Krakowiaczek, ale nie jeden
Po raz trzeci byliśmy na Targach Książki w Krakowie. Poprzednie wyprawy zapamiętaliśmy jako sympatyczne spotkania z czytelnikami „Polityki”, naszych książek i słuchaczami Radia TOK FM. Były miłe rozmowy i rozdawane na naszych książkach autografy. Tym razem było podobnie, ale jednak inaczej. Gości mieliśmy znacznie więcej. Autografy rozdawaliśmy niemal bez przerwy. Rozmowy zaś były nadzwyczaj interesujące.
Nowy Świat (wydawca) był zadowolony, ponieważ sprzedał wszystkie nasze książki, które przetransportował z Warszawy. Już pierwszego dnia znikły z pólek bezpowrotnie Basi „Kuchnia dla singli” i „W kuchni babci i wnuczki” oraz mój (napisany wraz prof. Andrzejem Garlickim) przewodnik „Za stołem”. Było to zdumiewające, jako że nie spodziewaliśmy się zainteresowania Krakusów książką o restauracjach Warszawy. W niedzielę, czyli dnia drugiego, w dobre smakoszowskie ręce poszedł mój „Rok na stole” i Barbary „Kuchnia żydowska”.
Gościliśmy na stoisku Nowego Światu dwunastoletniego Mikołaja, który przyszedł po książkę i autograf wraz z tatą. Chłopiec wstąpił jako słuchacz moich „Kuchni świata”. Każdą audycję ojcu relacjonuje, ponieważ ten we wtorki wieczorami pracuje.
Mieliśmy także wzruszającą wizytę pani profesor Hanny Witkowskiej, która na emeryturze wiele czasu poświęca m.in. na lekturę i słuchanie audycji kulinarnych. Pani Hanna podarowała Barbarze książkę kucharską swojej babki. Książka wydana w epoce rozbiorów, drukowana cyrylicą, nosi ślady częstego używania i jest wspaniałą pamiątką rodzinną. Jej właścicielka uznała, że w rękach Basi książka ożyje, będzie wykorzystana u nas w domu, a jej przepisy trafią do obiegu publicznego. Obydwoje bardzo za dar dziękujemy.
O wizytach reszty czytelników nie będę już pisał, by nie wyszło na to, że jestem samochwał i narcyz. (Choć – oczywiście – jestem, ale mam nadzieję, że nie nadmierny.)
Teraz kilka słów o krakowskim jedzeniu. Na pierwszy ogień idą precle, czyli bajgle. Smakołyk ten kosztuje zaledwie jedną złotówkę, ma kilka odmian: z makiem, solą(najbardziej lubię te właśnie), sezamem oraz parę unowocześnień (np. z dodatkami, jak pizza), które z premedytacją zbagatelizowaliśmy. Prawdziwe bajgle zachowują swą świeżość przez wiele godzin, co potwierdzą nasze wnuki, pałaszujące przywiezioną porcję (10 sztuk) na śniadanie następnego dnia po naszym powrocie.
Sobotnią kolację zjedliśmy we włoskiej restauracji Leonardo. Pięknie zaaranżowany lokal, miła i bezbłędna obsługa a dania… ho,ho. Nasze podniebienia – pamiętające jeszcze sycylijskie i rzymskie przysmaki z niedawnych przecież wakacji – uznały, że kucharz Leonarda jest wspaniały.
Zaczęliśmy od świeżego chleba, maczanego w oliwie o dwu smakach. Zaostrza apetyt. I ruszylismy: czym dalej, tym lepiej. No bo na przykład carpaccio z trzech ryb wyglądało na talerzu jak subtelna wielokolorowa pastela, okraszona zielonymi kulkami kaparów, a smak był jeszcze subtelniejszy niż wygląd. Przystawka Leonardo to orgia włoskich wędlin na całkiem sporym półmisku: od delikatnej mortadeli do ognistego salume z pieprzem. Jako miłośnicy ryb zdecydowaliśmy się na miętusa w sosie z białego wina i solę w sosie z martini. Wspaniałym pomysłem było dodanie marchewki julienne na ostro, ułożonej na wysuszonej skórce, zdartej ze zjadanej właśnie ryby. Potem sorbety, espresso i malutki kieliszek grappy amarone.
No oczywiście, nie zapomnieliśmy o winie. Nasze ryby pławiły się w doskonałym piemonckim białym Gavi di Gavi.
Na koniec pewna uszczypliwość pod adresem Krakowian. Czy naprawdę w tej dziedzinie musicie naśladować wyrachowanych zdzierców z Warszawy? Zwykle działacie po swojemu, za stolicą z Syrenką w herbie nie przepadacie. A tu taki despekt. Jeszcze rok temu chwaliłem Kraków za to, że w doskonałych lokalach za doskonałe dania płaci się znacznie mniej niż w Warszawie. Teraz Kraków dogonił Warszawę (która stoi nad przepaścią), a nawet ją prześcignął.
A nasz wydawca książki nasze sprzedawał Krakusom ze sporym rabatem. No, niech już będzie, nasza strata!
Ale czytelnicy fantastyczni. Do zobaczenia za rok!
Komentarze
Ceny są wynikiem nie papugowania W-wy, ale napływem nieprawdopodobnej ilości cudzoziemców.
żałuję, że mnie tam nie było 🙁 …
Panie Piotrze
Wstąpiłem do klubu,zalogowałem się na Państwa stronie.Wiele świetnych, podniecających do pitraszenia przepisów.Dziś mam niewiele czasu więc zrobię pastę jajeczną na wiejskich jajach.Gratuluję sukcesów na targach i trochę zazdroszczę bo jestem dopiero na etapie poprawek swej książki. Ale wierzę w jej powodzenie! Będę więc nocą dłubał poprawki przegryzając pastą Pańskiego pomysłu.
Serdecznie pozdrawiam.
No to smacznego i powodzenia. Jestem pewien Pańskiego sukcesu. A do takiego wniosku prowadzi mnie wyczucie i doświadczenie starego redaktora. Pochlebiam sobie, że dobre pisanie jestem w stanie wywęszyć po kilku zdaniach. Komentarze sygnowane Wojtek z Przytoka czytam z wielką frajdą na kilku blogach „Polityki”.
No to do spotkania na kolejnych Targach Książki.
Panie Piotrze, gdzie zjeść w Krakowie, blisko centrum i nie wydac gortuny???
Pod Aniołami przy ul. Grodzkiej 35 lub U Stasi przy ul. Mikołajskiej 1
Nigdy nie żałowałem, że tam wpadłem. Nigdy też nie łapałem się z przerażeniem za portfel.
Smacznego!
fortuny:))))
Wojtku z Przytoka,
ja rowniez czytam z przyjemnoscia Twoje komentarze! Ale czy zdradzisz nam tytul Twojej ksiazki?Bardzo jestem jej ciekawa!!
Zycze powodzenia.
Serdecznie pozdrawiam.Ana
Panie Piotrze,
Czy to prawda, ze prawdziwe, oryginalne bejgele gotuje sie w wodzie, a nie piecze ?
Tlumaczyli mi dlugo i zawile, ale jakos nie bardzo wierze. g.o.
To jest tylko połowa prawdy. Bajgle gotuje się w osolonym wrzątku, potem osącza z wody i piecze w rozgrzanym piekarniku. Prawdę mowiąc już nic nie zostało z krakowskiego transportu bajgli. A może spróbować samemu?
Panie Piotrze,
Koniecznie prosze sprobowac ! Nie ma nic lepszego na sniadanko niz bagels lekko z tostera z cream cheese (przepraszam, nie wiem jak po polsku), lososiem i krazkami cebuli. Albo z maselkiem i malinowa konfiturka. Albo z maselkiem i miodem. I do tego (poddaje sie !) mocna kawa ze smietanka. Pieknie dziekuje za expertyze w sprawie bagels.
Klaniam sie. Okun.
P.S.
Wreszcie przyslali, Sancerre Reverdy – przez miedze z panem Galinot. Ten Jean Marie Reverdy przysiegal, ze jego Savignon jest z obszaru Verdigny, jak Galinot, i nie ustepuje winku tego zdziercy Galinot w niczym, a moze byc jest lepsze…
Poslalem zone po krewety, przegrzebki i morskiego okonia (sea bass), ktore oni wszyscy zezra, a ja zostane przy winku i sciatic nerve, co mnie wlasnie dopadl.
Kaczka z cukrem czeka, az mi sciatic nerve odpusci. Bo jak bede po kuchni z cukiernica latal, zeby poprawnie pocukrzyc ?!
Okun Niemorski, z Uchem.
Panie Piotrze
Dzieki za miłe i mobilizujące słowa o moim pisaniu.
Pasta z jaj świetna wyszła-konsystencja delikatna ale smakowo wzmocniona ementalerem i zapachem szczypiorku.W sumie pełna harmonia.Dodatkowa zaletą jest niski koszt a to ma znaczenie przed wypłatą.
Ano
Książka(powieść)ma roboczy tytuł”Droga do Santiago”.Ja też bardzo lubię czytać Twoje komentarze.Pilnie ich wypatruję od samego rana.
Pozdrawiam serdecznie