Na dworcu w Otwocku
Wpadła mi w ręce karta dań z restauracji dworcowej w podwarszawskim Otwocku. Nie byłoby w tym żadnej sensacji, gdyby nie data tego fascynującego druku: god 1902. I przypisek: dowolieno cenzuroju.
Przypomniała mi się w związku z tym anegdota, w której dwaj starzy Rosjanie, spotkawszy się na Placu Czerwonym, wspominają dawne czasy:
– A pamiętasz te beczki z kawiorem stojące na wystawie? – wzdycha pierwszy.
– A ostrygi dowożone z Paryża? – dorzuca drugi. – I te ciasta, i lody, i kwas, i….
Pada wreszcie pytanie o „zdobycze” rewolucji październikowej:
– No i komu to przeszkadzało?
Także przed rewolucją, w 1902 roku, w bufecie kolejowym w Otwocku można było zjeść bardzo przyzwoity obiadek. I to całkiem nie drogo. Wśród zakąsek królował oczywiście kawior po 75 kopiejek za 1/8 porcji. Były też kanapki po 5 kopiejek (z serem) i po 20 kopiejek (z sardynkami). Kusiło wygłodniałego pasażera 8 zup: bulion za 10 kopiejek, chłodnik za pół rubelka, rakowa i szczawiowa za 40 i 30 kopiejek i najdroższe – po 75 kopiejek – botwinka, solanka i solanka moskiewska. Ryb też było w bród: łosoś, jesiotr, karaś i sandacz na różne sposoby. A to w śmietanie, a to smażone, a to gotowane po polsku, w sosie koperkowym lub tatarskim oraz w galarecie. Bywały i homary – palce lizać! Wśród 40 dań mięsnych najdroższy był chateaubriand i kosztował całego rubla. Ale za 30 kopiejek można było zjeść roastbeef po angielsku, bigos myśliwski lub szaszłyk barani. Osobny rozdział w karcie stanowiły ptaki, wśród których – ku mojemu zdumieniu – najtańsza była gęś, a najdroższa – kura.
Liczne sałaty, sery, ciasta oraz lody kosztowały od 3 do 10 kopiejek. Nie brakowało oczywiście win, wódek, koniaków i piwa.
A jak dziś wygląda bufet na stacji w Otwocku?
Komentarze
Szanowny Panie Piotrze!
Przez dziesiątki lat nie mogłem zrozumiec, dlaczego – nazwijmy to – gastronomia kolejowa w Polsce jest w tak przerażajacym stanie, a mimo panujacego kapitalizmu od 1989 roku właściwie znacznie sie nie poprawiła.
Jak zauważył Pan pewnie, sięgam często pamiecią do lat 70., kiedy to rzeczywiście włóczyłem się po Europie. Dla mnie fascynujace były restauracje w kolejowe w Budapeszcie. Piękne wnętrze, kelnerzy, orkiestra, wspaniałe jedzenie.
Powolutku polska gastronomia staje na nogi, zaczynaja wracać lokalne potrawy, wnetrza zaczynają przypominać prawdziwe przybytki „sztuki kulinarnej”. Ale ciągle można spotkać nieśmiertelny, niejadalny bigos w obskurnej salce przypominającej – nomen omen – bufet kolejowy.
Panie Piotrze!
Piszę to bez żadnego zwracania uwagi, tylko i wyłącznie z sympatii do Pana – Rosjanie na przełomie wieków używali zwrotu
Bardzo serdecznie wszystkich znajomych z Panskiego blogu pozdrawiam: Pana, Pana Wojtka, Panie Anę i Alicję oraz wszystkich pozostałych
PS Ależ Pan musi lubić kawior, nie wiem, czy Pan zauważył, ze ostatnie Pana wpisy „kręcą się” wokół tego smakołyku.
Panie Piotrze,menu w Otwocku imponujace!! Mysle,ze teraz niejedna renomowana restauracja nie ma takiej karty dan!!
Moj ojciec czesto wspominal przedwojenna Warszawe i opowiadal,ze dawniej w zwyklym zydowskim sklepiku byly takie frykasy,jak w najlepszych delikatesach!!
A teraz takie czasy,ze chyba wiecej jest dworcowych lumpow,niz dobrych knajp!!!
Pedze do hali,bo rozgrywki teisowe wzywaja.Serdecznosci Ana.
Przepraszam, ale rosyjskie litery się nie ukazały, to napiszę po polsku –
Panie Jacku,
nadal nic z tego. To diabeł ogonem przykrył. A ikrę naprawdę lubię.
Prawdę mówiąc w dzisiejszych czasach bufety kolejowe są kiepskie pod każdą szerokością geograficzną. Szybka obsługa, zapiekanki i tzw. krótkie danka, naogół przykre zapachy i już!
Panie Piotrze
Zgadzam się z Panem,że nadworcach kiepsko jeść dają i to nie tylko w Polsce.Ale felieton przywołał wspomnienie z dzieciństwa.Gdy byłem dzieciakiem spędzałem często wakacje u babci pod Zduńską Wolą.Babcia lubiła podróże i zabierała mnie zarówno do Łodzi,Łowicza jak i w inne miejsca.Stałym miejscem tych wojaży był dworzec Łódź Kaliska na którym wyczekiwaliśmy w knajpie na pociągi.Bardzo czekałem na chwile w tej knajpie,bo podawali tam kanapki z tatarem do którego miałem słabość. Właściwie to nie był tatar tylko lekko doprawione mięso nałożone na małe kromki białego pieczywa i posypane cebulką.Pożerałem olbrzymie ilości tych kanapek.Jak przez mgłę przypominam sobie zakonnicę siedzącą z nami przy stoliku,która pytała się babci czy mnie to aby nie zaszkodzi.Nie szkodziło!Jeszcze czuję tamtą błogą sytość.No i widzę piękne secesyjne wnętrza tego dworca.Ciekaw jestem czy go nie spaprali jakimiś modernizacjami.
Pozdrawiam
Slynne plucka na kwasno – czy ktos pamieta? Wygladalo to tak, ze nigdy nie osmielilam sie sprobowac. A ” z garmazerki” niesmiertelna i zazwyczaj lekko zeschnieta salatka jarzynowa. Takie dworcowe menu mi utkwilo z roznych blizszych i dalszych wojazy.
Dodaj do tego wyciągnięte z zamrażarki flaczki i fasolkę po bretońsku, również śledzie po japońsku i galareta z nóżek… i już myślami wracam do minionej epoki, brrr…
A z drugiej strony tęsknię za smakiem swojskiej kiełbasy oraz szynki z kością przywożonych przeszło 20 lat temu przez znajomego chłopa. To co teraz jest sprzedawane w sklepach ma się nijak do smaku tamtych wędlin…
Zgłodniałam ;-)))
Wojtku z Przytoka, ja tez dziecinstwo spedzilam kolo Lodzi, konkretnie Pabianice, a w czasie wakacji Ldzan i Kolumna. To co pamietam kulinarnie najbardziej i czego wlasciwie gdzie indziej nie jadlam to zalewajka.
Na rogu byl sklep niejakiej pani Cyganowej. Mama albo babcia dawala 50 gr. i mowila, zeby pobiec do sklepu po pol sloika barszczu. Nawet juz nie wiem na czym polegala roznica miedzy taka zalewajka a np. zurkiem.
Kawior z pewnoscia lepszy niz takie trufle. A najlepsze na swiecie sa ostrygi. Kiedy jeszcze nie znalam ich smaku i zapytalam pewna znajoma Francuske, powiedziala mi: Jak sie to sprobuje, jadloby sie tylko to.
I to prawda.
Serdecznie pozdrawiam E.
Szanowny Gospodarzu,
„Amerykanszczyzna” zalewa powoli caly swiat. Rowniez w strefie fulinarnej. Restauracje typu „fast food” wyrosle na gruncie hamburgerow White Castle , Dick and Mac McDonald czy pozniej KFC bez pardonu na stale rozgoscily sie w swiecie, zyskujac zarowno zwolennikow jak i przeciwnikow. Jakkolwiek nie zaliczam sie do tej pierwszej kategorii, to musze przyznac iz choc szablonowy wystroj wnetrz nie odpowiada mym gustom estetycznym, jest tam zawsze czysto i schludnie. A ze reklama swoje robi, w porze posilkow (i nie tylko) rzesza klientelii wali jak w dym by szybko i sprawnie byc obsluzonym, no i przy okazji nie wydac zbyt duzo grosiwa. Nie bede chyba w bledzie gdy zaryzykuje stwierdzenie, ze pizza czy tez meksykanskie burritos i tacos mozna wlaczyc do tejze grupy.
A ze serwowane sa w malych „knajpkach”, totez ich czystosc jak i dekoracja wnetrza zalezy li tylko i wylacznie od wlasciciela.
Podobnie bywalo w latach PRL-u. Kierownik (wowczas jeszcze taka funkcja istniala) restauracji, zajazdu, karczmy, baru, bufetu itd byl odpowiedzialny nie tylko za jadlosopis ale i cala reszte. Dlatego tez podrozujac wraz Tata po Polsce podczas wakacji widzielismy palete roznych cen, dan, wnetrz itp.
Niektore byly ordynarnymi budami gdzie praktycznie wszysto sie do rak lepilo – te omijalismy z daleka; ale byly takze perelki jakie chetnie polecalismy pozniej dalszym i blizszym krewnym oraz znajomym.
Nie pamietam jak bylo w Otwocu (choc i tam sciezki mego dziecinstwa mnie zawiodly) alisci spedzajac tegoroczny urlop w Polsce odnioslam podobne wrazenie. Menager’owie (czy porawna forma brzmi menazerowie?) nie zawsze stoja na wysokosci powierzonego im zadania.
Ceny czasami „z sufitu”, obsluga nie wszedzie grzeczna, czystosc takowoz, ale generalnie nie jest zle.
Porownujac knajpki i restauracje w Polsce do tych w Australii… nie takiego porownania nie da sie przeprowadzic. Na Antypodach brak jest europejskiego stylu i szyku. Kelnerzy obwiazani fartuchami typu „rzeznickiego” – czarna plachta okrecona wokol bioder, prawie jednolity styl i dekoracja wnetrz, a jak juz trafi sie cos wyjatkowego – wiadomo – siegnij glebiej do kieszeni. A i z obsluga, daniami, cenami i czystoscia roznie bywa. Tak jak na calym swiecie.
Na marginesie: ile kosztowal bochenek (1kg) chleba w roku 1902? Taka wiedza pozwoli na lepszy dystans do cen z karty dan jakie Pan przytoczyl.
I jeszcze odnosnie kawioru: platek lososia wedzonego, na to lyzeczka kawioru, obok zas: jajko na twardo (w plasterkach), niewielki kawalek zoltego sera (ostry w smaku), cwiartka kiwi- lub truskawka – lub szparagi, podane na plaskim talerzu.
Pozdrowienia dla wszystkich, Echidna
Z kulinarnej chochlik komputerowy zrobil „Fulinarna”. Ot – przepraszam
Służę uprzejmie informacją jak kelner kartą dań. W 1902 r bochenek chleba razowego kosztował 6 kopiejek, 100 kilogramów soli – 3 ruble 23 kop., 100 kg cukru – 30 rubli 55 kopiejek, 1 kg mięsa wołowego – 31 kopiejek, a 1 kg słoniny – 45 kopiejek.
I teraz lepiej mozna zrozumieć pęd warszawskiego towarzystwa do restauracji dworcowej w Otwocku. Przychodzili tam nie tylko kuracjusze (w otwockich lasach wypoczywali warszawiacy zdrowi i chorzy na płuca. Tutejszy klimat uważąny był za uzdrawiajacy gruźlików) ale i warszawska socjeta szukająca odpoczynku niedzielnego nad Świdrem.
Elaemie
Bywałem w Kolumnie.Las sosnowy,gdzieniegdzie wille przedwojenne schowane wśród drzew i rzeczka.Można było przejść nią po kolana w wodzie do samego Łasku.W zakolach wodnych,między korzeniami bywały miętusy-tajemnicze ryby,których(niestety) nigdy nie jadłem.Sklepu pani Cyganowej nie pamiętam.Ale wyobrażam go sobie,bo zakwas na żur też w metalowej kance nosiłem mamie z cukierni prowadzonej przez dwie stare jak świat siostry w Jeleniej Górze.Dlaczego zakwas sprzedawały w cukierni do tej pory nie rozumiem.Mam podobnie jak Ty problem z rozróżnieniem zalewajki i żuru.Problem jest czysto teoretyczny bo jednakową mocą uwielbiam żurek,barszcz bialy i zajewajki
Pozdrawiam serdecznie
Miętus to naprawdę fajna ryba. Drapieżnik i konkurent szczupaka. Pochodzi z rodziny dorszowatych. Dochodzi do wagi 2 kg. Żyje w chłodnych wodach Europy pólnocnej i środkowej. Rzuca się na wszystko co się rusza. Ale złapać go niełatwo. Oto premia za ciekawość:
Mietus w beszamelu
1 średni miętus (ok. 0,5kg)
6 łyżek mąki
3 łyżki masła
1/2 szklanki mleka
2 łyżki tartego chrzanu
2 łyżki posiekanego koperku
sól, pieprz
olej
Mętusa sprawić, oczyścić, wyfiletować. Podzielić na dwa kawałki. Każdy z nich dokładnie umyć, wysuszyć, posypać solą i pieprzem.
Przygotować sos beszamelowy – w rondelku rozpuścić masło, dodać 3 łyżki mąki i zrobić jasną zasmażkę. Zdjąć z ognia, wlać zimne mleko i dokładnie wymieszać. Ciągle mieszając doprowadzić do wrzenia. Dodać chrzan, koperek oraz sól i pieprz.
Kawałki ryby obtaczać w pozostałej mące, mocno dociskając panierkę, . Smażyć z obu stron na rozgrzanym tłuszczu na złoty kolor. Każdy kawałek ryby polac sosem.
Smacznego Panie Wojtku
Panie Piotrze
Dzięki za przepis.Lecę do rybnego szukać miętusa.W Odrze niestety nie występują,choć od upadku przemysłu i wielkiej powodzi,która wymyła z jej dna poklady zanieczyszczeń woda jest czysta.Są szczupaki,sandacze ale o miętusach mi wędkarze nie opowiadali.
Pozdrawiam
Panie Piotrze
Zaciekawiony Pana opowieścią o bufecie kolejowym w Otwocku, udałem się tam. Niestety nie ma już bufetu z kartą dań, którą Pan przytaczał.
Jest mały barek, w zasadzie z batonami, colą i różnego rodzaju słodkościami. Co dziwne za napoje z lodówki, chyba na wzór południowych krajów, trzeba płacić drożej.
Pozdrawiam
ps. jak by był Pan zainteresowany to mogę przesłać fotografię stanu obecnego.
Dziękuję za propozycję, ale też byłem niedawno w Otwocku. Zdjęć nie robiłem. Wole oglądać te z początku ubiegłego wieku.
5 lat, nic nie jest lepiej 🙂
________________________________________
mas1o. mateusz – otwock http://mas1o.pl/