Narcyz zimna się nie boi
Do każdej podróży jesteśmy dobrze przygotowani. Czasem taka zarozumiałość jest przyczyną zguby. Niejeden wędrowiec zamarzł na szlaku nie zabierając dodatkowego okrycia. Tym razem dotknęło to nas. Choć na szczęście przeżyliśmy. Ale za jaką cenę?
Wiedząc, że wiosna na Wyspach zaczyna się znacznie wcześniej niż u nas i obejrzawszy zdjęcia z londyńskich parków pokrytych kwieciem żółtych narcyzów, hiacyntów fioletowych i białych a nawet magnolii uginających się pod obfitymi pękami różowych kwiatów zabraliśmy ze sobą lekkie kurtki, wiosenne koszulki, dżinsy i cienkie spodnie.
Przejście z samolotu na peron pociągu wiozącego pasażerów z Heathrow na Victoria Station ostrzegło nas, że coś jest nie tak. Ale pod ziemią było ciepło. Jak to w piekle. Wynurzenie się na powierzchnię było bolesne. Najbliższy termometr przyspieszył nasz marsz do hotelu przy Leinster Squer ( w pobliżu Hyde Parku) wskazywał bowiem 3 stopnie powyżej zera, wiał przenikliwy wiatr a w końcu sypnęło gradem. Cholera by wzięła taką wczesną wiosnę.
Po ulokowaniu się w maciupeńkim ale wygodnym pokoju z łazienką ruszyliśmy spiesznie do miasta, by się ubrać. Tak jak Helena (pozdrowienia serdeczne od Adama Sz., który po przerwie wrócił do redakcji) uważamy, że trzeba kupować rzeczy w najwyższym gatunku, bo są ładniejsze, trwalsze i po prostu lepsze. W dobrym sklepie z kaszmirem kupiliśmy wspaniałe swetry tak ciepłe (a delikatne, że można by bez cierpienia nosić je na gołe ciało), że nawet grad nie był już nam straszny. Ceny nie wymienię, aby nie denerwować przyjaciół, którzy na pewno by woleli bym za te pieniądze przywiózł whisky.
Prawdę mówiąc i Londyn, i Edynburg to nie są tanie miasta. Zwłaszcza dla tych, którzy konta bankowe mają w Warszawie. Aby tu dobrze żyć trzeba także tu zarabiać. Wówczas relacje cen łagodnieją. Ale nie ma co narzekać. Trzeba ruszać do pracy czyli do knajp. I to typowo angielskich. Bo przecież nie przyjechaliśmy tu aby jeść u Chińczyków, Włochów, Tajów czy Hindusów. Mieliśmy dobrze poznać miejscową kuchnię (nawiasem mówiąc była ona mi dobrze znana z poprzednich wypraw ale nie chciałem zrażać Barbary więc milczałem jak najdłużej.).
Pierwsza kolacja miała miejsce w pobliżu hotelu w pubie Kings Head przy Moscow Road (Bayswater). Dumny napis na karcie menu: A Great British Tradition wyraźnie ostrzegał co nas czeka. A my nic, siadamy i zamawiamy. Soup of the Day ( za funtów 3,45 ) czyli zupa z baraniej karkówki. I nie było to jagnię tylko stary tryk. Zarówno ostry zapach jak i twardość mięsa świadczyły, że baran zbliżał się wiekiem do emerytury. Na drugie wzięliśmy 8oz Rump Steak ( 8,65 funtów). Jak wyczytałem w karcie mięso marynowało się 28 dni a podano je z frytkami, grillowanymi pomidorami i groszkiem zielonym. Z tego wszystkiego jadalny był groszek. Grubego, pięknie wyglądającego, krwistego plastra wołowiny nie zjadłby zapewne i mój (nie żyjący już od dawna) sznaucer olbrzym Lolek. Połamałby na ty ścierwie zęby. Moje ostały się. Basia wybrała lepiej, bo przypomniał się jej Dublin sprzed dwóch lat i wspaniałe ryby z frytkami. Fish and Chips (6,95 funtów) z pojemniczkiem sosu tatarskiego i nieśmiertelnym zielonym groszkiem był do strawienia. I tyle. Żadnego smaku, aromatu, radości jedzenia dorsza. Po prostu łatwe w spożyciu, przesączone tłuszczem rybie cielsko. Deseru już nie ryzykowaliśmy. Ale nie ma co narzekać – piwo było doskonałe. Ale to był irlandzki guiness.
Nie chcę Was skazywać na męki nudnych powtarzających się opisów. Przez cztery dni pełne wędrówek od pubu do pubu nie trafiliśmy na nic co by nam zasmakowało.
Znacznie lepiej wypadło zwiedzanie Tower, a potem Tate Gallery. Wystawa obrazów Williama Hogartha warta była kilku godzin wędrowania od ściany do ściany, wracania w to samo miejsce, oddalania się i oglądania za siebie. W Tate (w innych muzeach też) są wygodne siedziska dla zmęczonych miłośników sztuki. Korzystaliśmy z nich siadając na wprost jakiegoś fascynującego obrazu i kontemplowaliśmy go w milczeniu. Najbardziej do nas przemówiły dwie sale (spośród 10) – Crime and Punishment (wstrząsające litografie z więzienia i zaułków Londynu) oraz Pictures of Urbanity. Tu wręcz wyskakujący z ram portret handlarki krewetek. Jej uśmiechnięta twarz zupełnie nie pasowała do ponurych facjat pozostałych modeli.
Ostatniego dnia pobytu w Londynie wybraliśmy się do tzw. polskiej dzielnicy czyli na Ealing. Tam przy Northfield Avenue mieszczą się polskie delikatesy Bronka Korwin-Kamieńskiego. Tak Bronek jaki i jego sklep godne są filmu. Niewielki, okrąglutki, rozgestykulowany i elokwentny właściciel prezentuje swój sklep, opowiada o kucharskiej przeszłości, stałych audycjach (po angielsku) w radio i planach na przyszłość. Oprócz doskonałych towarów spożywczych z polski i ze świata sprzedaje prasę ( w tym oczywiście i Politykę), a wkrótce będzie oferował też nasze książki kulinarne. Doprowadziliśmy bowiem bez przemocy do nawiązania kontaktu z Nowym Światem czyli naszym wydawcą. I ta wizyta zrekompensowała nam klęskę poniesioną przy angielskim stole. Na szczęście bycie stołownikiem angielskich knajp nie jest obowiązkowe!
Komentarze
Cooooooooooo? Nasza kuchnia angielska Szanownemu Panu nie przypadla do gustu????????? Rummsztyk na 28 dni odwieszony (nie marynowany!) byl twardy jak podeszwa? Przyznaje, ze nie wiem o co Szanownemu Panu chodzi. Jest Pan pierwszym gosciem, ktory narzeka. Wszyscy inni jedli w milczeniu i skupieniu.
Najbardziej zas mnie boli to, ze zawaidomil Pan nas na blogu, ze wyjechal do Londynu, nie uprzedzajac chociaz jeden dzien, co sprawiloby, ze bylby Pan zaprowadzony do naprawde dobrej knajpy, chocby i na tym samym Ealingu. Ja mieszkam w odleglosci 5 minut spaceru od pana Bronka, u ktorego robilam zakupy bardzo czesto, dopoki nie przestal sprowadzac moich ulubionych produktow. Teraz blizej mi do sklepu rosyjskiego prowadzonego przez Afganczyka, bylego ambasadora w Kuwejcie (albo lze jak pies!) . Otoz na Ealingu mamy wspanialy pub z restauracja nazywa sie Ealing Park Tavern, gdzie od lat genialnie karmia – tylko trzeba rezerwowac stoliki, bo tak jest to popularne.
Na Hogartha wybieram sie juz od paru tygodni, ale chyba poczekam, az przyjedzie Renatka, w maju.
Pub na Ealingu nie rabotał gdyśmy tam byli. Ale i tak nie wierzę bym polubił kuchnię angielską. Taka mam skazę. Ale za to miałem dobre porównanie, na którym nieźle wyszli Szkoci.
Ci Anglicy narobili szkód kulinarnych sporo. Nawet skazili kuchnię włoską i chińską egzystującą w Londynie. Zauważylismy bowiem (nielegalnie wpadając do dwóch takich knajpek), że i Włosi i Chińczycy gotuja tam zgodnie z gustem londyńskiej klienteli.
Jedyne co dobre w kuchni angielskiej to wywiezione z kolonii chutneye czy curry. Ale już herbate wole na modłę jak najdalszą od angielskiej np. nigdy nie psuję jej mlekiem.
Może mi te grzechy będą wybaczone choćby na wspólnych dobrych znajomych (a nawet przyjaciół) czyli Reantę i Adama.
Panie Piotrze. Mira Michałowska cytuje francuskie powiedzonko, że kto chce w Anglii smacznie jeść, powinien trzy razy na dfzień zamawiać angielskie śniadanie; jedyny porządny posiłek w ciągu dnia. Już się Państwo chyba nie dziwią, że zbudowali to Imperium? Musieli. Bo gdzież uciekliby przed swoją kuchnią? A tak w ogóle ma Pan (i Helena też) na mnie fatalny wpływ. Rozbudzacie we mnie ogrom pożądań nie do zaspokojenia. Pan – kaszmiry, Helena biureczko damskie. Od samego Jej opisu biurka, ciarki mi po krzyżu chodziły. Jeżeli je rzeczywiście kupi, to będzie to zakup rzetelnie przeze mnie zazdroszczony. Kocham piękne graty – szkło, porcelanę, srebra, meble, tkaniny. Nie. Obrazy i rzeźby tak bardzo nie. Wolę je odwiedzać w muzeach. Nigdy mnie nie było na zaspokojenie tej miłości stać. Kupiłam sobie trzy mercedesy (podobno tyle co mercedes kosztuje utrzymanie porzadne dziecka do lat 18, a ja je hodowałam do dyplomów) więc skąd brać na graty? Trochę mi pomogła kilkuletnia praca w muzeum. Zawsze człek mógł sobie te czeczoty czy inne różane stoliczki poklepać poufale Teraz sobie przynajmniej poczytam.
A teraz słóweczko do Any – kilka lat temu wpadła mi w ręce książeczka dla dzieci, o tym, co mogą sobie same zrobić w kuchni. Przepisy łatwe i ładne. Stamtąd ściągnęłam wzory dekoracyjne wychodzą niezawodnie. Jak już Pyrze coś z dekoracji wychodzi, to rzeczywiście musi być łatwe.
I tak : żeby zrobić kaczuszki jajeczne, trzeba np ugotować na twardo cztery jajka kurze i cztery przepiórcze. Obrać . W cieńszy koniec jajka kurzego wbić pół wykałaczki i umieścić na nim poziomo jakjo przepiórcze od tej szreszej strony. Z malutkich pieprzy zrobić oczka, a kawalądka papryki dziobek, a w koniec jajka kurzego wcisnąć sztywny listek bukszpanu albno pietruszki. Jest to zadziwiająco stateczna konstrukcja – kaczki się nie przewracają. Wystarczy teraz ułożyć je na lustrze bez ramy, albo szklanej, gładkiej tacy, ze szczypionku i ew. rzerzuchy zamarkować po brzegach szuwary i już. Robota na 10 minut. Po tym samym stawie moga też pływać łódeczki z połówek jajka z sałatowym żagielkiem na patyczku Można też zrobić ludziki – większe z jaj kurzych, jako dekorację centralną półmiska z zimnym misem czy wędliną, albo malusieńskie z przepiórczych, wpinanych na wykałaczkach w masło , bułeczkę czy inne twarde podłoże. Duży ludzik to obrane jajko w ładnym kieliszku, które ma poziomo ucięty czubek i na ten czubek układa się kapelusik z kilku kolorowych krążków – np ogórka w skórce, na to plaster rzodkiewki na to połówka pomidorka koktajlowego, albo jakoś tam na odwrót, żeby zwieńczeniem kapelusika była piętka ogórka z „kutasikiem” ogonka albo rzodkiewka, albo coś innego. Teraz w jajko wpinamy oczy z goździków, nosek z pieprzu i usta z papryki albo rzodkeiwki i już. Ludzik stoi wśród pięknie ułożonych plastrów. Malutkie ludziki są w całości „nadziane” na wykałaczki i maja po prostu dużo mniejsze elementy. Można je też schować pod grzybkami – jajko kurze ucięte od szerszej strony, żeby stało, na czubek nałożona połówka jajka bez żółtka „przylepiona majonezem, wierzch obficie posypany pieprzem na brązowo, albo na takim samym jajku połowka pomidora z kleksami majonezu jako krpki na muchomorze. Jeżeli w rodzinie s jakieś dzieci, to maja zabawę, a efekt murowany. O..
Kiedyż to WPP Adamczewscy zawitają do Poznania ? Mam dla Pana jeszcze przed Gwiazdką obiecany prezent, a wysyłać pocztą nie umiem ( jeszcze się zbije i co?) A tak to Państwo będą promować swoje ksiązki, a moje dziecko do stolika prezent podrzuci. Nalewki nam się co prawda niemal skończyły, ale w styczniu nastawiłam likier cytrynowy. Za dwa tygodnie będzie rozlany w butelki i na Piotrowe imieniny jak znalazł. Wtedy będzie „pijalny”
Pyro, jaki jest Twoj rozmiar? Mam pare kaszmirow szukajacych dobrego domu (prawie nie noszone), zanim mole sie do nich dobiora.
O rany! Trzeba coś zorganizować w Poznaniu. Na razie jedziemy do Wrocławia. Będziemy tam gośćmi na otwarciu Pasażu Grunwaldzkiego przy Pl. Grunwaldzkim. 4 kwietnia w EMPIKU o 13, a 5 kwietnia w Duce o 12. Bedziemy gadać o kuchni wielkanocnej i podpisywać (jeśli kto kupi) nasze książki. Bedą też przekąski wg. naszych przepisów (to w Duce).
Namówimy wydawcę, by zrobił coś też w Poznaniu. Więc do zobaczenia.
Panie Piotrze
W Londynie nie byłem ale sporo czytałem o, delikatnie mówiąc, specyficznej angielskiej kuchni. Przyznam, że szczególnie przejął mnie opis zupy ze starego tryka. I to za 3,45 funciaka – chyba by mnie poniosło. Choć z drugiej strony w podróży człowiek spotyka się z różnymi ekstrawagancjami. Może owa zupa ma być właśnie na starym tryku gotowana? Może to jakieś dziedzictwo kulturowe-kilkusetletnia tradycja?
Co do zimna to mam następującą radę. W takich sytuacjach warto założyć po prostu kilka podkoszulków na tzw. cebulkę. To lepiej izoluje niż sweter. Ja zawodowo zajmuję się grupami społecznymi w trudnym położeniu socjalnym, w tym rodzimymi społecznościami wędrownymi i u nich ten sposób utrzymywania ciepłoty ciała podpatrzyłem. Przyznam, że niejednokrotnie przydawało mi się to w czasie wojaży.
Pozdrawiam serdecznie
Ps. Materiał wraz z listem wysłałem na adres „Polityki”. Na promocji książki we wrocławskim EMPiK-u postaram się być, choć w pracy młyn i trudno się urwać.
Helenko. Jako osoba lubiąca gotowanie, a nie ruszająca się prawie, rozmiaru dochowałam się zgoła obfitego Nie jest ze mną jeszcze tak źle, jak było z Ćwierciakiewiczową, ale nie sądzę, żebym weszła w ciuchy (nawet te wymarzone) po londyńskiej fitnes lady (a szkoda, poiakrew)
Pyro,
dzieki za opis kaczuszek, chyba go zaraz wyprobuje. Grzybki z jajek robilo sie tez u mnie w domu. Kapelusze byly obtaczane w czerwonej papryce (mielonej), a na to kropki z majonezu.
Wojtku, od dawna wiadomo, ze w taborze spolecznosci wedrownej, kto rano wstaje – ten ubierze sie najladniej 🙂
Dzień dobry!
Heleno, już ja tam wiem, co koty – ale powtarzam za tym, czego nas uczono o koteczku i o mleczku. A co miałam napisać – dajcie kotu myszkę?! Pózno chodzę spać? Ja 5 godzin do tyłu za Wyspami…a i też wcześnie się budzę, niestety.
Co do angielskiej kuchni, dobrze, że tę Hamerykę podbijali również Francuzi, a zaraz potem wszelkie inne nacje tu zjechały. Slady jednakowoż pozostały, dlatego największą popularnością cieszą się tutaj kuchnie/knajpy etniczne, a o english sausage zapomniano, odkąd w słowniku znalazło się hasło kolbassa (z pisownią jest różnie). Niestety, Bonnie podaje english sausage na każde Christmas Breakfast, które każdego grudnia urządza. Omijam tez przysmak, omijam.
A propos „skażania kuchni”, to i tutaj tak jest, że chińszczyzna na przykład nie jest aż tak prawdziwie chińska, jak tradycyjna, tylko robiona pod podniebienie bo ja wiem, kogo, skoro tu wszyscy tak wymieszani? Trzeba zapytać Chińczyka, która jest najbardziej chińska – bo bywają. Za kuchnię polską mogę ręczyć, byłam w paru restauracjach w Toronto i Ottawie – schabowy to schabowy! I nie tylko, oczywiście. Bodaj w Kitchener w jakimś mallu natrafiliśmy na polski fast food – placki ziemniaczane, kilka rodzajów pierogów, gołąbki i parę innych rzeczy, kilka zawiesistych zup. Spróbowaliśmy, smakowało jak u mamy. Z takim zestawem polskie fast foody mogłyby tu robić karierę, u nas kiedyś był pan Bronek, ale biznes nie był jego najmocniejszą stroną, zawiesił działalność.
Zapowiadają mi tu własnie jakieś straszne upały na dzisiaj, na razie +7C i mgła. Kostium kąpielowy zakładać? Jeszcze lód na jeziorze, chłopaki grali w hokeja w niedzielę.
Jeszcze o „skażonej kuchni”:
Gdzie jeszcze poza Wielką Brytanią w restauracji (tfu! na psa urok!) McDonald’s podają „a nice cup of tea”?
W wersji uproszczonej – papierowy kubek i herbata z torebki widziałem dawno temu w Londynie.
Andrzeju
Jeśli Ciebie razi papierowy kubek to co ja mam powiedzieć żyjąc w kraju plastikowych butelek, kubków, tacek i torebek. To gówno jest niezniszczalne. Przepraszam za mocne określenie, ale staram się na swojej wsi żyć ekologicznie a ciągle muszę zdzierać z drzew niesione wiatrem torby. Chory jestem patrząc na góry plastikowych śmieci wywalone w lesie. A w rzekach te cholerne butelki! Wyobraź sobie, że nawet pijaczki okoliczne kupują tzw. nalewki w plastikowych opakowaniach. Ja bym się pozwolił opodatkować dodatkowo, byleby państwo porządek zrobiło z tym niezniszczalnym śmieciem. W tym kontekście angielskie papierowe kubki nawet mi się podobają. No ale fakt -w restauracji to już lekka przesada.
Pozdrawiam
Wojtku,
Mnie chodziło głównie o fakt podawanie herbaty u (tfu! na psa urok!) McDonalda jako przykład na dopasowanie kuchni do upodobań lokalnego konsumenta.
Papierowy kubek mnie nie razi ani trochę. Może za wyjątkiem tego razu gdy zabraliśmy na wycieczkę termos z gorącą kawą a zapomnieliśmy o kubkach.
Ze stoiska sprzedającego Pepsi-Colę wziąłem dwa papierowe kubeczki. Okazały sie być jednak woskowane co w połączeniu z gorącą kawą z termosu dało zaskakujący efekt. Coś jakby niedzielny rosół koloru kawy z mlekiem.
Ja mieszkam niemal w lesie, las sobie bardzo cenię – dziś rano wychodząc z domu minęliśmy się jak gdyby nigdy nic z czwórką saren, na łące lądują mi żurawie i łabędzie, łażą łosie i lisy a zimą widziałem nawet ślady rysia.
Swoją działkę „w temacie” ochrony świata przed zaśmieceniem odrabiam chyba z nawiązką.
Śmieci sortuję, kompostuję, samochodem prawie że nie jeżdżę, torebek plastikowych staram się unikać, zimą palę w piecu drewnem z pobliskiego lasu a nalewki – tylko ze szkła!.
Problem jest w tym, że państwo nie zrobi porządku, choćbyś się nawet opodatkował. „Każden jeden” musi się przyłożyć. Lokalne społeczności muszą to zorganizować.
Dam ci przykład – u nas gmina urządziła odbiór śmieci w ten sposób, że opłaca się kompostowalne do jednego pojemnika, spalarne do drugiego, gazety i butelki do trzeciego i czwartego.
Za to jakbyś potrzebował ziemi do ogrodu to dostaniesz jej ile chcąc z gminnej kompościarni za darmo.
Alicjo. Ania mi twoją pocztę zalogowała w mojej książce adresowej. Czy mogę sobie do Ciebie napisać? Czy to ma być tylko adres ogólnie – kontaktowy? Ja się już dzisiaj z wszystkimi żegnam. Idę myć lodówkę, potem wróci córka i już szlaban dla mnie. Do jutra
Proszę bardzo, tutaj wszędzie w fast foodach dają kawę czy herbatę w plastikowych/papierowych/styropianowych kubkach, chociaż te ostatnie już są w zaniku. Nie nazywajcie McDonald’s i podobnych restauracjami, to bary szybkiej obsługi, fast foody znaczy 🙂
W restauracjach są prawdziwe naczynia, nie natrafiłam na plastiki nigdzie. Ludzie wszędzie śmiecą, żebyście widzieli najbliższe, a i dalsze otoczenie jakiegoś większego sklepu spożywczego tutaj – to samo, co Wojtek mówi, plastikowe torby fruwają po drzewach. Ja jestem zdyscyplinowany obywatel, recycling co tydzień, torby plastikowe używam aż się rozlecą, a i mam parę płóciennych. Ale tutaj jest to zorganizowane, tylko trzeba, żeby obywatel był zdyscyplinowany. Raz na tydzień pod dom zajeżdża ciężarówa specjalna i zabiera posortowaną makulaturę, tacki (nie do uniknięcia, mieso , ryby na tackach), plastiki, szkło, puszki. Smieci wyrzucam aż się uzbiera w kuble, raz na miesiąc. Resztki do kompostu, kości etc. do lasu dla zwierza, już wiedzą, gdzie jest korytko, nie grzebią mi w kompoście.
W Polsce ta sprawa wygląda tragicznie. To już nie gazeta, w którą sklepowa zawijała wędzonego dorsza, a którą to gazetę można było zużyć na podpałkę. Należało przewidzieć ten zalew opakowań, Zachód juz to dawno przerobił i przerabia do dziś.
Czego i Polsce bardzo szybko życzę – oto, czym się odpowiednie ministerstwo powinno zająć.
Prawda, plastikowe opakowania są najgorsze i do segregowania jak tez do zniszczenia. Najlepiej np. butelki ( czyjak tam nazwać te pojemniki) spalić – a palą sie dobrze. Co jednak zrobić z kartonami do soku. Ni to plasti ni papier – w środku jakaś folia aluminiopodobna.
Zgadzam sie z twierdzeniem , że najlepiej to w Angli jeść śniadania (zreszta nic innego tam nie jadłem).
Przypomniał mi się taki film z J. Nicolsonem, w którym używal w restauracji plastikowych sztućcy.
Jednak można Alicjo można. Tylko po co?
Drogi Zbyszku nie żałuj, że nie jadłeś angielskiego śniadania. Ja jadłem. To ponura sprawa. Dostajesz owsiankę (jadalna), sok pomarańczowy świeżo wyciśnięty(pyszne), gorącą fasolę w sosie pomidorowym (niestrawne), kaszę w sosie szarym (niejadalne), wędzone śledzie upieczone (okropne), gotowane kiełbaski (gorace trociny) i jaja sadzone na bekonie (doskonałe). Do tego grzanki i marmolada z gorzkich pomarańczy (wspaniałe). Do picia dowyboru dwie lury: jedną zwą herbatą (plus mleko), drugą – kawą.
Skosztowałem wszystkiego po trochu. Przeżyłem. Ale w zdumienie wprawił mnie widok kilku pań w bardzo zaawansowanym wieku (myślę, że koło 80), które zjadły to wszystko do ostatniego okruszka. I spotkałem je nastepnego dnia na kolejnym śniadaniu.
Na szczęście można zamówić tzw. śniadanie kontynentalne lub korzystać (gdy jest stosowany) ze szwedzkiego stołu.
Panie Piotrze,
dokladnie opisal Pan droge przez meke, jaka jest sniadanie angielskie dla normalnego czlowieka. Zeby to wszystko normalnie strawic trzeba chyba miec zoladek po wyspiarskiej stronie, taka jak kierownice w samochodzie.
Kiedys byl popularny taki europejski kawal, w ktorym opisywano kiedy w Europie bedzie raj, a kiedy pieklo. Wedlug opisow raj mial byc wtedy, kiedy Francuzi beda kucharzami, Wlosi – kochankami, Niemczy – mechanikami, a Anglicy – policjantami. Jesli chodzi o pieklo, to nie bez kozery z Anglikow zrobiono kucharzy w tej konfiguracji, podobnie jak z Niemcow – policjantow, a z Wlochow czy Francuzow – mechanikow.
Na szczescie wyspy sa cywilizowane kulinarnie przez element naplywowy, a wiec da sie przezyc.
A poza tym Anglia to cudowny kraj 🙂
Pozdrawiam
Alicja,
dalem Ci odpor na „zabojadow” po poprzednim wpisem P.A.
Dobrze już żałować nie będę.
Chociaż tak zwane kontynentalne sniadanie czyli słaba kawka oraz rogalik z dżemem. Cóś mało. Ja , jak już kiedyś napisałem, śniadań nie jadam. Jednak jeżeli juz jem to wolę wiecej i treściwiej. Jem rano sniadanie kiedy się np. szlajam po górach i dolinach.
Pyro,
Jak najbardziej, adres jest aktualny i bardzo proszę, zrób użytek.
Zbyszku, spalić plastik można, ale wyziewy niezdrowe, a poza tym zapaćkasz sobie piec czy kominek, paskudztwo osadza się na przewodach kominowych – tym się powinny zajmować specjalne insyneratory, czy jak to się tam zwie.
To mieszkasz Andrzeju podobnie jak ja, kawałek lasu za ogródkiem, a im dalej w las, tym więcej lasu. Zwierz też podchodzi, parę lat temu dwa małe niedzwiadki się przyplątały. Lasu zażywamy wiosną i jesienią, latem komary zeżrą człowieka żywcem, bo przecież jezioro pod nosem.
U mnie recykling też jest zorganizowany raczej na szczeblu municypalnym, miasto dosyć spore (120 tys.), ciężarówy obsługują różne dzielnice, każdego dnia tygodnia inna i to się opłaca. Jeszcze tylko żeby popędzili właścicieli wielkich sklepów spożywczych, żeby częściej sprzatali wokół nich. Bo generalnie pojedynczy obywatel się przykłada, tylko przejeżdżającemu mimo zdarzy się wywalić butelkę przez okno albo inny karton. I my to zbieramy, wracając ze spaceru, ktoś musi.
Jacobsky,
ja to przejęłam od reszty Kanady, a Ontarian w szczególności, jesteście żabojady i już, get use to it 🙂
Jak Omega, to Tymka znajdziesz – a ja w tym roku na ambit sobie wsiadłam i zakiszę, mąkę żytnia mam, żadna filozofia. To do roboty!
Miłego dnia – u mnie nadal mgła, gdzie te upały?!
Andrzeju
Przyznaję, że nie doczytałem Twojego komentarza bo mi ciśnienie wzrosło na samą myśl o plastikowych kubkach. Kilka lat temu kupiłem dom stuletni i wyobraź sobie ciągle z ziemi wykopuję płaty foli i butelki plastikowe po papraczach-poprzednikach. Czasem się jakiś zardzewiały zawias albo przedwojenna, piękna , szklana butla trafi ale większość to śmieci z ostatnich 20-stu lat. No i ta folia na drzewach! Po prostu uczulony jestem na takie bałaganiarstwo. Rację masz, że państwo niewiele na to poradzi. Gmina co prawda się stara, wysypiska potworzyła, kosze na plastik wystawia ale na przyzwyczajenia ludzkie nie ma siły. Ja też sortuję, kompostuję, pale drzewem i popiołami glebę użyźniam. Nawet nawozów sztucznych nie stosuję i oprysków. W beczkach mam kurzyniec, „krówskie”(tak gnojowicę tu nazywają)a latem robię jeszcze gnojówkę z pokrzyw. Polecam, jeśli uprawiasz ogród, bo to prawdziwa bomba azotowa. Mogę przepis podać. Moja niechęć do plastikowych naczyń jest tak silna, że nawet głodny jak wilk, bojkotuję bary w których na tym podają. To wcale nie znaczy iż jestem jakimś ekstremistą ekologicznym. Po prostu nie nawidzę takiego bylejakiego, kruchego jak plastikowe widelce stylu życia. No jak można pić kawę z plasikowego kubka? Albo wódkę? Straszne!
Pozdrawiam
Ostatnio miejscowe „cofi-szopy”, czyli pijalnie kawy, ktore wziely sobie do serca wiraz w kierunku ekolo zaczely sprzedawac kawe w kubkach jednorazowych robionych z prasowanej masy papierowej, ktora moze byc utylizowana jak makulatura czy szmaty.
Mozna pic kawe z jednorazowego kubka. Co prawda nie idzie w ten sposob wypic expresso, ale kubek jednorazowy nie stoi na przeszkodzie w spozywaniu kawy „po amerykansku”, czyli „wiaderka” slabej water-coffe, jak to tutaj sie pija. Zaleta kubka jednorazowego jest taka, ze mozna z nim wyjsc z kawiarni (kubki przychodza z pokrywkami, niestety – plastikowymi), prowadzic auto, czyli spozywac kawe w biegu.
Niestety, picie i jedzenie w biegu to rowniez znak czasu, tak jak plastikowe kubki czy sztucce.
Pozdrawiam.
Jak wygladaly negocjacje. Bylo duzo zagladania sobie gleboko w oczy.
Bylo tak:
Ja: Eeee, ile to biureczko?
On: 750 funtow szterlingow.
Ja: Choroba! (Dammit!)
On: To jest bardzo rozsadna cena za antyczne biurko tej klasy.
Ja: Biurko jest przepiekne i cena jest a b s o l u t n i e rozsadna. Ale znacznie powyzej moich mozliwosci.
On: Taak. Bede mial tansze biurka, zapewne.
Ja: Zapewne. Ale ja chce t o biurko. Jest boskie.
On. Tak jest piekne.
(Pokazuje mi w srodku, pokazuje, jak dzialaja zamki – ja juz to wszystko widzialam, jak w sklepie byl tylko jego syn)
Ja; Tak, to cudowne biureczko.
On: Ladies’ desk
Ja: Wlasnie…. No nic… Mamy cudowna wiosne, prawda?…..
(Rozmawiamy o wiosnie i troche o tym, ze odkad konserwatysci wygrali wybory w naszej dzielnicy, bedziemy mieli w tym roku nieco nizsze podatki. W tym momencie pod sklep zajezdza ciezarowka z meblami).
On: O! mam dostawe towaru…
Ja: No, to ja lece na plywanie…
On: POczekaj chwile… Czy chcesz poowaznie rozmawiac o cenie tego biurka?
Ja (na przydechu) : Bardzo chce powaznie rozmawiac o cenie tego cudownego biurka, na ktore mnie nie stac.
On: 620 i nie moge zjechac nizej. To jest batrdzo dobra cena.
Ja: To jest swietna cena, ale ja nie moge zjechac powyzej 550.
On: 580 i ani pensa mniej.
Ja: 580 stoi. Zaplace dzis 280, a reszte po sto funtow co miesiac.
On (z bardzo lekkim, ale jakze leciutkim westchnieniem) Zgoda.
Podalismy sobie rece.
W drodze powrotnej z plywalni wchodze do sklepu, niosac 280 funtow szterloingow, a biurka ani sladu!
Ja: Gdzie moje biurko?!!!!!!!!!!!!!!!
On: Srzedalem za 750.
Ja: What????????
On: Nie denerwuj sie. Jest zapakowane do samochodu i w tym tygodniu ci go dowioze. Ale umowimy sie jutro.
I tak jestem szczesliwa posiadaczka 200-letniego biureczka, z 17 szufladami, wylozonytmi bladoszarym filcen, blatem wylozonym skora ze zlotymi tloczeniami, z drzewa palisandrowego, w kolorze zloto-miodowym. Zamieszka w moim pokoju goscinnym jeszcze byc moze w tym tygodniu.
Szufladkowa kartoteke z IKEI dostana moi Cyganie. Zosia bardzo marzyla o takiej kartotece na papiery i rachunki.
PS Nie ma lepszej herbaty od angielskiej w cudownej angielskiej cieniutkiej porcelanie.
Wojtek napisał:
Nie nawidzę takiego byle jakiego, kruchego jak plastikowe widelce stylu życia…
Wojtku jest to jedno znajlepszych określeń otaczjącej nas rzeczywistości jakie ostatnio przeczytałem .Naprawdę świetne. Na blogu Szostkiewicz napisałem trochę o energii. To straszne jak dalece posuneliśmy się w dewastacji naturalnego środowiska. Niestety końca szaleństwa nie widać. Zbliżamy się w zastraszającym tempie do wyczerpania paliw kopalnych i nie robimy prawie nic by ropy węgla czy gazu starczyło na dłużej . Pamiętam z dzieciństwa jak wyglądał wiejski śmietnik : trochę żelastwa ,szklane słoiki i butelk,i trochę puszek , nic plastikowego .Dopiero era Gierka spowodowała zalew polskiej wsi plastykiem , chemią do oprysków nawozami sztucznymi pakowanymi w folię. Drewniane domy zastąpiły wtedy domy z pustaka z popiołu i nastał wszechobecny eternit.
Za naszego życia wieś z samowystarczlnej energetycznie stała się zależna od ropy i chemi.
Twój dom stoi sto lat i gdy będzie dobrze konserwowany postoi drugie tyle
Ktoś go kiedyś zbudował na własną człowieczą miarę . Przerażają mnie widoki wielkich domów na wsi gdzie ludzie żyją cały rok w piwnicy a na piętro chodzą tylko wtedy gdy przychodzi ksiądz po kolędzie. Zdejmują wtedy folie z dywanów i chwalą się jaki to odnieśli życiowy sukces…
Tęsknię do małych kurpiowskich domów z drewnianych bali gdzie paliło się w kuchni kolkami i patykami a w piecu drewnem. Ludzie pracowali ciężko ale czy ich życie było gorsze?
Heleno,
Mała rzecz – a cieszy. Nieprawdaż?
Wojtku,
Krówskiego nie używam, bo jakoś tu krów mało w pobliżu. Końskiego i owszem, bo mamy prę koni w stajni. Stoją na podściółce torfowej – bardzo praktyczna mieszanka. Od paru lat „odzyskujemy” część posesji, gdzie pierwotnie był las na ogród.
Duźo tego końskiego, tej ziemi z kompostowni, trawy spod kosiarki potrzeba ale zaczyna to wreszcie wyglądać. Może w tym roku szklarnię niewielką się postawi?
Pokrzyw jakoś mało w ogrodzie rośnie ale łubinu za to – mnóstwo za bardzo!
Tym kulimarnym akcentem zakończę na dziś – pójdę coś do żarcia sobie zrobić.
Ależ nie ma lepszej herbaty niż Black Yunan z pierwszego zbierania w cieniutkiej niemieckiej porcelanie. Nno może być jeszcze luksemburska czyli Villeroy und Boch!
Ależ nie ma lepszej herbaty niż Black Yunan z pierwszego zbierania w cieniutkiej niemieckiej porcelanie. Nno może być jeszcze luksemburska czyli Villeroy und Boch!
A biureczka zazdroszcząc gratuluję Helenie!
Helena, gratulacje. To masz biurko! Grunt to negocjacje. U nas właściciel zazwyczaj gdzieś schowany, a subiekci zasłaniają się sztywną ceną, że na własną rękę nie mogą decydować i tak dalej.
Wojtek! A u mnie nie ma pokrzyw! Skandal.
Upałów nie ma także, ale wyszlam po pocztę, mimo pochmurnego nieba ciepło, więc zlakałam za sekator i przycięłam to i owo. Idą święta, w związku z czym wykopałam 4 korzenie chrzanu, całkiem spore. Wystarczyłoby dwa, a nawet jeden, tylko te się wręcz prosiły, wyłaziły niemal na wierzch. Kto to będzie tarł, nie wiem, chyba będę musiała spojrzeć w lustro, wziąć tarkę i zapłakać nad tym naszym padołem. Czy ktoś zna względnie bezbolesny sposób ucierania chrzanu? Mąż odpada, pójdzie kupić. Sasiedzi pomyśleliby, że u mnie pod sufitkiem coś nie tak i też odesłali do sklepu lub do lekarza. Dobrej rady potrzebuję, zanim się zapłaczę!
A teraz chyba pójdę do fryzjera, bez związku z chrzanem. A Nicholson w tym filmie (As good as it gets) przynosił do knajpy własne plastikowe sztućce jednorazówki, bo miał takie natręctwo – panicznie bał się zarazek i wszelkiego mikroba.
Bez płaczu można utrzeć chrzan nad palnikiem gazowym. Ale czy tam u was jest gaz? Drugi sposób to trzeć na powietrzu. Ale w Kanadzie chyba jeszcze mróz.
Royal Blend ze sklepu Fortnum and Mason (starszego od mojego biurka) w porcelanie Spode, u ktorej Villeroy et Bosch moga podloge zamiatac.
Witajcie,
ja nie bede marudzic i powiem Wam,ze z tym jedzeniem w Anglii nie jest znowu tak zle!
Ze sniadanka wybieralam zawsze super jaja sadzone z bekonikiem.Do tego grzanki z dzemem,czesto domowej produkcji.A herbate dobra mozna wypic w salonach herbacianych.
Gorzej z Fish and chips! Tej „Fish”,to z lupa nalezy szukac 🙁
Zato w pubach dobre piwo i atmosfera byla zawsze sympatyczna,szczegolnie w mniejszych miastach.
Wspomnienia z Londynu mam cudowne i na pewno jeszcze tam wroce!!
Ps.Pyro,pieknie opisalas te jajeczne dekoracje.Sprobuje moich panow w te swieta zaskoczyc 😉
Alicja,
tarlem chrzan pod wyciagiem kuchennym. Wlaczonym oczywiscie. Podobnie postepuje w wypadku obierania i szatkowania cebuli.
I – jak pisze Gospodarz – mozna ciac/szatkowac na swiezym powietrzu.
Nawiasem mowiac wyciag kuchenny rowniez rozwiazal sprawe palenia moich gosci, ktorych czasem nie wypada wyprosic na dymka na zewnatrz, gdyz albo pada, albo jest zimno, a tak, w kolejnosci zgloszen (na ogol dwojkami), stoja i dymia pod wyciagiem kuchennym.
W Kanadzie zawsze gdzies jest mroz, Panie Piotrze. Nie ma litosci. Ale w w sporej czesci tego pieknego kraju mrozy juz raczej ustapily.
Ano, bless your heart. Najlepsze herbaty w Londynie podaja w Ritzu oraz na czwartym pietrze sklepu Fortnum i Mason, gdzie znajduje sie restauracja St.George’s Room. Czyz musze wspominac o tym, ze t.zw. „five o’clock” jest kompletnie polskim wymyslem, o ktorym nikt w Anglii nie slyszal?
Herbate podaje sie miedzy 3 a 4 po poludniu, harbata nazwany jest caly posilek, a nie tylko to co w czajniku. A wiec herbate sie je, a nie pije jesli mowimy o posilku w porze herbacianej(„Eat your tea!” – co mnie do dzis zawsze smieszy) . Rodzaj herbaty dobiera sie w zaleznosci od pory roku, a nawet pory dnia. Pierwsza filizanke napelnia gospodyni, kazda nastepna najwazniejsza kobieta przy stole (np najstarsza). Do herbaty sie podaje najpierw male trojkatne kanapki z cienkimi plasterkami swiezego ogorka, lososiem lub posmarowane jakas pasta, nastepnie skonsy ze zwarzonym gestym kremem i konfitura truskawkowa, a nastepnie ptifurki i ciasteczka. Jest to dosc suty posilek i dlatego jedzenie go o piatej po poludniu byloby kompletnie niewskazane ze wzgledu na zblizajaca sie pore kolacji.
Najlpesza na swiecie herbata od Fortnuma i Masona jest tez serwowana na dworze krolewskim – wlasnie Royal Blend jest tym co na codzien pije sie w Palacu.
Fortnum i Mason istniejacy juz na Piccadilly w tym samym miejscu od 240 lat zalozony byl przez syna irlandzkiego budowlanca, ktory przyjechal odbudowywac Londyn po Wielkim Pozarze. Ten pan Fortnum najal sie do palacu, jako wygaszacz swiec Ogarki sprzedawal w bramie na Piccadilly, tam gdzie pozniej wykupil pomieszczenie na sklep. ten sklep dalej znajduje sie w rekach potomkow Fortnuma i Masona, ma nieslychane tradycje: kiedy na poczatku XX wieku protestujace panie sufrazystki powybijaly szyby w sklepie i zostaly aresztowane, Fortnum posylal im do wiezienia rozkoszne kosze z zywnoscia.
Kiedy trwala wojna krymska i Florence Nightingale, zajmujaca sie rannymi zolnierzami w szpitalu polowym napisala do Fortnumow list, pytajac czy nie mozna byloby odparowywac esencjonalnego bulionu, aby mozna go bylo latwo posylac w rejony dzialan wojennych, sklep opracowal recepture przyrzadzania pierwszych zup w proszku.
Dzis jak sie przyjdzie do sklepu, to pierwsze co sie rzuca w oczy, to ze oblezony on jest przez turystow japonskich, ktorzy wychodza zen objuczeni herbata w charakterystycznych ciemnozielonych blaszankach.
Ja sama zawoze herbate stamtad do Polski w ilosciach przemyslowych, poniewaz jest to najbardziej wyczekiwany prezent. Cwierc kilo tej herbaty kosztuje nieco powyzej 4 funtow czyli ok 22 zl.
Herbata sie rozpowszechnila w Anglii dopiero w czasach kolonialnych, byla bardzo droga, zamykana na klucz – antyczne tea caddies czyli drewniane lub czesciej szylkretowe pudelka na herbate zawsze zamykaja sie na kluczyk – przed sluzba.
Villeroy et Bosch, oni, to raczej fachowcy od kibli i podobnych zlewow, dowiaduje sie, ze robia filizanki, niezle, jednak herbatka, to raczej nie w strefach anglojezycznych, z kawa podobnie, jak mozna to nazywac kawa, czy herbata?, mowie oczywiscie o standarcie knajpiastym, z dan jadalnych na wielkiej wyspie, bylem w stanie docenic, podobnie, jak pan Piotr, tylko Guinessa, gratuluje Helenie biurka, opowiesc przednia, mimo, ze nieco infantylna, to oczywiscie ? propos kotow
Ależ Villeroy und Boch to firma z tradycjami ponad dwustuletnimi. Wtedy nikt nie robił muszli klozetowych. Oni robia wspaniałą porcelanę i ta tradycyjna, i nowoczesne piękne wzory. Są – na moje nieszczęście – piekielnie drodzy. Nie kupuje więc wszystkiego co bym chciał. Tańszy jest odziwo Rosentahl i tego mam więcej.
Opowieść Heleny o kupnie biurka bardzo mnie rozbawiła. To gotowa scenka z angielskiego filmu komediowego. A prawdę mówiąc zazdroszczę Anglikom obyczju przestrzegania umów zawartych tylko na tzw. gębę. Chciałbym tego doczekać i u nas. A jestem pewien, że nasz właściciel sklepu meblowego sprzedał by takie biurko bez wahania gdyby mu się trafił lepszy kupiec.
Jeszcze raz gratuluje Helenie, choć nie wiem czy któryś z „moich” luksemburczyków chciałby zamiatać sklep jej Irlandczyka.
Panie Piotrze,
Tak mnie Pan uszczesliwil pomoca w powrocie do polskich przyjazni, ze listy, maile, i fotografie rodzinne furt lataja tam i z powrotem, a na blog braknie czasu. Energii Panu nie brak. Talentu – przede wszystkim. Panski blog kwitnie na aktywnosci Autora i jego „interpersonal skills”.
Na poczatku naszej blogowej znajomosci ostrzegalem przed „English cooking”. Niby sie Pan zgodzil, ale teraz znowu zanioslo Pana do pubow. Taki zdolny narod i takie nieuctwo w kucharzeniu ! Nie umiem tego wytlumaczyc, chyba ze – „English weather”. Ta „gloomy” od zawsze pogoda zrobila ich podniebienia i zoladki tez „gloomy”. Do lez sie smialem czytajac ich ceny. Niewiarygodne !
Na tanie i dobre jedzenie nie ma tam co liczyc. Albo moherki z Regent Street – albo gluty na talerzu. Maja dobre restauracje na tejze Regent Street i na Knights Bridge. Kolo Victoria Station byl tez Goring Hotel z bardzo przyzwoita kuchnia. To jednak bylo dawno.
Zebralby Pan sensacyjne recenzje za opublikowanie na blogu swojej receptury na sily witalne i niespozyta energie.
Szczerze oddany, Okon.
Poprzedni wpis zrobilem po niewlasciwym, dawnym, tytulem; czy Redakcja laskawie poprawi ?
„Janitorska” firma Jo-Shmo Pumpernikel postawila nam przy wjezdzie na posesje dwa piekne plastykowe pojemniki na nieprzetwarzalne smieci. Ladujemy, zabieraja, dodatkowych oplat nie ma i dziala to od wielu lat. Wszedzie sa papierowe i plastykowe jednorazowe kubki, talerze i sztucce i wszedzie stoja pojemniki na smieci. Kawe z reguly pije sie w samochodzie, z papierowego kubka z dziurka na cukier i rurke i nikt kubka przez okno nie wyrzuca. Przez cale zycie nigdy nie widzialem wyrzucania smieci na ulice. W Polsce moze „jeszcze nie”, ale w Kanadzie !? W czym rzecz ? Niech sobie Gore’a zaimportuja.
Drogi Okoniu,
bzdur mi nie opowiadaj, Hamerykę zjechałam wzdłuż, wszerz i na wszystkie inne przekątne. Smiecą tak samo, jak w Kanadzie czy gdziekolwiek – Ameryka to jest w ogóle „throw away society”! Za Gore’a dziekuję, on na tej kampanii daleko nie zajedzie. Oczywiście, że masa ludzi wyrzuca kubki, opakowania, kiepy papierosów niezgaszone, buteki prosto z okna samochodu, tak w Stanach, jak i w Kanadzie, to tylko fruwa! A że się sprząta („adopt a highway!), to inna sprawa, prosiactwo jednakże jest takie samo po tej, jak i po tamtej stronie granicy, już tak tej swojej Ameryki nie wychwalaj.
A ponieważ wczesniej rozmawialiśmy na temat śmieci , wybierając się do fryzjera (piechotka, 2km wzdłuż jeziora w jedną stronę) zabrałam aparat foto, zeby zebrać dowody. Aż nadto – przy domach w bocznych uliczkach czysto, przy głownej drodze wzdłuż jeziora – popatrzcie. Na całej długości, z jednej i drugiej strony! Nie będę malować fałszywego obrazu, jest jak jest:
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Ala/27.03.2007/
http://fabricants-btp.batiproduits.com/Villeroy-Boch/fiche/p?id=1000101857niech mi ktos tu znajdzie filizanke plz, jak zwykle upierdliwy sprawdzacz sie klania, poza tym staram sie byc normalny, jesli, to cokolwiek znaczy
No Alicjo jak ty te pare puszek nazywasz smietnikiem,to musisz wpasc do Holandii.To jest dopiero smietnisko.A zwlaszcza w zachodniej i centralnej czesci kraju.
Ta czysta,wypucowana Holandia to juz przeszlosc.Przerazenie ogarnia na mysl,co bedzie za 20,30-ci lat.Utoniemy w tych smieciach.To Pewne 🙁
To nie jest parę puszek, to się ciagnie po obu stronach tej głównej drogi, nazbierałoby się parę worków na tych 2 kilometrach! Wszystkiego i tak nie widać…
Sławek, ja tam się nie znam, ale może poguglaj za antycznymi naczyniami i tym podobnymi tej firmy, pewnie znajdziesz gdzieś historię, Gospodarz jest akurat zbieraczem i znawcą, byle czego by tu nie mówił, Helena też 🙂
Ale kto potrzebuje teraz wykwintnych naczyń, te się robi prawdopodobnie w seriach na odpowiednia kieszeń, a kibelek czy umywalkę każdy potrzebuje, zbyt zapewniony!
Wojtku z Przytoka, można Cię jakoś znaleźć w sieci?
no dobra, pogrzebalem i teraz wiem lepiej, chowam ogon pod siebie, pozdrawiam
/eshop.villeroy-boch.com/de/shopping/porzellan/show_10
Slawku, Alicja pisze Ci o antycznych, a tu mozesz sobie kupic nowe, calkiem nieuzywane 🙂
Pani Alicji uprzejmie dziekuje za sprostowanie.
Widocznie mam szczescie bywac w przyzwoitych miastach i dzielnicach i brudu nekajacego Pania Alicje nie doswiadczylem.
O Kanadzie mowic mi trudno, w koncu – ile mozna zobaczyc wzdluz drogi Mc Donalds z paroma milionami tubylcow w przydroznych miescinach ? W Kanadzie silnie wieje – czy warto bylo narazac cenna koafiure, przez dwa kilometry, z powodu mojego marnego wpisu ? Zdjecia sa fascynujace, chetnie zrobilbym powiekszenia, w ramki i na sciane.
Nic nie poradze – dalej czysty Okon.
Koafiurę? Jaką koafiurę? To bylo proste podcięcie prostych włosów. Poza tym proszę czytać z uwagą, zanim przeczytałam wpis Okonia, Panie Okoń, byłam już z powrotem. Zdjęcia zrobiłam dla siebie i dla tych, którzy dzisiaj byli zainteresowani tematem, Pan Okoń wszedł w temat na jego zakończenie, a tuż przed moimi zdjęciami. Wszystkiego dobrego w Stanach, ja zostaję w Kanadzie.
Ja bym jeszcze na chwilę powrócił do herbaty.
Każde przeżycie kulinarne zawiera znaczną dozę tego de gustibus co nie jest disputandum. Niedawno spotkałem Hindusa który od wielu lat sprowadza, miesza i sprzedaje herbatę w Szwecji. Zapytany jak – jego zdaniem – najlepiej delektować się herbatą odpowiedział mniej więcej tak:
Weź duży kieliszek do wina, wsyp szczyptę herbaty, zalej gorącą wodą, poczekaj chwilę. Spójrz na kolor, powąchaj, spróbuj. Ciesz się.
Kto pamięta pierwszy raz pitą herbatę „Assam” pod koniec lat sześćdziesiątych? Mocną herbatę ze szklanki w akademiku? Pierwszego „Earl Grey”a na zachodzie? Eksperymenty z zieloną herbatą chińską czy białą japońską?
Dla mnie nie ma lepszej herbaty (obecnie niezbyt mocny lapsan suchong bez cukru) niż pita późnym wieczorem z mojego ulubionego kubka:
http://aszyszkiewicz.data.slu.se/poherbacie/
z pajdą świeżo upieczonego, jeszcze ciepłego chleba. Mogą być nawet dwie pajdy.
Kubek ten (a właściwie cztery kubki i dzbanek) kupiłem w 1978 roku w sklepie Anu Pentik w Helsinkach jako pierwszą rzecz do naszego wspólnego domu. A chleb piekłem przez dwadzieścia parę lat po dwa-trzy razy w tygodniu.
Chętnie bym również spróbował herbaty z „Bodum Pavina Double Wall Thermo Glass”. Pewnie sobie kupię.
Ale jak już wspomniałem – de gustibus….
Borsuku
Nie ma mnie w sieci bo mam telefon na tzw.radiolinię i internetu nie ściąga. Ale mam do Ciebie namiar u Passenta (dyskusja o Europie regionów). Trochę się obrobię to napiszę – niestety korzystam użyczonych połączeń internetowych a to trochę kłopotliwe jest. Po prostu gdy mam czas na korespondencję to nie mam internetu. Ot! Następny problem do dyskusji obok ekologi – informatyzacja wsi.
Pozdrawiam
Wojtku
i to mi wystarczy 🙂
co nagle to po diable, a tradycyjna, dobrze przemyślana korespondencja, przemyślana i powolna jak najbardziej mi odpowiada 🙂 więc take your time
Pozdrawiam
Do alicji mieszkam Kanadzie 19 lat i znam ten kraj
od NF DO BC piekny kraj. To co piszesz nie zawsze
pokrywa sie z rzeczywistocia.Wyluzuj..
Obecnie mieszkam w Newmarket 50 km. na polnoc od
Toronto.
Witam
Tak się składa, że pracuję obok pubu King’s Head, a mianowicie The Phoenix 🙂 Jak wrażenia z mojego pubu ?:)