Trzy okrutne historyjki
Jeszcze chwilkę proszę, poczekajcie na mnie. Już wracam ze szkockich wzgórz i londyńskich zaułków. O całej tej kulinarnej eskapadzie oczywiście opowiem. Tymczasem muszą Wam wystarczyć anegdotki z mojego archiwum.
Doprawdy nie wiem dlaczego słowo „świnia” rzucone pod czyimś adresem uznawane jest za obelgę. To niezwykle inteligentne zwierzę nie tylko dostarcza nam więcej przysmaków niż jakiekolwiek inne, ale ma także i inne zasługi dla ludzkości. Oto rok 828. Egipt jest skolonizowany przez Arabów. Tu też znajduje się jedno z większych w basenie Morza Śródziemnego centrów handlowych. Kupcy greccy i weneccy, francuscy i germańscy wwożą i wywożą stąd przeróżne dobra. Dwaj wenecjanie – Buono da Malamocco i Rustico daTorcello postanowili ryzykując życiem przewieźć do rodzinnego miasta zwłoki świętego Marka znajdujące się na ziemi egipskiej. Weneccy ryzykanci posłużyli się prostym podstępem. Do wielkiego kosza, w którym na dnie spoczywały święte szczątki Ewangelisty, patrona ich miasta włożyli poćwiartowane kawały wieprzowiny. Arabski celnik zajrzawszy do bagażu tylko rzucił okiem na dorodny świński łeb i na tym zakończył kontrolę. Nie mógł bowiem prawowierny muzułmanin tknąć ręką mięso nieczystego zwierzęcia. Historię tę podziwiaja wszyscy turyści zwiedzający wenecką Bazylikę Św. Marka, bo jest ona utrwalona na wieki na jednej z mozaik świątyni. No i czyż można nie lubić wieprzowiny?
„W prowincji Acquapendente trzech młodych pasterzy pasło bydło i jeden z nich rzekł: spróbujmy, jak się to wiesza ludzi. W chwili gdy jeden z nich siedział na barkach drugiego, a trzeci, zarzuciwszy mu sznur dokoła szyi, przywiązał go do dębu, nadbiegł wilk. Tedy ci dwaj uciekli, a tamtego zostawili wiszącego. Gdy wrócili był już martwy, więc go pochowali. W niedzielę, kiedy przyszedł jego ojciec i przyniósł mu chleb, jeden z chłopców opowiedział mu całe zdarzenie i pokazał grób. Stary zabił go nożem, rozpruł brzuch i wyjął wątrobę, którą w domu ugotował i ugościł nią ojca zamordowanego, po czym mu powiedział, jaką potrawę spożył. Tak zaczęły się wzajemne mordy w obydwóch rodzinach; w przeciągu miesiąca zginęło 36 osób, tak kobiet, jak mężczyzn.”- ten przerażąjący opis zanotowano w „Kronice Peruggi” w dobie Odrodzenia.
Minęło kolejne pięć wieków. Zmienił się świat, zmieniłą się też Italia. Obyczaj krwawej vendetty pozostał. I każdy Sycylijczyk wie co oznacza martwa ryba znaleziona pod progiem jego domu. Nie zawsze więc pyszna dorada czy jaskrawoczerwony karmazyn zapowiada radosną ucztę.
W 1345 roku Guido da Vigevano wydał ilustrowany atlas anatomiczny. Do tego momentu lekarze w zasadzie nie zajmowali się sekcją zwłok. Tym jak naprawdę zbudowany jest człowiek mało kto się interesował. Rozwój tej dziedziny wiedzy odbywał się dzięki amatoram takim jak np. Leonardo da Vinci, który uczestniczył w 30 sekcjach.
Na początku XVII wieku zaczęto organizować publiczne sekcje zwłok. Odbywały się one w Paryżu, Bolonii, Padwie i innych centrach medycznych ówczesnej Europy. Także w Amsterdamie. Przyczyniały się one do rozwoju wiedzy medycznej. Raz do roku, tuż przed Bożym Narodzeniem, organizowano pokazowe sekcje zwłok, na które sprzedawano bilety, a dochód przeznaczano na bankiet dla lekarzy oraz zakup narzędzi do zabiegów chirurgicznych.
Publiczna sekcja byłą rozrywką dla tłumu. Była ona – jak pisze biograf Rembrandta, autora słynnego obrazu „Lekcja anatomii doktora Nicolaasa Tulpa”, rytuałem seksu, przemocy, nauki, rozbudzenia i zaspokojenia ciekawości, momentem szczególnego, chłodnego i drobiazgowego zadawania gwałtu ludzkiemu ciału. Do sekcji przeznaczano zwłoki straconych przestępców. Obraz Rembrandta przedstawia straconego przez powieszenie złodzieja Adriaana Adriaansza z Lejdy.
Doktor Tulp, medyk o międzynarodowej wówczas sławie, autor ksiąg, burmistrz Amsterdamu, zgromadził na pokazie sporą publiczność. Starczyło więc pieniędzy na zakupy narzędzi dla lekarzy i całkiem przyjemny bankiet. Medycy zmęczeni pracą przy zwłokach chętnie zasiedli za stołem, a wynajęty kucharz zaprezentował swe niemałe umiejętności, dorównując w mistrzostwie krojenia najbiegleszym wśród biesiadników.
Komentarze
Zasłabłam z przerażenia. A trzeba było przeczytać tytuł! Publiczne sekcje, rozpruwanie brzucha, wycinanie podrobów – nie, to nie dla mnie!
A wczoraj przedwcześnie uśpiła mnie książka pod tytułem „Abecadło kobiety minionego wieku”. Ojej, co za durnota! Ale mam taką znajomą, która czyta tylko i wyłącznie książki napisane przez kobiety, a już najlepiej, żeby autorka zwracała się do czytelniczek per „siostry moje”. No więc to taka książka, a autorka wielokrotnie się zwraca, siostry moje. Doszłam do momentu, jak to autorka wreszcie przejrzała na oczy i rzuciła męża, wrednego aktywistę partyjnego. I tu chyba zasnęłam nieplanowo, przez co teraz o 3:20 już mi się wstało. Po co tabletki nasenne, wystarczy odpowiednio dobrana lektura!
Alicjo, Siostro moja! Wracaj do łóżka i przestań byle co czytać (mówię z czystym sumieniem, bo właśnie rzuciłam w kąt podobnie mądrą lekturę tyle, że dotyczącą psychologii kobiet. Napisała ją niejaka dr Swift z Yale. Matko pańska, kto finansuje takie badania? I kto wpadł na pomysł, że polski czytelnik się bez tej lektury nie obejdzie? No i znalazła się Pyra, która ją wypożyczyła w bibliotece. Chciała, to ma, a teraz się złości.
Makabreski p. Piotra przywiodły mi na myśl przezabawną historię sprzed mniej więcej 15 lat. Otóz w okolicach Krakowa odkryto pozostałości po obozie łowieckim z czasów ostatniego zlodowacenia. Wśród różnych pozostałości znalazło się nieco kości ludzkich, które po zbadaniu oceniono jako pozostałości po konsumpcji. Ergo – w pewnych okolicznościach łowcy nie gardzili bliźnimi. Niby nic dziwnego w historii ludzkości, chociaż mało apetyczne. I oto grono zacnych mieszczan przełomu wieków, a nawet tysiącleci z całą powagą ogłosiło protest – oni nie życzą sobie, żeby o mieszkańcach Krakowa pisać jako o ludożercach. Nie jest możliwe, aby nasi przodkowie zachowali się w taki sposób. I na nic się zdały delikatne uwagi, że to było zanim Krakusi Kraków zbudowali. Nie i koniec. Niejśmieszniejsze w tej historii było to, że podpisało ją m.in. dwóch profesorów UJ i któryś z proboszczów.
Na mojej szfce nocnej pryzma książek nieprzeczytanych się uzbierała. Boję się czytać. Boję się, że po kilku cudzych zdaniach dojdę do wniosku iż to moje „dzieło”, które zblindowane koło łóżka leży jest do luftu. Nie potrafię już do książek podchodzić normalnie. Zamiast dać się ponieść lekturze myślę tylko jak oni opisy konstruują, dialogi ukladają i zdania klecą. Przeorały mnie miesiące pracy nad powieścią. Siedze w barze, piję piwo i zamiast sobie bleblać beztrosko z barmanką patrzę na ludzi i sceny zapamiętuję, tkam fabułę. No ale z drugiej strony to pasjonujące zajęcie i jakaś forma wyzwolenia, wolności. Jakaś alternatywa dla szarej i smętnej rzeczywistości.
Pozdrawiam
Droga Pyro,
wracać do łóżka i się przewracać z boku na bok, zakłócając sen Jerzoru – to już wolę sobie tutaj zasiąść, bo i tak nie usnę po 6 godzinach (mój górny limit) snu.
Taki Yale ma forsę na wszelkie badania. Albo też badania robi się na zlecenie każdego bogatego sponsora, byle wyszło na jego. Wspomniałam o tej „siostrze”, pożyczyła mi ostatnio sporo książek, oczywiście wszystkie napisane przez „siostry”. Wśród nich seria „Europejki”, jeszcze tego nie tknęłam, ale niedługo się dobiorę, książki młodych pisarek głównie z obszaru byłej Jugosławii, Węgier i tym podobne. Poleciłabym Ci jedną książkę, która na mnie zrobiła wrażenie, świetnie napisana saga rodzinna „Przypadek doktora Kokowskiego”. Autorką jest rosyjska pisarka, Ludmiła… no i właśnie, bij, zabij, nazwisko wyleciało mi z głowy, a książkę już Eli oddałam. Kawał doskonałej prozy, a mnie już rzadko byle co zachwyca. Próbowałam znalezć po tytule na sieci, ale nic mi nie wychodzi – w każdym razie to współczesna pisarka, podobno Czechow w spódnicy. O, i pamiętaj o Wirydianie Fiszerowej i jej życiu własnem! To jest cymes!
Co do profesorów UJ, to znowu się popisali przy okazji oświadczeń lustracyjnych, czytam na blogu p.Paradowskiej. W tym wypadku dumna jestem z U.Wrocławskiego, bo oni rokosz podnieśli już z tydzień wcześniej. Jak to nie jesteśmy ludożercami?!
Jak najbardziej jesteśmy! Tylko spojrzeć dookoła…
Sławku, dziękuję za zdjęcie Palacyku. Szkoła tańca, powiadasz? A to się porobiło!
A pamiętacie przy Parku Hanki Sawickiej (pewnie teraz inaczej się nazywa) budynek Towarzystwa Przyjazni Polsko – Radzieckiej? Otóż na zwieńczeniu tego pałacyku była kamienna gwiazda, sierp i młot i coś tam jeszcze, i ja to widziałam jeszzce parę lat temu – bo takie nieusuwalne raczej, trzeba by było zniszczyć część elewacji. Ciekawa jestem, czy to tak dalej jest. Chyba nawet gdzieś mam zdjęcie tego, poszperam w archiwach.
Tej współczesnej Rosjanki poszukam, bo jak dla mnie istniała zawsze prócz polskiej literatura rosyjska i anglojęzyczna. Za Francuzami i Niemcami nie przepadam (cały czas o literaturze mowa), a już przy Grekach, Izraelczykach i Japońcach odczuwam taką silną różnicę mentalności, że z reguły czytam ich na części – nie jednorazowo, bo mnie to męczy. Pewnie ukształtował mnie północno-europejski klimat. Jest zastanawiające, jak długotrwałe tabu kulturowe po przełamaniu zalewa nas potokiem „wyzwolenia”. Otwieram sobie stronę „Rzepy” po GW , jak codziennie i w dziale „Człowiek i nauka” widzę recenzję kolejnej polecanej książki „Jego orgazm później. Poradnik dla myślących kobiet”. Hmmm w uroczych „Listach z Zakopanego” Makuszyńskiego jest felietonik o tym, jak się ustrzec grzesznych pokus na wczasach onegdajszych. Ową przez Drobrodzieja i p. Jelenia (sic!) receptą jest trzykrotne wezwanie „Jezus, Maria, Józefie św. ratujcie mnie”. Makuszyński pisze, że od czasu ukazania się tej ulotki na korytarzach pensjonatu dawało się słyszeć owo wezwanie z dodatkiem „ratujcie mnie natychmiast”., a pewna fertyczna dama, której Makuszyński w poczuciu chrześcijańskiego miłosierdzia ulotkę wręczył, stwierdziła wzdychając smętnie „że też Pana diadeł przyniósł o trzy dni za późno”. No właśnie. Dla mnie lektura tego poradnika dla myślących kobiet jest też „o trzy dni za późno”.
Wojciechu, trudno, sam w to wlazłeś! W pewnym sensie rozumiem – bo jak się człowiek naczyta, to myśli, kurka siwa, już wszystko zostało napisane, powiedziane, co ja tu mam do dodania… A jednak ciągle powstają nowe dobre książki, na które warto tracić czas. Pyra niedawno wspominała, że podoba jej się literatura faktu, wspomnienia, biografie, autobiografie. Mnie też, szczególnie autobiografie, pamietniki. Dzienniki Kisiela to wielka kobyła, ale czy przy tym można się nudzic?! Natomiast jego powieści – nuuuuuda!
Tego rodzaju książki jak grzyby po deszczu pojawiły się w latach 90-tych, a opowiadają o czasach nam znanych, ale oficjalnie nikt nic nie wiedział. No to teraz wiemy, prawdopodobnie też nie wszystko, ale wszystkiego to i sam Pan Bóg nie wie (mam nadzieję!)
Droga Alicja
Chodzi ci może o rewelacyjną powieść Ludmiły Ulickiej, „Przypadek doktora Kukockiego”? Sagę rodu moskiewskiego doktora-położnika?
Pozdrawiam
Dzienniki Kisiela – zwróciłaś uwagę, Alicjo, jak Kisiel brzydko wyraża się o niemal wszystkich znajomych? Ot, takie wynurzenia Oleksego o lewicy, tylko w dużym rozwodnieniu.
Wojtku, pamietasz w Czajce Czechowa jest postac pisarza-doktora na T, (nie pamietam jak dokladnie, bo nie mialam Czajki w reku ze 4o lat), ktory chodzi z notesem i wszystko zapisuje? Mysle, ze Czechow sam siebie troche sparodiowal, bo przeciez i Czajka i wszystkie inne swoje sztuki nazwal komediami i tylko tradycja teatru Stanislawskiego uczynila z nich dramaty psychologiczne. W gruncie rzeczy to SA komedie.
Chodzi mi o to, ze to jest cena. Ja niemal cale zycie dorosle czytalam gazety, ksiazki, sluchalam radia czy tylko opowiesci innych ludzi z mysla, ze byc moze mi sie to „przyda” zawdowo. I to bylo znacznie ciekawsze zycie, niz obecnie, kiedy nie musze.
So, there! Podgladaj sobie i ceisz sie!
A zwróciłam, Pyro, zwróciłam uwagę… jednakże to co Oleksy, to już poniżej jaj. A przede wszystkim, jak tak można, nagrywać podobne rozmowy? „Nagrane będą czyny i rozmowy”, żeby sparafrazować Poetę…
A Renatka poszła dalej, ukryte wideo.
Nie, nie jesteśmy ludożercami, nie! My subtelne istoty!
A na mnie okropne wrazenie zrobily pamietniki Dabrowskiej. Coz to za wstretne babsko, zadufane w sobie, pogardliwe wobec tylu pisarzy lepszych od siebie (np. Nalkowskiej), nieustajaco tropiace Zydow w srodowisku pisarskim, lub nawet zydowskie zony.
Mialam z Dabrowska nieprzyjemna przygode, niedlugo przed jej smiercia. Na pietrze nad jej mieszkaniem, gdzie mieszkala ze swoja zyciowa partnerka Anna Kowalska , mieszkali przyjaciele moich rodzicow. Idac kiedys do nich zobaczylam ze na kladce schodowej przytuylony do drzwi Marii i Anny, siedzi pies-wilk, ale jakis tak przestraszony, rozdygotanay, ze podeszlam do niego (mialam wtedy z 15 lat), ukleklam i zaczelam go drapac pod brodka, przemawiajac czule. Pies tulil sie do sciany. Nagle otworzyly sie dzrwi i stabela w nich Wielka Pisarka z Grzywka, przed ktora czulam nabozenstwo.
Wybelkotalam cos, ze piesek jest przestraszony, ale Wielka Pisarka bez slowa wsciekle szarpnela psa za obroze, wciagnela do srodka i z hukiem trzasnela mi (wciaz kleczacej) drzwiami przed nosem.
Przyjaciele rodzicow probowali to jakos tlumaczyc i nawet dalam sie przekonac, ze byl to pojedynczy glupi gest.
Dopoki nie przeczytalam jej pamietnikow.
W dziennikach nie sposob sie zaklamac i prawdziwa natura zawsze wychodzi na wierzch. I w dziennikach Maria Dabrowska objawila mi sie dokladnie taka jak wtedy, gdy kleczalam przed jej przestraszonym psem – wredna, niezyczliwa ludziom, przekonana o swoim geniuszu. Gdyby dzis ktos sie tak zachowal wobec psa, chocby byl laureatem literackiego Nobla, zostalby opieprzony przeze mnie od gory do dolu. Ale mialam 15 lat i czulam respekt przed chamstwem doroslych.
Powieść jest mocno osadzona w realiach Hiszpanii i Polski a sylwetki bohaterów chyba psychologicznie prawdziwe. Wydrukowałem kilka egzemplarzy, dałem do przeczytania znajomym i teraz książka żyje własnym życiem – krąży po środowisku jak samizdat. Mimo, że to powieść ludzie biorą ją za wspomnienia i ku memu zdumieniu całkiem ciepło o niej mówią. To zaskakujące, bo to rzecz o wolności, zrywaniu więzów i odrzuceniu norm, zobowiązań i tzw. „porządnego, normalnego życia”. Widać trafiłem w czułą nutę i marzenia czterdziestokilkulatków, zarówno kobiet jak i mężczyzn. Obok idiotycznych pytań typu:”Co na to twoja żona?” mam też ciekawe opinie. Ostatnio wysokiej rangi urzędnik regionalny zaczepił mnie na ulicy i mówi:”Dostałem twoją książkę i całą noc czytałem. Tak mi życie daje ostatnio wp….ol, że najchętniej bym wszystko rzucił w p…du i ruszył w drogę”. No to mu odpowiedziałem”Nie ględź tylko ruszaj przed siebie”. Smutno popatrzył i pomyślałem, że wystarczą mu nocne marzenia nad moim tekstem a to dobrze książce wróży. A sprawia facet wrażenie dobrze naoliwionej śróbki w państwowej maszynie i fundamentu moralnego społeczności! Oby jak najwięcej takich cichych marzycieli-może jednak tekst sprzedam.
No ale kończę ten temat, bo wkrótce Piotr-Szkot kilt zrzuci, wróci do kraju i porządek na blogu zaprowadzi. Strasznie się rozbrykaliśmy pod nieobecność gospodarza. Tylko wino mistella, mocne fajki i imprezy wrocławsko-poznańskie z dawnych lat. A gotowania niewiele!No ale przecież gicz wykupili.
Pozdrawiam serdecznie
Heleno, pisarze na ogól nie są ludźmi sympatycznymi (może z wyjątkiem naszego Wojtka). Niedawno czytałam (jest taka seria, ale tytułu nie pamiętam o małżeństwach pisarzy i innych luminarzy kultury) dwie pozycje : O małżeństwie Zofii i Tadeusza Żeleńskich, oraz o Iwaszkiewiczach. No, nie wiem, czy chciałabym obydwu panów w swojej rodzinie mieć. Po Orzeszkowej została zła sława pani o żelaznej ręce dla służby i o Konopnickiej też nie można powiedzieć, żeby w życiu wykazywała się podobną wrażliwością społeczną, co w literaturze. O moim ukochanym Wańkowiczu i jego traktowaniu innych pisarzy też napisano niemało Najnowsza biografia Leśmiana to też swego rodzaju studium osobliwości. Ja wiem? Może tak się za talent płaci?
Znalam dwie urocze panie w Nowym Jorku, ktore mialy w rodzinie Iwaszkiewicza (zona Iwaszkiewicza byla jedna z legendarnych siostr Lilpop) i one, faktycznie czasami wstydzily sie Iwaszkiewicza – kiedy wlazil w tylek wladzy komunistycznej i usilowal tlumaczyc w swoim felietonie w Tworczosci przesladowania opozycji. Kiedys rozmawialam o tym z Pania Halina Rodzinska (zona Artura, jedna z Lilpopek) i ona nie moga sie nadziwic dlaczego szwagier to robi, bo przeciez nie musial – mial dosc talentu aby sie nie podlizywac.
No a co powiecie o pisarzach nihilistach i abnegatach. Gdy studiowałem we Wrocławiu żywa była jeszcze legenda Rafała Wojaczka. Nawet była trasa spacerowa „szlakiem Wojaczka” po knajpach w których się zapijał. Ba, można było za kilka setek wódki nająć sobie przewodnika, który snuł po drodze barwne opowieści o poecie – w tej knajpie wiersz, tu delirium tremens a tam próba samobójcza.
Albo Charles Bukowski, którego plakat oprawiłem w ramki i powiesiłem w sypialni. Co rano patrzy na mnie ironicznie paląc czarną, mocną cygaretkę. No i daje mi dystans do życia.
Jakie „nic o gotowaniu”? Jakie nic – Wojtusiu? Właśnie idę sobie zrobić omlet z niebieskim serem i zielonym groszkiem (Ani dzisiaj nie ma) i jak chcesz, mogę przepis dać.
Poproszę Pyro o przepis. Co prawda nie jestem mistrzem w gotowaniu omletów, ale może się uda.
Omlet to ja robię tak:
– 4 jajka wezmę, bedzie na dwie osoby (?)
– jajka do miski rozbiję, doleję ciut wody z kranu
– rozbełtam bez ubijania na pianę
– patelnię żeliwną na średni ogień
– kawałek masła na patelnię, niech się roztopi ale nie spali
– jajka na to wylać
– łopatką drzewianną od czasu do czasu poruszać ale bez przesady
– jak się prawie zetnie (na popwierzchni może być lekko lejące się) – gotowe
– na talerz, parę plasterków sera, łyżkę śmietany
– można solić, pieprzyć ale ja przeważnie nie
P.S.
Czy muszę dodawać, że omlet najlepszy z grubą pajdą chleba?
Dla mężczyzny – z trzech jajek.
Jaja roztrzepać porządnie z 3 łyżkami zimnej wody. Popieprzyć, wkroić 5- 10 dag sera (jeżeli typu bleu, to nie solić, bo ser słony). Na patelni o grubym dnie silnie rozgrzać sporą porcję masła (raz nie zaszkodzi). Na gorące masło wylać jajka i smażyć podważając brzegi i zlewając masę jajeczną pod spód. Poczekać, aż jaja się zetną, a od spodu będzie to pięknie zrumieniony placek. Na połówce tego omletu ułożyć co kto tam ma – plastry pomidorów, albo smażone pueczarki, albo groszek, albo co – przykryć drugą połową i zsunąć na duży talerz. Najlepiej byłoby mieć jeszcze kilka liści sałaty, ale jak nie ma, to nie. Robota na 5-6 minut, a porcja wystarcza za obiad. Acha. Tłuszczu nie należy naprawdę oszczędzać, bo przypalony omlet jest herezją kulinarną.
O proszę! A jak ja napisałam niepochlebne słowo o Toni Morrison, to posypałaś gromy na mnie, Heleno!
Niepochlebne, bo zachowała się tak, jak się zachowała i wystawiła o sobie świadectwo jako człowiek.
Może czasem lepiej pewnych rzeczy nie wiedzieć.
„Noce i dnie” Dąbrowskiej jedni uważają za knot, a ja za kawał dobrej literatury, a psychologiczny portret Barbary Niechcicowej wrecz doskonale nakreślony. Nie czytałam jej dzienników i mało o niej wiem jako o człowieku, poza jakimiś informacjami kursującymi w formie plotek. I właściwie bym chętnie poczytała te dzienniki. Przy okazji, trudno uwierzyć, że takie dzienniki nie są pisane z myślą o przyszłym czytelniku! Z pewnością jest to obraz wykreowany, ale i tak coś tam z niego przebija, kawałek osobowości.
Dzieki za przepisy.To w zamian fragment mojej książki z omletem w tle.
Bohater cały dzień wlókł się w deszczu po Pirenejach i w końcu – przemoczony i przemarznięty znalazł kąt do spania.
„…Wieczorem kolację pitrasili wspólnie – ledwie zmieścili się w ciasnej kuchni. Ale w końcu było ciepło. Siedzieli ściśnięci jeden obok drugiego między rozgrzanymi garami, nad którymi można było ogrzać dłonie. Mateusz dostał kosz cebuli do obrania i krojenia: ciachał ją scyzorykiem na piórka jak gospodarz kazał, a łzy płynęły mu z oczu nie wiadomo czy od cebulowego zapachu czy od dymu fajek snującego się sinymi kłębami po kuchni. Hiszpanie ugotowali zupę z niczego, gorącą i pikantną aż pot występował na czoło. Do tego tortilla – omlet wielki jak tort i aż gęsty od cebuli, ziemniaków i czosnku. Ktoś otworzył wino; jedno, potem drugie i trzecie – najpierw z szafki kuchennej a potem z zapasów noszonych w czeluściach plecaków. Butelki krążyły wkoło i rozwiązywały języki. Mateusz zapomniał o dreszczach, poczuł ciepło i senność. Słuchał rozmów, których nie rozumiał, śmiał się gdy inni się śmiali. Był jak na rauszu, choć niewiele pił, ledwie mocząc wargi w winie. Dobrze mu było wśród tych ludzi pachnących potem, w kwaśnym zapachu wina, tanich fajek i cebuli. Nareszcie poczuł się bezpiecznie. W końcu zmęczony wymknął się do pustej sypialni i wdrapał w mokrych spodniach na chwiejne, piętrowe łóżko. Tam zwinięty w kłębek, opatulony śpiworem i kocami przeczytał jeszcze kilka zdań z kraju. Kilka zdań o miłości i tęsknocie, wysłanych z ciepłej pościeli na drugim końcu Europy. Wystukał niezgrabnie palcem, że już jest dobrze, że doszedł, że zasypia szczęśliwy. Miał wrażenie że zasypiają razem.”
Pozdrawiam
kassiag,
dziekuję za podpowiedz, właśnie, Ludmiła Ulicka! A jak Tobie podobała się ta książka? W moim wieku pamięć ma prawo szwankować. Psiakrew, więcej fosforu, więcej ryb!
Pyro, tak ja robię omlety (często pieczarki, papryki i co się da i zdarzy w środek), z sześciu jaj na nas dwa robię. O właśnie, w sam raz na dzisiaj! Miałam zamiar robić pierogi ruskie w ilości większej i zamrozić trochę w porcjach, bo jak dziecka przyjadą na święta, to z chęcią zjedzą między tym a owym posiłkiem, od Chinki trudno wymagać, żeby robiła ruskie, tym bardziej, że ona filozof bardziej, niż kucharka. Co nam nie przeszkadza filozofować w kuchni ( ja gotuję, ona polewa wino dla kucharza) i rozprawiać sobie o ważnych egzystencjalnych problemach, z których większość ja już mam za sobą. Ruskie jutro, bo zabrakło mi mąki.
Wojtek, opis krajania cebuli wycisnął mi łzy z ócz!
A bo Mateusz nie wiedział, że poza ostrym nożem, którym tę cebulę sie kraja, to trzeba ten nóż co rusz pod zimną wodę.
Tak powiadają, ja robię po staremu, szlocham, a co – jest wymówka! A poza tym kupuję spanish onion (nomen omen!), która jest łagodniejsza od popularnej cebuli i tak w oczy nie bucha.
A Helena pewnie nabiera szlifu współczesnej męczennicy. Niech tam, jeżeli jej to sprawia frajdę, niech ma. Ulicką sobie zapisałam I tak mi się przy okazji plącze po głowie (przy okazji tych naszych rozważań o literatach) że niektóre cechy charakteru niejako predystynuja do niektórych dziedzin twórczości, czy raczej dziedziny te przyciągają osobników o specyficznej wrażliwości). Niemal dwadzieścia lat pracowałam b.blisko teatru muzycznego – oni na dole, my na górze, oni przychodzili do naszej knajpy, my urywaliśmy się z roboty, żeby być na kawałku próby . Taka sobie symbioza. Obserwowałam towarzystwo niby z bliska, a jednak z zewnątrz.Poza tym na codzień wspólpracowałam z ludźmi z estrady, muzykami, plastykami itd itp, po dziennikarzy włącznie. Każda grupa wykazywała jakieś tam cechy wspólne. Np wśród tancerzy była zawsze pokaźna grupa gejów. Oni cechowali się właśnie niesłychanie wysublimowaną wrażliwością na ruch, barwę, kształt. Od tej pory bardzo lubię gejów w męskim wydaniu. To niemal idealni kumple dla kobiet – mogą stanoowić doskonałą eskortę na imprezie, tańczą dużo i chętnie, potrafia doradzic w sprawie kiecki a nawet perfum – i oczywiście nigdy nie liczą na „rewanż”. Z niemym podziwem patrzyłam na aktorów i śpiewaków, na ich napady histerii, tremy, niskiej samooceny na zmianę z napadami megalomanii ; mimozy takie, a ponad metr w barach. Tylu ludzi, jakoś tam ualentowamych, jakoś tam wielkich w tym swoim szarpaniu się z zawodem. Wiecie? Życie i twórczość są jednak piękne.
Nic dodać, nic ująć Pyro. Henryk Tomaszewski i Pantomima Wrocławska na myśl mi przyszła. Ojej! ale nie wolno nam szerzyć propagandy homoseksualnej, pamiętaj! Myślcie sobie co chcecie, ale ja uważam, że najwiekszym homofobem jest ten, który/która jest ukrytym homoseksualistą. No dobra, Romuś, to popatrz w lustro i się zlustruj…
Matko Święta
Ten mój bohater bohater po omlecie to do kochanki pisze, a nie do kochanka. Wygląda na to, że muszę znów przerabiać fabulę skoro tak odczytałyście. Kłopot mam bo choć lubię homo to jestem hetero.I jak tu się wcielić w tę postać. To chyba za ciężka próba.
Pozdrawiam z pewnym lękiem
ojtek, coś Ci się pokiełbasiło. My wcale nie o Twoim bohaterze, tylko tak ogólnie. Zawsze czytałyśmy kochankę w ciepłej pościeli. To były takie sobie meandry naszej wyobraźni. Nie miały nic wspólnego z Twoim Wędrowcem.
Ja się z Wami żegnam do poniedziałku. Życzę wszystkiego dobrego.
Wiesz co, Wojtku? To jest naprawde bardzo ladnie napisane. Mysle, ze kazdy wydawca Ci to przyjmie. Zacznij rozsylac. Chyba nie bedzie zadnego problemu.
Ten portret Charlesa Bukowskiego, to mi przypomnial, jak na samym poczatku 1969 roku przyjechalam do Nowego Jorku – nieszczesliwa, upokorzona (Marzec 68), bez pomyslu co dalej z zyciem. I wkrotce po przyjezdzie odkrylam istnienie Andy Warhola – nie, nie tyle artysty, co wyzwolonej osobowosci, czlowieka kompletnie wolnego, ktory rzucal wyzwanie otaczajacemu swiatu. I to mnie jakos tak poruszylo, nawet wzruszylo, ze wyrwalam sobie portret Warhola z kolorowego dodatku do NYTimesa i powiesilam nad lozkiem – aby przypominal mi do czego aspiruje.
To jest strasznie wazne, aby takie przypomnienie miec przed oczyma. W zeszlym roku w lecie spacerujac po targu antrykow na Portobello Road, nadzialam sie raptem na ogromny sztych Feliksa Topolskiego. Ale malo tego – byl to rysunek z bodaj 1967 r., kiedy w Lodynie odbywal sie pierwszy Miedzynarodowy Festiwal Poezji, i rysunek byl zrobiony dla upamietnienia uczestnikow-poetow . A wiec na pierwszym lanie ogromny portret zgarbionego, czytajacego z zeszytu Alana Ginsbourgha, a ponadto Andrieja Wozniesienskiego (ktorym wlasnie w 1967 r. zaczytywalam sie), Stevie Smith, jqcys inni poeci, ktorych twarzy nie rozpoznawalam, a gdzie tylko sie dalo byly odrecznie przez nich samych napisane ich wiersze. Ten sztych jest (jak sie pozniej dowiedzialam) ogromna rzadkoscia, wszystkiego 30 egz, zostalo zrobionych – tylko dla uczestniczacych w festiwalu poetow. Cena sztychu byla kompletnie nie na moja kieszen, zas kobieta, ktora to sprzedawala okazala sie byc stara przyjaciolka Topolskiego i jego zony. Co wiecej – byla na tym festiwalu w 1967 r. Powiedzialam, ze strasznie zaluje, ale mnie nie stac na ten sztych i wrocilam do domu podlamana, A wieczorem zadzwonilam do tej marszadki i zaproponowalam jej jedna trzecia tego co ona chciala, przepraszajac i mowiac, ze jest to maksymalna cena, jaka moglabym zaplacic, choc sztych niewatpliwie wart jest duzo wiecej.
I wyobraz sobie, ze ona sie zgodzila! Pognalam nazajutrz i mam ten swztych w salonie na scianie . I on mi wlasnie ma przypominac co dla mnie w zyciu jest wazne.
Wiec ja tego Bukowskiego bardzo dobrze rozumiem.
Czekajcie. Z innej beczki – rozmawiałam z moją przyjaciółką dzisiaj i tak się zgadało na temat, skądinąd nas już nie za bardzo dotyczący. Ale reklama jest świetna, widziałam wiele, ale ta – doskonała!
Stało to we Wrocławiu, na Oporowie:
http://alicja.homelinux.com/news/Wroclaw2003/HPIM0359.JPG
Coś mi się zdaje, żeśmy zeszli na wspominki przy okazji nieobecności Gospodarza – ale przecież ciągle gadamy o jedzeniu!
Heleno, powinnaś spisać swoje wspomnienia (jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś). Podrzucasz to i owo, a mnie coraz bardziej ciekawi, co jeszcze. No! Do dzieła!
Czytałam kiedyś książkę Ewy Hoffman – „Lost in translation”. Jakoś te jej opowieści kojarzą mi się z Tobą, chociaż na pewno to nie jest to 🙂
Witam,
Co do swin i wyznawcow Islamu:
pewnego dnia, aby przywitac nowego studenta – kandydata do doktoratu poszlismy do restauracji azjatyckiej. Nic wykwintnego, akurat na kieszen biednych pracownikow nauki. Takich knajp z obrazkowymi menu jest w moim miescie na peczki, mozna tam nie drogo zjesc, trzeba tylko miec pancerny zoladek i ufnosc, ze to nie kot sasiada dzis robi za kurczaka.
Ale nie o tym chcialem.
Kiedy przyszlo do zamawiania, nasz nowy student (Algierczyk) glosno i wyrazne przeegzaminowal kelnera na okolicznosci obecnosci wieprzowiny w oferowanych daniach. Kiedy w koncu wybral on kota…, tj. kurczaka po jakiemus tam, zadalem mu pytanie, co zlego jest we wieprzowinie. On zas odparl, ze nie je wieprzowiny, bo swinia to brudne zwierze.
– A dlaczego brudne ? – pytam dalej.
– No bo swinia je byle co – padla odpowiedz.
No i mnie ponioslo. Grzecznie, ale mnie ponioslo, bo od kandydata do doktoratu z nauk biologicznych mozna – I TRZEBA ! – wymagac wiecej. Zapytalem wiec kolege, czy je ryby. Oczywiscie, ze je. Powiedzial, ze pochodzi z jakies portowego miasta, a wiec owoce morza stanowia czesc menu. I wtedy obrazowo, ale grzecznie wyjasnilem koledze, ze wiekszosc miast portowych, szczegolnie w krajach o luzniejszych standardach srodowiskowych wywala swoje smiecie oraz scieki komunalne, czyli … wiadomo co – do morza, albo bezposrednio, albo za posrednictwem uchodzacej nie opodal do morza rzeki. Taki nieprzerwany tasmociag materii organicznej to koryto, z ktorego zywi sie bezposrednio calkiem sporo gatunkow owocow morza, ktore potem my konsumemy bez wzgledu na religie, no chyba ze ktos jest wyznawca scislego wegeterianizmu. W tym kontekscie nazywanie swini brudnym zwierzeciem poniewaz „je ona byle co” jest cokolwiek glupie, zwazywszy na dzisiejsze metody chowu tych zwierzat.
Nie zdobylem sobie w ten sposob przyjaciela, ale bylem w porzadku wobec siebie, ze nie pozwolilem na rozprzestrzenianie glupstw przez ludzi, od ktorych trzeba wymagac wiecj rygoru w tym, co mowia, zwlaszcza na tematy pokrewne ich specjalnosci.
Bo gdyby ow student odpowiedzial po prostu, ze nie je on wieprzowiny, gdyz jego religia mu nie pozwala, wtedy wykladu o lancuch pokarmowym w morzu by nie bylo. Szanuje wierzenia innych i jesli ktos ma taki kaprys, ze z ich powodu nie je swinek, to jego sprawa.
Jego sprawa, a nasza korzysc, bo bedzie wiecej smacznego mieska dla nas.
Pozdrowienia,
Jacobsky
Pozdrawiam Montreal, w Kingston wiosna prawie, prawie… niedługo dojdzie do Montrealu, Jacobsky.
A świnia byle czego nie je i bynajmniej nie tarza się w bagnie z ochotą, chyba, że jest zmuszona, żeby się ochłodzić. Mówię Ci to ja, córka weterynarzy, świnkę niejedną też hodowaliśmy.
Wyjątkowo inteligentna nierogacizna, no ale się tak przyjęło, że świnia to świnia. A powinien to być komplement.
Alicja,
u „nasz” tesz wiosna. To biale paskudzctwo znika we wiosennym tempie. Rano jakas ptica spiewala, co to jej nie bylo slychac od zeszlego roku – chyba wiosna idzie.
Ja czekam na wiosenny koncert zab. Moja dziewczyna mieszka przy podmoklej strefie chronionej i co wiosne mozna ogluchnac od kumkania i rechotu zab.
Wlasnie… moze by tak cos o zabich udkach ?
Alicjo, Ewy Hoffman nie wspominaj przy mnie mnie. Kiedys, przed laty usilowala odbic mi chlopa. Pogonilam jej ostro kota;)
A serio tak: zaczelam czytac Lost in Translation, ale odlozylam po cztredziestu paru stronach – bo bylo zbyt bolesne. Ta ksiazka wciaz stoi na polce niedoczytana. To chyba swietna pisarka.
Jakobsky; Ty naprawde jestes dumny z opowiesci, jak utarles nosa muzulmaninowi? Byles ” w porzadku wobec siebie”? Spodziewam sie, ze jestes otoczony przyjaciolmi i szalenie popularny w swoim gronie. Najwazniejsze jest miec racje, prawda?
Heleno,
nie upierałabym sie przy tym, że Ewa Hoffman to swietna pisarka, bo co ona poza tym napisała?. Ot, ciekawe wspomnienia zgrabnie opisane i tyle, a nic innego jej nie przeczytałam, tylko tę jedną jej książkę, po angielsku zresztą. Nie wiem, czy Ci polecać czy nie, bo dla mnie to było interesujące. Może zerknij na 42-gą stronę i sama zdecyduj. O diabli, chłopa Ci podrywała?! A to wereda jedna!
Nie, napisala jeszcze kilka ksiazek, w tej chwili pamietam jeden tytul: Sztetl. Ale ma bardzo dobrte recenzje na calym swiecie.
Ona mi nie tylko podrywala, ona dzwonila do nas o polnocy i kiedy ja ( ja!) podnosilam sluchawke, wolala go do telefonu! Bylo to , ile? Ze 30 lat temu.
Helena,
nikomu nie ucieralem nosa. Wygadywanie bzdur nie ma religii, a wiec muzulmanin czy nie, zachowalbym sie podobnie gdyby ktos wyplatal podobne androny. Proprawnosc polityczna trkaktuje z nalezytym jej szacunkiem. I dystansem.
Co do wyciaganych przez Ciebie wnioskow a priori na temat moj i mego otoczenia w tamtej konkretnej sytuacji nie bede sie wypowiadal. Rownie dobrze moglbym wyciagnac swoje po wyznaniu, ze na polce stoi niedoczytana ksiazka. Np. to, ze za ksiazka byla raczej dluga i zbyt zlozona.
Jak moj wpis ?
dobranoc i slodkich snow
papa
Stary Testament podobnie jak Koran zabrania jedzenia nie tylko wieprzowiny,ale rowniez krewetki,kraby,malze i homary sa na tej zakazanej liscie oraz wszyskie stworzenia ktore wychodza lub wchodza do morza lub rzek i jezior np: zolwie,weze etc.
Najlepiej zapytac rabina lub cadyka oni wiedza najlepiej co zakazane i nie koszerne:)
O, akurat! Będzie mi ktoś mówił, co mam jeść, a co nie! Omlet z szynką, papryką i cebulą udał się i owszem, przysmażony na rumiano.
Heleno, jak tak pogooglowałam , to okazuje się, że poza Lost in translation i Sztetlu to jakoś nie bardzo o tej Ewie Hoffman… Może i ma świetne recenzje, tylko znaną pisarką raczej nie jest. Ja zwróciłam na tę książkę uwagę, bo zaciekawiła mnie tematyka emigracji. Ale nie przypominam sobie, żeby to była „głośna” pozycja na rynku księgarskim. A co do recenzji, to Gretkowska pokazała, jak to się zgrabnie robi, wystarczyło niewinnie omotać Miłosza, zapytać o zdanie i z prywatnego listu zrobić „recenzję”.
chcialoby sie spytac, gdzie klopot? swinka, Jakobsky, czy muzulmanin?, a podobno mialo byc kulinarnie, zrobilo sie prawie literacko i z przytykami, oj Pana Piotra nam trzeba
swoja sciezka, tradycje kulinarne maja sie nijak do dzisiejszej wiedzy, swinia brudna, wegorz sliski itp itd toz to wszystko jakies miazmiaty zatechle , zupelnie inna kwestia jest oczywiscie wiara, czy tradycja, ktora nakazuje, tudziez zakazuje tego, czy owego od do, w ogole, czy jeszcze inaczej, ale zawsze po swojemu, niech kazdy robi z tym na co ma ochote, czy jakis wyzszy przymus, sa to sprawy totalnie prywatne
Jakobsky ma o tyle slusznosc, ze mlodziak powinien najpierw wiedziec, a potem ew. wstawic swoje trzy grosze i do tego uczciwie, a nie, ze swinia brudna,
Pyro, jestem, jestem ino troche pozno!
Przepis omletow przeczytalam.Ja nigdy nie dodaje wody!
Najczesciej najpierw opiekam bekon na chrupko.Odkladam,potem wrzucam czerwona cebule,dalej papryke i zalewam wszystko jajami.Jak omlet lekko jest sciety, dokladam bekon.Calosc podaje z salata i swiezym chlebem lub bagietka.
Heleno,czytalam kiedys ksiazke Haliny Rodzinskiej o jej i Artura zyciu w Ameryce! I z tej ksiazki sciagnelam przepis Neli Mlynarskiej na polski barszcz i bigos.Do dzisiaj jestem tym receptom wierna.
Chcialam dorzucic,ze nie tylko do pisarzy mozna stracic cala sympatie.
Ja kiedys uwielbialam Salvatore Dali.Podziwialam zawsze jego obrazy.Az pewnego dnia przeczytalam jak to malarz obciol pelikanowi dziob,zeby zobaczyc,jak ptaszysko da sobie rade?!
Co za idiotyczny i okrutny pomysl! 😕
No i czar prysl.Teraz za nic nie potrafie jego obrazami sie zachwycic 🙁
Nie wiem,czy czasami nie gadam,jak dziad do obrazu? Chyba wszyscy juz spia?
Pozdrawiam.Ana
http://www.chefsimon.com/cuigr.htm
zabie udka w obrazkach
15 udek, 2 czosnki, 150g masla, maka do obtoczenia, pietruszka na wierzch
nie wszyscy, z tym Dalim sie dowiaduje coraz gorzej, mnie przeszla fascynacja, a byla spora, po wiesciach o jego frankistowskich sympatiach, zeby nie powiedziec koligacjach
O nie Slawku,za zabie udka serdeczne dzieki,ale nie skosztuje!
A propos Dalego ,masz racje,jeszcze faszysta na dokladke!!!
do Alicji, w Palacyku do tego biura-kancelarie i bar ” U Janka”
Omlet z szynką, papryką i cebulą udał się i owszem, przysmażony na rumiano.
Alicjo! Ty to masz zdrowie ,na noc omlet z cebula i przysmazony.Dla mnie to zbrodnia,ale co cialo to obyczaj.Ja przed snem to tylko herbata lub whisky.
zaluj, to naprawde przednie danie,
Nie wiem Alicjo, ale Ewa Hoffman jest w brytyjskich lekturach szkolnych, natomiast Gretkowska nie byla nawet chyba tlumaczona.
Powiedz mi, jak Ty to zrobilas, ze ja staje w obronie Ewy Hoffman, ktora mi tyle nerwow napsula?
Ana – to prawda, Dali byl frankista, jedyny chyba wybitny czlonek artystyczno-literackiej elity Hiszpanii, ktory byl po stronie Franco.
Dwa lata temu bylam na fenomenalnej wrecz wystawie Dali. Sadzilam, ze sie wynudze, ale okazalo sie, ze byl on rewelacyjnym ilustratorem literatury (Piesn nad Piesniami, Gargantua i Pantagruel, masa innych dziel literackich). No i te rzezby jego! Boze, jak znakomite. To co nam sie na ogol kojarzy z Dalim (zegary, zona Galina) to tylko maly wycinek jego oevre’u.
Ale faszysta. Szkoda.
Slawku,skusze sie,jak bede na bezludnej wyspie i nie bedzie wyboru!
Ale i tak balabym sie,bo a nuz usmaze zaczarowanego ksiecia i co wtedy?
http://alicja.homelinux.com/news/Food/Frog_legs.jpg
Zrobiłam, ale nie jadłam. Podobno były pyszne. Tylko dużo roboty przy jedzeniu, zauważyłam 🙂
Ogryzanie kosteczek i tak dalej…
Heleno, ja nie jestem przeciwko Ewie, tylko uważam, że nie powala na kolana. A Ty prawdopodobnie bardziej śledzisz jej karierę niż ja, bo ją znasz prywatnie, nieważne animozje. A Lost in Translation jest ciekawą książką (tu już Cię namawiam, zebyś przewróciła na 41-szą stronę… ).
Slawku,
narobiles apetytu tymi obrazkami. Na tej samej stronie jest jeszcze link do pierozkow ze slimakami (Piroguis aux escargots) oraz pasztecikow z tymiz. Tez wygladaja niezle, ale bardziej skomplikowane w wykonaniu. Do tego sugestia kucharza: paszteciki wykonywac sluchajac „Let’s dance” Davida Bowie 🙂
Do Any
Dodawanie mleka lub wody do omletu (1/2 – 1 lyzki na jajko) ma sens, bo te plyny parujac zwiekszaja objetosc i puszystosc omletu. Wazne jest ubijanie widelcem, nie trzepaczka i niemieszanie w trakcie smazenia, bo wyjdzie jajecznica. Ale to i tak kazdy juz wie.
usmazony ksiaze? to juz ladnie brzmi, sadze, ze nie jeden by chcial, nawet za cene usmazenia, Dali i tak zostanie jedna z referencji surrealizmu, tylko ta estyma mocno u nas opadla, jak widze, ale ludzie i tak zapomna, ze sie wiazal, zostanie najwazniejsze- jego dzielo, kto dzis wypomni Picasso, ze malowal golabki pokoju na kurtynach we wrednym systemie?
… i to było chyba we Wrocławiu na zjezdzie młodzieży świata czy jakoś tak, tak mi się cos majaczy z tym Picassem. Patrzcie, Gospodarza nie ma, a myśmy się tu rozpanoszyli i rozgadali, że hej! Na drugi raz niech nas nie opuszcza! A z drugiej strony – radzimy sobie w potrzebie!
Nemo, ja łyżkę wody też do omletu, a cebulę z papryką i szynką zasmażyłam leciutko obok, dopiero jak omlet z jajc się ściął, to walnęłam na połówkę to wszystko, przykryłam drugą połową, podsmażyłam chwilę – i gotowe.
oj tak Alicjo, upacial nam firanki w bylym Breslau
Firanki czy ścianę?
to moze golabki?:
na 5 osob
3 golebie, prawdziwe, nie te z firanki
200g wedzonego boczku
1 duzy ziemniak
2 marchewki
2 cebule
2 wloszczyzny
10g masla
75cl wody
3 luzki oleju
sol, pieprz
przekroic golebie na pol, ” obzlocic” w mieszance oleju z maslem
podrobic ziemniaka, cebule i boczek
wlac wode,
sol, pieprz do smaku
dusic ok 30 min
odlot, pod warunkiem, ze golab nie pocztowy, znaczki nie sluza watrobie
No a kto te gołąbki ukatrupi, i skąd je wziąść? Ale ale, przepiórki mogę i owszem, zakupić!
chyba jednak te firanki W 1948r. odwiedza Wrocław uczestnicząc w Światowym Kongresie Intelektualistów w Obronie Pokoju, chyba jednak podarowal ta rycine, a nie mazal po firankach, ale jest juz tak pozno, ze sam nie pamietam, tym bardziej, ze mnie przy tym nie bylo, golab, w kazdym razie i tak sie przewinal i stad przepis
trzeba kupic juz trupy, poprosic pana, coby na pol przepitolil, a reszta juz z gorki
Gołąbków to ja u nas nie widziałam. Przepiorki i owszem.
O, rację masz, intelektualiści w obronie pokoju, i stąd gołąbek pokoju! Gdzież bym takie pokojowe ptaszki zajadała! Ale hipokryzja swoją drogą, dlaczego przepiórkę, a nie gołąbka? Dlaczego świnkę, a nie psa czy kota? Takie to my som żercy. Zabek to ja jednak nie chcę próbować, senkju i mersi buku . Oraz danke szein.
slawek,
oczywiscie, ze mialo byc kulinarnie. I bylo. W koncu byl opis restauracji azjatyckiej, a nawet namiastka serwowanych tam smakow.
Co do – jak nazywasz mlodzianina – to nie byl to zwykly mlodzian, ale aspirant do doktoratu z biologii, a wiec pewne zasady obowiazuja. Wyksztalcenie zobowiazuje. Miedzy innymi do nie wygadywania byle czego.
Dodatkowo, jako amator i konsument wieprzowiny moga rowniez czuc sie dotkniety, jak mi ktos mowi, ze moja swinka to jakies podle jadlo, i dlatego, ze „jest brudna” i ze „je byle co”.
Jacobski, poniewaz WYBRALES aby ciagnac temat swojego bohaterskiego starcia z muzulmaninem, przrestrzegajacym nakazow swej religii, to niechze Ci powiem kawe na lawe:
zachowales sie bardzo niewlasciwie i nie pomoze tu powolywanie sie na nauki biologiczne. Ja powolujac sie na nauki biologiczne moglabym w gronie znajomych religijnych katrolikow w restaucaji zajac zdecydowane stanowisko w kwestii czy zygota jest dzieckiem i czy aborcja jest mordowaniem dzieci i byloby to tez wysoce niewlasciwe.
Moge z tym pogladem polemiziwac nie atakujac ludzkiej WIARY. Jesli ktos wierzy ze zygota to jest to samo co plod, to dopoki nie jestem zmuszana do wierzenia w to samo, moge zostawic ludzi w spokoju i uszanowac ich tradycje.
W Anglii istnieje taki nakaz dobrego wychowania, ze przy stole nie mowi sie o religii i polityce. Wlasnie po to by nie prowokowac do wypowiadania rzeczy niegrzecznych i bolesnych dla innych przez obroncow Jedynie Slusznej Prawdy.
Jakobsky, oczywiscie, po stokroc racja
smacznego weekendu,( koniec tygodnia mimo wszystko brzmi glupio)
oj Heleno lejesz oliwe do ognia, ktory sie nawet nie pali, toz to bylo o czym innym, nie je, to nie je, ale moglby uzyc innego argumentu, tym bardziej, ze aspirant
A my tu jakby przy stole….
Przeczytalem wymiane postow Jacobsky’ego z Helena i podoba mi sie postawa Heleny. Jest to forum publiczne i Ona ma prawo zaprotestowac przeciwko nasmiewaniu sie z innych religii i „zwalczaniu” ich z pomoca rzekomo naukowych argumentow. Z religia sie nie dyskutuje, a ten, kto probuje to czynic, naraza sie na to, ze zostanie ostro ofukniety, co zrobila Helena.
Moja synowa jest muzulmanka i nie chcialbym aby znalazla sie przy jednym stole z „naukowcem” Jacobsky’m.
Mysle,ze doskonale wpasowalismy sie w temat kulinarny,bo nawet muzeum Dalego w Figeras jest udekorowane wielkimi jajami!!!
A z jaj przeciez wychodza takie ladne omletki : -D 😉
wlasnie, pora na apetif http://www.aperitifpofrancusku.pl/site/aperitif.html
A jak my już o tych gołąbkach się rozpisujemy to nadmienię, że na łące przed domem wylądowały właśnie pierwsze tego roku żurawie i krzyczą jak najęte.
Wiosna znaczy zawitała.
http://www.daliparis.com/, to moze szybciutko do muzeum?
Na obiad zaś będą pieczone świńskie żebra. Zostały właśnie przyprawione, natarte czostkiem oraz oliwą i macerują się w lodówce.
Do tego kartofli się nagotuje albo napiecze, butelkę czerwonego się otworzy, zegarek na letni czas przestawi.
Czego i wam serdecznie życzę.
http://www.linternaute.com/femmes/cuisine/recette/304941/1113105908/travers_de_porc_grilles.shtml
sprobuj tak, po mojemu lepszych nie ma
marynata, to miod, keczup, musztarda, cytryna i dalej jak na kwicie
Spróbuję innym razem bo te już zapaćkane.
Ponadto ja używam żeberek „grubych” czyli jest tam oprócz samych żeber sporo mięsa a także tłustego. Zwłaszcza to tłuste posmarowane oliwą podczas pieczenia zamienia się w apetyczne i chrupiące.
Oprócz oliwy i czosnku w sporych ilościach przyprawiam również rozmarynem i czarnym pieprzem. Robi się z tego taka marynata. Poleży w lodówce, naciągnie przez parę godzin i na wieczór będzie w sam raz.
Do picia będzie Cabernet Sauvignon z Chile (Concha y Toro) niemal jak u Alicji.
Helena,
raz jeszcze apeluje o przeczytanie mego wpisu do konca. Wyrecze Cie w tym. Oto ostatni paragraf:
Bo gdyby ow student odpowiedzial po prostu, ze nie je on wieprzowiny, gdyz jego religia mu nie pozwala, wtedy wykladu o lancuch pokarmowym w morzu by nie bylo. Szanuje wierzenia innych i jesli ktos ma taki kaprys, ze z ich powodu nie je swinek, to jego sprawa.
KOniec cytatu.
A o lekcje dobrego wychowania nie prosilem, a wiec nie dziekuje, bo nia mam za co dziekowac. Lekcji zycia w multikulturowym spoleczenstwie tez nie potrzebuje, zwlaszcza od Anglikow. Na szczescie nie wszystko musi odbywac sie wedlug angielskiego systemu miar i wag. Codziennie pobieram swoje lekcje na miejscu, i jakos do tej pory nie zawalilem zadnego kursu.
Poniewaz mowimy tu o sprawach dotyczacych stolu, a wiec na szczescie zyje w kraju, gdzie przy stole rozmawia sie na kazdy temat, i nie ma tabu.
Urozmaicona duskusja przy stole ozywia atmosfere, prowadzi do pobudzenia systemu trawiennego, stymuluje zmysly, co wplywa rowniez na docenienie serwowanych potraw i trunkow.
Inymi slowy czas przy stole plynie ciekawiej jesli biesiadnicy biesiaduja w pelnym tego slowa znaczeniu. Duzo lepiej pamieta sie posilek okraszony ciekawa, nawet sporna duskusja niz nudna nasiadowke oblana piciem sobie z dziobkow. Wtedy wszystko wydaje sie byc mdle, nawet fois gras sauterne.
Nie mam zamiaru ciagnac tej dyskusji i spierac sie z Toba. Mozesz sobie myslec o mnie co chcesz – jest mi to obojetne.
Jacobsky
To Wy już gotujecie?! Dzisiaj montepolicello d’abruzzo, do tego muszę coś wymyślić. Miały być ruskie w dużej ilości, ale lenistwo mnie ogarnęło, a dzień też jakiś taki szary. To co gotować? Bo popić jest czym…
Montepulciano d’Abruzzo, to ot chodzi? zeby pasowalo, proponuje kawalek cielatka
W końcu słońce. Od rana zupełnie inny nastrój, szlag trafił wczorajszą deszczową melancholię. Kapuśniak ugotowałem. W mięsnym wywarze podgotowałem skórę od boczku,potem 3 ziemniaki pokrojone w kostkę. Gdy zmiękły dodałem garść pokrojonej kiszonej kapusty i dokwasiłem sokiem. Do tego marchewka z wywaru w talarki pocięta, 3 grzyby suszone i łyżka pomidorów z puszki. W międzyczasie zrobiłem wkładkę. Boczek w kostkę stopiłem na patelni, do tego 3 kiełbasy w plasterki, cebula drobno pokrajana i kilka ząbków czosnku. Wszystko to podrumieniłem i do kapuśniaku wrzuciłem. Chwilę się pogotowało, doprawiłem pieprzem (ostro ), majrankiem i liściem laurowym. I gotowe. Wzmocniony kapuśniakiem wykopałem nowy kompostownik. Później ognisko na zeschłych liściach i dymy snujące się z wiatrem po łące. Zaraz wracam na ogród, bo szkoda słonecznej pogody. Zresztą psy czekają na skórę od boczku.
Pozdrawiam i miłego popołudnia
A może rybkę? Ja coraz rzadziej mam ochotę na mięso.
Nie dlatego, że żal mi zwierzątek, taka miłosierna to ja nie jestem, ale po prostu organizm się nie domaga. Nie macie tak, że za wami coś „chodzi”, czyli organizm czegoś się domaga? Mój domaga się rybki. Lososiowego steka z grilla. O! Tylko trzeba się po tego steka udać do sklepu za rogiem. Montepulciano, tak jest.
Do tego Montepulciano z Abruzzo pasowałaby pierś kaczki, ale przyznam, że ryba to raczej nie jest.
Chociaż po wodzie pływa…
oj te kaczece piersi, przednia mysl, no jednak rzeczywiscie nie ryba, kaczora na grila, lub patelnie, na krwisto , polac octem xeres mieszanym z miodem na patelni, do kupy na 10-15 minut, niebo
Kaczce dam popływać, niech się jeszcze cieszy życiem. Najgorsze, że się rozpadało i nici ze spaceru do sklepu za rogiem, trzeba wysłać umyślnego samochodem.
Czekajcie, coś dla śmiechu:
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Program_telewizyjny_TVP.html
Dziecko ucina sobie drzemkę, więc ja mam dostęp do maszyny. Alicjo, Słoneczko Ty moje – Ty się możesz śmiać, może Cię to bawić, mnie zaś i moich znajomych, nie bardzo Rozumiesz – jest coś takiego w naszym powietrzu, co zmienia Polskę w try miga w jakieś dość anachroniczne miejsce w Europie. Niby nikt nikogo jeszcze do niczego nie zmusz (no, chyba, że nauczycieli i oficerów do towarzyszenia podopiecznym do kościoła w rekolekcje czy inne tam okoliczności) Ale tak ogólnie nie ma przymusu… I co? I nagle dziesiątki samorządowców i senatów uczelni odczuwa nieodpartą potrzebę organizowania pielgrzymek, to samo robią maturzyści, Każdy poseł (obojętnie z jakiej opcji) twierdzi, że aborcja jest złem, nadgorliwcy w szkołach chowają tablice z teorią ewolucji. Jeszcze ciut niemnożko i może nawet moja Ania przestanie uczyć o teorii tektoniki płyt? Bo jakże – w Biblii o tym ani słowa. I to jest najsmutniejsze. Te wszystkie lata zaborów, okupacji, realsocjalizmu wcale nie nauczyły nas bohaterstwa. To za każdym razem był raczej bunt sfrustrowanej młodzieży. Nauczyły nas sztuki mimikry, o której chyba zwierzęta nie maja pojęcia. To pomaga przetrwać ale i odzwyczaja od zajmowania wyraźnego, osobistego stanowiska, popartego przemyślanymi Przecież pamiętam tłumy frenetycznie klaszczące Gierkowi czy Gomułce. I też przecież nikt pistoletu do głowy nie przystawiał. To już nie był ten „krwawy komunizm” Tata gorliwie biegał za zebrania i szkolenia WUML, a Mama prowadzała dzieci do kościoła. Nie było tak ? Jestem wściekła i nie wiem kiedy to wszystko – z przeproszeniem – się rozpirzy.
A wracając do stołu, ja tam jestem mięsożerca. Lubię ryby, grzyby, zielsko wszelakie, ale trzydniowy post wywołuje u mnie dojmujące uczucie ssania, które bez mięsiwa nie daje się zaspokoić. Piszę z pewną przesadą, ale nie tak znów wielką. Dzisiaj robiłam klops, jutro (mimo , że niedziela) zrobię pierogi z mięsem, grzybami i kapustą, bo jutro będę miała pomoc domową, czyli kogoś, kto rozwałkuje ciasto. Mój pośrupany kręgosłup buntuje się przy takiej robocie. Metodą Heleny zrobię dużo i zamroże to, czego nie zjemy jutro.
Wbrew pozorom mnie to nie śmieszy aż tak, ale śmiać się czasem trzeba. Nie wiem, czy to tylko ja mam takie wrażenie, ale wydaje mi się, że satyrycy juz boją sie satyry politycznej, jakos mniej ich słychać. A możliwe, że to tylko mnie się wydaje, bo mam dość ograniczony dostęp do kultury polskiej.
Oj, to niesamowite – wyglądało na to, ze jak juz będzie wolność i demokracja, to ho ho, pożyjemy. Zauważ, jak ja sie identyfikuję z rodakami w kraju, chociaz ponad ćwierć wieku tam nie mieszkam, wychodzi mi to bezwiednie. Tacy powinniśmy być tolerancyjni, wolni, przyjazni blizniemu, otwarci, tak się można dokształcić jak nigdy, komputery i te rzeczy… i co? To, co napisałaś. Dziwię się niepomiernie. Jakaś wada genetyczna czy inny diabeł? Ale to nie tylko Polski dotyczy, oszołomy są wszędzie. Słaba pociecha…
W domu mojej przyjaciółki królowała w kuchni Babcia Maryśka, o której już kiedyś wspominałam.
Babcia Maryśka obrażona byla na cały świat i strajkiem niemalże groziła, jak nie było kawał mięsa, z którego ona mogłaby wyczarować obiad. O, Babcia Maryśka potrafiła ugotować wszystko, i to ugotować pysznie, ale szczęśliwa była, jak było mięso. Mnie, głodomorze po szkole wstępującemu po drodze ze szkoły na dworzec do przyjaciółki, najbardziej smakował taki zestaw: kotlety mielone, ziemniaki tłuczone i do tego buraczki. Było mnóstwo innych rzeczy, gotowanych przez Babcię Maryśkę, ale tego dania nic w mojej pamięci nie przebije. Oj, słuchajcie! A jak w 1988 roku po raz pierwszy po wyjezdzie z Polski odwiedziłam kraj i dom Babci Maryśki, to Babcia oczywiście nie poznała mnie, a jak już się dowiedziała kto zacz, zakrzyknęła: dziecko, aleś ty się postarzała! A ja miałam wtedy zaledwie 34 lata! Oj, ciekawe, co by dzisiaj powiedziała…
Jednak stanęło na tym, że będą ruskie w dużej ilości (reszta do zamrożenia), umyślny kopnął się do sklepu po mąkę. Taki szarobury, mokry dzień, akurat na lepienie pierogów.
psiakrew, alicjo: głodomorowi!
Pisze Pyra:
„Te wszystkie lata zaborów, okupacji, realsocjalizmu wcale nie nauczyły nas bohaterstwa. To za każdym razem był raczej bunt sfrustrowanej młodzieży. Nauczyły nas sztuki mimikry, o której chyba zwierzęta nie maja pojęcia. To pomaga przetrwać ale i odzwyczaja od zajmowania wyraźnego, osobistego stanowiska, popartego przemyślanymi Przecież pamiętam tłumy frenetycznie klaszczące Gierkowi czy Gomułce. I też przecież nikt pistoletu do głowy nie przystawiał. To już nie był ten ?krwawy komunizm? ”
Swietnie ujete, Pyro! Niestety, masz absolutna racje.
Alicjo: bardzo smieszny jest punkt programu: Co z ta Wolska – program Tomasza Pisa…… Smialam sie na glos az kot sie obudzil i obrzucil mnie zdumionym wzrokiem.
O, wszyscy sobie poszli gdzieś! A ja pracowicie zagniotłam ciasta pierogowego na pułk piechoty czy tam kawalerii, do tego stosowne nadzienie. Swoim zwyczajem chyba przepieprzyłam, ale ja nie zauważam, bo lubię pieprzne. Teraz czekam, aż ciasto się schłodzi, popijam to montepulciano w przerwie. Szaruga za oknem paskudna, zwierza by nie wygonił z domu, a co dopiero samemu się przejść, chyba tylko jakiś desperat w taką pogodę. Umyślny przywiózł ze sklepu nie tylko mąkę, ale różne dobra oraz gazetę, którą teraz, znowu leżąc na kanapce, podczytuje.
Gospodarz coś mówił, że będzie tęsknil, a zlamanego emila nam z podróży nie podrzucił, jakby nigdzie po drodze nie było komputerów. Szkot jeden! Mam nadzieję, że Go nie przerobili na Szkota, bo obetnie nam konkursy środowe! No dobra, to idę lepić, jak trzeba, to trza…
Slawku,zlozylam wizyte (jednak) w muzeum Dalego,sciagnelam link do kuchni francuskiej.Bede na pewno czesto tam zagladac 😀
A marynaty rowniez robie podobne i zawsze z miodem!
Pozdrawiam.
Kochani juz niedlugo Wielkanoc,ma ktos z was jakis ciekawy przepis
(tylko,zeby nie bylo za duzo roboty) na mazurek,a moze mazurka(?).
Jak to wlasciwie powinno sie mowic: na mazurek,czy mazurka,bom zglupla
😉
A niech mu będzie mazurek! Ja nie od ciast, to nie odpowiadam. Natomiast uwieczniłam mniej więcej produkcję dzisiejszą, idę lepić dalej.
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Jedzonko/Ruskie/
Crikey! Alicjo!
o psiakość… umyślny się przyznał, że kupił bilecik lotto 6/49, 20 melonów do wygrania. Zwariował chyba – a jak wygramy to co wtedy?! Roboty od cholery, bo trzeba się zastanowić, co z tym zrobić!
Moja żona wniosła w posagu skoroszyt z powycinanymi z jakiegoś fińskiego tygodnika receptami. Stamtąd przepis na ciasto wielkanocne – kulicę.
Takie robiła ciotka mojego ojca. Nie jest to robota dla nowicjuszy bo wymaga wprawy i „lekkiej ręki” a zostawia sporo do zmywania. Ja sam robię je od dwudziestu kilku lat ale zawsze ociągam się na samą myśl.
Zaletą tego ciasta jest jego „długowieczność” – łatwo nie czerstwieje, choć dziś w dobie zamrażarek nie ma to już takiego znaczenia jak kiedyś.
– kilo mąki
– 4 dl mleka
– 6 jaj
– 300 g masła
– 3 dl cukru
– 50 g drożdży
– trochę soli, cukru waniliowego, rodzynek
Z połowy mąki, mleka, drożdży zamieszać zaczyn i zostawić do rośnięcia. W międzyczasie utrzeć masło, osobno żółtka z cukrem i wanilią i osobno pianę z białek. Jedno żółtko zachować na potem.
Gdy zaczyn dwukrotnie zwiększy objętość dodać soli, utarte źółtka oraz masło. Dobrze wymieszać i dodać pianę z białek, resztę mąki i rodzynki.
Teraz trzeba to wszystko wyrobić do momentu kiedy nie będzie się juź kleić do miski. Potrzebna jest spora micha, można też zrobić ciasto z połowy składników. Przykryć i odstawić do wyrośnięcia.
Ulepić dwa zgrabne bochenki (albo jeden). Zgodnie z prawosławną tradycją moźna przyozdobić je ukręconymi z odrobiny ciasta literami XB, wypędzlować żółtkiem (będzie po upieczeniu miało błyszczącą, ciemnobrązową skorupę) i posypać posiekanymi migdałami.
Piec w temperaturze 200 stopni.
Kulica pokrajana w grube pajdy i posmarowana paschą – tę już „ĺkażdy głupi” potrafi zmajstrować – to dla mnie część wielkanocy.
Pascha jest u mnie zawsze i zastępuje sernik. Mazurek robię zawsze kajmakowy, bo b. prosty w robocie – kruche ciasto wykrajane w owal albo prostokąt z ładnie powygniatanym randem (np można użyć widelca – wgnioty raz w lewo, raz w prawo w kratkę) Upiec. W międzyczasie nastawić słodką śmietanę z cukrem (2 : 1) i gotować do chwili aż kropla spuszczona na zimny talerzyk zaczyna krzepnąć – nie rozpływa się. Wtedy dodać 2 – 3 łyżki dobrego, ciemnego kakao, albo kawę rozpuszczalną, alboco tam kto chce (siekane drobniutko migdały, orzechy) i gotową maź wylać na mazurki. Ubroć, póki wierzch półpłynny. Sami widzicie, że roboty tyle, co kot napłakał. Kajmak gotuje się sam, na malutkim ogniu, a zrobić kruche ciasto z 1 – 2 szklanek mąki to też sprawa nie wymagająca wysiłku.
Jak będziecie chcieli to podam jeszcze przepis na babkę drożdżową, która udaje się zawsze i jest smaczna, wymaga tylko dużej formy, bo rośnie, jak głupia. Oblana gorzką czekoladą i „zaciekami” z lukru jest niezłą dekoracją świątecznego stołu.
Babka świąteczna dla dorosłych.
0,5 kg mąki, ? szkl.mleka, 7 dag. Drożdży, 0,5 szkl. cukru, 5 żółtek i 2 całe jaja, 0,5 kostki masła, 0, szkl, sparzonych rodzynków 50 g. Rumu.
Rodzynki zamoczyć w rumie, masło stopić, z drożdży, 3 łyżek mleka i po 1 łyżce cukru i mąki zrobić zaczyn. Ostawić do fermentacji (ok. 20 min)
Z żółtek i jaj całych z dodatkiem całego cukru ubić gęsty kogel-mogel
Mąkę przesiać do miski, wlać rozczyn, kogel mogel, stopiony tłuszcz i ubijać do połączenia się masy. Dolać rum, w którym moczyły się rodzynki i same rodzynki otoczone w kartoflance. Piec w tem ok. 150 st
Babka świąteczna dla dorosłych.
0,5 kg mąki, ? szkl.mleka, 7 dag. Drożdży, 0,5 szkl. cukru, 5 żółtek i 2 całe jaja, 0,5 kostki masła, 0, szkl, sparzonych rodzynków 50 g. Rumu.
Rodzynki zamoczyć w rumie, masło stopić, z drożdży, 3 łyżek mleka i po 1 łyżce cukru i mąki zrobić zaczyn. Ostawić do fermentacji (ok. 20 min)
Z żółtek i jaj całych z dodatkiem całego cukru ubić gęsty kogel-mogel
Mąkę przesiać do miski, wlać rozczyn, kogel mogel, stopiony tłuszcz i ubijać do połączenia się masy. Dolać rum, w którym moczyły się rodzynki i same rodzynki otoczone w kartoflance. Piec w tem ok. 150 st
Pyro!
Musisz poprawić tekst dotyczący składników babki, bo jest – wybacz te słowa – bez sensu.
Nie jest bez sensu, Torlinie, tylko nie jest określona ściśle ilość mleka. W zależności od chłonności mąki, wychodzi od 0,5 szklanki, do 3/4. A przepis wpisałam wtedy kiedy uczyłam się korzystać z komputera. Wpisuję poprawiony według życzenia
Babka świąteczna dla dorosłych.
0,5 kg mąki, ? szklanki mleka, 7 dag drożdży; 0,5 szklanki cukru, 5 żółtek i 2 całe jaja; 0,5 kostki masła; 0,5 szklanki sparzonych rodzynków; 50 g. rumu.
Rodzynki zamoczyć w rumie, masło stopić. Z drożdży, 3 łyżek mleka, 1 łyżki cukru i 1 łyżki mąki zrobić zaczyn. Odstawić do fermentacji (ok. 20 min)
Do żółtek i jaj całych dodac cały cukier i ubić gęsty kogel-mogel.
Mąkę przesiać do miski, wlać zaczyn, kogel – mogel, stopiony tłuszcz i ubijać do połączenia się masy. Dolać rum, w którym moczyły się rodzynki i same rodzynki otoczone w kartoflance. Piec w temperaturze ok. 150°C
Mam nadzieję, że teraz juz wszystko jasne
Szaroburo, zimno, katar. Przydałby się rozół z prawdziwej kury, tylko skąd taką wziąć? No nic, herbatka z cytryną…
Przepis na rosol:zlapac kure karmiona ziarnem,polozyc na pienku,odciac glowe siekiera.,zmoczyc martwa kure we wrzadku-oskubac.
Duzym nozem jeszcze ciepla kure patroszymy i kroimy na kawalki,wrzucamy do garnka i gotujemy.
Przyprawy wedlug gustu,seler i pietruszka zawsze.
Słusznie prawisz, Alicjo czorna, a i optymistką wielką musisz być, bo czy taka kura w przyrodzie istnieje? Jeżeli, to w ilości szczątkowej i na pewno nie w mojej okolicy. Pozostają wczorajsze ruskie, których wcale mi nie wyszło na pułk, chociaż ciasta to i owszem, się zrobiło na drugie tyle. Zamroziłam, i resztę ciasta i większość pierogów. Ciekawe, jak tam Pyrze poszło dzisiaj lepienie.
A propos zabijania kury, nigdy mi się nie udało, a raz prawie byłam zmuszona, bo rodzice wyjechali na parę dni i powiedzieli, że kurę sobie złapać, pieniek, siekiera, a resztę znamy. Złapałyśmy z siostrą kurę, siostra zaprotestowała, że ona w życiu, niech ja morduję. To ptaszysko wredne za nic nie chciało położyć głowy dobrowolnie pod topór, co ja się nagimnastykowałam! Na szczęście sąsiadka przechodziła mimo, spojrzała na mnie z naganą, że takiej prostej czynności nie potrafię wykonać, wzięła kurę między kolana i jednym ruchem po prostu ukręciła jej łeb. Wypuściła kurę z rąk i nóg, a kura łopocząc skrzydłami przebiegła parę metrów, ku naszemu pzrerażeniu.
Z całą resztą poradziłyśmy sobie, jak już ptak padł bez ducha.
Mnie raz udalo glowa odpadla,koruus sie wyrwal uciekl.Pewnie bez glowy nie mozna zyc.
sorry,mail byc korpus a nie koruus
Przepis na rosół z kury.
Złapać kurę chodzącą po podwórku, pogłaskać ją po łebku, wypuścić, wziąć kostkę Knorra, rozpuścić we wrzącej wodzie i wypić.
Torlin,
fuj! A przeczytałeś, co tam w tej kostce jest?
Sól, tłuszcz roślinny i drobiowy, curier (!), skrobia ziemniaczana, wzmacniacze smaku (ciekawe, co za diabeł w tym siedzi!), glutaminian sodu, inozynian dwusodowy, guanylan dwusodowy, warzywa suszone, aromaty identyczne z naturalnymi (cokolwiek to znaczy!), ekstrat drożdżowy, przyprawy, regulator kwasowości, kwas cytrynowy.
Tłuszcz drobiowy to nie kura! No i jak zaznaczyłam, kury chodzącej po podwórku nie widziałam ze trzy lata, ostatni raz chyba u szwagierki (Polska oczywiście) na podworku. A i rosół u niej właśnie z takiej jednej dropiatej jadłam wtedy chyba. Kostka Knorra nie wiem, dla kogo się nadaje. Może jako baza sosu czy czego tam, rosołem bym tego nie nazywała, bo to obraza rosołu!
Gdyby nie kura nie byloby rosolu,szanujmy kury maja glowy nie od parady.