Smakowita lektura
Chcę się z przyjaciółmi z blogu podzielić dziś strawą duchową a nie – jak dotychczas – przepisami, poradami kucharskimi czy adresami przydatnymi w czasie zakupów. Otrzymałem bowiem ostatnio trzy, jakże różne, książki dotyczące interesującej nas wszystkich tematyki.
Na pierwszy ogień niech pójdzie grubaśna, 350 stron licząca, „Kuchnia kresowa z Podlasia” pióra Adrianny Ewy Stawskiej. Księgę wydał Dom Wydawniczy Benkowski z Białegostoku. Autorka – dziennikarka, pisarka i kucharka (jak prezentuje się na odwrocie książki) zebrała kilkaset przepisów stosowanych od wieków ale i współcześnie na Podlasiu i we wschodnich regionach naszego pełnego smakołyków kraju. Jest tu więc Siemiatycki kurczak wykwintny, jest także Kotlet białowieski, Bażant z Drohiczyna, Zabużańska wątróbka duszona ale są także przepisy na sękacza, który przywędrował tu aż z Niemiec czy na Hamantaschen oraz Chałkę szabasową przywiezione na Podlasie przez Żydów osiedlonych w tym regionie od wielu stuleci.
Książka bardzo dobrze zilustrowana (a robienie fotografii jedzenia to bardzo trudna sztuka) jest też inkrustowana krótkimi wstawkami, takimi mini-eseikami o historii potraw czy o obyczajach. Są też interesujące instrukcje technologiczne jak np. uwagi o kiszeniu kapusty podane przez lekarza medycyny Jana Stawskiego (zapewne męża autorki).
Mam nadzieję, że przy wznowieniu księgi tych wtrętów informacyjnych i opowiastek obyczajowych przybędzie. Są one bowiem równie ważne jak same przepisy.
Kolejną księgą, której lektura sprawiła mi wielką frajdę jest zbiór studiów pod redakcją Tadeusza Stegnera pt. „W kuchni i za stołem Dystanse i przenikanie kultur”. Książkę wydało Arche z Gdańska przed trzema laty. Próżno by jej szukać w zwykłych księgarniach – a szkoda. Oto autorzy z różnych wyższych uczelni i instytutów naukowych Gdańska, Poznania, Olsztyna, Warszawy uczestniczący w sesji naukowej pod takim samym tytułem jak wydany tom dyskutowali przez dwa dni o kuchni lwowskiej, o sposobach żywienia studentów polskich w Dorpacie przed półtora wiekiem, o odmiennościach kuchni polskich muzułmanów, o kuchni koszernej czy „heretyckim” jadle niemieckich osiedleńców na nadwiślańskich ziemiach. Tom zamykają wielce interesujące rozdziały o socrealizmie w kuchni i kuchni jako elemencie dziedzictwa kulturowego.
Uważny czytelnik może z tej lektury wynieść także i praktyczne korzyści. Wprawdzie wprost podawanych przepisów w niej brak, ale znaleźć tu można tropy, którymi należy podążać szukając np. dań żydowskich, kaszubskich czy smakołyków z kuchni zakonnych.
Na koniec zostawiłem smakołyk najnowszy. To książka Mary Frances Kennedy Fisher – „Alfabet smakosza” w tłumaczeniu Renaty Kopczewskiej. Autorka – dama, która przeżyła niema cały XX wiek – zajmowała się krytyką kulinarną a także napisała kilkanaście książek o tej tematyce. Spośród nich „Alfabet” wyróżnia się zarówno formą jak i bardzo osobistym stosunkiem do prezentowanej tematyki. Opisuje M.F.K. Fisher samotne biesiady przy stole we własnym pustym domu, jak i wyprawy do knajp w pojedynkę w czasach gdy samotna kobieta w restauracji mogła wzbudzać wręcz sensację lub chociażby komentarze wątpliwej jakości. Subtelne analizy menu zarówno restauracyjnego jak i własnego oraz pomysłów na przyjęcia organizowane przez ludzi sławnych a znanych autorce to małe eseje filozoficzne, pełne autoironii, błyskotliwego humoru oraz zgryźliwych nierzadko uwag.
W tej książce przepisów nie trzeba szukać między wierszami. Są one – choć stanowczo zbyt rzadko – rozsypane po poszczególnych rozdziałach. Dzieło Fisher – mimo głębi filozofii zmuszającej do pracy szare komórki – pobudza także zmysł smaku i mówiąc wprost rozbudza kolosalny apetyt. Nie należy czytać tej książki na czczo i w pobliżu lodówki.
Komentarze
A tu co takie puchy? Wszystkich wywiało?
O właśnie – to o czym wspominałam wczoraj, opowieści o jedzeniu lub książki o kuchceniu napisane tak, żeby było co poczytać, nie tylko drętwe składniki i sposób wykonania. Książka poniekąd kucharska Chmielewskiej jest rozgadana na wesoło, przepisy średnio „na oko”, całkiem przyjemna lektura. Nie powiem, żebym skorzystała z wielu przepisów, ale co się obśmiałam, to moje. A, i schabowe robię według Chmielewskiej.
Z innych polskich autorów – Kuchnia erotyczna Tadeusza Olszańskiego, miodzio po prostu, pieprznie
ilustrowane (miód z pieprzem).
Poza tym mam starą Kuchnię polską, ale to wiadomo, kobyła przepisowa na wzór nudnego słownika.
Czekam na moje dwie nagrody! Ciekawe, jak to Adamczewskim wyszło… No ale jeszcze trochę czasu minie, zanim nagrody do mnie dopłyna.
Spragnieni zimy mogą sobie poogladać jak chcą, tak zaczął się mój poranek, spsiało okolo południa
(szłam na spacer do sklepu 2.5 km w jedna stronę, uzupełnić zapasy w piwniczce i koper do ziemniaków zakupić):
http://alicja.homelinux.com/news/19.01.2007/images.html
Alicjo! Nic się nie martw, u nas zima ma zacząć się we wtorek dużymi opadami śniegu i z mrozem.
Hej, prawie już nie wieje, ale szkód tyle, że aż przykro. Moje osiedle od lini tramwajowej oddziela ni to mały park, ni duży skwer. Rosło tam kilka bardzo pięknych starych drzew. Najpier władze miasta wycięły dwie niemal stuletnie brzozy, pod którymi stały ławki (w trosce o bezpieczeństwo), a w czwartkową noc wiatr wywrócił drzewo czarnego świerka i wyrwał z korzeniami wierzbę białą (płaczącą). Ocalały tylko młode drzewa i stary jarząb. Pięknie u Ciebie, Alicjo za tą wielką kałużą, chociaż ja jestem zmarzluchem i mrozu się boję. Poniżej – 8 stopni, to już zima nie dla mnie. Pan Piotr (nie po raz pierwszy) wystąpił wobec mnie w roli kusiciela i od teraz zaczynam polowanie na kuchnię kresową. Mam co prawda „Kucharkę litewską” Zawadzkiej, ale pogaduszek przy stole i rondlach nigdy dosyć.
W czasie mijającego tygodnia żywiłam dwóch omc. mężczyzn (17-18 lat) i z wielkim trudem przypominałam sobie, ileż to jadła takie osobniki potrafią wchłonąć. Rzecz w tym, że Dziecię moje spędzała pierwszy tydzień zimowych ferii przygotowując swoich olimpijczyków do eliminacji wojewódzkich u nas w domu. Jak takich nie nakarmić? Więc smażyłam góry placków, wielkie patelnie mielonych, a wczoraj upiekłam pizzę gigant – na wielkiej blasze od placka. Pizza „alla pollacca” pokryta (na warstwie sosu z ziołami) kiełbasą, boczkiem, pieczarkami i serem w ilości łącznej ok 5 cm, a po upieczeniu jeszcze dołożyłam plastry pomidorów posypane hojnie szczypiorem. mÓWIĘ IM „pANOWIE, TEJ PIZZY JEST OD METRA, MOŻECIE NIE ZJADAĆ OBRZEŻA” I co? I zjedli do ostatniego okruszka, a ten chudszy mówi, że już chyba w domu obiadu nie będzie jadł. Chyba, że ok 5.00. Byłam pełna podziwu, bo młodzian wygląda zgoła na osobnika zagłodzonego. Dzisiaj są wreszcie te eliminacje wojewódzkie z geografii i mam nadzieję, że do strefowych (a nie daj Bóg, krajowych) już się u nas uczyć nie będą.
Dzień dobry z mojego rana,
Pyro droga, wczoraj było pysznie z rana z tym śniegiem, bo około zera lub nieco poniżej, dopiero w południe wiatr się zerwał, nadeszły chmury i trochę tę bajkę zburzyło.
Ale to dopiero drugi śnieg tej zimy tutaj, tak naprawdę to w tyłek dostały prerie i zachodnia Kanada. Prerie zawsze dostają w tyłek (mrozy, wiatry), ale zachodnia Kanada za ludzkiej pamięci nie miała takich sztormów i w ogóle wszystkich plag egipskich, tak jak w tym roku. I jak powiadasz o tym Twoim parku, w Vancouver słynny Stanley Park straszliwie ucierpiał i wiekowe cedry wysokie jak licho padały jak zapałki, kiedy huragan zawiał, a przytrafił im się niejeden w tym roku. Bradzo dziwny fenomen, pogoda łońskiego roku.
Ha! To powiadasz, że się zadziwiłaś, ile młodzi mogą zjeść? Trzeba by Ci było podesłać moją Chinke (albo raczej nie!)! Wygląda to jak pięć minut, ze 150 cm wzrostu, a wagi tyle, co na niedożywionym kurczaku… Gdzie się to w niej mieści nie wiem, ale dziewczyna ma przerób niesamowity, ja myślałam, że mój Jerzor je za trzech, ale ona go bije na trzy skoki do przodu. Ponieważ jest w rodzinie od 5 lat z okładem przyzwyczaiłam się, ale na początku to był dla mnie szok, ile takie dziecko może zjeść. I żeby chociaż po niej coś widać było! Albo żeby jakieś sporty uprawiała. Skąd, siedzący tryb życia, jak tu przyjadą z Toronto i chcemy ich pogonić do lasu na spacer, to rekami nogami się zapierają, jakby im świeże powietrze szkodziło!
No to tyle z rana, z tej strony Kałuży!