Powrót do przeszłości
Nie mamy się czego wstydzić: tradycyjna kuchnia polska była smakowita i choć czerpała pełnymi garściami z kuchni odwiedzanych często przez Polaków krajów – była w istocie oryginalna przetwarzając i wchłaniając wszelkie obce wpływy jednocześnie dostosowując je do „naszego” smaku.
Wielkim naszym atutem była dostępność na polskim rynku wspaniałych składników: doskonałych ryb (chwalonych przez cudzoziemców), dziczyzny, najlepszej jakości nabiału.
Szkoda, że zapominamy o wspaniałościach polskiego stołu żywiąc się w pośpiechu hamburgerami i niby-pizzą też zjadaną w biegu.
Polskie posiłki wymagały nie tylko najlepszych produktów, starannego ich wykonania ale i chwili czasu dla delektowania się zarówno daniami jak i towarzystwem.
Stare przepisy nie zawsze są pracochłonne. I wbrew temu, co przywykliśmy sądzić, nie muszą być ciężkie ani tłuste. Starannie przestrzegane posty skłoniły też nasze prababki do wymyślania wielu znakomitych dań bezmięsnych, niezbyt kraszonych.
Postanowiłem więc przypomnieć kilka przepisów na niesłusznie zapomniane proste i łatwe potrawy. Mam nadzieję, że już w najbliższym czasie ucieszą biesiadników przy Waszym stole.
AUSZPIK ZE SZCZUPAKA
Około 1,2-1,5 kg szczupaka w całości, łącznie z głową ,2 marchwie,1 pietruszka,2 cebule, kawałek selera,por,2 ziarna pieprzu,2 ziarna ziela angielskiego, sól, pieprz mielony.
Na majonez:1 jajko,1 łyżka dobrej musztardy,1 szklanka oleju, szczypta cukru pudru, kilka kropel soku cytrynowego, sól.
Szczupaka sprawić(wedle staropolskiej nomenklatury „ogolić” czyli oskrobać), pokroić w dzwonka albo pozostawić w całości, jeżeli dysponuje się rynienką do gotowania ryb, opatrzoną specjalną wkładką. Pozwala ona na włożenie do rynienki i wyjęcie z niej ryby w całości. Głowę ryby oraz wszystkie płetwy i resztki skóry ugotować w wywarze z włoszczyzny, z pieprzem, zielem i niewielką ilością soli. Kiedy mięso ryby jest już miękkie(po 20 minutach powolnego gotowania),wyjąć, pozostawiając resztę rybiej tuszy i jeszcze gotować, aż wygotuje się większość wywaru i zacznie lekko gęstnieć.
Wywar, teraz już nazywany auszpikiem, czyli galaretę , wystudzić. Kiedy zacznie się ścinać polać nią oziębioną i ułożoną na półmisku rybę. Przygotować majonez: wszystkie składniki muszą mieć jednakową temperaturę. Wbić jajko do kielicha malaksera, dodać musztardę, wlewać cienkim strumyczkiem olej, na koniec dodać cukier, sól i sok cytrynowy, zamieszać (w tę samą stronę) i podać gotowy majonez w sosjerce jako dodatek do auszpiku.
OZÓR NA SZARO
Ozór wołowy,włoszczyzna:2 marchwie,1 pietruszka, por, kawałek selera, cebula, ząbek czosnku, sól.
Na sos : 1 łyżka masła,1 łyżka maki,1 szklanka rosołu warzywnego z kostki, 1/2 cytryny,2 łyżeczki cukru, po garści rodzynek i migdałów,1 łyżeczka ciemnego cukru trzcinowego (niekoniecznie).
Jako dodatek może, choć nie musi być kieliszek czerwonego wina-nie jest to jednak niezbędne.
Ozór oczyścić z wszelkich niejadalnych części. Wraz z warzywami i ząbkiem czosnku gotować do miękkości.
Przygotować sos: zrobić zasmażkę z masła i mąki. Kiedy lekko się ozłoci, dodać szklankę rosołu warzywnego, sok cytrynowy, migdały i rodzynki oraz cukier. Jeśli mamy cukier trzcinowy -rozpuścić go i chwilę gotować w osobnym garnuszku. Kiedy zaczyna się pienić, dodać do sosu, aby nadać kolor. Zagotować sos. Ugotowany ozór wyjąć z wywaru, zdjąć skórę, pokroić w ukośne plastry, polać sosem.
RUMIANY ROSÓŁ Z JAJKIEM
1 kg wołowego mięsa,2 cebule,3 marchwie,2 pietruszki,1 por,kawałek selera,6 jajek,sól,2 ziarna pieprzu.
Pokroić mięso w kostkę wielkości pudełka zapałek. Cebule przekroić na połówki, zrumienić na patelni bez tłuszczu. Mięso wraz z cebulami włożyć do garnka i bez płynu chwilę zasmażać. Kiedy mięso „puści z siebie brunatny sos” wlać 8 szklanek wody, kiedy się zagotuje, zdjąć łyżką szumowiny, dodać 2 marchwie,1 pietruszkę, pora , połowę przygotowanego selera i sól .Gotować pod przykryciem na bardzo wolnym ogniu do 3 godzin.
W 1/2 szklanki gotowego rosołu ugotować pokrojone w paski pozostałe jarzyny. Podając rosół do każdej filiżanki bardzo gorącej zupy wrzucić wybite uprzednio do filiżanki surowe jajko(można dodawać samo żółtko) i po łyżce ugotowanych w rosole warzyw.
Komentarze
Kuchnia polska, to coś, co najbardziej lubię. Oczywiście lubię i potrawy innych regionów, ale w masie gust mój jest bardzo tradycyjny. Pewnie, że kuchnia polska nie jest tylko mięsno – tłuszczowa, ciężka i bez witamin Nie tylko potrawy postne ale i kuchnia chłopska pełne są znakomitych dań z nabiału , kasz, mącznych, warzywnych i owocowych. Ludzie jedli to, co mieli na wyciągnięcie ręki, czego mogło dostarczyć własne gospodarstwo i co nie było zbyt kłopotliwe w przygotowaniu. Gorzej z pracochłonnością. Dla naszych przodków czas nie odgrywał aż takiej roli, jak dla współczesnych. Tu przypominam sobie pierogi Alicji z kaszą gryczaną, albo gołąbki postne mojej Babki Walerii robione z kapusty kiszonej w całych głowach (na dno beczki wkładało się kilka całych główek, a dopiero na to kapustę szatkowaną). Takie gołąbki zawierały kaszę, nierco skwarek i grzybów suszonych, a wypiekane były w „rosole” z kiszonej kapusty.
a tak na temat terriny – mam dobry (sprawdzony) przepis na terrinę z indyka i też dobry na terrinę z grzybów (a więc bezmięsną).
Wolę terrinę bemięsną niż bezmózgowie panujące w świecie polityki. Koleżanki i Koledzy – do garów. To przynajmniej pomoże nam zachować zdrowie psychiczne.
Panie Piotrze
Spodobał mi się przepis na rumiany rosół z jajkiem. Czy to nie jest czasami bulion czyli esencjonalny rosół wołowy? To niesamowicie zdrowa zupa przywracająca siły. Jako dziecko byłem rachitycznym chorowitkiem i do tego niejadkiem więc Mama poiła mnie takim właśnie bulionem – samo zdrowie. Dodawała do niego tylko żółtko bo białko się ścinało się w strzępki i grymasiłem. No ale teraz wiem, że można sklarować rosół.
Wczoraj komputer nawalił więc by się odprężyć i odpocząć od codziennej roboty zabrałem się za gotowanie. Kupiłem półtora kilograma łopatki i upiekłem mielone z dużą ilością cebuli i czosnku. Do tego ugotowałem kapustę świeżą, zakwasiłem garścią kiszonej i dodałem kopru pęczek. Później połowę usmażonych kotletów dołożyłem do kapusty i chwilę poddusiłem. Reszta kotletów będzie na zimno, albo podgrzewana z ziemniaczkami i sałatkami. Ale najpierw zjadłem trzy gorące kotlety. Takie soczyste wyszły, że pachnący tłuszczyk spływał po palcach. I do tego kiszone – twarde i pachnące koprem. Cudo!
Pozdrawiam
Ja wczorajszo jeszcze. Marialko, dziękuję za przepis na mufinki, na pewno zrobię, bo przyjaciółka na diecie piersiowej może jeść tylko b. delikatne rzeczy. Zrobię te z fetą, nie mam rozmarynu. Gdybyś mi mogła podrzucić przepis na jakieś delikatne słodkie, to Cię wirtualnie ucałuję. 😉 Ania z Jacusiem czteromiesięcznym przychodzi w niedzielę po południu zdążę napiec tyle mufinów, że jeszcze dla sąsiadów i dla Męża do pracy wystarczy.
Pyro! W zupełności się z Tobą zgadzam, kuchnia polska jest czasochłonna! Stąd gdy mam mało czasu wybieram włoską, którą zresztą także lubię.
Mamo Natana, napiszę zgodnie z życzeniem, dzisiaj lecz później.
Wybaczcie teraz, idę odespać cały tydzień ( który zrestą bardziej upłynął pod znakiem pracy, niż planowałam).
Przy temperaturze 38 C przychodza do glowy rozne kulinarne pomysly jak na przyklad ruskie pierogi na spozniony obiad albo wczesna kolacje.
Dzisiaj beda. Autentyczne, wedlug starej wilenskiej recepty. Ugotowane ziemniaki najlepiej pozostawic na noc w chlodnym ale nie lodowkowym miejscu. Przez maszynke do miesa, znany w kraju i za granica ” agregat babuszki „, przepuscic razem z chudym twarogiem. Dalej juz jak to zwykle ruskie pierogi z przyrumieniona cebulka i odrobina skwarkow. Wszystko musi byc autentycznie swieze. Do popicia szprycer z bialego wina ale moze byc dobrze schlodzony sekt, szampan albo prosecco.
Skoro lato to i pora pomyslec o zimowych zapasach. Robilismy ostatnio lubczyk i pietruszke. Taka sama recepta. Raz przez maszynke z drobnym sitkiem, utrzec w duzej misce z sola na oko, czyli wedlug smaku. Potem ladowac w male sloiczki, dobrze ubic zeby poszedl sok i do lodowki gdzies w kacik. W zimie jak znalazl.
Pan Lulek
Piszecie, że kuchnia polska jest czasochłonna. To chyba nieporozumienie bo gotowanie tyle trwa ile ma trwać. Problem jest raczej w tym, że zostaje na nie niewiele czasu bo głowę nam zawracają jakieś bździnowate zajęcia. Mówienie, że gotowanie i ucztowanie jest czasochłonne jest podobne do stwierdzenia, że np miłość jest czasochłonna. No jest i chyba dobrze. Co to za miłość skonsumowana jak hamburger w biegu. Ale mi się zebrało na filozofie! Chyba dlatego, że byłem w tym tygodniu wyjątkowo zagoniony i wczoraj z prawdziwą rozkoszą wyrabiałem mielone – bez pośpiechu, oblizując paluchy i do wtóru energetycznych kawałków „Sex Pistols”. Po prostu popołudnie poświęciłem tylko na relaksacyjne gotowanie.
Pozdrawiam
Pozwole sobi epołączyć poprzedni temat kapuśniaku z tematem obecnym.
W mojej rodzinie w kuchni króluje Pani Babcia – jak mawia żartobliwie mój przyjaciel. Babcia pochodzi z centalnej polski (zupełnie jak kot z pewnego filmu), ma równo 90 lat i lepsze zdrowie ode mnie 🙂
Kuchenne przepisy mojej babci to kakofonia zapachów i smaków.
Babcia posiada przepisy sprzed 200 chyba nawet lat, bo część dostała od swojej prababci w prezencie ślubnym. Poza tym Babcia należy do osób, które nie wyobrażją sobie życia bez kluske ręcznie robionych, pieczonego chleba, pierogów, czy jajecznicy rodzinnej z 60 jajek 🙂
A oto rodzinny (czytaj babciny) przepis na kapuśniach (ponoć tak się od zawsze w tej rodzinie gotowało – nie wiem czy od zawsze ale od 35 lat napewno):
Najpierw robimy bigos (tak tak dobrze czytacie). U mojej babci zawsze chodowało sie świnki, karmione naturalnie żadnych tam paszy gotowych. Raz na jakiś czas świnkę spotykał smutny koniec. Po rozbiórce, żeberka zduzymi skrawkami mięsa obowiązkowo zostawały jako podstawa mięsna pod bigos. do tego dochodziły boczek, wszelkie inne skrawki świnki i skrawki wołowiny (wiem wiem dużo tych skrawków, ale myślę że to kwestia pozostałości po czasach kiedy się na wsi nie przelewało, mięso sprzedawalo się do miasta). Charakterystyczną cechą bigosu babci jest dodatek nie tylko grzybów i śliwek, ale również sporej ilości czosnku.
Kiedy już powstał bigosik, nadchodziła pora kapuśniaku. Jak się już zapewne wszyscy domyślili, podstawą kapuśniaku mojej babci, jest właśnie bigos a nie słodka kapusta.
Proporcja bigos kapusta „zwykła” 2:1.
Charakterystyczna cechą kapuśniaku mojej Babci jest to, że oprócz ziemniaków do zupy trafia też obowiązkowa kasza. Sam kapusniak robiony jest na „półgęsto”, jak to się u mnie mawia.
Ostania cecha to przyprawy: do garnka lądują całe garście natki z pietruszki, kopru, marchewki, cebuli, pora, selera i innych.
Ot taki kapuśniach z warzywami.
Może tak nie brzmi, ale dla mnie to nadal najlepszy kapusniak na świecie 🙂
Wojtku z Przytoka! Kuchnia polska jest czasochłonna. Czym innym jest obróbka termiczna potraw- istotnie gotowanie ” tyle trwa ile ma trwać”, natomiast samo do tej obróbki przygotowanie jest złożone, wieloczynnościowe choć technicznie dla nas bardzo proste.
Sugestia zaś o relacjach międzyludzkich jak fastfood w nawiązaniu do powyższego, to dla mnie generalizacja.
Żeby zaś nie było wątpliwości ( przecież się nie znamy)- jeśli chodzi o mój gust i osąd, kuchnię polską i lubię, i cenię.
Wróciłem z Warszawy, a właściwie z Wesołej i jęzor szary wywaliłem z gorąca. O piątej rano zimno a teraz żar się z nieba leje. Żniwa w pełni aż miło patrzeć jak sprawnie znikają łany zbóż. Jesień idzie nie ma na to rady…
Marialko
Czas jest względny. Czy długo trwa przygotowywanie kapuśniaku wg przepisu Babci Kane? Dla człowieka wspólczesnego, niewyobrażalnie zagonionego to cała epoka. Trzeba wychodować świnkę, zabić, przerobić na mięsa gatunkowe, ugotować bigos a na koniec kapuśniak. Ale dla Babci Kane to był jakiś normalny, naturalny rytm życia – to trwało ile miało trwać. Dla moich wiejskich sąsiadów to też normalny upływ czasu, którego rytm odmierza przyroda. Babcia Waleria o której pisze Pyra kisiła całe główki kapusty by za kilka miesięcy zrobić z nich postne gołąbki, bo przecież post jest postem. To kiszenie wyznaczało tempo życia. Nam tempo życia wyznaczają raty kredytów do spłat, rachunki, brzęczenie natrętne komórek i gonitwa od roboty do roboty. Mając blisko 50-tkę zastanawiam się po prostu czy to jest właściwe tempo. Mam swoje doświadczenia i dochodzę do wniosku, że kuchnia polska nie jest czasochłonna. Czasochłonne są różne bzdurne zajęcia, które musimy robić i czasu nie pozostaje wiele na gotowanie, miłość, podróże, pasje i inne sprawy naprawdę istotne w życiu. To tylko chciałem wyrazić.
Pozdrawiam serdecznie
Czytam od dawna, ale teraz postanowiłam coś napisać, bo temat mnie zaciekawił.
Jestem taką Panią Babcią o jakiej pisał Pan Franki. Wnuczek pokazał mi, jak czytać w internecie, i teraz babcia wolne chwile spędza właśnie w ten sposób.
Pani Pyro, pisze Pani tak:
„Dla naszych przodków czas nie odgrywał aż takiej roli, jak dla współczesnych.”
Jak zrozumiałam z całości wypowiedzi chodzi o to, że mieli go dużo. Jeśli tak, to nie ma Pani pojęcia o czym Pani pisze. Teraz młodzi mają czasu strasznie dużo. Ja przeżyłam wojnę. było strasznie. I od dziecka pamiętam niekończoce się prace na wsi: dom, pole, zwierzęta. Pamiętam jak moja mamusia wstawała równo ze świtem i szła do gospodarzy na odrobek. Tak się wtedy mówiło o odpracowaniu na przykład pożyczenia konia do orki. Ja musialam sama gotować, sprzątać dom i karmić rodzeństwo bo byłam najstarsza. Wie Pani co pamiętam jako pierwsze swoje wspomnienie – jak mamusia uczyła mnie mamiatać izbe. Byłam tak mała, że nie potrafiłam utrzymać miotły. Nie zapomne nigdy jak mama wracała do domu i plakała tak bolały ja mięśnie po całym dniu ciężkiej pracy. Nie zapomne całych dni w polu na pieleniu, obierania ziemniaków dla 10 osób – miałam może z 4-5 lat. Nie było czasu na nic, prosze mi wierzyć.
Ludzie na wsi po prostu nie bali się pracy i mimo zajęć brali się za gotowanie. Pamiętam jakim świętem było w domu pieczenie chleba raz na dwa tygodnie. Tej atmosfery nigdy nie zapomne.
Spór o czasochłonność kuchni polskiej jest moim zdaniem bezpodstawny. Są potrawy, które robi się bardzo szybko i prosto, ale są i takie, które wymagają dużo czasu. Kiedyś duże znaczenie miała sama dostepność potraw. Szczególnie na wsi. Ludzie mieli swoją mąke, kasze, owoce. Stąd na przykład pierogi bardzo często pojawiały się na wiejskich stołach podobnie jak kluski.
Panie Wojtku z Przytoka. Bardzo ale to bardzo spodobało mi się Pańskie porównanie gotowania do miłości. Czasem po prostu trzeba czasu i tyle. Kiedy byłam mała gotowanie było dla mnie ciężką praca. Teraz, kiedy jestem już babcia, mam dużo czasu i zapraszam dzieci i wnuki na babcine obiadki. Gotowanie sprawia mi teraz przyjemność.
Zgadzam się z Wojtkiem że czasochłonność jest pojęciem względnym. Niestety żyjemy w świecie w którym wszystkim się spieszy i nikomu nie starcza czasu. Ale trzy i pół godziny dziennie to potrafimy gapić się w telewizor. Kiedyś zadałem sobie trud i gotowałem ze stoperem . Włączałem zegar tylko w czasie gdy wykonywałem czynności związane z gotowaniem i bardzo się zdziwiłem że same czynności technologiczne w kuchni nie zajmują tak dużo czasu. Wiecej traciłem go na sprzątanie i zmywanie naczyń i garnków po zjedzeniu. Owszem samo gotowanie zupy trwa sporo ale czy musimy cały czas stac przy garnku i ciągle do niego zaglądać?
Wojtku, masz oczywiście rację
Po pierwsze czas to jakis okres w ciągu dnia powiedzmy. Można go wykorzystać na napisanie kilku wpisów na róznych blogach :), ale można i w tym czasie zrobic pierogi.
Poza tym nie zgodziłbym się do końca, że to my jesteśmy tacy zapracowani. Kiedyś ludzie, szczególnie na wsi, naprawdę ciężko tyrali. I to dosłownie. Babcia mi nieraz opowiadała, jak Dzidzius wstawał w nocy i szedł napalić w warniku. Rano wstawał o czwartej, szykowała jedzenie zwierzętom a na siódmą szedł do pracy – pracowal jako ślusarz. potem wracał i jechał w pole. Wracał z pola robiło się ciemno. Jeszcze coś tam oporzadził. Spać a rano znowu.
Czas to naprawde pojęcie berdzo względne.
Przepraszam za błąd – miało być Dziadziuś oczywiście 😀
Wydaje mi sie, ze kazda kuchania wyda sie byc pracochlonna jesli tylko wybrac niektore potrawy z calego zestawu „narodowego”, i jesli naprawde chce sie ugotowac cos porzadnego, a nie na szybko.
Tradycyjnej kuchni polskiej mozna zarzucic wiele rzeczy, ale nie to, ze jest jakos szczegolnie pracochlonna. W kazdym razie nie bardziej od innych kuchni europejskich.
Poza tym, jesli gotowanie traktowac nie tylko jako konecznosc, ale rowniez jako przyjemnosc, to wtedy czas sie nie dluzy.
Dla nieciepliwych zawsze zostaje „Clopskie Jadlo” czy MacDo.
Oczywiście, że czas jest względny.
Wiele odnajdujemy w tradycji kulinarnej, także cennych wspomnień, smaków dzieciństwa i emocji.
Oczywiście, że styl życia podlega zmianom także tym, o których, Wojtku z Przytoka, piszesz.
Tylko rozmawiamy o różnych zdaje mi się sprawach.Z jednej stronie o ocenie polskiej kuchni, wg mnie czasochłonnej ( co nie jest dla mnie określeniem pejoratywnym ), o czym jestem zresztą całkowicie przekonana, bo właśnie kuchnią polską, staropolską wystarczająco długo hobbystycznie się zajmuję. A czym innym jest rozmowa o hierarchii wartości w życiu, o tym co ma dla nas indywidualnie czy społecznie sens. I wreszcie wspomniałam także o samym generalizowaniu.
Jest jeszcze ważna rzecz o której nie napisałem.
Dziecko idzie do szkoły i jest uczone czytania , pisania , liczenia dwóch języków, umiejętności grania na jakimś instrumencie( z tym już gorzej) Ale czy ktoś nauczy młodego człowieka jak sprawnie obrać ziemniaki , pokroić warzywa tak by się nie namęczyć ? W dobrych szkołach dla kucharzy pewnie uczą a w zwykłych wcale. Rośnie nam niestety pokolenie gastronomicznych analfabetów , co to 6 z religii będą mieli na świadectwie a ziemniaka obrać nie potrafią. a potem płacz i zgrzytanie zębów i jedzenie z fast fooda. Pewnie za parę lat będzie jak w Ameryce gdzie po jedzenie jeżdzi się kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów i wszystko dają w kartoniku. I jak powiedział Okoń: Tu się nikomu nie opłaca robić czegokolwiek do jedzenia w domu …
A uruchomienie piekarnika w świetnie wyposażonej kuchni zaczyna być problemem nie do przeskoczenia.
Misiu, czy obierania ziemniaków powinna uczyć szkoła? Myślę, że nie, takie umiejętności „wynosi się” z domu. Fakt, teraz już pewnie coraz rzadziej, ale dzieci w naturalny sposób garną się do pomocy w domu, mądry rodzic potrafi to wykorzystać i dobrze ukierunkować.
A jeśli Mamusia tak skrobie ,że z całego kartofla zostaje połowa ? 🙂
No to mamy fryty 😉
Jeżeli rodzice, dziadkowie czy ktokolwiek z rodziny nie nauczy dziecka elementarnych rzeczy o jedzeniu i przygotowywaniu jedzenia, to szkoła tego też nie zrobi (nie w tym systemie edukacji), niestety. I wyrasta kolejny klient Mac’a.
Muffiny orzechowe
Suche:
300 g mąki pszennej
100 g cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
szczypta soli
150 g orzechów włoskich posiekanych ( lub 100 g włoskich i 50 g laskowych lub rodzynek)
Mokre: jak w przepisie podstawowym ( mogą potrzebowac nieco więcej mleka)
Mamo Natana! Jak rygorystyczna jest „dieta piersiowa” Twojej koleżanki? Wiem o zróżnicowanym dość podejściu do diety w czasie laktacji. Orzechy mogą być?
O, dzięki za kolejny przepis, Marialko. Nie, orzechy odpadają. wiem, że może jeść rzeczy z mlekiem, pytałam. Orzechów nie je także Natan, bardzo uczulająca sprawa :-(. A gdy do tych mufinów nie dodam orzechów to też będą jadowite?
Robiłam już z samych rodzynek, przepis podstawowy + cukier ( doprawiałam jeszcze kardamonem ale nie uważam tego za konieczne), waham się natomiast w kwestii cukru- nie pamietam ile wówczas dodawałam, muffiny słodkie piekę okazjonalnie- być może 100 g to nieco za dużo w przypadku sporej ilości rodzynek, rozważ to w odniesieniu do swoich upodobań.
Lubię słodkie, cukier nie uczula, Mama Karmiąca też lubi. Dziękuję Ci serdecznie, naprawdę. W niedzielę rano albo jutro po południu biorę się do roboty. Kardamon brzmi nieźle, dodam go do kilku, z czystej ciekawości.
I kolejny, nieautorski, tym razem z włoskiej książki kucharskiej.
Muffiny bananowe:
Suche:
200 g mąki
140 g cukru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
Mokre:
2 banany zmiksowane
100 g rozpuszczonego masła
2 jajka ( tak, tak, nie ma tu mleka)
Po upieczeniu lekko obsypać cukrem pudrem.
Tyle oryginalny przepis. Sądzę, że mogą być nieco za słodkie ( weź poprawkę na to, że lubię „słodycze lekko słodkie”)
Mufinki z jagodami
100 g masla albo margaryny
1 dl cukru
ew. starta skorka z 1 cytryny albo troche cukru waniljowego
2 jajka
2? dl maki pszennej
1 lyzeczka proszku do pieczenia
1 dl jogurtu albo mleka zsiadlego
2 dl jagod + 2 lyzki cukru
ev cukier puder do posypania
Nastawic piekarnik na 225 stopni.
Zmieszac maslo z cukrem. Dodac skorke z cytryny i jaja. Wmieszac make zmieszana z proszkiem do pieczenia. Wmieszac jogurt albo zsiadle mleko.
Rozdzielic ciasto w foremki i wlozyc poslodzone jagody.
Piec w srodkowej czesci piekarnika 12-15 min.
Posypac ewentualnie cukrem pudrem przed podaniem.
Przyklad innych propozycji wkladek zamiast jagod:
Maliny z marcypanem.
Brzoskwinie, banany, rodzynki i troche wiorkow kokosowych.
Jablka obtoczone w cynamonie i cukrze.
Mufinki z jagodami
100 g masla albo margaryny
1 dl cukru
ew. starta skorka z 1 cytryny albo troche cukru waniljowego
2 jajka
2? dl maki pszennej
1 lyzeczka proszku do pieczenia
1 dl jogurtu albo mleka zsiadlego
2 dl jagod + 2 lyzki cukru
ev cukier puder do posypania
Nastawic piekarnik na 225 stopni.
Zmieszac maslo z cukrem. Dodac skorke z cytryny i jaja. Wmieszac make zmieszana z proszkiem do pieczenia. Wmieszac jogurt albo zsiadle mleko.
Rozdzielic ciasto w foremki i wlozyc poslodzone jagody.
Piec w srodkowej czesci piekarnika 12-15 min.
Posypac ewentualnie cukrem pudrem przed podaniem.
Przyklad innych propozycji wkladek zamiast jagod:
Maliny z marcypanem.
Brzoskwinie, banany, rodzynki i troche wiorkow kokosowych.
Jablka obtoczone w cynamonie i cukrze.
Czas jak to czas – krawiec kulawy i kazdy odmierza go inna miara. Mowimy, ze dawniej ludzie mieli wiecej czasu. Czy aby napewno? Inne warunki zycia, inna technologia i co tu duzo ukrywac inne realia ekonomiczne – o czym wspomniala Pani Anna. Jadano mniej mies i to bynajmniej nie ze wzgledow zdrowotnych. Pamietam gdy bedac dzieckiem grymasilam nad jajkiem na miekko. Moja Babcia wowczas powiedziala: dziecko przed wojna nie kazdy mogl sobie pozwolic na jajko. I to utkwilo mi na dlugie lata.
To dom wychowuje nie szkola. Tu sie przyznam – do 16 roku zycia nie potrafilam ugotowac zwyklej zupy – bo takiej potrzeby nie bylo. A kiedy zaszla – „ni ma problima”. Jak sie chce to sie zrobi.
Totez pobilam rekord gotowania wywaru na kurczaku (nie mylic z rosolem)wg przepisu kuchni chinskiej. 5 i pol godziny sie to gotuje na wolnym ogniu, zbierajac nie tyle szumowiny ile tluszcz. Jest to baza do wszelakich zup chinskich. Pycha, ale nie wiem czy i kiedy raz jeszcze sie zdecyduje na podobny wyczyn.
A o auszpiku ze szczupaka to moge sobie pomarzyc. Szczupaka to moge „wyciac” potykajac sie o wlasna noge – bom zdolna w tem wzgledzie nieslychanie – ale w sklepie (ze o polowie nie wspomne) tej smakowitej ryby nie kupie. A jesli zastapie go inna ryba to juz nie bedzie to. Czyz nie tak?
Pyro – ten kaczy biust w czyms tam brzmi interesujaco. Prosze o przepis.
Pozdrowiatka od zaspanego zwierzatka
Echiudna
Czas jak to czas – krawiec kulawy i kazdy odmierza go inna miara. Mowimy, ze dawniej ludzie mieli wiecej czasu. Czy aby napewno? Inne warunki zycia, inna technologia i co tu duzo ukrywac inne realia ekonomiczne – o czym wspomniala Pani Anna. Jadano mniej mies i to bynajmniej nie ze wzgledow zdrowotnych. Pamietam gdy bedac dzieckiem grymasilam nad jajkiem na miekko. Moja Babcia wowczas powiedziala: dziecko przed wojna nie kazdy mogl sobie pozwolic na jajko. I to utkwilo mi na dlugie lata.
To dom wychowuje nie szkola. Tu sie przyznam – do 16 roku zycia nie potrafilam ugotowac zwyklej zupy – bo takiej potrzeby nie bylo. A kiedy zaszla – „ni ma problima”. Jak sie chce to sie zrobi.
Totez pobilam rekord gotowania wywaru na kurczaku (nie mylic z rosolem)wg przepisu kuchni chinskiej. 5 i pol godziny sie to gotuje na wolnym ogniu, zbierajac nie tyle szumowiny ile tluszcz. Jest to baza do wszelakich zup chinskich. Pycha, ale nie wiem czy i kiedy raz jeszcze sie zdecyduje na podobny wyczyn.
A o auszpiku ze szczupaka to moge sobie pomarzyc. Szczupaka to moge „wyciac” potykajac sie o wlasna noge – bom zdolna w tem wzgledzie nieslychanie – ale w sklepie (ze o polowie nie wspomne) tej smakowitej ryby nie kupie. A jesli zastapie go inna ryba to juz nie bedzie to. Czyz nie tak?
Pyro – ten kaczy biust w czyms tam brzmi interesujaco. Prosze o przepis.
Pozdrowiatka od zaspanego zwierzatka
Echidna
Czas jak to czas – krawiec kulawy i kazdy odmierza go inna miara. Mowimy, ze dawniej ludzie mieli wiecej czasu. Czy aby napewno? Inne warunki zycia, inna technologia i co tu duzo ukrywac inne realia ekonomiczne – o czym wspomniala Pani Anna. Jadano mniej mies i to bynajmniej nie ze wzgledow zdrowotnych. Pamietam gdy bedac dzieckiem grymasilam nad jajkiem na miekko. Moja Babcia wowczas powiedziala: dziecko przed wojna nie kazdy mogl sobie pozwolic na jajko. I to utkwilo mi na dlugie lata.
To dom wychowuje nie szkola. Tu sie przyznam – do 16 roku zycia nie potrafilam ugotowac zwyklej zupy – bo takiej potrzeby nie bylo. A kiedy zaszla – „ni ma problima”. Jak sie chce to sie zrobi.
Totez pobilam rekord gotowania wywaru na kurczaku (nie mylic z rosolem)wg przepisu kuchni chinskiej. 5 i pol godziny sie to gotuje na wolnym ogniu, zbierajac nie tyle szumowiny ile tluszcz. Jest to baza do wszelakich zup chinskich. Pycha, ale nie wiem czy i kiedy raz jeszcze sie zdecyduje na podobny wyczyn.
A o auszpiku ze szczupaka to moge sobie pomarzyc. Szczupaka to moge „wyciac” potykajac sie o wlasna noge – bom zdolna w tem wzgledzie nieslychanie – ale w sklepie (ze o polowie nie wspomne) tej smakowitej ryby nie kupie. A jesli zastapie go inna ryba to juz nie bedzie to. Czyz nie tak?
Pyro – ten kaczy biust w czyms tam brzmi interesujaco. Prosze o przepis.
Pozdrowiatka od zaspanego zwierzatka
Echidna
Pyro Droga, przy moim wrodzonym balaganiarstwie, posialem azymut na numer konta, a zanim sie dokopie na blogowisku stulecie minie, wiec prosze podeslij te dane mailem na adres wojciech@kubalewski.com, to przyjaciel na miejscu, ktory wykona niezbedne ruchy, dzieki i przepraszam za zamieszanie
Ooo podwojenie wirtualne!
przepraszam
Echidna
Pani Anna Miłkowska!
Pani Anno!
Nie tylko w smakach kuchni odnajduje się wspomnienia z młodości.Czasami czyjś głos,czyjeś słowa także ożywiają wspomnienia.To co Pani napisała, to słowa mojej Babci.No i pięknie zgodziła się Pani z Wojtkiem,że miłość i gotowanie mają dużo wspólnego!
Pozdrowienia!
a.j
Sławku,
wszelkie dane na temat Kórnika są zawsze w jednym miejscu, żeby nie biegać:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Zjazd.html
Dajcie zakładkę, zainteresowani – i będzie po kłopocie.
Zabiegana jestem dzisiaj, ale nie mogłam się oprzeć, żeby przeczytać interesujące uwagi o kuchni polskiej.
U mnie zwrot w pogodzie, burza za burzą, a ja potrzebuję słońce jutro!!!
Lecę do zajęć.
Kochani,
milosc i gotowanie na pewno maja cos wspolnego, przedluzana przyjemnosc w wykonywaniu poszczegolnych czynnosci, ktore sie kulminuja w czyms znakomitym…
Jednakowoz codzienne gotowanie, jak codzienny sex, staloby sie nudne i monotonne.
Poska kuchnia jest czasochlonna, np robie pierogi raz w roku na wigilie. Zajmuje mi to dwa dni, plus czyszczenie calej kuchni z maki.
Gotowanie jest czasochlonne, bo kiedys praca ludzka, szczegolnie kobiet i sluzby byla tania. Mozna bylo wiele osob zagonic do przyrzadzania pasztetow ze slowiczych jezyczkow, jakie krol Herod zajadal w starozytnym Rzymie.
My wciaz jeszcze umiemy gotowac, ale mlode pokolenie nie chce juz tego sie uczyc. Szczegolnie, ze i rodziny sa mniejsze.
Moj syn, ktory mieszka sam, jada na miescie. Gotuje tylko jaja sadzone na bekonie na grzankach w week-endowe sniadania. Dopracowal to danie do perfekcji.
Nazywa to Royal Breakfast.
Jutro sobota, moze mnie zaprosi.
ciao,
a
„Jednakowoz codzienne gotowanie, jak codzienny sex, staloby sie nudne i monotonne.”
Dlatego dobrze jest kazdego dnia gotowac co innego.
Podobna metodologicznie zasade mozna rowniez z powodzeniem zastosowac do seksu.
I wtedy byc moze bedzie mniej nudno ?
Ania Z. :
Co do pierogów opracowałam „skróty” – najwięcej czasu zabiera mi ciasto, wyrabianie, wałkowanie, wycinanie krążków itd. Są mistrzynie w tym – ja nigdy nie opanowałam szybkiego robienia pierogów.
Skrót pierwszy, który podsunęli mi blogowicze – ciasto zrobić kiedykolwiek jak jest czas i zamrozić (najlepiej w porcjach!). Trzeba rozwałkowywać, wycinać i kleić, ale jak masz ciasto rozmrożone, to już szybciej się chwycisz za pierogi. Przez tę bandę tutaj na blogu (uważajcie, oni mogą człowieka na złą drogę sprowadzić!) w ciągu roku zrobiłam więcej pierogów, niż w ciagu dziesięciolecia, bo dotychczas tak jak Ty – na Wigilię…
Drugi skrót: idziesz do sklepu azjatyckiego i kupujesz zamrożone, gotowe krążki na wontony (są i kwadraty, ale są dwa „rozmiary” krążków), kosztuje to z półtora dolara za bodaj 70 sztuk, ceny sie różnią. Rozmrażasz, krążek po krążku bierzesz, zwilżasz brzegi, w srodek nadzienie – i gotowe.
To jest bardzo delikatne ciasto, nieelastyczne, ale dobrze się skleja i spełnia swoje zadanie, jak Cię najdzie ochota na pierogi. Szczególnie się nadaje do pierogów z owocami, bo jest takie delikatne.
Ale – oczywiście nie ma to jak własne ciasto!
Chciałam jeszcze dodać, że bardzo ciekawy był wpis Pani Anny Miłkowskiej (może częściej?), a Echidna jak zwykle się rozklonowała 🙂
Wojtek, zgadzam się z Twoją analogią – oraz z tym, co napisał Jacobsky. Dla mnie „przymus” gotowania był mordęgą, kiedy jako nastolatka wróciwszy ze szkoły pierwsza, musiałam coś ugotować (rodzina sześcioosobowa!), ale jak nie ma przymusu, to jest to przyjemność. Wymuszony seks to też żadna przyjemność.
Dość filozofowania, wracam do roboty!
Kapusniak na bigosie brzmi bardzo pieknie.
Wazna sprawa przy gotowaniu kapusty: garnka nie nalezy przykrywac, inaczej kapusta zasmierdzi caly dom. To samo dotyczy innych roslin kapuscianych – brukselki, kalafiora, brokulow – gotujemy bez przykrywki.
Alicja, Ania Z.,
skrot trzeci: „wyrzymaczka do ciasta”, czyli (chyba wloski) wynalazek do walkowania zarobionego jako tako ciasta. Z wywalkowanego w ten sposob kawalka wykraiwuje sie krazki na pierogi tak samo jak krazki do ciasteczek
Maszyna na zdjeciu http://www.armenager.com/electromenager/produit/43033
pokazana jest w wersji z przystawka do robienia makaronu, ale bez przystawki walkuje ona ciasto na plasko (mozna wybrac grubosc ciasta).
Cena: c.a 60 CAD.
Odkad uzywam wspomnianej wyzej maszynki przy pierogach, ich robienie przestalo byc uciazliwe. Resztki ciasta mozna przewalkowac przez makaronowa przystawke i w ten sposob mamy lkluski czy makaron domowej roboty.
Chinskie ciasto (ma te wade, ze jest bardzo cienkie i latwo rwie sie, ale to tylko moje prywatne zdanie i prywatna obserwacja. Byc moze dostawca w Montrealu jest inny niz w Kingston.
Jak sięcieszę, że wywolałem taką ciekawą dyskusję. tyle inetresujących pogladów na temat polskiej kuchni i gotowania. Różnimy się a nie urągamy sobie. Ot np. ja zupełnie niezgadzam się z Jakobskym. a ni seks , ani gotowanie nie sa nudne nawet jeśli sa czynnoscia codzienną. To nie ich stały rytm sprowadza nude lecz brqak fantazji i ochoty. Jeśli obie czynności są wymuszone to dramat. Jeśli zaś wynikają z wewnętrznej potrzeby i sprawiają radość (nie tylko mnie) to cudownie. Dla mnie to sama esencja życia. Gdy stracę radość w tej mierze to znaczy, że życie skończyło się definitywnie. Już tyle razy tu udowadnialiśmy, że gotowanie jest seksowne a seks bez kuchni jest tylko połową zabawy, że nie warto tego powtarzać.
PS.
Jeśli teraz zamilknę na kilka dni w komentarzach ( bo wpisy zrobiłem na zapas) to nie martwcie się. Jestem z wnuczętami w Wilnie. Ale wrócę. Napewno!
W moim przepisie na muffinki mialo byc 2? tzn 2 i pol dl maki pszennej, a widze, ze wyszedl znak zapytania tam za ta dwojka.
Tak mnie zachęciliście do robienia pierogów ,że biegnę do sklepu po ser i za chwilę będą pierogi. Oczywiście wolałbym zrobić z mięsem, ale może po niedzieli. Poproszę siostrę o zrobienie farszu bo mój nie wychodzi taki dobry. Jeszcze się nie nauczyłem 🙁 ( może przez podroby które są niezbędne w farszu)
Ale pierogi z serem robię najlepsze w mieście.
Na doskonałe z mięsem mogę tylko popatrzeć i oblizać się na samo wspomnienie:
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Mis2/Czeslawa-Kaczynska/DSC_0286.JPG
Alicjo,
Ja wpadlam na ten pomysl, zakupilam wontony, ale nie chcialy sie nijak i poszly do kosza. Moze kupilam zle???
Alicjo,
Ja wpadlam na ten pomysl, zakupilam wontony, ale nie chcialy sie nijak skleic i poszly do kosza. Moze kupilam zle???
„…Ot np. ja zupełnie niezgadzam się z Jakobskym. a ni seks , ani gotowanie nie sa nudne nawet jeśli sa czynnoscia codzienną…”
Chyba jakies nieporozumienie.
To nie ja tak powiedzialem tylko Ania Z. (patrz wyzej: „…Jednakowoz codzienne gotowanie, jak codzienny sex, staloby sie nudne i monotonne…”).
Osobiscie lubie gotowac i … lubie gotowac. I wcale mnie nie nudzi, ani jedno, ani drugie., co nie znaczy, ze codziennie i o kazdej porze mam ochote na gotowanie.
Dla kuchni mam taki sam respekt jak dla sypialni, tyle ze do tej drugiej nie kazdy ma wstep. Do kuchni – jak najbardziej, bo gotowanie grupowe to zajecie jak najbardziej rozrywkowe.
Echidna.
Ryba w auszpiku to nie musi byc szczupak. Robimy takze bufalo i sandacza. Na Florydzie byl red snapper i jack. Zaryzykuj, wybierz na rozmiar szczupaka i zalej galareta. Doskonale wychodzi karp, ale jesli nie ma, mozna zrobic wlasnie bufalo, sa bardzo podobne; cos podobnego do karpia musi tam byc. Oczywiscie slodkowodne sa lepsze, chyba sa i u Was, choc siedzicie na plazowym pasku.
Baze do chinskich zup zawsze mialem pod reka, kiedy jeszcze chcialo mi sie bawic w chinskie danka. Taki rosolkowy wywar z kurczaka to uniwersalna podstawa pod „chinczyka”, ktorego mozna zrobic, majac te baze, ze wszystkiego co pod reka, co zostalo w lodowce. Tylko pamietac o bialym pieprzu, czosnku, imbirze, sezame oil i soi. I nie dreczyc na ogniu do smierci. Karmilem rodzine i przyjaciol smietnikiem z lodowki, a kiedy nalegali: jak sie nazywa to chinskie danie ? Daj recepture ! Mowilem „fiu bzdziu” czysto po polsku. Zapisywali skrzetnie i potem robili z siebie malpiszony powarzajac. Fiu bzdziu – very good. Wiesz zapewne, ze chinskie jedzenie to Sposob, a nie zbior przepisow, bo wzial sie z nedzy, braku dobrego miesa, albo miesa w ogole. A ostre, aromatyczne przyprawy zabijaly nierzadko odorek. A kolor namawial, zeby to jesc. A brak opalu, piecow itp wynalazl wok i stir – fry na maly ogien z byle czego i na krotko. Zachowuje to z reszta vitamine C, co wazne. Tylko bogatsi bawili sie w kaczuszki i deep fry. I karp – chinska primadonna na stole. Czeredy biedoty zyly na woku i stir – fry wezy, myszy, karaluchow i co bylo pod reka. Ten styl trwa do dzis w – po Waszemu – Interior. A Aborysi zaczynali inaczej ? A moglabys cos napisac o ich kulinariach ?
Lena, zwilżasz brzegi letnią wodą! I wtedy sklejasz.
Do Gospodarza: Miłego pobytu w Wilnie !!!
Jacobsky, dzięki za podpowiedz, tego skrótu nie znałam. Co do wontonów, trzeba wiedzieć, jakie kupować, zwykle te starsze są już tak zamrożone „na smierć”, że nic sie nie da z nimi zrobić, raz trafiłam na lekkie naderwanie w opakowaniu i całość była wyschnięta na kość, do smietnika. Nauczyłam sie wyszukiwać odpowiednią paczkę na wyczucie. Jak wspomniałam, ciasto cienkie i zupełnie nie da sie rozciagnąć, ale jak się to wie, to można uniknąć rozczarowań. Nie jest to ciast „o smaku”, takie bezjajeczne. Z lenistwa nauczyłam się, jak używać wontonów, ale przyznajcie, że ciasto w jakichkolwiek pierogach musi mieć ten swojski, domowy smak.
A propos kuchni chińskiej, to ja zdam sprawę (fotosprawę też) po następnym weekendzie. Jutro podejmuję bandę Kanadyjczyków, starzy znajomi. Ma być na ogródku i od wczoraj się zastanawiam, bo te burze – ale spece od meteo powiadają, że idzie teraz wszystko w stronę Jacobsky’ego (wyrazy…) i jutro ma być słońce.
W menu: kiełbaski śląskie z grilla oraz udka kurczaka na ostro, do tego salata ziemniaczana z boczkiem , pieczarkami i majonezem, sałata zielona mieszana , a przedtem teksańska przekąska:
melajza z przesmażanej czerwonej fasoli (z puszki),
na to gęsta kwaśna śmietana, na to salsa świeża własnej roboty (pomidory w kostkę, cebula czerwona, czosnku ze 2 ząbki, jeden strąk jalapeno z kilkoma pestkami, deczko zielonych listków kolendry) – to zajada się z chipsami tortilla.
I pewnie jeszcze coś dodam. Jest to pózniejszy lunch, taki o 14-tej. Desery i wina w gestii J. a piwa polskie, bo na kiełbasę z rożna i polskie piwo to oni do nas przychodzą. Ma ktoś sugestie, to proszę bardzo. Osób niewiele, 6, ale w kuchni nie zamierzam nic, wszystko na grillu. I ma być polskie!
Alicja,
leje rownym sciegiem od rana. Na dworze ciemno jak w jesienny wieczor. Jutro ma byc slonecznie i taka mam nadzieje, ale nie wierze tutejszym meteorologom.
Do mnie przychodzi dzis corka co to wczoraj miala urodziny. Zrobie na wejscie gruszki faszerowane miesem z krabow, a potem hamburgery z baraniny nadziewane kozim serem i siekana mięta (do tego relish rowniez z miety w oliwie), salata, napitki, deser kupny. Potem kawa i palto.
Alicjo, Jakobsky,
nawet z ta wloska walkownica pierogi mi zajmuja trzy dni…ummm…
Jeden dzien na zrobienie trzech rodzjow nadzienia…
Ale ciasto na zapas to swietny pomysl…
Mowcie co chcecie, ale gotowac codziennie nie lubie…
Alicjo,
u mnie dzisiaj tez kielbaski (czeskie) z grilla.
Czasmi zapiekam na grillu chlebek pita pelnoziarnisty z serem i czosnkiem lub karmelizowana cabula na gorze… Zabiera to minute.
Nie bardzo to polskie, ale szybkie i latwe.
Kupilam maszynke do mielenia miesa i robienia kielbasy (Waring). Swietna. Wkrotce zabiore sie za produkcje kielbasek a la Pyra
a.
36 słusznej wielkości pierogów z serem już się gotuje a ja popijam prawdopodobnie najlepsze piwo. 🙂
Zjadłem trzy , reszta do lodówki i do odsmażania na oleju z pestek winogron.
Część pierogów …. sąsiadka wzieli 🙂
Jakobsky,
Kawa i palto?!!!!
To u was ciągle jeszcze zimno?
Wygląda na Kanadyjkę 🙂
http://eo.wikipedia.org/wiki/Palto_%28vesto%29
Andrzeju Szyszkiewiczu,
myśmy się tu topili z ukropu dwa dni temu, a i przedtem. Dziwne lato, z takimi chłodnymi wtrętami.
Nie czytasz naszych wpisów dokładnie, przecież ja ciagle donosze o pogodzie, donosiciel taki, ale w Kanadzie to po prostu nawyk, gadanie o pogodzie. W zimie futra i walonki, latem najlepiej nago, a przyjnajmniej w mojej części Ontario i chyba u Jacobsky’ego podobnie, bo to rzut kuflem. O Lenie i Ani Z. nie mówię, bo od nich do mnie wszystko idzie brzegiem jez. Ontario
Aniu Z. To ja się zastanawiam nad tą maszynką i myślę – dildo kulinarne?!
Chwila, ale ktos tu wczesniej (czy nie Wojtek?) narzucił te skojarzenia!
Coś poza tematem:
http://alicja.homelinux.com/news/yucca/
Takie mi wyrosło!
A gdzie Rzym, gdzie Krym, a gdzie Polska , to była Arizona, a u mnie też wyrosło. Nie mam sie czym chwalić, u mnie zawsze cień, to niby badziewie podrzuciła mi przyjaciółka pyra-poznanianka, wyprowadzając się do Ottawy.
W tym roku zakwitło! Wysłałam Julii K. zdjęcie 🙂
Mili moi,
dzis, lub wczoraj, zaleznie od strefy czsowej, obejrzalam La Vie En Rose w moim studyjnym kinie.
Zobaczcie koniecznie. Znakomity film. Tak kocham Piaf, i tak zaluje, ze piekne literackie, ludzkie, piosenki juz nie maja takiego przebicia…
Ale ci co chca wciaz moga sie nimi delektowac. Uronicie lze jak ja sluchajac Rien non des rien…
Paryz, i kazde wieksze miasto z epoki dziecinstwa Piaf, bylo tak brutalne.
Charakterystyczne, ze pastrami podane w nowojorskiej restauracji, skrytykowala Piaf jako marne, pachnace moktym, psem, gotowane psie mieso.
Osobiscie lubie pastrami, cienkie plasterki ulozone gruba warstwa na zytnim chlebie, sowicie oblane musztarda… Do tegfo piwo. Nie bylo sie na co skarzyc Mme Piaf…
a,
Sobotni poranek. Upał trohę zelżał, ale w południe może być parno, bo niebo szczelnie pokryły chmury. Tak pięknie się wczoraj rozwinęła dyskusja, a ja nie miałam dostępu do maszyny. Pani Anna Miłkowska chyba nie całkiem mnie zrozumiała i jej uwagi są naprawdę ciekawe, tylko – niejako – obok tematu. Ja wcale nie twierdziłam, że nasi dziadowie nie pracowali ciężko i długo. Inaczej by związki zawodowe nigdy nie powstały, ani inne ruchy emancypacyjne. Ja po prostu (jak słusznie zauważyła chyba Marialka?) napisałam, że praca ludzka była najmniej liczącym się czynnikiem. Poczytajcie stare ksiązki kucharskie – te godziny ucierania jaj, maku, migdałów, te dni całe, które trzeba było poświęcić na zrobienie dobrego twarogu, bulion, który gotowało się 36 godzin itp
No dobra. Gotowanie i seks to znakomity duet i jak dotąd wszyscy są zgodni. A teraz przepis na kaczy biust :
KACZY BIUST PO POZNAŃSKU
Marynowane piersi kacze powinny 48 godzin spoczywać w zalewie z czerwonego wina i żubrówki oraz mieszaninie majerankowo – czosnkowej i tymiankowo – bazyliowej. Po wyciągnięciu z zalewy, osuszeniu w ściereczce , należy ostrym nożem naciąć w każdej piersi kieszonkę i wsunąć w nią po plasterku soczystego jabłka.. Mięso obtoczyć w mące i rzucić na patelnię z gorącym olejem sojowym,. Tymczasem szatkujemy cienko małą główkę modrej kapusty, w rondlu rozpuszczamy dużą porcję masła, na którym trzeba zeszklić cebulę drobno siekaną,, kapustę solimy i dusimy na tym maśle z cebulką. Dodajemy trochę czerwonego wina, sól, cukier i przyprawy. Do tego wszystkiego podajemy pyzy drożdżowe. Przygotowujemy sałatkę z cykorii w sosie z utartego sera pleśniowego, dekorujemy koktaj,llowymi pomidorkami i paseczkami papryki. Kacze biusty układamy na półmisku, wokół ląduje kapusta modra, pyzy , wszystko to garnirujemy żurawiną w drążonych jabłkach, obok sałatka. Potrawa wymaga kilku butelek czerwonego wina na stole.
Mam prawie całą kolekcję płyt Edit Piaf. . Ze trzy lata temu radio Concertzender prezentowało cały dorobek artystyczny Piaf od najwcześniejszych nagrań do tych ostatnich .
Nic mnie tak nie wzrusza jak Piaf w Non ! Rien de rien, Potem jest Maria Callas…
I znowu wyszedłem na sentymentalnego misia.
http://www.youtube.com/watch?v=i_QABS88nDc&mode=related&search=
Non ! Rien de rien
Non ! Je ne regrette rien
Ni le bien qu’on m’a fait
Ni le mal tout ça m’est bien égal !
Non ! Rien de rien
Non ! Je ne regrette rien
C’est payé, balayé, oublié
Je me fous du passé !
Avec mes souvenirs
J’ai allumé le feu
Mes chagrins, mes plaisirs
Je n’ai plus besoin d’eux !
Balayées les amours
Et tous leurs trémolos
Balayés pour toujours
Je repars ? zéro
Non ! Rien de rien
Non ! Je ne regrette rien
Ni le bien, qu’on m’a fait
Ni le mal, tout ça m’est bien égal !
Non ! Rien de rien
Non ! Je ne regrette rien
Car ma vie, car mes joies
Aujourd’hui, ça commence avec toi !
Żeby państwo słyszeli jak śpiewa mój kanarek z Edit Piaf. Cudo!!!
Pyro droga! Co prawda nie ja wspomniałam o pracy ludzkiej jako najmniej liczącym sie czynniku, tylko o czasochłonności polskiej kuchni, ale i ten pogląd jest mi bliski, więc intuicyjnie słusznie mi go przypisujesz. Cóż, a zdarza się nam ( może to wynika z tempa wymiany zdań? dopisujemy kolejne komentarze gdy rozmowa zdążyła już zmienić kierunek lub gdy nieopatrznie ktoś zmienił sens którejś z kwestii…), że niestety pisujemy nieco „obok”. Powoli do tego we wszelkiej korespondencji internetowej przywykam, choć nie tracę tego z oczu. Ciekawe jaki dzień dziś w Poznaniu będzie? Pewnie gorący. Przede mną zakupy na rynku, tak jak lubię.
Misiu 2, hm… rozpoczęcie wszystkiego od zera, na nowo… Piękna inspiracja- Piaf. Nasz kanarek lubuje się w marszach niemieckich- gusta nam się z ptakiem szalenie rozmijają. Ale co tam, niech ma od czasu do czasu to co lubi. Na szczęście cieszy go też Jose Cura.
Swit blady za chwilę, ja jak zwykle po 5 godzinach spania już na nogach, sprawdzam, czy ma albo nie ma padać. Nie ma, co dobre dla mojego „garden party” dzisiaj.
Pyro droga,
zauważyłam, że Pani Anna Miłkowska chyba nie całkiem dobrze Ciebie zrozumiała, ale do Ciebie należało słowo, żeby wyjaśnić. Miś śpiewa od rana z kanarkiem, Jerzor chrapie (żeby on wiedział, jak ja mu tu d… obrabiam!), a u mnie ptaki za chwilę i już wiem, w jakiej kolejności.
Ten kaczy biust zanotowałam, może wpłynie na J. bo on powiada, że kaczka to taka dziwaczka i co tam jest do jedzenia. Oczywiscie, że jest! A ja nie robię, bo pan wybrzydza, chociaż nie wie na co, bo tak naprawdę to kaczkę jadł ze trzy razy w życiu. Na „barana”, czyli jagnięcinę, też wybrzydza, bo jak byli studentami… i tak dalej ( poszli na rajd w góry, zakupili barana, chłop chętnie sprzedał i sprawił, a oni natychmiast to upiekli nad ogniskiem – nie do jedzenia bez wiadomej obróbki termicznej na minus przez ok. 2 tygodnie!!!). Teraz go nie przekonasz, że baranina jest doskonała. A niby je wszystko.
No dobra, idę polatać („idę polatać”!) po sąsiednim blogu…
U nas dochodzi 16.00, na blogu cisza od wielu godzin, pewnie wszyscy zajęci.. Obiadowo zjadłyśmy michę sałaty + gouda+ oliwki zielone+ 2 pieczarki + duża świeża brzoskwinia + 2 małosolne + potężny pomidor malinowy, to wszystko w sosie z oliwy, cytryny, ziół, kilku kropel tabasco i mocno zrumienionego sezamu. Do tego grzanki czosnkowe. Pychota i gotować nie trzeba. Teraz u Ani jest uczeń, który „doucza się” całe wakacje 1 raz w tygodniu, a ja mam komputer na wyłączność na całą godzinę. Posłałyśmy do Alicji ponoć autentyczną rozmowę przeprowadzoną u wybrzeży Hiszpanii kilka lat temu (data podana) z dywizjonem okrętów USA. Byłyśmy chore ze śmiechu, więc może i Wam się to spodoba. Z głośniczków lecą szanty, na parapecie okiennym szumi wentylator, kawa poobiednia ma odpowiednią teemperaturę i moc. Życie jest piękne. Z książki, o której piszę już kilka dni, presyłam jeszcze jeden przepis. Tym razem są to polędwiczki w sosie pieprzowym, autorstwa Piotra Frydryszaka, radiowca radia Merkury
BITKI W SOSIE PIEPRZOWYM
2 duże polędwiczki wieprzowe
słoiczek zielonego pieprzu w zalewie
2-3 duże cebule,
pęczek zielonej pietruszki,
0,5 pęczka koperku
300 ml bulionu,
0,5 kieliszka koniaku,
1/4 szklanki śmietany (50 ml)
oliwa z oliwek
Marynata:
1 łyżka ciemnego sosu sojowego
2 łyżki oliwy,
2 łyżki octu winnego albo 1 łyżka balsamico
1 łyżka koniaku
0,5 łyżki musztardy
pieprz
Polędwifzki pokroić w plastry, lekko pobić tłuczkiem. Pokryć marynatą, powstalą ze zmieszanych składników. Marynować 5-10 godzin w chłodzie. Potem kawałki mięsa usmażyć na oliwie, przełożyć do rondla albo naczynia żaroodpornego z przykrywką.
Na patelni ponownie rozgrzać oliwę z masłem tym razem i zeszlić na niej drobno pokrojone cebule. Kiedy cebula się lekko zrumieni, wrzucić drobno posiekaną pietruszkę i koperek, amażyć razem jeszcze 2 minuty. Zalać bulionem, dodać 2-3 łyżki ziaren zielonego pieprzu i dusić pod przykryciem na małym ogniu ok 5 minut. Wlać koniak i dusić następne 5 minut. Dodać śmietanę, zamieszać i poczekać, aż sos lekko zgęstnieje. Sos odstawić na kilka minut, dodać musztardę i rozbić sos mikserem na jednolitą masę. Dodać 1 – 2 łyżki zielonego pieprzu w całości. Sosem zalać podsmażone plastry mięsa i całość odstawić na co najmniej 2 godziny
Przed podaniem podgrzać w piekarniku lub na małym ogniu albo w mikrofali, podawać z ryżem.
No i co? Fajny przepis? Jak pomyśleć, to ani nie pracochłonny, ani skomplikowany i można nawet robotę podzielić na dwa dni.
Pyro
Pogoda jak w tropiku i niemoc jak pod wiejskim sklepem gdzie sprzedają tanie wino. Wszędzie roboty huk a my ledwo siedzimy lub ledwo co leżymy. Wszechświat rozszerza się coraz bardziej. i tylko tanie wino ma stałą cenę od wielu lat. 🙂
Matko jak mnie się nie chce chcieć.
No dobra , jadę do Kaśki bo dzwoniła jak byłem w Waeszawie i mówiła że złamała nogę ale nie wiem do końca bo w tramwaju było strasznie głośno…
Pyro! Przepis świetny, przekażę dalej z pewnością. U nas też poobiednio, spaghetti nasyciło nas obie na długie godziny. I myślałam dziś o panapiotrowej miarce do spaghetti, choć bez wątpienia mam już wyczucie co do ilości w ręce. Wychodzi zatem na to, że też zaczynam lubić kuchenne gadżety. Aha, Pyro- wysłałam Ani mejla dla Ciebie, sprawdźcie.
Wracam do lektur. Podejrzę, co słychać, za czas jakiś.
Miron Białoszewski
„18 maja”
Przestałem na siebie
działac? Niemożliwe. Ale wczo-
raj i przedwczoraj męczyłem mnie
(siebie). Może to to, że to
prawda, że „kto nie jest za-
chwycony sobą?” temu go-
rzej.
– Co? Nic ci się nie chce? –
to już dawno padło, Ludmiła
spytała, mnie, u mnie
– Tak.
To nie jest jeszcze taka pra-
wda do końca. Ale ostate-
cznie to, że się umrze, to
też nie jest taka prawda
do końca, dopóki się nie
przeżyje śmierci. A podobno
nikt jej nie przeżył.
Miś 2 – Twój dzisiejszy nastrój jakoś mi konweniuje z ulubioną piosenką Geppert
Wybacz, Kochana, pisał on –
ja przecież jestem z tego kraju,
gdzie skię dziewczynie mówi „Won!”,
wciąż bezgranicznie ją kochając”
I do czego, mój Złoty może służyć tamie wino? Już wiem.: do zrobienia b.dobrych octów toaletowych do higieny intymnej pań i dziewic nadobnych
Butelkę po winie napchać świeżym rozmarynem, potem na zioło nalać zwykłe wino stołowe ( lepiej czerwone, bo więcej garbników) Trzymać dwa , trzy togodnie, potem nalewkę wlać do innej butelki i spokojnie używać. Nie uczula, pomaga zachować lekko kwaśny odczyn ciała, znakomite działanie antybakteryjne i żadnej chemii. Przepis pochodzi od stareńkiej kosmetyczki, która niemal wiek temu uczyła się w Paryżu i całe życie miała doskonałe wyniki w kosmaetyce zachowawczej. Mam jeszcze od niej przepis na 2 kremy łagodząco – wygładzające (jeden rumiankowo – żółtkowy i drugi miodowo chlorofilowy) obydwa b.szanuję. Po mojej urodzie (jeżeli takową miałam) niewiele zostało, ale u progu 70-tki zmarszczek nadal niemal nie mam. Jak kto ciekawy, to wyślę.
Moi Drodzy! Serdecznie Was witam, trochę mnie naszedł ostatnio po powrocie z gór komputerowstręt, ale już mi przeszło. Dziękuję wszystkim, którzy o mnie pamiętali. A teraz do wszystkich, a przede wszystkim do Pana Piotra. I niechcący wpis akuratny do PanaPiotrowego.
Będąc w Zakopanem i na Bukowinie stołowałem się w restauracjach, karczmach lokalnych, ale zawsze to był przyzwoity lokal, z obsługą kelnerską na ludowo, wyszywanymi obrusami, kartami menu itp. I powiem Wam szczerze, straszne rozczarowanie. Wszędzie wszystko na jedno kopyto, wszędzie żurek, kwaśnica, placek węgierski, jakieś kotlety podobne do siebie, wszystko tak tłuste, że mnie ponosiło. Kupiłem sobie w eleganckiej restauracji płonącego pstrąga, to się tak zatrułem, że jednego dnia nie mogłem pójść w góry.
Placki kartoflane sprzedawane na Krupówkach ociekają tłuszczem, surówki niesmaczne, przygotowane „byle jak”, najlepiej się czułem Na Rusinowej Polanie, gdzie można kupić gorące z nad ogniska serki owcze, napić się żętycy. W końcu najlepszy obiad jadłem w schronisku „Roztoka”. A gastronomią jestem rozczarowany. W jednej z ludowych knajp postanowiłem kupić pierogi z mięsem, nie dość, że były produkowane przemysłowo (mrożone), ale nawet nie chciało się kucharce dobrze odcedzić i podała mi z 0,5 cm warstwą wody, którą … okrasiła.
Co się dzieje również w mojej Warszawie? Dwukrotnie byłem ze znajomą na Starówce, posiadywaliśmy w 5 knajpach i … nikt do nas nie podszedł. Najlepiej było na koncercie Urbaniaka, usiedliśmy chyba w Bazyliszku w ogródku i przez bite dwie godziny NIKT do nas nie podszedł. Poszedłem poprosić o popielniczkę – Nie mamy popielniczek. Poszedłem kupić lody wewnątrz – sam – poproszę lody w pucharkach – nie mamy pucharków. Co to się dzieje? Cała obsługa wyjechała za granicę?
Serdecznie Was wszystkich pozdrawiam
Pyro
Hura już wiem dlaczego pięćdziesięcioletni staruszkowie nie mają zmarszczek
Wino konserwuje !!!! Ja po jednej butelce bym się rozsypał na kawałki a oni po trzech dziennie trzymają się świetnie . Trening czyni mistrza. Poza tym ciągłe przebywanie na świerzym powietrzu. 🙂
Z wykazu win tanich: na Wildzie w Poznaniu króluje ” Killer II”.
Dla chętnych znajdzie się i ” Cycula”. Niejedna.
Torlinie masz rację zakopiańska gastronomia zeszła na …. ( napisałem na co ale po chwili zastanowienia wykropkowałem , koledzy z bloga obok zaraz by mnie pogryźli 🙂 ) W czasie gdy mieszkałem w Zakopanem było trzy cztery restauracje o niezłym poziomie i wszyscy starali się im dorównać. Zaszedłem podczas ostatniej wizyty w Zakopanem do jakiegoś Coctailu na lody Starego PSSowskiego już nie ma . Zamówiłem Ambrozję i takie śmieci ,że nie byłem w stani zjeść dwóch łyżeczek . Lody przemysłowe z plastyku.
Niestety odeszła stara gwardia kucharzy ,kelnerek , sporo wyjechało za granicę a turysta i tak kupi bo coś musi zjeść. Moi przyjaciele z Kościeliska jak mają ochotę na dobre jedzenie to jadą na Słowację. Smutne. Pozostaje Mc i Kfc .
A ja słucham ABBY od rana, za pół godziny goście na pózny lunch – już ja im pokażę! No, nic im nie pokażę, bo to starzy znajomi. Ale, zamiast udek zrobilam gigantyczne pieczarki, w końcu tu je wspólnie wymyśliliśmy!. Reszta jak mówiłam, kiełbaski śląskie, polskie piwo, salata z ziemniaków itd. Lece do kuchni.
Witaj Torlinie!
Torlinie Drogi,
Dzieki serdeczne za paskudne wiadomosci z polskich restauracji. Stary osiol, nosilem sie z zamiarem malego wypadu do Warszawy, zeby sobie wreszcie podjesc. Od roku czytalem i ogladalem piekne restauracje w Warszawie, w internet i powoli naklanialem sie do takiej wycieczki. Mialem jednak watpliwosci. Teraz, Twoja relacja zamknela
sprawe. Ale bym sie wyglupil ! Z zoladkiem nie grasz w loteryjke, musi byc system, tradycja itp. Nie pojade. Ciebie serdecznie pozdrawiam i dziekuje.
P.S. Czy w Kamiennych Schodkach tez tak bylo ?
Misiu2
Widzisz, jak Torlin Cie podparl o restauracjach? Zakopane czy Warszawa – tradycja sie trzyma. Czasem swietnie, czasem licho, jak zawsze. Zaczynam rozumiec to gotowanie w domu. Winka nie naduzywaj, lepiej miec zmarszczki na twarzy niz na watrobie, czyba ze winko jest importowane. Z Poznania. Marki „Pyra”. Czy zlamana nozka to u pani Kasi, komisarza wystawy ? Jedz, przypilnuj, zeby ladnie zlozyli, podkarm chudzine, zaopiekuj sie, kiedys Ci sie odwdzieczy. To znacznie wazniejsze niz wierszyki Bialoszewskiego. Wierz mi, probowalem jedno i drugie – szalona roznica !
Serdecznie pozdrawiam.
Na całe szczęście nie złamana tylko mocno skaleczona. 12 szwów i miesiąc zwolnienia. Za kolanko nie mogłem potrzymać :)Pani Kasia ale inna. Pracowała u mnie wiele lat temu, malowała bardzo ładne ikony . Teraz zbiera pomidory i ogórki w szklarni. Czasem coś namaluje ,ale po całym dniu w ogórkach sił nie starcza.
Miron Białoszewski też ważny, Dawno temu na początku lat osiemdziesiątych w pr 3 PR Miron czytał Pamiętnik z Powstania Warszawskiego i wtedy odkryłem jego niezwykłą twórczość.
Potem mogłem obejrzeć w Starej Prochowni Kabaret Kici Koci. Odbywał się wtedy Festiwal Jednego Aktora . Cała publiczność z teatru musiała się zmieścić w jednym z pokoi biurowych teatru. Kilkadziesiąt osób sciśniętych jak śledzie .Cel był zamierzony bo miało to przypominać scenerię Teatru Osobnego ,który spektakle dawał najczęściej w domach. Chyba nazywał się też Teatrem Latającym – ze względu na cenzurę . Ja siedziałem u stóp Ryszardy Hanin i Wojciecha Siemiona
Dobranoc, dobranoc mężczyzno
Zbiegany za groszem jak mrówka
Dobranoc, niech sny Ci się przyśnią porosłe drzewami w złotówkach
Złotówki jak liście na wietrze czeredą unoszą się całą
Garściami pakujesz je w kieszeń a resztę taczkami w P.K.O.
Aż prosisz by rząd ulżył Tobie i w portfel zapuścił Ci dren
Dobranoc, dobranoc mój chłopie już czas na sen
Dobranoc, dobranoc niewiasto
Skłoń główkę na miękką poduszkę
Dobranoc, nad wieś i nad miasto jak rączym rumakiem wzleć łóżkiem
Niech rycerz Cię na nim porywa co piękny i dobry jest wielce
Co zrobił zakupy, pozmywał i dzieciom dopomógł zmóc lekcje
A teraz tak objął Cię ciasno jak amant ekranów i scen
Dobranoc, dobranoc niewiasto
Już czas na sen
Dobranoc, dobranoc ojczyzno
Już księżyc na czarnej lśni tacy
Dobranoc i niech Ci sie przyśnią pogodni, zamożni Polacy
że luźnym zdążają tramwajem, wytworną konfekcją okryci
i darzą uśmiechem się wzajem, i wszyscy do czysta wymyci
i wszyscy uczciwi od rana, od morza po góry, aż hen
Dobranoc, ojczyzno kochana już czas na sen
Misiu, Misiu,
Chcialo Ci sie odpisywac o 11 w nocy, po odwiedzeniu chorej ? Do tego remoncik, przetwory, sklep…masz ciag jak Boeing. Zazdroszcze. A pacjentka, z ikon poszla w pmiodory i w ogorkach juz sil nie starcza. A w szpinaku starcza ? Moze inne warzywo pomoze ? Ciekawe wspomnienia o Teatrze Latajacym, nie wiedzialem, ze taki byl. Czy pamietnik z Powstania byl w wersji, ktora przechodzila tylko tam, bez suflerow z Mysiej ?
Pozdrawiam.
Torlinie, witam…
poniewaz nie mieszkam w Polsce nie lubie za bardzo wybrzydzac, cieszy mnie to co pozytywne a na negatywne staram sie patrzec z cierpliwym „this too shall pass”.
Jenakze moj zawod kulinarny po pobycie w Warszawie, Krakowie, Lagowie i Bydgoszczy byl podobny do twego: marna obsluga, dania podanie niedbale (letnie wodniste flaki w Chlopskim Jadle i nie pachnacy smalec ze skwarkami) i za tluste.
W Lagowie zamowilam proste ziemniaki z jajkiem sadzonym i dostalam ziemniaki letnie, jajka ze scietym na cholewe zoltkiem i pelna wody surowke. Brrr.
Nie zawiodlam sie natomiast na kuchni mojej Mamy i Tesciowej. Wszystko co zrobily bylo pyszne!
Biznes restauracyjny jest niebywale trudny, klient musi czuc sie potraktowany wyjatkowo, zeby zechcial wrocic jeszcze raz i polecic znajomym.
Dlatego sieciowe fast food moga byc alternatywa, przynajmniej wiesz co ci podadza i jak to bedzie smakowac, nawet jesli nie najsmaczniej to czysto.
a.
Ania Z. Okon – niedzielny poranek, u Was pewnie późny wieczór, reszta przyjaciół pewnie śpi. Jak zwykle moja Pyrlandia wygląda nieźle na tle reszty Polski. Ja już w knajpach nie ywam, ale Ania co jakiś czas jada w restauracjach, a jest dość wymagająca. Jest w Poznaniu kilka restauracji o bardzo dobrym poziomie, jest w okolicach kilkanaście zajazdów z doskonałą kuchnią, np w Radzewicach, w których będziemy jedli kolację w czasie zjazdu. Poziom obsługi nie jest jeszcze zbyt wysoki, to przychodzi z czasem, ale kuchnia – świeżość i jakość potraw, podanie, wystrój, to naprawdę coś, co można polecić.
Pyro, nastepmym razem jak uda Ci sie zdobyc kacze piersi, sproboj po mojemu . Czas przyrzadzania i pieczenia razem – 20 minut. Kacze piersi po upieczeniu musza byc trche rozowe, aby byly soczyste. I nie wymagaja zadnego zachodu – na tym polega ich piekno.
Nastaw piec na 180-200 stopni, niech sie rozgrzewa.
Tymczasem natnij lekko skore w romby, rozgrzej patelnie z lyzka oleju. Kiedy bedzie mocno rozgrazana, rzuc na to piersi, skora do patelni i obsmazaj 3-4 minuty z jednej strony, potem przewroc i ok. 2 minut z drugiej.
Przeloz piersi zarumieniona skorka na wierzchu do niedzej brytfanny lub blachy, mozesz, ale nie musisz polac je jedna lyzka koniaku i wstaw do pieca na 15 minut.
Wyjmij, odczekaj 2-3 minuty, az soki zgromadzone tuz pod skora, opadna i wtedy piersi pokroj na grube ukosne plastry.
Teraz dopiero mozna posolic i popieprzyc.
Jest to moje ulubione danie szybkie dla siebie i czasami, jak jestem wyjatkowo szczodra – dla gosci. Jesli dla gosci, to robie na poczekaniu, nigdy zawczasu..
Jadłam podobnie przyrządzane kacze biusty jak opisuje Helena. A ponieważ rzecz działa się we Włoszech były na koniec doprawiane aceto balsmico. Znakomite.
Odnosząc się do wątku resturacyjnego- mam wrażenie, że jakość restauracji w Polsce stale się podnosi. I bardzo mnie to cieszy.
Wczoraj raczyłam się długo miodowym piwem i rozmowami. Uwierzycie, że wstałam przed godziną?
Dzień dobry!
Nie zgadzam sie z tymi restauracjami polskimi! Bywam, jak bywam, i nigdy nie przydarzyło mi sie nic złego, poza tym, że w Chłopskim jadle na ul.Jana w Krakowie pan J. sie niby „zatruł”. Nieprawda, jedliśmy nawet to samo, żurek, a ponieważ pan J. zjadał żurek po mnie, to ja też powinnam być zatruta. Nie byłam. Może wino mnie uratowało? Potem sie okazało, że pan J. miał tak zwaną grypę żołądkową 24-godzinną, i jego teściowa, moja mama też. A mówiłam, napić się wina!
Jest kilka restauracji we Wrocławiu, które mogłabym polecić, gdybym zwracała uwagę na nazwy. Nie ma tak zle – i kelnerki się usmiechają, kelnerzy także, nie spotkalam się z paskudna obsługą, a wierzcie mi, nie reklamuję się jako ” z Kanady przyjechałam”. Popytam mojej przyjaciółki, jak nazywa sie ta restauracja, gdzie serwowali wspaniałe kurze wątróbki owiniete boczkiem. A talerze były jak półmiski. Czekajcie, znalazłam zdjęcie! Przynieśli talerz, a ja patrzę i myślę – jej! aż tyle?!
http://alicja.homelinux.com/news/HPIM0182.JPG
Darujcie, że zdjęcie nieostre. Jadło było doskonałe.
A paskudna obsługa? Proszę bardzo, wyrzucono mnie nieomal z fast food na Swidnickiej we Wrocławiu, bo spodobał mi się McWieprz, i chcialam zrobić zdjęcie menu, żeby tutejsi uwierzyli mi, że tak fajnie nazwano tego burgera. Zdjęcie wyrzucania mnie z wpowyższego za chwilę, bo jak wpiszę dwa sznureczki tutaj, to mi zastopuje wpis.
No dobra, tu mnie wyrzucają, a J. i tak cyknął zdjęcie 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/HPIM0357.JPG
Napisałem tylko o Zakopanem , niestety w sezonie brakuje ludzi i być może taki jest powód Torlinowych przygód. Im dalej od Krupówek tym lepiej ?
Moi Drodzy!
Ja w najmniejszym stopniu nie chciałem uogólniać. Jestem stuprocentowo pewien, że jest mnóstwo knajp, w których podaje się świetne jedzenie. Ale wydaje mi się, że po „zwiedzeniu” 10 knajp w rejonie podtatrzańskim mam prawo chociaż troszeczkę ponarzekać. Mam wiele uwag, ale przede wszystkim doskwierała mi wszechobecna tłustość. Czy tych dań nie można zrobić w sposób delikatny? Czy to wszystko musi tonąć? Ja rozumiem, że Włoch w Polsce nie wprowadzimy, ale …
Ania Z. ma całkowitą rację. Biznes restauracyjny jest bardzo trudny, nie dość, że trzeba mieć pod ręką stale świeże potrawy, ale też trzeba je odpowiednio przyrządzić i podać. I warto jest przejść się po konkurencji i zobaczyć, czy nie ma przypadkiem wszędzie tego samego.
Przyznaję szczerze, że nie bywałem w restauracjach z górnej półki cenowej.
Pozdrowienia dla wszystkich.
Alicjo – wyglądasz nad tym talerzem, prawie jak ja nad ta giczą cielęcą , o której kiedyś pisała, Pogadałam właśnie na ten temat z Ania. Mówi, że restauracje bywają lepsze i gorsze, ale nigdy brudne. I owszem – jeżeli zamawia się specjalność z karty, to trzeba troche poczekać , bo nie jest to jedzonko do odgrzewania, tylko do zrobienia. Dwie, trzy potrawy typu „dzisiaj polecamy” są już gotowe i podawane natychmiast, ale to masówka. Obsługa bardzo uprzejma, ale nie zawsze fachowa ( dorabiający studenci) Sanitariaty wreszcie czyste i pachnące. Dotyczy to restauracji i modnych pubów. W spelunkach ANIA NIE BYWA, WIĘC NIE WIEM JAK TAK JEST.
uPS, WYSŁAŁAM, ZANIM SKOŃCZYŁAM. hELENO – DZIĘKI ZA PRZEPIS
Dla mnie kacze biusty sa potwornie drogie i kupuję je raz w roku. W ogóle kaczkę kupuję b.rzadko. Nawet nie dlatego, że nie mogę sobie na nią pozwolić, tylko po przeliczeniu ile i czego mogę kupić za 30 – 40 zł. stwierdzam, że mi się nie opłaca
Tak Pyro, niektore dania, jak np kacze biusty, trzeba jesc rzadko, bo przestaja byc wyjatkowe…
Ja dzisiaj robie tez nie za czesto jadana baraninke z grilla.
Do tego „salsa” z miety i czosnku” ultuczonych w mozdzierzu, odsmazane na masle ziemniaki i zielona salata…
a
Sennie i burzowo . Na naszym blogu sennie za oknem burzowo. Rano ze dwie godziny podlewałem niepodlewany od dwóch dni trawnik co wykazywał cechy uwiądu a tu po południu taka ulewa i burza jak rzadko. I po co latałem wężykiem ? Ale zaległości w spaniu odrobiłem i bięgnę przygotować jakąś pastę co mi została po robieniu w nocy pierogów. Ciasto na następną porcję zamrożone czeka w lodówce ciekaw jaki będzie efekt po rozmrożeniu ?
Alicja dzięki mrożonemu ciast robi częściej pierogi. Mnie też się udzieli jeśli po ugotowaniu będzie taki sam efekt. Ciasto drożdżowe po upieczeniu zamrażam. Nauczyłem się 🙂
Burza przeszła nad Poznaniem przed południem i była to najsilniejsza burza tego sezonu. Piszę jednak poruszona wypadkiem polskiego autokaru we Francji – 26 ofiar śmiertelnych i 24 ciężko ranne. W autokarze było 4 nauczycieli ze Świnoujścia, w tym 4 osobowa rodzina koleżanki mojej córki, Leny. Ocaleli – czyli nie ma ich na liście ofiar śmiertelnych, ale w jakim są stanie? Dwoje dzieci i rodzice. Wiadomo, że poszkodowani są poparzeni i połamani. Zanim zaczęłam ten wpis ukazał się komunikat, że na A2 pod Poznaniem rozbił się autokar rejsowy linii Moskwa – Paryż. Nie wiadomo, czy rosyjski, czy francuzki. Pięciu zabitych, 21 rannych.
Alicjo – chyba bezpieczniej w samolocie.
Jak my tu o powrocie do przeszłości rozmawiamy:
Wczoraj sąsiad przyszedł i mówi, że jak bym chciał sobie ziemniaków nakopać z jego pola to proszę bardzo – ile chcąc.
Zasadzil dwie odmiany: wcześniejszą i późniejszą i rosną jak głupie jakieś.
Poszedlem, nakopałem, ugotowaliśmy, zjedliśmy z maslem i solą. Chłopskie Jadło. A pewnie i babskie.
P.S.
Zostały jeszcze dwa dłuuugie rzędy tych wcześniejszych i z osiem chyba tych późniejszych. Mniam….
Też właśnie poczytałam… Bardzo smutne to jest. No więc właśnie, podobno sporo ocalonych jest w stanie krytycznym. Podejrzewa się, że kierowca nie znał trasy – a przede wszystkim, nie miał prawa tamtędy jechać, bo to trasa zabroniona dla autokarów i ciężarówek. Szkoda ludzi. Taka piękna niedziela, i tak smutno się zrobiło.
Misiu, rozmrozisz, dodasz kapkę mąki i powiadam Ci – będzie działać!
Pyro,
a i bardzo być może, że smarkatych przytargamy do Kórnika, bo są chętni. W ten sposób domek na dwie pary by nam pasował, ale o szczegółach dogadamy się emilowo. Nawet się zdziwiłam, ale oni zainteresowani, z kim ja się zadaję internetowo 🙂
Pyro! Straszna tragedia we Francji. Uprzednio wahałam przed poruszeniem tego tematu na naszym blogu ale myślę, że tak jak zdecydowałaś jest lepiej- rozmawiać także o tym.
Dziesięć lat temu sama jechałam na wycieczkę właśnie szlakiem napoleońskim, poznałam te trasę i miałam ją w pamięci jako coś niezmiernie niebezpiecznego.
Strasznie żal mi tych ludzi, tym bardziej, że mam dość dokładne wyobrażenie o tym jakie są skutki wypadków, jak dalece zmieniają życie. A trauma psychiczna- ogromna.
Zatem myślimy w ten wieczór o tym samym.
Pozdrawiam serdecznie, Pyro, i Ciebie, i wszystkich blogowiczów.
Może w maju, może w czerwcu, w „Dużym Formacie” był reportaż o traumach poszkodowanych w podobnym wypadku pod Jeżewem koło Białegostoku (pielgrzymka licealistów), wstrząsający mimo upływu czasu. W wypadku pod Jeżewem jedną z ofiar była moja koleżanka, więc wiem jak bardzo rzetelnie rzeczywistość opisywał „DF”.