Bacalao, brat plamiaka
Uczeni długo się zastanawiali, jak wikingom podróżującym po północnych morzach udawało się przeżyć pośród wiecznych lodów i śniegów? Czym żywili się podczas wielomiesięcznych podróży?
Odpowiedź na te nurtujące pytania przyszła wraz z odkryciem, że i w Norwegii, i w Islandii w pierwszych latach pierwszego tysiąclecia naszej ery budowano specjalne rusztowania z drewna, na których suszono rozpłatane olbrzymie dorsze. Ryby te dochodziły wówczas do dwóch metrów długości i czasem ważyły niemal tonę. Mieszkańcy północnej Skandynawii i pobliskich wysp łowili te giganty w takich ilościach, że sporą część już wysuszonej zdobyczy mogli sprzedawać w innych krajach Europy. A przy okazji wypraw handlowych nie zapominali o rabunkach i gwałtach.
Historycy twierdzą, że niewiele później, bo około roku 1000, w połowach dorszy wyspecjalizowali się Baskowie. Ci tajemniczy mieszkańcy nadmorskich regionów północnej Hiszpanii i zachodniej Francji konserwowali suszone mięso dorszy w soli tak, że można je było przechowywać miesiącami. Dzięki temu podróże baskijskich łodzi przeciągały się, a rybacy i żeglarze odwiedzali najodleglejsze nawet zakątki oceanu, wędrując za ławicami dorszy i wielorybów.
Handel dorszami wzbogacił Basków niepomiernie. To zaś wzbudziło nie tylko podziw, ale i zawiść. Za baskijskimi łodziami zaczęły podążać statki Portugalczyków, Anglików, a nawet mieszkańców odległych miast hanzeatyckich. Morze spłynęło krwią nie tylko brutalnie zabijanych ryb, ale także walczących o łowiska rybaków.
Wojny dorszowe ciągnęły się aż do naszych czasów. Człowiek bowiem to istota nie zawsze kierująca się rozumem. Eksploatacja łowisk dorszy trwająca ponad tysiąc lat spowodowała, że ryby te niemal wyginęły, mimo że każda samica składa w ciągu swego życia około dziesięciu milionów jaj. Żarłoczność ludzka nie zna jednak granic. A dorsz ma tę zaletę, że można go zjeść w całości. Nawet łeb ryby wprawia smakoszy w stan euforii. Gardło, zwane ozorkiem, jest niezwykłym delikatesem, a dwa niewielkie krążki mięsa wycinane z obu boków dorszowej głowy, czyli policzki, przyrządzone przez mistrzów sztuki kulinarnej, od stuleci zdobiły królewskie stoły. Smakołykiem jest też pęcherz pławny oraz ikra. Kuchnia islandzka i japońska oferuje doskonałe potrawy z dorszowego mlecza, żołądków, wątroby, jelit i gonad, czyli gruczołów żeńskich ryby.
W Portugalii, gdzie przez stulecia dorsz był podstawą wyżywienia, istnieje tyle przepisów na dania z dorsza, ile jest dni w kalendarzu. Bacalao, czyli właśnie dorsz, króluje do dziś w menu zarówno najpodlejszych knajp, jak i najwytworniejszych restauracji.
W naszych czasach ludzie poszli po rozum do głowy i wyznaczyli dozwolone ilości odławiania tych ryb. Świat cywilizowany nie chciał bowiem dopuścić do zniknięcia kolejnego gatunku zasiedlającego oceany. I to gatunku, dzięki któremu ludzie przez wieki mogli żyć. Ograniczenia te, zrozumiałe dla ekologów, ichtiologów, a nawet restauratorów, nie były mile przyjęte przez rybaków. Zwłaszcza kanadyjskich i amerykańskich, którzy od dziesiątków lat żyli tylko z połowów dorszy.
Amerykańska policja morska zaczęła ścigać łodzie rybackie z Nowej Fundlandii czy Labradoru. Wkrótce protesty objęły cały pas wybrzeża Kanady i północnych stanów USA. Demonstracje właścicieli kutrów kończyły się niekiedy bardzo krwawo.
Bałtyckie połowy dorszy są również mocno ograniczone. Na szczęście jednak na naszym wybrzeżu obeszło się bez rozlewu krwi. Część kutrów dorszowych złomowano (za przyzwoite odszkodowanie dla właścicieli), a część zamieniono w jednostki turystyczne.
Finansowa elita rozsmakowała się w połowach dorszy. Na dworze mróz, śnieg lub deszcz, a nieźle wyekwipowane kutry wypływają na wody Bałtyku, by panowie z Krakowa, Warszawy, Poznania czy Katowic mogli zasmakować męskiej przygody. Dorsz bowiem, nawet tak mały jak bałtycki plamiak, ostro walczy o życie. Wyciągnięcie go nie jest sprawą prostą. A ile później wspaniałych opowieści, mrożących krew w żyłach słuchaczek…
Komentarze
Panie Piotrze
Bacalao faktycznie jest narodową potrawą w Portugalii.Nie wiem czy suszą go według tradycyjnych przepisów ale na targach sprzedawany jest właśnie w takiej formie.Sklepy czy stoiska z dorszem wyczuć można z daleka-woń niezwykle przenikliwa(delikatnie mówiąc)Dlatego nie prowadziłem bliższych obserwacji.Z tego co zauważyłem wypatroszona ryba rozpięta jest na ruszcie krzyżowym i ususzona.Zabawną sceną widziałem na jednym z wiejskich targów.Staruszek ubrany w czarne buty, czarny sfatygowany garnitur i czapkę w pepitkę z dumą dźwigał pod pachą olbrzymiego,śmierdzącego jak diabli dorsza a za nim stado kotów maszerowało.Jadłem kilkakrotnie bacalao,bo faktycznie we wszystkich knajpach go podają.Wrażenie miałem takie sobie, bo moim zdaniem ocean u wybrzeży Portugalii w smaczniejsze rybki obfituje.No i świeże a nie suszone na śmierdząco.Może też mój sceptycyzm wynikał z przesytu dorszem.W osiemdziesiątych latach państwo chyba dotowało odłów tej ryby więc była niedroga.Pamiętam,że jako młody i niewiele zarabiający małżonek kupowałem dorsze(świeże) co drugi dzień i przyrządzaliśmy je z żoną na różne sposoby.Ale na pewno nie na 365 sposobów jak w Portugalii.
Pozdrawiam serdecznie
Panie Piotrze, dorsz jest bardzo popularny w Holandii.Chyba jest najczesciej jedzona ryba.Holendrzy nie maja jakiegos specjalnego sposobu jej przyrzadzania.Ale ryba ta jest sprzedawana na wszystkich targowiskach.Mozna ja przy straganie od razu zjesc, badz to w postaci „kibeling”,badz „lekkerbekje”.To pierwsze,to smazone kawalki roznych ryb.Natomiast drugie,to smazone filety dorsza w panierce.
Tak,wiec w czasie robienia zakupow od razu mozna uciszyc glod, zajadajac na miejscu swieza rybke.
Suszone dorsze kojarza mi sie przede wszystkim z Rosjanami!!To czasy mojego dziecinnstwa.Gdy odwiedzalam moja kolezanke Rosjanke,zawsze w ich domu unosil sie specyficzny zapach suszonej ryby.Raz dostalam ten specjal do sprobowania,ale nie przypadl mi do gustu.Potem juz nigdy nie mialam okazji jej skosztowac.
Serdecznie pozdrawiam.Ana
Ps Wojtku dziekuje za informacje o Twej ksiazce i mile slowa.Pozdrawiam
A ja lubię ten specyficzny zapach suszonej ryby. Rosjanie, zwłaszcza Sybiracy, uwielbiają suszoną wobłę. Jadłem (a właściwie żułem) ją parę razy wędrując nad Wołgą.
Lubię też bardzo (co często dziwi rodzinę i przyjaciół) zapach rybackich portów, kutrów i hal targowych, w których wiszą lub leżą wielkie tuńczyki, pesce spada, rekiny i wszelka morska żywioła. Napawając się tym zapachem planuję co i z czego ugotuję, usmażę, upiekę. I już widzę rozanielone twarze gości przepłukujących gardła chłodnym winem.
W pewnym okresie znane bylo powiedzenie: jedz chlopie dorsze, bo g… gorsze. Byly to czasy Gomulki, a mnie nic tak nie smakowalo, jak wedzone dorsze. Gdzies zniknely z koncem lat 60-tych, nawet zapomnialam o nich, a tu nagle pare lat temu znalazlam w jakims sklepie we Wroclawiu, okazuje sie, ze sa, przyplynely! Odtad, ile razy jestem w Polsce, zakupuje i sie zajadam. Lubie „suchego” wedzonego dorsza, w odroznieniu od tlustej makreli.
A z ta Kanada to troche nie tak, Panie Piotrze – prawda jest, ze Kanadyjczycy pozostawili lowiska na Grand Banks (wody terytorialne od wybrzezy Nowej Funlandii, gdzie sa najwieksze lowiska dorsza) samym sobie i lowili skolko ugodno, ale tam lowili tez wszyscy inni. Na poczatku lat 90-tych nagle dotarlo do ministrow od morza i polowow, ze dorsz wlasciwie zniknal, ze fachowcy grubo pomylili sie przy okreslaniu zasobow, a do tego doszlo jeszcze pare innych okolicznosci. Zrobil sie szum, wprowadzono absolutny zakaz polowow dorsza, w zwiazku z czym rybacy wieksi i mniejsi ucierpieli, padlo wiele przedsiebiorstw rybackich ( na moj rozum – a nie mogli sie przerzucic na lowienie czegos innego?).
Tymczasem rybacy z Portugalii i Hiszpanii, a takze z Japonii i innych krajow, jakby nigdy nic klusowali sobie na obrzezach Grand Banks, a nawet na wodach terytorialnych, wszak granica na oceanie
jest plynna, prawda? A Kanada ma niewystarczajaca ilosc lodzi patrolowych, zeby takie wielkie terytorium solidnie zabezpieczyc przed zakusami. Mimo to udalo sie tego i owego przylapac, ze czego wynikla wojna dyplomatyczna z Portugalia i Hiszpania, a omal nie poszlo na noze w sensie doslownym, kutry zostaly zatrzymane i odstawione do kanadyjskich portow. Byc moze nie doszloby do tak ostrej konfrontacji, gdyby nie nacisk kanadyjskiego spoleczenstwa na rzad – jak to, nasi rybacy bankrutuja, a na klusownikow przymyka sie oko?!
To bylo w polowie lat 90-tych. W obecnym czasie powoli wraca sie do polowow limitowanych i wszystko jest pod szkielkiem – narybek sie odnawia i koniec bezholowia na lowiskach, rybacy kanadyjscy bolesnie to odczuli. Ale i nauczyli sie czegos. Dorsza traktuje sie z szacunkiem i nikt nie osmielilby sie powiedziec „jedz chlopie dorsze…”
Panie Piotrze,ja tez uwielbiam zapach malych portow rybackich.Wlasciwie wychowalam sie nad morzem.Moje pierwsze wakacje spedzilam w Kolobrzegu,bardzo blisko portu.Pamietam,ze moglam godzinami bawic sie na molo i obserwowac powracajace z lowisk kutry.Moi rodzice kupowali tez prosto od rybakow swieze fladry.
Lza sie kreci na wspomnienie Mielna k.Kolobrzegu.W latach 60-tych byla to wies.Gdzie teraz jest centrum,byl kiedys lasek i wydmy.Stalo pare rybackich chalupek.Ah piekne to byly czasy.Teraz Mielno w sezonie,to horror!
Ana.
Niestety moje skojarzenia z dorszem nie są przyjemne. Jako dziecię w wieku wczesnoszkolnym wylądowałam w szpitalu z chorym woreczkiem żółciowym. Cóż, po prostu mój dotychczasowy pediatra wypróbował na mnie chyba wszystkie dostępne antybiotyki. Ze szpitala wypisano mnie z 5-cio letnim zakazem doustnego spożywania antybiotyków i półrocznym nakazem diety wątrobowej. Bodajże był to rok 82 albo 83, i większość zalecanych produktów z listy była trudno dostępna lub wręcz nieosiągalna dla przeciętnych obywateli PRL. Dorsz wędzony, wręcz przeciwnie, był całkiem łatwo osiągalny…. Horror. Na koniec dodam tyle, że od tamej pory nie tknęłam dorsza wędzonego i wcale mnie do niego nie ciągnie.
Ewa
Witam,
W temacie bacalao ( wymawia sie po portugalsku „bacaliao” z dziwnym akcentem na ostatnie „o” ) dodam, ze taka ususzona i silnie solona polac dorsza, w zadnym wypadku nie nadaje sie do przyrzadzenia tak jak sie ja sprzedaje. Sa dwie przyczyny. Pierwsza to ze ten plat jest twardy jak nie przymierzajac debowa deska, druga ogromna ilosc soli jakie zawiera. Zatem przed przyrzadzeniem moczy sie bacalao przez minimum dwanascie godzin w slodkiej wodzie celem zmiekczenia i odprowadzenia nadmiaru soli. Pozniej sie przyrzadza na 365 sposobow ( niekturzy Portugalczycy sa sklonni podwyzszac te liczbe do 1000 ).
Bacalao tnie sie na mniejsze porcje specjalna pionowa pila elektryczna, mozna tez probowac roztrzaskac o marmurowa posadzke, ale to rzadziej praktykowany sposob:)
Jako ciekawostke dodam ze w Portugalli, podobnie jak u nas karp, suszony dorsz jest glownym skladnikiem kolacji wigilijnej.
Jesli chodzi o zapach portowych targow rybnych, mieszkajac jakis czas w Portugalli sam chetnie sie tam wloczylem, cieszyc oko i wech wszelkim dobrem oceanu, jaki tam sie znajdowal. W miejscowosciach nadmorskich jak Lizbona czy Setubal, co piatek odbywa sie tzw. Dia del Mar ( w Lizbonie szczegolnie w niedziele, blisko nabrzerza portowego ), gdzie glownie sprzedaje sie wszelkie dobra morza. Ale najlepsze sa niewielkie mercados w nadmorskich miejscowosciach rybackich w sobote rano. Pamietam jeden w Sesimbra niedaleko Setubal. Wchodzilo sie tam po schodkach w dol. Juz od wejscia w nozdrza uderzal zaduch niemozliwy do opisania ( malutka hala targowa nie miala zadnej wentylacji ). I te pocwiartowane, wypatroszone, zakrwawione i niekiedy obdarte ze skory ryby, poustawiane w rzedach na marmurowych lawach, lypiace zamglonymi oczami, brrr.
I jeszcze jedna ciekawostka: W Portugalii nigdy nie sprzedaje sie ryb niewypatroszonych. Zamawiajac np. u pani w markecie 2kg dourada, oczywistym jest ze dostanie sie rybki patroszone wprost przy kupujacym, siweze i dokladnie umyte. Potem juz tylko patelnia lub grill, troche oliwy z oliwek, sorowka z salaty z dodatkiem cebuli i pomidorow, butelka vinho verde i wzrok bladzacy z rozkoszy gdzies w portowych zaulkach…
Drodzy blogowicze
Ja też uwielbiam zapach ryb i portów z wyjątkiem silnego stężenia suszonego na deskę bacalao.Jak pisze Sesimbra,to naprawdę jest trudna próba.Chłodnie portowe przy tym to pestka
Pozdrawiam
Właśnie wróciłem z Wybrzeża. Mieszkałem w Łebie, byłem również w Rowach i Dębkach. Wróciwszy niestety chciałem podzielić się z Wami kilkoma spostrzeżeniami:
Wszystkie te miejscowości na przełomie października i listopada wyglądają surrealistycznie, jak po zrzuceniu bomby neutronowej. Aleje nadmorskie bez żadnego człowieka, samochodu, palacego się okna. Cisza tak przeraźliwa, wymarłe domy, obraz rozjaśniają jedynie palące się latarnie oświetlające ulice. Wszystkie punkty kulinarne zamknięte, po wielkich staraniach znaleźliśmy pseudorestaurację, pseudo – bo po zjedzeniu flądry rozchorowaliśmy się.
Pan, u którego mieszkaliśmy opowiadał nam, że rybacy zarabiają duże pieniądze na amatorskim wędkowaniu z kutrów na pełnym morzu, teoretycznie kuter powinien zabierać 15 pasażerów, ale najczęściej przyjeżdża 2 – 3 bogatych dżentelmenów, wynajmują go na własne potrzeby, kompletnie się nie targując.
Jeżdżąc po wybrzeżu dopiero wtedy widać, jak dużo w gminach jest budowane za pieniądze Unii Europejskiej. Efekty naprawdę są widoczne.
A federal judge has dismissed all but one charge in a lawsuit, filed
last year by a supermarket mogul who hopes to be the next mayor of New
York City, that challenged two Long Island Indian tribes over their
longstanding practice of selling tax-free cigarettes from reservation
smoke shops. Indian Cigarette Sales Are Dismissed, but you can buy
cigarettes online here:
cigarettes,
cigarettes online,
discount cigarettes,
cigs.
Wikingowie wiedzieli co dobre-pyszna ryba.