Na zielonym dywanie
Co za radość – już można wędrować po zielonych, podmokłych łąkach. A spacer taki przynosi wiele pożytku. Jedni lubią maszerować kilometrami i podglądać budzącą się dożycia przyrodę. Inni – do tej kategorii zaliczają się smakosze i kucharze – wypatrują roślin jadalnych, których na łąkach i rozlewiskach jest setki.
Przed rozpoczęciem zbierania roślin jadalnych koniecznie należy kupić atlas zawierający ich opis i kolorowe fotografie. Łatwo bowiem pomylić się i zamiast zdrowego i smacznego „zielska” zebrać rośliny podobne ale wywołujące zupełnie nieoczekiwany skutek – gorączkę, biegunkę lub nawet zatrucie.
Dlatego też wysyłając przyjaciół z blogu na łąkę zaprezentuję kilka najbardziej znanych dziko rosnących roślin, pokazując jak wyglądają i informując jak je przyrządzić.
RUKIEW WODNA
Roślina musi rosnąć w czystej wodzie. Doskonała do zupy-kremu, a posiekana i zmieszana z masłem nadaje się jako dodatek do potraw rybnych i mięsnych.
SZCZAW
To najkwaśniejszy z liści jadalnych. Nadaje się na zupę lub jako dodatek do sałatek, którym nadaje orzeźwiający smak.
RZEŻUCHA
Najczęściej bywa używana do przystrajania potraw ale zmieszana z pastą jajeczną i majonezem jest doskonałym smarowidłem do kanapek.
POKRZYWA
Do jedzenia nadają się tylko młode, górne listki. Do zup i sałatek należy ją miksować. Drobno posiekane nadają się do serów kozich i farszu serowego do pierożków.
ARCYDZIĘGIEL LITWOR
Świeże liście są doskonałym dodatkiem do ciast z owocami, zwłaszcza z rabarbarem lub porzeczkami. Liście arcydzięgla dodają słodyczy. Młode gałązki dodaje się do sałatek, a całość rośliny surowa lub kandyzowana jest doskonałym dodatkiem do dżemów i galaretek.
BABKA LANCETOWATA
W kuchni używa się świeżych czyli młodych liści o słodko-słonym smaku z lekkim odcieniem goryczki. Drobno posiekane są dodatkiem do zup i sosów
A z miętą, pokrzywą lub mniszkiem tworzą wspaniałe sałatki oczyszczające podawane w sosie jogurtowym lub z winegretem.
BLUSZCZYK KURDYBANEK
Świeże listki o przyjemnym aromacie i korzennym smaku doskonałe w tzw. sałatkach oczyszczających. Dzięki bluszczykowi dodanemu do jajecznicy, kartoflanki lub zapiekanki potrawy te zyskują nowy smak i pewien powiew egzotyczny. Nadaję się doskonale do past serowych. Zwłaszcza z bryndzy.
Jeśli ten mini przewodnik po łące spodoba się i znajdzie zastosowanie praktyczne, to nastąpi jego dalszy ciąg. Ważne jednak by – zwłaszcza po raz pierwszy – zbierać zielska z atlasem w ręku lub w towarzystwie znawcy przedmiotu.
Fot. WIKIPEDIA
Komentarze
Panie Gospodarzu !
Prosze o wiecej. Wokolo mnie sa piekne laki i rzeczka ktora nazywa sie Srem. Pelno zielska a idac rano na spacer spotyka sie sarny, jelenie, zajace, bazanty i inne towarzystwo. One wiedza, ze teraz jest sezon ochronny i w ogoke nie boja sie ludzi. Tuz kolo mnie hasaja ponadto bociany i koty domowe. W ogrodzie jeszcze kaczki ale juz niedlugo. Brat Margit zatelefonowal, ze w najblizszym czasie wraca ona z urlopu. Wyleciala na Hawaje a wraca z Florydy. Taka z niej latawica. Wczoraj byly burze, narobily wiele szkod. jak sie zupelnie obudze, to napisze Wam jak wczoraj dwie osoby duchowne uratowal probe generala Don Qichota na zamku w Güssing. Nieomal w ostatniej chwili. Odrobine i ja maczalem w tym palce. Na koniec podarowalem dwu pieknym paniom ktore zabraly mnie na te probe butelke czerwonego wloskiego wina z Moltepulciano, prodokowanego w tamtejszym kolchozie. Uratowalo sie kilka butelek ale bez etykietek. Znowu wydluzyla sie lista przedmiotow do zabrania.
Przyjemnego dnia ale lepiej bez niepotrzebnych burz.
Pan Lulek
Gospodarzu, nie wiem jeszcze, co jest na drugim obrazku od gory, ale to na pewno nie jest szczaw!
Nemo – to może być tzw „koński szczaw” – sama goła na razie rozeta liści. Potem wyrośnie czerwonawy pę kwioatowy i te rdzawe wiechy będą się potem wznosić nad łakami aż do póżnej jesieni. Ogrodowy szczaw to nie jest.
Sorry, juz wiem. To rumex sanguineus, szczaw krwawy. Normalny lakowy to rumex acetosa.
Szczaw krwisty lub gajowy u mnie nie rosnie, wiec wydal mi sie podejrzany 🙂
Ze szczawiem nalezy jednak postepowac ostroznie ze wzgledu na kwas szczawiowy (zawarty rowniez w rabarbarze, szpinaku, herbacie i kakao), ktory tworzy trwale polaczenia z wapniem i moze powodowac kamice nerkowa. Uzywac tylko mlodych listkow przed kwitnieniem rosliny.
W herbacie jest kwas szczawiowy? 😯
Nemo – zawsze kiedy daję w domu szczawiową, coś z rabarbarem itp w pół godziny po posiłku wciskam domownikom dodatkową porcję wapnia, żeby uzupełnić to, co kwas szczawiowy „ukradł”. Jeżeli nie są to jarzyny jadane codziennie, to małe jest prawdopodobieństwo nabawienia się kamicy. A ja siedzę od wczoraj nad prawem energetycznym itp, bo dziewoja jakaś napisała, a jakże samodzielnie pracę licencjacką na wydz. prawa, ze skutkiem „Ja tej pracy nie rozumiem” – jedyne zdanie czytelne promotora + mnóstwo podkreśleń, strzałek i wykrzykników. To trzeba po prostu przeredagować, poprzesuwać podrozdziały, dodać komentarze i uzupełnić spis aktów normatywnych. Zrobię chyba do nocy dzisiaj. Nudne to, jak nie wiem co. Żadna praca nie hańbi. Już myślałam żeby może ogłosić „Magistranci, licencjaliści, doktoranci – sekretarka – ideał oczekuje na propozycje”. Ale się boję biura antykorupcyjnego. Cześć Wam – nie mam dzisiaj czasu na siedzenie przy kawiarnianym stoliku.
Pyro, mysle, ze tradycja podawania szczawiowej ze smietana, jajkiem i kawaleczkami twarogu, to wlasnie instynktowne zapobieganie szkodom wyrzadzanym przez kwas szczawiowy. Szczaw jest wiosna zrodlem witaminy C i warto go jesc, ale osoby sklonne do kamic, reumatyzmu i artretyzmu powinny uwazac z jadlospisem. Rowniez buraczki i botwina zawieraja sporo kwasu szczawiowego i szczawianu potasu, ktory jest rozpuszczalny i chetnie laczy sie z wapniem tworzac nierozpuszczalne zwiazki, a te z kwasem moczowym tworza kamienie.
mt7, herbata czarna i mietowa zawieraja kwas szczawiowy, ale w malych ilosciach (80-200 mg/100 g) podczas gdy szpinak do 1300 mg/100 g. Dawka smiertelna kwasu szczawiowego to 600 mg/kg ciala.
Kwasem szczawiowym mozna czyscic srebra, wywabiac plamy z rdzy i zwalczac roztocze Varroa destructor u pszczol.
Dzizaz, Nemo, zamurowalo mnie z wrazenia, ze takie rzeczy wiesz i potrafisz sypac z rekawa.;)
Kruca, to najlepiej nic nie jeść. Zwłaszcza, że od czau do czasu dopada mnie atak kamicy nerkowej. 🙁
Na szczęście wypróbowałam, że jadł, nie jadł i tak przychodzi pora na Telesfora. 🙁 🙁
A zalecają właśnie picie herbaty na kłopoty z nerkami, co prawda zielonej, ale zawsze. 🙂
Czyli 20 litrów zajzajeru rabarbarowego rocznie, rozłożonego na gości do szklanki, nie zaszkodzi!
Wpisywałam się pod starym wpisem, a tu nagle wszyscy o szczawiu. Szczawiki takie.
„Co jest trucizną? Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że coś jest trucizną” (łac. Dosis facit venenum). To stwierdzi bazylejski profesor Theophrastus Bombastus von Hohenheim zwany Paracelsusem (1493-1541). I tego sie trzymajmy! 🙂
Dzień dobry!
Ciekawe informacje na temat dzikich roślin jadalnych mozna znaleźć w książce p.Łukasza Łuczaja „Dziki ogród”.
Podaję linaka:
http://www.luczaj.com/jadalne.htm
a.j
STWIERDZIL nie stwierdzi, oczywiscie 🙂
Podpisuje sie pod Paracelsusem – wszystko w miarę.
No ale, czasami trzeba przesadzić! To się jajkiem w zupie szczawiowej wyrówna, jakby co.
Do Pana Lulka raz jeszcze : wpis u Doroty, a gdzie u nas?!
P.S. Ale Bombastus ten Paracelsus był…
Mt7, z tym niejedzeniem to trza uważać. Był jeden wachmistrz, co swoją kobyłę chciał od tego odzwyczaić i prawie mu się udało. Prawie, bo zdechła.
🙂
Alicjo !
Wpis na samym poczatku. Ktorano wstaje ten sie wpisuje. Dla Ciebie wysylam jeszcze raz.
Panie Gospodarzu !
Prosze o wiecej. Wokolo mnie sa piekne laki i rzeczka ktora nazywa sie Srem. Pelno zielska a idac rano na spacer spotyka sie sarny, jelenie, zajace, bazanty i inne towarzystwo. One wiedza, ze teraz jest sezon ochronny i w ogoke nie boja sie ludzi. Tuz kolo mnie hasaja ponadto bociany i koty domowe. W ogrodzie jeszcze kaczki ale juz niedlugo. Brat Margit zatelefonowal, ze w najblizszym czasie wraca ona z urlopu. Wyleciala na Hawaje a wraca z Florydy. Taka z niej latawica. Wczoraj byly burze, narobily wiele szkod. jak sie zupelnie obudze, to napisze Wam jak wczoraj dwie osoby duchowne uratowal probe generala Don Qichota na zamku w Güssing. Nieomal w ostatniej chwili. Odrobine i ja maczalem w tym palce. Na koniec podarowalem dwu pieknym paniom ktore zabraly mnie na te probe butelke czerwonego wloskiego wina z Moltepulciano, prodokowanego w tamtejszym kolchozie. Uratowalo sie kilka butelek ale bez etykietek. Znowu wydluzyla sie lista przedmiotow do zabrania.
Przyjemnego dnia ale lepiej bez niepotrzebnych burz.
Pan Lulek
Potem napisze Tobie o ratowaniu ze skutkie tej ngeneralnej proby.
ciao
P.L.
Ha,
Kiedys czytalam, ze pomidory i wieprzowina sa rakotworcze. Co kilka lat wszystko sie zmiena, ludziska ! Rabarbar i szczaw sa OK!!!!
Chmury odeszły i powrócił dobry nastrój.
Świetny temat, tyle tylko ze o trawie nic więcej, a to tez roślinka hodowlana o szerokim zastosowaniu.
Jak się uda to wyskoczę dziś nad wodę, w tygodniu morze trochę poszalało, oj, popajacowało by się ……,a moze z torbutem na patelni.
Ale póki co niech wystarczy to:
http://s200.photobucket.com/albums/aa179/arkadius_album/?action=view¤t=Sal_stol_operacyjny.jpg
pozdrowienia dla łasuchów
Panie Lulek, zwracam honor, ale to tak jest, że zanim wpisy sie ukażą gdzie trzeba, to sie namiesza kapkę.
Lena, sąsiadko – pomidory to ja jem jak jabłka, co – jak chyba wiesz, dla kanadyjczyków szok, bo *to* się nadaje tylko jako plasterek na hamburgera albo gdzieś do sałaty wkomponowane. Pomidory uwielbiam od dziecka i jak przychodzi czas tych prawdziwych z krzaka, zażeram sie nieprzyzwoicie. A jeszcze listek bazylii na to! Nie wspomnę o kawałeczku fety, bo to nieprzyzwoicie tak z rana 🙂
http://www.realhomepage.de/members/darooky/Cannabis_Rezepte.html
To dla Arkadiusa – przepisy kulinarne, ktorych sie dopomina. 🙂
Przy okazji tego kurdybanka przypomniala mi sie czasy studenckie, kiedy nieslychanie bawily nas polskie nazwy roslin, znakomicie nadajace sie na epitety. Dzis stwierdzam, ze mozna by w dalszym ciagu dobrac je do pewnych znanych osob (politykow?). Te rosliny istnieja naprawde, niektore sa ziolami leczniczymi, niektore maja piekne kwiaty. Pare przykladow: bagno zwyczajne, lepnica rozdeta,dzwonek rozpierzchly,golek bialawy (polski lekarz?), kuklik zwisly,przytulia austriacka, rogownica pospolita, siekiernica, sledziennica, tlustosz, zaraza siatkowata, jezycznik, parzydlo, pieszczotka, brodawnik, gnidosz, starzec gajowy, szczawik zajeczy, wezymord niski…
Wezymord niski to jakas kacza nazwa. Nadaje sie na prezydenta wszystkich ziolek. Zwlaszca trujacych.
Pogoda wyprostowala sie znowu, mamy przeciez lato od kilku godzin. Moi przyjaciele zaprosili mnie na probe generalna Don Quichote, na zamku w Güssing. Poniewaz w tym blogu musi byc nieco gastronomicznie to informuje, ze zamkowa piwnica winna znajduje sie na szczycie gory. Tak dla zmylenia przeciwnika. Piwnica musiby u gory a kuchnia jest u dolu.
W Austrii jak zauwazylem z pogoda jest jak z Toto Lotkiem. Zbiera sie, zbiera a jak przywali to na 7 fajerek. Byly niestety ofiary, jak wczoraj, trzy osoby. Zadna prognoza pogody jeszcze za mojej pamieci nie sprawdzila sie. Z tym sie zyje i podchodzi do wszystkiego ze stoickim spokojem. Kto zrobil adaptacje tej sztuki jest mi rzecza niewiadoa. Ktos noszacy rosyjskie nazwisko. Wokolo zbierala sie burza. Wszystko co trudne przychodzi do nas czesto z Wiednia albo ze Steiermarku. W radio zapowiadano burze i deszcze. Na polnocy juz padalo. W sztuce graja dwie osoby duchowne. Ksiadz i zakonnik. Dwaj bracia ale nie blizniaki. Juz byli w kostiumach a tu tylko czekac na deszcz. Scena i widownia na wolnym powietrzu, na zamkowym dziedzincu. Publiki niewiele, rodziny, znajomi. Nagle doznalem chyba olsnienia. Proba ma sie zaczac za kwadrans. Mowie do tych duchownych. Idziemy na scene. Poszli jak owieczki. Wyglada na to, ze moglbym byc niezlym pasterzem. Na srodku sceny kazalem im ukleknac i rozpoczac glosno modlitwe o odwroceniu deszczu. Slowa im sie plataly. Na scena wskoczyl Pan Rezyser Hofmann, znany aktor z Burgtheater w Wiedniu i kilku serali filmowych. Stanal jak wmurowany, polapal sie o co chodzi i zaczal sie smiac smiechem iscie homeryckim. Przedstawilem sie swoim pseudonimem pozostawiaja prawdziwe imie Pan Lulek w tajemnicy. Wyobrazcie sobie, burza przeszla bokiem a proba generalna przeszla tez jak burz z masa drobnych wpadek co podobno przynosi szczescie na premierze ktora odbedzie sie dzisiaj o godzinie 20.30. Taka to byla moja wczorajsza premiera. Pierwszy wystep na deskach teatralnych. Po zakonczeniu proby, chyba reczej przedstawienia, obie Panie, zona przyjaciela, zakonnika i jej corka, rzezbiarka, mloda, obiecujaca, wyladowaly u mnie i kazda z nich otrzymala butelke czerwonego wina z Montepulciano, okolice Rzymu z poleceniem otwarcia w domu co najmniej jednej dla przeplukania gardla nieco zastepczego ale skutecznego zakonnika.
W Wiedniu jest cale wochenende wielki festyn nad Dunajem. Zapowiadaja deszcze i wiatr. Bedzie, pewnie w przyszlym tygodniu.
Pan Lulek
Zasłyszana recepta na odwrócenie wiatrów
Pod wiatr idzie babuleńka z wnukami do kościoła.
-Módlta się dziatki w kościele by się wiatr obrócił – rzekła do drobnicy,
Nie wiało im w plecy przy powrocie do domu.
Pan Lulek
To się sprawdza minimum na dwa dni do przodu
http://www.windfinder.de/forecast/wien-schwechat
Mała przerwa po makaronie z twarogiem i masełkiem z brunatną (jak MW) bułeczką. Bardzo był dobry ten makaron, a ser „wiedeński” typu ricota mogę polecić wszystkim kupującym w Polsce. Teraz czas na poobiednią kawę. Nemo – toż to urocze takie nazwy. Niektóre znałam, innych nie. Już kiedyś zachwycałam się wawrzynkiem wilcze łyko albo fiołkiem trójbarwnym. Mój Bożycku – ależ ta polszczyzna bogata i piękna. Dobrze, że botanicy mają tak bogate słownictwo. Gorzej, gdy podobnym słowem bogatym posługują się etymolodzy (nazwy ciem i innych robali). Jak ja nie lubię stawonogów, uch.
Drogi Misiu 2, przecztałem Twój wpis u sąsiadki grającej na gęślach. I zupełnie się z Tobą nie zgadzam. Ależ jesteś, jesteś wykształciuchem. Choćbyś nie wiem jak się wypierał. Bo ten tytuł czy też przynależność do łże-elity uzyskuje się nie dzięki dyplomowi mgr czy dr (patrz ilu utytułowanych absolwentów uniwersytetów jest poprostu głuptasami) ale decyduje o tym stosunek do życia, mentalność, przyzwoitość, bogate życie duchowe, lektury no i w końcu ludzie, z którymi się przyjaźni. A tu na naszym blogu wszyscy są właśnie tacy. Same wykształciuchy wszystkich pokoleń. I to wykształciuchy – łakomczuchy. To nas właśnie łączy!
Panie Gospodarzu !
Moj Promotor, Profesor Doerffer, Panie swiec nad Jego dusza, zwykl byl mawiac. Procentowo rzecz ujmujac udzial idiotow wsrod kadry profesorskiej i studenterii jest identyczny. Wyksztalciuch to pojecie duchowe. Cos jak: wyksztalciuchy wszystkich krajow nie dawajcie sie.
Dziekuje za rade jak odnosic sie do prognoz pogody.
Pan Lulek
Teraz do Samoobrony to na pewno mnie nie przyjmą 🙁
No to wykonaliśmy dobrą robotę!
Witajcie,
z podanych przez Gospodarza roslinek pare rozpoznalam i jak zaswieci slonce ,udam sie w „zielona dal” na poszukiwania,zawlaszcza tych,ktore urozmaicaja twarog.Oj dawno nie jadlam polskiego,bom juz dawno w Hadze nie byla.Ale juz niedlugo uzupelnie swoje zapasy,bo jedziemy podziwiac australijskie rzezby wystawione w centrum miasta.To taka ladna haska tradycja,ktora przyciaga tez sporo turystow.
Podobnie jak Alicja uwielbiam pomidory!!A za dzem z zielonych pomidorow moglabym polec 😉
Dzisiaj mam pelne rece roboty.Najpierw urtarlam kartofle,a teraz robie gulasz,bo wieczorem bedzie placek po wegiersku….uf.A czeka mnie jeszcze pieczenie ciasta…………
No pora uciekac,pozdrawiam.
Ana.
towarzystwo, widze zalatane, a umnie dziura w pamieci, niech sie kto zlituje i przypomni mi nazwisko tej wielkogebnej, czerwonej z Arkowych fot, inaczej nie zasne,
swoja sciezka z jakiego to kraju? Arku?, Senegal?
No to chyba baaaaaaardzo obrazliwe – ty kukliku zwisły! 🙂
Nemo, epitety doskonałe!
A nie jest to karmazyn, to z Arkowej fotki? Ichtiologa nam tu trzeba…
@Slawek,
jak dojadę do M-jow to napisze jak się to zwie. A do tego czas poczekamy.
Wsiadam w bryczkę o 17. Po drodze cos na ruszta z ruszta i 2,5 dnia wolności.
Obejrzyj filmik, tam jest odpowiedz gdzie zostało to złapane w obiektywie.
Alicjo, noc mi uratowalas, oczywiscie rascasse
mnie tam kuklik zwisly sie podoba, z kolei wezymord niski chybaby mnie dotknal, pewnie zywie jakies kompleksy
Panie Lulek, czy piwo Gu(umlaut))sser jest z Gussing?
Ana:
http://alicja.homelinux.com/news/Food/Dzem_z_zielonych_pomidorow.jpg
Mnie sie to kojarzy z figami, smakowo. A dżem robię z tych póznych, ktore może przymrozek ugryzć.
Kulinariusze wszystkich krajów:
Dziś w królestwie szwedzkim święto najważniejsze w całym roku czyli „Midsommar”.
Wszyscy wyjeżdżają z miasta a to nad wodę, a to do lasu, ato na wieś. Cieszą się jak małe dzieci, tańcom i swawoli nie ma końca. Spożywa się dziś również rekordowe ilości śledzia, młodych ziemniaków z koprem, truskawek i bitej śmietany – o trunkach nie wspominając.
Dziewczęta kładą przed snem pod poduszkę siedem kwiatów polnych – zagwarantowane, źe przyśni się młodzieniec wybrany. Niektóre – bardziej doświadczone niewiasty twierdzą, że ma być odwrotnie, to kwiaty polne mają się przyśnić a siedmiu młodzieńców należy pod poduszkę…
http://130.238.96.26/midsommar/
U mnie na kolację będzie kurczę z rusztu, do tego zielsko rwane garściami ze skrzynek. W lodówce chłodzi się butelka francuskiego różowego z regionu Tavel a na deser będą te poziomki co powyżej.
Czego i wam serdecznie życzę.
P.S.
Czy kto pamięta felieton Ludwika Stommy sprzed (chyba) paru lat gdzie było mnóstwo przepysznych nazw ptactwa? Na tyle przepysznych, że podejrzewałem, że przynajmniej w połowie zmyślonych.
Alicjo !
U nas niema browaru, jest za to woda arabska. Pisalem o tym wczesniej.
Güsser pochodzi z Karyntii o ile pamietam z Villach. Ja nie jestem piwoszem.
Dzisiaj znalazlem Pyre w obcym blogu gdzie i mnie ponioslo. Zgadzam sie z nia wpelni. Co sie u licha dzieje.
Gdy rozum spi budza sie upiory. Poczekamy co bedzie dzisiaj. Przypomina mi sie finskie porzekadlo: nie szukaj przyjaciol daleko a wrogow blisko.
Pan Lulek
piwko jest Gosser, to o jest z umlautem, jesli oczywiscie cos mi sie wszczegolach nie podupilo, pilalem kiedys we Wiedniu i pamietam przedni smak
O cholera! Bluszczyk kurdybanek mam na ogródku!!! W trawie!
A mówiłam – nie pryskać niczym, zielone, niech rośnie! Tylko jego pora już minęła. Nawet kazałam Jerzu, żeby kosząc, zostawił ten spłachetek trawy, bo tak pięknie kwitnie!
Andrzeju Sz. , właśnie rozmawiam ze starym przyjacielem Szwedem z Lerum (kawałeczek na wschód od Goeteborga) i powiada, że tak leje, że nosa za próg nie wystawi i ani mu się śni Midsommar!
U mnie nie leje póki co, zdjęcia zrobione prze pół godziną.
Arek, tu Cie mam, jak Pan Piotr o zielonym, to Ty o Cap Vert, zeby w kolorze zostalo, taki spryciula?, jak bedzie o nadzieniu, to pewnie podeslesz cos z Przyladka Dobrej Nadziei?
Andrzej, te foty chyba nie poszly?
Sławku,
Te foty są w moim poprzednim wpisie o 17:16
Alicjo !
Odblogowalem o piwie, bylo tak jak pisalem i popadlem w stan niedosytu. Poczulem sie jak przyslowiowy kelner ktory odpowiedzial: ” kolega”. Nie napisalem Ci w jakich ilosciach i z czego pija sie piwo. Za rzetelnosc danych nie recze piszac nie tyle z podrecznikow ile z glowy na podstawie autopsji. Zaczyna sie od tego, ze wedlug mnie piwo znacznie lepiej smakuje w plenerowych okolicznosciach, na tak zwanym lonie natury. Latem w ogrodku piwnym, jeszcze sa takie zabytki. W Warszawie, o ile sobie przypominam bywaly budki z piwem ktore potem nie wiem dlaczego stracily dobre imie, zarowno budki jak i klienci. Dawano wowczas piwo z beczki. Do dzis jestem zdania, ze dobre piwo to piwo z beczki, dalej ze szklanej butelki a cala reszta to tak zwane barachlo, jak mowia sasiedzi ze wschodu. W Wiedniu od lat panuje przekonanie, ze najbardziej bezpiecznym zajeciem jest posiadanie tak zwanej ” Würstelbude” czyli ulicznej budki z kielbaskami, wedlinami, bulkami i piwem. Bywaje inne napoje. Oznaka degeneracji zawodu. Zajecie to jest najbardziej berpieczne i pozbawione ryzyka handlowego, bo jak sie wszystkiego nie sprzeda to przynajmniej nie umrze sie z glodu. Do dzisiaj wielu ludzi z tak zwanych lepszych sfer idzie na przerwe obiadowa do takiej wlasnie pobliskiej budy. Dowod lokalnego patriotyzmu w najbardziej wyrafinowanym wydaniu.
Druga rzecza jest ilosc wypijanego piwa czyli miary piwne, ze tak sie wyraze. Najmniejsza miara jest tak zwany Piff. Niestey powoli wychodzacy z uzycia. To jest okolo 100 gramowa szklaneczka lub kieliszek. Dawniej jak sie zbieralo lepsze towarzystwo, to dochodzacy serwowal juz zebranym runde, co oznaczalo dla kazdego Piff. Byly to czasy kiedy albo pilo sie w lokalu albo piwo albo wino. Teraz, upadek obyczajow, lokale serwuja wszystko co jest plynnego, ze nie wspomna i Coca/Coli i innych rzeczach nie do cytowania a wyrazac sie nie chce przy Paniach. Nastepnym rozmiarem jest Seidel, okolo 1/3 litra. Obecnie bardzo popularny, pijany czesto przez Panie do obiadu. Wieksza od tego jest Halbe krotko mowiac polowka. Standardowa wielkosc. Tez do obiadu. Te trzy wielkosci pijane sa w kuflach lub, kieliszkach do piwa lub szklankach. Czasami szklanki maja nozke i trudno powiedziec czy to jeszcze kieliszek, czy juz szklanka. Dalej to juz ida kufle. Najrozniejsze. Szklane, ceramiczne, z przykrywka, lub bez. Rzezbione lub gladkie, z napisami, koniecznie. Z wyjatkiem japonskich ktore bywaja bez napisow. Wielkosci tez rozne, mniejszego kufla jak 1/2 litra nie widzialem. Najwieksze dwa, 5 litrow z pokrywka sa u moich tesciow w Budapeszcie, pochodza z XIX stulecia i sa chronione jak rodzinny skarb. Jakis przodek otrzymal jeden z okazji przysiegi wojskowej a drugi na zakonczenie sluzby wojskowej w Monachium. Sposrod szlkanych kufli standardowy jest jedno litrowy. Polowka to tylko dla malych dzieci i osob slabujacych na zdrowiu. Dalej idzie popularna w Niemczech na Oktoberfest w Monachium, Stuttgarcie i innych miastach Maas. Dwa litry. To jest zawsze zamawiane jako standard a kelnerka dzwiga oburacz kilka kufli i od razu kasuje za piwo i zastaw za kufel. Jesli ktos chce zabrac kufel ze soba to prosi o czysty na ktorym naklejona jest naklejka na dowod, ze naczynie nie zostelo podwiezione. Dobrze wierzyc, lepiej sporawdzac.
Najwieksza szklana pojemnosc to tak zwana Wase. Po naszemu mowiac wazon, cale dwa litry bardza rzadko spotykana tylko w nobliwych miejscach. Mysmy kiedys spotkali taka wase w Monte Carlo i oczywiscie kupilismy. Niestety gdzies sie juz zapodziala. Dalej to juz ida beczki. Ostatnio nawet metalowe z mozliwoscia odbijania szpuntu przy pomocy specjalnego mlotka. Jest to zadanie dla najbardzieh honorowego goscia wieczoru.
W domu mam kilkadziesiat roznych szklanek, kieliszkow, kufli. Nazbieralo sie tego aczkolwiek jak mowie nie jestem piwoszem.
Jesli zas chodzi o technike picia piwa stosuje nastepujaca zasade. Pierwszy haust musi byc tak duzy jak to tylko jest mozliwe. Podkreskam haust a nie picie ciurkiem. Wtedy odczuwa sie caly smak i bukiet napoju. Ja mowie o piwie z beczki, ostatecznie z flaszki. Puszkowe to calkiem inna technologia. Potrafie ale nie przepadam. Potem pije sie drobniutkimi lykami delektujac smak, zapach i temperature. Cala sztuka polega na takim tempie picia aby ostatni lyk posiadal jeszcze dopuszczalnie niska temperature. Potem czeka sie na ofiare, ktora zafunduje nastepna kolejke. Na zakonczenie biesiady czesto w ruch idzie pisenka, cytuje w tlumaczeniu: ” kto to zamowil, kto bedzie placil, kto ma tyle pieniedzy”. Najlepiej to znalezc takiego ktory chce albo ma powody sie postawic. Ot frajer.
Sadze Alicjo, ze w miara swoich skromnych mozliwosci zaspokoilem Twoja ciekawosc. Do piwa jak zwykle: na zdrowie.
Od piwa sie nie tyje tylkood zakasek. Podobno istnieje piwne kuracje odchudzajace.
Pan Lulek
Andzrej, zawsze podejrzewalam, ze Midsommer jest waznym swietem w Szwecji. Bo pelno tegp w literaturze, z czego najslynniejsze oczywiscie Panna Julia Ibsena.
Była też, ehum, Dzika kaczka…
Andrzeju, ja pamietam te ptaszki u Stommy. To bylo w czasach, kiedy Polityke dalo sie czytac online, a komentarze pisywal niejaki Owczarek Podhalanski 🙂
Pamietam tez jedna Mitsommernacht na wyspach Fryzyjskich (Amrum). Przygotowano wielkie swieto, a bylo (w dzien) +6°C, slonecznie i porywisty wiatr, wiec wszystkie imprezy plenerowe odwolano 🙁 Za to w 2003 w Göteborgu juz bylo lepiej, a potem przez 5 tygodni takie upaly, ze nawet na Lofotach bylo mi za goraco, a ludzie kapali sie we fiordach zupelnie dobrowolnie. Wypiles juz to wino z Tavel? Podziel sie wrazeniami, prosze. Zycze Ci pieknego lata i wielkich i slodkich poziomek 🙂
Midsommar, pogański zwyczaj – tfu, na psa urok!
Kolacja upłynęła w bardzo miły sposób. Okazało się, że były również truskawki. Zostały wypróbowane i po angielsku – ze świeżo mielonym czarnym pieprzem i po włosku – z aceto basamico di Modena. W pewnym momencie i z pieprzem i z balsamicznym jednocześnie – polecam kaźdemu!
Tavel dobrze schłodzony, nie „wietrzony” w karafce tylko prosto z butelki do kieliszków dużych do czerwonego wina. Pasował znakomicie do kurczęcia i sałat, bo te oprócz zielsk różnych (szpinak, dwa rodzaje sałaty, szczaw ten z czerwonymi żyłkami) uzupełniały małe pomidorki i mozarella bez żadnych tam vinaigrettów. Piękny kolor, rześko wytrawne w smaku z dalekami reminescencjami dobrego wina porzeczkowego.
Po kolacji ogarnęła nas ni stąd ni z owąd fantazja ułańska – obuliśmy sztyblety, osiodłali rumaki dwa i w las!
Wróciliśmy o dziesiątej – jasno jak w dzień choć to już noc – ptactwo jeszcze śpiewa, zielsko pachnie, pochmurnie lecz ciepło i nie pada. Słowem magiczny wieczór, nie wykluczone, że przyśni mi się Panna Julia albo nawet ta dzika kaczka (z jabłkami i galaretką z jarzębiny).
Ech, pójdę chyba i herbaty się napiję….
faktycznie, to dziś jest solstycjum letnie.
Szczaw, szczaw, zupa szczawiowa, z jajeczkiem… trzeba przemyśleć plany na weekend 🙂
A ja mam w domu oryginalną grecką fetę, prywatny import. Najlepsza, ze sklepiku Paschalidisa :-). I nie zawaham się jej użyć 😉
Pozazdrościć Andrzeju białych nocy i dobrego wina.
Z koniem żyłem niemal pod jedym dachem prawie trzydzieści lat , teraz w stajni jest pracownia . Dziadek którym się opiekuję był wozakiem i całe życie woził węgiel i mąkę do domów i piekarni. To dzięki pozostałości po koniu warstwa czarnej ziemi w ogrodzie ma ponad pół metra grubości i wszystko rośnie jak na drożdżach. Konie ważyły około tony i potrafiły ciągnąć pięciotonowy wóz z weglem . Ale w Szwecji byłoby to nie do pomyślenia ze względu na ochronę zwierząt …
Midsommar, to nasze Sobótki, ino Szwedzi lepiej się przy tym bawią. 🙂
No nie wiem, Misiu.
Jako dziecko mieszkałam na ulicy Bliskiej 🙂 w Warszawie koło Dworca Wschodniego. Przy tym dworcu były ogromne składy węgla, rozwożonego takimi właśnie wysokimi, drewniamnymi wozami, ciągnionymi przez perszerony. To jest moje najokropniejsze wspomnienie z dzieciństwa. Oszalałe z wysiłku konie, okładane niemiłosiernie batem i przekleństwami. Ja myślałam, że ci woźnice to złe duchy w czystej postaci.
Straszne!
Ktos kiedyś opowiadał, jak to chłopi okrutnie się ze zwierzętami obchodzą, a ja mieszkajaca moze niedokładnie we wsi, mam zupełnie inne doswiadczenia.
Nie znęcano się nad zwierzem, wręcz przeciwnie. Ten zwierz, krowa czy koń, to była siła napędowa gospodarstwa. Mój Tata w srodku nocy pędzil na ratunek wzdętej krowie, bo znał je wszystkie po imieniu w promieniu kilometrów.
Nie mogę sobie wyobrazić konia okładanego batem, ale wierzę, ze tak mogło być, w innym miejscu – nie na wsi.
Posiedziałem troszkę w bryczce, szkoda tylko ze nie ciągnęły mnie konie Andrzeja. To byłoby znacznie przyjemniejsze, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.
Były ponownie jakieś utrudnienia i skręciłem na Landstrasse, a tam łąki, zapachy zbóż i lasów. Powrócił dzięgiel, naturalnie ze miałem z nim do czynienia. Nie bezpośrednio ale zawsze. Kolega surfista z M-jow już parę lat temu wpadł na pomyśl by się tym odżywiać, przynajmniej w okresie letnio-wakacyjnym. Robił z dzięgla wszystko co możliwe. Powiadał, na śniadanie dzięgiel, na obiad arcydzięgiel a na kolacje arcyarcydzięgiel. Wdzięczność dla Gospodarza, sprawdziłem w necie i co się okazuje, dwa pierwsze niewątpliwie istnieją, maja w sobie dużo słodyczy. O trzecim ani mru mru, teraz rozumiem co miał na myśli mówiąc o kolacji z arcyarcydzięgla. Laski lgnęły i lgną do niego jak pszczoły do miodu, ja nie młodszy a gorszy. A może by tak na zielonkę dzięgla i arcydzięgla zbierac, zamiast na po rybkę chadzac?
Alicjo i Sławku,
Wybawiliście mnie z kłopotu, sprawdziłem w ściądze mojej. Brak tego szkaradztwa. Nie wiedziałem jak to się nazywa. Dzięki. Twoje z ostatniej wyprawy mam wszystkie, ale to nie byłoby sportowo wymądrzać się ze ściągami.
Pan Lulek,
Wyciąg z arcydzięgla jest jednym ze składników czeskiej wódki ? Becherowki.
W Polsce to pogańskie święto Kupały, pamiętam, raz byłem na takim w chodeckim, palono ogniska, palono zioła ? Gospodarz w dobrym czasie przypomina o chwastach – miało to zapewnić świętującym zdrowie i urodzaj według wierzeń. Podobnie jak u Andrzeja w Szwecji z dziewczynkami i ich zachciankami. Tyle tylko, ze to było oj kiedy, ? 70-ate lata.
…ale noc świętojańska jeszcze przed nami – 24 czerwca! I to był chyba ten Kupała, czy jakos tak.
Becherovka nie kojarzy mi sie ze słodyczą, wręcz przeciwnie. Ziołowa, bardzo wytrawna. Ale to bylo sto lat temu, kiedy piłam becherovkę….
Alicjo, prosze przy okazji zafundowac sobie wycieczke do Pragi albo jeszcze lepiej do Karlovych Varow. Przekonasz sie, ze Beherovka jest i slodka i gorzka i jest w dwu gatunkach. Rozpoznasz po etykietkach, zolte i niebieski. Pij tylko w malych ilosciach, po sutych posilkach, przed snem i na rozszerzenie szarych komorek mozgowych.
Arkadius. Nie pozostaje mi nic innego, tylko przed Walnym Zgromadzeniem udac sie do Czech celem nabycia probek. Sam ocenisz co jest w tej Becherovce.
Lista rzeczy do zabrania powoli rozwija sie we wlasciwym kierunku.
Na zdrowie
Pan Lulek
Witajcie
Nocą wróciłem z Warszawy i jeszcze trochę niepozbierany jestem. Po rozmowach w sprawie ksiązki czuję ostrożny optymizm (trzymając się języka dyplomacji). Wydanie jest realne jeśli dokonam poprawek dramaturgii powieści. Oznacza to, że muszę powywalać trochę pobocznych wątków i opisów a to co zostanie wzmocnić. W sumie mnie to nie zaskoczyło, bo czułem, że w niektórych momentach fabuła się rozpływa i podstawowa myśl ginie – wydawca tylko to potwierdził. Więc czeka mnie praca trudna bo bolesna jak każda selekcja. Do każdej dopieszczonej sceny mam uczuciowy stosunek i wycinanie będzie trudne. No ale trzeba być twardym – im szybciej się do amputacji zabiorę, im nóż będzie ostrzejszy ręka precyzyjniejsza tym lepszy efekt. Bylebym tylko głowy nie stracił i powieści nie zarżnął. No więc, jak widzicie, mam o czym myśleć.
W Warszawie miałem sporo czasu dla siebie. Włóczyłem się bez celu robiąc popasy w knajpach – tu sałatka, tam coś konkretniejszego, gdzie indziej piwo. Jednym słowem luz, lenistwo i obserwacje miasta. Bardzo lubię takie samotne wypady do obcych miejsc w których czuję się troche jak niewidoczny obserwator tętniącego wokół życia. Odwiedziłem też siostry koczujące pod rządowymi budynkami. Klimaty, podobne do nastrojów z osiemdziesiątego roku, zrobiły na mnie wrażenie. Głuchy łomot butelek z bilonem którymi walą o bruk, wycie syren, ogrodzenie obwieszone plakatami i stada policji dookoła – cała ta sceneria buntownicza wyzwoliła w sercu stare, ciepłe wspomnienia. Nie piszę o polityce, piszę o tym co w sercu tkwi zagrzebane głęboko i czasem się odzywa.
Pozdrawiam
..piszę o tym co w sercu tkwi zagrzebane głęboko
Anarchista z Pana Wojtka?
Wojtku, trzymam kciuki! Daj sobie pare dni wypoczynku, zeby na tekst spojrzec swiezym okiem.
Ciesze sie, ze odwiedziles pielegniarki. One potrzebuja naszej solidarnosci i wsparcia. Jestem pod wrazeniem ich „twardzielstwa”, jak to nazwala Agnieszka Graff.
u mnie zrobili karnawal, bo to wiosna, bo to lato, i ma byc radosnie, pozamykali ulice i od switu ani pol klienta, chyba bede robil zdjecia, zeby czyms sie zajac
Wojtku, gdybys mieszkal blizej, to juz dawno zaproponawalbym Ci seans z wedka, dla odprezenia, tylko Ty, glizda, kij i woda, zapominasz o reszcie i nabierasz dystansu do rzeczy ziemskich, oczywiscie moze to tez byc lapanie motyli w siatke, albo inne zbieranie znaczkow, koncepcja jest, zeby sie urwac od codziennosci, po mojemu, nad woda, niezle sie udaje,
karnawal przeszedl, foty, po sfilcowaniu podrzuce Alicji
Arku, i tak masz „klopot”,ze zwalcowanych, nie znam, tej w kropeczki, ta druga, bez znakow szczegolnych, od trzech lat doplywa prawie do Bretanii, nawet do kija sie czasem przyklei, nie bardzo doceniana, podobno z cieplych wod, daj azymut na nazwisko, jednej i drugiej, plz
nie bardzo wierze w Ravajactwo Pana Wojtka, moze wiec na lwyby?
oj, chyba zaczynam Franic? u Pana Piotra, udanej niedzieli zycze
Sławek,
nie filcuj fotek, jak ja je sfilcuję, to będzie lepiej, bo będą na cały ekran mimo sfilcowania. Jakoś tak wychodzi, ze lepiej, jak ja filcuję.
Jakaś menda z UK od wczoraj pinguje mój komputer. Namierzyłam gnoja (ciśnie mi się gorsze słowo na usta) i wysłałam do jego serwisu internetowego logi z dokumentacją wesołej działalności. Takie coś nie przechodzi bez konsekwencji, ja się mogę troche pomęczyć dzień czy dwa, ale jemu nie będzie wesoło, jak odetną mu internet i „pociagną za konsekwencje”.
Zapowiadam, że mogą być trudności z połaczeniem się do serwisu zdjęciowego dzieki wesołej osobie pod IP 212.241.196.13
Ja jestem cierpliwa i wolę jeszcze nie nasyłać moich hackerów…
Co to znaczy „pinguje mój komputer”? Proszę o wyrozumiałość, alem ignorantka komputerowa.
Mam problem – zostałam obdarowana francuskimi serami w dużej ilości. No, nie śmiejcie się, trochę głupio to napisałam. Problem polega na tym, że nie jestem w stanie ich przejeść, a na wsparcie przyjaciół i rodziny nie mogę w najbliższych dniach liczyć. Czy ktoś zna sposób na przechowanie pychotek? Nie mam piwnicy, zaznaczam. Jeśli ktoś chce wpaść i skonsumować w moim i wina towarzystwie, to zapraszam, jeśli nie, to poradźcie coś, proszę.
No to mamy święto przesilenia letniego za sobą. Teraz idzie z górki.
@slawek
Przeszukałem atlas domowy i nic z tego
W necie mase trafień ale żadnego punktu zahaczenia
Może to ta sama rodzina skoro tak blisko siebie leżą
@Alicja
Kupała
http://pl.wikipedia.org/wiki/Noc_Kupa%C5%82y
Alsa,
sery do lodówy, nie ma rady. Wina możesz do mnie wysłać, ale musiałabym cło opłacać… co sie może nie opłacać 🙂
Co do „pingowania”, to gdybym znała Twoje IP , też mogłabym się pobawić, wysyłając Ci taki „ping… (tu numer IP) i w końcu tyle by sie u Ciebie tego uzbierało, że w końcu komputer by padł. Takie użeranie się – przeczekam, tym bardziej, że donosy i dokumentacja wysłana, serwis tego kogoś musi coś z tym zrobić. Zresztą… napuściłam młodych zdolnych, ileż można czekać na reakcję serwisu.
Na CV mowili na to garupa bez roznicy czy w kropeczki czy paseczki
W kropeczki to są biedroneczki…
i niektore nawet sobie chwala,
Arek,
to pewnie, nie o tej, o ktora pytam, nic to , podzwonie jutro
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80281,4218746.html
Wojku z P. Przeczytaj koniecznie ten art, z NYTimesa.
Poniżej uliczne szaleństwa u Sławka:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Karnawal_w_Paryzu/
Niedzielny rześki poranek. Wczoraj mnie z Wami nie było, bo zaliczałam świętowanie Pauliny (wnuczka) i Wandy (synowa), unikając starannie ciasta i deserów, aby tym chętniej skorzystać z ryżowo – jajecznej salatki i zupełnie dobrych wędlin z lokalnej przetwórni w Puszczykowie czy Puszczykówku. Największą zaś atrakcją wczorajszego dnia było dla mnie obserwowanie 2 letniego za kilka dni Igora (najmłodszy członek rodziny) , bawiącego się z rocznym wodołazem i 500 wielkimi klockami. Dziecko i pies uzgodnili, że wspaniałą imprezą jest wyrzucenie z kosza wszystkich klocków, powkładanie ich z powrotem , aby natychmiast wygruzić je na powrót. Pewną odmianą była próba udawania wiertarki z klocków – dziecko buczało, a pies pojękiwał. Rajwach, jak na budowie. Dziecko mówi rozsądnie : Mama, Tata, nie, daj i o Kurde (tak mi się wydaje). Poza tym pokrzykuje na sobie tylko znany temat. Jestem wyrodną Babcią (nawet pra), bo zachwycona jestem bardzo średnio. Smarkacz nie dostaje zupełnie tresury typu kinderstuben, a za rok, dwa będzie za późno, aby wymagać „Proszę”, „przepraszam” i „dziękuję”. Dziecko i pies są równie źle wychowywani. Szczęście, że myć się lubi. Oczywiście, mam dosyć instynktu samozachowawczego, żeby uwag na ten temat nie czynić. Piszę to wszystko tylko tutaj, żeby mi złość jakoś przeszła. Moja Ryba na 2 dni przyjechała więc mam obie córki w domu. Lena ma okazję 2 dni odpocząć od zamieszania związanego z remontem i przebudową domu, a Anka ma też okazję, żeby wyżalić się bliźniaczce na niedogodności swego życia.
Oj, Wojtku – dużo wytrwałości Ci życzę. Skalpel przeciwko własnemu dziecku, to może naprawdę boleć.
U mnie pogoda pod jak na razie pod psem a ja ma mam doskonały humor od samego rana.
Wiecie co chciało mi się zrobić? ? a chcieć się nie musi.
Rano kąpiel, nie w szampanie tylko w Bałtyku, stawia znakomicie na nogi.
Pyro dzięki, pewnie będą jakieś konsekwencje ale niech tam.
Zalałem 24 godzinną nalewką nowe malinki. Może padać i nie wiać i tak jest wspaniale od samego rana.
Psy i nie tylko to odzwierciedlenie ich właścicieli. Z nimi czy bez nich dziś jest i tak cudownie.
Nic tylko skandal, wszelkie inne zabiegi są bardzo czasochłonne. A życie jest zbyt piękne by zajmować się tylko poważnymi sprawami. Wrzuć na luz. Jaszcze raz polecam paragliding to ci bez motorków. Popatrz na to. Jak malutkie to wszystko jest tam na dole
http://www.paragliding-interlaken.ch/de/summer/home/
na ra dla łasuchów.
@slawek
Czy to festiwal kultury? Świetna impreza. Są tacy weseli i rozbawieni i taki doskonały humor o suchym pysku? O to nie podejrzewałem franzmanów.
To musi być wielka frajda dla tych, co lubią fruwać. Ja nie z tych – jak już muszę, a zdarza się, to dwa podwójne dla znieczulenia przed lotem, i to nie czymś takim (miałabym moze złudzenie, że kontroluję to-to) tylko samolotem. Czasem myślę, że sie przyzwyczaiłam, ale to nieprawda. Już teraz daje o sobie znać niepokój na myśl o planowanej wyprawie we wrześniu. Nie zakłóca jeszcze snu, ale jak bilety będą w kieszeni – na pewno będzie zakłócać. Ale co tam – dwa głębsze i do samolotu wsiadam z determinacją – będzie, co ma być! Jednak niepokoju nie potrafię się pozbyć, mimo tylu już odbytych podróży.
U mnie z rana lekki deszczyk, teraz nieśmiałe słońce, 18C i wiatru ani ani, lustro na jeziorze.
Miłej niedzieli wszystkim życzę!
Pyro!
Nieładnie – nie zachwycałaś się malutkim geniuszem?! Znam te klimaty, czasem trzeba robić dobrą minę do złej gry, bo wyjdzie człowiek na wiedzmę.
A propos Puszczykowa – niech się Twoja Ania wypowie jako ekspert i rozstrzygnie moje wątpliwości. Ktos mnie kiedyś tutaj zbił z pantałyku wmawiając mi, że żadne Puszczykowo tylko Puszcykówek. Z geografii pamietam tylko i wyłącznie Puszczykowo koło Poznania, moja kuma jezdziła na wakacje do cioci do PUSZCZYKOWA koło Poznania, wreszcie – na wszystkich moich mapach jest Puszczykowo (koło Poznania!). Nie wspomne o tym, że mozna zagooglać i znalezć Puszczykowo, natomiast rzeczonego Puszczykówka nijak znalezć nie można, chyba, że są to kłótnie na temat:
Puszczykowo czy Puszczykówek?
To co, mapa kłamie? Nazwa geograficzna nieprawidłowa? Bo z dyskusji zorientowałam się, że chodzi o tę sama miejscowość koło Poznania.
Skłaniałabym się ku mapie i co ona powiada. Ostatnio ciagle słyszę „Wawa”. Wawa to jest taka zapyziała ni to wieś ni to co na trasie Trans Canada Highway, jakieś 1300 km ode mnie na zachód, nad jez. Superior, dookoła pustka, wakacje w takim miejscu maja swój urok, czysta dzicz.
Wyobrażam sobie, że niedługo mieszkańcy stolycy będą się kłócić, jaka nazwa jest prawidłowa – Warszawa czy Wawa (a mapa swoje…tylko kto na mapę popatruje!).
Alicjo, już o tym kiedyś pisałam, musiało Ci nie wpaść w oko. Jest Puszczykowo – spora dziś już miejscowość letniskowo – rezydencjalna i o 5 km dalej w kier płd jest i Puszczykówko. Kiedyś malutka wię, teraz od kilkunastu lat również budownictwo jednorodzinne i wielki szpital; kiedyś duma PKP, teraz na garnuszku Starosty poznańskiego. I tak to jest. Puszczykowo to dyrakcja Wlkp Parku Narodowewgo, stare rezydencje (ale wszystkie z XX w) , trochę nowobogackich, dobre liceum i np pociągiem 20 min do Poznania. Nie wiem czy pociąg zatrzymuje się jeszcze w Puszczykówku, autobus co 40 min.
A to mi umknęło, teraz mam jasność. Na moich mapach tego nie ma, ale to nic nie szkodzi, jak jest – znaczy, jest.
Alicjo, trzeba sie bardzo dobrze najesc. Na koniec cos slodkiego. Pusty zoladek podnosi pobudliwosc. Pelny uspokaja i sklania do sennosci. Sasiad – gadula tez pomaga. Alkohol to pozory. Serdecznie pozdrawiam.
Arku, to taki miejsowy karnawalik w podparyskiej miejscowosci, kolorowo, zabawnie i oczywiscie nie calkiem o suchym podniebieniu, ladne te skrzydla,
Alicjo, duza dziewczynka i takie leki? toz to tylko pare godzin, a potem juz tylko ubita ziemia pod stopami, no i przychylne towarzystwo, pewnie Cie to nie pocieszy, ale znam rybakow cierpiacych na morska chorobe, a rybaczyc musza codziennie,
pozdrawiam Wszystkich
Drogi Okoniu
Wszystkiego najlepszego w dniu imienin. Przede wszystkim zdrowia bo to najważniejsze . Bardzo się cieszę ,że mogłem cię poznać . Oby było więcej takich blogowiczów jak ty 🙂 Trzymaj się mocno i nie dawaj przeciwnościom.
Marek
A ja uwielbiam bujać w przestworzach, z jednym wszak zastrzeżeniem, okno musi wychodzić na świat, nie na skrzydło.
Mogłabym tak fruwać i fruwać.
Codziennie patrzę tęsknym okiem na przelatujące samoloty. 🙂
Drogi Okoniu!
Po pierwsze wszystkiego naj w Dniu Imienin! Jan – to Jan, coraz rzadsze, a piękne imię. Niech Ci się darzy, zwłaszcza w zdrowiu, reszta mniej ważna.
Twoje zdrowie lampką d’Abruzzo, które jakoś tak zainstalowało się u mnie w domu na stałe.
Co do porad lotniczych – jak dla kogo. Nie znoszę uczucia najedzenia się, a słodkie w ogóle odpada. Ja zostanę przy swoich dwóch głębszych, dla Ciebie pozory, a u mnie działa! I o to chodzi, biega, a zwłaszcza lata!
No właśnie, Sławek – rybacy z chorobą morską, a Ty się ze mnie nabijasz! Ja to jeszcze nic, dwa koniaczki i wyluzowuję, wsiadam do samolotu bez szemrania, ale znam takich, co w życiu, za żadne skarby. Czyli nie jest aż tak zle ze mną! Mając do wyboru środki usypiające/uspokajające i koniak/brandy, wolę to drugie, przecież to zrozumiałe. Takie pozory mi pasują, i owszem 🙂
Wybralismy się wczesnym popołudniem na truskawki do jakiegoś przydrożnego farmera. Zabrałam aparat – bez karty! A miałam porobic zdjęcia farm i przydrożnych upraw winorośli, truskawek etc.
Zbieramy truskawki – było sucho, więc drobne, ale słodkie i to dopiero poczatek sezonu, po ostatnich deszczach powinno byc lepiej. Pan J. chwycił kobiałkę i ochoczo zbiera, za jakiś czas zadowolony podsuwa mi ją pod nos – pół kobiałki uzbierane, wszystkie owoce pięknie obrane z szypułek. Ręce mi opadły. Co my mamy do tego domu dowiezć, miazgę bez soku?! Przecież co roku jezdzimy do farmera i wydawało mi się oczywiste, dlaczego owoce zbieramy z szypułkami, i nawet najpierw płuczemy owoce z szypułkami, a potem dopiero… Kazałam to zjeść, bo jak już tak się natrudził, to niech coś z tego ma 🙂
Konfitury juz się smażą powolutku i z przerwami, bo lubię mieć całe owoce. Te dzisiejsze truskawki – dość drobne, ale bardzo słodkie, są idealne na konfitury, owoc ciagle twardawy, ale dojrzały, no i właśnie małe pięknie sie utrzymuja w całości.
Jeszcze raz uściski dla dzisiejszego solenizanta, zdrowie!
menu dostarczono na trzy tygodnie przed lotem:
1) obiad wegetariański
2) obiad z drobiu
3) obiad koszerny
zakreśliłem trojkę .
Steward podający dania doskonale wiedział co dla kogo. Przy mnie usta jego ułożyły się w delikatny rogalik.
Po jedzeniu sąsiadowi z lewej zaproponowałem koszerny trunek, tylko tak, kurtuazyjnie. Prawdę mówiąc liczyłem się z odmową, dyndające sprężynki przy jego uszach pozwalały mi na to liczyć.
Zapłaciłem za dwie lufy, moja strata pomyślałem. A on czuł się zapewne zobowiązany i rozpoczął rozmowę:
– znasz Slonimski?
– Słonimski, tego od skamandrów, mówię.
– Nie skafandrów? Slllllonimski.
– zanegowałem, bałem się ze zacznie o Harry Potter, a tego nie trawię również po drugiej lufie.
Przed wielu laty żył człowiek, Chajim Selig Slonimski się zwał. Urodzony w Białymstoku, dokończył żywota w Warszawie. Młodość poświęcił wyłącznie Talmudowi, z czasem doznał olśnienia i zajął się matematyką oraz astronomią. Około 1840 roku udało mu się skonstruować maszynę liczącą.
Wiadomość o nadzwyczajnym wynalazku dotarła do cara Mikołaja I. Ten zażyczył sobie maszynę obejrzeć. Slonimskiego zaproszono do Sankt Petersburga i car przyjął go na audiencji. Zanim został na nią wpuszczony, pouczono go, ze wolno mu tylko odpowiadać na pytania Jego Wysokości. Audiencja przebiegała pomyślnie. Ale car wiedzieć chciał, jak można przekonać się o poprawnym działaniu maszyny.
Przechodzący steward spogląda znacząco raz a to na mnie raz na pchający wózek. Skinąłem głową. Sąsiad również, odstawiając szklaneczkę po koszernej.
On może jemu, zaproponował matematyk uniżenie ? ciągnął dalej ten z lewicy, dąć jakieś zadanie matematyczne do rozwiązania. Car na piechotę albo tradycyjnie papier plus ołówek, a matematyk na maszynie. Jego Wysokość w ten sposób będzie mogła porównać wyniki. W chwile po rozpoczęciu rywalizacji nierównych sobie osób, szczęśliwy wynalazca oznajmia:
– ´ja już mam.`
Car spogląda złowrogim spojrzeniem, wszak nikt nie odważył się w jego otoczeniu mówić dopóty, dopóki nie zostanie zapytany. W sali zapanowała chłodna atmosfera. Podenerwowany władca ponownie podnosi do kwadratu, całkuje, pierwiastkuje. Po chwili mógł porównać dwa wyniki. Oświadczył krotko i rzeczowo:
– `maszyna dobra, Żyd zły.´
Slonimski otrzymał wysoką rosyjską nagrodę za wynalazek, a niewiele później przyznano mu honorowe obywatelstwo Sankt Petersburga.
pozdrowienia dla łasuchów
Aaaa, to dlatego w Sojuzie w kasach sklepowych na liczydłach liczyli. Carsko-żydowski wynalazek te maszyny liczące. Teraz wszystko jasne. 😀
Alicjo i Misiu2,
Podziekowania za uswiadomienie mi tej okazji. Wzajemnie – sciskam serdecznie.Okon.
Panie Janie, Panie Janie, rano wstan, rano wstan,
najlepszego
Oo… niażle a ktoś może mi powie jak takie łąkowe kwiaty narysować???? może jakaś strona czy coś…!!! dzieki z góry pozdro 🙂