Smakołyki w plenerze
Pamiętam z dzieciństwa wyprawy – rodzinne i w gronie kolegów – do lasu, na łąki, nad jezioro. Po kilku godzinach wędrówek, czasem z przemoczonymi nogami, wygłodzony pędziłem w miejsce obozowania, gdzie babcia lub ktoś z rodziny przygotowywał posiłek na rozłożonym na trawie obrusie. Przeważnie jaja na twardo i udka kurczęce. Potem ciasteczka prababci Eufrozyny. To były pierwsze moje pikniki.
Z upływem lat sam zająłem się przygotowywaniem przyjęć. Jaja na twardo i kurczę pieczone wzbogacone zostały o ryby, wędliny, warzywa, marynowane steki i wiele, wiele innych przysmaków. A do tego różnorodne napoje. W gorące dni także i ochłodzone różowe wino.
W tym wydaniu blogu „Gotuj się!” dzielę się swoim doświadczeniem piknikowym i najlepszymi spośród wielokrotnie sprawdzonych przepisów. Życzę też udanych wypraw, wspaniałych przygód i – przede wszystkim – smacznego!
Udane przyjęcie w ogrodzie, w lesie, na plaży – słowem w plenerze, wymaga większych starań niż podejmowanie gości w domu. Nie ma tam bowiem możliwości sięgnięcia po dodatkowe porcje, gdy zabraknie dań, ani sporządzenia czegoś w przypadku wizyty niespodziewanych gości. Wszystko więc musi być ściśle zaplanowane, a harmonogram zakupów, wstępnej obróbki potraw i przygotowania sprzętu – precyzyjny i możliwy do zrealizowania.
Najlepiej już tydzień wcześniej określić liczbę gości i zaplanować menu. Potem kupić zastawę (jednorazową), sztućce, serwetki, świece (jeśli przewidujemy ucztowanie wieczorem) oraz węgiel drzewny i rozpałkę. Przejrzeć grill i sprawdzić, czy wszystkie utensylia są w komplecie i sprawne.
Dzień przed przyjęciem należy kupić napoje, mięsa oraz ryby. Przyrządzić marynaty, sosy i dipy. Wieczorem przed spotkaniem zamarynować mięsa albo ryby czy owoce morza.
W dniu grillowania kupić świeże pieczywo lub upiec polecany kilka dni temu w historyjkach o pieczywie chleb naan. Przygotować stanowisko do grilla, nakryć stoły, przygotować miejsca do siedzenia. Na 45 min przed rozpoczęciem uczty rozpalić palenisko, by ogień dobrze się rozhulał, wygasł, a brykiety węgla silnie się żarzyły.
Nie wszystkie pikniki muszą odbywać się w nieznanym miejscu. Często przecież urządzają je posiadacze ogródków działkowych czy właściciele domów letniskowych. Wówczas to można korzystać z różnych technik kucharskich – i tych prostych stosowanych na łonie przyrody i tych domowych, czyli bardziej skomplikowanych. Z myślą o tym pośród proponowanych przepisów zamieszczam także i wyrafinowane czy wręcz wytworne dania. Przepisy proponowane są dla czterech osób.
Na koniec kilka porad:
– mięso solić tuż przed umieszczeniem go na ruszcie. Wcześniej można solić drób, a ryby na 2 godz. przed przyrządzaniem;
– zioła, np. tymianek lub rozmaryn, owinąć folią aluminiową, nakłuć ją, a pakiecik umieścić w palenisku, by aromat ziół nasączył mięsa;
– zamarynowane mięsa czy ryby wyjąć wcześniej z zalewy i osączyć na papierowym ręczniku;
– drób i ryby piec w temperaturze ok. 180 st. C, a mięsa wołowe, jagnięce i wieprzowe w temperaturze ok. 250 st. C.
Pieczone warzywa z sosem pesto
3 ząbki czosnku, 100 ml oliwy, 2 bakłażany, 10 cebulek dymek, 2 cukinie, 1 czerwona papryka, 1 zielona papryka, 1 żółta papryka, pęczek zielonej pietruszki, 20 oliwek, 3 łyżki kaparów, sos pesto
Czosnek przecisnąć przez praskę i dodać do oliwy. Odstawić. Pozbawić paprykę pestek i pokroić w paski. Wszystkie warzywa zamoczyć w oliwie z czosnkiem i ułożyć na aluminiowej tacy postawionej na ruszcie. Piec, aż będą miękkie. Posypać upieczone warzywa posiekaną natką pietruszki, oliwkami i kaparami. Doprawić sosem pesto (można kupić gotowy).
Grapefruity z grilla
2 różowe grapefruity, 8 łyżek cukru pudru, 2 dag masła
Rozgrzać grilla. Pokroić owoce w poprzek na połówki. Oddzielić nożykiem miąższ od skórki, ale nie wyjmować. Zachowując miąższ w skórce podzielić na cząstki ostrym nożykiem. Włożyć do żaroodpornego naczynia i posypać grubo cukrem pudrem. Masło podzielić na małe grudki i ułożyć na wierzchu owoców. Postawić na grill i zapiekać ok. 5-10 min. Wyjąć, gdy cukier się roztopi i zrumieni, uważając, by się nie przypalił. Podawać z łagodnym białym winem.
Szaszłyk owocowy
10 truskawek, 10 przepołowionych moreli, 2 owoce kiwi, 6 dużych ciemnych winogron, 6 kawałków ananasa, 2 łyżki stołowe migdałów, cukier
Umyć owoce, pokroić i nabić na rożen. Zapiekać z każdej strony po 2 min. Posypać cukrem pudrem i pokruszonymi migdałami.
Komentarze
Panie Piotrze
Przyznam, ze z racji doświadczeń życiowych mam mieszane uczucia co do gotowania na ogniskach i grillu. Kilka lat temu kupiliśmy piekny dom na wsi w którym niestety trzeba było szybko przeprowadzić kapitalny remont, żeby mieć się gdzie schować przed pierwszymi mrozami. Dom miał odcięty prąd, zdemontowaną kuchnię, brakowało instalacji sanitarnej, systemu ogrzewania itp. Jednym słowem ładna skorupa bez funkcjonalnej treści – właściwie jedynym przejawem cywilizacji był kran z zimną wodą przy ścianie. Życie w trakcie remontu prowadziliśmy upiorne: mycie w lodowatej wodzie, za potrzebą krzaki i saperka, spanie w śpiworach no i ciężka fizyczna robota do późnego wieczora połączona z pracą zarobkową od rana. No i dymiący grill na którym od lipca do października gotowaliśmy żarcie. Na okrągło kiełbasa, karkówka, boczek, kiełbasa, karkówka, boczek…. Do tego suchy chleb i czasem pieczone w ognisku ziemniaki a do popicia mineralna i piwo. Cztery miesiące!!!. Sąsiedzi, którzy sporo nam pomagali, śmieją się czasem wspominając tamte miesiące – ” Żyliście jak Rumuny”. A wyrafinowanych potraw grillowych nie było przecież jak i kiedy przygotowywać. Jaka to była radość, gdy w październiku ugotowaliśmy pierwszy garnek zupy na własnej, już normalnej kuchni! Jednym słowem atrakcyjność potraw przygotowywanych w plenerze polega na ich wyjątkowości. Grill codziennie i bez żadnej alternatywy może jednak dopiec.
Pozdrawiam serdecznie
A mi na świeżym powietrzu najbardziej smakują ziemniaki pieczone w ognisku.
Kiedy mieszkalam (jeszczze z rodzicami) w Nowym Jorku, to na lato niemal
„przeprowadzalismy sie” z gotowaniem do ogrodu. Wszystkie obiady gotowane byly na zeliwnym piecyku na wegiel, japonskim wynalazku, hitachi lub na barbeque. Ja uwielbialam koptlety jagniece oraz kukurydze zawijana w namoczona gazete i dojrzewajaca na weglach. Do tego robilo sie ogromna mise salaty z wlasnych pomidorow, ogorkow i bazylii, ktora w naszym ogrodzie wyrastrala na wysokosc krzakow.
Moj bl.p. Ojciec, ktory byl zywcem wyjety z opowiesci o szalonym profesorze i mial dwie lewe rece do wsyzstkich robot fizycznych, przy rozpalaniu piecyka czy barbeque, przeobreazal sie (zwlaszcza we wlasnych oczach) w Robinsona Cruzoe, a jego bardzo „meskie” narzedzia do przewracania miesa do dzis siedza u mnie w jakiejs szufladzie.
Zapach barbeque przenosi mnie natychmiast w tamten czas, kiedy bylismy razem i kiedy moj Ojciec byl bardzo sczesliwy.
Wojtku
Danie z rusztu w dobrej restauracji – owszem. Ale w pospolitym wydaniu gdy w majowy łykend całe miasto zasnute dymem z zapachem spalonego tłuszczu i mięsa , mocno mnie odpycha. Mogę ostatecznie zjeść kiełbaskę z patyka opieczoną nad ogniskiem ale z grila nie mogę. Wszyscy patrzą się na mnie jak na odludka a mnie z samego zapachu robi się niedobrze. Amerykańskie zwyczaje nie dla mnie. Może kiedyś przy ogrodowym stole nakrytym lnianym obrusem drożdzowe i herbata z samowara . Koniecznie do tego truskawki z Milanówka na talerzyku Rosenthala…
Misiu 2
A ja choruję na przenośny piecyk – kozę, na której można by gotować na powietrzu. I nawet nie tyle o przygotowywanie potraw idzie, co gotowanie w czajniku wody na herbatę. Widziałem taki piecyk z rurą jak parowóz na jednym z filmów Kondratiuka i Cembrzyńskiej. To byłoby piękne: liście z drzew spadają, a ja opatulony w fufajce dokladam drewna do pieca na którym woda w czajniku bulgocze albo wino grzane z korzeniami pachnie. Psy pod piecem się grzeją, gęsi zza chmur skrzeczą – co piękniejszego może spotkać człowieka w jesieni życia.
Widziałem takie piecyki w Warszawie na Bartyckiej .Robione w starym stylu z żeliwa. Jak znajdę adres to podeślę.
http://www.zielinski.waw.pl/store/easyshop.cgi?vid=vaxauunoycdmutjydhrsivdaytvjbrqe&com=PT/457
300 zł – tanio!!! Ciekawe ile on waży. Jeszcze tylko rurę z 1,5 metra dołączyć i moje marzenie spełnione. Dzięki Misiu 2 za namiar.
27 kg
To z rurą bedzie ze 35 kg. Tyle jeszcze dźwignę. Zresztą Wojtkowa pomoże – muskuły ma niezłe od prac fizycznych. Gdy kupię to zdam relację.
Dzieki
Koszt wysyłki przy płatności na konto 69 zł . Firma jest porządna jedna z najstarszych w Warszawie . Rura może być całkiem normalna za kilkanaście zł
Zwróciłem też uwagę na kociołki myśliwskie. Interesująco wyglądają i ceny zachęcające. Nie sadziłem, że takie praktyczne i solidne gary ktoś w kraju produkuje. Bardzo ciekawy i budzący zaufanie asortyment.
Sklepy na Grzybowskiej to kopalnia skarbów, Nie trzeba biegać godzinami po supermarketach , gdzie niby wszystko jest a jak trzeba coś co człowiekowi potrzebne to nie ma, albo tak wykonane, że szkoda gadać…
Lubię piknikowanie i lubię ogrodowe przyjęcia. W różnym czasie, w różnych warunkach, z różnymi ludźmi urządzałam takich zabaw wiele. Od najprostszych typu ziemniaki z ogniska, kromki chleba opiekane na patyku i posypywane cukrem, po całkiem wystawne przyjęcia. Szkoda, że już nie moge tego robić, ale też podsunę kilka pomysłów :
1. ziemniaki z grila – po trzy duże, podłużne ziemniaki na osobę, po dużym plasterku boczku wędzonego na każdy ziemniak, przyprawa do ziemniaków f-my Kamis (albo inna z mielonym kminkiem), kilka łyżek oliwy albo oleju, po plasterku cebuli na każdą porcję. folia aluminiowa. Obrane i osuszone ziemniaki przekroić na połowy wzdłuż. Posypać przyprawą, pozostawić na 1,5 godziny Rozpalić grill i poczekać, aż brykiety będą czerwone. Ziemniaki poskładać na powrót w całe bulwy, wkładając między połówki po plastrze boczku i cebuli. Zawijać w folię skropioną oliwą i układać na grilu. Kilkakrotnie odwracać w czasie pieczenia (ok 40 min ) Podawać np z miską twarożku z zieleniną i śmietaną. Kiedy ziemniaki są miękkie, są gotowe
2. Kociołek z żeberkami
Potrawa wygodna, bo można wcześniej przygotować w domu, a potem albo wykończyć, albo tylko podgrzać na ogniu .
Na osobę 30 – 40 dkg pięknych, grubych żeberek i ok 20 dkg białej kapusty, przyprawy. Wcześniej zamarynowane żeberka osmażyć, przełożyć do rondla, dusić pod przykryciem uzupełniając wyparowany sos wodą. Kiedy żeberka są na wpół gotowe, wrzucić do nich poszatkowaną i odparzoną białą kapustę. Dusić razem do wymaganej miękkości. Kto lubi – może dołożyć 2-3 łyżki pasty pomidorowej.. Uwaga – w upały trzymać potrawę w chłodzie, bo kapusta szybko fermentuje.
3. medaliony z polędwicy wołowej
Po 20 dkg polędwicy na osobę, oliwa, czerwone wino, przyprawy, 2-3 ząbki czosnku, kilka plastrów sera typu salami
polędwicę pokroić na 5-6 cm kawałki (porcje). Każdy kawałek przekroić, ale nie do końca, tak, żeby można było między połówki włożyć potem ser i zamknąć całość. Zamarynować mięso w mieszaninie oliwy, wina i przeciśniętego przez praskę czosnku. Odstawić do ldówki na 2-3 godziny.
Mięso wyjęte z marynaty rozgnieść pięścią (nie walić tłuczkiem) włożyć ser, po wierzchu lekko posolić i popieprzyć, każdą porcję zawijać w folię i piec na grilu po ok 6-8 min z każdej strony. Do tego podawać zieloną sałatę i pomidory. Pod koniec sezonu letniego kiedy już są grzyby, można ser zastąpić duszonymi rydzami albo kurkami.
Tyle na razie. Jak komuś będzie potrzeba więcej, to chętnie służę.
A ja mam na wsi „kozę” z Odlewni Żeliwa pod Skierniewicami. Ich piecyki są różnych kształtów i w różnej cenie. Od 300 zł do paru tysięcy za sztukę. Kupiłem za 400 zł i jestem zachwycony. Nie dość, że koza jest piękna to i bardzo użyteczna. Zarówno do gotowania (ma dwie fajerki) jak i do ogrzewania domu.
Można ich znaleźć w internecie. W razie potrzeby podam bliższe szczególy.
Dzięki Panie Piotrze za informację – poszukam. Wracając do grillowania to niestety Miś 2 ma wiele racji pisząc o amerykanizacji tego sposobu spędzania wolnego czasu. Jasne, że przyrządzać można w ten sposób rarytasy i pięknie odpoczywać na łonie przyrody. Ale z drugiej strony imprezy ludyczne w swądzie przypalanej kiełbasy”Tesco” za 3.99zł i wśród dziesiątków pustych puszek po piwie”Tesco” i w jazgocie jakiegoś ….polo są nie do strawienia dla sąsiadów czy współbiwakowiczy. A to przecież tylko część tej kultury. Zdarzało mi się obserwować na przykład grillowo wędkarskie odłowy karpi wpuszczanych wcześniej do oczek wodnych 2 na 2 metry. Biedne, poranione i bez szans na przeżycie karpie były później na powrót wrzucane do do tych dziur z wodą. Albo grillowanie na balkonach bloków!Po prostu powszechność tego zwyczaju zabija to co w nim najlepsze.
Ale nie można poddać się terrorowi barbarzyńców. Trzeba dawać dobry przykład i nie rezygnować z przyjemności tylko dlatego, że inni ją zohydzaja. Balkonowym grillowiczom grożą grzywny i sąsiedzki ostracyzm. Śmieciuchy puszkowe na łonie przyrody też mogą być ukarani. A my lubiący czasem i bez robienia przykrości sąsiadom możemy przyrządzić warzywa, owoce, ryby lub inne smakołyki na węglu drzewnym. Mój grill stoi obok wędzarni i zdala od płotu. Sasiedzi nawet nie wiedzą kiedy go używam. Zreszta ogród i las zajmują ponad półtora hektara (ogrodzone drewnianym płotem) więc trudno mowić o uciążliwości.
Protestuje stanowczo przeciwko nazywaniu tego „amerykanizacja”. To raczej polonizacja bardzo cywilizowanego amerykanskiego obyczaju. Jego „cywilizacja” polega na tym, ze Amerykanie niezwykle czujni sa na to by nie sptrawiac klopotu sasiadom czy to swoim zachowaniem czy zwyczajami, czy sposobenm spedzania wolnego czasu. Mieszkalam w Ameryce wiele lat i pod wieloma adresami i wiem, ze sasiedzi zachowuja sie wobec siebie zawsze niezwykle kurtuyazyjnie. Kiedy raz poprosilam sasiada aby nie scinal trawnika w sobote o 9:30 rano, bo jeszcze spie, to sasiad poprosil ogrodnika by przychodzil o godzine pozniej. I bardzo przepraszal.
Nie pamietam tez by ktolo;wiek narzekal na nasze letnie goptowanie w ogrodzie, a z pewnoscia zwrocilby uwahge, gdyby mu cokolwiek przszkadzalo. Ludzie w Nowym Jorku naprawde odnosza sie do siebie z szacunkiem i przyjaznia, odczuwam to gleboko ilekroc zdarzy mi sie wpasc do NYC. A co dopiero na prowincji.
Heleno
Przyznaję Ci rację, to rodzime barbarzyństwo.
Piotrze
Ja też mam kawał ogrodzonej ziemi, więc mogę kopcić ogniska do woli i imprezować nikomu nie wadząc. Ale pamiętam sprzed lat tygodniowy pobyt nad jeziorem w do wtóru pieśni – „Niech żyje wolność, wolność i swoboda….”. Jakaś dresiarska rodzinka puszczała to na okrągło za nic mając uwagi i awantury a gdy upojeni rodzice padali włączało ten kawałek rozwydrzone dziecko. Raz jedyny w życiu myślałem wtedy dobrze o metodach Józefa Wissarionowicza.
Pozdrawiam
Gotowanie to moja specjalność. Robię to z przyjemnością a jeszcze ona tym większa kiedy widzę zadowolone i uśmiechnięte twarze współ biesiadników.
Dzisiaj wyjeżdżam nad morze, jutro będzie wiało i popływam pewnie na surfingu.
To wzmaga apetyt. Obecnie łowią tam głownie śledzia, a występuje w ?trzech postaciach?
jako świeży jest potrawą sezonowa,
po zasoleniu zmienia się w matjasa,
po uwędzeniu zmienia się buklinga
tym razem w towarzystwie moich kompanów od surfingu zmienię jego temperaturę ciała, zmienię również jego kolor na patelni.
A ze śledź to stworzenie, które lubi sobie pływać zadbałem i o to, co widać na Arkadiusword na
http://www.Arek01.piczo.com
Gotowanie to moja specjalność. Robię to z przyjemnością a jeszcze ona tym większa kiedy widzę zadowolone i uśmiechnięte twarze współ biesiadników.
Dzisiaj wyjeżdżam nad morze, jutro będzie wiało i popływam pewnie na surfingu.
To wzmaga apetyt. Obecnie łowią tam głownie śledzia, a występuje w ?trzech postaciach?
jako świeży jest potrawą sezonowa,
po zasoleniu zmienia się w matjasa,
po uwędzeniu zmienia się buklinga
tym razem w towarzystwie moich kompanów od surfingu zmienię jego temperaturę ciała, zmienię również jego kolor na patelni.
A ze śledź to stworzenie, które lubi sobie pływać zadbałem i o to, co widać na Arkadiusword na
http://www.Arek01.piczo.com
Przyjemnych wakacji, Arku i pomyslnych polowow!
Helena bardziej m chodziło o bezkrytyczne małpowanie rzeczy popularnych w Ameryce. Grilowanie w naszym wydaniu na sprzęcie i produktach z Biedronki jest nie do przyjęcia. Inaczej griluje się na porządnym gazowym grilu na kamieniach wulkanicznych a inaczej na kawałku wygiętej blaszki , gdzie tłuszcz ścieka na węgiel i paląc się zasmradza mięso. Poza tym nie lubię niczego co jest pójściem na łatwiznę . Przyjmowanie gości w ogrodzie kojarzy mi się z czymś innyym niż żeberko z grila i piwo z puszki.
To nie wakacje to nie urlop, takie moje życie, uwielbiam wyspy, również wyspę Wolin.
Dobrego weekendy
GRill na gazioe?!!!!!!!!!!! To rownie dobrze mozna grilowac w kuchni w piecyku.
Oczywiscie, ze na weglach. Oczywiscie, ze tluszcz, a predzej – marynata scieka na wegiel.
Warunkiem dobrego grilowanego miesa czy ryb (nie kielbas) jest odpowiednia marynata, skladajaca sie z czegos kwasnego (np, wino, sok cytrynowy), czegos slodkiego (miod, syrop klonowy, ketchup), ziol (rozmaryn, estragon) i przypraw – sol, pieprz, tabasco, sos Worcestershire. I last but not least – duzo czosnku, niezaleznie od tego z czego sie sklada marynata do mies czy ryb.
Mysl o grylu gazowym napawa mnie zgroza. To tak jakby miec w pokoju elektryczny kominek albo sztuczna palme.
Moi sąsiedzi mieszkają na tyle blisko, że jak wiaterek zawieje, to czuję, co na grillu. Najgorzej jest wtedy, kiedy człowiek głodny. Gary ma zapowiedziane, że niech się nie zdziwi, jak wpadnę jak ten zombie, wiedziona węchem, i zasiądę do stołu, bo zapachy dochodzące z jego ogródka to prawdziwe tortury dla głodnego człowieka, a dla najedzonego – przyjemność.
Gary ma jedną paskudną wadę. Jest zapalonym golfiarzem, w związku z czym swoją trawę pieści i cuduje okropnie (dla mnie zielone to zielone, żadnej chemii, żadnego świństwa).
Z wiosną odchodzi u niego ostre nawożenie i opryski przeciw chwastom. Robił to tydzień temu, smród chemii na dużym obszarze – ostatni rok, bo w przyszłym roku zakaz wchodzi w życie, a Gary się chyba pochlasta, albo będzie na kolanach wydłubywał wszelkie zielone, co nie jest jego specjalną, golfową trawą. Po drugie, jak już tak ponawozi tę trawę, to ją na okrągło podlewa, więc trawa nie ma wyjścia, rośnie jak szalona. 2 razy w tygodniu ścinanie, a kiedy?
O świcie oczywiście, bo jak najwcześniej rano Gary leci na pole golfowe. To „o świcie” jest ustalone przepisami, chyba nie mozna wcześniej, niż 7 rano, ale Gary jest pierwszą kosiarką w dzielnicy, to wiadomo. I co takiemu zrobisz? Bo poza tym jest bardzo dobrym sąsiadem, nienachalnym, usłużnym w potrzebie. No to już niech kosi, jak musi…
Griluję latem sporo, na tackach z folii najczęściej i najczęściej ryby. Cały obiad można zrobić, bardzo to poręczne i lepiej siedzieć w cieniu klonów, doglądając grilla, niż stać w nagrzanej kuchni przy piecu. Dań z grilla jest zatrzęsienie. Sprzęt mam typowy, b-b-q gazowe z przykryciem, żadnych większych bajerów, praktyczne.
Wszystkim w Polsce życzę udanego dłuuuuuugiego weekendu, wszystkim poza granicami – weekendu, a wszystkim w ogóle – pięknej pogody (hm. deszcze zapowiedziano u mnie!)
Heleno
Najlepsze i najdroższe to amerykańskie grile gazowe z kamieniami wulkanicznymi które działają trochę jak katalizator. Gaz rozgrzewa kamienie a te oddając ciepło opiekają mięso .Można też uchylić grila i piec pionowo a tłuszcz ścieka do rynienki. Czy piekąc ciasto w piekarniku gazowym też masz opory? Świat idzie z postępem 🙂
Ja przyjęcia ogrodowe organizuję za stodołą, pod orzechem (wielkie drzewo-największe w gminie). Od drogi odgradza ten zakątek długi i wysoki trejaż po który pną się bluszcze więc miejsce jest ustronne. Tam mam miejsce na ognisko i duży, zbity własnoręcznie stół z kompletem dębowych ław z oparciem. Gdy trzeba coś upiec to wbijam w ognisko ruszt zrobiony przez znajomego kowala i piekę. Jednym słowem w upalne dni jest cień i intymność, która pozwala gościom czuć się swobodnie. Wszystko proste, trwałe i nie wymagające konserwacji.
Zmarł Mścisław Rostropowicz. Wielka strata dla muzyki. Uwielbiałem jak grał…
Ciekawie brzmi ten z kamieniami wulkanicznymi. Nigdy takiego nie widzialam i moze faktycznie jest dobry, rzuce okiem nastepnym razem w sklepie. Teraz nie moge niczego grylowac, bo „moj” ogrod jest komunalny. Ale kupilam przed laty wedzarke, stawiana na ogien w kuchni. wedzi sie na wiorkach z drzewa hicory – nie wiem jak jest po polsku. Bardzo aromatyczne.
Ale mieszkanie trzeba po tym wietrzyc pare godzin. Fenomenalnie wedzi sie losos i inne ryby, kaczka, czosnek.
Ja mam takie „węgle” z kamieni w mojej maszynie. Co do węgla drzewnego, nie jest zalecane częste grilowanie na tym, jakieś paskudne związki sie uwalniaja podczas spalania – ale jak zwykle, wszystko w miarę, chyba, że ktoś codziennie to robi.
Heleno
Hicora to gatunek orzecha. To ciekawe bo orzech jest oleisty i bardzo energetyczny w trakcie spalania-moze dlatego wędzenie zachodzi tak szybko?
http://pl.wikipedia.org/wiki/Orzesznik
Wojtek z P.: sounds fine! Debowy stol i lawy? Kiedys szukalam debowego stolu, ale nie znalazlam ponizej 1000 funtow. W koncu kupilam sobie do domu wloski ogrodowy, okragly, z kamiennej mozaiki blat, na mosieznym barokowym stojaku, bardzo tez piekny i „demokratyczny” – zmiesci sie przy nim caly cyganski tabor ( i czesto sie miesci) razem z kobietami w ciazy.
Zaraz sprawdze ten orzesznik, dzieki Andrzeju! Ta hicora jest nabradziej cenionym w Ameryce drzewem do wedzenia,a te wiorki, ktore kupuje tytaj pochdza tez z Ameryki. Rzeczywiscie ten aromat jest absolutnie wyjatkowy, cudowny. Hicory-smoked ham jest najdrozsza szynka w sklepie Zabar’s w Nowym Jorku (to jest taki nasz rodzimy nowojorski Fouchon na East Side’zie)
To wielka strata – Mścisław Roztropowicz należał do moich ulubionych wykonawców. Byłam kiedyś na Jego koncercie i mam w domu 2 płyty z wykonywaną przez Niego muzyką. Kwiecień to niedobry dla muzyków czas. I gdzież tu prawda ludowej mądrości :
„Kiedy starzec przeżył marzec, to już będzie zdrów.
A gdy baba w maju słaba, to pacierze zmów”
Wedzenie to proces bardzo powolny inaczej jest to grilowanie. Do sledzi uzywam sliwy, w pobliza jest juz coraz mniej, a i psy coraz grozniejsze. Rownie smaczny jest leszcz. Nic wiecej do tego nie trzeba, tylko paluszki lizac.
Arkadiusie
Ze śliwą się zgadzam, ale można śmiało zastąpić np olchą.
Heleno
Dębinę kupiłem w lesie, chlopi brać jej nie chcieli bo grube kloce były. Podaję kosztorys tej inwestycji-3 lata temu. Dębiny 2 przyczepy 300 zł, transport traktorem 50 zł, załadunek (2 butelki wódki na 4 mężczyzn) 50 zł, przetarcie w tartaku na dechy grubości 8 cm 350 zł. Impregnaty do drewna, śruby itp 300 zł. Łacznie koło 1100 zł. Z tego uzyskałem materiał na ścieżki ogrodowe wąskie i szerokie( koło 100 metrów), stół, 8 ław z oparciami i resztki do palenia w kominku. Robocizna i pomysły własne. Następnego roku przyszła komisja z ośrodka doradztwa rolniczego rozstrzygać jakiś konkurs na piękny ogród i zagrodę. No i Wojtkowa nieoczekiwanie dostała nagrodę – 1000 zl w bonach na sprzęt ogrodniczy. Tak więc się zwróciło.
Pozdrawiam
Witam,
a my, tu, w Kanadzie zaczelismy wedzic normalny, przemyslowy ser zolty paczkowany jako jeden kawalek (funt lub dwa), najpoczciwszy ser, jaki mozna kupic w supermarkecie. Wychodzi super ! I takoz smakuje jako zakaska do piwa. Zamiast chipsow.
Grillowanie jedzenie jest szkodliwe, ale wszystko jest kwestia ile czego sie spozywa. No i predyspozycji indywidualnych. Dla przykladu, wysoka temperatura rozklada oliwe uzywana do zaprawiania mies na szkodliwe skladniki produkowane podczas pirolizy, ktora zachodzi szczegolnie tam, gdzie mieso dotyka kratek grilla. Poza tym wegiel drzewny uwalnia podczas powolnego spalania sie w grilu cala game zwiazkow chemicznych, z ktorych sporo jest rakotworczych (np pochodne fenoli oraz nafteny). Dlatego grill gazowy jest mniej szkodliwy.
Ale najwazniejsze to uwazac, zeby nie spalic czy nie przypiec za mocno grilowanych produktow.
No i ten aspekt towarzyski grilla…. Wyjasniam:
W Kanadzie grilowanie to meska sprawa. Na plenerowych party grill automatycznie wprowadza podzial na plcie, ktory to podzial warunkuje lokalizacja grilla. Przy palenisku skupiaja sie panowie. Grille operuje oczywiscie gospodarz przyjecia, a wokol niego (oraz grilla) tworzy sie wianuszek z pozosyalych samcow, kazdy z piwem lub innym drinkiem w reku. Obowiazuje niby swobodna rozmowa, ale tak naprawde to gospodarz zdaje egzamin z grilowania przed rownymi sobie. Nikt oczywiscie nie smie pouczac gospodarze expressis verbis co do tego, jak grillowac, ale pomimo niezobowiazujacej rozmowy, jak sie toczy przy grillu, kazdy z panow nie spusci z oka ani na sekunde opiekanego miesa. Do czasu.
Bo wreszcie nadchodzi moment, w ktorym gospodarz uznaje, ze czas odwrocic grillowane mieso. I wtedy puszczaja tamy i zapory towarzyskie, lamia sie konwenanse. Gospodarz odwraca, a jego akcji na grillu towarzyszy syk dezaprobaty ze strony kibicujacych samcow. Syk ten jest taki, jakby to nie befsztyki i kurze piersi, ale siedzienia szanownej komisji egzaminacyjnej byly przykladane do kratek grilla.
Po zgodnym i choralnym syku odzywaja sie co odwazniejsi i co blizsi towarzysko gospodarzowi mowiac „Ja to bym jeszcze poczekal i podpiekl, a potem przewracal”, i temu podobne. Jest to moment krytyczny dla gospodarza. Osmiele sie powiedziec, ze od tego, w jaki sposob gospodarz rozbroi sytuacje zalezy dalszy przebieg przyjecia. Jesli na syk oraz przyjacielskie porady praktyczne gospodarz odpowie pelnym pewnosci siebie i poblazliwosci spojzeniem typu: „Trust me, boys ! To MOJA metoda, moj teren, moj grill, i to JA tu rzadze, a mieso bedzie takie, ze wam zelowki z protez pospadaja !”, to daje widomy znak, ze umie obronic sweje terytorium. Respekt, jaki tym samym zyskuje bedzie trwac na wieki wiekow. Jesli dodatkowo metoda grillowania stosowana przez gospodarza da wysmienite rezultaty, takie party otwiera (czesto po raz kolejny) wrota do panteonu gwiazd grilla, a grillowane potrawy serwowane na przyjeciu przycmia salatki, chelby, desery i inne drugorzedne potrawy.
Grill to jest meska sprawa. Honor, ambicja, terytorializm, testosteron, i piwo. W Kanadzie, dodatkowo – hokej jako bonus.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Miłośnikom sera cheddar polecam:
http://cheddarvision.tv/
Sery można jeść, moźna je takźe oglądać jak bociany….
Jacobsky
Dzięki za homoseksualne wątki snujące się jak dym z grilla. Coś w tym jest – zauważam to na amerykańskich filmach. Zwykle grillowanie oznacza chwilę na oddech przed zbliżającą się tragedią np. rozkład rodziny na skutek zdrady ( niestety wyjątkowo tylko z mężczyzny z mężczyzną)lub zbrodni. Bardzo ciekawe psychoanalityczne podejście.
Pozdrawiam
Jacobsky swietnie to opisal: grillowanie to meska sprawa. I o ile czesto trzeba duzych zdolnosci dyplomatycznych aby naklonic Panow do pomagania w kuchni, to do grillowania namawiac nie trzeba!
Poza tym, w Ameryce latem jest goraco i wilgotno, dom jest chlodzony klimatyzacja i jednoczesne ogrzewanie go w czasie pieczenia/gotowania dan dla gosci jest zupelnie bez sensu. W domu przygotowuje sie przystawki, salaty, desery; na grillu- mieso i czasami warzywa, zwlaszcza kukurydze.
Panowie może i grillują, ale nie znam żadnego, który sam by mięso na grilla zamarynowal, przygotował i tak dalej. Cała chwała spływa na nich, bo stali przy grillu i raczyli przewrócić mięso, popijając piwo i inne okoliczności szklanicowe, a kto się napracował i odwalił tak zwaną brudną robotę, to już mniejsza!
Wiadomo, kto ma się zająć prozą… zaznaczam, to wśród moich znajomych. Troszkę przesadziłeś Wojtku z tymi wątkami i rozpadami rodziny – w Kanadzie grilluje się latem na okrągło, wszystkie rodziny musiałyby być w rozsypce raz na tydzień 🙂
Pewnie to wpływ zbyt wnikliwego analizowania scen hamerykańskich filmów.
W każdym razie jeśli z racji pogody siedzimy 6 miesięcy w domu, to drugie 6 miesięcy z ochotą spędzamy w ogródku i ładujemy baterie na zimne miesiące.
A bociany się obijają… koniec kwietnia, a tu jednego jaja nie ma w gniezdzie! Miłego weekendu raz jeszcze.
No tak Alicjo wygląda to w amerykańskich filmach. Sielankowe grillowanie, faceci w kręgu wokół ognia przekładają mięso z boku na bok a kobiety stoją z boku i plotkują beztrosko o damskich sprawach. A potem łubudubu i tragedia jakaś z której najczęściej wszyscy wychodzą wzmocnieni i dalej mogą grillować. Tak to fabryka snów przedstawia. Może na zasadzie kontrastu by dramaturgii stało się zadość. Nie wiem? Ale tak to wygląda z perspektywy mojego zamerykanizowanego telewizora.
Pozdrawiam
a tak na prawde gotowanie to bardzo prosta sprawa.
inaczej nie zaliczano by gotowania do sztuki.
Wojtek, masz racje, z ta olcha pewnie cos poknocilem, tak to juz bywa.
teraz jestem juz nad morzem i wyczekuje na wiatry, sledzie juz zamowione i po surfowaniu zrobje je na zlocisto.
kompani od surfa tez sie ciesza.
ach zapowiada sie wspanialy dzien.
bylbym zapomnial, od jutra sa nowe filmiki (natürlich meine) i sluchowisko
na stronie
http://www.Arek01.piczo.com
pozdrowienia dla wszystkich spiochow
Arkadius
Arkadius, Ty mnie tu od spiochow nie wyzywaj, ten Twoj link, to jakas sciema, albo moje kompetencje, prawda, ze niewielkie nie pozwalaja mi popatrzec na sledzie, daj recepte, jak to poczytac plz (bitte )
U mnie na stole nowalijki. Wczoraj pierwsze w sezonie szparagi, tradycyjne z rumianą bułeczką i masełkiem, dzisiaj młoda kapusta biała do steku z karkówki, jutro kalarepa faszerowana. A co? Dziecka pojechały byczyć się do Wisły, wracają w czwartek, bo na przyszły piątek miłościwie im panujący Romcio Giertych wyznaczył termin pisemnej matury. Głupio pomyślał, po kiego licha matura w tak „niewygodnym” dniu jakim jest piątek? Za to młodsze klasy mają dodatkowe ferie – od wczoraj do wtorku za 10 dni.Widzę, że większoś znajomych z tego blogu toczy beznadziejną wojnę z prawicowymi nawiedzonymi na blogu p. Adama. Po co, Kochani? Oni niczego nie chcą wiedzieć, zrozumieć, nawet dyskutować nie chcą. Stawiają tezę i pod nią budują dowód. Lepiej wymieńmy się przepisami na to, jak wędzić śledzie, leszcze i pstrągi.
Firma ABU znana pewnie wędkarzom produkuje od 1960 roku przenośną wędzarnię ABU-Rök pozwalającą w prosty sposób i szybko uwędzić rybę na miejscu.
Zestaw składa się z blaszanej puszki (szafki) palnika, worka z trocinami z odpowiedniego drwa i rusztów. Poza tym zapewne dołączona jest instrukcja z receptami. Mniejsza wersja jest wielkości teczki-aktówki, moźna więc zabrać ze sobą na ryby.
Nigdy nie próbowałem ale sprzedaje się to od niemal pięćdziesięciu lat, więc pewnie działa.
Wszyscy pewnie zajęci w plenerze, a ja mam czas wolny, nigdzie mi się nie spieszy, obiadek ugotuję sobie pod wieczór, zakupy zrobiłam, pościele wyprałam, na balkonie się nie mieszczę, bo suszarka z pościelą stoi. W efekcie siedzę prtzy tym ustrojstwie, kawa pod jedną ręka, kilka książek o Grecji pod drugą, i w perspektywie wieczorna lektura mojej ulubionej lektury Gravesa „Herakles z mojej załogi” (po raz 77). Jest kilka w antyku osadzonych powieści, które bardzo lubię : prócz Gravesa , Waltariego „Ja, Turms nieśmiertelny” i Cepika „Cyrus Achemenida”. Kiedy już nie mam co czytać, sięgam po którąś z nich. Zagrałam sobie w totolotka, czyli zapłaciłam podatek od marzeń, otwarłam butelczynę alzackiego wina i jest ok, czego i Wam życzę.
Dzień dobry Pyro!
U mnie swit blady i zachmurzony. Oj, niech sie ociepli! Wiosna koronkowa, dopiero pierwsza trawa cokolwiek wyziera, a ten mój sąsiad Gary (wpis powyżej) juz spać nie może trawę chciałby ścinać, kosiarka z garażu wyciągnieta, stoi w pogotowiu. Czrekam na słońce, żeby jakieś zdjęcia porobić.
Jak masz Gravesa pod reką, to nie wątpię, że „Ja, Klaudiusz” i „Klaudiusz i Mesalina” juz dawno były w czytaniu. Mnie sie bardzo podobała książka „Ja, Egipcjanin” Waltariego – nie wiem, na ile dobrze osadzona w realiach historycznych (a bo co my wiemy na ten temat, możemy sie tylko domyslać!), ale doskonale napisana i żal mi było, że się skończyła. Jak każda dobra książka zresztą.
U nas nie ma tak dłuuuuuuuugich weekendów, w planie na dzisiaj gość może sie pojawić – zależy od wiatru, bo gość ma hopla na punkcie windsurfingu. Za żadne pieniądze bym do mojego jeziora nawet palca nie włożyła, a Wojtek (z Ottawy) tylko pytał, czy już lodu na Collins Bay nie ma. No nie ma, od 10 dni! Jak Wojtek zadzwoni że przyjeżdża, to się wysilę na jakiś lepszy obiad, bo on zawsze dobre wina przywozi (mieszkał we Francji 8 lat), a poza tym lubi pomagać w kuchni. Moja kuchnia maleńka, więc jak już Wojtek sie na tych swoich deskach naużywa, zasiadamy z butelką dobrego wina (saint emillion, te klimaty) w kuchni i gotujemy wespół wzespół, plotkując. Pan J. tylko na tym korzysta, bo nasze kuchenne nasiadówki go nie interesują, byle na talerzu coś było dobrego, a potem Wojciecha zagarnia do spraw komputerowych. Bo Wojtek od tego jest, zwariowany profesor od programowania, komputerów i takich rzeczy, a że cierpliwość ma do mnie, żeby coś mi wyjaśnić na tym linuxie, to nikt takiej cierpliwości nie ma. Dlaczego? Bo nikt ze mna w kuchni nie urzęduje przy butelce St.Emillion i nie gotuje ze mną obiadu, tylko Wojtek, jak tu przyjeżdża!
Kuchnia integruje! Czuję, że sie muszę wytłumaczyć – Wojtek to jest taki mój trochę starszy syn , chociaż autentyczny „Professor, Computer Science Department, Université du Québec en Outaouais” współpracujący, młody człowiek czterdziestolatek (aż wstyd!), ze stajni tych polskich orłów programistów Politechniki Warszawskiej, którzy biją wszystkich w programowaniu od lat . Języki komputerowe wymyśla, jakby normalny język nie byl dość skomplikowany!
No to takiego gościa się spodziewam dzisiaj, oby wiatry dopisały.
Pyro, ja też płacę podatek od marzeń, zazwyczaj wygrywam tyle (prawie reguła), że mogę zainwestować w następny bilecik. A co mi szkodzi! 🙂
Miłego dnia życzę!
a ta alzacka butelczyna, to co? do Gravesa widzialbym chetnie pozno zbierane, obiecujaco slodkawe i funkcjonujace w wielu rejestrach, udanej lektury, przyznam sie, ze ja zagralem w konie, jak zwykle date moich urodzin, zeby potem nie bylo, ze jestem komus cos winien, milego dnia
Alicjo, u nas trzeci dzień upały i jeszcze jutro ma być ciepło, a potem ochłodzenie kilkudniowe. Trochę Ci zazdroszczę gościa, bo dla mojej niewiedzy komputerowej nikt znajomy cierpliwości nie ma. Ania np wygłasza krótki monolog – tu wchodzisz, na to klikasz, potem pokaże Ci się okienko, no i tam już wszystko jest napisane – i wychodzi. A po pół roku się dziwi, że Matka nie pamięta. „No, przecież Ci tłumaczyłam”. Już sama nie wiem, czy jestem taka tępa, czy tłumaczenie było takie sobie. Pan Jurek z mojego sklepiku spożywczego sprzedał mi pęczek szparagów za 5 złociszy, bo był już ostatni i chcę wypróbować przepis Heleny na szparagi w szynce. To jutro, bo dzisiaj dusi się młoda kapusta. Prawie cały rok używam kapusty kwaszonej, za białą nie przepadam , oprócz właśnie tej wczesnej, z której gotuje się nie tylko główkę, ale i liście zewnętrzne. Na zdrowy rozum to ta kapusta do dań zdrowych i lekkostrawnych nie należy, bo (obowiązkowo) na smalcu i ze dwie-trzy łychy octu winnego trzeba jej dodać…Diabli z rozsądną dietą, kiedy to takie dobre. Piszesz, że Twoja kuchnia jest maleńka, jednak kiedy fotografujesz stół kuchenny albo blat z rozmaitościami, to ona wcale taka mała nie wygląda. Napisz potem, co wymyśliłaś na obiad. Pa.
Pyro, a tu sie gleboko mylisz, jesli sadzisz, ze kapusta, zwlaszcza mlodza, nie nalezy do dan zdrowych nie nalezy. Wszyscy zywieniowcy pieja dzis hymny pochwalne naq czesc takjich jarzyn jak swieza kapusta, gdyz ma ona duzo blonnika, bardzo wolno przyswajalne weglowodaney i co tam jeszcze. Jedz kapusty jak najwiecej – na zdrowie.
Tutejsi i amerykanscy zywieniowcy zalecaja bardzo jarzyny/owoce „semaforowe” – to znaczy w kolorze zielonym (im ciemniejszy, tym lepszy), czerwonym i pomaranczowym. POza karotyna ( w marchwi, papryce i czym tam jeszcze) nie opamietam wszystkich wspanialych zwiazkow znajdujacych sie w potrawach semaforowych, ale jak opowiadalam to kolezance- polskiej lekarce, to ona sie zachwycila, ze dzieki tej nazwie tak latwo to zapamietac, ze postanowila mowic to wszystkim swym pacjento,
To co w Polsce od pokolen uwazano za jarzyny ciezkostrawne ( z jakichs powodow ogorek, a takze kapuste, no i wszystkie straczkowe – fasola, groch, soczewica ) jest dzis niezwykle promowane przez lekarzy, zalecane jako bardzo zdrowe odzywianie sie. Wiec spokojnie! Mloda kapusta jest tylko raz w roku! Zamiast smalcu mozesz przeciez uzywac oliwy albo znacznie zdrowszego smalcu drobiowego : kurzego, kaczego, gesiego – jednym slowem – koszernego! BYle nie margaryny, bo to jest dzis najwiekszy sposrod wrogow – t.zw. tluszcz trans (strach pomyslec ile lat uzywalismy ceresu – bialej smierci na serce).
No i obiadek zjadłam – stek upiekł się jak należy – ani twardy, ani przesuszony do tego miseczka duszonej kapusty i cała szklanka wina. Wiem, ze alzackie, wiem, że półwytrawne, nie mam pojęcia jakie. Kiedyś kupiłyśmy z Anią kilka butelek w supermarkecie osiedlowym przecenionego białego wina. W jakimś handlowym wypadku kilka skrzynek wina utraciło etykiety. Sprzedawali tanio – po 11 zł. Okazało się b.dobre. Ja dzisiaj otworzyłam ostatnią butelkę. Ma barwę delikatnie zielonkawą, jest leciutko cierpkie, nie kwaśne, jak się dłużej na języku potrzyma wychodzi nutka słodyczy. Szkoda, że się kończy tuż przed latem bo stanowi idealny materiał do szprycera, a nie ma chyba nic lepszego w upalne popołudnie jak oszroniona szklanka szprycera z plasterkiem cytryny.
Mam odpowiedz – wiatr na Ottawa River taki sam, woda cieplejsza, a u nas pochmurno nadal, więc Wojtek jedzie na rzekę, nie jezioro.
Pyro – karteczki! Zapisać sobie trzeba Ani wskazówki komputerowe i jak znalazł w potrzebie. Tak robilam na poczatku, bo przecież przedwcześnie bym osiwiala, jakbym miala spamietać, co gdzie kliknąć, a co gorsza linux jest na piechotę troche i trzeba jeszcze od ręki rózne polecenia mu wypisywać.
Kapustę mam czerwoną, cos do niej wymyślę. Raz na rok, a nawet 5 razy do roku smalec tu i tam Cię nie zabije. Za młodu jadało się czesto chleb ze smalcem i co – jakoś żyjemy i mamy sie dobrze! I prawdopodobnie będziemy mieli się lepiej niż nasi rodzice, bo podchodzimy krytcznie do tego, co jemy i eliminujemy z kuchni wiele cięzkich ładunków. Ktos niedawno wspominał o zasmażkach, że oh, jakie wredne i w ogóle – a ja do kapuśniaku zawsze robie zasmażkę i będę robić, a kapuśniak robię z pięć razy do roku najwyżej. Też mnie nie zabije, bez przesady!
Kuchnia ma wymiary 3×3.5 i jest bardzo nieustawna, ma drzwi do ogrodu i okno obok, no i drzwi wejściowe od mieszkania, poza tym schowek pod schodami, który jest zimny i bardzo mi się przydaje i nie chcę go zastawić na przyklad lodówka (gdybym zastawiła, kuchnia by się optycznie powiększyła, ale praktycznie – niewskazane). Jest stół i od biedy mogą tam 4 osoby zjeść posiłek, ale wystawny obiad to juz nie. Nie mam tez w tej chałupce jadalni, tak że jak wystawny obiad, to salonik przemeblowuję, mam taki antyczny stół rozsuwany na tę okoliczność. Nie narzekam zbytnio, bo pamiętam, jak to sie mieszkało w Polsce w piwnicznej izbie wynajętej, z dzieckiem, o metrażu nie wspomnę, i czekało się na to jakieś m-3, na które już jako student wpłacało się na premiowaną książeczkę mieszkaniową (książeczka jest i od lat z bankami toczymy batalie o wyciagnięcie tych pieniedzy niewielkich, albo scedowanie jej na rodzinę… zawsze coś stoi na przeszkodzie) . I robiło się przyjęcia w latach, kiedy z niczego wyczarowywało się obiady. Halina kupiła coś tam, ja „wystałam” coś innego, chłopcy geolo z terenu przywiezli worek grzybów – skrzykiwało się na ucztę wszystkich, których się znało i miało kontakt w miarę szybki. Zanim zjechali z piwem, czy co tam po drodze udało im sie zorganizować, myśmy z Haliną juz te grzyby miały gotowe do serwowania, z szykanami typu wymyślne sałatki z pora czy co tam było, frytki niezdrowe. Właściwie całe moje gotowanie i podejście do kuchni jako do twórczości zaczęło się właśnie od tego, ze nie było nic – i my z Haliną kombinowałyśmy, co by tu. Robiłyśmy naleśniki z nutella, ananasami i czymś tam, bo akurat puszkę tego i tamtego pan J. dostarczył. Jak z takich składników zrobic obiad dla 4 dorosłych i 2 osesków? Któregos dnia też nie bylo nic, a nam wyczarowala sie pizza, tu pieczarki, tam cos innego, w każdym razie byla to pizza, którą przekroiłyśmy na 4 części, bo na każdej były inne składniki. Do tej pory ją wspominamy.
I naprawdę postrzegam to jako czas, kiedy zaczęłam improwizować w kuchni i nie bać się, zostawić to, czego nauczyłam się w domu, koło którego zawsze był ogódek i przynajmniej parę kur, a w dawniejszych czasach i krowa, i ze dwie świnie, a w porywach kilka owiec. A potem zwiedziło się kawał świata, poznało kuchnie przyjaciół, często etniczne – i stąd tylko czerpać garściami!
I my też jesteśmy po obiedzie. Najpierw jednak była praca. Napisałem wstęp do książki dla emigrantów (zapowiadałem kuchnię polską w wersji dwujęzycznej dla wyjeżdżających do Anglii, Szkocji, Irlandii ale i tych którzy juz siedzą dłużej za WIELKĄ WODĄ), a Basia zasadzaiła rózne bratki, heliotrop, aksamitki, niezapominajki. Potem stłukłem zabytkowym tłuczkiem (odziedziczonym po Bbaci Eufrozynie) wieprzową polędwiczkę i zamarynowałem ją w oliwie, aceto balsamico, czosnku, soli i rozmarynie. Ugotowalismy dwa pęczki szparagów i zasiedliśmy we dwoje za stołem. Szparagi – wbrew regułom – popijaliśmy czerwoniutkim urugwajskim winem z winnicy braci Pisano. To Włosi mieszkający za oceanem od połowy 19 wieku. Ich wina są pyszne i niedrogie. Butelka mieszanki dwóch szczepów: merlot i tannat nie przekracza 40 zł.
Zanim zjedliśmy szparagi, gaworząc o naszych wnukach podróżujących do Budapesztu i Wiednia oraz córeczce lecącej na Florydę, polędwiczka dojrzała do smażenia. Z cebulą, na oliwie i na patelni grillowej wyszła wspaniale. I do tego płyn braci Pisano okazał się nieoceniony.
Na deser pischinger z herbatą (a właściwie z esencją black yunan) to było ukoronowanie dnia.
Jutro chwila odpoczynku od wszystkiego czyli wędrówki po nadnarwiańskich łąkach, a w poniedziałek wycieczka do Tykocina. Zobaczymy jak tam karmią.
A wiesz, Alicjo, że ja też wspominam czasy kiedy to nic nie było, w domu rosnące dzieci i chłop (raczej niezbyt pomysłowy w codzienności). Boże, w życiu bym nie myślała jakich to wyżyn przemyślności można sięgnąć w potrzebie. Grzyby nie raz ratowały mój stół, ale ja wtedy właśnie miałam ogródek i kilka kur, tudzież dostęp do pewnych ilości niedostępnych dóbr. Np Kiedyś udało mi się kupić 3 kg słoniny i 0,5 kg pieprzu. Słonina zamieniła się oczywiście w smalec ze skwarkami, a na skórkach od niej ugotowałam kilka jarzynówek. Natomiast pieprz podzielony na zgrabne 10 porcji posłużył jako towar wymienny i pozwolił po licznych wymianach ze znajomymi na zgromadzenie – 3 kartek na mięso (po 2 kg), talonu na zakup podręczników do kl. VIII, 4 par rajstop „stella”, 2 rygli mydła do prania m-ki „jeleń” i czegoś tam jeszcze. Wtedy też piekłam babki na śmietanie i oleju, bo innego tłuszczu nie miałam, a rodzina była „słodka”. Każdy dzień to było moje zwycięstwo jako karmicielki. Nie miałam wtedy pojęcia, że byłam szczęśliwa
Przed chwilą wróciłem z muzeum gdzie mój kolega artysta plastyk prezentował swoją książkę o projektowaniu graficznym zawierającą jego dorobek artystyczny. Na wernisażu było ze sto osób. Miałem w tym swój drobny udział bo w książce znajdują się zdjęcia robione przeze mnie. Tak oto przeszedłem do historii. 🙂 .
Przez siedemnaście lat malowałem ikony i jak kiedyś obliczyłem uzbierało się tego ponad pięć tysięcy sztuk.Ikony namalowane przeze mnie i moje pracownice w zdecydowanej większości wyjechały w świat. Nie została mi ani jedna ikona wszystko się sprzedało. Przerobiłem trzy wagony drewna . Nigdy nie podpisywałem się swoim nazwiskiem , zawsze występowałem jako anonim , czasem tylko musiałem dołączyć firmową wizytówkę
U mnie z jednej strony pożegnania a z drugiej powitania. Córcia we wtorek wyjechała do Szkocji a dziś synek się żegna, bo w poniedziałek jedzie do Anglii zarobić w fabryce mięsa na powtarzanie roku. Zawalił nieszczęśnik ostatnii(!!!)egzamin na studiach, więc musi 4 miesiące pakować bekony w plastikowe torebki. Ale nawet ma nastrój dobry bo ostanie dwa miesiące urządzał ludziom ogrody (10-12 godzinna dniówka) za psie pieniądze i liczy, że jakiś sensowny grosz przywiezie. Tyle pożegnań a jeśli chodzi o powitania to spodziewam się nocą. Ulubiona kotka w zaawansowanej ciąży znalazła sobie miejsce do porodu w mojej samotni. Usiłowałem ją zniechęcić ale nic z tego – przecież nie będę przeszkadzał siłom natury. Więc nocą powitam kociaki. Dziś upał potworny, próbowałem drewno rąbać ale tchu brak i pot oczy zalewa. Do jedzenia pomidorówka z własną zieleniną i lekki, smażony kotlecik z kilkoma młodymi ziemniaczkami i miską pomidorów z cebulą. No i lodowata maślanka.
Pozdrawiam i do jutra
Panie Piotrze ,
a ja myślałam, że Pan już na majówce, więc odłożylam podziękowania za urodzinowy prezent na po dłuuuuuuuuugim weekendzie! Dziękuje serdecznie, przepisy przeleciałam biegiem, ale wszystkie anegdotki historyczne poczytałam z wielką ochotą. Tu muszę wrócić do mojej ulubionej książki Tadeusza Olszańskiego – „Kuchnia erotyczna”. Nie, żem erotomanka, ale jak smakowicie jest ta książka kucharska i nie tylko napisana! I Krwawe smaki też mają ten styl – trochę pogaduszek, trochę przepisów.
Wojtku, synowi się przyda doświadczenie w Anglii. Mój zawalił swój pierwszy rok, próbował sie trochę bujać na kasie od rodziców, ale któregoś miesiąca stanowczo go odcięłam, za co do dzisiaj mi dziekuje. Potem już studiował i pracował na cały etat, i właśnie skończył studia. Zajęło mu to 3 lata dłużej, niż normalny tok studiów, ale czegoś się po drodze nauczył.
Ty byś się nadał z tym moim Jerzem, jeśli chodzi o rąbanie pniaczków, serio. Zostaw pniaki, niech sie suszą, po jaką cholere w upał się za to zabierasz?! 🙂
To ja zostawiam kapustę czerwoną i pomyślę, co by tu dzisiaj…
Wojtku, daj dziecku moj telefon na wypadek jakiej poruty: (020) 8840 1861.
Czuj sie zaszczycony ta kotka, ktora wybrala Twoj pokoj. Znaczy, ze sie tam czuje bezpieczna.
Takiego mi Pan smaku narobil, Panie Piotrze, swoim Urugwajczykiem, ze poszlam obejrzec zapasik, przygotowany na przyzjazd dziewczynek. POtem uznalam, ze mam apetyt na swoj ulubiony napoj letni i wy7mieszalam dzbanek margharity, jako ze mialam i tequile, i triple sec i limonki. Moja margharita jest calkiem OK, jesli sama moge siebie pochwalic. Oczywiscie z gruboziarnista sola na brzegu kieliszka . Z margharita wiaze sie WSZYSTKO i wszyscy. Zywi i Umarli.
Oj, chyba coś się pokićkało z pogodą. Po 27 stopniach w dzień, w nocy najwyżej 2 stopnie, jutro w dzień 16 stopni, noc z niedzieli na poniedziałek w całym kraju może przynieść przymrozki. Teraz kolej na ciepło w Kanadzie. Widać tak musi być „po sprawiedliwości”. Dobrze, że pan Piotr zaplanował spacer, słońce i niewysoka temperatura to idealne warunki do włóczęgi.
Przepraszam, że się wtrącam.
Wojtek, facet, który ma ok. 20 lat i oblał rok, i ma (z tego co rozumiem) nagraną robote w Londynie, chyba nie potrzebuje dodatkowych ciotek po drodze, które by go ratowały z opresji w razie draki (no jasne, że piję do Heleny! To ładny gest, ale niech Młody o tym nie wie !). Niech sobie radzi – to jest dorosły mężczyzna. Mnie nigdy nigdzie nie ratował nikt po drodze, a wyszłam z domu po maturze, mając 19 lat. Zycie jest najlepszym nauczycielem. Dajmy naszym dorosłym dzieciom się ustawić w zyciu bez pomocy, to kształtuje charaktery – ja tak miałam. Uważam, że mi to wyszło na dobre.
Alicjo!
Ten ktoś od zasmażek to ja.
Heleno
Uśmiałem się tak po przeczytaniu twojej wypowiedzi u Adama , że łzy zalały mi księgę podatkową którą muszę uzupełnić. Już to widzę jak wspólnie obalamy rząd w Warszawie. Bibuła nie jest potrzebna wystarczy internet i drukarka podłączona do komputera. Pisz teksty a ja będę je rozPOwszechniać . Nawet mogę się oflagować. Nauczony przez pana Piotra mogę już przygotowywać kiełbasę wyborczą i upiec chleb dla protestujących.. Od czegoś trzeba zacząć 🙂
Torlin, od zasmażek przeciw, czy za? 🙂
Bo ja za, byle w miarę. A wpis przeciw był niedawno, chyba „haha” ? A w sumie to, co pisałam do Pyry z mojego ranka, to właśnie to wyzwolenie sie z tradycyjnej kuchni, a jak raz to zrobisz, to już idzie.
Cholera jasna, u mnie miało się rozchmurzyć, a dalej pada. Na obiad steki z łososia , na oliwie, na patelni, i sałata grecka po mojemu. J. właśnie poleciał złowić tego łososia w sklepie za rogiem, sałata juz jest.
A ja po „babskim” grillowaniu. Tym niezdrowym, co to wszystko kapie i się wytwarza. Podzieliłam się tą wstrząsającą wiedzą z przyjaciółkami, ale miały to w nosie. Było pysznie! Zrobiłam kilka ziemniaków z boczkiem wg. Pyry – tylko jedna baba wywaliła boczek, bo nie jada, reszta towarzystwa zajadała z entuzjazmem. Były nawet ogórki małosolne!
Teraz lecę poczytać o przewrocie majowym (bo chyba w kwietniu nie zdążycie?) Heleny i Misia 2. W razie czego też się chętnie oflaguję. Pozdrowienia.
Helena ma rację, ale nie te metody walki, to archaizm. Po prostu trzeba iść do urn wyborczych. Tyle, i tylko tyle.
Misiu, dzieki za proby uswiadomienie mi istnienia internety i drukarki. Obawiam sie, ze nie do konca zrozumiales co napisalam. Figira retoryczna czy stylistyczna ktora zastosowalam nazywa sie w jezyku literackim bodajze metanimia – zamiennia. To znaczy uzylam slow najbardziej w moim przekonaniu nosnych, ktore jednak znaczyly cos innegoniz ich doslowny sens, w nadziei, ze czytajacy bez trudu odczyta przekaz. To jest czesto uzywany zabieg stylistyczny, podobny do metafory, ale troche inny. Najwyrazniej jednak w Twoim wypadku sie pomylilam.
I nie, nie uwazam, ze obalanie zlych, chocby i wybranych rzadow jest archaizmem. Sa one obalane, chwalic Boga, non stop. Wystarczy wlaczyc telewizor, aby sie przekonac.
Wczesny ranek w niedzielę.Też przyłączę się do rewolucji. Mam niezłą wprawę. Zdążyłam się załapać na wszystkie wielkie kryzysy PRL-u, a nawet wyprowadzałam jeden sztandar. Teraz mogę być nie tyle ciotką, co babką rewolucji. Tylko Oni mają rzeczywiste, wcale nie małe poparcie społeczne. I to jest smutne. Miś 2 (jak sam pisze) pół życia pisał ikony, a więc zgodnie z tradycją jest „bożym człowiekiem”, Helena – wiadomo, ofiara 68r, Alicja – pielgrzymuje bodajże od 81-go. Z naszych życiorysów możnaby niezły podręcznik historii najnowszej napisać.A tak w ogóle zgadzam się : Ten Rząd Trzeba Obalić. Alicjo, tu Cię zmartwię, ci którzy czytają „Politykę”, chodzą na wybory, ci , którzy wybierają „prawdziwych Polaków – katolików” też – proboszcz każe, a ci, którzy w dniu wyborów mają ważniejsze zajęcia, a potem 4 lata narzekają i tak nas słuchać nie będą.
UWAGA – dzisiaj popołudniu TVN24 emitować będzie film Torańskiej „Dworzec Gdański” , kto może, niech ogląda. Ja widziałam miesiąc temu. Nie wiem, czy Helena może oglądać przez satelitę; jeżeli nie, to może ktoś by dla niej nagrał.
Miś2 – tylko czytamy o Twoich osiągnięciach. Bądź człowiekiem, prześlij jakieś fotografie.
Heleno , czasem jestem złośliwa małpa i i piszę tak jakbym czegoś nie rozumiał . POdzielam twoją ocenę tego co dzieje się w Polsce . Też mam dość jak zdecydowana większość moich znajomych i przyjaciół . Nawet najbardziej zagorzali zwolennicy k&k zmienili zdanie i doszli do wniosku, ze nie warto było na nich głosować. Demokracja ma swoje prawa i większość w sejmie decyduje o dalszym trwaniu a nie ludzie którzy ich wybrali i zmienili zdanie . A że szkodzą to każdy widzi .
Jest jeszcze mała różnica między nami Ty możesz się temu przygladać , a ja muszę w tym żyć , chociaż na nich nie głosowałem.
Ja Was wszystkich ostrzegam, zaprzestańcie rozmów politycznych przy tym stole. Za chwilę oddelegowany do tego blogu zostanie jakiś nienawistnik i zacznie się szambo.
Oszczędźmy sobie tej przyjemności. Bardzo Was proszę.
Popieram Torlina. Ten blog niuech zostanie „czysty”. Kawę wypiłam, za chwilę zrobię sobie śniadanie (sałata, rzodkiewki, plasterek szynki, razowy chlebuś). Chciałam upiec chleb – najpierw nie miałam mąki, wczoraj udało mi się kupić razową , ale okazało się, że w żadnym sklepiku na osiedlu nie ma drożdży. Z drożdżami zresztą dzieją się jakieś niedobre sprawy. Przez lata przyzwyczailiśmy się do drożdży zwartych, niemal śmietankowo – jasnych na przekroju o przyjemnym zapachu. Ostatnio – niezależnie od wytwórni – są w sprzedaży drożdże ciemno beżowe, miękkie i zapach nie ten. Mój pan Jurek z ulubionego sklepu po świętach wielkanocnych wyrzucił 2 kartony tych drożdży, bo nawet w lodówce rozpływały się po kilku dniach w cuchnącą maź. Co oni dają tym grzybom jeść ostatnio? Przecież to od pożywek zależy jakość. Od jutra zaczynam polowanie na dobre drożdże.
Przyżekam uroczyście więcej nie będę . Daje harcerskie słowo honoru. Koniec z polityką z mojej strony na blogu pana Piotra .
Pyro z drożdzami swego czasu była afera bo jakiś francuski monopolista wyciął konkurencję za pomocą cen poniżej kosztów produkcji . Mamy francuskie drożdze potem będą bułeczki jak wata , o chlebie nie wspomnę.
Znalazłem w lodówce paczkę Drożdzy Babuni firmy Lesafre z Wołczyna ale moje są normalne . Może u was jakaś podejrzana partia .Kiedyś były drożdze różnych producentów teraz tylko Lesafre 🙁
A u mnie środek nocy, zaraz sie zgarniam… Torlin, nie jest tak zle, nie siej paniki, chyba jak zwykle się powstrzymamy, bo w koncu siedzimy przy stole. A że się „gotujemy” czasem… (tu patrzę na hasło blogu). Mam przeświadczenie, że jednak wszyscy się zgadzamy co do meritum.
Pyro, a spojrzyj jeszcze raz na ten wykład o pieczeniu chleba, jest tam przepis bodaj Gospodarza o chlebie na zakwasie, bez drożdzy – tylko to zabiera z 5 dni czy więcej, mniej więcej tyle, ile zakisić żurek na przykład. I przy okazji, ja tutaj drożdży takich jak w Polsce nie widziałam, tylko suche mogę dostać.
Zgadza się. Zakwas zastawiłam ale chleb będzie z tego za tydzień, a chciałam już. U nas z kolei trudno o suche drożdże, bo ludzie niechętnie je kupują, więc sklepy nie mają w asortymencie. Na niebie słońce i troszkę waty bardzo wysokich cumulusów, ale zimny, pólnocno-wschodni wiatr. Wczoraj tuż po 22.00 była potężna burza. Niedaleko mnie, między osiedlem, a lasem jest nieużywana bocznica kolejowa. Waliło w tory, aż iskry leciały. Teraz ogarnę nieco mieszkanie, podleję kwiatki i w ogóle wezmę się za robotę, bo jeszcze trochę, a przyrosnę do krzesła.
Dziś chłodny wiatr ale piękne słońce więc na polach w sweterku trzeba za to za zacisznymi krzaczkami można się rozbierać i blade ciało opiekać. Z wiatru dodatkowa pociecha, bo meszki dokuczające od kilku dni zniknęły. Mam trzy kociaki w szafie! Poród nastąpił na moim starym plecaku z którym się po półwyspie iberyjskim włóczyłem więc myślę, że będą mocarne kocury. Heleno dzięki za telefon, młodemu nie dam bo musi wiedzieć, że polega tylko na sobie. W ostateczności, gdyby coś się stało ( tfuu na psa urok) to mu wyślę. Alicja ma wiele racji z „zimnym” wychowywaniem, staraliśmy się dzieciakom wpoić zasadę, że muszą być samodzielne i nie bać się wyzwań – w tym obcych krajów i kultur. Jeżdżą z plecakami od lat i radzą sobie nieźle w świecie. Wiecej zobaczyły w czasie wojaży niż my i zawsze sobie te wyjazdy same organizowały i w dużej mierze finansowały wg zasady, że starzy tylko dokładają. Do pracy też przywykły, bo przecież dorabiają sobie studiując. Więc myślę, że będzie dobrze, tym bardziej iż młody ma robotę nagraną w sprawdzonym pośrednictwie – wie ile będzie pracował, jak mieszkał i ile zarobi. Przyłożył się do załatwiania tej pracy i niech ma z tego satysfakcję satysfakcję. Pozdrawiam serdecznie i wracam na słoneczko
Już po wędrówce! Trwała grubo ponad dwie godziny. Przeszliśmy przez łąki nadnawiańskie, wał przeciwpowodziowy i kawałek podmokłych lasów. Ludzi nie było, ale zwierząt też niezbyt dużo. Jedna sarna, która zerwała się zlegowiska pośród trzcin i zniknęla w krzakach, kaczor krzyżówki, łabędź, zając i lis. To pustki jak na naszą okolicę. Reszta miejscowej fauny dawała znaki głosem. Koguty bażantów skrzekliwie piały a żurawie wrzeszczały tak, że nie można było rozmawiać. Nie widzieliśmy bobrów lecz skutki ich pracy. Mnóstwo drzew powalonych zębami bobrów leży wzdłuż wału i na łąkach. A ogryzione pnie przypominają ostrokoły w drewnianej palisadzie. Mam nadzieję, że w końcu i bobra spotkamy. Byle nie był to Bober Andrzej!
Osiki pięknie pachniały mimo, że ałycza usiłowała je zagłuszyć.
Mimo pełnego słońca było zimno jak cholera. To zasługa północno-wschodzniego wiatru, który wiał w kierunku Pyry. Podobno juz tam dotarł.
Po powrocie zwaliliśmy sie na osłonięte bujawki każde z nas ze swoja lekturą w ręku. Czytam Orhana Pamuka „Nazywam się Czerwień”. Trudna to lektura, bo z zupełnie innego kręgu kultury, z obcymi odniesieniami, nieznanymi podtekstami. Na razie fascynuje mnie egzotyką i właśnie swoją obcością. Co dalej zobaczymy.
Zrobiłem lekki obiad: spory omlet z krewetkami i peperoncino, a Basia sałatę z wstążek marchewki, melona, awokado, rukoli, sałaty lodowej i winegretu. Wino kompletnie „od czapy” czyli chilijski syrah ale smakowo trafione jak mało co.
Podczas obiadu Basia swoją czarodziejską mocą wywołała dwa sms-y. Agata już jest w Chicago i staruje dalej na Florydę. Wraca za tydzień. A wnuczęta dojeżdżają do Wiednia.
Myślimy więc o jutrzejszej wycieczce do Tykocina. Nastąpiła lekka zmiana planów. Zamiast knajpy żydowskiej „Tejsza” będzie „Karczma Rzym”. Z „Tejszy” wypłoszyła nas karta dań. Jeśli w żydowskiej restauracji króluje kotlet schabowy to lepiej tam nie wchodzić. Wolę już nadbiebrzański Rzym, bez względu na to co tam dają.
Myślę, że będzie co opowiadać!
Bardzo sympatyczny reportaż p. Piotrze. Ptaków Państwo widzieli mało, bo one w tej chwili gniazdują i mają znacznie ważniejsze sprawy na łebkach, niż puszenie się przed dwunogami. Ta karczma „żydowska” ze schaboszczakiem to jakieś curiosum. Ja sobie zjadłam w południe nogę kurczaka z resztką duszonej kapusty od wczoraj bez jakichkolwiek wypełniaczy czy nawet kromki chleba, bo przymierzam się do kolacji – czyli szparagów zapiekanych w szynce parmeńskiej wg przepisu Heleny. Spodziewam się uczty.. W bezimiennej butelce alzatczyka została m.w.połowa, więc wieczór powinien być przyjemny. Zgodnie z własną obietnicą czytam sobie o Grekach albo i Greków. Ania przyniosła mi z biblioteki Kanazeikosa „Kobiety w czerni”. I niby to nasz własny krąg kulturowy, bo antyk, chrześcijaństwo, mezomoria itd, a obcość mentalna bije z tych stronnic jak dzwon Zygmunta. Nie wiem czy to skutek braku suwerenności przez niemal 2 tys lat, czy bliskości Orientu i wieloletniej okupacji tureckiej czy ortodoksyjnego prawosławia – w każdym razie czytam tak, jak czasem czyta się Japończyków czy nawet Hindusów. Każde zdanie z osobna doskonale rozumiem, kontekstu jednak już nie.
A ja zachęcona włóczęgami, wybieram się na Tarczę Kanadyjską do Frontenac Park zamiast do lasu za dom, zrobię parę zdjęć dla Ani. Pogoda niezdecydowana, ale mniejsza, Wojtek przypomniał o meszkach, za parę dni zjawią się u mnie i wtedy będę musiała siedzieć w domu z 10 dni (alergia), aż sobie odlecą dalej na północ.
P.S. Karczma „Rzym” jest także w Suchej Beskidzkiej – a przynajmniej była.
To miłej lektury, a ja lecę.
A u mnie pomidorowa wczorajsza, kotlet też ale za to micha świeżej surówki – pomidory, ogóry, rzodkiewki i co tam w domu zostało, bo synek już wyjechał i na odchodnym spustoszył lodówkę. Wojtkowej jałowiec ośmioletni usechł i załamana chodzi po ogrodzie. Myślę, że nie tyle o krzak chodzi co o wyjazd pierworodnego, bo jakby się człowiek nie uspokajał to zawsze nuta lęku w sercu się odzywa. No ale wieczorem do teatru jedzie z przyjaciółmi, potem pewnie z godzinkę w pubie posiedzi i minie. A ja z kocurami zostaję – mam niezłe filmy, więc będzie maraton filmowy do późnej nocy.
Pozdrawiam serdecznie
Alicjo
Współczuję Ci alergii i meszek. Ja mam o tyle dobrze, że poddaję się tym francom ze stoickim spokojem przez kilka dni i jakoś się uodparniam – nie chcą mnie później żreć. Ale obserwuję sąsiadów, którzy mają na nie uczulenie i cierpią jak diabli. To paskudne owady i ucieczki przed nimi nie ma. Tylko wapno zostaje do picia.
Trzymaj się.
Pamouk- swietny, swietny. Przeczytalam zachecona przez Kostka G i jestem mu wdzieczna.
A teraz zagadka. Co ja dzis pilam? Jest to batrdzo tradycyjny, znany mi z literatury, napoj mleczny rosyjski, podobny do kefiru, ale znacznie bardzioej „gladki”, bardzo oswiezajacy, koloru gleboko kremowego, jak creme anglaise – custard. Nazywa sie en russe – riazenka (z z kropka), akcentowana pierwsza sylaba. Pilam to dzis pierwszy raz, bo dala mi do sprobowania sprzedawczyni Ola. Kupilam dwa kartony, bo napoj jest rewelaqcyjny. Mialam nadzieje, ze czegos dowiem sie z opakowania, ale znalazlam tylko to:
Rjaschenka – die russische, traditionell im Steinofen zubereitete Mlichspeise, die seit vielen Jahrhunderten in Russland von jung und alt geliebt und genossen wird.
Erleben Sie diesen unvergleichlichen cremigfrischen Geschmack!
W moim Wielkim Slowniku Ros=yjsko-Polskim haslo „riazenka” nie wystepuje. Istnieje oczywiscie czasopwnik „riazat’ ” – przebierac, stroic.
Ten napoj smakuje jak najcuowniejsza kwasna smietanka, ale ma wszystkiego 3,5% tluszczu.
Czy ktos wie co to jest riazenka i z jakimi to jest bakteriami?
O, jeszcze cos zauwazylam na kartonie. To sie nazywa „Riazenka z pieca”.
Czy mozliwe, ze mleko przed fermentacja bylo prazone w piecu?
Heleno
zapewne piłaś starą dobrą polską maślankę 🙂
Wojtku z Przytoka, kiedy ukaże się Twoja książka?
Niestety Helenko, nie spotkałam się nigdy ani z nazwą, ani z samym produktem. I to mnie dziwi, bo interesowałam się kuchnią rosyjską, pomna, że zdaniem Pożarskiego w Europie są trzy wielkie kuchnie : śródziemnomorska, francuska i rosyjska. Wiem, że mają wiele świetnych napojów bezalkoholowych – kwasów żurawinowych, malinowych, miodowych i zbożowych, wiem, że soki i przetwory owocowe były w XIXw niedościgłe w swej jakości. Ale tego, o czym piszesz nie spotkałam. Popatrz, Helenko, w starych „dorewoliucjonnych” książkach kucharskich. Może w bibliotece znajdziesz?
http://www.incomlac.sa.md/cp-reajenca.html
mowia, ze to prazone zsiadle mleko
Dzieki, Slawku, to jest to: pasteryzowana parzona mieszanka mleka ze smietanka zakwaszana czystymi kulturami bakterii mlecznych, I piekna barwa tez sie zgadza.
Zdumieajacy jest nie tylko kolor, ale i konsystencja tej riazenki: jak krem deserowy. Oni zreszta w tym opisie podkreslaja, ze riazenka wytraca bardzo malo serwatki, gora 3 procent.
No, bardzo polecam riazewnke, jakby zakwitla na Waszej drodze – mnie namowila na sprobowanie urocza Litwiinka Ola, ktora pracuje w rosyjskim sklepie. POjawila sie tam tez swietna polska kielbasa – swojska. Smakuje jak od chlopa, za przeproszeniem.
A jeszcze kupilam, za namowa Oli, konfiture z orzechow wloskich, tez rosyjski produkt – bardzo cienmna, prawie czarna, bardzo ciekla. Byla tam jeszcze konfitura z pigwy aromatycznej. tez wyprobuje na gosciaich, bo sama nie jadam. Oczekuje goscia z cukrzyca, wiec jej nie dam…
To bardzo ciekawy sklep. Dalej maja te sledzie atlantyckie z beczki. I zawsze mozna wymacac, ktore z mleczem, ktore z ikra. Czuje sie jak na bazarze w epoce poznego Chruszczowa. Ech!…
Mogę spać spokojnie obowiązek wobec Państwa wypełniony. Pewnie jak co rano słonko obudzi po piątej i będę mógł pogrzebać w ogrodzie. Rano i wieczorem słychać u mnie jak wydzierają się żurawie na starorzeczu Narwi gdzie budują gniazda od kilku lat. Bobrów coraz więcej i niestety swoimi ząbkami spowodowały ,że zmieniły się nadnarwiańskie brzegi . wycieły prawie wszystki drzewa . Inwazja trwa i końca nie widać. Problemem jest to że ptaki śpiewające mają coraz mniej drzew do gniazdowania. Czytałem ,że przez lisy i norki amerykańskie bardzo spadła liczebność drobnych ptaków. . Bezmyślność człowieka nie zna granic.
Wróciłam, mam mnóstwo okoliczności przyrody i nie tylko, głupi ma zawsze szczęście i przytrafiło nam się… ale po kolei.No więc sfotografowałam dla Ani Kingston limeston, czyli wapienie kingstońskie, jadąc na północ od Kingston do Frontenac Park, jakieś 30km stąd. Dokładnie na granicy parku kończą się wapienie i wyłazi Tarcza Kanadyjska, ale niestety Aniu, nie ma dobrego odsłonięcia na styku – nawet tego sensownie aparatem nie można ująć, bo po lewej stronie szosy kończą się wapienie, a 10 metrów dalej za zakrętem po prawej już wyłazi ta Tarcza i granity.
Cały park to już Tarcza. W zasadzie to, co widać na zdjęciach, to typowy krajobraz Ontario. Skałki, jeziorka, skałki, jeziorka.Wjechaliśmy z jednej strony od Sydenham, wyjeżdżaliśmy z drugiej przez Veronę, niestety, tam też odsłonięcia w dogodnym miejscu nie było. Prawdopodobnie trzeba by się w busz zagłębić, nie było czasu.
Wybraliśmy najkrótszą trasę, 10 km.
W Parku żadnych odgłosów cywilizacji, raz się tylko wdarła, samolot przelatywał. Poza tym ptaki się wydzierały, bąk buczał na basach, wiewióry śmigały i nie chciały pozować do zdjęcia, chipmunk się schował pod skałę, ale go wypatrzyłam. Sama radość. Nie chciało mi się opisywać każdego zdjęcia, sami widzicie, co i jak. Dopiero pierwsze nieśmiałe pąki na drzewach, najpierwsze kwiatki, poza trillium nie znam nazw, niestety. Sosna kanadyjska – jest to „koronkowe” drzewo, a igły ma jak jedwab, bardzo delikatne i mięciutkie. Sympatyczna. Działalność bobrową udokumentowałam, aż za dużo tego, tama tamę pogania, gdzie spojrzeć to żeremia, a jak drzewa wycinają , to widać na załączonych obrazkach. Bardzo robotne zwierzaki. Koło żeremi chodziliśmy na palcach i wręcz wstrzymywaliśmy oddech, czając się na bydlę, ale bydlę postanowiło nie dawać znaku życia. I dopiero jak wjeżdżaliśmy z parku… nagle na drodze duży zwierz, z jednego bagniska wyraznie chce przejść na drugą stronę, gdzie widać bobrowe żeremia. Przystanęliśmy w przyzwoitej odległości.
Był to bóbr, nie wiem, czy bardzo stary, wydawało mi się, że jest poharatany na grzbiecie z tyłu. Nie znam się na bobrach, wiem, że w wodzie są niezwykle zwinne, a temu zajęło chyba z pół godziny, żeby przejść przez drogę. Co zrobił parę kroczków, padał na asfalt i wydawało się, jakby sapał z wysiłku. Trochę nam było głupio, że go tak obfotografujemy, ale jeszcze nie zdarzyła mi się taka okazja i tym się rozgrzeszyłam, one są praktycznie nie do uchwycenia, a tu masz, prawie pozował. On sobie nic z naszej obecności nie robił, nie wiem, czy był chory, stary czy coś innego – ale wyraznie coś z nim było nie tak. Był spory, zdjęcia tego nie oddają, ale gdybym miała porównywać, to powiedziałabym, że był większy od największego kota, jakiego widziałam.
Kanada pachnie żywicą. Kiedyś wspominałam, ze mamy tutaj niezwykłe dzięcioły, wielkości dobrej kury, czarne jak kruk, z czerwonym czubem – naroślą na łebku. Te dzięcioły nie leczą drzew, tylko je zabijają. Zauważcie wielkość tych dziur. Zapomniałam sfotografować wióry na dole koło pnia. Ale są to piękne ptaki i czasami sie tutaj pojawia , tylko niezwykle trudno jest takiego przydybać. Kiedyś się zaczaję w ogródku, bo czasem przylatuje i zasiada na tym moim pniaku na górce. Może mi się uda go sfotografować. To chyba wszystko.
Bobry u nas nie są pod ochroną, czynią wiele szkody farmerom. Ale w dziczy mogą szaleć – w tym parku gdzie co padnie, tak zostaje.
http://alicja.homelinux.com/news/29.04.2007/
Prowadzę małe gospodarstwo agroturystyczne i często z wczasowiczami organizujemy kolacje na gorąco w ogrodzie. Oni kupują kiełbasę, karkówke, flądrę /z grilla jest znakomita/, a ja robię smarowidło do grzanek z chleba : 1 kostka masła 40/50 dkg żółtego, twardego sera , startego na tarce jarzynowej, 2 -3 łyżki majonezu trochę wegety, szczypta papryki ostrej i kilka lub kilkanaście ząbków świeżego czosnku wg uznania, to wszystko wymieszać. Po przyrumienieniu jednej strony chleba, tę strone smarujemy i podpiekamy drugą. Rewelka. Smacznego. Pasty tej wystarczy na 2 chleby.
Dzięki Alicjo za bobra. Mam nadzieję, że i naszego narwiańskiego uda się przydybać. Tymczasem ganiam z aparatem żurawie, które nie dają spać i Misiowi2, który – jak wnioskuję – mieszka kilkanaście (albo dziesiąt)kilometrów górę rzeki. Ze zdjęć widać, że u Ciebie jeszcze zima mimo, ze nazywa się wiosną.
Na pocieszenie: dziś w nocy był przymrozek. A rano przy pełnym słońcu +5 st C. Ale i tak jedliśmy śniadanie na werandzie skąd piękny widok i słychać ptaki.
Teraz ruszamy nad Biebrzę i do Tykocina.