Przykro mi, ale nie moge obejrzeć z przyczyn technicznych ( a tak się dobrze zapowiada ten odcinek). Przerywa co 3- 5 sekund, dodatkowo np. dźwięk się powtarza i nie nakłada z obrazem. Wydaje mi się, że komputer mam sprawny- inne otwierane filmy- bez zarzutu.
Panie Piotrze, z tego, co Pan tu pokazuje, zadna cykoria nie wyrosnie! Potrzebny jest gruby korzen cykorii, piasek, wilgoc i ciemnosc. Korzen wypusci liscie w kazdych warunkach, ale w ciemnosci pozostana blade i pozbawione goryczy. Znam eksperyment belgijskich speleologow w szwajcarskiej jaskini Bärenschacht. Na biwaku na glebokosci ok 700m zagrzebali korzenie cykorii w piasku i zostawili na kilka miesiecy. Na nastepnej ekspedycji mieli najbielsza cykorie na swiecie!
Heleny Tata mial podobne oceny, jak moj. Nie znosil „szwycerow” (brylantyna, ciemne okulary, akcentowane „e” z ogonkiem, odstawiony maly paluszek na szklance z herbata, „ilez to wiosenek sobie liczy sz.pani” i tysiac innych) i tepil bez litosci. Na „szwycera” mowil „fryzjer”, „fryzjerska elegancja”, to szlo wszystko pod szyldem snobizmu. MT7 ma racje z temy bawolamy, ale tam chyba bylo „…pola w wodzie mokna”. A P.T. Wykonawca wyraziscie, MT7 ma racje, wymawial „l” (lodka) przedniojezykowe, nie labialne. Powiew egzotyki mial kompensowac izolacje od dalekiego swiata, a n.p. Kuba byla swietna politycznie, antyamerykanska, no i Indonezja byla wtedy „nasza”… Kto by pamietal, gdyby nie Blog…
Temat Gniatkowskiego Janusza widzę wciąż aktualny.
Kilka miesięcy temu dostałem od przyjaciela z Polski całe mnóstwo starej (1950-1960+) muzyki popularnej. Akurat wpadł był on w ten nastrój i ponagrywał skąd się dało.
Między innymi Gniatkowskiego Janusza:
Bolero
Vaya con Dios
Volare
Banana
Apasjonata
Archipelag
I wreszcie stało się
Kuba wyspa jak wulkan gorąca
Na pamiątkę
Nie powiesz nic
Przez łzy nie widać słońca
Za kilka lat
Piosenka kubańska
Kapelusz staromodny
Siedem czerwonych róż
Indonezja
Wprawdzie mam nieco cykorii ( żeby nie było żem nie w tym blogu i nie na temat ) ogłaszając to wszem i wobec ale w celach ściśle naukowych mogę udostępnić.
Tylko serce nie uśnie
W kalendarzu jest taki dzień
Arrivederci Roma
Bella Bella Donna
Idzie wiosna ulicą
Most na rzece Kwai
Ostatni walc
Zakochana Biedronka
Bella bella donna, wieczor taki piekny, pojdziemy na kawe do malenkiej kawiarenki… Andrzeju, czy to tak idzie? A w jaki sposob udostepnisz Twoje zbiory?
SŁYSZYSZ,PAMELO,TEN ŚPIEW I DŹWIĘKI GITAR ?
TO ŚPIEWAJĄ CHŁOPCY Z NASZEGO PUEBLA.
JUTRO O ŚWICIE WYRUSZAMY W ŚWIAT.
GŁÓD WYPĘDZA NAS Z TEGO PUSTEGO STEPU,
NA KTÓRYM ROSNĄ TYLKO KOLCZASTE OPUNCJE.
MOŻE W DALEKIM MIEŚCIE ZNAJDZIEMY
ODROBINĘ CHLEBA I ODROBINĘ SZCZĘŚCIA ?
NIEBO SKĄPI SUCHEJ ZIEMI KROPLI DESZCZU,
NIEBO SKĄPI SZCZĘŚCIA BIEDNYM TAK,JAK MY.
UKOCHANY,TO JEST NASZ OSTATNI WIECZÓR,
ODEJDZIEMY,KIEDY BŁYŚNIE SIWY ŚWIT.
ZA TYM PUSTYM STEPEM MIASTO JEST OGROMNE,
DLA NAS DWOJGA TAM ZBUDUJĘ PIĘKNY DOM,
PRZYŚLĘ LIST, A POTEM TY PRZYJEDZIESZ DO MNIE,
ODNAJDZIEMY SZCZĘŚCIE SWE DALEKO STĄD.
PARLANDO :
JUŻ TYLU CHŁOPCÓW ODCHODZIŁO Z NASZEGO PUEBLA
I WSZYSCY PRZYSIĘGALI SWYM DZIEWCZYNOM,
ŻE WKRÓTCE JE DO SIEBIE ZABIORĄ –
ŻADEN NIE PRZYSŁAŁ LISTU.
PEWNIE I W TYM MIEŚCIE ŻYCIE
JEST ŁATWIEJSZE,NIŻ U NAS.
ŻEGNAJ WIĘC,KOCHANY,LECZ PROSZĘ CIĘ :
NIE ZAPOMNIJ NIGDY O MNIE.
KSIĘŻYC SWOJĄ ZŁOTĄ TWARZ POCHYLIŁ NISKO,
NIECH NIE SŁUCHA – NIE ZROZUMIE NASZYCH SŁÓW.
CHOCIAŻ WIEM,ŻE NIE OTRZYMAM TWEGO LISTU,
MÓW O SZCZĘŚCIU,O SPOTKANIU NASZYM MÓW.
ZA TYM PUSTYM STEPEM MIASTO JEST OGROMNE,
DLA NAS DWOJGA TAM ZBUDUJĘ PIĘKNY DOM,
PRZYŚLĘ LIST,A POTEM TY PRZYJEDZIESZ DO MNIE,
ODNAJDZIEMY SZCZĘŚCIE SWE DALEKO STĄD.
ODNAJDZIEMY SZCZĘŚCIE SWE DALEKO STĄD.
Okoniu
Cykor pochodzi z gwary więziennej, Lękliwy facet co to nigdy się nie wychyli ze strachu. Może pochodzić od więziennej kawy zbożowej z dodatkiem cykorii. Czy ktoś jeszcze pamięta kawę zbożową dawaną robotnikom w upały? Z dodatkiem cykorii.
Dopiero teraz przeczytałam wczorajsze wpisy i dzisiejsze też. Wczoraj ciężko podpadłam i nawet dzisiaj pełnego odpustu nie dostąpiłam, bo zalałam kawą klawiaturę. Dzisiaj Ania zainstalowasła nową i nawet pozwoliła mi tu usiąść. Nieszczęsny Janusz Gniadkowski (i jego żona Barbara) śpiewał rzeczywiście część z cytowanych wyżej piosenek – w tym piosenki Domenica Modugno z polskimi tekstami. Były to typowe piosneczki do podwieczorków z truskawkami w Milanówku. Potem idol starszych pań śpiewał do kotleta w salonach statków wycieczkowych po Morzu Śródziemnym, gdzie zreszt ą dorobił się tytułu bohatera, gdyż był jednym z ludfzi wziętych jako zakładnicy kiedy to Fatah uprowadziło statek. Gniatkowski nie wiem już co zrobił (albo czego nie zrobił) ale po uwolnieniu dostał jakieś włoskie odznaczenie. Potem wrócił do kraju, tu uległ ciężkiemu wypadkowi, jakiś czas jeździł na wózku, żona mu ogromnie pomagała, trochę się wygrzebał i miał nawet parę koncertów dla TVP. Czy jeździł z koncertami po kraju, nie mam pojęcia, bo nie był to lubiany przeze mnie rodzaj muzyki.
Do wszystkich miłośników malinówek – są, a jakże tylko nie w sklepach, ale na straganach. Są do późnego września do końca grudnia. Nemo pisze, że ulubioną jej gruszką jest klapsa. Moją też, chociaż wolę ją w odmianie „kongresówka”. Jest to klapsa ze smołowym posmaczkiem. Wyjątkowo smaczna.
Stala Golas pod sosnickom i spiewala dosc gromnicko…
Wroce do kulinariow i wspomne jeden z szokow mojego dziecinstwa: bylo to zobaczenie Z BLISKA Tercetu Egzotycznego jedzacego flaki i odsmazana kaszanke w bufecie dworcowym w Kostrzynie nad Odra! Po pieknym wystepie z piosenkami typu „Cielito lindo” itp. – taaka proza…
Gruszki smakuja mi najlepiej, jak sa ugotowane w bialym winie z cukrem, cynamonem, gozdzikiem i skorka cytrynowa, a potem polane sosem czekoladowym albo waniliowym (z zoltek, mleka, cukru i wanilii ubitych na parze do zgestnienia)
I dlatego to warzywo u mnie występuje pod tytułem „belgian endive”, a ja robię na dwa sposoby.
Bardzo dobra sałata: pokroić liście, do tego czerwony (dla koloru) grapefruit obrany ze skóry i skórek, awokado obrane, pokrojone w kawałki – nic więcej, żadnego sosu nie trzeba. To jest „leniwa” sałatka według mojego przyjaciela-surfiarza.
Na gorąco robię tak: http://alicja.homelinux.com/news/Food/Belgian_endive/
W kawałkach jest ser cheddar i kapka masła, a starty parmezan nie pierwszej jakości, ale taki był pod ręką.
Andrzeju Szyszkiewiczu,
posługiwałeś się kiedyś ftp? Gdybyś chciał coś przesłać, najlepiej via ftp, skontaktuj się ze mną pod: alicja@cogeco.ca , podam szczegóły.
A, i jeszcze dodam, że w Belgii zaserwowano mi narodową potrawę – endywia owinieta w plastry szynki, na to mnóstwo sera, pamiętam, że cztery rodzaje – to wszystko w głębokim talerzu razem zapieczone. Pyszne, ale uporałam się z 1/4 zawartości talerza. Po prostu za dużo!
Dawno dawno temu zrobiłem ciasto orzechowe z gruszkami gotowanymi w syropie. Ciasto nazywało się Helena. Ale przepis zgubiłem i klops. Może poszukam w internecie. Ciasto było wyśmienite. Nasłuchałem się pochwał od Ewy Ziętek i jej przyjaciół. Stare zakopiańskie czasy.
Ja tez, podobnie jak Alicja, nazywam te jarzyne endywia i akurat mam dzis robic w charakterze salatki na kolacje z E: spagetti, kokilki sw. Jacka czy jak sie to tam po polsku nazywa, salata z endywii i kopru wloskiego, na deser creme caramel z czekolada, a wszystko popijane butelka Asti Spumante, ktore sie wlasnie mrozi (sorry, ale my uwielbiamy wloskie Asti, taka slabosc panienska….)
Endywia cudownie oczywiscie idzie w parze z pomarancza, jakkolwiek jestem gotowa sprobowac po panapiotrowemu z krupnikiem. MOze jeszcze nie dzisiaj, ale nastepnym razem.
A! O najwazniejszym zapomnialam. Otoz w erze glebokiego Gomulki, posrod siarczystych mrozow, i braku wszelkich swiezych jarzyn procz bulgarskich mrozonek, salatke ze swiezej endywii podawano w takim barze w Warszawie, ktory sie nazywal bodaj Kubus Puchatek. W czasie przerw w probach teatralnych wyskakiwalam do tego baru i kupowalam sobie:
a. Flaki – za 8 zl
b. na deser – salatke z endywii za 4 zl 80 gr – zeby nie dostac szkorbutu.
Byly to lata bardzo chude, ale dzieki temi i ja bylam chuda. Wiekszosc czasu odzywialam sie jednak jedna porcja sledzia w oliwie w bufecie teatralnym – na kredyt u Pani Krysi.
O tym jak raz zemdlalam z glodu pisal gdzies Henryk Grynberg, bodaj w Zyciu artystycznym, ale nie jestem pewna.
Tarte Tatin, owszem. Renata sie ostatnio nauczyla robic, choc jeszcze u niej nie probowalam,
Oczywiscie, ze creme caramel. Musi byc duzo tego ciemnego gorzkawego sosu dookola.
A najlepszy creme caramel to taki z ogromna iloscia koserwantow i brazowej farby. Sprzedaja w moim mini markecie naprzeciwko. Grzeszna tajemnica mojej kuchni.
Helena,
czytając, co napisałaś wyżej, pomyślałam sobie, że w erze głębokiego Gomułki dobrze było mieszkać na głębokiej wsi i to było moje szczęście, które pózno, ale doceniłam. Ogród był duży, warzywniak także, beczki kapusty kiszonej (z jabłkami!) i ogórków w piwnicy, w wielkiej skrzyni w piasku marchewy, selery, pietruchy, cebule i co tam jeszcze, jabłka różnego rodzaju na półkach oraz gruchy, niektóre do jedzenia nadawały się po odleżeniu swojego, około końca grudnia. O słoikach nie wspominam, owoców w tym ogrodzie było zatrzęsienie. Mama była zapobiegliwa, nic się nie marnowało i każdego roku tych słoików zostawało sporo na następny. Do tej pory robi mnóstwo słoików nie wiadomo dla kogo, ale robi, z „rozpędu”, tak jak zawsze. Jeżeli do tego dodać kury, tę nieśmiertelną krowę Minkę i jakieś prosię – mogę powiedzieć, że te prawie 20 lat mojego zycia upłynęlo w kulinarnym luksusie, nie przesadzam. O, i ryby, które Dziadek łowił latem! Mieszkając w Warszawie czy innym wielkim mieście, bez tak zwanego ogródka działkowego, bez piwnicy, niewiele można było zdziałać, tylko liczyć na sklep. Kiedy wreszcie człowiek poszedł na tak zwane „swoje wynajmowane” w wielkim mieście, to się trochę z ręką w… wiadomo, czym obudził.
Marialko!
To musi być u Ciebie, bo ja nie miałem najmniejszych kłopotów z filmem.
Panie Piotrze!
Dziękuję za film.
Nemo!
Klapsa to tylko „na żywo”, ze ściekającym sokiem po brodzie, najlepiej prosto z drzewa.
Ba, na wsi! Przetwory i jablka mozna bylo oczywoscie dostac i w miescie, nieraz bardzo dobre, jak z bazaru, ale swiezej salaty jednak nie bylo. Endywia jednak pojawiala sie w Wraszwaie w delikatesach – 24 zl za kilo. POmidory byly po 250, zas pmarancze („poprosze o jedna ladna dla chorego!”) byly po 60, cytryny izraelskie po 40 zl kilo z cienka skora, arabskie z gruba po 30 zl..
Ja te dupke wycinam stozkowo, a potem robie salatke, albo dusze podobnie jak Gospodarz. Jednakowoz lodeczki cykorii najlepiej nadaja sie do dipow, razem z marchewka, fenkulem, papryka itp. pokrajanymi w podluzne paski.
Ja też tak robię, Nemo, bo ta dupka jest gorzka. Do dipów nie próbowałam, dzięki za sugestię. Dzisiaj jest dzień na sałatę, zadnego gotowania! Upał, wilgoć, czyli sauna.
Torlinie!
Wierzę na słowo. Skoro to u mnie- dowiem się co z tym zrobić i obejrzę.
Pięknie się u nas rozwinęło, nie powiem. Te liczne klapsy. Dupki wycinanie…
Też wycinam. Cykorię lubię duszoną z czerwoną cebulą, papryką i rodzynkami, całość ze sporą ilością pieprzu. D. przywiozła z Paryża smak następującej treści- sałatka z cykorii, sera pleśniowego, włoskich orzechów i rodzynek z odrobiną oliwy.
Pokićkało mi się wszystko – Gniatkowski wyemigrował do Izraela, a na statkach był nie tylko Gąsowski ale i Kurtycz. I to Kurtycz miał bodajże taką romantyczną przygodę i wypadek. I to Kurtycz śpiewał Cichą wodę” (melodia zresztą rosyjska). Pokićkali mi się panowie, bo ja ich nie słuchałam, a tylko teraz niekiedy nostalgiczne programy w TVP przypominają mi stare przeboje. Te piosenki były wtedy grane na każdej „tańczonej” imprezie.
… stłukłam szklankę, co mi sie zdarza raz na sto lat, a zbierając szkło walnęłam łokciem w kant (ostry) krzesła i teraz patrzę, jak nabiera kolorów ten łokieć, mimo szybko przyłożonego lodu. „Prąd” po ręce też przeszedł, czyli wiecie, gdzie mniej więcej się walnęłam. Ja sobie wypraszam, przecież to środa, i bynajmniej nie 13-go!
Zbigniew Kurtycz? Tak mi się kojarzy imię z nazwiskiem. A z tym statkiem nie wiem dlaczego, kojarzył mi się Andrzej Dąbrowski.
Marialka, o tej sałacie wspomniał Sławek. Polecam moją, tę „leniwą”, według surfiarza.
Czy jest lekarz na pokładzie i mógłby się zająć moim prawym łokciem?! Ból aż do łopatki 🙁
Widze,ze w Anglii i w Kanadzie pomieszano pieknie wszystkie nazwy warzyw.Otoz endywia nie ma nic wspolnego z cykoria.W jezyku flamandzkim cykoria , to Witlof. A endywia,to Andijvie.
Oba warzywa sa tutaj bardzo popularne.
Liscie andijvie przypominaja liscie salaty.Sa bardziej podluzne i ciemno-zielone.
Holendrzy lubia bardzo (jak pisala Alicja) cykorie zapiekac przysypana suto utartym serem zoltym.Natomiast liscie andijvie nadziewaja podobnie,jak my nasze golabki.
Ja nie nazywam tego cykorią, tylko endywią. No, może sie mylę, ale popatrzcie: http://www.belgianendive.com/
W niczym się to nie różni od endywii z prosciutto z moich zdjęć wcześniej!
Czyja wina? Tłumaczy?! Moi Belgowie też tak to nazywali i wydaje mi się, że Kanadole też nie namieszali. A cykoria to inna para kwiatków 🙂
Wystarczy poguglać.
Alicjo 18.46
Dokładnie tak było w moim domu. Moja mama była zapobiegliwa tak samo jak twoja. Cała piwnica wypełniona przetworami po brzegi w zamrażarce zawsze leżał kawałek świniaka , warzywa z własnego ogródka ,jajka i drób z własnej hodowli. Ryby które ojciec łowił przez cały rok. Jedzenia nigdy nie brakowało i ze smutkiem patrzyłem na kolegów z ulicy którzy całymi tygodniami jedli chleb z wodą i cukrem. Dla ich rodziców inne rzeczy były ważne… Teraz jako dorośli też jedzą byle co , tylko samochody mają coraz lepsze.
Heleno, zemdlałaś, bo prowadziłaś bujne życie towarzyskie i nie w głowie Ci było jedzenie. Jeść za Gomółki było co. Pamiętam, jak mnie dziadek wysyłał po mięso (sklep na dawnym Placu Leńskiego teraz Hallera), to stałam i wydziwiałam, który kawałek kupić. Ogromny chłop z toporem rąbał różne połówki, które wisiały na hakach i rzucał na ladę.
Były też, ma się rozumieć, delikatesy, gdzie można było różnych frykasów nabyć w niewielkich ilosciach, ze względu na cenę. Raz w tygodniu przyjeźdźał tzw.Chłop z warzywą wszelaką, jajami, kurczakami i co tam sezonowego było. Nabywało się na cały tydzień. Sery i śmietanty przynosiły tzw. Baby, chyba we wtorki, ale głowy nie dam. Pamiętam, pomstowania pasażerów komunikacji miejskiej na chamów z koszami, a przecież dzięki nim się żyło.
Dobrze, że to już się nie wróci. Koszmar.
Alicjo, mieszkając w bloku w Warszawie miałam w piwnicy beczki kapusty i ogórków, makarony wykonane w okresie tanich jaj, wszelkie przetwory w słojach i butelkach oraz weki z kurczakami, dzięki moim dziadkom, którzy zamieszkali u nas i dojeźdżającym co tydzień chłopom z towarem.
Święta – to zające zwisające za oknem, łapki do wycierania tablicy, pęta suszonych grzybów, rejwach i zamęt.
Dzięki nim, a zwłaszcza mojemu ukochanemu Dziadziusiowi, który kucharzył doskonale, miałam prawdziwy dom. Spóżniony, ale zawsze.
A to mi się zabrało na wspominki.
Kończę już. 🙂
Misiu, Towarzysz Wieslaw pisal sie przez u.
Alicjo, Gospodarz nic nie namieszal. To wszystko sa cykorie. Ta, zwana w Holandii Witlof (biale liscie) a w Helwecji Chicoree albo Brüsseler, to grubokorzenna odmiana cykorii podroznika, tak, tego co tak niebiesko kwitnie przy polnych drogach. Natomiast cykoria endywia, to ta rosnaca w formie wielkiej rozety i nadajaca sie na salate i warzywo. troche gorzka, ale wewnetrzna, bledsza czesc jest lagodna w smaku i delikatna. Moja endywie zmiotl grad, ale wyglada na to, ze kilka roslinek sie uratowalo i juz puszczaja nowe listki 🙂
Nemo
Firmę mam na Gomulickiego i wiem jak pisze się nazwisko Towarzysza Wiesława, ale kiedyś raz na jakimś forum napisałem tak jak Mt7 i też mi się dostało 🙂
Dzięki linkom Alicji wiem jak nazywają się moje ulubione łąkowe kwiaty.
Alicja,Nemo,mt7,Miś2!
Piękne macie „spiżarniane” wspomnienia!Poczułem wściekły głód,poleciałem do lodóki a tam….e,szkoda gadać!
U mojej Wspaniałej Babci łapka zajęcza wisiała nad kuchnią i służyła do przecierania „blachy”
Pozdrawiam!
http://www.goldau-gemuese.de/Page10152/Radiccio/radiccio.html
A widzicie, jak namieszali?!
U mnie radicchio to taka mała kapustka w kolorze burgundy, ciemna.
mt7,
tak nie można mówić, nie każdy mieszkaniec wsi był ciemnym chamem i tak zwaną babą. Rację przyznaję, że dzięki temu się żyło, bo ktoś uprawiał coś, żeby zjeść mógł ktoś. Nie dam pogardzać chłopami, bo znam ich ciężki żywot, właśnie wtedy, w tych czasach, kiedy każda świnia musiała być zakontraktowana i tak dalej, i z każdego kwintala pszenicy musiał się ten chłop wyliczyć. To nie wina chłopa i baby, że w sklepach nic nie było. Ja znam tych ludzi i odwiedzam, jak jadę do Polski. Prości ludzie, ale szczere serca.
Moja mama, zanim podjęła pracę zawodową, wychowywała czwórkę dzieci i zajmowała się całym gospodarstwem, ze starszych dzieci (ja i siostra!) pomocą. Dzięki zapobiegliwości mamy mieliśmy więcej, niż mogliśmy zjeść, i mama tę nadwyżkę sprzedawała. Nie, nigdzie sie nie wpychała z koszami, to do nas przyjeżdżano po produkt pierwszej klasy. A masło często ubijałam ja, że już nie wspomnę o własnoręcznym dojeniu krowy 🙂
Alicjo! A i owszem, zrobię Twoją sałatkę.
Dziś pomidory malinowe. Znalazłam pana handlującego całkiem dorodnymi, smakują nam szalenie.
A propos wczorajszego tematu czyli jabłek- dostałam wieczorem zadanie: obgryźć jabłko w ustalony sposób, wyprodukować …ogryzek na zamówienie. Wzór do małej rzeźby. Na koniec kazało się, że źle wyżarłam. Z łakomstwa.
Baby byly z mlekiem, serem, smietana i jajkami oraz z cielecina i drobiem.
Do Falenicy przychodzily one w moim dziecinstwie boso z pobliskich i nie tak bardzo wsi… Spieczone sloncem, glowy owiazane chustami, zgarbione od dzwigania tobolow i baniek.
Pewnie mialy po 30 lub 40 ale byly tak zharowane, ze pamietam jak mi ich bylo zal, gdy patrzylam sie na ich stopy.
Bar Kubus na Ordynackiej wydaje mi sie, ze wciaz istnieje…
W Falenicy byl targ warzywny, zawsze byly jajka, mleko i sery, wiec cos do jedzenia zawsze bylo, jakas zupa lub kluski z okrasa lub na slodko, nie mowiac o ziemniakach w przroznej postaci.
Oczywiscie rosol ze swiezej kury w niedziele…
Ja zemdlalam nie dlatego ze nie bylo co jesc ogolnie, tylko dlatego ze nie starczalo mi pieniedzy do pierwszego, bo wazniejsze od jedzenia byly fryzjer, teatr, papierosy, ponczochy, perfumy, kino, pedikiur i kosmetyki francuskie (ktos pamieta tusz Arcancil? 80 zlotrych! ) . A pierwsza gaza wynosila 1100 zl z czego 600 placilam za pokoj z telefonem, na Hozej 70. A para wegierskich szpilek kosztowala 400 zl. Rodzicom sie nie przyznawalam jak jest moja sytuacja finansowa, bo bylo mi nie honor. Wiec troche dorabialam korepetycjami, ale zdarzalo mi sie zyc przez 10 dni kupujac po pol kilo brukselki dziennie (za 5 zl w zimie). Najgorszy wydatek to byly ponczochy – 50 zl para, wiec kupowalysmy z kolezanka razem trzy pary i dzielily sie ta trzecia – kazda brala zapasowa ponczoche.
Jedna przygode bede pamietala przez reszte zycia, bo nie pamietam kiedy jeszcze raz bylam tak upokorzona. Moja przyjaciolka, kosmetyczka Lenka Orzechowska, ktora tez troche glodowala, odkryla, ze na Poczcie Glownej w Warszwaie jest stolowka pracownicza i pracownicy poczty dostaja drugie danie na talony, a po zupe tylko sie zglaszaja do okienka. I mysmy zaczely nielegalnie tam przychodzic na zupe. Az jakas kierowniczka nas przyuwazyla, podeszla do stolika, przy ktorym delektowalysmy sie kradziona pocztowa zupa i zapytala czy mamy talony. Ja o malo nie zemdlalam ze strachu i upokorzenia, a Lenka, dama w kazdym calu, odpowiedziala z duza godnoscia, ze nie, nie mamy. Kierowniczka bardzo taktownie i delikatnie powiedziala nam, ze niestety nie mozemy tu w tej sytuacji przychodzic. – A czy mozemy dokonczyc nasza zupe? – zapytala Lenka.
Oczywiscie – odpowiedziala kierowniczka i odeszla.
Dokonczylysmy (choc myslalam, ze sie udlawie) i wymaszerowalysmy ze stolowki. Ja chcialam nawet wybiec, ale Lenka przytryzmala mnie za lokiec i powiedziala, ze mam isc wolno i godnie. Omijalam Poczte na Swietokrzyskiej odtad duzym lukiem. I do dzis jak kolo niej przechodze pamietam nasze kradzione zupy. I mysle, ze ta kierowniczka zachowala sie nadzwyczajnie ladnie, ze nie zrobila publicznej sceny.
Elano, moja kolezanka mawiala, ze po francusku umie, ale sie wstydzi 😉
Tarte Tatin
rozgrzac piekarnik do 220°C.
Okragla forme o srednicy ca 26 cm i brzegu wysokim na 3 cm posmarowac dosc grubo maslem i posypac cukrem. Na tym ulozyc scisle cwiartki obranych jablek (nie rozpadajacych sie) lub gruszek. Posypac z wierzchu cukrem i rozlozyc kilka wiorkow masla. Piec, az owoce zmiekna i sie zarumienia. Wyjac z pieca, troche ostudzic i ostroznie, by sie nie poparzyc, przykryc cienko rozwalkowanym (2 mm) ciastem francuskim. Brzegi ciasta podwinac i lekko wcisnac miedzy owoce a brzeg formy. Szybko wstawic do pieca i piec ok. 20 minut, az ciasto bedzie dobrze rumiane. Po wyjeciu forme przykryc patera do ciasta i odwrocic. Powinno wyjsc owocami do gory. Podawac cieple, gole lub z kulka lodow waniliowych. To jest moj, uproszczony ale wielokrotnie wyprobowany przepis. Mozna jablka lub gruszki najpierw udusic na patelni w karmelu z masla i cukru, ulozyc w formie, przykryc ciastem i upiec jak wyzej.
Toteż ja to tak zrozumiałam, Heleno.
Ja za swoją pierwszą pensję nabyłam piękną framcuską torebkę w Modzie Polskiej. Później przez lata jeszcze mama ją nosiła. Była piękna i nie do zdarcia.
Szkoda, że na taki beznadziejny czas człek trafił z młodością. Byłam rzadką powsinogą i pewnie zjeździłabym kawał świata.
Z drugiej strony mogłam trafić gorzej. 🙂
mt7,
ach nie, to nie „sarpacka’! Tylko przyszło mi do głowy przy okazji dzisiejszej dyskusji, jak wszystko zależy od „punktu urodzenia, zamieszkania, siedzenia” etc. Ja mam takie doświadczenia, Ty inne, Helena jeszcze inne, Ana, i każdy z Was inne. Jak to zbierzemy do kupy, to być może znajdziemy jakiś tam „obiektywny obraz”? O ile taki istnieje. Nie istnieje!
Chciałam tylko podrzucić swoje wspomnienia, a wydaje mi się, że nie zawężam się do jednej wsi, bo jako smarkata włóczyłam się z moim tatą z okazji dorocznych szczepień świń przeciwko różycy, psów przeciwko wścieklicy i tak dalej po okolicznych wsiach i wydaje mi się, że poznałam to życie dobrze, i tych ludzi, właśnie w tamtych czasach.
Nie, mt7, nie zdenerwowałam się na te zwroty, przecież to było i chyba nadal jest powszechne w Polsce: o, ten ze wsi, a tamta wsiara! Jako ten gorszy niby, bo „miastowi” z innego ciasta. Czyżby? Ciekawe, skąd to się wzięło i ciagle istnieje, te obiegowe opinie. Czasami Tomasz Jastrun pisywał na ten temat felietony, i zawsze takim protekcjonalnym tonem, bo ma dom na wsi, zajeżdża czasami. Mieszkają na wsi, nie znają wsi tak naprawdę, od podszewki, od wyrzucania gnoju ze stajni i karmienia prosiaka.
Ja zawsze podkreślam, skąd jestem i się tego nie wstydzę, nigdy sie nie wstydziłam. Czytał ktoś książki Myśliwskiego? Ja to „czuję”, bo znam wieś.
P.S. Pyro,
tak, jak Twoje córki zajadają jabłka, tak i ja – zostaje tylko ogonek, żadnego ogryzka. Pestki i „gniazdo nasienne” też zeżeram 🙂
O, i zaraz mi się tu dostanie! Na moje usprawiedliwienie – piszę, co pamietam i co było moim doświadczeniem. I cenię Wasze doświadczenia, bo są inne niz moje i uzupełniają mi tę mozaikę różnych obrazów widzenia świata.
W międzyczasie jakieś burze dookoła i padła mi elektryka, nie doczytałam wszystkich wpisów, zanim wysłałam mój!
Ale „nic nie szkoda” , spodziewam się 🙂
Alicjo,
Jak ludzie wyrazaja sie o innych swiadczy tylko o nich samych i ich poziomie. Niestety z jakichs tam wzgledow wiekszosc ma bardzo wysokie mniemanie o sobie i lekcewazaco ocenia innych oraz ich prace, zawod, pochodzenie.
W miescie z pogarda odnoszono sie do robotnikow, sprzataczek, smieciarzy itp. Niejeden ?miastowy? ukrywal swoje pochodzenie ze wsi, a i na wsi byli ?lepszejsi? i gorsi.
Bywaly i takie ?kwiatki?, gdy gospodarze przyjecia skrzetnie ukrywali rodzicow w innym pokoju, bo nie pasowali do gosci.
Kultura osobista – ot i co. Co gorsza nigdy jej nie bylo za duzo, a teraz jakby zanika. A moze sie myle – oby tak bylo.
Jak tam Twoj lokiec?
Nawiazujac do Panapiotrowego filmu: trudnosci natury obiektywnej nie pozwola mi na wyprobowanie przepisu. Jak dotad nie widzialam nigdzie miodu pitnego i watpie bym znalazla.
Sama czasami robie ?salatke z cykorii inaczej?. Pisze w cudzyslowiu bo takie miano nadala owej moja przyjaciolka. Lyzka oliwki, 2 lyzki musztardy (najlepiej Dijon), nieco cukru, sol. Oliwe i musztarde dobrze wymieszac, dodac cukier i szczypte soli. Dodac umyta, osaczona i pokrojona w plasterki cykorie. Bez ?dupki? rzecz jasna. Smacznego.
Pyro,
Raz jeszcze nie tylko”srdecznie” (jak mi sie napisalo poprzednio), ale naprawde serdecznie dziekuje za przepis
Alicjo, ja czytalam ksiazki Mysliwskiego. Czytalo sie jakby je pisal ktos tak plynnie i goraczkowo, jednym tchem. Podobno tak naprawde to on je dukal i cedzil i poprawial.
Tez je uwazalam za prawdziwe.
Kazde lato jako male dziecko spedzalam na wsi, znam ja dobrze, ludzi, ich harowke, brak ubezpieczen, choroby,
tez pogode ducha i pomoc wzajemna i kuchnie.
Gotowanie swiezego posilku co dzien, a co zostanie to dla swin i psa, to mi zostalo do dzis. Nie gotuje nic na zapas.
Suszenie owocow, solenie sadla w drewnianym kole, ubijanie masla,
swiezy wiejski chleb z byle czym…
Wiejskie zabawy, sluby moich 16-letnich kolezanek…
Moze kiedys jeszcze tam wroce, na ponidzie, na pare miesiecy w roku.
Moi rodzice beda tam pochowani, razem ze swoimi rodzicami…
a.
Pięknie wspominacie „swoje” wsie. Ja, niestety, nie miałam krewnych na wsi, ale jeździłam po krewnych koleżanek, do znajomych itp. I dużo się wtedy nauczyłam. Jako, że w polu i przy „Zywiole” nie było ze mnie wielkiego pożytku, pomagałam pracą w kuchni. W czasie żniw, sianokosów, wykopków trzeba było 3-4 razy dziennie wyżywić kilkanaście osób, bo i rodziny wiejskie były liczniejsze i z miasta przyjeżdżali krewniacy (trochę, żeby pomagać, a trochę, żeby skorzystać). Jaką wieś zapamiętałam? Zasobną, pracowitą, rozplotkowaną, solidarną ale i kłótliwą. Zaskoczeniem dla mnie była ogromna ceremonialność stosunków na wsi. W miastach wszystko już się atomizowało, upraszczało, prymityzoweało, a na wielkopolskich wsiach mojej młodości obowiązywał ceremoniał jak na dworze hiszpańskim – inny oczywiście, ale równie nieprzekraczalny.
Podobno we wrześniu w Poraju odbędzie się przegląd piosenek Janusza Gniadkowskiego.Kiedy dokładnie i czy już można rezerwować bilety wstępu , aby posłuchać piosenek tego wspaniałego artysty.Ktom coś więcej wie na ten temat , bo nigdzie nie można znaleźć szczetgolowych informacji.
Aby komentować, zaloguj się na konto portalu Polityka.pl
Komentarze
Cykoria z Milanówka na talerzyku Rosenthala. Pięknie!!!
Przykro mi, ale nie moge obejrzeć z przyczyn technicznych ( a tak się dobrze zapowiada ten odcinek). Przerywa co 3- 5 sekund, dodatkowo np. dźwięk się powtarza i nie nakłada z obrazem. Wydaje mi się, że komputer mam sprawny- inne otwierane filmy- bez zarzutu.
Panie Piotrze, z tego, co Pan tu pokazuje, zadna cykoria nie wyrosnie! Potrzebny jest gruby korzen cykorii, piasek, wilgoc i ciemnosc. Korzen wypusci liscie w kazdych warunkach, ale w ciemnosci pozostana blade i pozbawione goryczy. Znam eksperyment belgijskich speleologow w szwajcarskiej jaskini Bärenschacht. Na biwaku na glebokosci ok 700m zagrzebali korzenie cykorii w piasku i zostawili na kilka miesiecy. Na nastepnej ekspedycji mieli najbielsza cykorie na swiecie!
Heleny Tata mial podobne oceny, jak moj. Nie znosil „szwycerow” (brylantyna, ciemne okulary, akcentowane „e” z ogonkiem, odstawiony maly paluszek na szklance z herbata, „ilez to wiosenek sobie liczy sz.pani” i tysiac innych) i tepil bez litosci. Na „szwycera” mowil „fryzjer”, „fryzjerska elegancja”, to szlo wszystko pod szyldem snobizmu. MT7 ma racje z temy bawolamy, ale tam chyba bylo „…pola w wodzie mokna”. A P.T. Wykonawca wyraziscie, MT7 ma racje, wymawial „l” (lodka) przedniojezykowe, nie labialne. Powiew egzotyki mial kompensowac izolacje od dalekiego swiata, a n.p. Kuba byla swietna politycznie, antyamerykanska, no i Indonezja byla wtedy „nasza”… Kto by pamietal, gdyby nie Blog…
Nie trawie cykorii. Cos jest w tej roslinie, ze wywala mi po niej watrobe na druga strone.
Drodzy muzykalni kulinariusze:
Temat Gniatkowskiego Janusza widzę wciąż aktualny.
Kilka miesięcy temu dostałem od przyjaciela z Polski całe mnóstwo starej (1950-1960+) muzyki popularnej. Akurat wpadł był on w ten nastrój i ponagrywał skąd się dało.
Między innymi Gniatkowskiego Janusza:
Bolero
Vaya con Dios
Volare
Banana
Apasjonata
Archipelag
I wreszcie stało się
Kuba wyspa jak wulkan gorąca
Na pamiątkę
Nie powiesz nic
Przez łzy nie widać słońca
Za kilka lat
Piosenka kubańska
Kapelusz staromodny
Siedem czerwonych róż
Indonezja
Wprawdzie mam nieco cykorii ( żeby nie było żem nie w tym blogu i nie na temat ) ogłaszając to wszem i wobec ale w celach ściśle naukowych mogę udostępnić.
Przyznam, że muzyka kultowa
ponadto:
Tylko serce nie uśnie
W kalendarzu jest taki dzień
Arrivederci Roma
Bella Bella Donna
Idzie wiosna ulicą
Most na rzece Kwai
Ostatni walc
Zakochana Biedronka
czyż nie rozczulające tytuły?
Moze ktos pomoze: dlaczego mowi sie o bojazliwym czlowieku „cykor” ? Dostal cykorii ? Ma cykorie ?
Bella bella donna, wieczor taki piekny, pojdziemy na kawe do malenkiej kawiarenki… Andrzeju, czy to tak idzie? A w jaki sposob udostepnisz Twoje zbiory?
na spacer do malenkiej kawiarenki
nemo,
Idzie dokładnie tak. A udostępnię w sposób elektroniczny chyba. Przez Alicję?
SŁYSZYSZ,PAMELO,TEN ŚPIEW I DŹWIĘKI GITAR ?
TO ŚPIEWAJĄ CHŁOPCY Z NASZEGO PUEBLA.
JUTRO O ŚWICIE WYRUSZAMY W ŚWIAT.
GŁÓD WYPĘDZA NAS Z TEGO PUSTEGO STEPU,
NA KTÓRYM ROSNĄ TYLKO KOLCZASTE OPUNCJE.
MOŻE W DALEKIM MIEŚCIE ZNAJDZIEMY
ODROBINĘ CHLEBA I ODROBINĘ SZCZĘŚCIA ?
NIEBO SKĄPI SUCHEJ ZIEMI KROPLI DESZCZU,
NIEBO SKĄPI SZCZĘŚCIA BIEDNYM TAK,JAK MY.
UKOCHANY,TO JEST NASZ OSTATNI WIECZÓR,
ODEJDZIEMY,KIEDY BŁYŚNIE SIWY ŚWIT.
ZA TYM PUSTYM STEPEM MIASTO JEST OGROMNE,
DLA NAS DWOJGA TAM ZBUDUJĘ PIĘKNY DOM,
PRZYŚLĘ LIST, A POTEM TY PRZYJEDZIESZ DO MNIE,
ODNAJDZIEMY SZCZĘŚCIE SWE DALEKO STĄD.
PARLANDO :
JUŻ TYLU CHŁOPCÓW ODCHODZIŁO Z NASZEGO PUEBLA
I WSZYSCY PRZYSIĘGALI SWYM DZIEWCZYNOM,
ŻE WKRÓTCE JE DO SIEBIE ZABIORĄ –
ŻADEN NIE PRZYSŁAŁ LISTU.
PEWNIE I W TYM MIEŚCIE ŻYCIE
JEST ŁATWIEJSZE,NIŻ U NAS.
ŻEGNAJ WIĘC,KOCHANY,LECZ PROSZĘ CIĘ :
NIE ZAPOMNIJ NIGDY O MNIE.
KSIĘŻYC SWOJĄ ZŁOTĄ TWARZ POCHYLIŁ NISKO,
NIECH NIE SŁUCHA – NIE ZROZUMIE NASZYCH SŁÓW.
CHOCIAŻ WIEM,ŻE NIE OTRZYMAM TWEGO LISTU,
MÓW O SZCZĘŚCIU,O SPOTKANIU NASZYM MÓW.
ZA TYM PUSTYM STEPEM MIASTO JEST OGROMNE,
DLA NAS DWOJGA TAM ZBUDUJĘ PIĘKNY DOM,
PRZYŚLĘ LIST,A POTEM TY PRZYJEDZIESZ DO MNIE,
ODNAJDZIEMY SZCZĘŚCIE SWE DALEKO STĄD.
ODNAJDZIEMY SZCZĘŚCIE SWE DALEKO STĄD.
Okoniu
Cykor pochodzi z gwary więziennej, Lękliwy facet co to nigdy się nie wychyli ze strachu. Może pochodzić od więziennej kawy zbożowej z dodatkiem cykorii. Czy ktoś jeszcze pamięta kawę zbożową dawaną robotnikom w upały? Z dodatkiem cykorii.
Dopiero teraz przeczytałam wczorajsze wpisy i dzisiejsze też. Wczoraj ciężko podpadłam i nawet dzisiaj pełnego odpustu nie dostąpiłam, bo zalałam kawą klawiaturę. Dzisiaj Ania zainstalowasła nową i nawet pozwoliła mi tu usiąść. Nieszczęsny Janusz Gniadkowski (i jego żona Barbara) śpiewał rzeczywiście część z cytowanych wyżej piosenek – w tym piosenki Domenica Modugno z polskimi tekstami. Były to typowe piosneczki do podwieczorków z truskawkami w Milanówku. Potem idol starszych pań śpiewał do kotleta w salonach statków wycieczkowych po Morzu Śródziemnym, gdzie zreszt ą dorobił się tytułu bohatera, gdyż był jednym z ludfzi wziętych jako zakładnicy kiedy to Fatah uprowadziło statek. Gniatkowski nie wiem już co zrobił (albo czego nie zrobił) ale po uwolnieniu dostał jakieś włoskie odznaczenie. Potem wrócił do kraju, tu uległ ciężkiemu wypadkowi, jakiś czas jeździł na wózku, żona mu ogromnie pomagała, trochę się wygrzebał i miał nawet parę koncertów dla TVP. Czy jeździł z koncertami po kraju, nie mam pojęcia, bo nie był to lubiany przeze mnie rodzaj muzyki.
Do wszystkich miłośników malinówek – są, a jakże tylko nie w sklepach, ale na straganach. Są do późnego września do końca grudnia. Nemo pisze, że ulubioną jej gruszką jest klapsa. Moją też, chociaż wolę ją w odmianie „kongresówka”. Jest to klapsa ze smołowym posmaczkiem. Wyjątkowo smaczna.
Stala Golas pod sosnickom i spiewala dosc gromnicko…
Wroce do kulinariow i wspomne jeden z szokow mojego dziecinstwa: bylo to zobaczenie Z BLISKA Tercetu Egzotycznego jedzacego flaki i odsmazana kaszanke w bufecie dworcowym w Kostrzynie nad Odra! Po pieknym wystepie z piosenkami typu „Cielito lindo” itp. – taaka proza…
Pyro, klapsy najbardziej lubi Torlin. Ja lubie wszystkie gruszki, nawet ulegalki 😉
Gruszki smakuja mi najlepiej, jak sa ugotowane w bialym winie z cukrem, cynamonem, gozdzikiem i skorka cytrynowa, a potem polane sosem czekoladowym albo waniliowym (z zoltek, mleka, cukru i wanilii ubitych na parze do zgestnienia)
Albo gruszki w borówkach!
Klapsy najchętniej. Obrane, pogotowane nieco w syropie z wody i cukru a następnie włożone do kamionki z borówkami.
W środku zimy wyjąć z tych borówek, łyżkę śmietany i deser jest przedni.
P.S.
Nie dodawać cykorii.
Niebo skąpi suchej zieeemi krooopli deszczuuu….
I dlatego to warzywo u mnie występuje pod tytułem „belgian endive”, a ja robię na dwa sposoby.
Bardzo dobra sałata: pokroić liście, do tego czerwony (dla koloru) grapefruit obrany ze skóry i skórek, awokado obrane, pokrojone w kawałki – nic więcej, żadnego sosu nie trzeba. To jest „leniwa” sałatka według mojego przyjaciela-surfiarza.
Na gorąco robię tak:
http://alicja.homelinux.com/news/Food/Belgian_endive/
W kawałkach jest ser cheddar i kapka masła, a starty parmezan nie pierwszej jakości, ale taki był pod ręką.
Andrzeju Szyszkiewiczu,
posługiwałeś się kiedyś ftp? Gdybyś chciał coś przesłać, najlepiej via ftp, skontaktuj się ze mną pod: alicja@cogeco.ca , podam szczegóły.
A, i jeszcze dodam, że w Belgii zaserwowano mi narodową potrawę – endywia owinieta w plastry szynki, na to mnóstwo sera, pamiętam, że cztery rodzaje – to wszystko w głębokim talerzu razem zapieczone. Pyszne, ale uporałam się z 1/4 zawartości talerza. Po prostu za dużo!
Dawno dawno temu zrobiłem ciasto orzechowe z gruszkami gotowanymi w syropie. Ciasto nazywało się Helena. Ale przepis zgubiłem i klops. Może poszukam w internecie. Ciasto było wyśmienite. Nasłuchałem się pochwał od Ewy Ziętek i jej przyjaciół. Stare zakopiańskie czasy.
Ja tez, podobnie jak Alicja, nazywam te jarzyne endywia i akurat mam dzis robic w charakterze salatki na kolacje z E: spagetti, kokilki sw. Jacka czy jak sie to tam po polsku nazywa, salata z endywii i kopru wloskiego, na deser creme caramel z czekolada, a wszystko popijane butelka Asti Spumante, ktore sie wlasnie mrozi (sorry, ale my uwielbiamy wloskie Asti, taka slabosc panienska….)
Endywia cudownie oczywiscie idzie w parze z pomarancza, jakkolwiek jestem gotowa sprobowac po panapiotrowemu z krupnikiem. MOze jeszcze nie dzisiaj, ale nastepnym razem.
A! O najwazniejszym zapomnialam. Otoz w erze glebokiego Gomulki, posrod siarczystych mrozow, i braku wszelkich swiezych jarzyn procz bulgarskich mrozonek, salatke ze swiezej endywii podawano w takim barze w Warszawie, ktory sie nazywal bodaj Kubus Puchatek. W czasie przerw w probach teatralnych wyskakiwalam do tego baru i kupowalam sobie:
a. Flaki – za 8 zl
b. na deser – salatke z endywii za 4 zl 80 gr – zeby nie dostac szkorbutu.
Byly to lata bardzo chude, ale dzieki temi i ja bylam chuda. Wiekszosc czasu odzywialam sie jednak jedna porcja sledzia w oliwie w bufecie teatralnym – na kredyt u Pani Krysi.
O tym jak raz zemdlalam z glodu pisal gdzies Henryk Grynberg, bodaj w Zyciu artystycznym, ale nie jestem pewna.
Gruszka Belle Helene jest klasycznym deserem francuskim.
Dla mnie najlepszym ciastem z gruszkami lub jablkami jest tarte Tatin. Tu przepis po francusku. Jak kto chce, to podam moj.
http://bloganou.free.fr/Cheeeers/index.php?tag/recette
Gruszki pieknej Heleny robiłam kilkakrotnie ale i tak najlepszy na świecie jest krem karmelowy Heleno.
Pyro,,
na tym statku byl Wojciech Gasowski a nie Janusz Giadkowski..
Tarte Tatin, owszem. Renata sie ostatnio nauczyla robic, choc jeszcze u niej nie probowalam,
Oczywiscie, ze creme caramel. Musi byc duzo tego ciemnego gorzkawego sosu dookola.
A najlepszy creme caramel to taki z ogromna iloscia koserwantow i brazowej farby. Sprzedaja w moim mini markecie naprzeciwko. Grzeszna tajemnica mojej kuchni.
Helena,
czytając, co napisałaś wyżej, pomyślałam sobie, że w erze głębokiego Gomułki dobrze było mieszkać na głębokiej wsi i to było moje szczęście, które pózno, ale doceniłam. Ogród był duży, warzywniak także, beczki kapusty kiszonej (z jabłkami!) i ogórków w piwnicy, w wielkiej skrzyni w piasku marchewy, selery, pietruchy, cebule i co tam jeszcze, jabłka różnego rodzaju na półkach oraz gruchy, niektóre do jedzenia nadawały się po odleżeniu swojego, około końca grudnia. O słoikach nie wspominam, owoców w tym ogrodzie było zatrzęsienie. Mama była zapobiegliwa, nic się nie marnowało i każdego roku tych słoików zostawało sporo na następny. Do tej pory robi mnóstwo słoików nie wiadomo dla kogo, ale robi, z „rozpędu”, tak jak zawsze. Jeżeli do tego dodać kury, tę nieśmiertelną krowę Minkę i jakieś prosię – mogę powiedzieć, że te prawie 20 lat mojego zycia upłynęlo w kulinarnym luksusie, nie przesadzam. O, i ryby, które Dziadek łowił latem! Mieszkając w Warszawie czy innym wielkim mieście, bez tak zwanego ogródka działkowego, bez piwnicy, niewiele można było zdziałać, tylko liczyć na sklep. Kiedy wreszcie człowiek poszedł na tak zwane „swoje wynajmowane” w wielkim mieście, to się trochę z ręką w… wiadomo, czym obudził.
Marialko!
To musi być u Ciebie, bo ja nie miałem najmniejszych kłopotów z filmem.
Panie Piotrze!
Dziękuję za film.
Nemo!
Klapsa to tylko „na żywo”, ze ściekającym sokiem po brodzie, najlepiej prosto z drzewa.
Torlinie, takie soczyste gruszki to ja tez bardzo lubie prosto z drzewa, ale trzeba bardzo uwazac na osy, bo one tez tak lubia ;(
http://www.meilleurduchef.com/cgi/mdc/l/fr/recettes/poire_belle_helene_ill.html
ot tak,
zeby uniknac goryczy, trzeba endywii dupke urznac, moja ulubiona wersja, to na zywo, w salacie z orzechem i plesniowym serem, polecam,
Heleno karmel z puszki?
Ba, na wsi! Przetwory i jablka mozna bylo oczywoscie dostac i w miescie, nieraz bardzo dobre, jak z bazaru, ale swiezej salaty jednak nie bylo. Endywia jednak pojawiala sie w Wraszwaie w delikatesach – 24 zl za kilo. POmidory byly po 250, zas pmarancze („poprosze o jedna ladna dla chorego!”) byly po 60, cytryny izraelskie po 40 zl kilo z cienka skora, arabskie z gruba po 30 zl..
Ja te dupke wycinam stozkowo, a potem robie salatke, albo dusze podobnie jak Gospodarz. Jednakowoz lodeczki cykorii najlepiej nadaja sie do dipow, razem z marchewka, fenkulem, papryka itp. pokrajanymi w podluzne paski.
Ja też tak robię, Nemo, bo ta dupka jest gorzka. Do dipów nie próbowałam, dzięki za sugestię. Dzisiaj jest dzień na sałatę, zadnego gotowania! Upał, wilgoć, czyli sauna.
Torlinie!
Wierzę na słowo. Skoro to u mnie- dowiem się co z tym zrobić i obejrzę.
Pięknie się u nas rozwinęło, nie powiem. Te liczne klapsy. Dupki wycinanie…
Też wycinam. Cykorię lubię duszoną z czerwoną cebulą, papryką i rodzynkami, całość ze sporą ilością pieprzu. D. przywiozła z Paryża smak następującej treści- sałatka z cykorii, sera pleśniowego, włoskich orzechów i rodzynek z odrobiną oliwy.
Pokićkało mi się wszystko – Gniatkowski wyemigrował do Izraela, a na statkach był nie tylko Gąsowski ale i Kurtycz. I to Kurtycz miał bodajże taką romantyczną przygodę i wypadek. I to Kurtycz śpiewał Cichą wodę” (melodia zresztą rosyjska). Pokićkali mi się panowie, bo ja ich nie słuchałam, a tylko teraz niekiedy nostalgiczne programy w TVP przypominają mi stare przeboje. Te piosenki były wtedy grane na każdej „tańczonej” imprezie.
… stłukłam szklankę, co mi sie zdarza raz na sto lat, a zbierając szkło walnęłam łokciem w kant (ostry) krzesła i teraz patrzę, jak nabiera kolorów ten łokieć, mimo szybko przyłożonego lodu. „Prąd” po ręce też przeszedł, czyli wiecie, gdzie mniej więcej się walnęłam. Ja sobie wypraszam, przecież to środa, i bynajmniej nie 13-go!
Zbigniew Kurtycz? Tak mi się kojarzy imię z nazwiskiem. A z tym statkiem nie wiem dlaczego, kojarzył mi się Andrzej Dąbrowski.
Marialka, o tej sałacie wspomniał Sławek. Polecam moją, tę „leniwą”, według surfiarza.
Czy jest lekarz na pokładzie i mógłby się zająć moim prawym łokciem?! Ból aż do łopatki 🙁
Widze,ze w Anglii i w Kanadzie pomieszano pieknie wszystkie nazwy warzyw.Otoz endywia nie ma nic wspolnego z cykoria.W jezyku flamandzkim cykoria , to Witlof. A endywia,to Andijvie.
Oba warzywa sa tutaj bardzo popularne.
Liscie andijvie przypominaja liscie salaty.Sa bardziej podluzne i ciemno-zielone.
Holendrzy lubia bardzo (jak pisala Alicja) cykorie zapiekac przysypana suto utartym serem zoltym.Natomiast liscie andijvie nadziewaja podobnie,jak my nasze golabki.
Pozdrawiam serdecznie.Ana
Ja nie nazywam tego cykorią, tylko endywią. No, może sie mylę, ale popatrzcie:
http://www.belgianendive.com/
W niczym się to nie różni od endywii z prosciutto z moich zdjęć wcześniej!
Czyja wina? Tłumaczy?! Moi Belgowie też tak to nazywali i wydaje mi się, że Kanadole też nie namieszali. A cykoria to inna para kwiatków 🙂
Wystarczy poguglać.
Alicjo 18.46
Dokładnie tak było w moim domu. Moja mama była zapobiegliwa tak samo jak twoja. Cała piwnica wypełniona przetworami po brzegi w zamrażarce zawsze leżał kawałek świniaka , warzywa z własnego ogródka ,jajka i drób z własnej hodowli. Ryby które ojciec łowił przez cały rok. Jedzenia nigdy nie brakowało i ze smutkiem patrzyłem na kolegów z ulicy którzy całymi tygodniami jedli chleb z wodą i cukrem. Dla ich rodziców inne rzeczy były ważne… Teraz jako dorośli też jedzą byle co , tylko samochody mają coraz lepsze.
Oświeciło mnie – Gospodarz namieszał!
(lecę po pranie)
http://pl.wikipedia.org/wiki/Cykoria
Heleno, zemdlałaś, bo prowadziłaś bujne życie towarzyskie i nie w głowie Ci było jedzenie. Jeść za Gomółki było co. Pamiętam, jak mnie dziadek wysyłał po mięso (sklep na dawnym Placu Leńskiego teraz Hallera), to stałam i wydziwiałam, który kawałek kupić. Ogromny chłop z toporem rąbał różne połówki, które wisiały na hakach i rzucał na ladę.
Były też, ma się rozumieć, delikatesy, gdzie można było różnych frykasów nabyć w niewielkich ilosciach, ze względu na cenę. Raz w tygodniu przyjeźdźał tzw.Chłop z warzywą wszelaką, jajami, kurczakami i co tam sezonowego było. Nabywało się na cały tydzień. Sery i śmietanty przynosiły tzw. Baby, chyba we wtorki, ale głowy nie dam. Pamiętam, pomstowania pasażerów komunikacji miejskiej na chamów z koszami, a przecież dzięki nim się żyło.
Dobrze, że to już się nie wróci. Koszmar.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Radicchio
Alicjo, mieszkając w bloku w Warszawie miałam w piwnicy beczki kapusty i ogórków, makarony wykonane w okresie tanich jaj, wszelkie przetwory w słojach i butelkach oraz weki z kurczakami, dzięki moim dziadkom, którzy zamieszkali u nas i dojeźdżającym co tydzień chłopom z towarem.
Święta – to zające zwisające za oknem, łapki do wycierania tablicy, pęta suszonych grzybów, rejwach i zamęt.
Dzięki nim, a zwłaszcza mojemu ukochanemu Dziadziusiowi, który kucharzył doskonale, miałam prawdziwy dom. Spóżniony, ale zawsze.
A to mi się zabrało na wspominki.
Kończę już. 🙂
Misiu, Towarzysz Wieslaw pisal sie przez u.
Alicjo, Gospodarz nic nie namieszal. To wszystko sa cykorie. Ta, zwana w Holandii Witlof (biale liscie) a w Helwecji Chicoree albo Brüsseler, to grubokorzenna odmiana cykorii podroznika, tak, tego co tak niebiesko kwitnie przy polnych drogach. Natomiast cykoria endywia, to ta rosnaca w formie wielkiej rozety i nadajaca sie na salate i warzywo. troche gorzka, ale wewnetrzna, bledsza czesc jest lagodna w smaku i delikatna. Moja endywie zmiotl grad, ale wyglada na to, ze kilka roslinek sie uratowalo i juz puszczaja nowe listki 🙂
Nemo
Firmę mam na Gomulickiego i wiem jak pisze się nazwisko Towarzysza Wiesława, ale kiedyś raz na jakimś forum napisałem tak jak Mt7 i też mi się dostało 🙂
Dzięki linkom Alicji wiem jak nazywają się moje ulubione łąkowe kwiaty.
Alicja,Nemo,mt7,Miś2!
Piękne macie „spiżarniane” wspomnienia!Poczułem wściekły głód,poleciałem do lodóki a tam….e,szkoda gadać!
U mojej Wspaniałej Babci łapka zajęcza wisiała nad kuchnią i służyła do przecierania „blachy”
Pozdrawiam!
a.j
http://www.goldau-gemuese.de/Page10152/Radiccio/radiccio.html
A widzicie, jak namieszali?!
U mnie radicchio to taka mała kapustka w kolorze burgundy, ciemna.
mt7,
tak nie można mówić, nie każdy mieszkaniec wsi był ciemnym chamem i tak zwaną babą. Rację przyznaję, że dzięki temu się żyło, bo ktoś uprawiał coś, żeby zjeść mógł ktoś. Nie dam pogardzać chłopami, bo znam ich ciężki żywot, właśnie wtedy, w tych czasach, kiedy każda świnia musiała być zakontraktowana i tak dalej, i z każdego kwintala pszenicy musiał się ten chłop wyliczyć. To nie wina chłopa i baby, że w sklepach nic nie było. Ja znam tych ludzi i odwiedzam, jak jadę do Polski. Prości ludzie, ale szczere serca.
Moja mama, zanim podjęła pracę zawodową, wychowywała czwórkę dzieci i zajmowała się całym gospodarstwem, ze starszych dzieci (ja i siostra!) pomocą. Dzięki zapobiegliwości mamy mieliśmy więcej, niż mogliśmy zjeść, i mama tę nadwyżkę sprzedawała. Nie, nigdzie sie nie wpychała z koszami, to do nas przyjeżdżano po produkt pierwszej klasy. A masło często ubijałam ja, że już nie wspomnę o własnoręcznym dojeniu krowy 🙂
Alicjo! A i owszem, zrobię Twoją sałatkę.
Dziś pomidory malinowe. Znalazłam pana handlującego całkiem dorodnymi, smakują nam szalenie.
A propos wczorajszego tematu czyli jabłek- dostałam wieczorem zadanie: obgryźć jabłko w ustalony sposób, wyprodukować …ogryzek na zamówienie. Wzór do małej rzeźby. Na koniec kazało się, że źle wyżarłam. Z łakomstwa.
Baby byly z mlekiem, serem, smietana i jajkami oraz z cielecina i drobiem.
Do Falenicy przychodzily one w moim dziecinstwie boso z pobliskich i nie tak bardzo wsi… Spieczone sloncem, glowy owiazane chustami, zgarbione od dzwigania tobolow i baniek.
Pewnie mialy po 30 lub 40 ale byly tak zharowane, ze pamietam jak mi ich bylo zal, gdy patrzylam sie na ich stopy.
Bar Kubus na Ordynackiej wydaje mi sie, ze wciaz istnieje…
W Falenicy byl targ warzywny, zawsze byly jajka, mleko i sery, wiec cos do jedzenia zawsze bylo, jakas zupa lub kluski z okrasa lub na slodko, nie mowiac o ziemniakach w przroznej postaci.
Oczywiscie rosol ze swiezej kury w niedziele…
Ale dzisiaj bedziemy zajadac lecso.
a.
Nemo
ja chce, podaj swoj. Po francusku nie umiem.
Alicjo, ja cytowałam, co mówiła publika szeroka. Nie przyszło mi do głowy, że weźmiesz te zwroty za moje. 🙁
Gomuła oczywiście przez „u”, bo jeszcze by z gomółką pomylili. Zrobiłam oczywisty błąd. 😉
Poza tym napisałam Chłop i Baba. Jesteś niesprawiedliwa Alicjo! 🙁
Ja zemdlalam nie dlatego ze nie bylo co jesc ogolnie, tylko dlatego ze nie starczalo mi pieniedzy do pierwszego, bo wazniejsze od jedzenia byly fryzjer, teatr, papierosy, ponczochy, perfumy, kino, pedikiur i kosmetyki francuskie (ktos pamieta tusz Arcancil? 80 zlotrych! ) . A pierwsza gaza wynosila 1100 zl z czego 600 placilam za pokoj z telefonem, na Hozej 70. A para wegierskich szpilek kosztowala 400 zl. Rodzicom sie nie przyznawalam jak jest moja sytuacja finansowa, bo bylo mi nie honor. Wiec troche dorabialam korepetycjami, ale zdarzalo mi sie zyc przez 10 dni kupujac po pol kilo brukselki dziennie (za 5 zl w zimie). Najgorszy wydatek to byly ponczochy – 50 zl para, wiec kupowalysmy z kolezanka razem trzy pary i dzielily sie ta trzecia – kazda brala zapasowa ponczoche.
Jedna przygode bede pamietala przez reszte zycia, bo nie pamietam kiedy jeszcze raz bylam tak upokorzona. Moja przyjaciolka, kosmetyczka Lenka Orzechowska, ktora tez troche glodowala, odkryla, ze na Poczcie Glownej w Warszwaie jest stolowka pracownicza i pracownicy poczty dostaja drugie danie na talony, a po zupe tylko sie zglaszaja do okienka. I mysmy zaczely nielegalnie tam przychodzic na zupe. Az jakas kierowniczka nas przyuwazyla, podeszla do stolika, przy ktorym delektowalysmy sie kradziona pocztowa zupa i zapytala czy mamy talony. Ja o malo nie zemdlalam ze strachu i upokorzenia, a Lenka, dama w kazdym calu, odpowiedziala z duza godnoscia, ze nie, nie mamy. Kierowniczka bardzo taktownie i delikatnie powiedziala nam, ze niestety nie mozemy tu w tej sytuacji przychodzic. – A czy mozemy dokonczyc nasza zupe? – zapytala Lenka.
Oczywiscie – odpowiedziala kierowniczka i odeszla.
Dokonczylysmy (choc myslalam, ze sie udlawie) i wymaszerowalysmy ze stolowki. Ja chcialam nawet wybiec, ale Lenka przytryzmala mnie za lokiec i powiedziala, ze mam isc wolno i godnie. Omijalam Poczte na Swietokrzyskiej odtad duzym lukiem. I do dzis jak kolo niej przechodze pamietam nasze kradzione zupy. I mysle, ze ta kierowniczka zachowala sie nadzwyczajnie ladnie, ze nie zrobila publicznej sceny.
Elano, moja kolezanka mawiala, ze po francusku umie, ale sie wstydzi 😉
Tarte Tatin
rozgrzac piekarnik do 220°C.
Okragla forme o srednicy ca 26 cm i brzegu wysokim na 3 cm posmarowac dosc grubo maslem i posypac cukrem. Na tym ulozyc scisle cwiartki obranych jablek (nie rozpadajacych sie) lub gruszek. Posypac z wierzchu cukrem i rozlozyc kilka wiorkow masla. Piec, az owoce zmiekna i sie zarumienia. Wyjac z pieca, troche ostudzic i ostroznie, by sie nie poparzyc, przykryc cienko rozwalkowanym (2 mm) ciastem francuskim. Brzegi ciasta podwinac i lekko wcisnac miedzy owoce a brzeg formy. Szybko wstawic do pieca i piec ok. 20 minut, az ciasto bedzie dobrze rumiane. Po wyjeciu forme przykryc patera do ciasta i odwrocic. Powinno wyjsc owocami do gory. Podawac cieple, gole lub z kulka lodow waniliowych. To jest moj, uproszczony ale wielokrotnie wyprobowany przepis. Mozna jablka lub gruszki najpierw udusic na patelni w karmelu z masla i cukru, ulozyc w formie, przykryc ciastem i upiec jak wyzej.
Toteż ja to tak zrozumiałam, Heleno.
Ja za swoją pierwszą pensję nabyłam piękną framcuską torebkę w Modzie Polskiej. Później przez lata jeszcze mama ją nosiła. Była piękna i nie do zdarcia.
Szkoda, że na taki beznadziejny czas człek trafił z młodością. Byłam rzadką powsinogą i pewnie zjeździłabym kawał świata.
Z drugiej strony mogłam trafić gorzej. 🙂
mt7,
ach nie, to nie „sarpacka’! Tylko przyszło mi do głowy przy okazji dzisiejszej dyskusji, jak wszystko zależy od „punktu urodzenia, zamieszkania, siedzenia” etc. Ja mam takie doświadczenia, Ty inne, Helena jeszcze inne, Ana, i każdy z Was inne. Jak to zbierzemy do kupy, to być może znajdziemy jakiś tam „obiektywny obraz”? O ile taki istnieje. Nie istnieje!
Chciałam tylko podrzucić swoje wspomnienia, a wydaje mi się, że nie zawężam się do jednej wsi, bo jako smarkata włóczyłam się z moim tatą z okazji dorocznych szczepień świń przeciwko różycy, psów przeciwko wścieklicy i tak dalej po okolicznych wsiach i wydaje mi się, że poznałam to życie dobrze, i tych ludzi, właśnie w tamtych czasach.
Nie, mt7, nie zdenerwowałam się na te zwroty, przecież to było i chyba nadal jest powszechne w Polsce: o, ten ze wsi, a tamta wsiara! Jako ten gorszy niby, bo „miastowi” z innego ciasta. Czyżby? Ciekawe, skąd to się wzięło i ciagle istnieje, te obiegowe opinie. Czasami Tomasz Jastrun pisywał na ten temat felietony, i zawsze takim protekcjonalnym tonem, bo ma dom na wsi, zajeżdża czasami. Mieszkają na wsi, nie znają wsi tak naprawdę, od podszewki, od wyrzucania gnoju ze stajni i karmienia prosiaka.
Ja zawsze podkreślam, skąd jestem i się tego nie wstydzę, nigdy sie nie wstydziłam. Czytał ktoś książki Myśliwskiego? Ja to „czuję”, bo znam wieś.
P.S. Pyro,
tak, jak Twoje córki zajadają jabłka, tak i ja – zostaje tylko ogonek, żadnego ogryzka. Pestki i „gniazdo nasienne” też zeżeram 🙂
O, i zaraz mi się tu dostanie! Na moje usprawiedliwienie – piszę, co pamietam i co było moim doświadczeniem. I cenię Wasze doświadczenia, bo są inne niz moje i uzupełniają mi tę mozaikę różnych obrazów widzenia świata.
W międzyczasie jakieś burze dookoła i padła mi elektryka, nie doczytałam wszystkich wpisów, zanim wysłałam mój!
Ale „nic nie szkoda” , spodziewam się 🙂
Alicjo,
Jak ludzie wyrazaja sie o innych swiadczy tylko o nich samych i ich poziomie. Niestety z jakichs tam wzgledow wiekszosc ma bardzo wysokie mniemanie o sobie i lekcewazaco ocenia innych oraz ich prace, zawod, pochodzenie.
W miescie z pogarda odnoszono sie do robotnikow, sprzataczek, smieciarzy itp. Niejeden ?miastowy? ukrywal swoje pochodzenie ze wsi, a i na wsi byli ?lepszejsi? i gorsi.
Bywaly i takie ?kwiatki?, gdy gospodarze przyjecia skrzetnie ukrywali rodzicow w innym pokoju, bo nie pasowali do gosci.
Kultura osobista – ot i co. Co gorsza nigdy jej nie bylo za duzo, a teraz jakby zanika. A moze sie myle – oby tak bylo.
Jak tam Twoj lokiec?
Nawiazujac do Panapiotrowego filmu: trudnosci natury obiektywnej nie pozwola mi na wyprobowanie przepisu. Jak dotad nie widzialam nigdzie miodu pitnego i watpie bym znalazla.
Sama czasami robie ?salatke z cykorii inaczej?. Pisze w cudzyslowiu bo takie miano nadala owej moja przyjaciolka. Lyzka oliwki, 2 lyzki musztardy (najlepiej Dijon), nieco cukru, sol. Oliwe i musztarde dobrze wymieszac, dodac cukier i szczypte soli. Dodac umyta, osaczona i pokrojona w plasterki cykorie. Bez ?dupki? rzecz jasna. Smacznego.
Pyro,
Raz jeszcze nie tylko”srdecznie” (jak mi sie napisalo poprzednio), ale naprawde serdecznie dziekuje za przepis
Pozdrawiam
Echidna
Alicjo, ja czytalam ksiazki Mysliwskiego. Czytalo sie jakby je pisal ktos tak plynnie i goraczkowo, jednym tchem. Podobno tak naprawde to on je dukal i cedzil i poprawial.
Tez je uwazalam za prawdziwe.
Kazde lato jako male dziecko spedzalam na wsi, znam ja dobrze, ludzi, ich harowke, brak ubezpieczen, choroby,
tez pogode ducha i pomoc wzajemna i kuchnie.
Gotowanie swiezego posilku co dzien, a co zostanie to dla swin i psa, to mi zostalo do dzis. Nie gotuje nic na zapas.
Suszenie owocow, solenie sadla w drewnianym kole, ubijanie masla,
swiezy wiejski chleb z byle czym…
Wiejskie zabawy, sluby moich 16-letnich kolezanek…
Moze kiedys jeszcze tam wroce, na ponidzie, na pare miesiecy w roku.
Moi rodzice beda tam pochowani, razem ze swoimi rodzicami…
a.
Pięknie wspominacie „swoje” wsie. Ja, niestety, nie miałam krewnych na wsi, ale jeździłam po krewnych koleżanek, do znajomych itp. I dużo się wtedy nauczyłam. Jako, że w polu i przy „Zywiole” nie było ze mnie wielkiego pożytku, pomagałam pracą w kuchni. W czasie żniw, sianokosów, wykopków trzeba było 3-4 razy dziennie wyżywić kilkanaście osób, bo i rodziny wiejskie były liczniejsze i z miasta przyjeżdżali krewniacy (trochę, żeby pomagać, a trochę, żeby skorzystać). Jaką wieś zapamiętałam? Zasobną, pracowitą, rozplotkowaną, solidarną ale i kłótliwą. Zaskoczeniem dla mnie była ogromna ceremonialność stosunków na wsi. W miastach wszystko już się atomizowało, upraszczało, prymityzoweało, a na wielkopolskich wsiach mojej młodości obowiązywał ceremoniał jak na dworze hiszpańskim – inny oczywiście, ale równie nieprzekraczalny.
Podobno we wrześniu w Poraju odbędzie się przegląd piosenek Janusza Gniadkowskiego.Kiedy dokładnie i czy już można rezerwować bilety wstępu , aby posłuchać piosenek tego wspaniałego artysty.Ktom coś więcej wie na ten temat , bo nigdzie nie można znaleźć szczetgolowych informacji.