowca – młodych naukowców. Potem, zanim jeszcze królik został spożyty, zaprosili nas wszystkich krytyk literacki N. mieszkający na Ochocie. Zawędrowaliśmy tam z kociołkiem. Sztywna i nudna atmosfera spowodowała nasze przenosiny do domu cudownego aktora Andrzeja Zaorskiego. Tam w wielkim tłoku ale za to wesoło bawiła się grupa przyjaciół (jego i naszych wspólnych), która wreszcie zakończyła wędrówkę biednego Puchatka. Ocena dania i umiejętności kucharza była wysoka. Od tej pory „Królik Piotra” pojawiał się w moich książkach i na moim stole. A robi to się tak. Królika tego przygotowuje się w przeddzień, układając w salaterce kawałki mięsa poprzekładane kilkoma plasterkami cytryny i skruszonego listka laurowego. Następnego dnia oskrobujemy z marynaty mięso, obsypujemy je lekko mąką i podsmażamy na oleju wymieszanym z masłem, po czym przekładamy do brytfanny. Obkładamy plasterkami świeżej słoniny i pieczemy w średnio gorącym (170 st. C ) piekarniku,w trakcie pieczenia solimy, polewając często sosem z wytopionej słoniny i spod mięsa. Upieczony na rumiano królik to istne delicje. Najlepiej smakują doń ziemniaki zapiekane (królik wtedy powinien być upieczony nieco wcześniej lub obie te potrawy powinny być pieczone w takich naczyniach, które można zmieścić jednocześnie w piekarniku). Mniej więcej 0,5 kg ziemniaków (na 2 osoby) obieramy, kroimy w plasterki grubości 2-3 mm, wrzucamy na wrzącą wodę i obgotowujemy chwilę. Odcedzamy i wkładamy do suto wysmarowanego masłem naczynia do zapiekania .Solimy je, mieszamy i zalewamy mieszaniną około pół szklanki mleka i 1 jajka. Po zalaniu ziemniaki mieszamy z sosem i wstawiamy do piekarnika średnio gorącego (ok .180 stopni C ) na co najmniej 3 kwadranse a jeszcze lepiej na całą godzinę – warto próbować, czy ziemniaki są już dość miękkie. Jeśli tak-podajemy je od razu. Do całości dania dobrze smakuje jakakolwiek kwaśna sałatka, na przykład pomidory obrane ze skórki, pokrojone na cząstki i wymieszane z solą oraz zmiażdżonym czosnkiem. Ale doskonała może też być zwykła mizeria ze śmietaną. I nie trzeba czekać na noc sylwestrową.
Komentarze
Zanim się wszyscy obudzą wrzucam zaproszenie i pedzę najpierw do redakcji a później do Krakowa. Pogadamy dopiero po powrocie w niedzielę wieczorem. Będziemy w Krakowie z wnuczką, by Zuzanna mogła zwiedzić Wawel, Kościół Mariacki, Rynek i Sukiennice oraz – co oczywiste – kilka świetnych restauracji.
Zapraszam na krakowskie Targi
Wszystkich Przyjaciół z Blogu mieszkających w Krakowie i okolicach zapraszam na Targi Książki, które jak co roku odbywają się w hali przy ul. Centralnej 41a.
A my czyli Adamczewscy będziemy w stoisku Wydawnictwa Nowy Świat tj. nr A 46 w sobotę 27 października od godz. 12.00 do 14.00 i w niedzielę 28 października od 10.30 do 12.00.
Czekamy!
A ja zaczynam, kiedy Pan Piotr kończy, tylko w niedzielę od 12 do 14 🙂
zapomniałam dodać, że na stoisku Wydawnictwa Stentor!
Królik to jest moje fatalne doświadczenie. Dostałem kiedyś dwa króliki, karmiłem je, czyściłem klatki, drapałem za uszami. Namówiono mnie w rodzinie, aby zrobić z nich potrawkę. Sąsiad hodujący króle sprawił je, sprzedał swoimi kanałami skórki, ja wziąłem jeden kęs do ust, poleciałem do łazienki i od tego czasu nie jadam królików. Nie mogę.
Powodzenia życzę i pp Adamczewskim i Dorocie. Oby czytelnicy dopisali, zainteresowanie było duże i wspomnienia z Krakowa wspaniałe dla Zuzanki.
A ja się królików w ostatnich kilku latach objadłam do wypęku. Wszystko za przyczyną mojego Brata, który po zakupie starej zagrody w osadzie lesnej, a szykując się na belferską emeryturę ogłosił, że zaczyna hodowlę królików (zaznaczam, że chłop żywe stworzenia gospodarskie oglądał dotąd w czasie rzadkich wizyt u znajomych na wsi albo w zoo). Doszedł oto do wniosku, że królik w hodowli jest tani, zjada zieleninę, szybko się mnoży, szybko rośnie i będzie doskonałą pomocą spiżarnianą do portfela emeryta – budżetowca i jeszcze zarobić będzie można, bo siostra (czyli Pyra) oświeciła go, jak wysoka jest cena królików w sklepach. No i zaczęła się epopea hodowcy – amatora. Kupił 4 pary materiału zarodowego, kupił i zamontował w byłej stodole klatki i 2 razy dziennie jeździł karmić króliki ( chałupa w remoncie, do Głogowa w 1 stronę 20 km – łatwo obliczyć, że to 80 km dziennie). Odżywki, szczepienia, opieka weterynaryjna, a króliki coś kiepsko przybierały na wadze. Andrzej się martwił. Siostra nieśmiało podpowiadała, że obrzynki od kalafiorów i kapusty tudzież marchwi w ilościach hurtowych zwożone z targowiska to ciut przymało i należałoby królikom trochę treściwej karmy dać; jakichs ziemniaków z osypką, jakiegoś ziarna. „no, coś Ty – wykrzyknął – Ja mam na tym zarabiać, a nie do interesu dokładać”. W rezultacie królik zamiast być gotów do rondla w 4 miesiące, żył sobie rok i za duży to on nie był. Zwierzę żywej wagi 3,5 – 4 kg to po wyczyszczeniu tuszka 1,5 do 2,5 kg Przez 5 lat hodowli Andrzej raz 1 raz sprzedał 4 sztuki – reszta służyła w kuchni oraz jako gościniec przy każdej wizycie u rodziny, albo z okazji naszych przyjazdów. Tym sposobem przez kilka lat miałam na stole króliki co najmniej 4-5 razy w roku. To sporo, bo jest to mięso, którym łatwo sie przejeść. Kiedyś po przyjeździe na wakacje dostałam prikaz zagospodarowania 11 przodków króliczych zamrożonych w 2 zamrażalnikach. Połowę wykorzystałam jako materiał na pasztety (pieczony i gotowane w słoikach) i zupełnie zrozpaczona z bezradności sięgnęłam po stary przepis na królicze parówki – wyszły znakomicie. Były chyba lepsze niż cielęce, ale czy takie tanie to ja nie wiem, bo i do pasztetów i do parówek trzeba było dokupić sporo mięsa wieprzowego.
Piekłam też one króliki na różne sposoby – najlepsze były „na dziko” bejcowane w mieszance octu, oliwy , wody i przypraw, obłożonew jarzynami, potem pieczone z dużą ilością jałowca, albo bejcowane w maślance 2 doby potem obłożone tymiankiem i szałwią na kilka godzin i pieczone pod plastrami słoniny, albo pieczone z zielonym agrestem, wreszcie duszone z przepisu francuskiego w potrawce. Rok temu hodowca zrezygnował, a ja jeszcze kilka lat nie zatęsknię za potrawami z królika.
Nigdy nie posiadałam królika, ale jakoś nie pałam żądzą wypróbowania tegoż przepisu.
Krolik na sto sposobow, tak bym mogla opisac wspomnienia z dziecinstwa. Pamietam budowe klatki-palacu z moim ojcem, klotnie z siostrami, czyja kolej na czyszczenie tych klatek, znikanie z podworka, kiedy zanosilo sie na egzekucje, a potem wspanialy zapach pieczonego krolika. Moja Mama marynowala czasem krolika w kwasnym mleku, przyprawiala czosnkiem i piekac podlewala winem z wlasnych winogron. Pamietam, jak ksiadz dojezdzajacy z miasteczka na niedzielne msze i karmiony po kolei przez parafian, zachwycil sie tym krolikiem i zapragnal sie u nas stolowac co niedziele, a wino chcial na mszalne. Moja Mama stanowczo odmowila, ksiadz urazony juz wiecej do nas nie przyszedl, co przyjelismy z ulga, bo to niesympatyczny ksiadz byl, choc wyjatkowo inteligentny i nawet przystojny. Byl pamietliwy, cyniczny i brakowalo mu empatii. Stworzyl on solidne podwaliny do mojego negatywnego stosunku do kleru, a Mama zaimponowala mi nieslychanie swoja odwaga. Pozniej odwazyla sie tez odmowic przyjecia do domu peregrynujacego Obrazu (czy ktos z Was pamieta te czasy?) stajac sie symbolem niezaleznosci i odwagi w wiejskim srodowisku, co zaowocowalo wiecznym wybieraniem jej do roznych gremiow, kolegiow i innych instytucji zaufania spolecznego. Byla radna nie nalezac do zadnej partii, a gdy „wybuchla” „Solidarnosc” – miala tak samo negatywny stosunek do jej „dzialaczy” pracych do koryta, jak i do partyjnych pieczeniarzy. Uff, ale mi sie powspominalo… 🙂
Izyku, czy podzielisz sie z nami wrazeniami po wczorajszej kolacji?
PS. Z krolika najlepsza byla krotko smazona watrobka z cebulka, a najbardziej lubilam soczyste mielone kotleciki z buraczkami i ziemniakami puree. Pamietam jeszcze, ze woda po plukaniu miesa sluzyla do podlewania roslin doniczkowych, ktore rosly po tym przepieknie.
Nemo – woda z pł?kania każdego mięsa jest odsżywką dla roślin Sole mineralne i białka rozpuszczone w wodzie)
Kroliki !
Wszystko jedno jakiej rasy to wspaniala rzecz. W poczatku lat piecdziesiatych, kiedy moj ojciec studiowal historie w pensionacie zwacym sie Wiezienie Mokotowskiej przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie bylem znanym w Warszawie hodowca krolikow. Zanim ojciec wyladowal w pudle na kilka dobrych miesiecy, przyniosl do domu pare krolikow rasy wiedenskie niebieskie. Zyly w piwnicy dosyc suchej ale niezbyt slonecznej. Nikt nie mial serca do zabicia tych maluchow. Potem ojca nie bylo a ja nad stawem zbieralem mlecz i trawe. Okazalo sie, ze to byla parka i po pewnym czasie byla nastepna szostka. Jako uczen gimnazjum znalazlem i zaczalem czytac ksiazki o hodowli krolikow. Karmieniu, niebezpieczenstwie zbyt bliskiego pokrewienstwa. Trzeba bylo kupic nowa parke i rozsadzic te jak kroliki mnozace sie. Rano byla zatem szkola, wieczorem zbierania jedzenia albo po drodze ze szkoly wskok na bazar mokotowski i zabieranie od sprzedawcow lisci kapusty i salaty. Potem wszystko rozkrecilo sie samo.
Od jedzenia poprzez uboj, odskurzanie, sprzedaz skor do firmy ktora zajmowala sie ich wyprawianiem na futerka na torebki i kapelusze.
Wiele by o tym pisac. Sprzedaz skorek byla najlepszym interesem. Doszla nowa rasa tak zwane belgijskie olbrzymy, typowa rasa miesna, gdzie egzemplarze miewaly do 12 kilogramow i skory jak z cielaka. To byl wtedy ciezki rok. Przezylismy. Kiedy skonczylem gimnazjum i ucieklem do Gdanska hodowla skonczyla sie w naturalny sposob. Mieso krolicze jest znakomite pod kazda postacia. Zdaniem specjalistow od wyzywienia bardzo zdrowe. Szczegolnie polecane dla rekonwalescentow.
Poza tym, cala rodzina nosila futra krolicze, mieciutkie i bardzo cieple.
Przepis Piotra doskonaly. Moja matka robila to na rozne inne sposoby. Czasami kupuje od sasiadow zajace, ktore hoduja sie same w stajni i zyja
z tego co spadnie ze zloba. Robie wtedy pasztet z zajaca, pychota.
Oto przepis
Zajaca lub krolika podzielic na czesci
Watroba wolowa i wieprzowa
Wiele jarzyn i przypraw
Calosc gotowac do miekkosci az mieso samo bedzie odchodzic od kosci
Ugotowane warzywa, watroby i mieso przepuscic dwa razy przez maszynke typu babuszka agregat.
Swieze ziola, jajka, bialko i zoltko
Sucha bolka namoczona w mleku prosto od krowy.
Proszek do pieczenia
Calosc dobrze wymieszac i odstawic do uspokojenia
Po kilku godzinach jeszcze raz wymieszac i przygotowac pasztety w ceramicznych formach ukladajac na spodzie dekoracje z wedzonego boczku lub sloniny albo formowac falszywe zajace w aluminiowej folii.
Piec w dobrze rozgrzanym piekarniku w temperaturze 250 stopni okolo 3/4 godziny.
Po ostygnieciu wyjmowac z foremek i klasc na polmiski spodem do gory aby dekoracja byla widoczna. Spozywac mozna na zimno lub odgrzewac
z dobrymi salatami, musztarda wszystko jedno jakiego rodzaju lub sosami typu Ketchup
Ciekaw jestem dlaczego ludzie nie hoduja tych zwierzat w wiekszej skali.
Smacznego, warto poprobowac.
Pan Lulek
Nemo – woda z pł?kania każdego mięsa jest odsżywką dla roślin Sole mineralne i białka rozpuszczone w wodzie)
Bo królisie są milusie i malusie, ładniusie i łagodnusie, i jeszcze takie bezbronnusie. A przecież Pyton (Monty) pokazał, jakie potrafią być straszne, gdy do gardła rycerstwu skaczą.
Co innego zając! W ocet czy maślankę aby „wiatr” stracił i do brytwanny z winem lubo w pasztet. Pasztet…
Pasztetowa anegdota.
Miał Izyk tę tę przyjemność, że zajęcia z etyki łowieckiej prowadził prof. A. Strumiłło, który (czy wszyscy wiedzą?), prócz pędzla i obiektywu, blegle opanował sztukę posługiwania się bronią palną, nie do sportowej wcale tarczy mierząc…
No więc są zajęcia, a Pan Prof. nawołuje do zachowywania w lesie łowieckiej postawy: myśliwy nie rzeźnik, ani chciwa baba w taniej jatce. Nie z głodu pędzimy do chłodu i nie z mordu żądzy, wywalamy tyle piniądzy. Dlaczego? Dlatego, że tylko etycznego myśliwego do misterium puszcza go dopuszcza itd. Jak powinien zachować się myśliwy napotkawszy zająca? No jak? Mysliwy ma się zachować godnie i pomysleć tak: Idź, idź sobie, bo darowuję Ci życie. Idź, bo jesteś taki piekny, jak piękna może być tylko przyroda. Idź, żyj sobie, biegaj, kicaj i podstakuj. Darowuję Ci życie, więc żyj! A ja, cóż, idź, nie zjem tego…, tego pysznego pasztetu, tego przepysznego rozpływającego się w ustach pasztetu, tego wonnego, niebiańskiego paszteciku… Proszę Cię – idź, nie zwlekaj! Idź!
Ostatnie zdanie, zaciskając pięści i wznosząc oczy do nieba przecedził przez zęby:)
Ech, Iżyk – cały rok zające mogą sobie kicać, słupka stawać i słuchy nastawiać, aleć Boże Narodzenie bez zająca w śmietanie z buraczkami? Tak, jak w innych rodzinach w święta piekło się gęś, tak u Pyry był zając, a gęś, perlica czy indyczka w Nowy Rok). Najpierw polował Ojciec, potem zawsze od któregoś z łowców, kolegów z pracy można się było doprosić, potem (niestety) zrobiło się łyso. Lisy zające zjadły, dobiła wielka powódź. Leżą co prawda w okolicach świąt zamrożone na kamień zające w lodówkach w supermarketach, ale nie kupowałam. Cenę w okolicach 100 złotych raz w roku bym może i odchorowała ale moja znajoma miała złe doświadczenie z zakupionym tam szarakiem. Mięso było czarne. Nie wiadomo, w którym roku zając został strzelony. Może 5 lat wcZeśniej. Nie było zepsute, tylko czarne. Przerobiła całość na pasztet – nawet comber.
Alicjo, w zw. z Twoim podaniem o zastapienie andouillette:
np. krolik
http://www.lapin.fr/public/recettes/recettes.php3?id_recette=69
tudziez swinska poledwica:
http://www.forums.supertoinette.com/recettes_320164.filet_mignon_de_porc_champignons_au_vin_blanc_et_moutarde.html
Tu ilustracja do Izykowego ostrzezenia przed krwiozercza bestia:
http://youtube.com/watch?v=XcxKIJTb3Hg
Jaki przemile puszysty temat dzisiaj. Kroliki i zajace lubie zywe i na talerzu, chociaz zgadzam sie nie za czesto, bo sie przejadaja.
Odmeldowuje sie do poniedzialku. Milego weekendu wszystkim!
Vitam,
Mam sąsiadkę, a jakże. Panienka 18 lat, tyle tylko, ze ukończyła je w dniu, kiedy to do traktatu wersalskiego włączono statut Ligi Narodów. I jak to z dojrzałymi dziewczynami bywa ma lepszą pamięć od słuchu. Często w rozmowach powraca do dawnych lat, a niektóre fakty vizualizuje zdjęciami. Nie można powiedzieć, by na tych wojennych i na tych z okresu blokady Berlina zachodniego należała do grona osób puszystych. I tak to już jej do dziś pozostało. Dba nie tylko o siebie, ale również o koty, a ma ich sztuk dwa. Obecnie skazane są zwierzaki tylko na przytulanie. Ale nie zawsze tak bywało.
Stosunek do kotów do momentu zakończenia blokady Berlina był z gola odmienny. „Dachhase” / zając dachowy lub bardziej po polskiemu dachowiec / nazywano go tutaj i lądował często pod taka nazwą w menu. Tutejsza ludność w tamtejszym okresie nie posiadała nadmiaru pożywienia. Obdarty ze skóry królik i pozbawiony głowy był nie do odróżnienia od kota. Serwowano koteczki z głowa, po franzusku, duszone z marchwią i śliwkami. Całość podtopiona jabcokiem, wspomina sąsiadka.
Z czasem, kiedy nastąpiła poprawa zaopatrzenia w artykuły żywnościowe wprowadzono przepisy regulujące handel mięsem. Amatorzy puszystego /zająca lub królika/ nie musieli obawiać się, że zostaną nabici w butelkę. Do handlu dopuszczano tylko sztuki, których tylnie skoki posiadały jeszcze naturalne skarpetki.
Arkadius – chyba na tę samą przypadłość chorowały powojenne Włochy, bo do dzisiaj sprzedawane oskórowane króliki muszą miec pozostawioną kitkę ogonkową z futerkiem.
Nemo & Echidna
Jestem zaskoczony, że takie przypadki się jeszcze zdarzają w cywilizowanych krajach, w których mieszkamy. Tutejsze niewiasty już dawno nie chodzą na męskiej smyczy. A faceci / w zasadzie są to życiowe dupy /, którzy posiadają jeszcze mentalność z poprzednich epok udają się w poszukiwaniu przyjaciela życia do europy wschodniej lub w rejony Tajlandii. Dawna instytucja typu maż i żona z ich podziałem kompetencji tu nie istnieje. Chyba ze na własne życzenie, ale to ich prywatna sprawa.
Und so ist gut, tak sądzę.
puszystego weekendu.
Cos puszystego? To chyba o mnie.
Poczytam w pracy…Buzia.
Lena
lena !
Ja sie znalazlem a Ty jestec puszysta. No, no, ciekawe.
U nas dzisiaj Swieto Narodowe. Wszystko z wyjetkiem pogody uroczyste a my mamy nowego blogoslawionego. Oglaszali i byla wielka transmisja w telewizje a przy okazjii wielu puchatych. Zadnego krolika jednak nie bylo.
Zaplakany dzien
Pan Lulek
przepraszam !
Mialo byc napisane Lena. Tak mi przykro
Pan Lulek
J’adore kroliki pieczone – od dziecka. Zdarzalo sie, ze w lecie rodzice zabierali mnie i kolege z ktorym wychowywalismy sie we wspolnym komunalnym mieszkaniu na plaze, nad Dniepr. Caly pieczony krolik zakupywany byl w delikatesach, owiniety w papier. POniewaz Edek zadeklarowal kiedys , ze nigdy nie zjadlby krolika, krolik byl porcjowany jeszcze w delikatesach i podawany mojemu drogiemu przyjacielowi dziecinstwa jako kurczak. Mnie roznosilo aby mu powiedziec i zobaczyc jego mine. I wreszcie zapytalam: Edz’ka, a ile twoim zdaniem kurczak ma nog?
-Dwie, odpowiedzial bez namyslu Edz’ka.
– To dobrze – powiedzialam – bo ta kura ma akurat cztery….
I tak sie to skonczylo.
Kiedy znajduje krolika w moim cudnym sypermarkecie, to czasem kupuje – ale tylko dla siebie i Kotow, ktore wola jednak bazanta. Kiedys podalam gosciom i jeden sie przestraszyl i nie jadl, „bo nie je krolikow”.
Arkadius, nie wiem, o jakich przypadkach piszesz, wiec nie skomentuje. Lubisz generalizowac i szokowac, chyba w nadziei na odzew, chocby oburzonych milosniczek zwierzat. Powiem Ci, ze nie znam kobiety rozmyslnie polujacej na drodze na nieuwazne zwierze, a facetow kilku 🙁 W jednym przypadku sama bylam swiadkiem jadac w Polsce ze znajomym, ktory z daleka widzac pedzacego przez pole zajaca, z premedytacja zwolnil tempo tak, by rozpedzony szarak uderzyl w auto, ale nie zostal przejechany. Trup na miejscu. Chowajac zwierze do bagaznika znajomy byl wielce z siebie dumny, ze tak dobrze wyliczyl moment zderzenia. W tym kontekscie wcale mnie nie dziwi wielka ilosc przejechanych psow i kotow na polskich drogach. Kury i zajace pewnie sa od razu zabierane przez „mysliwego”, rowerzystow i pieszych zbiera pogotowie.
Heleno – wydziwianie Edkowe jako żywo przypomniało mi dziwactwo mojej Siostry, która za nic nie chciała jeść koniny. Nie wiem zresztą, czy kiedykolwiek wtedy Matka koninę robiła – Zdzisia miała „hopla” Nie je koniny ? No to nie je, ale regularne rolowanie jej przy obiedzie niedzielnym przez naszgo Brata, zasługuje chyba na „złotą malinę”. Zdzisia widziała, jak Matka skubie gęś czy kurę, jak gotuje rosół, tuszkę piecze itd. Wystarczyło, żeby Andrzej przy stole szepnął „Nie jedz, to koń” i dziewczę z płaczem odsuwało kawałek piersi ze skrzydełkiem! W życiu potem nie widziałam już takiego idiotyzmu. Andrzej ze świętym spokojem przysuwał sobie jej talerz i pałaszował drób. Często kończyło się to rodzinną awanturą, bo Rodzice próbowali ratować średnie dziecko od śmierci głodowej. A gdzie. Łzy, płacz i histeria. Gdyby to było moje dziecko to chyba dostałaby wały , że hej. A tam, dziecko! Zdarzyło się tak nawet po jej ślubie.
Heleno, jeden z moich wujow tez „z zasady” nie jadal krolikow, choc nieswiadomy nigdy go w potrawie nie rozpoznal 🙂
od kota ?
Pyro i Alicjo,
bardzo wam dziekuje za grzybowa przesylke. Zuzyje do pierogow na wigilie.
Mam was „pod sercem” za pamiec.
Nie odzywalam sie ostatnio, bo mialam rozne zyciowe klopoty, ale czesto i z zyczliwoscia czytam ten blog.
Trzymajcie sie cieplo mili blogowicze,
a.
Hej, przez te kroliki bylabym kompletnie zapomniala, ze dzis wieczorem ide na bankiet! Jubileusz mojego osobistego i jego kolegow, ktorzy wytrzymali w tej samej firmie jakas okragla ilosc lat. Ostatni, 5 lat temu, odbywal sie w obrotowej restauracji na szczycie prawie 3000m nad poziomem morza. Rachunek za alkohole chyba nie byl wysoki, bo gosciom krecilo sie wszystko przed oczami juz po pierwszym kieliszku 😉 Powrot po polnocy kolejka linowa z wylaczonym swiatlem, pod rozgwiezdzonym niebem, byl niezapomniany. Jak i nagroda jubileuszowa – 4 tygodnie dodatkowych wakacji 🙂
Wojtku, dzis pelnia ksiezyca!
Panie Piotrze
Ja dzisiaj zrobilam sole wg Pana przepisu z 04 – 10 . Niebo w gebie ! Wprawdzie nie mialam bialego Peccorino , ale Petit Chablis byl tez dobry.
Teraz czekam jak corka wroci aby jej zaserwowac to cudo. Krolika nie lubie, ale nie dlatego, ze mieso niedobre tylko, ze to takie mile zwierzatko. Od czasu do czasu przyrzadzam mezowi a sama staram sie nie jesc.
Elu – ja tak zrobiłam halibuta. Też był świetny
Do Ani Z – coś Ci poradzę Aniu . Napisz wszystko na blogowisku, wyżal się, odczekaj – i skasuj wpis. Pomaga, przynajmniej mnie.
Nemo – szampańskiej zabawy życzę. Wytworności kupione na ślub jak znalazł, co?
Masz racje, Pyro. Jakos sie te szmaty amortyzuja 😉 W listopadzie jestesmy jeszcze zaproszeni na bierzmowanie i tak sie szczesliwie sklada, ze na kazdej imprezie beda inni goscie, wiec sie moj stroj nie opatrzy. A z tym wpisem i kasowaniem tez masz racje. Dawniej trzeba bylo pisac na papierze, a potem spalic, dzis wystarczy jedno klikniecie. Przelanie trosk na papier lub opowiedzenie o nich komus (najlepiej obcemu w pociagu) bardzo pomaga. Trzymaj sie Aniu Z. i odzywaj w miare mozliwosci!
Ach, Kapitanie, dobiero zauważyłem… Nic nie powiem, prócz: placebo.
Jeanne Moreau podobno miała to przyrównymwać do jazdy samochodem. Panie wolą – daleeeekie dłuuuuugie objaaaazdy, a panowie – skrót!
Witajcie
Właśnie wróciłem z lasu. Normę wyrobiłem. Dziś nastrój zdecydowanie lepszy bo zabrałem mniej paliwa do piły a w zamian w piersiówce trochę paliwa dla siebie. Zakwasy w mięśniach już nie dokuczają. Nie czuję bólu lecz raczej skłaniające do snu błogie zmęczenie. Ale jeszcze przede mną trochę roboty. Przede wszystkim kasza na podrobach dla psów, które cały dzień mi dzielnie towarzyszyły. W garze gotuję też wywar na zupę pomidorową. Do tego bigos z białą kiełbasą. Na jutro zaplanowałem makaron z sosem pikantnym i sałatkę z wędzonej ryby. Kupiłem też zapas swojskiej kiełbasy, boczku, jajka, majonez i pyszny „chłopski” chleb. Wszystko to cholernie kaloryczne ale ciężka praca wymaga solidnego jadła. Jutro ciężki dzień, bo muszę piłą wyrobić normę na dwa dni. W niedzielę nie wypada hałasować. Chłopi, pracujący fizycznie przez 6 dni od rana do nocy przywiązują wagę do niedzielnego wypoczynku i mówią:”Panie Wojtku – niedzielna praca w gówno się obraca”. No bo jak im wytłumaczyć, że dla faceta zza biurka piła ( raz na jakiś czas)jest relaksem.
Pozdrawiam serdecznie i miłego wieczoru.
Cicho i pusto na blogu. Ja też żegnam się do jutra. Teraz czeka mnie zlewanie nalewki malinowej, i sprzątanie po tej robocie, przy której zawsze coś się nachlapie Potem segregacja serwet i obrusów do ptania, a jeszcze później porządek z zamrażarce, z której trzeba wyjąć mięso na 3 dni. Dzisiaj mamy zupę pomidorową, jutro będzie gulasz w niedzielę jakieś bitki, w poniedziałek zapiekanka z brokułów, ziemniaków i mięsa. O, i jeszcze się pochwalę – Pyra wzbogaciła się o lekką sportową kurtkę z kapturem, piękną wizytową bluzkę i dwie pary półbutów typu mokasyny. Wszystko to w połowie opłaciła dyplomacja, a w połowie Pyra Młodsza. Ciekawostką jest to, że nigdzie nie musiałam chodzić, zakupy zostały dokonane w sklepie internetowym i wszystko pasuje. Nic nie trzeba wymieniać.
Rzadko sie odzywam na blogu, bo i roznica czasu, i moje zainteresowania kulinariami staja sie coraz bardziej teoretyczne – ale czytam zawsze z przyjemnoscia.
Tak jest tu przyjemnie ze odwaze sie przyznac, ze dzis sa moje urodziny….
kucharko
wszystkiego najlepszego z tej okazji! Spełnienia marzeń wszelakich, zdrówka i finansów na miarę potrzeb, zaś obowiązków na miarę możliwości… 😀
Ja też rzadko piszę, ale dzień przy komputerze zaczynam od czytania tego bloga; jeszcze przynajmniej 2 razy w ciągu dnia wracam tutaj…
Ten blog to miód na serce!
Ucałowania dla Ciebie z dzisiejszej okazji
i pozdrowienia dla wszystkich Blogowiczów z Gospodarzem na czele
Kucharko, najlepsze zyczenia!!
Drogi Gospodarzu, królikom mowimy zdecydowania NIE. podobnie jak Torlin, z krolikami miałam bliskie kontakty. W stanie wojennym mieszkalismy u naszej przyjaciółki, w domku stojacym w ogrodach na tyłach kamienic, nie więcej niz 800 m od Wawelu i Rynku Głównego. Nasza przyjaciółka , właścicelka całej posesji hodowała kury i króliki. Prawie codziennie karmiłam te mile zwierzątka. A potem… Co prawda mieso królicze było głównie przeznaczone dla licznych w naszym domu małych dzieci jako produkt cielecinopodobny, ale czasem nasza przyjaciółka piekla w brytfance calego królika. Np. tego z czarnymi uszkami… Moj M jadl, ja odchodzilam od stolu. Wiem ze to hipokryzja, bo male cielaczki i prosiaczki też są słodkie i sliczne, ale cóż taki już ze mnie mieszczuch- hipokryta.
U nas dzis były chyba ostatnie w tym sezonie knedle ze swieżymi sliwkami. Kupiłam tez gruszki z zamiarem przerobienia ich na gruszki w sosie waniliowym, ale niespodziewany gość uniemozliwił mi\prace kuchenne. Gosc poszedl może wiec gruszki na kolecje??
Piotrze, nie wiem czy dotrę na Targi Ksiązki ,jesli nie, to do zobaczenia w Warszawie w listopadzie.
żono sąsiada,
nie nazwałabym tego hipokryzją. Po prostu jakoś tak to działa, że jedni coś jedzą, a drudzy tknąć nie mogą.
Moja siostra przez lata nie tknęła wieprzowiny, bo miała swojego ulubionego prosiaczka Pimpka, którego podkarmiała. W końcu Pimpek wylądował na stole – a ona wiedziała, co się stało wcześniej, bo nikt nie przypilnował gówniarza, żeby nie poszedł tam, gdzie nie należy (w trakcie uboju). Dużo nie zobaczyła, ale wystarczająco.
Ja wyrosłam z wiedzą, że kury, gęsi, króliki i pimpki w końcu idą pod nóż i lądują na stole, ona niby też, ale reakcja była inna. O dziwo, kurczak na talerzu jej nie wzruszał – i jak to wytłumaczyć?
W sytuacjach ekstremalnych (jak blokada Berlina, o której wspomina Arkadius) nie wiem, jak bym się zachowała i co bym w końcu zjadła, chcąc się utrzymać przy życiu. Pamiętacie katastrofę samolotu w Andach? To trochę od tematu, bo nie mówimy o sytuacjach ekstremalnych, ale to ciekawe, czym się kierujemy, które zwierzę pod nóż, a które niech sobie żyje, bo takie śliczne, milusie, mądre i tak dalej.
Przy okazji, w „Traktacie o łuskaniu fasoli” (kulinarny tytuł) Myśliwski wspomina przypadek świni Zuzi. Czemu Zuzi nie wolno było pod nóż i każdego roku znalazła się jakaś wymówka, nikt tego nie potrafił wytłumaczyć.
Droga Kucharko,
stu lat i zdrowie nieustające, które wzniosę w stosownym czasie (wczesne popołudnie to trochę za wcześnie), wszystkiego najlepszego !
No to szczęścia i sukcesów nie tylko za stołem Droga Kucharko. A w prezencie opis (do wzięcia) obiadu, który zrobiłem i przed chwilą skończyliśmy.
Na bazarku Basia kupiła po 25 dag świeżych kurek i gąsek. Zostały dokładnie (ale bez przesady, bo na mój talerz trafiły sosnowe igiełki) umyte i osączone. Potem wrzuciłem pokrojone grzyby na głęboką patelnię z rozgrzaną oliwą zmieszaną z masłem. Było też pół posiekanej drobno małej cebuli. Gdy grzybki już poddusiły się dolałem pół szklanki rosołu z kostki i kieliszek białego wina. Na koniec mały pojemnik 18 proc. śmietany. Szczypta soli i dwa małe peproncino zakończyło doprawianie duszonych grzybków. Zmniejszyłem temperaturę a na drugiej patelni rozgrzałem oliwę i wspypałem pół szklanki ryżu carnaroli. Szkliłem go kilka minut cały czas mieszając. Gdy stracił swą biel i zrobił sie niemal przezroczysty przesypałem go do grzybków w śmietanowym sosie. Dusiłem ok. 10 min. Risotto było świetne.
A do popicia wcale nie wino tylko podarunek Sławka – belgijskie piwo trapistów Chimay. Dzięki Sławku, było wspaniałe i przypomniało nam znowu miłe chwile w Kórniku.
Na deser florentynki i nasz ulubiony Black Yunan.
Piotrze, a la tienne,
Kuchareczko najlepszego
w pospiechu s.
@ Kucharko,
Prezydencki toast z przed lat:
Zdrowie Twoje w gardło moje.
Huuu, brrrrryyyy. Poszło.
@ Alicjo,
W przyszły weekend jestem wraz z przyjacielem życia w Pradze. Mamy tam dwa wolne wieczory. Byłaś tam nie tak dawno. Co proponujesz?
Wskazania od innych czytaczy wezmę również pod rozwagę.
Kuchareczko!
Wszystkiego przenajlepszego! 😀
http://www.youtube.com/watch?v=97V8DcbDOOs
a.j
U Kalicha albo u Fleku !
Jeslichodzi o jedzenie. U Kalicha obowiazkowo o szostej wieczorem po wojnie. Poza tym warto zobaczyc gdzie mieszkal Kafka.
Udanej wycieczki
Pan Lulek
Arkadiusie,
Swego czasu duzo czasu spedziłam „U Bonaparta”, stosunkowo niedalego Hradu, uliczka przylęgajaca do murow.Ale to bylo na pczatku lat 90-tych…
@ Pan Lulek
Szwejka pozdrowie od PLulka
@żona sąsiada
tez tam bywalem na poczatku 90 – atych. ale czas wszystko wymazal.
?U Bonaparta ” licze ze zalicze. dzieki
Arku, nie wiem, czy o tej porze roku to dziala, ale i tak powiem, wiec pod mostem Karola, od dupy strony jest wyjatkowo sympatyczna melina na zewnatrz, rzeczka plynie obok stolikow, piwko, jak wiesz, dania proste, podstawowe, ale pierwszej jakosci,
Arkadius:
Pub „U Veyvodu”, czynny do 5-tej rano 🙂
Atmosfera wspaniała, piją, śpiewaja, lulki palą, ale my chyba byliśmy w piwnicznej izbie dla niepalących, nie jestem pewna. To jeśli chodzi o piwo, bo jak Pan Lulek powyżej stwierdza, jedzenie u Kalicha jest słynne tak, że nawet ja słyszałam. Tyle, że my po wszelkich formalnościach hotelowo-parkingowych mieliśmy czas wyjść o 22-giej wieczorem na miasto (poszliśmy na kolację do Hotelu Europa), a następnego dnia poszliśmy na pizzę naprzeciwko naszego hotelu. Odradzam Hotel Europa i jego restaurację, knedliczki paskudne, sos ciężki. No dobra… było już pózno, ale to nie tłumaczy paskudnego jedzenia! Obsługa jednakowoż bardzo miła.
Ach, czyż można być jakimkolwiek ekspertem w tych sprawach po mniej więcej półtoradniowym pobycie w Pradze, i to będąc tam pierwszy raz?!
Vejvodu polecam z czystym sumieniem jako miejsce do picia piwa i pogadania. Mimo spiewów skądśtam, nie musieliśmy się przekrzykiwać.
Podkreślam: kiedys pracowałam w Czechosłowacji wtedy, i pokochałam knedliki. Oj, juz nie to. I to nie tylko tym razem sie przekonałam, ale i 4 lata temu, wizytując miejsce, gdzie te knedliki mi tak zasmakowały i smakowały przez długi czas.
Miłego pobytu Arkadius – i zdaj raport! A przede wszystkim dobrej pogody!
Do nas przyjeżdża Wojtek, bo wiatry maja być wspaniałe jutro po południu i w niedzielę z rana.
U Czechow bylem juz dawno, ale po tygodniu „inspekcji” w roznych miejscach podsumowalem ich kuchnie, jako wyjatkowo nieciekawa. A knedle moja zona robi daleko lepsze niz te ciezkie gule, ktore mi tam dawano. Sprawdzilem od Pragi do Brna – wszedzie to samo. Dobre sa piwiarnie, „gospodki” jak U Fleku i piwo bylo doskonale, zwlaszcza Budvar. Tylko, ze wtedy atmosfere w piwiarniach robily piosneczki i przypowiastki o glupich komunistach, swietnie „zaezopowane”, ktorych teraz nie ma. Dwoch mundurowych stalo w drzwiach, sluchalo i nie rozumialo piosenki „o zajaczku”, ktora byla wlasnie o policji, a spiewana im prosto w nos. Zostalo w pamieci powiedzonko „a tom se spil jak huba” – Vanoushek, kolezka. I „pane kerowniku, pokutka na pomatku” od policji drogowej. Sympatyczny kraj, ale sobie nie pojesz.
Hm… a kiedy byłeś w Pradze, Okoniu?
Powiedziałam, co widziałam i słyszałam „U Vejvodu” miesiąc temu. Atmosfera wspaniała i śpiewki, nie słuchałam o czym, ale atmosfera w piwiarni się nie zmienia , i młodzi ludzie i starzy i tacy mniej więcej.
Kuchnia 30 lat temu była inna, w małych Kralikach dbała o to w knajpie i hotelu „Beseda” kucharka bardzo świetna, a teraz powiadają, knedliki się robi „z paczki” kupowanej w sklepie, a nie od poczatku, „from the scratch”). I to jest ta różnica, iść na skróty, kupować i gotować z torebki. W restauracjach!!!
Mnie sie podobała kuchnia czeska-morawska-słowacka, bo miałam czas, zeby próbować wszystko, szkoda, że nie tym razem. I pewnie będę miała rzadką okazję, zeby oceniać.
Pozdrowienia!
p.s.
knedliki a knedle to nie to samo, Okoniu. Te czeskie. Knedlicki.
Alicjo, jak to fajnie, ze my po tej stronie jeszcze nie spimy ! W Czechach robilem interesy w latach osiemdziesiatych i wtedy bylem, moglo sie do dzis zmienic. Na pewno, jak piszesz, atmosfera byla swietna – w piwiarni, przy pogaduchach, ale jakie bylo menu w restauracji ? No, to jaka jest roznica miedzy knedlami, knedlikami i knedlickami ? Wtedy dawali mi duze kule z ciasta z miesem w srodku, albo sliwka (chyba). Do bani i jedno i drugie. W Brnie dali mi „przysmak firmowy” – diavolsko jelo. Niby gulasz z sosem, a mieso zylaste. W hotelach, gdzie byla kuchnia na wzor amerykanskiej czy niemieckiej, bylo znacznie lepiej.
tzn. jak 0koniu?
tak smutno opisałeś tak wesołe miasto. Był tam Schweik, jajcarz, jakich mało. A. Rosiewicz śpiewał o czeszkach tak ze modra śmiała się od ucha do ucha. Daj na luz, napisz cos do śmiacia.
Sławku,
Hmm, to będzie nowe doświadczenie, wziąć Karola od tylca. Mam nadzieje, ze uczynię to bezboleśnie dla otoczenia. W tej materii u mienia brak doświadczenia, ale popróbuje i przekaże dalej doświadczenia.
I tu przypomniał mi się komplement. Jak dotychczas, tylko raz cos takiego w życiu usłyszałem.
Sztuka miała ok. 2kg. Po odrzuceniu łeba i wnętrzności utopiłem sandacza w wysokim oleju. Pozostawało wystarczająco wiele do smakowania we troje / głupole surfole/. Jeden z nich zjadłwszy, wypiwszy i otarłwszy dziob w rękaw rzekł:
Gdybyś ty Arkadius jeszcze mi dupy dał to bym się z tobą chętnie ożenił.
??????????
@Alicjio,
wszystko wezme pod uwage, Danke danke
Rosiewicz upamietnil jeszcze „Szpetna Szwedke, zwinna Finke” i Niemke, co miala „wysprzatane miezkanie, z balkonem”. A Czeszki, prosze o wybaczenie, bywaja albo niezwykle pieknosci, albo jak noc sw. Barlomieja, albo: siedem grzechow glownych i osmy smutek. Albo – albo. Nie ma posrodku.
Alicjo, a slyszalas ich piosenke „do barlozenia” ?
Gospodko moja mala
Gospodko zakouzena
Gdysme mi mladi v zala
Bylas mi przisouzena.
Gdyz mas velki smutek
Gdyz te mrsi svet
Zaides do hospodki
Ne vratis se spet.
Na pewno z bledami, ale tak to mniej wiecej bylo, pod melodie walczyka.
Ależ lecisz stereotypami, Okoniu. (wpis 23:31)
Knedliky o jakich mówie, typowo czeskie, masz tutaj:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Knedliky.JPG
Zadne gule ani jakieś takie. Bardzo mi to przypomina kluski na parze polskie, ale jednak trochę inne. Jak sie nieoficjalnie dowiedziałam, teraz się je robi „z torebki”.
To tak, jakbyś placki ziemniaczane robił z torebki, Okoniu, a i owszem, są takie skróty nawet w moim polskim sklepie, ale czy to są prawdziwe placki ziemniaczane?! To „nie je to i se ne vrati”.
A czy cokolwiek na tym świecie jest niezmienne? Przecież ta cholera, Ziemia, ciagle się kręci 🙂
Towarzystwo amerykańsko – kanadyjskie pewnie już lula w łóżeczkach, więc o rtej porze i pogadać nie będzie z kim.. Gęba się mi roześmiała sama przy opisie Piotrowego risotta. Dlaczego? A bo ja to robię b. podobnie, tylko jako osoba leniwa z natury, nie zasmażam ryżu osobno, a suchy całkiem wsypuję do potrawy, śmietanę zaś dodaję na końcu. Z przypraw stosuję tylko sól, pieprz , majeranek i zielony koperek.
Kucharce nieco spóźnione życzenia – jasne, że najlepsze. Pisz Kucharko do nas częściej. Im nas więcej, tym ciekawiej.
Ach gdzież tam, Pyro. U mnie księżyc swieci prosto w okno, nie mogę przy tej cholerze spać nawet mimo zasłon, a niechby nawet zachmurzenie było. Jak sie przeniosło na stronę sypialni, zaraz mi się oko otworzyło.
Aluś, nie cuduj – masz swoją pigułkę nasenną przy boku. Czemu nie korzystasz?
Masz na myśli „tę” pigułę nasenną?! Toż to chrapie jak matkoboskaswięta, tym bardziej, że zachrypnięty i nawet kopnąć w zadek nie mogę, bo jak, skoro taki niby prawie chory. Pójdę dospać, jak się ten księżyc przesunie. Tymczasem poczytywuję to i owo.
Alicjo, zanim dośpisz – albo kiedy wstaniesz. Dawno temu podawałaś przepis na imbir marynowany, a ja go zgubiłam. Możesz powtórzyć? Podobno dobre, a ja będę w końcu tygodnia nw supermarkecie, to bym kupiła trochę imbiru.
Ha ha! własnie poczytałam wpis Jaruty u Owczarka :?Jezus, Maryja, Józefie święty, ratujcie mnie?. Prawie jak moja matkoboskaswieta.
Ale ale, czytam w GW, ze jakiś szesnastolatek nie chce sie uczyć w Anglii, bo szkoła łódzka mu zapewnia lepsze wykształcenie, wyższy poziom. http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,4617609.html
Nie wiem, może cos w tym jest, bo bratanica Jerza , ta ładna od pizzy na zdjęciach od Tereski, ucząca sie w Irlandii czasowo (2 lata studiów w Polsce przedtem) powiada, że chce wrócic do Polski i tu robic magisterium. Powiada, ze poziom nauczania jest bardzo niski w Irlandii. No to ja juz nie wiem. Zastanawiam sie, jak uczeń, taki 16-latek, może to ocenić. I nie wiem, jak 22-letnia Agnieszka może wydawać takie sądy. Mają jakąś skalę porównawczą, czy to tylko ja jestem taka durna?
Alicjo – coś w tym jest, jak w urodzie Angielek – albo są nieziemsko piękne, (z rzadka) albo lepiej oko przymknąć. To samo ze szkołami – albo są to ośrodki światowej sławy kształcące elity albo lepiej uczyć się w Kielcach.
A z Jerzorem – hej, ten gatunek jest zawsze albo chory, albo zmęczony. Kiedy oni zdążyli podbić świat i skąd na to siły brali? Bo to widzisz w porywach zdarza się, że jest i chory i zmęczony (tu mordka w usmiechu)
A, to prosta sprawa, tylko nie wiem, ile czego, bo ja jak zwykle robie wszystko „na oko”:
kilka korzeni imbiru (to niewiele waży) obierasz ze skóry, tniesz na bardzo cienkie kawałki, takie plasterki, solisz kapkę i do lodówki na parę godzin.
Szklanka octu (najlepszy ponoć ryżowy, ja biorę jaki mam pod reką, na przykład jabłkowy albo cuś, byle nie ten polski 10%, bo to za mocny), ze trzy łyżki cukru, zagotować i zalać tym gorącym wyciagnięty z lodówki imbir.
Po jakimś czasie zrobi się to lekko różowe. Schłodzic, trzymać w lodówce, Ja to zawsze mam pod ręką w lodówce.
Chwilka czasu, no to Bą Żur Ladies 🙂
Madame
W poniedziałek słoiczek na spróbunek powinien pójść.
Alicja
Czy to jest ta ładna dzieweczka, co pizzę nożem (!) na blasze (!) kroi?!
Ta właśnie, Iżyku, ta właśnie! Juz ona wie, co robi.
Bą żur Iżyku, baj de łej 🙂
Dzien dobry, Wy ranne ptaszki i nocne marki! U mnie mglisto i zimno, ale podobno troche wyzej jest slonce i zaraz pojedziemy to sprawdzic. Juz sie ciesze, ze od jutra wraca czas zimowy i chociaz przez jakis czas bedzie wygladalo, ze wstaje wczesnie 😉 Najlepiej mi pasowalo w Ameryce, bez problemu wstawalam o 5 rano 🙂
Bankiet wczorajszy byl udany, choc na poczatku bylo troche dretwo. Nie byl na tak „wysokim poziomie” jak ostatnio, bo zaledwie na wysokosci 864 mnpm, na gorze Gurten w Bernie, takiej stolecznej Gubalowce.
Tu jest aktualny widok:
http://www.gurtenpark.ch/gurten/gurtenpark/webcam.htm
Towarzystwo rozkrecilo sie przy bialym winie i spacerze po okolicy. Po zachodzie slonca, gdy Ksiezyc wytoczyl swoja pomaranczowa kule, towarzystwo udalo sie na kolacje przy pieknie zastawionych stolach, prawie jak noblisci 😉 Podano 3 rodzaje lososia, maslo, tosty, biale wino szwajcarskie. Pozniej zupa pomidorowa z czapeczka ze smietany i sporym dodatkiem ginu lanego wprost z butelki do kazdej podanej porcji. Do tego wybor pieczywa. Nastepnie delikatny sznycel z poledwicy wieprzowej w sosie ze smardzow, makaronem i warzywami z grilla (pomidor, cukinia) i duszona kalarepka. Wino czerwone Aigle. Na deser wielka beza z bita smietana, lodami i owocami (figa, maliny, gronko swiezych porzeczek), kawa, grappa, whisky, likier sliwkowy – do wyboru.
Pomarańczowa kula wreszcie się przemieściła na inna strone, to idę dospać.
No masz, a tu nemo dorzuciła menu. Miej litość, nie o tej porze!
Dobrze, że nie jestem żarłokiem, tylko smakoszem!
A propos smardzów (to chyba po naszemu morele), będę miała pytanie, tylko teraz naprawdę, już zasypiam nad klawia……
Nemo, zlituj się – ponad trezy godziny po śniadaniu (kawa) 3,5 przed obiadem i takie opisy? Utyję wyłącznie z wyobraźni. Żaden z naszych Panów jak dotąd nie nabrał się na moją prowokację, to ja teraz podrepczę do kuchni i zacznę majstrować przy obiedzie. Miał być gulasz ale nie będzie bo rozmroziłam nie ten kawałek mięsa. Zrobię wieprzowinę duszoną, dam do tego pyzy drożdżowe (nagotuje na 2 dni, jutro odparuję) zrobię surówkę z marchwi z cytryną i chrzanem. O desaerze i mowy nie ma. Mam za to duży, kompotowy słoik maliz z zalewy. Ma ktoś pomysł jak to wykorzystać? Do tej pory dawałam z lodami i bitą śmietaną po parę sztuk, ale ile można takich deserów? Do ciast w odróżnieniu od wiśni nie nadają się. Można co prawda wsypać na talerzyk i stosować jako zagryzkę, ale odwyk murowany po tygodniu.
Pyro, robisz stanowczo za duze przerwy miedzy posilkami, to nie jest zdrowo 😉 Pozniej jeszcze doloze obrazki do tego menu, ale nie wiem, czy zdaze przed wyjazdem w gory.
Przy sniadaniu przeczytalam w gazecie, ze w moim kantonie wlasnie wybuchla epidemia myxomatozy, smiertelnej dla krolikow i zajecy choroby wirusowej 🙁
Wyjazd sie opoznia (osobisty zmienia opony na zimowe) wiec gotuje obiad (ziemniaki w mundurkach, twarozek z rzodkiewka, sledz w smietanie) i zaladowalam ilustracje do wczorajszego menu:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Gurten2007
Pan Lulek,
140 funtow, 162 i pol cm wzrostu, no musi puszysta!
Jezeli chodzi o kroliki, to mam takiego jednego z dalszego polskiego sasiedztwa i ma na imie Kuba. Wszyscy go znaja, kica sobie w okolicy a do domu sam sobie wraca…i jak go jesc Panie Lulku??? Na nic niezwykle przepisy Pana Piotra, nie jadla, nie bedzie jadla, NIE I JUZ!
Heleno, cos dla Ciebie:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/DlaHeleny02/photo#5126012232268816834
Jako, że ilość zjedzonych przez Pyrę królików jest dość znaczna, czuję się po wpisach Leny, żony sąsiada i kilku innych osób jak kanibal, a nawet gorzej ; jak kanibal gustujący w dzieciach niewinnych. Trudno, robię co mogę żeby nie wyobrazać sobie cielątka, prosiątka i króliczka które aktualnie smakują mi bardzo. Obiad dzisiejszy z pyzami drożdżowymi był wyśmienity i na samą myśl, żśe jutro będzie to samo, gęba mi się śmieje. Malinowej nalewki wyszły 2 litry i nie jest to ilość imponująca więc trzeba będzie rodzinie skrzętnie wydzielać. Jutro może, a najdalej pojutrze zleję tegoroczny nalew likieru cytrynowego. Tego będzie jeszcze mniej, bo z litra mleka, litra spritu, kg cytryn i 40 dkg cukru otrzymuje się tylko 1,7 litra likieru. Reszta – niuestety=- zostaje w cytrynowo-serowych odpadach. Ale ten smak i aromat. Ech, w styczniu będzie już można w uroczystych chwilach kieliszeczek wypić.
Jeśli idzie o Zentrum, to ważne jest by powstało ono przy współudziale i Polski i Czech i Rosji i innych państw, bowiem większość europejskich krajów ma bogate doświadczenie w wypędzaniu lub, jak kto woli w etnicznych czystkach.
Frau Steinbach jest przedstawicielką tylko niemieckich wypędzonych i czyni to b. dobrze. Ona sama jak i jej poprzednicy zawsze używani byli w Polsce jako straszaki. Na szefa Zentrum szanse ma małe. To nie jest dobra pozycja startowa na stanowisko ponad państwowe.
Propozycji, co do miejsca powstania dokumentacji było wiele. Po Görlitz, Breslau i Straßburgu jest już dziś pewne ze powstanie ono w Berlinie. Moim zdaniem to najlepsze miejsce. Jest to gwarancja, ze powstanie cos ponad narodowego bez jakichkolwiek ideologiczny uwarunkowań. A powstać powinno, bo podobnie jak ludobójstwo jest i wypędzenie zbrodnią. Bez różnicy gdzie na tej planecie ma to miejsce.
Na cos takiego nie powinny wywierać nacisku żadne grupy polityczne.
Chciałbym, by moje następne 50siąt latach życia upłynęło w spokoju na tej planecie i by to właśnie EU była jego gwarancją, która składa się z wielu nacji. Niech żyje tutaj wiele kultur, każda tak jak chce, ale BEZ SZOWINIZMU. Ja wiem, ze to jest jeszcze daleka droga, ale warto nią podążać.
przepraszem,ale toto nie mialo byc tu
Kochana Pyro, jestem sobie chora, ale wyczytalam, ze grzyby juz dochodza poczta. Ubieram co popadnie i gonie do skrzynki, a noz widelec?
Pyro,
Dziś widziałem króliki w naszym magazynie spożywczym. Są po ca. 15Euro pro stück, z głową, ale bez skarpetek i ogonka.
nemo,
Bardzo interesująca ta pomidorowa z ginem!
Kiedyś gdy dyskutowano tu o puschu pisałem, że w Szwecji tradycyjną czwartkową grochówkę spożywa się z kielonkiem punschu. Później dowiedziałem się, że niektórzy wlewają ten punsch do talerza z zupą.
Dziwne zwyczaje kulinarne panują w krajach na Sz.
Mam w lodówce w butelce o kształcie naboju karabinowego resztkówkę trunku o nazwie „Jaktbitter Elkschnaps”. Ciekawem jakiej by tu zupy nagotować, żeby to pasowało wlać….
P.S.
Czy ktoś wie do jakiej zupy dolewają whisky w Szkocji? Panie Piotrze, pan tam niedawno był.
Zlewam z butelek wiśniówkę i pozostało półtota litra wiśniowej galaretki. Czy istnieje jakaś metoda na przefiltrowanie tej pozostałośći. Wypić trudno wylać szkoda.
Nie wiem jak to w Szkocji, Andrzeju, ale w Stanach, w Górach Skalistych, drwale ponoć przy wieczornym posiłku wlewają whisky do grochówki czy zupy mięsnej. Robią tak, żeby się szybciej rozgrzać, nie dla smaku. Czy działa i czy smakuje , nie mam pojęcia.
Kochana Pyro i Alicjo!
No wiec tak, wystartowalam z domu jak burza, dopadam skrzynki, rece mi sie ciepia i zaczyna sie muzyka jak w filmie Ptaki…..otwieram, pelna (ta ona skrzynka), wypadaja uporczywe ulotki, rachunki, muzyka jest glosniejsza i bardziej uporczywa i, i PACZUSZKA! Wracam do domu biegusiem (wciaz glosniejsza muyka), chce rozedrzec paczuszke ale sprytna Alicja tak zapakowala, ze sie nie da ani nawet zebami..muzyka moje lapki i sa, sa nozyczki! Muzyka, paczuczka, nozyczki i GRZYBY! Muzyka milknie i brawa!!!!! DLA PYRY I ALICJI Poklony, i BUZIA,
Lena – tych grzybków tyle, żeby się nazywało, że masz do Wigilii ale nie tyle, żebyś na serio miała grzyby. To troszkę daleko i ja nie wiedziałam jak to przekazać. Dobrze, że do kapusty będą.
Misiaczku – rozgrzej to-to w kąpieli wodnej i przelej przez gazę czy inną rzadką szmatę. Mnie zawsze wychodzi taki eierkoniak , który trzeba jeść łyżeczką.
Pyro,
i do kapusty i do uszek na Wigilię wystarczy, wysyłałam, to widziałam 🙂
Przepraszam Leno, że tak zapakowałam, ale chciałam jak najmniejszy pakunek zrobić, ale i tak, żeby nie doszło w proszku. Jak zaniosłam w oryginalnym pudełku od Pyry, to pani zaczęła wydziwiać, ze taki nienormowany pakunek (cholera, PN mi sie przypomniała, czyli polska norma!) i żebym lepiej kupiła pudełko „pocztowe” u niej i przepakowała, bo ona nie wie, jak to zakwalifikować (wysyłałam nie z poczty, tylko takiej filii w Shoppers, a oni nie wiadomo jak szkoleni). No to zabrałam i przepakowałam w domu po swojemu – to już wiedziała, jak zakwalifikować. Tyle ceregieli, paczka to paczka! Tak to jest, jak się poczta rozmienia na drobne i dopuszcza do interesu tak zwanych agentów, lub filie jak kto woli, a jeszcze lepiej franchisers.
Byłoby świetnie, gdyby paczuszki można było kompresować jak mp3 na przykład, i via komputer przesyłać, ale zdaje się, że to tak szybko nie nastąpi.
U mnie lało od wczesnego rana, teraz mgła i ku mojemu zdumieniu 17C na termometrze. Ma wiać okrutnie, więc ten od dechy juz w drodze.
Jerzor jak zwykle namieszał – mamy gościa i ma byc kolacja wieczorem gorąca, bo gość z dechy i zimnego jeziora, a tu też umówieni jesteśmy w gości wcześniej. Jak i kiedy ja mam tę gorącą kolację dla gościa ugotować, nie wiem.
Wiem, że w razie czego sie nie obrazi, że będzie gorąca herbata plus napitki plus suche żarło, ale czy można tak gospodyni mieszać w garach?!
Chwila. I tu mi się przypomniało, że mam szparagi zamrożone na zupę! Przynajmniej tyle zdążę zrobić teraz.
Krolik jest wysmienity i gosci dosc czesto na moim stole. Szczegolnie lubie krolika moczonego w zalewie z bialego wina i octu (24h), a potem duszonego odpowiednio.
Na szczescie krolik to jest popularne mieso w Quebeku. Mozna go kupic w roznych formach (tusza, pol-tusza, w kalwalkach), a takze z roznych zrodel: w tym tzw „free run”, cokolwiek to oznacza w przypadku krolika (z reguly krolik hodowlany siedzi w klatce i nie lata wolno po polu – chodzi zapenie o krolika koszernego biologicznie, bo to teraz bardzo modne).
Moja towarzyszka robi dzis kure po tajlandzku: w mleczku kokosowym, z zielem zwanym kafir i z kapusta chinska. Przepis orginalny, przywieziony z tamtych stron. Na szczescie w chnskim spozywczym mozna kupic wszystko, co potrzeba. Mondialisation, quoi…
Pozdrawiam.
Slawku, dzieki, ale kot moze i prawdsziwy, natomiast Cyganka z cala pewnoscia farbowana. Albowiem prawdziwa nigdy, ale to nigdy nie postawilaby filizanki z herbata na podlodze, gdyz herbata a takze naczynie w ktorytm sie znajduje byloby wtedy skazone. Kiedy mieszkam wsrod Romow lub nocuje w romskim domu zawsze dostaje dwa duze reczniki – jeden dla ciala od pasa w gore, zas drugi, od pasa w dol. W domach uprzedzana jestem zawsze jak sie usadzic w wannie, w ktora strone wyciagac nogi.
POnadto widac jej odslonieta noge, co tez jest niedopuszczalne. Wiec ktos sie przebral na cygansko, ale nie zna najwyyrazniej romanipenu – kodeksu rzeczy dozwolonych i zabronionych. Ha, ha. Nie z nami te numery!
Ale kotek jest OK.
Heleno kiedy pokażesz pierwsze zdjęcia ?
Doczekać się nie mogę 🙂
Alicjo, nie tak, ja chcialam odzwierciedlic Nastroj i Ucieche!
Buzia
Nic sie nie martw Lena, odebrałam jak trzeba, tylko przy okazji wylała mi się frustracja na naszą pocztę. Kanadyjską, dodam. Też „są problema” 🙂
Gościa wyprawiłam na deche po zjedzeniu sutej jajecznicy z pieczarkami, wybiera się trochę dalej, niż do zwykłego miejsca rzut beretem stąd.
Teraz ja lecę w gości do Bonnie, a wrócimy zapewne przed gościem wracającym z dechy. Idę narzucic troche urody na twarz.
Heleno, zapewniam, ze jesli ktokolwiek tu zdupil, to wlasnie ta Cyganka, na dzien dzisiejszy ma 18 wiosen, w zadnej szkole jeszcze nie byla, tancuje i spiewa z rodzinna kapela, najwyrazniej nauczyli ja mniej ortodoksyjnie, na podlodze, to kawa, moze do cherbaty podchodzi sie inaczej?
moze po prostu, Ona tez z tych bardziej zmondializowanych?
herbaty k.
Gościowie przy obiedzie, ale jacy to gościowie, skoro już od dawna przyjaciołowie, zapytali po zupie, co to?
Jedno – Królik?
– Taaak, królik…
Drugie – cielęcina?
– No toż pewnie, że cielęcina…
A Kierownictwo siedzi i już się wierci, już widzę jak w środku Kierownictwa Kierownictwo jest skręcane, jak Kierownictwo z widowni pragnie głośno rymy przed aktorami zgadywać (Słonimski) 🙂
– Dobry ten królik – mówi jedno – z czym on i jak?
– Aaaa, tak troszku z tym, a troszku z owym… – jak delficka Pytia odpowiadam mgliście i nie mniej grzecznie, by zakończyć – jak to cielęcina…
– No to królik w końcu, czy cielęcina? – pyta drugie z pełną gębą i oczyma w talerzu. Już mam jakieś następne brednie wygadywać, gdy pierwsze rzuca jak jaki Salomon w Familiadzie – Królik z cielęciną?!
Zdążyłem tylko przytaknąć głową, gdy Kierownictwo wypaliło: INDYK!
Cóż, wygrało. Ono zawsze u nas w domu wygrywa… Dolałem kadarki (macedonia, południe europy, trochę w dół od krakowa).
Pozdrowienia dla wszystkich objedzonych.
Indyk a’la królik z cielęciną !!
Iżyku!
Poproszę o przepis…. ile ja się tego naszukałem…. nagoglałem…nasłuchałem od tych co to w jakiś Hilonach jedli !!
Nadzieja już, jak młodość, w dal ujechała, a tu proszę!
W najmniej spodziewanym momencie. JEST!!!
Cuda tu się dzieją, cuda…
Pomieszales Slawek wczorajsze plany kolacyjne ktorej glowna atrakcja miala byc ta francuska kaszanka. Mialem ja robic po PanaPiotrowemu, czyli smazyc. Ale wieczorowa, wczoraj pora przeczytałem Twoj wpis.
I co ? Fajnie to brzmialo, ale w domu nie ma szalotki!!!! A jechac nigdzie juz nie mialem ochoty.
Na kolacje bylo wiec zupelnie co innego.
Szalotka zakupiona dzisiaj. Wiec czekam okazji. I zrobie tak jak napisales i po PanaPiotrowemu tez. Beda tego probki laboratoryjne,sa tylko dwa kawalki, nie musimy sie tym najesc. Poprobowac chcemy!!!
Doniose jak smakowalo!! Dzieki za przepis!!
Alicjo!! nocny marku!
Witam Cię!
Wspomniałaś o tym chłopaku, co w Anglii uczyć się nie chce.
Czytałem o nim w papierowej Wyborczej. On wie co robi. Jest pewnie, jak na te czasy nietypowym chłopakiem, ale doszedł do wniosku że lepiej teraz trudniej i mniej fajnie ale uczyć się w Polsce. Widzi sens takiego działania.
Ma zaplanowana, jak to teraz się nazywa, ścieżkę kariery.
Jestem dla niego pełen sympatii.
Gdy juz wrócisz upiękniona , jeśli chcesz wracać do tematu, poczytaj!
To jako pierwsze:
http://miasta.gazeta.pl/lodz/1,35153,4566479.html
To jako drugie
http://www.gazetawyborcza.pl/1,82709,4609016.html
A to trzecie
http://miasta.gazeta.pl/lodz/1,52108,4617609.html
Antku, chcialem dobrze, wyraznie wyszlo, jak zwykle, mam nadzieje, ze andouillette doczeka do podwojnego eksperymentu,
wyczytalem o chlopaku i przypomnialy mi sie analogiczne sytuacje w wersji francuskiej, maturzysci mieli spory klopot, zeby usytuowac Polske na mapie, ( pytanie, czy to w Europie? nie nalezalo do rzadkosci ), a czas byl taki, ze Polska nie schodzila z pierwszych stron, Malolat jest kumaty i chyba wybral slusznie nauke w Polsce
Slawek, jest baardzo dobrze. Jesli bym Cie nie doczytal, byloby po ptakach, czyli po andouillette. A tak: Co dwa smaki to nie jeden !
Trzymaj sie cieplo!
Antek 🙂
Przeczytałem dopiero dzisiaj mejla 🙂
Odp. jest taka sama, jak ta udzielona Nemo wczoraj po południu, czyli placebo itd.
Po czasie przychodzą mi jeszcze dwa skojarzenia, czyli:
1. W stylu Dziewońskiego z tekstami Mrożka – „Panowie – powiedział dyrektor na zakończenie narady – wniosek jest jeden, ale za to dla wszystkich: Podają trufle? Znaczy, gotuj się!”
2. Na sposób Stuhra – „Albercik… To działa…”
We francuskiej kaszance to lubczyk jest? Bo w polskiej to tylko lubczyk.
A co sie rozchodzi o chłopaka, to dobrze, to całe szczęście, że tacy są, choć nie wiem, czy mają lepiej. Na pewno samotniej.
Pozdrawiam wszystkich z zachmurzonego Amsterdamu. Dzisiaj byl wieczor leniwy, tzn zamiast gotowac poszlim w miasto i zjedlim w nepalsko/tybetanskiej restauracji. Wniosek: jak kazda pyra (nie mylic z Pyra) kocham kluchy i dzieki temu od dzisiaj jestem fanem momo(s).
antku:
bywam nocnym markiem, ale niekoniecznie codziennie czy conocnie. Mam ten sam syndrom, na jaki cierpi Wojtek z Przytoka. Księżyc!
Ale co do tych artykułów, zdumiałam się, bo jednak naprawdę ile może powiedzieć szesnastolatek na temat szkół i różnic między nimi? Bez przesady!
Aczkolwiek sympatyzuję sie z tym „starym maleńkim” mimo wszystko.
– się.
P.S. Szkoła szkołą, ale też ważne , co w domu. Bardzo ważne.
Hej spiochy! Odsypiacie to wstawanie o trzeciej? U mnie znowu pogoda, wiec nie ma wylegiwania sie, tylko w gory, w gory, mily bracie!
Widze, ze nawet czas jeszcze nie przestawiony 🙁
Witam wszystkich. Słońce przebija się przez mgiełki poranne i jeszcze całkiem nie wylazło ale jest jasno , więc mgła nabrała takiego „smacznego” złocisto różowego koloru. Napiszę coś po południu, bo teraz Anka ma dużo pracy.
Jak to nie przestawili czasu.
Przestawili i to calkiem. Na jesiennie wraz z pogoda. Nie pada tylko mzy. Niby troche pozniej ale jakos sennie.
Zagadka. Pogoda barowa czy lozkowa. Nagroda jak zwykle do odebrania osobiscie u mnie za uprzednim zgloszeniem przyjazdu.
Bedac w Grazu z moim przyjaciele widzialem jak pracowicie kupowal termofory dla calej rodziny i sporo na sprzedaz. Artykul sezonowy. On prowadzi sklep w ktorym jast schwarz, mydlo i powidlo. W domu jego zona Maria podziekowala za zakupy a potem powiedziala nostalgicznie. Zebysmy to mieli w domu pierzyny, to nie potrzeba by tych termoforow.
A ja mam i nie uzyczam. Niech sobie kupia. Pyra wie gdzie. W Poznaniu oczywiscie, niedaleko Targow przy ulic Roosvelta.
Jesienne i piekne uklony sle Wam spod ogoloconych juz drzew.
Pan Lulek
Witajcie
U mnie to samo od kilku dni – praca w lesie. Dziś aby ludzi nie drażnić warkotem piły tylko siekierą operowałem. No i piękne zdjęcia zrobiliśmy. Opublikuję we wtorek bo jutro ostatni dzień urlopu i zakończenie trzebieży. Teraz lecę na obiad bo głód skręca kiszki.
Pozdrawiam i miłej niedzieli.
Ps. Świetnie się czuję, ruch i świeże leśne powietrze cuda czyni. Po prostu odmładza.
Witajcie poprzestawiani!!
Heleeeenoooo!!!!
Hop. hop!!!
Jesli usłyszysz, proszę rozwiej wątpliwość.
Dzisiaj u mnie odbędzie się uroczyste uwolnienie zanzikury z kurnika.
Ale w Twoim przepisie jest jedna niedoczytana wcześniej, luka.
Zielone pokrojone pomidory.
Kiedy poczęstować nimi kurę??
Na początku , czy przed podaniem razem z fasolką??
Czy tak jak z szampanem : można w trakcie, po i przed??
Pozdrawiam niedzielnie!!
Pomocy!!!!! Jest tam kto?!
Antek,
nie wydzieraj się tak, bo niektórzy jeszcze śpią!
U mnie 2C z rana, ale w końcu ostatnie dni pazdziernika, było nie było. I co mnie dziwi, mimo wielkiego wiatru wczoraj jeszcze sporo liści na drzewach, nie tak, jak u Pana Lulka, że ogołocone. Poza tym rzadko bo rzadko, ale zdarzyło się, że nie było energii elektrycznej przez prawie dwie godziny nad ranem.
Pierzyny nie mam, ale kołdrę z gęsiego puchu i owszem. Przydaje się, zwłaszcza, kiedy elektryka wysiada.
A, i czas u nas przestawiają za tydzień. Europa jak zwykle się spieszy.
Panie Lulku, pogoda podobno wyśmienita na surfing, przynajmniej tutaj. Ani barowa, ani łóżkowa. Oczekuję nagrody.
ups…….
Alicjo!!! sorki!!! u mnie 14,26.
Ale już możesz pomalutku się budzić…….
Miłego niedzielnego surfowania.
Piekę pasztet, bez królika, za to dużą blachę. Będzie czym się podzielić z sąsiadami i jeszcze zamrozić. Dla thermomixa to 2 razy po 1 minucie, naprawdę polecam. Przed thermomixem pasztetu nie robiłam ani razu, taka zmiana.
Pogoda, że tylko gotować. Chcę zrobić nalewkę żurawinową. Może Państwo macie wyprobowany przepis na niezbyt słodką?
A Boże mnie broń przed surfowaniem, chyba, że w sieci! Powolutku to już dawno się obudziłam i nawet zgłodniałych nakarmiłam. Ogień w kominku byłby nie od rzeczy, co kominek, to nie kaloryfery.
Miłej niedzieli wszystkim życzę.
Alicja !
Zgadzam sie z Toby w pelni. Co kominek, to nie kaloryfery. Co pierzyna, to nie kordelka.
Cieplosci
Pan Lulek
tss !
Slodz miodem i caly czas probuj. Jak juz nic nie pozostanie znak, ze bylo w sam raz
Pan Lulek
@ Chłopaki i Alicjo
Chłopak korzysta z możliwość wyboru a starzy mu w tym nie przeszkadzają. I chwała im za to. Czytał pewnie ze również nad Łaba gówniarze zajmują ostatnie miejsca w klasyfikacji Pisa i wybrał kraj nad Wisłą.
Tylko do cholery, dlaczego w rankingu Noblistów jest zupełnie odwrotnie. Jest ich tutaj w D z tegorocznymi 275
Nalewki żurawinowej nie produkowałem.
W ubiegłym roku przerobiłem eksperymentalnie borówki.
Do butelek ponasypywałem borówek, zalałem naszą czystą 40procentowa.
Stało to tydzień, może 10 dni. Potem zlałem. Wóda taka wyszła, bardzo wytrawna, tylko o pięknym jasnorubinowym kolorze. Dosłodziłem symbolicznie- 2 łyżki cukru na 0.5litra. Zamknięte stoją w piwnicy do dzisiaj. 🙂
Rok minął. Czeka na okazję.
Może więc i tak z żurawinami. A słodycz dorobić wg. zalecen Pana Lulka.
Co do chłopaka- nasza szkoła wbija w głowę wiele niepotrzebnej i szybko zapomnianej wiedzy.Realizują program ! Wasze może mniej wymagają ale uczą większej samodzielności, inwencji, otwierają na wiedzę. W szkole nie wiedzą gdzie Polska ale potem te Noble dostają. Chłopak jest samodzielny, kreatywny -myślę, że wie co chce osiągnąć, niech mu się spełni, niech ma szczęśliwe życie. To chyba najważniejsze. A Nobel tak przy okazji…
Lece do kury.
Panowie! Co Wy z tym nieczczesnym krolikiem? Kura nie wygladz na puchata, mozna jesc, swinia, krowa tez. Klopoty mam z koniem i ostatnio z niedzwiadkiem takoz samo. Czy mi sie klania psychiatra?
Lena,
wybierasz się na irlandzkie tańce to jak najbardziej, polecam koninę. Wpadasz bezproblemowo w rytm.
Był taki film, poczatek 70ych: jeszcze słychać śpiew i rżenie koni, pokręcone historie.
Antek,
Uchyl rąbka tajemnicy i nastukaj gdzie/ trochę dokładniej/ toto stoi. Tak długo? Masz problemy techniczny? Brak wspomagania?
Gdybym miał GPSa podałbym dokładny namiar na moją piwnicę.
A tak mniej szczegółowo : Warszawa.
Gdybyś kiedykolwiek tędy gdziekolwiek to zapraszam.
Borówkówka, szlachetniejąc , czeka ludzkiej gęby. 🙂
Materiał ekologiczny, z Roztocza.
Antek !
Badz czlowiekiem, jesli nie chcesz dac calego adresiku, to podaj przynajmniej dzielnice. Albo zacznij dawkowac. Na przyklad Prawobrzezna albo Lewobrzezna. Potem bedziesz dalej uscislal. Praga Polnoc czy Saska Kepa i dalej, Zoliborz, Srodmiescie, Mokotow itp. Mysle, ze po kilku rundach bez GPS-u damy rade. Na wszelki wypadek nie degustuj przed kazda runda bo moze nie starczyc do konca.
Przyjemnej zabawy
Pan Lulek
Dajcie spokój Antkowi, toż ma tylko pół litra tego specjału!
Zaraz zaraz, Antek… uściślij może, ile tych butelek?! Bo się do końca nie wyspowiadałeś! Napisałeś, że na pół litra, a potem, że butelki. To moze faktycznie jest po co jechać do Warszawy?!
Ja mam jeszcze szczątkowe ilości wiśni z nalewki od Pyry, nalewka bezpiecznie w piwnicy, Pyra nie kazała pić przed Bożym Narodzeniem. Ale wisnie zaraz zjem!
Arkadius
Gratuluję kumpli o których w piatek pisałes. Moich niestety albo marskość wątroby dopadła albo stali się jakimiś „laczkami” swych dominujących kobiet. Temat wart dyskusji-męskośc, mężczyźni i te całe Hemigwayowskie klimaty. Facetom ciężko jest ostatnio, sam się z tym borykam. Pozostaje mi tylko pogrutaulować Ci fajnych znajomych. Idę spać, bo od rana fizyczna orka. Mam nadzieję, ze od wtorku pogadamy o męzczyznach i implikacjach ich upadku w ostatnich latach. I o kuchni męskiej też pogadamy.
Spokojnej nocy chłopie.
Pan Lulek, Antek,
dziękuję, może poeksperymentuję. Pozdrawiam.
Jestem, odbyliśmy niedzielny obiad z moją stryjeczną „sister”.
Było smacznie. W roli głównej zanzikura. Po trudach przygotowań, skupowania niezbędnych różności, krojenia, siekania, miażdżenia, gotowania, okazało się że jest to egzotyczna wersja naszej potrawki z kury. Wszystkim smakowała! Zostało trochę sosu.
W Hiltonach takiej nie podają, tam teraz w niedzielnym menu króluje „Kaczka na smutno”. Jeśli ktoś potrzebuje przepis- służę pomocą.
A co do pytań i wątpliwości Waszych :
Alicjo! Flaszek jest czy. Czy cztery? Niech przypomnę. Cztery!!!
Moja wiśniówka też czeka z premierą. W tym roku wg. nowego przepisu.
Panie Lulku – pierwsza podpowiedź -lewa.
tss – miałem spytać , coż to jest ten thermomix, co pasztety w dwie minuty wyrabia. Jak wspomnę tradycyjny wyrób pasztetu…..trwa to jednak dłużej.
A udał się??
Pilna odpowiedź Andrzejowi Sz.
Szkoci na bazie whisky robią wspaniałe sosy do haggisa. O zupie nie słyszałem, nie jadłem, nie czytałem. Na wszelki wypadek zatelefonowałem do kuzynki (pół-Szkotki, pół-Polki z rodu Korzeniowskich tych od pisania a nie od chodzenia) i ona też nie jadła (nie piła) zupy z whisky. Ale obiecała zapytać najstarsze ciotki-Szkotki i odpowie. Musi więc Pan uzbroić się w cierpliwość i zachować restki w butelce.
Właśnie wróciliśmy z Targów w Krakowie ale nie mam siły by dziś je opisać. Ale było cudnie. Może Dorota z sąsiedztwa napisze pierwsza, bo młodsza i ma więcej sił (twórczych). Moje sprawozdanie z całej podróży po Krakowie ( w tym wyprawa Pod Różę) później.
Oj. Piotr opadł z sił!? Jak się Basia za Piotra wezmie… I bardzo dobrze!
Antek,
jestem z Tobą. Jednak wolę tradycyjnie, a niech się wlecze, ale… czyż nie o to chodzi?! Toż to cała przyjemność, przygotowywać jedzenie. Arkadius w akcji!
On wie, o czym pisze, ale przesadza z tym, że tym, ze mężczyzni. Zyczyłabym sobie czasem. A słyszę „no to dzisiaj robimy sałatę”. Pytam, po co liczba mnoga, wiadomo, kto robi.
No, w mojej wsi pod Turbaczem to duzo łatwiej o zająca niz o królika 🙂
Skoro syćka juz śpiom, to jo ku ty syćkim dołącom.
Pstryk! Światło w mojej budzie zgasone. Dobrej nocy syćkim 🙂
Hej… wstawać i do roboty!
Z powodu rzeczonego księżyca nie mogłam spać, wysłuchałam wykładu Prof.Bartoszewskiego, a potem zrobiło mi się lirycznie na duszy i wreszcie postanowiłam nadrobic zaległości w czytaniu, kiedy mnie tu nie było, nawet jak byłam wirtualnie – ale zazwyczaj to był czas, żeby przelecieć po wpisach.
Oj, uśmiałam się po pachy po takiej dawce (ha! spróbujcie!), a ciągle mnie korciło, żeby dopisać parę komentarzy – a przecież to czas, który minął i wszystko zostało skomentowane odpowiednio, ja też się z podróży wtrącałam.
Z uśmiechem na twarzy udaję sie wreszcie spać, chociaż księżyc krąży wokól domu, że w mordę mu dać!