Zgadnij co gotujemy? (24)
I znowu trochę rozrywki. Tym razem łatwiej będzie odpowiedzieć na pytania tym smakoszom, którzy choć trochę interesują się kulturą antyczną. Starożytni bowiem też byli łasuchami, a bogowie zamieszkujący Parnas to była kasta wręcz wyrafinowanych obżartuchów.
Nagrodę tym razem stanowi moja książka „Męskie gotowanie” opublikowana przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka. Jak zwykle zwycięzca czyli ten, kto pierwszy nadeśle prawidłowe odpowiedzi, dostanie książkę z autografem i dedykacją. Odpowiedzi należy wysyłać na adres: internet@polityka.com.pl
No to do dzieła!
1. Według greckiego mitu jedno z dzieci Zeusa konkurując o władzę nad jednym z miast zasadziło pierwsze drzewo, które dawało cień, doskonałe twarde drewno na budulec i – co najważniejsze – wspaniałe owoce. Było to drzewo oliwne. O którym z dzieci Zeusa mowa?
2. Dionizos to bóg wina (czyli po prostu opój) święta organizowane przez niego to dionizje. Jak nazywa się rzymski odpowiednik Dionizosa także organizujący święta opilstwa?
3. Trzy boginie Hera, Atena i Afrodyta kłóciły się, która z nich jest najpiekniejsza. Spór rozstrzygnął pasterz Parys (nawiasem mówiąc był on zaginionym synem króla Troi Priama) wręczając Afrodycie owoc kreujący ja na najpiękniejszą na Olimpie. Co to był za owoc?
Nie zwlekajcie z odpowiedzią. Książka czeka na wysyłkę.
Komentarze
Panie Piotrze. Nie będę dzisiaj odpowiadała na te pytania, bo to zawsze doskonała zabawa, a mnie dzisiaj nie do zabawy. Smutno mi z powodu odejścia R.Kapuścińskiego. Wczorajszy wieczór spędziłam oglądając program p. Miecugowa w TVN 24 poświęcony Zmarłemu. Przy okazji podziwiałam sprawność dziennikarską p. Miecugowa – wiadomość wyświetlona była na pasku o dołu ekranu w chwili, gdy „leciała” pierwsza część „Szkła kontaktowego”. Wystarczyło kilka minut, by zmontować potężny blok programowy. Doskonała robota. Dzisiuaj wieczorem wziosę kielich ku czci p. Kapuścińskiego, ulewając nieco na ziemię dla bóstw chtonicznych.
Też nie mam nastroju do zabawy. Zwłaszcza, że z Ryszrdem przyjaźniłem od 1975 roku. Byłem wtedy sekretarzem w tygodniku „KUltura” gdy w połowie lat 70 Ryszard pisał Cesarza a potem Szachinszacha. Te dzieła były pisane z tygodnia na tydzień i dostarczane w rękopisie w odcinkach. A cała książka była tylko w głowie Autora. To było fascynujące – obserwować narodziny książki, o której już wtedy byłem przekonany, że jest wielka.
Spotykałem się z Ryszardem także za stołem. Ale o tym opowiem kiedy indziej…
1/Atena w sporze z Posejdonem, który oferował źródło słonej wody, zasadziła drzewo oliwne w Attyce; została patronką miasta Ateny
2/Bachanalie(zakazane przez senat w 186 r.p.n.e.)
3/jabłko (rzucone przez boginię niezgody Eris, z napisem „najpiękniejszej”) było nagrodą w sądzie Parysa
Łączę się w smutku, ale ” niechaj umarli grzebią umarłe swoje’
Pozdrawiam
No to jest prawidłowa odpowiedź. I to nie jedna. Sypnęło prawidłowymi odpowiedziami, a pierwszy już o 8.30 rano przysłał maila Zbigniew i on otrzyma „Męskie gotowanie”. Gratulacje. Nie będę powtarzał odpowiedzi, bo nieco wyżej wpisał je Szanowny Panie Redaktorze. Nagroda go ominęła, bo nie był pierwszy a na dodatek przysłał wprost na blog a nie pod podany adres. Ale i tak gratuluję!
A Zbigniewa informuję, że książka w drodze.
czy wiecie ze pierwszym napojem alkoholowym na terenie starozytnej grecji (prawodopobnie przeszlo droga pzrez Krete z Egiptu) bylo piwo a nie wino? to informacja zwlaszcza dla tych ktorzy uwazaja ze kultura winiarska jest w jakis sposob wyzsza od piwnej.
Pokolenie Autorytetów (Lem, Miłosz, Kapuściński, etc.) odchodzi i pozostawia po sobie pustkę. Gorzej, że jakoś nie widać ich następców. To smutne. Tyle na ten temat.
Dobry,
snucie domysłów na temat „który trunek był starszy” przypomina mi dyskusję na temat „co było starsze: jajo czy kura” (choć analogia nie do końca trafna). Ważne, że oba trunki są dobre i uzupełniają się na polu kulinarnym. Istotne są rozważania np. jakie piwo podać do golonki, a jakie wino do boeuf bourguignon.
Poz,
ewa stad m.in. sie bierze ta pustka po autorytetach jesli przy stole nie rozmawia sie o historii (i prehistorii) a jedynie o komponowaniu sie smakow z zapachami.
dobry,
Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Kto napisał że się nie rozmawia przy stole? Rozmawia się i to na różne tematy, o historii, prehistorii (w tym wina i piwa) również. Tyle tylko że wkraczając na teren prehistorii, mam świadomość że tak naprawdę mam do czynienia z prawdopodobnymi hipotezami, a i te będą aktualne do momentu nowych odkryć archeologicznych. Stąd moja niechęć do zażartego opowiadania się po stronie pierwszeństwa (w sensie czasu) wina nad piwem (lub vice versa), tym bardziej że cenię sobie oba trunki. A dyskusje o komponowaniu się smaków z zapachami to bardzo wdzięczny i wbrew pozorom treściwy temat, wielokrotnie poruszany na tym blogu.
Tak czy siak w niczym to nie zmienia faktu, że ludzi formatu Kapuścińskiego brakuje w naszym kraju.
pozdrawiam,
Ewa
Książka poszła w dobre ręce, sądząc po tytule – i do kogo poszła 🙂
Gratulacje.
Proszę wybaczyć, że podtrzymałem sztandar w chwili gdy zadrżał w Pańskiej dłoni, po stracie przyjaciela i napisałem odpowiedzi na blogu, co niewątpliwie należy do Pańskich prerogatyw. Zdało mi się to gestem zwykłego humanizmu. Tego, który kojarzy się ze słowami Johna Donne’a, jakie posłużyły za motto ksiązki Hemingway’a „Komu bije dzwon?”, z której (w co nie do końca wierzę) łacznie ze skomplikowanymi zasadami użycia czasów,ich następstwa etc.etc. miał się nauczyć angielskiego Ryszard Kapuścinski.Proszę sprostować jeśli się mylę, ale jedynym barwnym opisem kulinarnym autora „Imperium”, który może utkwić w pamięci – była bitwa żebraków o resztki ze stołu Hajle Selasie w „Cesarzu”.Można dodać jeszcze opis przeświecającego się słońca w gruzińskiej brandy, i zasady rozcieńczania whisky w tropikach. Może zdecydowałby się Pan poświęcić jeden post- na podanie garści przepisów niewyszukanych potraw – z egzotycznych miejsc, w których Wasze drogi się przecięły. Zanim rozwieje się pamięć bolesnej straty.
Za gratulacje dziękuję. Wspomnę je w stosownej porze, jeśli będzie mi dane.
Pozdrawiam
Wspomnienia
Chyba to propozycja nie do zrealizowania. Ryszard był dość obojetny na uroku jedzenia. Picia także. On więcej wiedział o głodzie i głodujacych niz o wykwintnych mniej lub bardziej daniach i smakoszach. Pewnego razu po długim niewidzeniu, zaprosiłem Go na kolację z udziałem kilku wspólnych przyjaciół. Udało mi się kupić (w głębokim PRL-u) polędwicę wołową. Przyrządziłem ją krwisto z zielonym pieprzem. Leżała w dodatku malowniczo na lisciach sałaty. Goście weszli, zasiedli, polędwica wjechała na stół i… Ryszard przyznał się, że stał się wegetarianinem. I całą uroczystość diabli wzięli.
Skończyło to się tak; my zjedlismy mięso a On liście sałaty. Był zadowolony. Bo widział nas i moglismy porozmawiać. A jedzenie to rzecz (Jego zdaniem) drugorzędna. Chyba, że to pole bitwy nędzarzy pod cesarskim stołem.
Pańskie wspomnienie, to dobry początek kuchni „wędrówek z Herodotem”. Ale sądziłem, że możliwe mogłoby być zestawienie, przez kontrast Pańskich doświadczeń np. kuchni „Kirgiza schodzącego z konia”, potraktowane, bardziej jako uzupełnienie obrazu, dodatkowy wymiar kultury życia codziennego ludzi słabsze znajdujące odbicie w prozie wyczulonej na głód. Dziś – migranci z głodnego Południa niosąc swoje zwyczaje żywieniowe zmieniają kuchnię sytej Północy. Artykuł, z jednego z ostatnich wydań NYT, opisujący podniesienie kultury rolnej, rozwój uprawy bawełny (w Zambii, Ugandzie) skupowanej przez Amerykanów w Afryce po cenach,które uzyskuje się za`zbiory w Missisipi – może świadczyć, że doniesienia reporterów, ze stref głodu, odnoszą po latach pierwsze sukcesy zmieniając poziom życia czarnych farmerów. Jest zatem parę przesłanek by spojrzeć na egzotyczne miejsca, do których Pan dotarł Pan, nie przez pryzmat kompleksu winy(„brzemienia białego człowieka” – jak to ujmował inny reporter), ale konsekwencji, również dla naszej kuchni. Może zatem coś z kuchni koczowników środkowej Azji na początek?
Pozdrawiam
To bardzo interesujące propozycje. Od połowy bieżącego roku będę zajmował się wyłącznie rubrykami kulinarnymi, witryną i swoimi książkami. To zapewne znajdę czas i na taki temat. Wkrótce wyjeżdżam do Edynburga, by skończyć książkę o kuchniach Europy a potem… Wszystko zależy od przypływu weny i…dobrych podpowiedzi przyjaciół oraz znajomych.
Powodzenia
Pozdrawiam
Zanim usiądzie Pan na walizkach przed drogą na Zachód i zamyśli się przez chwilę zgodnie ze wschodnim zwyczajem kilka słów jeszcze. Zatem – podpowiedź(od czasu gdy opuściliśmy szkoły nie jest zakazana), aby nie pozostawić miejsca na inne usprawiedliwienia. Może więc historia i jeden przepis?
Sierpniowy zmierzch.Cicho szemrze strumyk w otwartym ocembrowanym kamieniem kanale obok medres starego centrum Buchary.Gaśnie intensywny błękit kopułek minaretów. Miasto rozkopane przez archeologów. Uliczkami obok odkrytych murów, o kolorze gliny, idzie się w górę o w dół. gryzę resztkę płaskiego okrągłego, przaśnego chleba, kupionego poza granicami starego miasta w sklepiku samoobsługowym przpominającym identyczne niemal „sam-y” w Polsce. (Smak tego chleba przypomni mi się wiele lat później spód pizzy w Neapolu). Przechodzący ulicą, trzydziestoletni na oko Uzbek po rytualnej wymianie zdań (Wy nieodsiuda? -Niet, nie odsiuda. A odkuda? S Polszi) zaprasza wpierw do knajpy (kabak), a potem do domu. W uliczce tylko białe dwumetrowe mury po bokach i od czasu do czasu drzwi. Trzecie z kolei otwiera gospodarz. Tuż za wrotami po lewej kran ze zlewem, po prawej długi, wąski,parterowy dom z płaskim dachem i oknami na prostokątne podwórze. Naprzeciwko pod murem, pod pergolą stoi drewniane podwyższenie wyściełane poduszkami i stołem na niskich nóżkach.Dwóch młodszych braci gospodarza siedzi po turecku przy kolacji. Na stole kopiasta biała misa ryżu obłożona dookoła ciętymi w plastry czerwonymi pomidorami, pod którymi ukrywają się kawałki gotowanego mięsa. Pilaw. Uczą- jak należy jeść je ręką. Wyciągniętymi, ściśniętymi jeden obok deugiego czterema palcami zagarnia się od góry ryż pomidory i mięso, więrzchem zgietego w poprzek dłoni kciuka ugniatając je w kulkę, którą wsuwa się do ust. Jeden z braci ma ostre zapalenie spojówek. Ociera ropiejące oko dłonią którą zanurza potem w misie. Dla gości – są sztućce. Dostaję łyżkę.Zapewne z obawy, że moge nie przestrzegać mahometańskiego podziału na prawą czystą i lewą – służacą do higieny osobistej nieczystą rękę. Jest 1979 r.ZSRR w najdalszym zasięgu w swojej historii. Na północy widziałem demonstracje konsomolców z pochodniami, zkopujących czarną trumnę z napuisem Somoza i krzykami Hura, Swobodna Nikaragua, zupełnie według wzoru z filmu „Zwyczajny Faszyzm”. Uzbeccy gospodarze sa Rosjanami zachwyceni. Zbudowali im przemysł (nie mówia, że pod przymusem w 1942 r. gdy musieli ewakuować fabryki do Azji) wszystkich również rosyjskich uczniów w szkołach Uzbekistanu uczą uzbeckiego.Gospodarz słuzył w wojsku w Leningradzie, stąd długo jeszcze sądzi, że jestem bałtem.Bywały w świecie. Teraz jest kierowcą. Ucztujemy w męskim gronie. Żona – śliczna kobieta w prostej,pozbawionej rękawów, blado-żółto- różowej tunice do kolan, z wystającym spod niej -przypominającymi spodnie od kusej piżamy spodniami z tego samego materiału do pół łydki (tradycyjnym stroju)włącza się do rozmowy, gdy pojawia się słowo socjologia. Oni nie wiedzą. Ona wie. Mąż przywołuje ją do stołu. Siada skromnie bokiem na krawędzi podwyższenia. Ma skończone wyższe studia. Instytut Języków o9bcych.Mówi po francusku, angielsku niemiecku, zna prócz uzbeckiego kirgozki, kazachski, tadżycki, w sumie podobno 10 języków. Rozmawiamy w poprawnym angielskim. Co myślę o uzbeckich kobietach? – pyta. Myślę, że zmiana kulturową poprzez industrializację i edukację – w Azji Środkowej – nie zmieniła ani stosunków rodzinnych, ani pozycji kobiety.
Potrawę z Buchary, uważałem za równie egzotyczną jak moich gospodarzy. Nie do powtórzenia. Dopiero przepis z ksiązki Heleny Jabłonowskiej – potrawy z szybkowaru, pomógł mi wskrzesić pilaw po uzbecku, czy inaczej sprawił, że znalazł się zasięgu czasu i możliwości. Oryginalnie potrawa jest z udźca baraniego. Zmieniłem to. Z polędwiczek wieprzowych jest lepsza.
Skład przepis na 4 osoby 0,5 kg polędwiczek wieprzowych, 4 torebki ryżu po 100 g, jedna duż marchew, jedna cebula, dwie kopiaste łyżki stołowe rodzynków łyżka oliwy, dwa pomidory,pieprz, a jeśli to konieczne sól do smaku.
Ryż ugotować ( w szybkowarze- 9 min od momentu pary)Polędwiczki umyć, obrać z błon ściegien, pokroić w grubą kostkę. Popieprzyć (jeśli to konieczne posolić). Zalać szklanką wody w szybkowarze i gotować przez 10 min w szybkowarze. W tym czasie marchew oskrobać,umyć, pociąć w słomkę (długie wąskie paski), wrzucić na patelnię i dusić na małym ogniu pod przykryciem do miękkości. Obrać cebulę,umyć, pokroić w półkrązki i dodać do marchwi dusząc do miękkości, dbając aby się nie zarumieniła.Rodzynki przepłukać na sicie pod bieżącą woda. Po 10 min szybkowar schłodzić, otworzyć.Wstawic do wnętrz trójnóg z perforowaną wkładką. Układać w niej ryż, warzywa z patelni, rodzynki. Zamknąć ogrzewać 15 minut od momentu pary. W tym czasie pokroić pomidory w plasty, mozna też w ćwiartki(wtedy zwiększyć liczbę pomidorów do 4.
Szybkowar otworzyć. Wyłożyć ryż do głębokiej misy. Dookoła ułożyć ugotowane mięso. Na nie położyć pokrojone w plastry lub ćwiartki pomidory (trzeba pamiętąc że sok ociekający z pomidorów korzystnie zmienia smak mięsa i nie da się specjalnie niczym zastąpić. Podawac gorące – pozwalając gościom nakładać łyżką na talerze ryż, mięso i pomidory, tak by zmieszały sie na talerzu.
Koniec przepisu. Z mego punktu widzenia wskazane byłoby zatem nie tylko podanie przepisów z róznycjh stron, ale też uwzględnienie nowszych technik przygotowywania potraw. Warto w tym celu zaostrzyć pióro. Traktuję tem przpis jako obiatę {tak zdaje się nazywał JI Kraszewski) słowiańską ofiarę z jadła ku czci zmarłych bohaterów. Wierże, że wena pozwoli Panu dołożyć następne, tak że powstanie gruba książka.
„Takie grube książki wyglądają zachęcająco, są jak zaproszenie do suto zastawionego stołu” – pisał Ryszard Kapuściński na pierwszych stronach „Podróży z Herodotem”. Szanowny Pan Redaktor, jak sądzę, byłby w stanie, zrealizować to twierdzenie w pełnym znaczeniu tego słowa. Proszę zatem zastawić suto stół.
Pozdrawiam raz jeszcze
Wspaniały kawałek kulinarno-obyczajowej prozy! I w dodatku inspirujący.
Sam także dość często (no powiedzmy prawdę- czasami) robię pilaw. Ale nigdy z innego mięsa niz baranina. To MUSI być baranina. W innym przypadku proszę danie nazwać np. risotto albo nawet paella. Ale nie pilaw.
Risotto – w wersji, które znam(wspaniały zapach bazylii, i jeszcze ten smak szafranu w wersji risotta po mediolańsku) – jest z kawałków mięsa smażonego, paella, jeśli dobrze pamiętam jej smak z Andaluzji też jest smażona(wierzę, że w Pańskiej książce, znajdą się wersje potraw nie z nadużywającej octu kuchni hiszpańskiej, ale z Ameryki łacińskiej sięgającej po sok z limonki). Tu jesteśmy w innym wierzchołku trójkąta :smażone- gotowane- wędzone nakreślonego przez Claude Levi-Straussa. mamy do dyspozycji inny smak. Krakowskim targiem – jak mówią Mazowszanie, znający słowa Jan Długosza o tym, że „poznali sie Krakowiacy na intrygach Polaków” – pozostają zatem „polędwiczki wieprzowe ala pilaw po uzbecku”(swoją drogą w szklance rosółu który pozostaje po wyjęciu ugotowanych polędwiczek można wykorzystac do ugotowania bobu, który wywar wchłonie nieco przypominając egipski ful, który oryginalnie przygotowuje się równie długo jak żydowski czulent, o czym dowiedziałem się od Szanownego Pana Redaktora). ..Proszę się nie zrażać zagrożeniami terminologicznymi(„strofa powinna być bodźcem nie wędzidlłem’-pisał J. Słowacki). Na tym etapie, każdy powód może być dobry, by poniechać dobrego pomysłu błyskotliwego uporządkowania swoich doświadczeń. Zastanawiam się jednak, czy pisząc o „suto zastawionym stole” Ryszard Kapuściński nie miał na myśli stołu Szanownego Pana Redaktora?
To zobowiązuje.
Czekam zatem na Pańską książkę, która ożywi wspomnienia,i rozszerzy naszą paletę smaku
Pozdrawiam