Zgadnij co gotujemy?(45)
Tym razem nie sprawię kłopotów i adres na który należy wysyłać odpowiedzi podam bezbłędnie. Oto on: internet@polityka.com.pl Kto pierwszy przyśle prawidłowe odpowiedzi na wszystkie trzy pytania ten otrzyma moją książkę wydaną przez Nowy Świat a zatytułowaną „Rok na stole”. Nie zapomnę też o autografie i stosownej dedykacji. No to rozpoczynamy zabawę:
1. Jak i z czego robiona jest bryndza – podhalański ser, który triumfalnie wkroczył do Europy?
2. Co to za ptak zwany kurą cesarską lub panterką?
3. Podgorzałka to podrzędny gatunek wódki czy może co innego?
I tyle pytań na dziś. Czekam na odpowiedzi i wzywam listonosza. A blogowiczów z Piły i okolic zapraszam na spotkanie w Salonie Polityki, które odbędzie się dzisiaj o godz. 18 w sali europejskiej Hotelu Gromada. Będziemy z Barbarą spierać się o to, która kuchnia jest lepsza: polska czy włoska.
Komentarze
Gospodarzu, ta kura cesarska to PANTARKA, a nie panterka 🙂
Wysłałam, ale pewnie za póżno. Byłam odcięta od komputera przez tydzień, więc wczorajszy wieczór poświęciłam na czytanie zaległości. Coraz więcej ludzi za stołem Gospodarza, jak miło! A jakie pyszne rozmowy przy tym stole! Brakowało mi tego. Pocieszałam się lekturą nagrody, dziękuję.
Miłego dnia wszystkim życzę.
Dzień dobry
Jutro podróż do Warszawy. Przedsięwzięcie jest organizacyjnie skomplikowane. O swicie wyjeżdżam samochodem do miasta, później kilkadziesiąt kilometrów autobusem do najbliższego lotniska. Lotnisko to wojskowa pamiątka po układzie warszawskim – stamtąd miały wylatywać samoloty by bombardować Berlin. Teraz dwa razy dziennie czternastosobowe maszyny z lat sześdziesiątych transportują podróżnych do Warszawy. W samolocie ścisk, zaspana stewardesa ledwie przeciska się między fotelami. Podróżnych od kabiny pilotów oddziela firanka powieszona na sznureczku więc można posłuchać co się dzieje w kokpicie. Lot zwykle kręci mnie euforycznie, czuję podniecenie gdy samolot niespodziewanie opada w powietrznych dziurach. Ostatnio pod fotelem znalazłem ponton schowany tam na wypadek wodowania więc wypatrywałem przez okienko jakiś stawów chodowlanych na których ewentualnie pilot mógłby wylądować. Później rozkopane w trwającym od lat remoncie Okęcie i poszukiwania hotelu. A tam już będą myśleć za mnie według zasad globalistycznego hotelarstwa. Więc będe się kręcił osamotniony w tłumie krążącym miedzy szwedzkimi stołami a salami wykładowymi. Poić mnie będą lurowatą kawą i puszczać z rzutników ilustracje na pasjonujący temat „Charakterystyka konsumentów kokainy w mieście stołecznym Warszawa”. A ja będę na to wszystko patrzył, udawał zainteresowanie, świergotał z nieznanymi ludźmi ale myślami będę daleko bo po południu mam ważną rozmowę. Na tyle ważną, że warto lecieć na nią starym samolotem, który pontony ma poupychane pod siedzeniami.
Pozdrawiam
Wojtku, czy twoje najblizsze lotnisko to Babimost? To wlasnie tam byly w sredniowieczu winnice nad Obra, uprawiane przez cystersow z klasztoru na wyspie. A pontony zawsze moga sie przydac, bo nie wiadomo, gdzie wiatry zaniosa… 🙂 Powodzenia w waznej rozmowie (wydawnictwo?) i szczesliwego lotu 🙂
PS. Moj pierwszy w zyciu lot (w wieku 7 lat) odbyl sie „kukuruznikiem” z Babimostu do Poznania! Wydal mi sie strasznie dlugi, widokow nie pamietam, za to przez cala droge leciala mi krew z nosa 🙁 a przed lotem wszyscy musieli zazyc obowiazkowo aviomarine (moze piloci nie, ale to twarde chlopaki).
Panie Piotrze, z wierszyka czytanemu Natanowi wiem, że ten ptak to „pantarka” [„o indyczce zaś pantarka powiedziała, że plotkarka”, Julian Tuwim, Ptasie plotki]. Swoją drogą ciekawe, jak smakuje to ‚ptastwo’. Zaraz zamailuję z prawidłowymi odpowiedziami, marzy mi się kolekcyjka Pańskich książek.
PS. Risotto wyszło znakomicie. Sąsiedzi byli zachwyceni. Dzięks.
Dziecko dopiero co wyszło do pracy, no i jak ja mam zdążyć z odpowiedzią na zagadkę p. Piotra? O tej porze to aż wstyd byłoby się wygłupiać. A z podgoprzałkami i innymi dzikimi kaczkami miałam kiedyś siupryzę, że hej. Pan pewien pełen uczuć wdzięczności za jakąś tam przysługę, odwdzięczył mi się „bukiecikiem” 4 kaczek. Twierdził, że skruszałe. Po pracowitym skubaniu prezentu okazało się po 1/ – kruszały w całości z wątpiami – dobra, wyczyszciłam, namoczyłam w solance z przprawami, zajęłam się po kilku godzinach przyrządzaniem i natknęłam się na 2- gi szkopuł – pan ów czego, jak czego ale śrutu nie oszczędzał. Dzikie kaczki to ptaszki nieduże, z biedą jedna na osobę starcza, a ja z takiej ptaszyny po 8 – 9 śrucin wyciągałam. Po moich zabiegach zamiast zgrabnej tuszki ptasiej miałam kaczkę siekaną. No nic, owinęłam słoninką, wysypałam brzuszki majerankiem, tymiankiem i jałowcem, wsadziłam do piekarnika i – po 3! T r z e c h godzinach były bardziej twarde, niż na początku. W efekcie prxzerobiłam je na pasztet. Dobry był – wcale nie mazisty. Kaczki były odporne na zabiegi. O. Następnym razem kaczki robiłam już po bożemu – bejcowałam w jarzynach, occie, winie, 1 dobę , a potem piekłam. Przydarzyło mi się zresztą tylko kilka razy. Najlepsze były w sosie maderowym. Niestety – nikt już dzisiaj z myśliwych nijakiej wdzięczności do mnie nie czuje i dzikich kaczek nie uświadczysz w mojej kuchni.
Pyro, ja tez z nostalgia wspominam czasy dzikich kaczek, pasztetow zajeczych (z zajaca, a nie z dowcipu, ze bedzie pan jadl, az zajeczy) i roznej innej dziczyzny. Moj ojciec i stryj byli mysliwymi i dziczyzna pojawiala sie na stole rownie czesto, jak mieso zwierzat hodowlanych. A sruciny w miesie znajdowalo sie nieraz w trakcie jedzenia. Teraz mam przyjaciolke w innym kantonie, a jej maz jest bardzo sprawnym mysliwym, wiec czasami mam okazje jadac tam wspaniale potrawy z kozicy, sarny, rzadziej – kaczek z Jeziora Genewskiego. Ale najlepsza dzika ges bylo mi dane jesc w delcie Dunaju, gdzie ukrainska kucharka gotowala dla gosci w rumunskim pensjonacie. Mam wielka ochote wybrac sie tam znowu, po weselu na polnocy Rumunii.
Dzikie kaczki malardki pojawiaja sie w moim supermarkecie na jesieni – swieze, zamrozone cay rok. Ubite w sezonie sa wystraczajaco tluste i nie wymagaja sloniny. Robie je jak najprosciej: sol, pieprz, mjaeranek, jalowiec, a do srodka nasiakniete czrwonym winem suszone morele i troche masla. A jak nie mam moreli, to obkladam winogronami czy jakimis innnymi owocami.
45 minut, nie 3 godziny!
Jak tam u Was sezon malinowy? Czy juz sie zaczal?
Nemo – dziczyzna to coś wspaniałego, jeżeli dobrze zrobiona,. W Poznaniu była taka knajpa w willi zajmowanej przez Okręgowy Związek łowiecki. Działała na zasadach klubowych i jak kto nie był łowcą, to wejść nie mógł – chyba, że przez łowcę wprowadzany. Nie wiem, czy jeszcze istnieje, bo jeżeli chodzi o kuchnię i jej jakość, było to miejsce kultowe. Porcje też bywały ogromne – takie na męskie apetyty. Filet z sarny z rydzami albo rolada jelenia w sosie głogowym, pieczona wątróbka w słoninie i co tam jeszcze. Chyba niedobrze, że na starość pozostaje dobra pamięć, co? Mój Tato też polował i nie jestem pewna, czy już opowiadałam, jak to razem z leśniczym pojechali na łowy tuż przed gwiazdką. Niby to na zające, ale leśnik miał jeszcze „punkty” na zwierza płowego . To było dzień przed Wigilią i Tato przede wszystkim chciał się chyba urwać z chałupy i Matki rozszalałej w kuchni. Leśnik miał ‚syrenkę” (lata 70–te) , butelczynę od lesnych chłodów zabrali, jedzonko i w lasy między Głogowem, a SAławą śl. poooszli. Nic nie upolowali – ani szaraka, ani w ogóle nic. Noc już zapadła i w podłych humorach wracali, aż tu nieoczekiwanie sarna w lasu wyskoczyła, odbiła się o maskę – zginęła na miejscu. Niewiele myśląc potraktowali ją jak własną zdobycz, władowali do bagażnika i – po kilku kilometrach zatrzymała ich milicja. W efekcie : zabrali im sarnę, zapłacili mandat (groziło im kolegium), wrócili nad ranem wściekli jak cholera. Ukoronowaniem wszystkiego był zięć jednego z tych milicjantów, który próbował „pana Leśniczego i pana Przewodniczącego) w święta na sarninę zaprosić. Zdaje się, że kredens Leśniczyny a i piwniczka zostały wtedy nieźle przetrzebiobe, bo obydwaj panowie w żaden sposób nie mogli klęski odreagować.
Moje maliny wlasnie osiagnely apogeum i mam juz konfitury z 2 kg owocow. reszte chyba zaczne zamrazac.
Heleno, ciekawia mnie twoje przepisy na ocet malinowy. Znam kilka, ale zaden nie wyprobowany osobiscie. Proporcje sa przerozne, najbardziej podoba mi sie 250g malin na 400 ml octu winnego. Mam buteleczke octu malinowego od znajomych, ale wydaje mi sie, ze po roku przechowywania aromat troche ulecial.
Filety (piersi) z pantarki bywaja u mnie w sklepie. Robie z nich cos w rodzaju „dewolaja”, tzn. przyprawiam sola pieprzem, jalowcem, wkladam do srodka kawalek masla, zwijam (sa ze skorka), spinam szpilka i pieke, az beda rumiane i soczyste.
Wysłałam odpowiedź, nie wiem czy pierwsza. Wychodzę do pracy. Popiszę wieczorem . Pozdrawiam wszystkich, a w szczególności moją Mamę. Bawcie sie dobrze i smakowicie
Mój b.dobry sklep warzywny jeszcze lokalnych malin nie ma. Są za to przepyszne, wielkie czarne czereśnie, ale drogie jak nie wiem co. Heleno – ja wiem, że małe kaczki 45 minut , ale co było robić? One o tym nic nie chciały wiedzieć i dlatego siedziały w piekarniku 3 godziny.
OCET MALINOWY
niezawodna metoda szkockiej hrabiny Hani M (ksywka wsrod sluzby domowej i kelnerow w restauracjach „Her Ladyship”)
1 kg malin
1 litr octu winnego
Pol kg cukru
Maliny swieze badz mrozone zalac octem (w niekorozyjnym naczyniu) i trzymac 3-4 dni, potzrasajac od czasu do czasu.
Odcedzic i przelac do niekorozyjnego garnka.
Dodac cukier i gotowac na wolnym ogniu ok 10 minut.
Rozlac do butelek (3 pol-litrowe), zakorkowac. Odstawic gdzies w ciemne miejsce na pare miesiecy, np do Gwiazdki, kiedy nalezy na butelki dac ladne nalepki w jezyku koniecznie francuskim (Vinegre aux frambois czy jakos tak), wpisac rocznik, przywiazac wstazeczke i 2 butelki odjac sobie od serca i dac w prezencie, ale tylko tym ktorzy sobie na to szcegolnie zasluzyli.
Ten ocet im dluzej stoi tym jest lepszy. I aromat sie nie wywietrza, nawet po latach.
Nadaje sie do salatek i do sosow. Mozna go uzywac natychmiast po zrobieniu, ale ja zawsze odstawoam do dojrzwania.
Ocet pilnie zapiszę, wiele sobie po nim obieuję. Właśnie zastawiłam następne dwa słoiki ogórków na małosolne , przy okazji uzupeniając stan solniczek domowych. Na obiad robię znowu szynkowo – grzybowe risotto – tak zasmakowało, że zrobię dzisiaj jeszcze raz. Na jutro mam w planie nadziewany makaron wg. przepisów Gospodarza i pt Blogowiczów. Wszystko już do niego kupiłam A teraz prezent dla właścicieli większej ilości malin
napój witaminowy – maliny oczyścić (nie płókać) zgnieść, odsączyć moszcz. Na każdy litr soku dać 750 ml swody i 9 dag cukru. Podgrzać, ale nie gotować. Ostawić do chłodnego meisjca na 2 godziny, sklarować przez flanelę, rozlać do butelek, pasteryzoować. Ma znakomite walory smakowe i dobrze robi w razie przeziębienia. Ładniej wygląda (a smaku nie zmienia) dodanie 250 ml soku z czerwonej porzeczki.
Słowo daję, że nie mam dysgrafii, tylko gamoniowatość czyli , jak mówią uczeni w piśmie, brak korelacji wzrokowo-ruchowej. Matka moja jednak twierdziła stanowczo, że to wyraźny objaw lenistwa intelektualnego. Szybciej myślisz, niż ci palce chodzą – tak narzekała. I miała świętą reację.
Droga Pyro !
Uprzejmie zapytuje czy cos Ci mowi wyraz PONIEC. Jesli nie, to napisze o tym co Poniec jest i dlaczego ma odrobine wspolnego z gastronomia.
Rozsypal sie worek z ogorkami. Sezon. W maliny mozna sie tez wpuscic. Niedaleko nas w miejscowosci Kukmir jest muzeum tzw.
” Schnapsmuseum „. Chyba nie musze tlomaczyc jakie zbiory prowadzi. Znakomite. W tejze miejcsowosci sa wielkie plantacje malin ale, inaczej anizeli przy truskawkach, publiki nie wpuszcza sie w maliny. Mnie osobiscie znany jest francuski likier Framboisie. pieknie pachnacy i malinowy. Po wypiciu, ale odrobiny, na deser, smak pozostaje w ustach przez kilka godzin. Upal piekielny 33 stopnie Celsjusza w cieniu i reklamy, zeby przechodzic na energie sloneczna. Daja europejska dotacje, nawet dla malych i prywatnych. Steiermark, kraina wulkanow, Burgenlandia, kraina slonca i milosci. Tak stoi w ostatnio modnej piosence.
PONIEC, to cos niedaleko od Ciebie
Pan Lulek
Pan Lulek,
Cbdo- co bylo do okazania! Skrot matematyczny stosowany po kazdym dowodzie!!
witajcie,
o dziczyznie niestety mam blade pojecie.Raz tylko jadlam kawalek sarniny i gulasz z dzikiej swini! A bylo to dawno temu,mloda panienka bylam 😉
Ale skoro Pyra wspominala o wehikule zwanym „syrenka”,to ja moze o niej?!
Moi rodzice dostali dwano temu talon na to cud-auto.Wtedy byl to wygrany los na loterii.Pierwsza zrobilam prawo jazdy.W przejazdzkach dzielnie mi mama towarzyszyla.Coz to bylo za auto 😆 Pierwszym razem wrocilam do domu z wycieraczka w reku.Drugi raz z korbka od okna.Innym razem zatrzymal mnie milicjant mile mnie informujac,ze swiatelko nie dziala.Wychodze i co widze-cala oprawa reflektora wisi na jednym kabelku!!Kiedy wrocilam z droga wycieraczka,ojciec powiedzial ;Z reperacja zaczekamy,az wrocisz z kierownica 😀
Ps dzisiaj zjadlam maliny,niestety niewiele,bo drogie sakramencko 🙁
Pozdrawiam.
Dziekuje Leno. Mature masz cala i nie lesna. Co bylo do okazania.
Ja Wam wszystkim jednak zafunduje Poniec tylko musze dojrzec.
Pan Lulek
dziczyzna? jadłem raz stek z żubra. W restauracji Old Pub, na Grodzkiej. Bardzo dobra kuchnia.
Nemo,
z tą pantarką – tak mi się pamiętało 🙂 cieszę się że pamięć mi jeszcze dopisuje.
Wojtku
pozazdrościć tego lotniska. U nas będzie, jeśli wszystko dobrze pójdzie, za 3 lata. Może nie będę musiał zapylać 300km do Balic, po szwagierkę, jak przyleci z Grecji (a propos – niedługo parę słów o greckich serach). Tymczasem rozmyślam o słowach kuzyna, który bywa często w biznesach we Francji, w Tuluzie. Lata z Krakowa do Paryża, a stamtąd 800km do Tuluzy robi w 3,5 godziny. TGV. Mamy czego zazdrościć Francuzom.
Mam prosbe o przypomnienie, czy moze ktos z „kaczkojadow” pamieta dwa warszawskie miejsca: „Kamienne schodki” i „Amica” na Kredytowej ? „Kamienne schodki” byly na polnocno -wschodnim rogu Rynku Starego Miasta, a wlascicielka byla Pani Pietakowa, zona po polskim pilocie w Anglii. W obu miejscach dawano kaczuszke. Z jablkami, z podrumieniona chrupiaca skorka, tlusciutka (a jakze !) , wegierskie wino Egri Bikaver i chlebne grzanki. Stare stylizowane meble z czerwonym pluszem, miekkie i wygodne, chcialo sie zapasc i zostac. Na tamte czasy i kieszen to byl luksus. Czy moze ktos pamieta ? I co tam jest teraz ? Smak tej kaczki i atmosfera miejsca ” przesladuja” mnie juz tyle lat…
Leno, czy przypadkiem nie mowilo sie CBDU, co bylo do udowodnienia ?
Wojtek z Przytoka.
Jeśli można. Ostatnio czytałam w pewnej pracy dyplomowej na resocjalizacji, że powodem uzależnień młodzieży od alkoholu i narkotyków jest jej trudny, charakteryzujący się przekorą, krnąbrnością, uporem, charakter wynikający ze stężenia hormonów właściwych dla wieku dojrzewania.
Wskazałam studentowi inną przyczynę uzależnień, mianowicie NAPIĘCIE i -o dziwo – dostał on u promotora pozwolenie na przeredagowanie pracy.
Tak się składa, że napięcie jako przyczyna uzależnień (np alkoholizm) figuruje nawet w nowszych encyklopediach, ale do upowszechnionych ta informacja nie należy. Czy tak?
Potrzeba uwolnienia się od napięcia w Hierarchii Potrzeb Maslowa znajduje się na poziomie najbardziej podstawowym, obok potrzeby oddychania, picia, jedzenia…
Druga sprawa. Te kary byłyby śmieszne, gdyby nie były tragiczne. W przypadku np grypy stosuje się czułą opiekę, a bywa że i kwiaty. Na brak możliwości oddychania też się kar nie stosuje…
Śmiem twierdzić, że problem tkwi w nieadekwatnym odnoszeniu się do młodzieży, w niewłaściwym tonie i słowniku, nawet nie ze złej woli wynikających, ale braku wiedzy o tym co lepsze, co buduje bliskość, a co od niej oddala.
Owo napięcie i samotność to mieszanka wybuchowa. Nie tylko uzależnienia od alkoholu i narkotyków niosą, ale i inne irracjonalne zachowania.
Dobrze byłoby upowszechnić potrzebę powszechnej edukacji na ten temat?
Temat rzeka i bardzo byłoby pożyteczne, gdyby się mógł stać ciałem?
Pozdrawiam Pana i Państwa, tss
PS. Jutro robię ocet malinowy. Dziękuję bardzo za przepis Helenie.
Wojtek z Przytoka pisze rzecz nie do wiary – czyzby jeszcze lataly IL-14 albo AN – 24 ? W srodku Europy ? Na regularnej linii pasazerskiej ? Twoja popoludniowa rozmowa jest z pewnoscia niezwykle wazna i zycze sukcesu, ale czy moglbys potwierdzic typ samolotu ? Serdecznie pozdrawiam.
U mnie w szkole mowilo sie cbdo, ale to bylo za komuny:)
W zwiazku z dziczyzna (i komuna) przypomniala mi sie historia pewnej kolacji w hotelu „Orbis” w Czestochowie. W latach 70-tych przyzwoita kuchnia, ktora mozna bylo zaprezentowac gosciom z zagranicy dysponowaly glownie hotele orbisowskie, choc i tam wodke podawano ciepla. Mnie to nie przeszkadzalo, bo wodka mnie nie interesowala, a jedzenie bywalo dobre i wcale nie drogie. W karcie byly kotlety z dzika, wiec zamowilismy. Musielismy chyba wzbudzic sympatie w kelnerze, dystyngowanym starszym panu, bo po przyniesieniu dania nachylil sie i konfidencjonalnym szeptem oznajmil : „Macie panstwo szczescie, swieze, bo czasami – jak zajeeedzie…”
Restauracja Kamienne schodki dalej fukcjonuje .Nie wiem czy jest w tych samych rękach. W czsie gdy należałem do Cechu Rzemiosł Artystycznych to bywałem . Okno z biura i galerii wychodziły na restaurację
http://www.kamienneschodki.pl/inne/restauracja.html
Restauracja Kamienne schodki dalej fukcjonuje .Nie wiem czy jest w tych samych rękach. W czsie gdy należałem do Cechu Rzemiosł Artystycznych to bywałem . Okno z biura i galerii wychodziły na restaurację
http://www.kamienneschodki.pl/inne/restauracja.html Restauracja Nowa Amica jest pod tym samym adresem ale nigdy nie byłem. Podczas najbliższej wizyty w Warszawie zajdę i zrobię kilka zdjęć.
Panie Lulku – Poniec to malusieńkie miasteczko – wszystkiego ok 2,5 tys mieszkańców czyli ca tyle, co w dwóch takich blokach, jak mój. Huta szkła tam jest i zachowany dobrze XVIII wieczny dom drewniany. W życiu chyba tam nie byłam. Za Wojtka i jego powodzenie cały dzień trzymałam zaciśnięty kciuk – starym szkolnym zwyczajem przed egzaminacyjnym chciałam włożyć paluch lewej stopy do atramentu (efekt murowany) ale atramentu w doma nie mam. Niewiele ja samolotami w życiu latałam – chyba ze 4 razy służbowymi Antkami, ale raz nas w podróż wysłano helikopterem. Dostałam szkolę, że hej. Siedzenia brezentowe na metalowej ramie, zimno, jak cholera, trzęsło lepiej niż na furance na kocich łbach, a na dodatek pilot chciał chyba postraszyć troje członków inspekcji (czyli 2 oficerów i mnie). Karuzela to nie dla mnie przyjemność, a kolejka górska w wykonaniu któregoś tam MI też najlepiej na mnie nie wpłynęła. Nie pochorowałam się tylko dlatego, że się wściekłam na pilota i te jego niewinne ocęta „Chyba zbyt mocno nie rzuca, proszę Pani?” Ze złości przelot wytrzymałam, wyłacznie ze złości. PS Za moich czasów skrót był „CBDD” (co było do dowiedzenia)
Jeszcze apel do Ryby – weź maliny od Teresy nastaw ocet – potem jedną butelką obdarzysz Tesciową malinową, drugą Rodzicielkę i dla Ciebie jeszcze jedna zostanie. OK?
G. Okoń – cbdu i cbdo używało się zamiennie – świadczy absolwent klasy mat-fiz w LO.
Droga Pyro !
Zawsze wiedzialem, ze moge na Ciebie liczyc. CBDD. Rozpoczynam wpis od tlumaczenia artykulu z miejscowej prasy. Tlomaczenie bedzie robione na moj sposob. Prosze nie zapominac, ze jezyka niemieckiego uczylem sie trzy miesiace a potem 20 lat tylko poprawialem. Organ prasowy nazywa sie ” Powiatowe Kartki ” i dotyczy powiatow Güssing i Jennersdorf. Cytuje:
” Straz Pozarna Laczaca Narody.
Honorowym obywatelem Poniec w Polsce zostal byly komendant Ochotniczej Strazy Pozarnej w Punitz, HBI Manfred Augustin. To jest podpis pod zdjeciem.
Od lat 11 istnieje istnieje regularne partnerstwo strazy pozarnych w miejscowosciach Punitz w Burgenlandii i Poniec w Polsce. Wzajemne regularne odwiedziny doprowadzily do wielu przyjazni.
100 lecie powolania strazy pozarnej w Poniec bylo okazja odbycie trzydniowej przyjacielskiej wizyty. 34 osoby obyly podroz i zostaly bardzo goscinnie przyjete”.
Moj komentarz: Swiety Florian stal na strazy z sikawka pilnujac aby nikomu z uczestnikow nie stala sie krzywda.
Dzisiaj Pani Pocztowka przyniosla poczte i gazete gdzie znalazlem te wzmianke. Przed dwoma laty bylo tak samo goraco jak dzisiaj, 36 stopni w cieniu. Postanowilismy z zona pojsc wykapac sie w basenie zaprzyjaznionego pensjonatu. W ogrodku byly cztery dorosla osoby i kilkoro dzieci. Basenik malutki wygladalismy jak biale niedzwiedzie w ZOO.
Nagle moja zona mowi. Oni mowia chyba po polsku. Slucham, istotnie.
Zagadalem. Polacy. Na urlop czy przejazdem. Do Dubrownika, na Kroacje. Robia przerwe, bo jada z Polski. Skad znalezliscie adres pytam. My mamy to w poblizu miasteczko partnerskie ktore nazywa sie Punitz. Toz to kolo nas, miejscowosc znana z niewielkiego lotniska, gdzie sasiad ma swoje samoloty i z domu i lokalu ktory nazywa sie Latajace Dziewczeta. Acha. Jakescie doszli do tego partnerstwa pytam. Bardzo prosto. Przed wielu laty przedstawiciel jakiejs firma z okolicy Punitz w Burgenlandii jechal samochodem na Targi Poznanskie. Po drodze zauwazyl tablice, cala odrapana, farba zlazla a pod spodem stalo napisane Punitz. Pewnie po wojnie ktos przemalowal dawna nazwe i wymalowal nowa. Ten jadaca zameldowal sie u wladz miejscowych i po prostu kupil te stara tablice. Tak to sie zaczelo. Te dwie rodziny wlasnie z dzieciakami jechali kolo swojego miasteczka partnerskiego i od nich dostali adres pensionatu. Moja zona ktora nie umiala po polsku zaczela gawedzic z damami w jezyku angielskim. Ja zas z panami po polsku. Przed kilkoma laty obydwaj byli w naszym Punitz i to co zapamietali to bylo to, ze w tym domu Latajace Dziewczeta bylo znakomite chlodne piwo i gorace dziewczyny. Zjedlismy razem dobry obiad, oni zdecydowali sie pozostac jeszcze jeden dzien. Nie wiem dlaczego nie wymienilismy adresow i telefonow. Pewnie zapomnielismy. Patrzajcie ludzie, tyle lat a tu honorowy obywatel w polskiej Strazy Pozarnej.
Jezeli chcesz, droga Pyro, do mojej listy moge dopisac ten egzemplarz gazety jako nagroda dla Ciebie za blyskawiczne rozwiazanie zagadki. CBDD.
Piekne uklony. Za chwile zacznie padac. Swiety Florian daje o sobie znac.
Pan Lulek
CBDO zdecydowanie na wszystkich wykladach z analizy matematycznej ale czasem CND, czyli „co nalezalo dowiesc”
Pozdrowienia.
U mnie burza z piorunami i uratowane przed burza czeresnie. Jest ich chyba 7-8 kg. Ma ktos pomysl, co z tym zrobic?
Dzis przydal mi sie specjalny koszyczek wiklinowy kupiony onegdaj w klodzkiej Cepelii. Koszyczek ma dwa uszka tuz obok siebie. Pani w sklepie uznala, ze to chyba pomylka i przecenila go o polowe. Tymczasem jest to specjalny koszyczek do zbioru czeresni! Przez uszka przeciaga sie pasek, obwiazuje nim wokol brzucha i juz sie ma obie rece wolne i mozna wchodzic na drzewo. Tylko ze na tej wiekowej czeresni spotkala mnie niespodzianka: ze srodka nadprochnialego pnia wyrosl krzak drapiacych jezyn, a ja w sandalach na bosych stopach 🙁
Misiu, Misiu,
Jak Ci dziekowac ? A smakowalo ? A obsluga ? W tamtych latach, co bylo raczej wyjatkiem, byla moze lepsza niz teraz widze tutaj. W Amice nastaw sie na zydowska kuchnie. Podobny byl Samson na Freta, tuz obok Rynku. Rosol z farfelkami, z pulpetami, szczupak w galarecie z rodzynkami, cymes. Tyle co pamietam z Samsona. Zawsze sobie obiecuje, ze pojade tylko, zeby pojesc. Ale lekarza przybocznego nie zabiore. I w tym sek. Bardzo serdecznie pozdrawiam i dziekuje.
Borsuku, dziekuje. Pod moimi klasowkami prof. Bohdanowicz pisal „CNBDU” – „co nie bylo…” Pozdrawiam.
Pan Lulek,
Dziekuje z pochwalenie mnie. Ostatnio rzucilo mnie na nostalgie i poszukiwzlam mojego profesora z matematyki. Musze Ci powiedziec, ze po wyslaniu kilku email z kanady na nastepny dzien klapalam z nim przez telefon. Coz to byla przyjemnosc dla Niego i dla mnie. A lat uplynelo juz ponad 30…
Bylam bardzo zadziwiona okazana pomaca ludzi ktorzy nie znaja nas, a robili wszystko by mi pomodz, a mowia, ze polacy nie sa uprzejmi. Nie jest to prawda!!!!!
C.B.D.O.
Do Pyry – Masz ocet jak w banku.
Nemo -niektorzy lubią konfitury czereśniowe, mają ładną, bursztynowa barwę i delikatną nutkę goryczki w tle. Ja nie przepadam. Innym pomysłem jest przerobienie dobra na kirsch – zakładając, że kg zjesz i kg uzyjesz na słynny placek z czereśniami, zostanie Ci jakieś 5 kg czyli litr berbeluchy powinnaś uzyskać. Po roku to będzie cymes.
Ach Panie Lulek,
Bylo jeszcze C.B.D.U.!!!!
To masz Nemo dwa w jednym. Niektórym to się darzy. 🙂
Wszyscy śpią, chociaż pewnie Wojtek wstał, bo to świt blady – i udaje się do stolycy. Wojciechu, od mojego ranka niewczesnego będę trzymać kciuki, to się mniej więcej zgodzi z Twoim popołudniem w Warszawie. Powodzenia!
A tymczasem ja powoli się zwijam, dzionek był pracowity, z kulinariów dokonałam tylko jednego wyczynu, mianowicie zebrałam rabarbar (całe 10 kg) i nastawiłam na rose rabarbarowe. Nie, nie wszystko, tylko 5kg , z czego wyjdzie circa 23l wina. Na razie rabarbar zalałam gorącą wodą z cukrem i sobie stygnie, jutro dodam soku z winogron i soku z malin oraz drożdże winne. Jestem spózniona z tym nastawem o 4 tygodnie, zawsze nastawiam pod koniec maja. Wstyd!
I tym akcentem kończę na dzisiaj, życzę wszystkim miłego poranka, a sobie dobrej nocy!
P.S. A te samoloty to nie ATR przypadkiem? Takie (między innymi) latają na trasie Wrocław-Warszawa.
Dla Alicji w dniu imienin wszystkiego najlepszego!!!!
moja matemetyczka lubiła QED (quod erat demonstrandum albo demonstratum)
Alicjo, wszystkiego najlepszego z okazji imienin
Najpierw życzenia dla Alicji zza oceanu i wszystkich pozostałych Alicji. Smacznego świętowania!
Teraz o quizie: pierwsza prawidłową odpowiedź przysłała Pani Kamila. I do niej wysłałem mój „Rok na stole” opatrzony autografem i dedykacją. Książkę wydał nasz stały wydawca czyli Nowy Świat, a zawiera ona oprócz dużej porcji przepisów także rozmowy z dwiema paniami z tytułami dr a specjalizującymi się w problemach żywienia i żywności. Aby zaspokoić ciekawość pozostałych blogowiczów podaję prawidłowe odpowiedzi:
bryndza to miękki ser owczy robiony z owczego mleka (czasem z dodatkiem krowiego) mieszanego z pokruszonym bundzem czyli twardym, trzytygodniowym owczym serem;pantarka (nie panterka – przepraszam za literówkę) to perliczka;a podgorzałka to dzika kaczka. Gratulacje dla zwycięzczyni! Chętnych do zabawy i amatorów naszych książek z autografem zapraszam za tydzień.
Teraz odpowiedź za ocean dla Okonia: Kamienne Schodki istnieją, a bywalcy spierają się czy kaczka jest równie smaczna jak w czasach Pani Piętakowej. Po Amice ani śladu. Były w tym samym miejscu przy Kredytowej różne knajpki a jedna gorsza od drugiej. Teraz też tam jest jakiś lokal ale zniechęcony poprzednimi próbami jakoś nie mogę tam trafić.
I na koniec dwa słowa o Salonie Polityki w Pile. Było tłoczno i smacznie. Sala pełna, sporo pytań i dużo rozdanych autografów. A napisałem „smacznie” ponieważ częstowalismy czytelników chłodnikiem z soku pomidorowego z jogurtem, ogórkiem, jajem na twardo i koperkiem oraz spaghetti alio e olio. Obie potrawy zrobiły furorę. Były prośby o repetę. Najlepszym apetytem wykazał się prezydent Piły, który często zagląda do Salonu Polityki. Tematem spotkania był spór o to, która kuchnia jest lepsza: polska czy włoska. Barbara głosiła , że polska i a ja byłem za „włoszczyzną”. Goście, po zjedzeniu wszystkiego do imentu, zadecydowali, iż jest remis. Oba dania były wspaniałe i obie kuchnie są fantastyczne. Warto było jechać te niemal 400 km by spotkać się z takimi znawcami kuchni.
O jak miło! dziękuję! jednak zdążyłam. Bo Kamila to ja. ta książka będzie druga w kolekcji.
Wojtku z Przytoka… to tam były najlepsze smaki mojego dzieciństwa – papierówki (niedaleko pałacu)