Nóż do chleba

Na tylnej okładce tej książki można przeczytać: „Zbrodnie doskonałe i wyśmienite dania? Tak, w tej książce zostały w sposób inspirujący, wręcz ‚przepysznie-kryminalny’ sposób. Zbiór trzymających w napięciu opowiadań i pasujących do nich przepisów, obok których żaden wielbiciel kryminałów i dobrego jedzenia nie przejdzie obojętnie!”

120261.jpg

Wprawdzie nie mogę o sobie powiedzieć z całkowita pewnością, że jestem wielbicielem kryminałów ale dobrego jedzenia na pewno. Spełniam więc połowę wymagań wydawcy, by sięgnąć po tę książkę. Ważne dla mnie było aby opowiadania były zgrabnie napisane, zabawne lub chociaż ciekawe.

Zacząłem banalnie bo od początku. „Nóż w chlebie” Martina Bicka spełniał moje kryteria. Zgrabnie napisane opowiadanie, wartka akcja, zaskakująca pointa. Do tego dobre tłumaczenie i jako prezent proste a smakowite przepisy. Sam piekę chleb, choć zupełnie inny niż proponuje autor, i robię smalec zapewne niemal identyczny w smaku jak ten z przepisu.

Warto czytać dalej – pomyślałem, choć głód już się cicho odzywał. Na chybił trafił otworzyłem książkę w drugiej części i zagłębiłem się lekturę „Nadchodzi Święty Mikołaj” Billa Pronziniego. Nie wiem co mnie przyciągnęło do tekstu o Bożym Narodzeniu w końcu gorącego maja. Myślę, że to styl autora – ironiczny i dowcipny. No i to znów zaskakujące rozwiązanie. I to bez trupa. Przepisy nie nadzwyczajne ale strawne.Po trzech kolejnych byłem już tak głodny, że nie byłem w stanie ocenić czy są dobre czy złe, czy mają zaskakujące zakończenia, czy można wszystko przewidzieć już po pierwszym akapicie. Odłożyłem więc tomisko i sięgnąłem do przepisów. Podobały mi się tak bardzo jak lektura pierwszych opowiastek.

Aż tu nagle licho mnie skusiło by popatrzeć na moje ukochane włoskie kluchy. Spaghetti al burro, Spaghetti aglio e olio, Spaghetti z truflami czy najukochańsze i najczęściej przeze mnie robione Spaghetti vongole.

I to był koniec lektury. Dlaczego do tłumaczenia książek mających związek z kuchnią biorą się ludzie, którzy zapewne nigdy w kuchni nie stali. O gotowaniu już nie wspomnę.

Parę dni temu obsobaczyłem tłumacza i wydawcę książki fantastycznego kucharza Jaimiego Olivera za wypuszczenie byka, który może naiwnego adepta kuchni przyprawić w najlepszym przypadku o kompromitację ale może i o śmierć z przeżarcia. No bo co się może wydarzyć gdy po lekturze „Moich obiadów” zastosuje on w przepisie funt mąki lub czegokolwiek innego według przelicznika translatora. Ten zaś stwierdził że funt to dwa kilogramy!

W „Morderstwach między nożem a widelcem”, w przepisie Spaghetti Vongole tłumacz uparcie twierdzi, że vongole to ostrygi. Gdy przecież każde dziecko wie (takie, które bywało we Włoszech oczywiście) iż vongole to po prostu małże. I to niewielkie ale za to uwielbiane przez Włochów. Kto by zresztą psuł taki delikates jak ostrygi (w pięknej mowie Dantego ostryga to ostrico) i pchał je do makaronu. A gdzie w tym smak morskiej wody? Brr!

Książka wróciła więc na półkę z napisem: Lektura przerwana z ważnych względów. Zapewne do niej wrócę ale dopiero wtedy gdy zapomnę o tej gafie.

O holender, nawet nie wiedziałem, że jestem takim złośnikiem. No cóż – starość nie radość. Zwłaszcza dla ludzi o których piszę.