Szatański napój
W ciągu dnia wypijam od pięciu do dziesięciu filiżanek kawy. To prawda, że są to małe filiżanki. Ale za to kawa mocna. Gdy jestem we Włoszech, wypijam tych filiżanek nawet więcej. Ale aromatycznego, smolistego płynu jest w nich znacznie mniej. Prawdę mówiąc, tylko we Włoszech espresso ma właściwy smak i zapach. I to popijane lodowatą wodą, podawaną w osobnej szklaneczce.
A wszystko zaczęło się przed wieloma stuleciami na etiopskiej pustyni. Młody pastuch kóz o imieniu Kaldi zauważył, że podległe mu stado zachowuje się dość dziwnie. Kozy bywają podniecone i mają niespożytą wręcz energię po zjedzeniu małych czerwonych owoców rosnących na okalających obozowisko krzewach. Zaciekawiony sam spróbował. Poczuł w żyłach pulsowanie krwi. Był to rok 858.
Po kilkudziesięciu latach kawę znał cały Bliski Wschód. Potem dotarła ona na inne kontynenty. Do Europy kawa przywędrowała dwiema drogami. O pierwszej sporo wiemy: w łupach zdobytych na Turkach pod Wiedniem przez Jana III Sobieskiego znalazło się kilka worków kawy. Przejął je nasz rodak, pan Kulczycki. I nie zmarnował. Otworzył pierwszą kawiarnię.
Druga droga prowadziła przez Amsterdam. Od 1663 roku Holendrzy kupowali kawę w Jemenie, a potem i w innych krajach Bliskiego Wschodu. Bezskutecznie jednak starali się o ziarno, które nadawałoby się do posadzenia. We wszystkich arabskich portach, a zwłaszcza w Mokce, strażnicy celni pilnowali, by każde ziarno kawy wysyłanej do Europy było sparzone wrzątkiem, co uniemożliwiało wyhodowanie zeń drzewka. W końcu jednak sprytnym żeglarzom amsterdamskim udało się wykraść świeże ziarno, przewieźć je do ojczyzny i w tamtejszym ogrodzie botanicznym wyhodować drzewka. Kosztowało to wiele złota i parę istnień ludzkich. Ale w Amsterdamie można było obejrzeć roślinę, która przysporzyła bogactwa wielu ludziom, a i wzbogaciła Holandię. A było to w 1616 roku. W połowie XVIII wieku Holendrzy wywieźli sadzonki drzew kawowych na podbitą przez siebie Jawę, gdzie założono pierwsze plantacje. I to był koniec arabskiej dominacji na kawowym rynku, a jednocześnie początek holenderskiej prosperity w tej dziedzinie.
Niemal równo sto lat po Holendrach dostąpili kawowego szczęścia Francuzi. W 1713 roku otrzymali w podarunku od amsterdamczyków kawowe sadzonki. Nie był to dar całkiem bezinteresowny. Holendrzy przerwali w ten sposób rozlew kupieckiej krwi, podpisując traktat pokojowy z Ludwikiem XIV. Król posadził rośliny w swoim ogrodzie i oczywiście zaczął przemyśliwać nad tym, gdzie też na terenach rozległego imperium kawa będzie się najlepiej czuła.
Po siedmiu latach miejsce takie znaleziono. Wyspa nazywała się Martynika. Ludwik XIV, wysyłając tam młodziutkiego, zaledwie dwudziestotrzyletniego kapitana piechoty Gabriela de Clieu, obdarował go dwoma sadzonkami i ciężkim obowiązkiem założenia plantacji. Żegnając kawalera de Clieu, król nakazał mu strzec drzewek jak oka w głowie.
W 1720 roku na pokładzie królewskiego okrętu „Dromader” wychodzącego z portu Rochefort znalazły się więc dwa królewskie drzewka. Umieszczono je pod szkłem, by uchronić od szkodliwego wpływu morskiej wody. Każdą noc sadzonki spędzały w kapitańskiej kajucie. Kawaler de Clieu nie dowierzał swej załodze. Zwłaszcza gdy pod koniec rejsu najpierw z trudem odparto atak piratów, a potem, ratując się przed straszliwym sztormem, zrzucono zbędny balast, co pozbawiło okręt znacznej części pitnej wody. Od tej pory ten życiodajny płyn racjonowano. Rejs zaś przedłużał się z powodu braku wiatru. Wreszcie przybił do portu Saint Pierre na Martynice. Na szczęście dla kawalera de Clieu oraz Francji – jedno drzewko przetrwało podróż. Po półtora roku zebrano pierwszy kilogram czerwonych kawowych kulek, po czym ziarno rozdano mieszkańcom wyspy. Jako że roślina znalazła tu wymarzone warunki klimatyczne, wkrótce pierwsze plantacje zaczęły przynosić zyski.
Moda na hodowanie kawy przeniosła się także na sąsiadującą Gwadelupę, San Domingo i resztę Antyli. A stąd był już tylko krok do Brazylii. A potem z Brazylii…
I tu koło się zamyka, a my jesteśmy w szponach nałogu.
Komentarze
Zniewalająca jest siła nałogu.
Drzewiej było gorzej ale i obecnie nie jest dobrze. Powstały kawy rozpuszczalne(raczej świństwo) . Jednak rzecz gustu. Jednak wolę kawę „fusiastą” oczywiście bez fusów. Kiedy , przed laty, chodziłem do szkoły średniej jeden z nauczycieli po wypiciu kawy zjadał i fusy. Mozliwe , że była to trauma poobozowa.
Panie Piotrze
Portugalia i bica caffe;Hiszpania i solo caffe.Dwa naparstki czarnej,gęstej esencji z rana,do tego ciasteczko-małe,fikuśne,słodkie z winogronem zatopionym w kremie jak czapeczka.A na koniec wonna i mocna jak diabli cygaretka.Moj Boże-bar zadymiony,kasa szczęka,telewizor dudni a ludzie zatopieni w porannych gazetach budzą się powoli do życia.I ten gorzkawy zapach kawy!Zazdroszcze południowcom tych ranków.Przysłowie mówi:”Jaki ranek-taki dzień”.Moje ranki to nieprzytomny galop do roboty przez pół roku w ciemnościach.Potem gorący ersatz kawy i galop by zapalić w ustronnym kącie.Zakazali palić!Mówią,że to w trosce o moje zdrowie.Czasem wymykam się z pracy do baru.Siedzę nad letnią lurą na którą w Hiszpanii mówią z politowaniem grande americanos.Patrzę przez szybę na kręcących się ulicą ludzi i trochę się czuję jak na południu.Ale tylko trochę.Narasta we mnie chęć do życiowych zmian Panie Piotrze.
Pozdrawiam
Pozdrawiam
I milosc Holendrow do kawy trwa.Pija ja tu co najmniej trzy razy dziennie.
Prawie zawsze o stalych porach.Ale jest to kawa glownie przyrzadzana w rozmaitych aparatach.Nie brakuje espresso-aparatow.
Ja przyrzadzam ja w prostym urzadzeniu na sposob wloski.Stawiajac to cudo na rozgrzanej plycie i po chwili wyplywa zen czarne aromatyczne espresso,ktore rowniez wypijamy z malutkich filizanek.
Chociaz Holandia to kraina kawy.Maja tu paskudny zwyczaj,ktory mnie irytuje.Mianowicie,gdy jest sie ot tak zaproszonym na kawe do tubylczego domu,mozna byc prawie pewnym,ze podadza nam kawe juz poslodzona i czesto z mlekiem!!Rzadko kiedy podawany jest cukier i smietanka na stol.W najlepszym wypadku gospodyni z kuchni wypytuje gosci,ile mleka i cukru sobie zycza.Dotyczy to przede wszystkim starszego pokolenia.
Chociaz i mlodemu pokoleniu tez sie to udziela, no coz czym skorupka nasiaknie…………..Natomiast milym jest zwyczaj podawania kawy zawsze w ladnych porcelanowych filizankach.
Serdecznie pozdrawiam Ana.
Ano
W Portugalskich zwykłych barach parzą kawę nakładając na ekspres(?)łychę/pojemnik z kawą wielkości co najmniej pół szklanki.Z połowy szklanki uzyskują esencję kawową wlewaną do owej maleńkiej filiżaneczki.To jest naprawdę mocna rzecz!Przewodnik Pascala zaleca ostrożność i umiar w piciu bica caffe.Po zaparzeniu 1 filiżanki barman odkręca tę łychę i z hukiem wywala jej zawartość do drewnianej szuflady pod ekspresem.Kawa i łup,kawa i łup… Nie mogłem się na ten obyczaj napatrzeć.
Pozdrawiam
Z tym Kulczyckim to właściwie do dzisiaj nie wiadomo, co jest prawdą, a co mitem. Chociaż podania i legendy też są ważne.
Przyjmuje się, że Kulczycki dostał koncesję na otwarcie pierwszej w Wiedniu kawiarni przy Domgasse 6 i nazwał ją „Zur blauen Flasche”, która to nazwa zachowała się po dzień dzisiejszy i była bardzo popularna.
To właśnie Kulczycki schłodził tę swoją kawę miodem, przecedzał ją starannie i dodawał odrobinę śmietanki lub mleka. Później zaczął posypywać ją szczyptą cynamonu i w ten sposób wymyślił napój, który uchodzi powszechnie za specjalność włoską i znany jest pod nazwą „Cappuccino”.
Niedaleko kawiarni „Pod Niebieską Butelką” znajdowała się piekarnia niejakiego Wendlera piekącego doskonałe bułeczki. Kulczycki namówił go, aby nadał im kształt półksiężyców, pewnie na pamiątkę pobicia Turków, a może na pohybel im, i w ten sposób powstały słynne wiedeńskie kipfle. Ze względu na swój kształt aż się prosiły, aby moczyć je w kawie i zwyczaj ten stał się wiedeńską tradycją.
Bardzo wielu badaczy uważa to tylko i wyłącznie za mit i nieprawdę. Ciekawe, jaka jest prawda?
Witajcie,
Praktycznie do matury byłam czarną owcą w rodzinie, gdyż jako jedyna kawy nie brałam do ust. Przełamałam się dopiero na studiach, zakuwając po nocach francuskie słówka w czasie sesji egzaminacyjnej. Teraz nie wyobrażam sobie dnia bez tego napoju. Podobnie jak Ana, parzę ją w kafetierze, uzdatniając miodem badź szczyptą kardamonu. Powoli zaczynam też odkrywać syropy smakowe – ostatnio, w kawiarni zaserwowano mi białą kawę z odrobiną syropu miętowego – smak miała całkiem, całkiem…
pozdrawiam wszystkich smakoszy,
E.
Od lat nie widzialem takiego nabozenstwa do kawy, jak tu dzisiaj. W dziecinstwie, w domu, dostawalem do sniadania kawe z mlekiem, potem „kawki” po warszawskich kawiarniach. Nie uwiodla mnie ani cafe latte, ani espresso u Wlochow, przetrwalem cafe cubano, turecka, grecka, arabska i radziecka (z cytryna !), i cale zycie pije „regular or decaf, black or sugar”, po kilka filizanek dziennie, jak je sie chleb, lub pije mleko. W basement lezy parenascie wymyslnych aparatow do robienia kawy, ale kto ma na to czas ? Kiedy sie chce pic, wali sie do kubka lyzke instant, dolewa wrzatku, slodzi, troche cream i gotowe. W kazdej firmie, w kazdym bufecie, w kazdej restauracji, u fryzjera, w banku, w samochodzie, na stacji obslugi, gdzie sie nie ruszysz, zlopia te kawe non stop od rana do wieczora, bo sie chce pic, dolewaja bezplatnie, i nikt nie widziwia, ze to – Kawa. Oczywiscie, po „smole” Pana Piotra chodzilibysmy potem na przednich lapach, albo fruwali. Nabozenstwo bylo, jak sie pierwszy raz poszlo do kawiarni, Artystyczna (za Teatrem Polskim), bo w domu i szkole kawiarnie byly zle widziane. Albo jak sie „parzylo kawe”, zemlec, kawy tyle, cukru tyle, pod spodeczkiem – niech naciagnie, potem siorby, z namaszczeniem, papierosik, z jakas dziumdzia na studiach. Zawsze to polskie picie kawy mialo dla mnie odcien snobizmu, pretensjonalnosci i do tej pory tego nie rozumiem. Filizanka glupiej kawy byla pretekstem, zeby siedziec godzinami i plesc koszalki – opalki, kiedy dla innych nie bylo wolnego stolika. Koszmar ! Moda wraca. I u nas rozrzucili po calym kraju „Starbucks Cafe” z ogrodkami, na mode europejska, z wymyslnymi (ok.30) rodzajami kawy, od 3.20 za kubek, kiedy obok, to samo jest po 0.50, albo za darmo, a kubek ituitu papierowy. Teraz daja kartonowe nakladki na te kubki, bo big mama w Kentucky dostala milion odszkodowania od Mc Donalds za to, ze podali jej do samochodu zbyt goraca kawe, ktora sie wykopyrtla i poparzyla osobie vital body parts. Kawa kreci koniunkture od IX wieku, jak Pan Piotr wywiodl. A te szklanke zimnej wody daja w goracych klimatach, zeby najpierw ugasic pragnienie, a potem „delektowac sie kawka”. U nas tez. Wiecej lodu niz wody. A woda podjezdza nierzadko jakims fluorem. Nawet w przyzwoitych miejscach daja „kranowe” i trzeba prosic o mineralna. Oczywiscie kawa jest tansza niz ta woda. Wode importuja z Francji (!?). Slynna. Kiedys byla z benzynka.
W dobie nie palenia, nie swinine, nie frytki, caffeine free wszystko, kawe do picia zastepuje woda. Buteleczke trzeba miec zawsze pod reka, w samochodzie, w kinie, na spacerku, w torebce, w kieszeni. Ok. 3/4 galona dziennie. Samo zdrowie. Pozegnajcie sie z Kawa.
Okon, ales nakrzyczal na zwolennikow kawy! A niech kazdy sobie pije, co chce 🙂
Dla mnie akurat herbata mocna, wino (czerwone), maslanka, niekoniecznie w tej kolejnosci. Piwo latem!
Woda, jak nie ma nic innego. Na kawe mimo ponawianych prob, nigdy sie nie zalapalam, ale rozumiem nalog!
Alicja.
O maslance nawet nie przypominaj. Wyobraz sobie tragedie uczniaka na szczycie Giewontu, bo sobie maslanki popil. A wiesz kto mial najglupsza mine ? Moje amerykanskie kolezki, jak zobaczyli, ze ruscy sobie buteleczki z piwkiem na goracy kaloryfer klada. Masz racje. Piwo – latem.
Ja kawę piję od czasów klasy maturalnej (czyli od ponad dwóch lat). Na początku dosmaczałem ja melkiem i cukrem, potem piłem już niemalże tylko espresso (na szczęście ojciec jest nałogowcem, więc zainwestował onegdaj w maszynę Krupsa do parzenia tego cuda). Od czasu wyjazdu na studia posługuję się mocha-maszyną (jak ją nazywa znajoma Włoszka). Niestety ostatnio zacząłem sobie kawę racjonować i nie piję więcej niż dwie dziennie. Jednak ranna kawa z melkiem i popołudniowa po obiezie muszą być zawsze.
A jak jesteżmy przy historii, kiedyś czytałem, że któryś z królów pruskich (bodaj Fryderyk Wilhelm I) był zły, że Prusacy piją kawę zamiast piwa i kazał ogłosić, że kawa powoduje bezpłodność. Efektewm tego był znaczny przyrost naturalny w Prusach w tym okresie.
Pozdrawiam wszystkich kawoszy!
(i herbaciarzy też ;))